Przyjemność po mojej stronie, Maniaku. :)))
No, to kolejna praca warsztatowa.
Vlk: Pieśń skowronka
Przy trzecim zdaniu się potknęłam.
Po omacku odszukał kontakt i ciemność prysła przed blaskiem 12 halogenowych zwisających z sufitu lampek, które oświetliły perkusję.
Podkreślone - niezręcznie. O ile ogólne stwierdzenie, że ciemność prysła - może jakoś obroniłoby się w kontekście, o tyle uszczegółowienie nie broni się ani trochę, wygląda sztucznie, kulawo.
Pogrubione - na pewno nie. Numery zwykle zapisuje się słownie. Na pewno proste numery, a dwanaście do takich należy. Wyjątkiem są daty, elementy numeracji, wyspecjalizowane kody lub ich fragmenty, cytaty, etc.
Miałabym problem z rozstrzygnięciem, czy w tym zdaniu:
Nauczyciel szykował go do tego przez 1248 dni.
należy zapisać słowami. Skomplikowana liczba - to dlatego.
Niemniej, w takich sytuacjach redaktor zwykle kombinuje tak, by uniknąć problemu. I sprytnie (ach, jakże sprytnie!) zaproponowałabym zapewne w obu przypadkach usunięcie konkretnych liczb na rzecz przybliżonych.
...kilkanaście lampek...
...ponad tysiąc dni...
Ponieważ nie wiem, jakie znaczenie ma, że halogenów było akurat dwanaście, a mistrz przygotowywał się przez 1248 dni. W tekście brak sugestii, albo jest ona dla mnie - matematycznej kaleki - całkowicie nieczytelna.
Denerwująca maniera pojawia się również. Na początku jest Uczeń. Zaraz potem Adept. Nazwy pisane wielką literą, to tzn. nazwy własne, czyli imiona. Podmienianie ich, jak w przypadku nazw rodzajowych i innych - pisanych małą literą - jest nienaturalne. Przez chwilę zastanawiałam się, czy chodzi o tę samą osobę, czy może pojawia się nowa postać w toku narracji? Niestety, zadęcie ma swoją cenę, Autorze. Nie możesz zmieniać dowolnie jednej nazwy własnej na inną. Trzeba było użyć jednak małych liter lub konsekwentnie powtarzać jedną nazwę własną, inaczej wychodzi mi, że Twój bohater nazywa się Uczeń Adept. Głupio, nie uważasz?
Odezwał się centralki. Początkowo łomotały powoli.
Nie wiem, co to jest centralki. :(((
Zwłaszcza, że w następnym zdaniu jest ich więcej.
Z sekundy na sekundę[,] stopy perkusisty pracowały szybciej, aby terkotać
Bardzo kulawe, bardzo paskudne zdanie. Założę się, że to kalka obcojęzyczna. Składnia skopiowana z języka angielskiego, jak myślę.
Przecinek niepotrzebny.
Tworzyły ją najpiękniejsze pieśni świata.
Chętnie się dowiem, jakie to są najpiękniejsze pieśni świata. Jasne, istnieje kanon muzyczny - podobnie jak literacki, ale nie jestem pewna, czy to właśnie, Autorze, miałeś na myśli?
Uogólnienie na tym poziomie niebezpieczne jest, nie działa na wyobraźnię, brak mu sugestywności. Ot, pustosłowie wychodzi tak naprawdę.
Melodie (ciach!) Napełniały poczuciem nieodwracalnej straty
Zupełnie nie wiem, o co chodzi? Jaka strata, dlaczego? Tu rozerwała się spójność przekazu, łączność danych. Stwierdzenie jest chciejstwem, Autorze, nie wynika z treści, nie ma sugestii, nie ma wzmianki, z czym je powiązać.
stróżka potu.
Za ten ortograf już dostałeś baty, o ile pamiętam.
Nie mam wątpliwości, że to tekst. Realizuje temat i ograniczenia formalne, za wyjątkiem jednego, za to najważniejszego - nie jest formą zamkniętą.
To scenka, epizod, zawieszony w fabularnej próżni. Dlaczego Uczeń ma otworzyć drzwi do innego wymiaru? Dlaczego pojawia się skowronek, czy to normalne, czy wyjątkowe, a jeżeli wyjątkowe, to dlaczego? Czy otwarcie wzmiankowanych drzwi było aktem poświęcenia, czy chodzi o tragizm, czy tragiczny wypadek? Czy...
Można pytać w nieskończoność. Ale wszystkie pytania sprowadzają się do jednego: o co chodzi w tym tekście, Autorze?
Nie wiadomo, o czym opowiadasz. Nie ma związania fabularnego, nie ma konkluzji wyjaśniającej zakończenie i wymowę całości.
Językowo marnie. Fabularnie - słabo.
Tekst i tylko tekst, IMAO.
....................................................................................................
edit: Kolejna praca warsztatowa - bo mam jeszcze trochę wolnego...
Rosenberry: Muzyka zła
Maria czuła, że coś łomoce, że gwiżdże i głośno buczy w środku jej głowy. Nie mogąc dłużej wytrzymać, zasnęła głęboko, tak jak strażnicy.
