Rey i Finn wypadają przyzwoicie -tylko to nie on jest wybrańcem Mocy, to ona. Poe Dameron też nieźle wypada. Tylko są b. standardowi. Bohaterska, rezolutna sierota o wielkiej mocy (tak, we władaniu Mocą Rey jest tak potężna, bez treningu, że - jak dobrze pójdzie - w EP IX słońca będzie rozpalać i gasić) - pół Hana, pół Luke'a (ciekawym rysem psychologicznym było, że została w biedzie, na Jakku, bo tam rodziców ostatni raz widziała i żyła nadzieją, że wrócą). Tchórz i dekownik o złotym sercu dojrzewający do bohaterstwa (to Finn - skądinąd jest Stormtroperem od małego wychowanym przez First Order, który w czasie pierwszej akcji przeżywa nagle kryzys sumienia i buntuje się, tj. ucieka). Stereotypowy chwacki pilot z charyzmą typową dla takiegoż pilota (to znów Poe).
Kylo Ren to specyficzny przypadek - syn Hana i Lei zwący się jednak Ben, nie
Jacen (charakterologicznie krzyżówka tego ostatniego z młodym
Kypem Durronem). Straszny emo. Rozbity psychicznie pryszczaty mazgaj (sala się śmiała jak zdjął hełm i nastoletnią, brzydką, twarz pokazał), co demoluje swój gabinet świetlówką. Jest żałosny, ale to nie razi, bo wydaje się celowe.
Tajemniczy Snoke, to - przypuszczalnie - mistrz Sidousa,
Darth Plagueis (dużo tropów na to wskazuje). Dziwnie wypada - manifestuje się wielkim hologramem i mówi grzmiącym głosem, a Ren i Hux stoją przed nim jak dwa dzieciaki - "tatusiu, to nie ja - to on".
Najciekawiej wypadają postacie drugoplanowe - b. spielbergowski, rezolutny
BB-8. Nie mówi, tak jak R2-D2, nie ma mimiki, a jednak każda jego ekranowa chwila przyciąga uwagę. Pokochałem tego robocika. Od pierwszego wejrzenia.
Generał Hux, dowódca bazy - sukinsyn gorszy od Tarkina (w czasie trwania filmu parę miliardów ofiar niewątpliwie bierze sobie na sumienie), a jednocześnie ciut zniewieściały metroseksualista (nie zdziwiłbym się, gdyby w przyszłym Epizodzie wyszedł zeń gej), przy tym Hitlerek trochę, z wybitnym rysem maniakalnym (stylizacja celowa), a poza tym przemądrzały Smurf Ważniak co chwila donoszący na Rena Snoke'owi, jak mały skarżypyta (tak sobie wyobrażam prymusów
Akademii na Caridzie w czasach staroimperialnych).
Na swój sposób polubiłem tego typa, bo - choć stanowi nałożenie paru schematów i manieryzmów - wydaje się ciekawą, acz wybitnie antypatyczną, postacią, mogącą kryć jakąś tajemnicę (i on historii nie ma).
Jeszcze lepiej - acz mniej niepokojąco - wypada
Maz Kanata. Bohaterka również w tradycji spielbergowskiej, skrzyżowanej z hensonowską. Znająca Moc, choć nie Jedi. Pełniąca trochę rolę matrixowej Wyroczni. Mająca w sobie trochę z różnych istot z
"Niekończącej się opowieści" i z
"FarScape". Żyjąca tysiąc lat, nadludzko mądra, niesamowita. Szkoda, że przypuszczalnie więcej jej nie zobaczymy.
Jeśli chodzi o strony konfliktu... First Order - zachodni komentatorzy widzą krzyżówką metafory ISIS i ruchów neonazistowskich zarazem, ew. ruchu rekonstruktorskiego, którego członkowie nagle dostali potężne zabawki i szansę zagrania swoich idoli w realnym życiu. Coś w tym jest...
