Wykorzystam chwilę, że bywam teraz częściej na FF, a i Dabliu się zadeklarował, co do regularnych odwiedzin. Rafale przeczytałam z niekłamaną przyjemnością "Głową w mur", potem zaciekawiona dalszymi przygodami Byhtry, siegnęłam po "Dzikiego mesjasza" (obie dumnie prężą swe okładki na mojej półce) i co dalej? Czy przewidujesz w najbliższym czasie dokończenie serii? Nieładnie tak zostawiać czytelnika z niecałą historią. :)
„Najcenniejszym darem dla dobrego pisarza jest wewnętrzny, odporny na wstrząsy wykrywacz gówna”
E. Hemingway
Nom, Dabju już wie, że ja nie lubię Jego twórczości:P (taa, człowiek skrytykował jedno opowiadanie, to zaraz autor łatkę przystawi ;-) ), także jak najbardziej czekam na trzecią część trylogii... zwłaszcza, że jak pisałem we wątku o Polconie, jadąc z domku do Wrocławia (Mielec-Kraków, pół godziny przerwy, Kraków-Wrocław, razem 10h), wessałem całego "Dzikiego Mesjasza" (który dość długo czekał na dobrą porę na półeczce, ale się doczekał) i bardzom ciekaw dalszego ciągu i zakończenia całej serii.
Na prawdę zważam i "naprawdę" piszę razem. Naprawdę zważam i "na prawdę" piszę osobno. Moja schizofrenia ma się lepiej, dziękuję.
Męczyłem Dabliu o to ostatnio werbalnie i (niemal) organoleptycznie. Ale rpzyłączam się do wezwań i tu, choć odpowiedź znam. Może chór będzie miał większą siłe przebicia?
"Trzeba się pilnować, bo inaczej ani się człowiek obejrzy, a już zaczyna każdego żałować i w końcu nie ma komu w mordę dać." W. Wharton
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA
Nie do końca, bo nie wyłącznie, Alfi, a przyznasz mi rację, jeśli kiedyś uczestniczyłeś w remoncie i wybijałeś dziurę w murze młotem - ja takową przyjemność (?) miałem i do dziś mam w tym miejscu drzwi, choć przy przebijaniu się ani razu nie użyłem gwoździa.
Na prawdę zważam i "naprawdę" piszę razem. Naprawdę zważam i "na prawdę" piszę osobno. Moja schizofrenia ma się lepiej, dziękuję.
Witam, kochani. Oczywiście, że zamierzam dokończyć Paramythię. To nie jest tak, że mi się znudziło i machnąłem ręką, a czytelnikom doradzę, żeby sobie resztę opowieści dośpiewali. Naprawdę pragnę dokończyć tę historyjkę, tylko że, kurczę, ciągle coś mi w tym przeszkadza ;)
Ponieważ czuję się w obowiązku, a poczucie winy, że tyle to już trwa, nie daje mi spokoju, pozwolę sobie pokrótce opowiedzieć, jak dotychczas wyglądała historia (nie)pisania Oblężonego miasta.
Otóż cofnijmy się do maja 2009 roku. Minęły jakieś dwa miesiące od wydania Głową w mur i właśnie oddałem wydawcy Dzikiego Mesjasza. Czeka mnie jeszcze redakcja tejże powieści oraz redakcja napisanych nieco wcześniej dwóch opowiadań (jedno pójdzie niebawem w SFFiH, a drugie w fabrycznej antologii pod koniec roku). Poza tymi zadaniami, postanawiam sobie pisarsko odpocząć. Po jakichś dwóch miesiącach pomału siadam do pisania Oblężonego miasta, ale rozpędzam się powoli, odrzucając wiele pomysłów i porządkując sobie tematy, na których chciałbym oprzeć powieść.
Na tym etapie muszę jednak przerwać pracę, albowiem we wrześniu dowiaduję się, że po raz drugi zostanę tatusiem. Trochę wyprowadza mnie to z twórczej równowagi, ponieważ zdążyłem się już oswoić z myślą, że utrzymam jako-tako równy rytm pisania (córka ma siedem lat, jest więc w takim wieku, kiedy to nie trzeba wokół niej już tak skakać i mogę poświęcić niemal codziennie trochę czasu na swoje hobby).
Przez chwilę nie myślę więc o pisaniu, tylko o przygotowaniach do pojawienia się drugiego potomka, ale mam jeszcze nadzieję, że lada dzień, ochłonąwszy nieco, wrócę do pracy nad powieścią.
