Że się wtrącę jeszcze raz.Gharas pisze:Wydawało mi się, że wystarczy dać taki tytuł, by Odbiorca mógł sam sobie dopowiedzieć, dlaczego plac tak się nazywa.
Pozostaje jedna kwestia dodatkowa. Sformułowanie plac zostaje użyte tylko w tytule i tłumaczeniach Autora. Odbiorca może sobie sam dopowiedzieć, dlaczego plac x nazywa się placem x, a nie y. Pytanie tylko co mu to da?
Czy bohaterowie spotkali się akurat na placu? Powinno wychodzić na to, że tak... Tyle, że nigdzie nie jest to powiedziane. A gdyby na ten przykład Plac Złamanych Serc był akurat miejscem, gdzie idą nieszczęśliwi kochankowie po śmierci?
Owszem, jest to teoria z gatunku bardzo naciąganych, ale czemu nie? Jakaś analogia do np. Krainy Wiecznych Łowów jest, do tego świat z elfami i fajerbolami... czemu by nie nazwać nieba w tak oryginalny sposób?
A kochankowie mogą się spotkać i pozabijać w tysiącu innych miejsc na świecie. Od ulicy, pokoju w zamtuzie, aż po lochy goblinów... I na dobrą sprawę każde miejsce by pasowało do opowiadania.
Kwestia jest czy rycerz z opowiadania zdradził magiczkę? W komentarzach podajesz to za pewnik, ale z tekstu znowu jasno to nie wynika. Pada kwestia o dogadywaniu się wypowiedziana przez rycerza (nie muszę wiedzieć dokładnie na temat czego mieli się dogadać, czemu nie np. kwestii wspólnego wyjazdu do krasnoludzkich kopalń?) oraz stwierdzenie, wypowiedziane przez magiczkę, żeby rycerz rozmawiał ze swoją elficką dziwką. A to jeszcze nie świadczy o tym, że on ją zdradził.Cele były dwa: każdy ponosi odpowiedzialność za swoje czyny (czyli on ją zdradził, więc musi zemrzeć) oraz losu nie da się oszukać, czyli spotkanie na placu Złamanych Serc musi się źle skończyć. Błąd, że nie powiązałem tytułu, nie pokazałem tego wyraźnie. Błędem było liczenie na to, że "Odbiorca się domyśli".
Mamy więc jedynie oskarżenie, które nie zostało udowodnione, bo zanim rycerz zdążył się wytłumaczyć, to się pozabijali, oraz kwestię dogadania się.
Jako czytelnik mogę się domyślić, że to była prawda, ale nie muszę. W zasadzie to nawet może wypływać z tego, czy wolę rycerza (=> ona jest chorobliwie zazdrosna, elfka jest tylko organizatorką wycieczek do Morii, nic podobnego nie miało miejsca, po pijaku to nie zdrada, etc.), czy magiczkę (=> myśli, że mu to ujdzie na sucho, erotoman, skrzywdził biedną dziewczynę, tamta go uwiodła - poleciał na jej uszy, etc.)
Znaczy, że każda zdrada ma skutkować fajerbolem?losu nie da się oszukać
EDIT: Uściśliwszy
EDIT2: korzystając z okazji, że jeszcze mogę wyedytować niniejszego posta;
Po pierwsze: a co ma ów nieszczęsny Titanic do całej reszty? Znaczy się choćby byli na Titanicu to poszliby do nieba/piekła/krainy wiecznych łowów/Hel/Walhalli razem? Wygląda na to, że prozaicznie niewielki pożar ma większą wagę niż katastrofa transatlantyku.Talto pisze: Modlili się, by na Sądzie Ostatecznym ich nie rozdzielono. Było im wszystko jedno, czy trafią do piekła, czy do nieba, byle razem. Kiedy nadszedł czas i usłyszeli wyrok, odetchnęli z ulgą. Zbyt wcześnie.
- Co to znaczy, że każdy z nas ma własne? – dopytywał się Michał.
Anna nerwowo przeglądała formularz, który im dano. Teoretycznie mieli szansę się odwołać. Wystarczyło odpowiedzieć na kilka pytań i przekonać tamtych, że stanowią nierozerwalną całość. Kochali się. Zawsze wiedzieli, ze chcą ze sobą być. Nie miewali kryzysów. Rozmawiali o problemach, wyjaśniali nieporozumienia. Byli szczęśliwi. Niestety, z ankiety wynikało, że to bez znaczenia.
- Czy to moja wina, że ostatnio nie było wojen? – Michał przerzucał kartki. – Żadnej rewolucji? Że się nie paliło w okolicy? I co z tego, że nie braliśmy udziału w większej katastrofie? Nie ubiegam się o miejsce w historii, tylko chcę przeżyć z żoną resztę wieczności!
