Małgorzata pisze:nie jestem wróżką! Może właśnie dlatego, że nie mam oczekiwań, jak ten czy inny nurt powinien wyglądać, nie opuszcza mnie nadzieja, że jakiś autor mnie zaskoczy (in plus). :P:P:P
Przez to też nie mam poczucia, że któryś z kierunków jest mi bliższy bardziej lub mniej. Dobra jest książka, gdy ciekawa jest opowieść w niej zawarta. Kwestia, w jakim nurcie jest dla mnie doskonale obojętna.
Nie mam zatem oczekiwań, jaka powinna być fantasy czy SF. W zasadzie, nigdy się nad tym nie zastanawiam.
A ja akurat mam na odwrót. Mam dość precyzyjne (acz wciąż ewoluujace wraz z poznanymi dobrymi książkami) wyobrażenie jak powinna wyglądać SF, a jak powinna wyglądać fantasy. (Jest to trochę suma, trochę wypadkowa tego co dotąd wydało mi się najlepsze, albo po prostu najbardziej trafiało do mojej estetycznej, ale i intelektualnej, wrażliwości). Przy czym zdarza sie, że jakiś Autor mnie zaskoczy tworzac coś całkiem odległego od tych wyobrażeń, lecz i tak chwytającego za gardło. I to też jest fajne (czasem nawet fajniejsze). Mieville należał do tych autorów.
Małgorzata pisze:Że niby co mu się udało? Ponad podziałami?
Że niby tak ;-).
Małgorzata pisze:Brakowało mi głębszego wejścia w dystopię, w powieści dystopia występuje wyłącznie jako scenografia, niczemu więcej nie służy - to mi się nie spodobało, bo dystopie mnie zajmują. Ale tu nie było nic, co mogłoby mnie ucieszyć.
A to prawda. Pierwszy tak rozbudowany Neverland fantasy nie będący krainą dobra (czy chociaż krainą mniejszego zła, jak w
Warhammerze ;-) ) walczącą z odwiecznym Złem. Mało tego będący krainą wymagającą (rewolucyjnych) zmian, a służy to tylko jako scenografia.
Małgorzata pisze:Dziękuję. <dyga rumieniąc się>
:)))
Nie ma za co. Piszę co widzę :))))
inatheblue pisze:Ja się już wypowiadałam na temat Mieville'a, którego nie lubię (chociaż lubię Zelaznego).
Bo stanowią oni poniekąd dwa przeciwstawne bieguny - u Zelazny'ego wymyślona z rozmachem sceneria występuje daleko w tle fabuły, u Mieville'a przeciwnie - fabuła jest w sumie pretekstem do pokazania świata.
inatheblue pisze:Uważam, że pogubił sens w sztafażu. Zaczyna jakieś wątki, ale kończy je na spojrzeniu turysty z polaroidem. Fajnie się zapowiada, ale na worldbuildingu kończy, i to niekonsekwentnie. Jak podręcznik do erpega.
Znaczy, bogactwo szczegółów osiąga jak dla mnie zbyt wysokie stężenie w proporcji do fabuły i (ewentualnie) jakiegoś przekazu.
To akurat prawda. Lektura
"Dworca Perdido" była dla mnie doświadczeniem porównywalnym do lektury
młotkowego dodatku pt.
"Marienburg" (zresztą wyśmienitego). Przy czym mi to nie przeszkadzało... aż tak.
Choć przyznaję, że Erikson (nie mający nic wspólnego z
NW, ale też autor ze szkoły Zelazny'ego) zachowuje znacznie zdrowszą równowagę pomiędzy
wordbuildingiem, a fabułą. (Tyle, że jest też bardziej konwencjonalny i mniej wyrafinowany stylistycznie.)
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas