To ci co dostąpili Wyniesienia, bo mogą wszystko? ;)
Dabliu pisze:Ja parę razy zagrałem typkiem z Verbeny. Choć gdybym miał w to dzisiaj zagrać, pewnie wybrałbym Kult Ekstazy, Zakon Hermesa albo Synów Eteru :)
Prawdę mówiac posądzałem Inę właśnie o bycie Synem (czy tam Córką ;) ) Eteru.
A znów ja grałem facecikiem usiłujacym polączyć paradygmaty Hermetyków i VA. W efekcie Osieroconym był ;).
Ostatnio zmieniony ndz, 30 lis 2008 21:07 przez Q, łącznie zmieniany 1 raz.
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas
Raz na konwencie wystąpiłam jako Gabiś, próbowałam też odgrywać kilku innych moich bohaterów, ale na papierze wypadają lepiej i niech tak zostanie. Poza tym miałam jeszcze postać technokratkę, genetycznie zmodyfikowaną i naszpikowaną nanobotami Ewę XIII, takie superdziecko techniki. W duecie z postacią koleżanki - Doktor Lah - która z kolei była naprawdę szalonym naukowcem - siałyśmy postrach.
Faktycznie mam jedną Eterytkę, ale grałam nią chyba tylko ze dwie sesje. Potem przerobiłam na postać literacką i upodobniłam do mojej wykładowczyni.
Jest jeszcze casus Milady, która najpierw była postacią do Maga, potem do Changelinga, potem do czegoś tam jeszcze, a potem ją przerabiałam kilkakrotnie do kilku różnych niedokończonych tekstów i jednego dokończonego, gdzie nie występuje jako Milady, tylko jako wiktoriańska czarownica. Uprawiam bezwstydny recykling wymyślonych postaci. Z książki trafiają do erpega, z erpega do książki, zmieniam je dowolnie, żeby się z nimi nie identyfikować, bo to bohaterom szkodzi. To tak, jak z Ulubionym BNem MG, którego nikt nie lubi, trzeba tego unikać. Powinni rozwinąć własną osobowość, a jak jest be, zawsze można rzeźbić.
Trudno, taka ich karma.
inatheblue pisze:Jest jeszcze casus Milady, która najpierw była postacią do Maga, potem do Changelinga, potem do czegoś tam jeszcze, a potem ją przerabiałam kilkakrotnie do kilku różnych niedokończonych tekstów i jednego dokończonego, gdzie nie występuje jako Milady, tylko jako wiktoriańska czarownica.
O to prawie jak moja pierwsze postać do WoDu (i RPG wogóle). Był to Ventrue, który nachlał się krwi Toreador i sam już nie wiedział czego w nim więcej, a do tego (choć teoretycznie z krwiopijcami się nie da) został przebudzonym magiem, tyle, że teoretykiem. W dodatku ogarniętym obsesją naciągającej zagłady i przekonanym (nie bez przyczyn), że tylko on może ją powstrzymać, ale jako skończony tchórz i egoista nie kwapiącym się do tego.
Potem już nie tworzyłem (aż takich :D) przepaków.
E: literówka
Ostatnio zmieniony ndz, 30 lis 2008 21:16 przez Q, łącznie zmieniany 1 raz.
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas
Ale to nie była ta sama Milady :)
Ona była za każdym razem tworzona od zera. Zgadzał się tylko wygląd i z grubsza zdolności, z potęgą zależną od natężenia supermocy w danej rzeczywistości...
Klonowałam ją jak w Interworldzie Gaimana :)
Jej, wspomnienia, mam całą serię takich klonowanych bohaterów, nieerpegowych :) Czasami trafiają nawet do publikowanych tekstów :)
Czasem sprawdzają się dopiero za którąś tam iteracją...
Cóż, bardzo lubiłam przerabianie moich pomysłów na erpega, bo w ten sposób świat szybko ożywał i można go było przetestować, a trzeba to było robić w ramach konkretnego systemu, inaczej gracze nie chcieli grać. Nawet to opisywałam i puszczałam w sieć. Ja wiem, że to fe, że w ogóle autor ma się nie przyznawać, że kiedykolwiek miał związek z tą paskudną sztuką niższą, ale uważam, że nie ma się czego wstydzić.
Nie wyobrażam sobie lepszego poligonu doświadczalnego dla rozwoju umiejętności tworzenia wiarygodnych, ludzkich postaci. Gracz nie wybacza błędów. Źle stworzony BN natychmiast spotka się z antypatią. Błędy logiczne w świecie zostaną zauważone i wykorzystane. Przyczyna -> skutek.
Ostatnio zmieniony ndz, 30 lis 2008 22:23 przez inatheblue, łącznie zmieniany 2 razy.
Ze smutkiem przyznaję, że właśnie zalew tysięcy podręczników zabił ideę erpegów. Bo wydawcy potrafią wmówić graczom, że bez kolejnych stu rewolucyjnych dodatków nie będą mogli w pełni oddać się grze. A przecież do tego wystarczy zgrana ekipa, miejsce do gry, kartka, ołówek, jakieś kości od biedy, herbatka, trochę wolnego czasu i wyobraźnia.
Dabliu pisze:Ze smutkiem przyznaję, że właśnie zalew tysięcy podręczników zabił ideę erpegów. Bo wydawcy potrafią wmówić graczom, że bez kolejnych stu rewolucyjnych dodatków nie będą mogli w pełni oddać się grze.
Niejaki sukces Earthdawna w Polsce - kiedy podręczniki na Zachodzie przestały się praktycznie ukazywać - dowodem, że nie zawsze.
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas
W ogólnym wymiarze zjawiska dobrze dopracowany podręcznik zawsze wygra z autorskim i siłą rzeczy niedopracowanym wymysłem MG. To już nie są tabelkologie, to profesjonalne książki o wielkiej sile uderzeniowej, nieraz masa dobrze zrobionego "researchu" historycznego/technicznego/niepotrzebne skreślić. Zawsze żałowałam, że przemysł rpgowy jest w Polsce taki słaby (finansowo), inaczej chętnie bym w to weszła. Nie wszystko można wpakować w powieść, a urok tworzenia zespołowego to naprawdę coś.
Zgoda, ale już przemysł "walimy dwa dodatki na miesiąc" to przegięcie, zwłaszcza jeśli polega na dodawaniu tylko kolejnych klas postaci, sprzętu i inszych dupereli. W WoD-ach fajne były podstawki, większość dodatków to już głównie mydlenie oczu i piętrzenie niepotrzebnych informacji, "niezbędnych-do-gry". W ten sposób zabito kiedyś Maskaradę. Na szczęście w Requiem naprawiono ten błąd. Przynajmniej do pewnego stopnia.
Oczywiście, że można przedobrzyć. Jak ze wszystkim. WW poprawił się od czasu Maskarady, gdzie nie można było samodzielnie rozwinąć żadnego pomysłu w storyline, bo rozwiązanie ukazywało się w następnym dodatku, i to z detalami. Co prawda ja już nie znam nWoDu i wiem co się dzieje tylko z drugiej ręki. Ale chyba kreujemy jeszcze większego offtopa :)