<mode offtop on>O przepraszam! Kiedy nie wiem lepiej, to pytam ;)Ika pisze:Mnie się wydaje, że tu jednak pobrzmiewa duch wrogości.
Znaczy do tego, ze Teano wszystkich poprawia i zawsze, ale to zawsze wie lepiej, to się już przyzwyczaiłam, ale wolałabym, żeby ten trynd się nie utrzymał.
Ale jak pytam, to też się na mnie sypią gromy, że pytam ;)
A jak nie jestem pewna czy wiem lepiej, ale cos mi by inaczej pasowało, to też pytam. I też się na mnie sypią gromy.
Nie zmienia to jednak faktu, ze
po pierwsze primo
jako wiedźma pewne rzeczy jednak wiem, o których tłumacz czy redaktor nie ma obowiązku wiedzieć.
po drugie primo
nawet najgenialniejszy autor/tłumacz/redaktor ma prawo się pomylić i nie powinien czuć się dotknięty, kiedy ktoś jego błąd zauważy.
Ja w każdym razie nie czuję się dotknięta jak mi ktoś błędy wytyka - choćby owo "mnie/mi" które nagminnie mi się zdarza. W końcu najnieszczęśliwsi ludzie, to ci, którzy wokół mają samych pochlebców.<mode offtop off>
Z reguły rzeczywiście autor cieszy się, ze tłumacz czy redaktor wytknął mu błąd i tenże błąd poprawia.
Zdarzają się jednak sytuacje, nie mam pojęcia, z czego wynikające, kiedy tekst po prostu jest zły (ciągle mówię o tłumaczeniach) a jednak z jakichś powodów wydawca zamierza go wydać. (Zwykle jest to jakiś temat bardzo na czasie i trzeba wydawać szybko)
Zdarzają się i takie sytuacje (o czym czytałam na innym forum i do dziś nie mogę wyjść ze zdumienia) kiedy np w książce pojawia się zdanie "miała oczy jak kwiat kukurydzy" (cornflower). I nie mogę wyjść ze zdumienia nie tyle z powodu owego babola, co wyjaśnienia osoby, która prawdopodobnie redagowała tę książkę, że mimo iż ów błąd poprawiła, to wydawnictwo nie uwzględniło poprawki.
A co do samego wątku, to nie pobrzmiewa w nim duch wrogości, a raczej przestrogi :) (Choć bardziej w wątku "pomyłki tłumaczy") i moja wrodzona donkiszoteria, bo chciałabym jednak czytać dobre książki i dobrze przetłumaczone, a jak czytam choćby o wspomnianych lunatykach czy o panu Brownie, który pracował w garażu, to nóż mi się w kieszeni otwiera, a ja przy książkach nie chcę się denerwować, a przynajmniej nie w ten sposób.
(A jak jakiś tłumacz dowie się choćby z takiego wątku, że wspomniany cornflower to nie kwiat kukurydzy, to liczę, że w przyszłości tego błędu nie zrobi. Ja sama również z takich wątków dużo się uczę.)
Ale to znowu wynika z tego, ze profesjonalni tłumacze są tak kiepsko opłacani, że im się tłumaczenie nie opłaca :)
A są wydawnictwa, które zamiast płacić profesjonaliście, wolą dać książkę komuś, kto przyjdzie z ulicy, powie, że zna język i za grosze machnie książkę, nad którą potem będzie się biedził redaktor.
(Nie zmyślam - sama znam człowieka, który namawiał męża do tej formy dorabiania "wejdź do wydawnictwa, zapytaj, czy nie maja czegoś do tłumaczenia, dużo nie płacą, ale też nie ma z tym dużo roboty" - facet nie był orłem lingwistycznym, a jednak książki dostawał)