Laris pisze:Pozwolę sobie zapytać, Młodziku, miałeś w liceum taki przedmiot, jak podstawy przedsiębiorczości? ^^
Ależ oczywiście, że miałem. Ale przedsiębiorczości nauczyłem się już wcześniej. Przykładowo: gdy nie miałem kasy (albo miałem, ale nie chciałem jej wydawać), a pojawiała się jakaś fajna gra to tak bajerowałem rodzeństwo, że ją kupowali nawet jeśli niekoniecznie chcieli. Wszelką kasę uzyskuję z urodzin lub inszych okazji (albo nie oddawałem drobnych, gdy byłem posyłany do sklepu, albo gdy składka szkolna wynosiła, np. 50 zł, to rodzicom mówiłem, że 60 itp.). Dodatkowo, w pobliżu mieszka ciocia, której życiową misją jest rozpieszczanie dzieci, których sama nie ma (za co kiedyś się jej odwdzięczę, to na pewno). Ale, jeśli zostanę przyciśnięty do muru, to potrafię tak gospodarować kasą, że jej mi nie zabraknie, a i mogę całkiem wygodnie żyć :).
Ok, biorąc pod uwagę twoje pasje, to praca w sklepie militarnym jest rozrywką, a nie pracą (tak jak moje gotowanie) :).
(albo nie oddawałem drobnych, gdy byłem posyłany do sklepu, albo gdy składka szkolna wynosiła, np. 50 zł, to rodzicom mówiłem, że 60 itp.).
Matki jakoś nigdy się nie odważyłem orżnąć na kasę. Już sam fakt, że palę i mam własne fajki jest w stosunku do niej nie fair.
Ale przyjmijmy, że rodzice odetną kurek z forsą. Co wtedy? ^^
Najmniej pamiętam zajęcia w szkole,
bo żaden z nas się tam nie nadawał. Awantura - Pokolenie nienawiści
Wiesz, Larisie, gdybym miał kieszonkowe to do takich zagrywek jak powyżej nie musiałbym się uciekać ;).
Na zakręcenie kurka z forsą nie ma możliwości - sam na studiach się nie utrzymam, choćbym nawet bardzo chciał (przynajmniej przez pierwsze dwa lata).
A gdyby rodzice rzeczywiście zakręcili kurek - no nie miałbym wyjścia, poszedłbym do jakiejś pracy ;). Przecież bym nie usiadł i płakał jak dziecko ;).
Młodzik pisze:Na zakręcenie kurka z forsą nie ma możliwości - sam na studiach się nie utrzymam, choćbym nawet bardzo chciał (przynajmniej przez pierwsze dwa lata).
Abstrahując od tego, że okradanie rodziców z pieniędzy nie jest ani właściwe, ani moralne, ani dobre i że nie powinieneś się do tego tak beztrosko przyznawać, jakby to była jakaś błahostka, chciałbym zauważyć, że nie jest wielkim problemem utrzymać się samemu na studiach. I to na bardziej niż przyzwoitym poziomie.
The mind is not a vessel to be filled but a fire to be kindled.
Młodzik pisze:Ale przedsiębiorczości nauczyłem się już wcześniej. Przykładowo: gdy nie miałem kasy (albo miałem, ale nie chciałem jej wydawać), a pojawiała się jakaś fajna gra to tak bajerowałem rodzeństwo, że ją kupowali nawet jeśli niekoniecznie chcieli.
W kwestii językowej, słowo które się zgubiło to: manipulacja.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak. Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Zależy od kombinacji: Studia dzienne czy wieczorowe czy zaoczne, trudne czy łatwe, czy w tej branży raczej się robi na zlecenia czy etaty itp. Grafikowi albo adminowi / programiście albo tłumaczowi dość łatwo utrzymać się przy życiu małymi zleceniami. Są kierunki na których można wyżyć z korepetycji.
To wszystko raczej jednak nie łapie się pod "łatwo". Jak człowiek nie jest przyzwyczajony po szkole do organizacji swojego czasu i robienia czegoś konstruktywnego przez więcej niż 4 godziny dziennie, może mieć problem przystosowawczy :O.
Ludzi którzy łączą porządne studia i jakąkolwiek pracę, albo porządną pracę i jakiekolwiek studia podziwiam z całego serca. Próbowałem tego kilka razy i ciągle mi się wykrzaczało (kiedy super hiper mega ważne projekty typu "tylko pracując 12 godzin dziennie możesz uratować świat przed zagładą" i sesja pokrywały się czasowo). Chociaż od kiedy jestem tatą, moja organizacja czasu poprawiła się dziesięciokrotnie i czuję się psychicznie gotowy na studiowanie po raz kolejny :)
nie rozumiem was, jestem nieradioaktywny i nie może mnie zniszczyć ochrona wybrzeża.
Ilcie, piszę o tym tak beztrosko, ponieważ był to rodzaj gry między mną a rodzicami. Przecież nie są aż tak ślepi, żeby nie zauważyć takich braków ;). Alfi, mam z zanadrzu bodajże elementy (jak to, u diabła, określić to nie wiem), które jeszcze bardziej pokrzywiłyby moją prostolinijność. Ale nie o wszystkim można pisać.
E, tam. Rozpieszczona ta młodzież dzisiejsza. Za moich czasów zarabiało się na korepetycjach podczas studiów. Dla mnie to była kwestia przeżycia, bo łaska rodziców (opuszczonych już wtedy) na pstrym koniu jeździła i nie zawsze chcieli wyciągnąć portfel.
Na szczęście, stypendia były wówczas wysokie, nagrody rektorskie też, więc jakoś to szło. :)))
A wakacje spędzałam jako wychowawca kolonijny lub ratownik, więc też zarabiałam.