Trzeba dodać, że członkowie FO zdają się być w większości młodzi/bardzo młodzi tak na oko (może poza kapitan Phasmą, jej skrzeczący głos młodo nie brzmi), a większość z nich to Szturmowcy, nie klony jednak, co ciekawe, a porwane dzieci, którym maszynowo prano mózgi.
Przy czym ten sposób ukazania Zua to, zaczynam sądzić, że to jest jednak bardzo mądry ruch, choć nie wiem - Abramsa czy Kasdana... Zobaczcie... Po obejrzeniu OT fani kogo pokochali? Vadera. Stał się najbardziej ikoniczną postacią "SW". A jaka organizacja wzbudziła ich największą sympatię - Imperium (Legion 501 się kłania). Czy to była strona, z którą widz miał sympatyzować, utożsamiać się, przebierać za nią? A po PT czyich fanów przybyło? Anakina, który moralnie obsuwał się z Epizodu na Epizod. I Republiki, Republiki, która zapadła się pod ciężarem własnej korupcji. Oraz zakonu Jedi, który stawiał się ponad prawem i przez to upadł.
No i teraz popatrzcie: mamy Epizod pełen fascynatów idei imperialnej. Kim są? Jeszcze dzieciakami, a już zbrodniarzami. I - prawie wszyscy - giną, nieszczególnie heroicznie. Mamy wielkiego fana Vadera - i co? Śmieszy nas i brzydzi zarazem. I wszystkie te ukochane twory polityczne wracają na śmietnik historii, gdzie ich miejsce. A sympatia widzów wędruje, bo wędrować musi, w kierunku pewnego prostego żołnierza samozwańczej armii, pewnego szwejkowatego dezertera, a nade wszystko w kierunku pewnej ubogiej sieroty i pewnego robota - postaci znajdujących się na totalnym marginesie tego imperialno-republikańskiego życia.
Owszem, jest to policzek w twarz dla wszelkich fanów Idei Imperialnej(TM) ;), owszem jest to kpina z miłośników Vadera, ale jest to też - bezlitosne* - pokazanie o co chodzi w "SW", a - nade wszystko - pokazanie czym się pewne fascynacje kończą w realnym życiu i jaki typ psychiczny najczęściej im ulega.
Teraz - po prostu - nie da się fascynować szwarccharakterami, ani sympatyzować z nimi. I... bardzo dobrze. Budzą dokładnie takie emocje, jakie powinni - pogardę, politowanie, obrzydzenie, śmiech...
* Pisze te słowa facet, który wybrał się do kina w podkoszulce z Kylo i w połowie seansu ukradkiem zapinał guziki koszuli (zasłużona kara za odruch sympatii do
darksidera)... :D
Owszem, jest to mało przyjemne dla widza (zwł. jeśli jest fanem mającym swoje ustalone sympatie w świecie SW), ale jest to doprawdy ambitne rozwiązanie, nawet jeśli rozwala worldbuilding (przywracając tym samym pierwszoplanowe znaczenie bohaterom pozytywnym i oryginalnej ideologii EP IV).
Kierowane przez Leię Resistance - choć ma młodych pilotów - to z kolei, jak się zdaje, organizacja emerytów Rebelii, toczących walkę z sierotami po Imperium, bez (przynajmniej oficjalnego) wsparcia Nowej Republiki.
W zasadzie wszystkie ich walki toczone są myśliwcami, bez niszczycieli, skąd wzięła się fan-hipoteza, iż to dowodzi, że walczą ze sobą ekstremiści, którzy nikogo poza sobą - do czasu - nie obchodzą.
Do czasu, bo FO ma Starkiller Base - planetę przebudowaną na nieprawe dziecię Gwiazdy Śmierci i Galaxy Gun, jak zachodni złośliwcy komentują. Wsysało toto gwiazdy i ich materią oddawało strzał, paląc planety. Taki przepakuś, teraz w Odwiecznym Versusie Startrekowo-Starwarsowym (TM) UFP nie ma teraz szans. (Oczywiście Starkiller Base narobi ogromnych szkód i - nie mniej oczywiście - załatwi ją w końcu Poe, a broniona będzie słabiej niż obie GŚ).
