ZWT 1 - To nie była miłość jak z "Przeminęło z wiatrem&
Moderator: RedAktorzy
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
No, to dalej. Przy tablicy Buka.
Po pierwsze – brak tytułu skłania mnie do przekonania, że to nie utwór. Utwory mają tytuły. :P
Czy muszę dodawać, że nie dając tytułu, rezygnujesz dobrowolnie z możliwości wpływu na odbiór i interpretację?
Po drugie: uderzyło mnie postępowanie bohatera. Wbrew temu, co mówi, że dotarcie do żony nie było trudne, to jednak wymagało fatygi: szukania i pogadania z wysoko postawionymi duszami. I po co? Wszedł, popatrzył i oznajmił, że musi iść.
No, kompletnie poza moim zasięgiem poznawczym. Nie dlatego, że nie mógł tego zrobić bohater – mógł – ale tego rodzaju niecodzienne postępowanie wymaga jednak wyjaśnień, choćby tylko sugerowanych, sygnalizowanych. Nie znalazłam żadnego sygnału.
Po trzecie:
Czuję przez skórę, że tu po prostu jest wysilone nawiązanie do tematu warsztatowego. I przez tę przemoc - nawiązanie niezbyt jasne i niezbyt przydatne...
W zakończeniu wychodzi, że kobieta zabiła siebie i męża. To, niestety, rodzi kolejne niejasności.
W kontekście zakończenia zaskakuje narracyjne stwierdzenie do opisu męża na początku:
Kolejna niejasność, to świat przedstawiony. Dusze, o których wspomina mąż na początku, nie są przecież cielesne. A mąż i żona – jak najbardziej. Jasne, mogę to potraktować metaforycznie, ze związku frazeologicznego: dobra dusza. Ale gubię się w tym tle, które przebija za postaciami. Jest tu piekło i niebo, czy jakiś inny porządek? Stwierdzenie męża wskazuje, że inny porządek niż chrześcijański. Również obecność obstawy kieruje mnie na ten trop. Ale nie wiem, co dajesz w zamian za znany porządek, Autorko, jakie zaświaty w zasadzie sygnalizujesz. Nie potrafię sobie tego świata przedstawionego nomen omen przedstawić. Niejasność znowu.
Widzę tu utwór – a raczej staram się widzieć, bo jest jasna sytuacja fabularna. Niejasności w kreacji postaci i tła sprawiają jednak, że pewności nie mam. Wątpliwości, jak u Terebki, na korzyć Autora, oczywiście.
Po pierwsze – brak tytułu skłania mnie do przekonania, że to nie utwór. Utwory mają tytuły. :P
Czy muszę dodawać, że nie dając tytułu, rezygnujesz dobrowolnie z możliwości wpływu na odbiór i interpretację?
Po drugie: uderzyło mnie postępowanie bohatera. Wbrew temu, co mówi, że dotarcie do żony nie było trudne, to jednak wymagało fatygi: szukania i pogadania z wysoko postawionymi duszami. I po co? Wszedł, popatrzył i oznajmił, że musi iść.
No, kompletnie poza moim zasięgiem poznawczym. Nie dlatego, że nie mógł tego zrobić bohater – mógł – ale tego rodzaju niecodzienne postępowanie wymaga jednak wyjaśnień, choćby tylko sugerowanych, sygnalizowanych. Nie znalazłam żadnego sygnału.
Po trzecie:
Nie rozumiem tego stwierdzenia. Związek Rhetta i Scarlett ubarwiały, a jakże, nieustanne konflikty i tragedie (mniejsze lub większe). Nie wiem, co w tym pięknego. Rzecz jasna, bohaterka ma prawo widzieć, co chce, mnie jednak potrzebne jest wyjaśnienie.Nasza miłość była taka piękna! I barwna, jak w tej starej historii, "Przeminęło z wiatrem"!
Czuję przez skórę, że tu po prostu jest wysilone nawiązanie do tematu warsztatowego. I przez tę przemoc - nawiązanie niezbyt jasne i niezbyt przydatne...
W zakończeniu wychodzi, że kobieta zabiła siebie i męża. To, niestety, rodzi kolejne niejasności.
No, wcale niedużo. Morderstwo i samobójstwo. Grzechy ciężkie, jak mi się zdaje. Nie wspominając, że motywem tych zbrodni była próżność i pycha (zachować wieczną młodość), czyli jeden z siedmiu grzechów głównych. Nie wiem, ile trzeba nagrzeszyć, ale to dość lekceważące stwierdzenie męża zaskakuje. Miałam skojarzenie ilościowe i nieco mnie to rozbawiło...Tyle znów nie nagrzeszyłaś
W kontekście zakończenia zaskakuje narracyjne stwierdzenie do opisu męża na początku:
Podkreślone wprawiło mnie w konfuzję. OK, po przeczytaniu całości wychodzi mi, że chyba jest to rodzaj jakiegoś transcendentnego uczucia, właściwego duszom przebywającym w zaświatach, ale w miejscu, gdzie się pojawia wzmianka, wprowadza jedynie mącipole. No, bo jak? Kocha i zaraz wychodzi? A na dodatek kocha swoją morderczynię? Coś nie gra...Patrzył współczująco, z miłością, spokojnie.