- Byliśmy nudni – przerwała mu. - Za to też trzeba ponieść karę.
Dwa: mam pytanie jak można się odwołać od wyniku Sądu Ostatecznego? Czy już sama nazwa nie wskazuje, że wyrok jest prawomocny i wydany przez sąd najwyższej instancji. Ostateczny i nieodwołalny?
Żeby nie było:
Dodatkowo jeszcze:SJP PWN pisze:ostateczny
1. «taki, który jest ostatnim etapem jakiegoś działania lub procesu i nie ulegnie już zmianie»
2. «o działaniach, decyzjach itp.: radykalny i podejmowany, gdy nie ma już wyjścia»
3. «mający związek ze śmiercią i sensem życia w wymiarze religijnym i filozoficznym»
4. «o stanach, odczuciach itp.: taki, który jest w najwyższym stopniu»
ech...Kiedy nadszedł czas i usłyszeli wyrok [...]Anna nerwowo przeglądała formularz, który im dano.
Więc dostali wyrok, czy ankietę? Skoro to sąd ostateczny i wyrok, to formularz (w obu znaczeniach tego słowa) pasuje jak nie przymierzając kwiatek do kożucha. Jakich dodatkowych informacji mieliby żądać od ludzi, którzy już wyrok usłyszeli? Albo odpisy jakich dokumentów byłyby wymagane? Akt zgonu, chrztu i bierzmowania?SJP PWN pisze:formularz
1. «blankiet dokumentu z miejscami do wypełnienia»
2. «zbiór odpisów dawnych dokumentów»
Rzuciła mi się w oczy kwestia w pewnym sensie merytoryczna: operujesz słownictwem, które śmiało wskazuje na chrześcijański Sąd Ostateczny (wielkie litery nazwy, piekło, niebo). Można sądzić, że oboje dostali się do tego samego miejsca, bo odetchnęli z ulgą. Pozostaje pytanie dlaczego nie mieliby tam być razem?
Są jakieś podzbiory zbioru niebo/piekło? Pensjonariusze dostają jakieś numerki?
Nawet nie obroni się wejście na teren według apokaliptycznej kolejności opartej na czasie zgonu. Zostają przecież rozdzieleni bo nie brali udziału bodaj w niewielkiej zadymie pod tytułem Titanic, bo byli nudni. Nigdzie też nie jest napisane, że zmarli w różnych okresach czasu. A szansa, że umarli jednocześnie istnieje. Jako niedoinformowany czytelnik mogę założyć, że umarli razem.
Zakładając, że dostali się do nieba - miejsca wiecznej radości itd. - dlaczego zostają ukarani za bycie nudnym? Dlaczego zostają ukarani za cokolwiek? Do nieba nie idą ci, którzy są bez winy?
I w drugą stronę: do piekła - skoro dostają się do Lucyfera, to jedna kara więcej (nawet bardzo sroga kara za bycie nudnym) nie zrobi na nich większego wrażenia. Wśród całej rzeszy innych.
Odwołując się do zadanego tematu można wysnuć przypuszczenie, że Scarlett i Rhett po śmierci poszliby do nieba/piekła razem - bo się różnili i to bardzo, bo mieli szczęście dostać się w sam środek wojny secesyjnej. Tylko, czy oni wytrzymaliby ze sobą całą wieczność?
Słowem, chcesz przekazać czytelnikowi, że miłość ma jakikolwiek sens dla człowieka, który zastanawia się nad sprawami ostatecznymi tylko wtedy, kiedy kochankowie praktycznie nie kochają się (oboje jednocześnie i z podobnym natężeniem uczuć) i jeżeli mają szczęście żyć w czasach wojny.
Pytanie jeszcze jedno (natury ogólnej): czy był taki okres w dziejach naszej planety, żeby w czasie powiedzmy 70 lat (przykładowo: poznają się w wieku trzydziestu lat, dożywają setki) - takie odwołanie do opowiadaniowego zwrotu ostatnio nie było wojny - jakiejkolwiek, gdziekolwiek? Mnie osobiście się nie wydaje (więc to chyba element fantastyczny w opowiadaniu).
Talto, serwujesz nam wizję dziwnego Sądu Ostatecznego. Nie tylko jej nie rozumiem (opierając się na wierze katolickiej, w której mnie wychowano i Biblii, którą przeczytałem oraz ogólnej wiedzy), ale i nie kupuję. W zasadzie nie wprowadziłaś niczego, co mogłoby naprowadzić mnie na to, że to jakiś inny sąd ostateczny, który tak na prawdę ostateczny nie jest. Zamiast tego są dziury w pomyśle i pokrętne wytłumaczenie, że to nie miłość jak w Przeminęło z wiatrem. Cóż...