No właśnie. Jest tak jak mówisz. Dodam tylko, że te nieszczęsne harlekiny, o których już tu była mowa, również mogą czegoś nauczyć. Mój profesor od łaciny zwykł mawiać, że każdy powinien w życiu przeczytać chociaż jednego harlekina, żeby wiedzieć, jak nie pisać. Ja pracę domową odrobiłem.inatheblue pisze:Mnie nieczytający po prostu nie obchodzą. Ja przepraszam, może to jest brak szacunku, ale zlewam ich szerokim łukiem, nawyk czytelniczy wyrabia się w dzieciństwie/nastolęctwie, nieczytający dorosły jest przypadkiem beznadziejnym, nie spotkamy się i nie pogadamy poprzez karty książki. Nie będę ich nawracać. Ludzi się nie da przekonać.
A co do nawyku czytelniczego - mnie na przykład specjalnie do książek gonić nie trzeba było, gdy byłem dzieckiem. A to dlatego, że widokiem naturalnym w domu była moja matka z książką w dłoniach. Patrząc na czytającą matkę zdecydowanie bardziej przyzwyczaiłem się do patrzenia na karty książek niż w ekran telewizora. Efekt - dziś telewizji nie oglądam już siódmy rok. Z książkami jestem do tej pory. I jeszcze długo będę. I nieważne, że moja matka czytała i nadal czyta tylko harlekiny (no, kiedyś jeszcze biografie dochodziły, kryminały, teraz się tym znudziła). Ta książka w dłoniach matki to jest artefakt dla dziecka. Jeszcze jak dziecku rodzice czytają na głos, na przykład do łóżka, to jest bajer.
Bo to, cholera, jest tak, że mało kto dziś czyta. A ci, którzy czytają, czasem potrafią równać w dół, do tych, którzy nie czytają, oczekując tylko prostoty, by książkę zrozumieć. Książka ma bawić i uczyć. A obowiązkiem czytelnika jest się dokształcić, jeśli nie rozumie tego, co jest napisane w środku.
No to taki lekki offtop. Sorka.