Kolejna niejasność, to świat przedstawiony. Dusze, o których wspomina mąż na początku, nie są przecież cielesne. A mąż i żona – jak najbardziej. Jasne, mogę to potraktować metaforycznie, ze związku frazeologicznego: dobra dusza. Ale gubię się w tym tle, które przebija za postaciami. Jest tu piekło i niebo, czy jakiś inny porządek? Stwierdzenie męża wskazuje, że inny porządek niż chrześcijański. Również obecność obstawy kieruje mnie na ten trop. Ale nie wiem, co dajesz w zamian za znany porządek, Autorko, jakie zaświaty w zasadzie sygnalizujesz. Nie potrafię sobie tego świata przedstawionego nomen omen przedstawić. Niejasność znowu.
Widzę tu utwór – a raczej staram się widzieć, bo jest jasna sytuacja fabularna. Niejasności w kreacji postaci i tła sprawiają jednak, że pewności nie mam. Wątpliwości, jak u Terebki, na korzyć Autora, oczywiście.
So many wankers - so little time...
- Buka
- C3PO
- Posty: 828
- Rejestracja: sob, 13 paź 2007 16:55
- Płeć: Kobieta
Obecna.No, to dalej. Przy tablicy Buka.
Wiem, wiem :< Moja wina, nic mi do głowy nie chciało przyjść :(Czy muszę dodawać, że nie dając tytułu, rezygnujesz dobrowolnie z możliwości wpływu na odbiór i interpretację?
Oczywiście, że tak. Ale… jasna polędwico, nie spotkał się nikt nigdy z takim umniejszaniem dla pocieszenia drugiej osoby? Coś w stylu ,,Ee, no coś ty, nic się nie stało, że zbiłeś szklankę, nigdy jej nie lubiłam” albo ,,Nie przejmuj się, taka tycia ranka zaraz się zagoi” – do osoby z raną kłutą, dętą i szarpaną, przyprawiającą o mdłości nawet lekarzy.Wbrew temu, co mówi, że dotarcie do żony nie było trudne, to jednak wymagało fatygi
Tak – przyszedł do osoby, która go zabiła. Przyszedł nie okazując najmniejszej złości. O czym to może świadczyć jak nie o tym, że wybacza, etc.?I po co? Wszedł, popatrzył i oznajmił, że musi iść.
Jakby to powiedzieć… ze mną o ,,Przeminęło z wiatrem” to trochę jak ze ślepym o kolorach -.- Bazowałam na relacjach tych, co znają xP Że się wkopuję tym wyjaśnieniem? Trudno, będę szczera.Czuję przez skórę, że tu po prostu jest wysilone nawiązanie do tematu warsztatowego. I przez tę przemoc - nawiązanie niezbyt jasne i niezbyt przydatne...
W zakończeniu wychodzi, że kobieta zabiła siebie i męża. To, niestety, rodzi kolejne niejasności.
Ta sama intencja wypowiedzi co wcześniej – bagatelizowanie dla uspokojenia.No, wcale niedużo.
Kocha, dlatego w ogóle przychodzi. Zaraz wychodzi, bo takie odwiedziny nie są mile widziane. Nie gra? Miłość jest ślepa ;)Kocha i zaraz wychodzi? A na dodatek kocha swoją morderczynię? Coś nie gra...
Mniej więcej taki. Już nawet mniejsza o nazewnictwo, ale zarysowałam (chyba xD) podział tych zaświatów na część dla ,,dobrych” i część dla ,,złych”.Jest tu piekło i niebo, czy jakiś inny porządek?
No niestety. Chyba po prostu nie udało mi się zmieścić tego wszystkiego w któtkim tekście.Nie potrafię sobie tego świata przedstawionego nomen omen przedstawić.
:3 To jedna z milszych rzeczy, jakie przeczytałam :3Widzę tu utwór – a raczej staram się widzieć, bo jest jasna sytuacja fabularna.
Dziękuję pięknie za rozwałkowanie, Małgorzato :)
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Jasne, że tak. Ale w tekście to wcale tak nie wygląda, bo brak kontekstu wyrazistego - stąd niejasność.Buka pisze:Oczywiście, że tak. Ale… jasna polędwico, nie spotkał się nikt nigdy z takim umniejszaniem dla pocieszenia drugiej osoby? Coś w stylu ,,Ee, no coś ty, nic się nie stało, że zbiłeś szklankę, nigdy jej nie lubiłam” albo ,,Nie przejmuj się, taka tycia ranka zaraz się zagoi” – do osoby z raną kłutą, dętą i szarpaną, przyprawiającą o mdłości nawet lekarzy.ja pisze:Wbrew temu, co mówi, że dotarcie do żony nie było trudne, to jednak wymagało fatygi
Ano, może świadczyć, że wpadł tylko popatrzeć, czy odpowiednio jest traktowana jego żona-morderczyni w tym piekle (umownie rzecz ujmując, że chodzi o "piekło" właśnie). A może przyszedł uspokoić własne sumienie, bo go dręczy, że on w "niebie", a ona w "piekle"?Buka pisze:Tak – przyszedł do osoby, która go zabiła. Przyszedł nie okazując najmniejszej złości. O czym to może świadczyć jak nie o tym, że wybacza, etc.?ja pisze:I po co? Wszedł, popatrzył i oznajmił, że musi iść.
