flamenco108 pisze:
Sądzę, że utwór (beletrystyka i poezja) przetłumaczony jest hybrydą talentu autora i tłumacza - bo w świadomości czytelników tłumaczenia istnieje jako tłumaczenie, a nie oryginał. Stąd dyskusja, czy należy tłumaczyć "Fredzia Phiphi", czy "Kubuś Puchatek, a może z rosyjska "Winnipuch", jest akademicka - ważne, co się dzieciom i ich rodzicom bardziej spodobało. A spodobał się Kubuś Puchatek. Znakiem tego takie jest poprawne tłumaczenie. Liczy się melodia, jak to brzmi.
Zgadzam się. Chociaż dla mnie Fredzia phi phi jest ciekawym eksperymentem lingwistycznym i chociaż nie czytałabym tego dziecku, to jednak chętnie bym poczytala sama porównijąc zarówno z tłumaczeniem Irteny Tuwim, jak i z oryginałem.
Podobne zresztą problemy miał chocby Andrzej Polkowski z HP. Podejrzewam, że w dużej mierze to dzieki jego tłumaczeniu HP przyjął się tak, jak się przyjął - tu też są "gusta kulturowe" i to dwojakiego rodzaju. Jeden rodzaj, to to o czym pisała bodajże Ika, że w tekscie angielskim jest co drugie słowo "powiedział" a u nas powtórzenia są niedopuszczalne, że inaczej rysuje się akcję u nich i u nas.
Drugi rodzaj ma o wiele więcej wspólnego z, ze tak powiem, "narodowym degustibusem"
Angole lubują się w rzeczach, kóre u Polaka w większości wypadków wzbudzą na starcie obrzydzenie, choćby sam Hogwart zostawiony jako nazwa własna (i w moim odczuciu słusznie, choć można się kłocić) czy sztandarowy przykład - snitch.
Także samo jest (
Teano) z Diuną. Jest to utwór obfitujący w neologizmy, często pojęcia w nim zastosowane pojawiły się po raz pierwszy. Zatem w świadomości czytelników toczy się wojna, jak powinny być przetłumaczone, jak wymawiane -
Kod: Zaznacz cały
Przykładem z innej beczki są niedoszłe starania o polonizację wielu pojęć (podomka, zwis męski), a dziś znowu świat się zmienił i posługujemy się świeżymi pojęciami np. "bilboard".
- moim zdaniem tłumaczenie Marszała było bardziej obrazowe, bardziej przemawiało do wyobraźni "Bene Geserit" niż "Bene Geseritki". Kule świętojańskie dają kopa wyobraźni, jarzyca to brzmi jak jakiś chwast. Czyli dla mnie wersja Marszała ma "piękniejszą melodię". I sądzę, że tak sądzi większość tych, którzy czytali tę wersję - popisy Łozińskiego wywołują co najmniej niechęć.
Nie wiem którą wersję czytałam, a nie mam tu książki, by sprawdzić, pamiętam jednak ze byli tam i Wolanie i piaskale, ale były też Bene Gesserit, a nie Bene Geseritki. To ostatnie oczywiście uważam za kompletny idiotyzm, na szczęście nie trafiłam :)
Jarzycy nie pamiętam i nie kojarzę. Kule świętojańskie - tak to budzi skojarzenia, ale też ich nie pamietam - dość dawno czytałam Diunę.
Tak czy inaczej - pomijając ewidentne knoty translatorskie - zgadzam się, że to w świadomości czytelników toczy się wojna, jak powinny być przetłumaczone, jak wymawiane itd. No bo w sumie czyż
consuetudo nie jest
altera natura czytelnika?