Po pierwsze, nigdy nie odsądzałem od czci i wiary stosowania zastanej konwencji. Przytaczałem wręcz wypowiedź Szymanowskiego, który twierdził, że samorodnej sztuki nie ma, i że zawsze od czegoś trzeba wyjść. Palestrina, bądź co bądź, stosował jemu współczesną konwencję. Należącą do jemu współczesnej sztuki. Nie pisał motetów izorytmicznych w stylu de Vitry, czy cacci okresu Trecenta. Palestrina posługiwał się językiem swojej epoki, w przeciwieństwie do kompozytora, który napisałby symfonię w stylu Czajkowskiego.kaj pisze: No właśnie. Palestrina żadnej przemiany w muzyce nie dokonał. Tylko zastosował mistrzowsko zastaną konwencję. Wcześniej odsądzałeś coś takiego od czci i wiary. Teraz uważasz, że to wystarcza, by było arcydzieło.
Doprowadzenie do perfekcji danego stylu, to też postęp. Jakby się chwilę zastanowić, to można wykazać wiele czynników, które stały się wyznacznikami dla kolejnych pokoleń. Jeśli kompozytor ten stosowałby jedynie zastane konwencje, to twórcy odnosiliby się do jego poprzedników, a nie do niego. Oczywiście można badać w jego twórczości tylko to, co właściwe tamtej epoce. Tym zajmuje się semiologia. Ale cała zabawa zaczyna się przy poznawaniu tego, co w utworach indywidualne. Pole do popisu dla fenomenologii.
I znowuż się nie zrozumieliśmy. Tym razem, przyznaję, jest w tym trochę mojej winy. Pomieszałem dwa pojęcia, co nie znaczy, że sam sobie zaprzeczyłem.I znowóż sam sobie przeczysz. Mieszasz dwie rzeczy. Niedostatki warsztatowe są wadą. Mazurki Szymanowskiego tego braku nie mają. Ale gdyby, jak u Palestriny, było tylko mistrzowstwo w zastanej konwencji, to już byłoby źle? Masz od gromo wspaniałej sztuki, co żadnego nowego stylu nie tworzy, tylko mistrzowsko stosuje zastany. Wczesniej pisałeś, że to nie sztuka.
Mazurki Szymanowskiego są doskonałe warsztatowo i tworzą nowe wartości.
Chociażby rozwój systemu dur-moll. Pewne analogie występują. Tylko proszę nie brać tego wszystkiego zbyt dosłownie.kaj pisze:To chętnie poznam owe prawa.Gesualdo pisze:
Sztuka, to nie biologia, ale podlega pewnym prawom, które można określić, jako analogiczne do rozwoju biologicznego. Chociażby w kwestii techniki kompozytorskiej.
Tutaj też widzę pewne analogie do sztuki. Po pierwsze twierdzę, że wpisany jest w nią ruch. Jest on nieuchronny, a w pewnych sytuacjach możliwy nawet do przewidzenia (w określonym zakresie). Fakt wynalezienia dodekafonii przez kilku niezależnych twórców nie był przypadkiem. Tak samo, jak rewolucja Debussy’ego. Nastąpiło naturalne ciśnienie, które w pewnym momencie popchnęło sztukę w tę a nie inną uliczkę.
Ewolucjonizm zakłada że wszystkie że ewolucja jest nieuchronna, postępuje wedle pewnych praw i mamy nieuchronne etapy ewolucji. Że istnieje postęp w historii.
Nie twierdzę jednak, że kolejne twory są doskonalsze od poprzednich.
Palestrina i Głazunow zasadniczo nie są wstanie przeć nadal. Kiedy żyli, parli. Poza tym Głazunow nie jest chyba najlepszym przykładem do omawiania. Nie ten format.
A co z tymi, co nie prą. Palestrina, Głazunow, cały historyzm, znany co najmniej od późnego antyku? Wyrzucić do kosza?
Kiedy powiedziałem, żeby cokolwiek wyrzucać do kosza? Ale sam dookreśliłeś tę sztukę pojęciem – „historycyzm”. I bardzo dobrze. Bo według mnie sztuka dzieli się na współczesną i dawną (w zakres tego pojęcia wchodzi zarówno średniowieczny conductus, jak „Etiuda na jedno uderzenie w talerz” Kotońskiego). Podział jest płynny. W każdym musimy podejść do dzieła w trochę inny sposób. Utwory dawne posiadają wartości uniwersalne, które wciąż są na czasie. Nie przemijają. Ale na pewnej płaszczyźnie są również eksponatami muzealnymi, nadającymi się do badania (i podziwiania) historycznego.