Czemu mam się ograniczać do tej akurat interpretacji, jak mogę wymyślić też inne, a nic - absolutnie nic - nie ogranicza tu mojej inwencji?
Nie ma w tekście. Tu, IMAO, zadziałało wyłącznie chciejstwo.
I co to za wybaczenie, skoro żona o tym nie wie? Bo przecież jej nie powiedział mąż. Mam się domyślić, jakie były ich relacje? Na podstawie barwności i porównania do "Przeminęło z wiatrem" - na pewno nie głębia zrozumienia, nie (nadal jestem przekonana, że niewiedza nie jest błogosławieństwem). Powiedziałabym nawet, że szukałabym zupełnie nie tam, gdzie trzeba. :P
So many wankers - so little time...
- Buka
- C3PO
- Posty: 828
- Rejestracja: sob, 13 paź 2007 16:55
- Płeć: Kobieta
Zatem przyznaję, moja wina, powinno być widać.Małgorzata pisze:Czemu mam się ograniczać do tej akurat interpretacji, jak mogę wymyślić też inne, a nic - absolutnie nic - nie ogranicza tu mojej inwencji?
Nie ma w tekście. Tu, IMAO, zadziałało wyłącznie chciejstwo.
Oj tam, nie wie ;) Przecież widzi, że się mąż nie gniewa ;)Małgorzata pisze:I co to za wybaczenie, skoro żona o tym nie wie?
-
- Fargi
- Posty: 312
- Rejestracja: wt, 12 gru 2006 01:49
- Płeć: Mężczyzna
O tym samym Ci pisałem - wszedł, usiadł, wyszedł. Nawet stołka nie zdążył dobrze ugrzać tyłkiem. A już w "Rejsie" inż. Mamoń wieszczył taki obrót rzeczy: "(...) spojrzy w prawo, spojrzy w lewo i nic. Nic się nie dzieje.". Niestety, świadczy to tylko o tym, że bohater Twojego tekstu zadał sobie pewien trud (mniejsza o to - większy czy mniejszy), aby spędzić najwyżej dwie minuty w milczeniu, a następnie - chwilę porozmawiać z żoną, z której to rozmowy niewiele wynika.Buka pisze:Tak – przyszedł do osoby, która go zabiła. Przyszedł nie okazując najmniejszej złości. O czym to może świadczyć jak nie o tym, że wybacza, etc.?Małgorzata pisze:I po co? Wszedł, popatrzył i oznajmił, że musi iść.
- Buka
- C3PO
- Posty: 828
- Rejestracja: sob, 13 paź 2007 16:55
- Płeć: Kobieta
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Dawno tu mnie nie było, co? No, ale wróciłam – zlecenie od Iki powoli zmierza ku końcu, więc mam chwilkę.
Sowa pod tablicę.
Bardzo dobre rozwiązanie równorzędności bohaterów – naprzemienne tok narracji bezpośredniej od obu postaci => nie ma wątpliwości, że tu się udało zrealizować narzucone ograniczenie – i to z głową. Powiedziałabym nawet, że równorzędnych bohaterów jest troje, choć ta ostatnia trochę jakby narracyjnie zaniedbana, choć robi ramówkę. Ale dwoje było w limicie, więc do trzeciej postaci ani myślę się czepiać. :P
Co więcej, jest kompozycja wyrazista w tej scenie zrobiona: układ zamknięty, ramowany bardzo lakonicznie narracją zewnętrzną + 2 punkty widzenia postaci głównych.
Trochę uwag czysto technicznych, jak można było ulepszyć komunikację.
Druga sprawa, już nie błąd, ale utrudnienie, to imię. Gri – nie wskazuje na rodzaj. I w pierwszej chwili nie zorientowałam się, że narrator się zmienił, że teraz mówi mężczyzna. A wystarczyło dać imię, które nie będzie uniseksowe, by sprawa wyjaśniła się szybciej... Ot, drobiazg.
Wpada w oko jeszcze niejasność wyjaśnień sytuacji:
Rzuca się w oczy może zbyt okrojona ramówka, nie od razu można się zorientować, że istnieje w tym utworze trzeci narrator – wszechwiedzący, zewnętrzny. Zdecydowanie należało rozbudować tę część, nie wystarczą akapity, nie wiem nawet, czy wystarczyłaby w ogóle grafika, żeby wskazać na istnienie tego narratora. Domyśliłam się, że musi być trzeci narrator, ale bardziej się domyśliłam niż wiedziałam, a powinnam wiedzieć => stylistycznie, niestety, wypadało go mocniej zaznaczyć, czyli ze dwa zdania dodatkowo: jedno na początku i jeszcze jedno na końcu – byłyby nie od parady tutaj.
Tu dopadł Cię, Autorko, limit znaków/słów i ugryzł - a przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
Tak, to utwór, IMAO. Kompozycyjnie naprawdę dobrze – widać pracę nad pomysłem, widać obróbkę kreatywną => bezpośredni tok narracji pozwala bezczelnie opowiedzieć fabułę w skrócie, przeskoczyć nieistotne (bo dla bohaterów oczywiste) kwestie świata przedstawionego i przejść do sceny finałowej, rozgrywanej tu i teraz, co podkreśla narracja w czasie teraźniejszym.
