Ebola pisze:Gorgelu nie masz racji. Rzepa moze być, ponieważ wiele osób tak mówi, a cytat, przez Ciebie przytoczony to nie narracja jest jeno kwestia mówiona. WOLNO :)
Łoj. Ale to boli.
A wiele osób mówi ***, ****, *****, ******, *********** -- i czy koniecznie trzeba po nich powtarzać (poza stanem wyższej konieczności)?
Ile ja się nawku*wiałem, jak pewien palant rozpowszechnił w gazecie kolarskiej jako określenie mechanizmu korbowego (w rowerze) słowo "korbowód". A to, od czasów Jamesa Watta, oznacza sztywny element, łączący wał korbowy z tłokiem. Ale udało się przemóc*.
Dehydrogenaza pisze:Opowieść wigilijna jest świetna. ^^ I nawet głowa mnie nie bolała po lekturze :)))
- Nazywam się Mróz. Dziadek Mróz.
Po prostu boskie :)))
"Opowieść wigilijna" jest poczatkiem cyklu opowiadań o Matyldzie i Dziadku Mrozie :))), to tak nawiasem mówiąc.
O jak miło :)))
Czekam z niecierpliwością.
Został mi jeszcze Cebula do przeczytania. Od samego patrzenia na objętość zaczyna boleć mnie głowa. A moja "jednorazowa" drukarka Lexmarka oczywiście nie działa.
Dehydrogenaza pisze:Został mi jeszcze Cebula do przeczytania. Od samego patrzenia na objętość zaczyna boleć mnie głowa. A moja "jednorazowa" drukarka Lexmarka oczywiście nie działa.
Czytaj, Rybo Będąca Teraz Małpą (Nie W Czerwonym), bo warto. Uśmiałam się nad tym opowiadaniem do łez. Kotów się nie wiruje! :-)
Hitokiri pisze:Łzy Heliosa
A tekst Cebuli miałam czytać, ale objętość mnie przeraziła. Trza drukować.
Warto ;-)
Ogólnie podobały mi się wszystkie opowiadania z nowego numeru, jedne mniej, inne bardziej, ale się podobały - co jest dziwne, bo zwykle czytam do końca tylko 2-3 teksty (reszta mnie odrzuca). Może to magia Świąt. A może wyszedł świetny numer ;)
EDIT: Co do "Opowieści wigilijnej" to nie wiedziałem, że w ksssssięgarniach jest... Będę musiał poszukać...
Stanisław Truchan -- Łzy Heliosa.
Wygląda mi to na początek większej całości. Byłoby miło, gdyby pojawiły się dalsze części, bo zaczyna się interesująco i można dywagować, co się stanie dalej, a to podstawa.
Byle tylko autor nie wpakował się w coś, co będzie trudne do ogarnięcia i nie miotał się pomiędzy (że polecę mitologicznie, skoro już jesteśmy przy starożytności ;) Scyllą szybkiej akcji, a Charybdą rzetelności historyczno-filologicznej (uch, ale mi pięknie wyszło ;)
Bo czekają na niego rozliczne pułapki:
1. Dziewoja z czasów prasłowiańskich we współczesnej cywilizacji -- trzeba uważać, żeby nie zrobił się z tego drugi "Indianin w Paryżu", lub "Goście, goście..." Pomijając takie drobne szczegóły, jak brak dokumentów, daty i miejsca urodzenia, PESELu, NIPu i całej reszty, bez której obywatela nie ma (niewiedza co do tego, co jest miękki jak aksamit, lub tych ze skrzydełkami, co dają poczucie swobody też może dawać się we znaki).
2. Oczywiście do dziewoi trzeba dopasować jakiegoś bohatera -- może to być dzielny policjant, lub -- filolog -- specjalista od SCSu...
3. Amulet ma rolę ochronną chyba, ale czy nie stanowi urządzenia do lokalizacji -- czegoś w rodzaju GPSu?
Bo wtedy jakowyś plugawy augur może spróbować ją ściągnąć z powrotem (lepiej, żeby była wtedy w towarzystwie policjanta, który może SCSu nie zna, ale dobre danie w ryj jest komunikatem rozumianym powszechnie), albo wysłać osiłków na poszukiwanie (tu policjant też by się nadał)...
No, nie pozostaje nic innego, jak czekać na nasz ulubiony Ciąg Dalszy...
Gorgel-2 pisze:Uchchachałem się opowiadaniem A. Cebuli.
Wszystko w nim jest -- space opera, bohaterski astronauta, dziewczę niewinne, ratowanie Ziemi, kot i gwiazdka, pirxowato nieco, przypominają się też opka z pulpowych pism SF z lat '50, czyli bardzo duży plus :-).
Przeczytawszy na początku, że bohater nazywa się Stanisław Zgrzybiały, byłem przygotowany na klimaty wędrowyczowskie. Nasunęło mi się zdanie zaczytane (bardzo) gdzie indziej: Apollinary Koniecpolski był bez wątpienia plugawym degeneratem...
Sądzę, że pojąłem zamysł autora, że dla 18-letniej panienki bohater był zgredem, stąd to nazwisko, a odmłodzenie to bonus do happy endu, żeby bardziej spaceoperowo było. Jednak na początku odczułem to jako lekkie przegięcie.
A jeśli idzie o literówki, to: – Cholera, przyczepiły się koronką do rzepy! – Machnął ręką rozzłoszczony...
Velcro (TM), zwane jest z polska rzepem (od chwastu: -- Odczep sie rzepie! -- A ja się nie odczepię!).
Czyli: Do tego rzepa (słyszałem też wersję "rzepu").
Nie sądzę, żeby astronauta miał przy kombinezonie rzepę, roślinę burakopodobną, którą można karmić np. króliki ;-PPP
Samo opowiadanie zostało napisane trochę na zbitą twarz,doczego się bez bicia przyznaję i przez to urwało się trochę asocjacji, min tylko zasygnalizowany jest wątek Świętoszka. Co do rzepy, to dzięki. Nie zastanowiłem się, nie bardzo wiedziałem, to nie było zamierzone.
Gorgel-2 pisze:roślinę burakopodobną, którą można karmić np. króliki ;-PPP
Nie zastanowiłem się, nie bardzo wiedziałem, to nie było zamierzone.
Króliki. To też była asocjacja, czy raczej wycieczka...
;-)
Generalnie -- thumbs up! ;-D
<edit:>
I jak w klasycznej SF wydawanej przez Hugo Gernsbacka, przy okazji przemyciłeś co nieco wiedzy: o aparacie na klisze dużego formatu (z F-54?;), o ciśnieniu/gęstości par metalu w próżni...
Tylko nie mogę dojść: czy titawą nadawał rzeczywiście Bonifacy, czy zapruty kosmonauta, podpisujący się jako kot?
Sluchajcie, moze wyjde na cwoka, ale o co chodzi z tymi Celofyzami? Co w nich jest takiego wesolego i wyrozniajacego, ze haslo "celofyzy nie istnieja" robi taka furrore i budzi taka wesolosc?
--
_____________
Z NICZEGO robimy cos, a to COS z czegos robi NIC.
Jesli nic nie rozumiesz, nie klopocz sie, pojdziemy
razem po rozum do glowy.
Cz.Chruszczewski - "Rok 10 000"