Wielka Trójka OT? Han i Leia to cienie samych siebie, starcy złamani wyborem dokonanym przez syna. Ona dowodzi Resistance, on - wszystkim na złość - do szmuglu wrócił, ale bladzi są i bez charyzmy, widać, że stracili chęć życia. Luke znowu to Yoda-bis - gdy uznał, że zawiódł samotnie się zaszył, a lokalizacja jego siedziby zapisana jest w BB-8, więc robota tego wszyscy szukają, a Finn i Rey - zbiegiem okoliczności ze sobą i z nim zetknięci - mają.
Tak, JJ jest bezlitosny dla lucasowskich bohaterów (i robi z nich nieudaczników jakby). Tylko R2-D2 i C3PO póki co darował... W EU też los ich nie oszczędzał, tej trójcy starwarsowej, ale - mimo wszystko - byli życiowo spełnieni. Tu nie zyskali nic z tego o co walczyli. I zmiażdżyło ich to (choć wiemy, przynajmniej, że Han i Leia bywali ze sobą szczęśliwi, z ich pożegnalnego dialogu to wynika...) Powtórzę dla wzmocnienia efektu ;): Wielka Trójka to są teraz ludzie złamani przez życie, wypaleni... - Luke popełnił jeszcze raz wszystkie błędy starego Yody i to w ekspresowym tempie. Jego siostra została zepchnięta na margines przez rząd, który sama pomagała tworzyć i toczyła prywatną wojnę z... własnym synem, w dodatku rozpadł jej się związek. A Han? Wrócił w zasadzie na starość do punktu wyjścia i tym razem nie strzelił pierwszy, tylko dał się zabić... Chewie stracił kumpla...
Inne decyzje też są b. kontrowersyjne, może nawet nie tyle same w sobie, ile jako wstęp do tego, co może (czy wręcz musi) z nich wyniknąć.
Otóż bowiem Abrams nie tylko, że nie buduje w sumie tla polityczno-technologicznego, tylko żongluje wątkami oryginalnej trylogii (zaczynam tęsknić do, kulawego czasem, rozpolitykowania PT i jakoś brak mi szerszego obrazu świata z prequeli, że już o EU nie wspomnę; tu świata w sumie nie ma), to on se tam jeszcze b. czyści przedpole. First Order broń mając wsysającą gwiazdy i jedną salwą z tejże spalili czołowe światy Republiki (sic! według słów ewidentnie rozpromienionego tym Huxa wszystkie czołowe światy Republiki poszły, jedną salwą, a myśmy na StarTreku.plu płakali Vulcana i Romulusa), a potem znów ci dobrzy wysadzili tę planetę-bazę, redukując First Order do paru ocalałych głównych łotrów, jak się zdaje.
Znaczy: film jest przyzwoity, ale boję się pytać co zostanie ze świata SW jaki znamy - skoro nie ma Imperium, nie ma Republiki, nie ma większości First Order teraz też, zapewne, Hana synalek zabił (chciał, by go Jasna Strona nie kusiła, biedaczek), a przy tym widać, że zarówno FO, jak i dowodzone przez Leię Resistance to nie są b. liczebne organizacje.
Jednocześnie to błyskawiczne wybicie całej(?) Republiki pokazuje, bardziej niż filmy Lucasa, jak mało w
"SW" znaczą statyści... I zdaje się - redukowanie roli statku i szeregowej załogi w jego filmach
"ST" też to potwierdza - że Abrams nie ma wyczucia epiki, więc tnie wszystko, by kameralnie było.
Podsumowują: odbieram Epizod VII trochę jak startrekowy
"First Contact" (choć irytujących wad
"FC" nie ma), tj. jako niezgorszy - per se... jak na konwencję - film, który jednak otwiera drogę do potencjalnej strasznej destrukcji świata i serii...
A J.J. chyba już nie ucieknie od opinii burzyciela cudzych światów.