Pomysł sam w sobie niezbyt ciekawy – jak zwykle przy stereotypach, które się wykorzystuje figuralnie, ale wykonanie dowodzi, że nawet z mało ciekawego pomysłu da się wycisnąć jeszcze trochę krwi. :)))
edit: No, to cdn. Niewiele już zostało do omówienia, na szczęście. :)))
Pod tablicą:
Talto : "Choćby Titanic".
Utwór. Nie ma problemu z wyłapaniem tła i kontekstu fabularnego. Limit wypełniony, temat też. I w sumie niewiele więcej mam do powiedzenia. To jeden z takich utworów, które pozostawiają mnie obojętną. Zastanawiałam się, dlaczego.
Mam nieodparte wrażenie, że początek wcale nie jest powiązany z końcem. A przynajmniej nie jest powiązany wyraziście. Na starcie jest sygnał, że chodzi o kwestię rozdzielenia. Potem para oddycha z ulgą – czyli rozdzieleni nie zostali. Potem okazuje się, że jednak zostali rozdzieleni, ale za to poszli do nieba (każde z osobna).
Już się robi problem. Nie wiadomo, na czym zawiązałaś węzeł fabularny. Na rozdzieleniu kochanków czy problemie nagrody i kary po śmierci? Na początku usiłowałaś mnie przekonać, że problemem jest rozdzielenie. Na końcu, że kara i za co.
Zawiodło fabularnie to opowiadanie. Dlatego puenta nie wybrzmiała – bo dotyczy innego zagadnienia niż na początku akcentowałaś, Autorko. Na tej samej zasadzie przepada tytuł. Fajny, naprawdę fajny, ale... To nie ten problem. Rozmyło się fabularnie. Oczywiście, nie stawiam zarzutu, że tu nie ma fabuły – widać związki między epizodami => ale są to związki luźne, bazowe, wynikające z siebie wyłącznie linearne, (znaczy, np. epizod pierwszy wiąże się z drugim, drugi z trzecim, ale trzeci z pierwszym już niekoniecznie).
Chyba za dużo w jednym chciałaś. Mam wrażenie, że tu miało być 3w1. Znajoma fryzjerka zawsze mi powtarzała, że to marny kosmetyk. Przekazy reklamowe, próbujące wcisnąć kilka różnych cech produktu, też są słabe - na to są badania nawet (i ilościówki, i jakościówki). Obawiam się, że z krótkimi formami (a i z długimi także, choć tu kwestie wielowątkowości dochodzą i wzajemnych powiązań między wątkami) jest podobnie...
Typ utworu, do którego trudno się przyczepić, ale też nie przynosi satysfakcji w odbiorze. Szkoda...
I jeszcze uchybienie komunikacyjne:
Sowa pod tablicę.
Bardzo dobre rozwiązanie równorzędności bohaterów – naprzemienne tok narracji bezpośredniej od obu postaci => nie ma wątpliwości, że tu się udało zrealizować narzucone ograniczenie – i to z głową. Powiedziałabym nawet, że równorzędnych bohaterów jest troje, choć ta ostatnia trochę jakby narracyjnie zaniedbana, choć robi ramówkę. Ale dwoje było w limicie, więc do trzeciej postaci ani myślę się czepiać. :P
Co więcej, jest kompozycja wyrazista w tej scenie zrobiona: układ zamknięty, ramowany bardzo lakonicznie narracją zewnętrzną + 2 punkty widzenia postaci głównych.
Trochę uwag czysto technicznych, jak można było ulepszyć komunikację.
I tu jest błąd. Nie należy stosować podmiotu domyślnego, który nie wiadomo do kogo/czego się odnosi. Błąd składniowy, proszę Autorki. To nie angielszczyzna i manierę domyślnego upodmiotowienia będę tępić. Niby potem jest wyjaśnienie, że dziwna kobieta mówi. Ale wyjaśnienie pojawia się dopiero, kiedy zmienia się narracja, tłumaczenie wypada z „ramy” kompozycyjnej. I nie wiadomo, po co ono zostało tak przeniesione. Wystarczyło stwierdzić, że mówi kobieta, a pogłębić i rozwinąć w wypowiedzi Gri później.– Za tymi drzwiami znajdziecie upragnione szczęście – mówi
Druga sprawa, już nie błąd, ale utrudnienie, to imię. Gri – nie wskazuje na rodzaj. I w pierwszej chwili nie zorientowałam się, że narrator się zmienił, że teraz mówi mężczyzna. A wystarczyło dać imię, które nie będzie uniseksowe, by sprawa wyjaśniła się szybciej... Ot, drobiazg.
Wpada w oko jeszcze niejasność wyjaśnień sytuacji:
Znaczy, bohaterka nie jest mieszańcem i pojęcia nie mam, jak mogłaby się stać mieszańcem (potencjalnie?). Owszem, potem stwierdzenie o potencjalnych dzieciach rzuca nieco światła – ale sam tok wyjaśnień jest co najmniej zamotany. Prześladowania dotyczą potencjalnych dzieci par mieszanych (będą mieszańcami właśnie), a samych par? Bo tylko wtedy decyzja Gri i jej partnera jest logiczna – a z tekstu bynajmniej to nie wynika.Tu prześladuje się mieszańców. Nawet potencjalnych. Jestem goblinką. A gobliny nie wiążą się z elfami i nie mają z nimi dzieci. Tak sądzi większość. Ta silniejsza.