Nie było źle. Teraz już nie jest tak łatwo. Chociaż Progenitura pracuje - przez pół wakacji zarabia, potem wydaje. I nie dzieli się, chytrus jeden. :P
A ja do pierwszej pracy poszłam prawie zaraz po maturze. Okropna to była praca, nie znosiłam jej i po miesiącu się zwolniłam, ale kiedy dostałam pierwsze w życiu własne, samodzielnie wypracowane pieniądze to miałam ochotę skakać z radości. Potem były studia (dzienne) i praca (weekendowa), potem kolejna praca i kolejna... Wiele razy mi się nie chciało, ale kiedy dostawałam wypłatę, to gęba sama mi się śmiała, na myśl, że: kiedy będę chciała piwo, to po prostu je kupię. Kiedy zabraknie mi fajek, to je kupię. Jak mi się zachce pójdę do empiku, z koleżanką do jakiegoś centrum handlowego, na imprezę do kina i... nie będę musiała płaszczyć się przed rodzicami, o to by sypnęli groszem! Tak się przyzwyczaiłam do tego, że mam własne pieniądze, że na samą myśl, o to, że miałabym o coś cokolwiek prosić, to aż mi cierpnie skóra. A tym bardziej, że u mnie niestety z kasą się nie przelewa: zawsze jak coś się dzieję, to jestem w stanie wspomóc rodziców. Teraz na przykład jest tak, że ja opłacam mieszkanie. Od kilku lat zarabiam na siebie, ale nigdy nie było aż tak źle, że musiałam się dokładać.
Ciężko trafić na pracę, która naprawdę będzie fajna, ale to też zależy od podejścia, IMO. Owszem, zdarza się, że mimo najszczerszych chęci, za nic swojej pracy nie polubisz. Miałam tak kilka razy. Starałam się, miałam najszczersze chęci, ale jednak nie wychodziło, więc zmieniałam robotę. Albo odchodziłam, przez kilka miesięcy się obijałam jako bezrobotny, dopóki kasa mi się nie skończyła, a potem szukałam dalej.
W końcu potem mnie trochę przycisnęło i musiałam się chwycić czegokolwiek. I tak wylądowałam na kasie w sklepie... Nie, nie zamierzam tam siedzieć do końca życia, ale wcale nie jest źle :) I poznałam kilku naprawdę ciekawych ludzi.
No, ale ja się tak rozwinęłam, a ja chciałam tylko napisać, że w całkowitości zgadzam się z tym co napisał Laris. O i to tyle.
"Ale my nie będziemy teraz rozstrzygać, kto pracuje w burdelu, a kto na budowie"
"Ania, warzywa cię szukały!" Wzrúsz Wirusa! Podarúj mú "ú" z kreską!
(Być może należałoby wydzielić wątek o perypetiach rodzinnych, bo w tę stronę idzie offtop.)
Po mojemu Progenitura dobrze robi. Ile już rodzice zaciągnęli u mnie i rodzeństwa pożyczek bezzwrotnych to mózg się lasuje. A jeśli się już chce odzyskać kasę, to można to zrobić dopiero po wielomiesięcznym przypominaniu.
Na szczęście, od kiedy rodzice przestali palić, nie jest to tak wielkim problemem^^.
Albiorix pisze:Zależy od kombinacji: Studia dzienne czy wieczorowe czy zaoczne, trudne czy łatwe, czy w tej branży raczej się robi na zlecenia czy etaty itp. Grafikowi albo adminowi / programiście albo tłumaczowi dość łatwo utrzymać się przy życiu małymi zleceniami. Są kierunki na których można wyżyć z korepetycji.
To wszystko raczej jednak nie łapie się pod "łatwo". Jak człowiek nie jest przyzwyczajony po szkole do organizacji swojego czasu i robienia czegoś konstruktywnego przez więcej niż 4 godziny dziennie, może mieć problem przystosowawczy :O.
No cóż, jeśli nie potrafi się zakręcić wokół siebie i czegoś sobie znaleźć, to samemu się jest sobie winnym.
Jeśli oczekuje się od życia, że padnie na kolana i zacznie się korzyć, to imho zasługuje się na jakąś nieprzyjemną niespodziankę. Na przykład dorośnięcie.
Albiorix pisze:Ludzi którzy łączą porządne studia i jakąkolwiek pracę, albo porządną pracę i jakiekolwiek studia podziwiam z całego serca. Próbowałem tego kilka razy i ciągle mi się wykrzaczało (kiedy super hiper mega ważne projekty typu "tylko pracując 12 godzin dziennie możesz uratować świat przed zagładą" i sesja pokrywały się czasowo)
Ja - kiedy studiowałem nie po to, by rozwijać zainteresowania jak teraz, a po to, by mieć podstawy do zarabiania pieniędzy (czyli 'porządne studia') - nie mogłem pojąć, jak ktoś może brać pracę kolidującą ze studiami. Przecież oczywistym jest, że prędzej i później to zacznie się gryźć. W takiej sytuacji trzeba znaleźć coś co nie jest nine to five, u pracodawcy, który rozumie, że studia>praca. Nie jest to jakąś kosmicznie wielką filozofią czy problemem godnym odpowiedzi 42. No chyba, że przez 'porządna praca' rozumiesz coś innego niż dobrze/przyzwoicie płatna i jednocześnie nie będąca pracą negocjowalnego afektu.
edit: bo godzina
Ostatnio zmieniony śr, 09 cze 2010 23:36 przez Ilt, łącznie zmieniany 1 raz.
The mind is not a vessel to be filled but a fire to be kindled.