Tak się jednak nie dzieje. Moja małżonka ma jakieś problemy z ciążą i kilka razy w tygodniu jeździmy po lekarzach. Praktycznie cały swój wolny czas poświęcam na kursy po szpitalach, a jego marną resztkę wypełnia mi nerwowe zamartwianie się. Zwłaszcza, że niebawem okazuje się, iż żona ma jakiegoś guza na jajniku. Chyba nic złośliwego. Chyba…
Po kilku kolejnych tygodniach lekarz mówi nam, że nasze dziecko urodzi się z poważną wadą genetyczną. Jaką? Jeśli nie zespół downa, to coś nie mniej poważnego. Jestem zestrachany jak nigdy w życiu. Jakoś trudno mi myśleć o pisaniu. Jeszcze jadę na Falkon (zaproszenie przyjęte nieco wcześniej) z prelekcją o ludziach-słoniach (obsesja związana z mutacjami ma drugie dno – słuchacze na prelce nie mają pojęcia, że opowiadając o różnych przypadkach straszliwych mutacji, sam ciągle zastanawiam się, z którą z nich urodzi się moje dziecko).
Po powrocie z Falkonu właściwie przestaję myśleć o pisaniu. Teraz to nieistotna pierdoła. Najważniejsze jest dziecko…
…Które rodzi się zdrowe w marcu 2010 roku :D
Nieco za wcześnie, bo wraz z dzieckiem trzeba było wyciąć z żony potworniaka wielkości dorodnego grapefruita, ale wszystko kończy się dobrze.
Jestem przeszczęśliwy, ale o pisaniu nie ma mowy. Trzeba się zająć małym dzieckiem.
Tak zastaje mnie początek roku 2011. Kłopoty finansowe. Kochane dziewczyny z Fahrenheita okazują mi pomoc, której nigdy nie zapomnę, ale nie zmienia to jednego – muszę znaleźć lepszą pracę. Nie mogę dłużej łudzić się, że utrzymam dwójkę dzieciaków, tyrając w jakimś magazynie. Na szczęście nowa praca znajduje mnie poniekąd sama i tak oto od lutego 2011 roku jestem zatrudniony jako etatowy pisarz. Tyle że od gier wideo.
Załapałem się na końcówkę prac nad Dead Island. Później było jedno DLC i drugie, a następnie dwa nowe projekty (nie licząc paru drobnych wrzutek), które robię do dzisiaj. Do domu wracam zwykle koło dwudziestej i nierzadko – po ogarnięciu dzieciaków i innych spraw – muszę jeszcze usiąść do pracy przy prywatnym kompie. Zdarza się, że zmuszam się do roboty również w weekend, tak jak dzisiaj. Ale co jest w tym najistotniejsze:
Po całym dniu/tygodniu wymyślania fabuł i questów, pisania dialogów, oceniania i omawiania własnych oraz cudzych pomysłów, pilnowania postępów w ich implementacji, spotkań, burz mózgów i całej tej kreatywnej pracy odczuwam niemal wstręt do przelewania kolejnych (tym razem prywatnych) pomysłów na papier.
A pisanie do gier to coś, przy czym pisanie literatury jest jak spacer po plaży. Sito jest gęste, cholernie gęste. Musi takie być, skoro wydawca ładuje w projekt miliony złotych (w przypadku Dead Island było ich czterdzieści, tychże milionów). Z tym wiąże się ogromne poczucie odpowiedzialności, a więc i stres, i pełne zaangażowanie. Każdy drobny pomysł potrafi być omawiany w gronie prezesa i producentów, więc trudno o chwilę na głębszy oddech.
Dwa projekty. A jeszcze do niedawna byłem jedynym etatowym pisarzem w firmie.
Było więc tak, że średnio co trzy miesiące zbierałem się w sobie i siadałem do pisania. Przez rok (sic!) udało mi się wymęczyć zakończenie dawno rozpoczętego krótkiego opowiadania, które później ukazało się w lemowskiej antologii.
Długie przerwy w pracy nad Oblężonym miastem owocowały wywalaniem większości tekstu, do którego – delikatnie mówiąc – nie byłem już przekonany.
I tak to się ciągnie do dziś. Swoje nadzieje na dokończenie powieści wiążę z nadchodzącą jesienią; z jednej strony, może synek zacznie się kłaść nieco wcześniej (bo słońce wcześniej zachodzi), z drugiej zaś strony, powinien odejść mi jeden projekt w pracy. Samej roboty nie ubędzie, ale skupiając się na jednej konwencji, być może starczy mi energii na dociągnięcie prywatnego projektu.
W każdym razie, będę się starał.
Czyli w szponach życia i korporacji.
Ale, wiesz co? Do DF-ów kupa czasu, pomyśl może nad prelekcją: "Jestem pisarzem. Piszę gry. Gry wideo".
Albo wciągnij Margot, ona siedzi w grach komputerowych. Poważnie,bardzo chętnie bym na coś takiego poszła.
Jedz szczaw i mirabelki, a będziesz, bracie, wielki!
FORUM FAHRENHEITA KOREĄ PÓŁNOCNĄ POLSKIEJ FANTASTYKI! (Przewodas) Wzrúsz Wirúsa!