Rzuca się w oczy może zbyt okrojona ramówka, nie od razu można się zorientować, że istnieje w tym utworze trzeci narrator – wszechwiedzący, zewnętrzny. Zdecydowanie należało rozbudować tę część, nie wystarczą akapity, nie wiem nawet, czy wystarczyłaby w ogóle grafika, żeby wskazać na istnienie tego narratora. Domyśliłam się, że musi być trzeci narrator, ale bardziej się domyśliłam niż wiedziałam, a powinnam wiedzieć => stylistycznie, niestety, wypadało go mocniej zaznaczyć, czyli ze dwa zdania dodatkowo: jedno na początku i jeszcze jedno na końcu – byłyby nie od parady tutaj.
Tu dopadł Cię, Autorko, limit znaków/słów i ugryzł - a przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
Brawo. Nie dość, że temat zrealizowany, to jeszcze z przytupem.Pomyślimy o tym jutro
Tak, to utwór, IMAO. Kompozycyjnie naprawdę dobrze – widać pracę nad pomysłem, widać obróbkę kreatywną => bezpośredni tok narracji pozwala bezczelnie opowiedzieć fabułę w skrócie, przeskoczyć nieistotne (bo dla bohaterów oczywiste) kwestie świata przedstawionego i przejść do sceny finałowej, rozgrywanej tu i teraz, co podkreśla narracja w czasie teraźniejszym.
Pomysł sam w sobie niezbyt ciekawy – jak zwykle przy stereotypach, które się wykorzystuje figuralnie, ale wykonanie dowodzi, że nawet z mało ciekawego pomysłu da się wycisnąć jeszcze trochę krwi. :)))
edit: No, to cdn. Niewiele już zostało do omówienia, na szczęście. :)))
Pod tablicą:
Talto : "Choćby Titanic".
Utwór. Nie ma problemu z wyłapaniem tła i kontekstu fabularnego. Limit wypełniony, temat też. I w sumie niewiele więcej mam do powiedzenia. To jeden z takich utworów, które pozostawiają mnie obojętną. Zastanawiałam się, dlaczego.
początek pisze:Modlili się, by na Sądzie Ostatecznym ich nie rozdzielono. Było im wszystko jedno, czy trafią do piekła, czy do nieba, byle razem. Kiedy nadszedł czas i usłyszeli wyrok, odetchnęli z ulgą.
Chyba dlatego...koniec pisze:- Byliśmy nudni – przerwała mu. - Za to też trzeba ponieść karę.
Mam nieodparte wrażenie, że początek wcale nie jest powiązany z końcem. A przynajmniej nie jest powiązany wyraziście. Na starcie jest sygnał, że chodzi o kwestię rozdzielenia. Potem para oddycha z ulgą – czyli rozdzieleni nie zostali. Potem okazuje się, że jednak zostali rozdzieleni, ale za to poszli do nieba (każde z osobna).
Już się robi problem. Nie wiadomo, na czym zawiązałaś węzeł fabularny. Na rozdzieleniu kochanków czy problemie nagrody i kary po śmierci? Na początku usiłowałaś mnie przekonać, że problemem jest rozdzielenie. Na końcu, że kara i za co.
Zawiodło fabularnie to opowiadanie. Dlatego puenta nie wybrzmiała – bo dotyczy innego zagadnienia niż na początku akcentowałaś, Autorko. Na tej samej zasadzie przepada tytuł. Fajny, naprawdę fajny, ale... To nie ten problem. Rozmyło się fabularnie. Oczywiście, nie stawiam zarzutu, że tu nie ma fabuły – widać związki między epizodami => ale są to związki luźne, bazowe, wynikające z siebie wyłącznie linearne, (znaczy, np. epizod pierwszy wiąże się z drugim, drugi z trzecim, ale trzeci z pierwszym już niekoniecznie).
Chyba za dużo w jednym chciałaś. Mam wrażenie, że tu miało być 3w1. Znajoma fryzjerka zawsze mi powtarzała, że to marny kosmetyk. Przekazy reklamowe, próbujące wcisnąć kilka różnych cech produktu, też są słabe - na to są badania nawet (i ilościówki, i jakościówki). Obawiam się, że z krótkimi formami (a i z długimi także, choć tu kwestie wielowątkowości dochodzą i wzajemnych powiązań między wątkami) jest podobnie...
Typ utworu, do którego trudno się przyczepić, ale też nie przynosi satysfakcji w odbiorze. Szkoda...
I jeszcze uchybienie komunikacyjne:
Tamtych, czyli kogo? Nie ma tak. W polszczyźnie nie wystarczy zaimek, nawet zaimek wskazujący. Bo na kogo wskazuje, Autorko? W końcu musi się pojawić konkretny, imienny (rzeczownikowy) podmiot.Wystarczyło odpowiedzieć na kilka pytań i przekonać tamtych (...)
So many wankers - so little time...
- No-qanek
- Nexus 6
- Posty: 3098
- Rejestracja: pt, 04 sie 2006 13:03
Ja z takim małym wnioskiem - czy mogłabyś Małgorzato (i inni moderatorzy) nie korzystać z opcji Etyduj po paru dniach (tylko wrzucić nowy post). Po paru dniach trudno się zorientować, która część jest stara, a która nowa.
