Ika pisze:żaden współczesny czytelnik nie darowałby Cooperowi wodospadu na równinie, czy faceta, który celem wykonywania działań szpiega przebrał się za... bobra!
Ależ Ty masz pamięć, Ika. Mohikanina czytałem jako nastolatek i takich szczegółów nie zapamiętałem.
Uważam, że nie zawsze jest tak, że na wierzch wypływają wyłącznie wartościowe książki, podobnie jak brak zainteresowania książką nie może jej skreślać - vide Dick. Vide King. Książka ma to do siebie, że może być bardziej lub mniej ponadczasowa (zdaje się, że komisja noblowska ocenia uniwersalność i ponadczasowość przekazu - jak widać, często się myli - czy ktoś czytał Rabindranatha Tagore?), jej przekaz może być bardziej lub mniej uniwersalny. Jest też jeszcze jeden aspekt: wartości przekazywane w książce - zależnie od czasów, mogą trafiać w rynek, albo nie.
Sam jako dzieciak zaczytywałem się Karolusem Majusem i jego Winietą. Dziś wspominam to jak okres jakiejś psychicznej choroby: ten facet musiał być nieźle popiermylony. Psychika jego bohaterów wykazuje znamiona głębokiej nerwicy, czasem paranoi lub manii. Ten Old Surehand, który pół życia ugania się za jakimś bandziorem tylko po to, żeby go wypatroszyć. Wódz Apaszów nie gorzej. Świętoszkowate alter ego autora - Old Shatterhand z modlitwą na ustach podrzyna gardziołka i popisuje się celnością strzelby, która daje mu niezwykłą przewagę z racji wielostrzałowości. Nie będę się rozpędzał.
A sięgając po inne pozycje z epoki nasuwa się wniosek, że on może bardziej, ale inni nie byli wcale dużo gorsi. Tak to byt kształtuje świadomość ;-)
Ale z drugiej strony, jego Dziki Zachód jest jedyny w swoim rodzaju. Potrafił on stworzyć wymyślony świat, który do dziś chwyta wyobraźnię. Mimo mnóstwa nielogiczności i idiotyzmów, które się w nim wydarzały (np. darcie pasów z dwustu ludzi musi trwać dużo dłużej niż jedną noc).
Nondum lingua suum, dextra peregit opus.