"Polski musi mieć inny sufiks derywacyjny na każdą okazję, zawsze wraca z centrum handlowego z całym naręczem, a potem zapomina i tęchnie to w szafach..."
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
- No-qanek
- Nexus 6
- Posty: 3098
- Rejestracja: pt, 04 sie 2006 13:03
No jest "edit", ale trudno go dojrzeć i nie wiadomo czy to ten ostatni edit czy też jakiś stary. A może w ogóle nie było żadnego, tylko forum błędnie wskazuje, że są nowe posty.
Czzasem post pod postem jest bardziej przejrzyste niż edit w środku psota ;-)
Czzasem post pod postem jest bardziej przejrzyste niż edit w środku psota ;-)
"Polski musi mieć inny sufiks derywacyjny na każdą okazję, zawsze wraca z centrum handlowego z całym naręczem, a potem zapomina i tęchnie to w szafach..."
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Nie wiem, następnym razem zrobię większy odstęp, a edit dam boldem.
A skoro mogę nowy post zrobić, to następne omówienie - korzystając z chwili przerwy.
Przy tablicy Orson.
O mamusinym serduszku już powiedziano – zgwałciłeś frazeologię, Orsonie.
Ale ja nie o tym chciałam... Trochę wyjątków z komentarzy.
Do tego Catie ma córeczkę. Jako że tekst nie stanowi inaczej, zakładam, że jest to córka ze związku Bob-Catie, a zatem domysł, że Bob jest homoseksualistą raczej nie wynika automatycznie. Orientacja homoseksualna nie jest też warunkiem koniecznym, by facet był słaby, zastraszony, etc.
Oczywiście, każde inne wyjaśnienie też można w podobny sposób wykręcić.
Bo zwyczajnie: nie ma w tekście. :P
Wiadomo natomiast, czym to się kończy.
Wszelkie nadzieje na utwór utrupione zostały przez końcowy dialog, niestety.
No, i zakończenie. Tu nie chodzi o kwestię braku powiązań, bo powiązania są, lecz o kwestię akcentowania, stopniowania elementów zaskoczenia/grozy. Sytuacja wyjściowa jest prosta: mąż i żona w związku raczej mało lirycznym lub romantycznym. Żona się obżera, mąż jej w tym obżarstwie pomaga (nie będę się już zastanawiać dlaczego, ale związania tej kwestii fabularnej zabrakło, o czym już wspomnieli inni Komentujący) – przygotowuje posiłki, bo żona byle czego nie zje. Wreszcie mąż podaje jej ludzkie mięso, co więcej – mięso z córki.
Tu jest pomysł na „Delicatessen” co najmniej, ale na pewno nie na miniaturę, w której brak wyrazistych charakterystyk postaci => bo to, co powinno zostać po takim utworze, to pytanie: kto jest większym potworem? => żona pożerająca własne dziecko, czy mąż, który to dziecko przyrządził.
Nie udało się jednakowoż i, jak myślę, przez limit. Ten pomysł po prostu na miniaturę się nie nadaje, Orsonie.
Ale odbiegłam. Miałam o akcentach. Co miało być elementem grozy w tym tekście, Orsonie? To, że bohaterka je ludzkie mięso, a jej mąż to mięso przyrządza, czy to, że Bob zapowiedział dalsze ofiary? Bo mam takie wrażenie, że po osiągnięciu apogeum (zjedzenie własnej córki przez Catie), cała reszta już nie ma żadnego znaczenia, nie będzie już aktu bardziej potwornego, co najwyżej kolejne statystyki w raportach kryminalnych. Nie rusza mnie zatem stwierdzenie Boba, że co się nawinie, to będzie na danie. Równie dobrze Bob może Catie podać szczura, ale co z tego? Nic bardziej obrzydliwego od podania jej własnego dziecka w charakterze steku nie zrobi. Niczym nie przebije tego czynu. Osiągnął apogeum i na tym apogeum należało zakończyć, dalej jest z górki, napięcie siada, pff!
No, i kwestia ostatnia: to był tekst na poważnie czy na makabreskowo? Bo z zakończenia wynika, że humorystycznie (nawiązanie do dowcipu jest wyraźne), tymczasem wcześniej żadnych wskazań na takie ujęcie nie ma. Nie da się być trochę w ciąży, Autorze. Należało wybrać. Kiedy już walisz kanibalizmem na realnie przez oczy odbiorcy, nie należy się potem wycofywać w dowcip. Choćby to miał być czarny humor. Nie w tak krótkim tekście – zwyczajnie się to nie zmieści...
Znaczy, za dużo. Limit Cię zjadł, Autorze.
I padło.
A skoro mogę nowy post zrobić, to następne omówienie - korzystając z chwili przerwy.
Przy tablicy Orson.
Ostrożności nigdy za wiele, tutaj niezręcznie jednak wygląda to przesunięcie podmiotu.Bob odpowiadał za kuchnię. Odkąd straciła pracę, główną rozrywką Catie było jedzenie.
O mamusinym serduszku już powiedziano – zgwałciłeś frazeologię, Orsonie.
Ale ja nie o tym chciałam... Trochę wyjątków z komentarzy.
Który z tych wielu powodów znalazł odbicie w tekście, Orsonie, i w którym miejscu?Orson pisze:Powodów, czemu Bob nie odejdzie od Catie, jest wiele. Sam już jeden wymieniłeś- może być, czy też jest, ciotą. narzekań babsztylowi ulega. I chce spokoju. Do tego stopnia, że zakłada, iż mięso ich córki, czy też ogółem ludzkie mięso, zadowoli kulinarne potrzeby Catie i jej obżarstwo.Komentujący pisze:Dlaczego Bob nie odejdzie od Catie? Skoro ta przerodziła się w kapryśnego babsztyla? Że niby babsztyl grozi? No to niech chłop na policję zadzwoni, skoro sam jest taką ciotą. Może tak zrobić, autorze? No, może czy nie? Dlaczego nie?
Do tego Catie ma córeczkę. Jako że tekst nie stanowi inaczej, zakładam, że jest to córka ze związku Bob-Catie, a zatem domysł, że Bob jest homoseksualistą raczej nie wynika automatycznie. Orientacja homoseksualna nie jest też warunkiem koniecznym, by facet był słaby, zastraszony, etc.
Oczywiście, każde inne wyjaśnienie też można w podobny sposób wykręcić.
Bo zwyczajnie: nie ma w tekście. :P
Nieprawda. Przecież Bob jej powiedział, gdzie jest córeczka => "pod mamusinym serduszkiem" (rzecz jasna, pominę pogwałcenie frazeologii i wysilę się na zrozumienie: w brzuchu, w żołądku Catie, to powiedział/zasugerował Bob). Zakładam zatem, że Catie wiedziała, bo otrzymała odpowiedź na pytanie. A tymczasem Catie bełkocze – i nie wiadomo, dlaczego, nie było przecież wskazania, że ona jakaś nierozumna, niekumata tak całkiem i w ogóle powolna umysłowo. W dialogu tworzy się mącipole, nie wiadomo, o co chodzi.Orson w kwestii dialogu na zakończenie pisze:Catie nie wiedziała, że je ludzkie mięso. Jedząc córeczkę pyta się o nią.
Wiadomo natomiast, czym to się kończy.
Wszelkie nadzieje na utwór utrupione zostały przez końcowy dialog, niestety.
Nie wynika z tekstu, Orsonie. Podaj fragment (może nie zauważyłam), gdzie jest sugestia choćby, że chodzi o święty spokój i to właśnie kieruje postępowaniem Boba.Orson pisze:To Bob zaserwował jej befsztyk z córeczki, w nadziei, że to ją zaspokoi kulinarnie, a co za tym idzie, sam Bob będzie miał święty spokój. Lub namiastkę świętego spokoju.
No, i zakończenie. Tu nie chodzi o kwestię braku powiązań, bo powiązania są, lecz o kwestię akcentowania, stopniowania elementów zaskoczenia/grozy. Sytuacja wyjściowa jest prosta: mąż i żona w związku raczej mało lirycznym lub romantycznym. Żona się obżera, mąż jej w tym obżarstwie pomaga (nie będę się już zastanawiać dlaczego, ale związania tej kwestii fabularnej zabrakło, o czym już wspomnieli inni Komentujący) – przygotowuje posiłki, bo żona byle czego nie zje. Wreszcie mąż podaje jej ludzkie mięso, co więcej – mięso z córki.
Tu jest pomysł na „Delicatessen” co najmniej, ale na pewno nie na miniaturę, w której brak wyrazistych charakterystyk postaci => bo to, co powinno zostać po takim utworze, to pytanie: kto jest większym potworem? => żona pożerająca własne dziecko, czy mąż, który to dziecko przyrządził.
Nie udało się jednakowoż i, jak myślę, przez limit. Ten pomysł po prostu na miniaturę się nie nadaje, Orsonie.
Ale odbiegłam. Miałam o akcentach. Co miało być elementem grozy w tym tekście, Orsonie? To, że bohaterka je ludzkie mięso, a jej mąż to mięso przyrządza, czy to, że Bob zapowiedział dalsze ofiary? Bo mam takie wrażenie, że po osiągnięciu apogeum (zjedzenie własnej córki przez Catie), cała reszta już nie ma żadnego znaczenia, nie będzie już aktu bardziej potwornego, co najwyżej kolejne statystyki w raportach kryminalnych. Nie rusza mnie zatem stwierdzenie Boba, że co się nawinie, to będzie na danie. Równie dobrze Bob może Catie podać szczura, ale co z tego? Nic bardziej obrzydliwego od podania jej własnego dziecka w charakterze steku nie zrobi. Niczym nie przebije tego czynu. Osiągnął apogeum i na tym apogeum należało zakończyć, dalej jest z górki, napięcie siada, pff!
No, i kwestia ostatnia: to był tekst na poważnie czy na makabreskowo? Bo z zakończenia wynika, że humorystycznie (nawiązanie do dowcipu jest wyraźne), tymczasem wcześniej żadnych wskazań na takie ujęcie nie ma. Nie da się być trochę w ciąży, Autorze. Należało wybrać. Kiedy już walisz kanibalizmem na realnie przez oczy odbiorcy, nie należy się potem wycofywać w dowcip. Choćby to miał być czarny humor. Nie w tak krótkim tekście – zwyczajnie się to nie zmieści...
Znaczy, za dużo. Limit Cię zjadł, Autorze.
I padło.
So many wankers - so little time...
- No-qanek
- Nexus 6
- Posty: 3098
- Rejestracja: pt, 04 sie 2006 13:03
Chyba chodziło o ciotę w sensie dupy wołowej, mięczaka, którym żona będzie pomiatać, a on nie znajdzie w sobie odwagi, żeby odejść, a nie preferencji seksualnych.Do tego Catie ma córeczkę. Jako że tekst nie stanowi inaczej, zakładam, że jest to córka ze związku Bob-Catie, a zatem domysł, że Bob jest homoseksualistą raczej nie wynika automatycznie.
"Polski musi mieć inny sufiks derywacyjny na każdą okazję, zawsze wraca z centrum handlowego z całym naręczem, a potem zapomina i tęchnie to w szafach..."
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Cokolwiek. Wyjaśnienie nie ma znaczenia - jakiekolwiek nie będzie tłumaczenie Autora (czemuś wydało mi się, że jednak chodziło o homoseksualistę - nie wiem, czemu, zafiksowało mi się skojarzeniowo), nie ma żadnych wskazań w tekście => a jest to anomalia wymagająca osadzenia. Bo anomalia. :P
edit:
A skoro już jestem przy anomaliach, to "Styk" - BMW.
Bez wątpienia, to utwór, nie tylko tekst, ale... nie wiem, jak lepiej określić: rozproszony? Rozproszony. Dużo sygnałów – wystarczyłoby na powieść albo na dłuższe opowiadanie choćby. Problem kontroli emocji, który wynikł po globalnej katastrofie, czyli klasyka dystopii; jest jednostka, która się buntuje przeciw obowiązującemu porządkowi, jest kwestia przemytu i szczeliny, wskazany wątek konfliktu w związku Piotr-Ewa. Normalnie, mnóstwo sygnałów, z których powinno wyniknąć coś więcej, ale na więcej nie było miejsca.
Bo co to za szaleństwo? Przeżywanie emocji? Czy też przemyt artefaktów z XX wieku? Czy może samo odwiedzanie XX wieku?
Na czym polega kontrola emocji, homeostaza? Nie na ich wyzbyciu się, bo Ewa prycha, okazuje troskę o dobro dziecka, czyli okazuje emocjonalne reakcje.
Styk narusza podwaliny sztucznego raju, jak mi się wydaje – czyli idealne zawiązanie opowieści dystopijnej (dobra, to moja obsesja, żaden zarzut). Czemu Piotr miał dostęp?
Takich pytań można postawić dużo, wszystkie będą po prostu wołaniem o rozwinięcie. :P
Mam odczucie, że to bardziej szkielet opowiadania niż samo opowiadanie.
Co zwykle mnie dopada przy tego rodzaju szortach - odnoszących się do znanych tropów fantastyki i robiących "pigułkę" składającą się na krótką formę.
Sprytne nawiązanie do tematu, język bez zarzutu i nie mam się czego czepić. Poza tym, że mało...
Ofkorz, wszystko dlatego, że limity – znaków, tematu. Ale to pomysł, który znalazłby pełniejszy wyraz w formie dłuższej. A że z dystopią w tle, to gust mój czytelniczy zabarwiony jest żalem, że nie ma więcej.
To ten rodzaj utworu, który pozostawia niedosyt.
edit:
A skoro już jestem przy anomaliach, to "Styk" - BMW.
Bez wątpienia, to utwór, nie tylko tekst, ale... nie wiem, jak lepiej określić: rozproszony? Rozproszony. Dużo sygnałów – wystarczyłoby na powieść albo na dłuższe opowiadanie choćby. Problem kontroli emocji, który wynikł po globalnej katastrofie, czyli klasyka dystopii; jest jednostka, która się buntuje przeciw obowiązującemu porządkowi, jest kwestia przemytu i szczeliny, wskazany wątek konfliktu w związku Piotr-Ewa. Normalnie, mnóstwo sygnałów, z których powinno wyniknąć coś więcej, ale na więcej nie było miejsca.
Bo co to za szaleństwo? Przeżywanie emocji? Czy też przemyt artefaktów z XX wieku? Czy może samo odwiedzanie XX wieku?
Na czym polega kontrola emocji, homeostaza? Nie na ich wyzbyciu się, bo Ewa prycha, okazuje troskę o dobro dziecka, czyli okazuje emocjonalne reakcje.
Styk narusza podwaliny sztucznego raju, jak mi się wydaje – czyli idealne zawiązanie opowieści dystopijnej (dobra, to moja obsesja, żaden zarzut). Czemu Piotr miał dostęp?
Takich pytań można postawić dużo, wszystkie będą po prostu wołaniem o rozwinięcie. :P
Mam odczucie, że to bardziej szkielet opowiadania niż samo opowiadanie.
Co zwykle mnie dopada przy tego rodzaju szortach - odnoszących się do znanych tropów fantastyki i robiących "pigułkę" składającą się na krótką formę.
Sprytne nawiązanie do tematu, język bez zarzutu i nie mam się czego czepić. Poza tym, że mało...
Ofkorz, wszystko dlatego, że limity – znaków, tematu. Ale to pomysł, który znalazłby pełniejszy wyraz w formie dłuższej. A że z dystopią w tle, to gust mój czytelniczy zabarwiony jest żalem, że nie ma więcej.
To ten rodzaj utworu, który pozostawia niedosyt.
So many wankers - so little time...