Ten fragment już był omawiany pod kątem poprawności językowej, więc nie będę się powtarzać.
Italikiem zaznaczone usterki. Pogrubiona natomiast konkluzja, która nie wynika z opisu, a nawet jej przeczy. Niewielu jest ludzi, którzy zasypiają w hałasie, i chyba hrabiny do nich zaliczyć się nie da - biorąc pod uwagę świat przedstawiony i pozycję społeczną bohaterki choćby.
Nie w tym rzecz, oczywiście - choć jedna błędna konkluzja może z utworu zrobić tekst, zepsuć misterną opowieść i rozerwać związki fabularne.
W tej pracy tak się nie stało. Z założenia praca ta została bowiem skonstruowana niedobrze.
Na to też już zwrócono uwagę: wielki zły truwer wyjaśnia uśpionej magicznie hrabinie swój diaboliczny plan. Uuuu... źle, Autorze.
Przede wszystkim, niedobrze nie dlatego, że łopatologia się okrutna wkradła, choć to również jest grzechem. Ale najbardziej zawiniła tu zmiana perspektywy narracyjnej. Początek opowieści prowadzony jest narratorem wszechwiedzącym z perspektywy hrabiny, by końcówka nieoczekiwanie została przerzucona na truwera. A czemu?
Pewnie dlatego, że wzmiankowana hrabina zasnęła, zatem nie może się przydać już narratorowi. OK, jasne i logiczne. Ale czemu w takim razie truwer śpiącej hrabinie wyjaśnia, co się z nią stanie, skoro hrabina już go nie słyszy? :P
Ot, nieprzemyślany przeskok to był.
I dlatego zakończenie jest tak wymuszone, sztuczne, nienaturalne. Niedobre.
Na dodatek widać, że limit znaków był przeszkodą nie do przebycia dla Ciebie, Autorze. Nie udało Ci się zawiązać fabuły tak, by z początku (zdenerwowania hrabiny, że nie ma dobrych muzyków) wynikł koniec (diaboliczni czy satanistyczni muzycy). Wychodzi mi, że fabuła porwana, dziurawa, nie wyjaśnia, dlaczego zniszczenie dynastii Kapetyngów ma przygotować ziemię na przybycie Bestii, na czym polega owo dzieło zniszczenia prowadzone przy pomocy diabelskich instrumentów, etc. Skróty nie posłużyły ani budowie napięcia, ani spójności opowieści.
Mógł być utwór. Wyszedł tekst, niestety.
edit: Przypomniało mi się, gdy przeglądałam wcześniejsze komentarze. Powiedziałeś, Autorze, że truwer miał szeptać do siebie. No, proszę Cię! Niby to sprawi, że sytuacja stanie się bardziej naturalna? Wątpię szczerze.
Wymuszonego zakończenia naprawdę nie da się obronić w ten sposób. Tekst jest niekompletny, niespójny fabularnie - nieważne, jak odwrócisz pozornego adresata wypowiedzi, zawsze wyjdzie, że specjalnie i łopatologicznie wyjaśniasz tu czytelnikowi, o co chodzi. A i tak wyjaśnienie nie trzyma się kupy z resztą opowieści. Bo niepełna jest.
................................................................................................
Ciąg dalszy omówień, czyli przyszedł czas na
Terebkę i jego pracę pt.
"Melodia".
Autorze, drogi mój, podłożyłeś się już na starcie, niestety.
Mój dwunożny przyjaciel pewnie by nie usłyszał dźwięków, które docierają do mnie niemal nieprzerwanie.
Ach, wiedza powszechna. Przyjaciół to mają psy. Albo psy są przyjaciółmi dwunożnych, czyli nas. Koty, Autorze, dwunożnych oswajają, wychowują, niewolą. Dwunożni, czyli Ci-Co-Przynoszą-Żarcie-i-Drapią-Za-Uszami, to nie przyjaciele kotów, lecz ich podwładni. Wiadomo. Kot stoi wyżej od człowieka i kot o tym wie. :P
Znaczy, skojarzenie niedobre mi się tu pojawia, jakby to człowiek posyłał kota na polowanie => a wiadomo (powszechnie), że kot poluje (i nie tylko), kiedy zechce, a nie kiedy mu się każe. W zasadzie, ten "dwunożny" nie jest tu potrzebny, Autorze. Bo i po co porównywać, co słyszy kot, a co jego "przyjaciel", skoro ów "przyjaciel" dla dalszego rozwoju zdarzeń nie ma żadnego znaczenia?
Niestety, nie koniec usterek w przekazie.
Cierpliwość zawsze cechowała gatunek, z którego się wywodzę. I nigdy mnie nie zawiodła. Złożona melodia wielu dźwięków prowadziła zawsze ku jednemu – nagrodzie.
Cierpliwość nie zawiodła. Melodia prowadziła ku nagrodzie. Łączność logiczna tego fragmentu jest dla mnie cokolwiek poza zasięgiem poznawczym, niestety. Skrót myślowy chyba, który sprawił, że funkcja komunikatywna wypowiedzi poleciała z prędkością światła do zera.
Na dodatek podkreślone, to nadopis. Bo złożona melodia z definicji będzie właśnie z wielu dźwięków.
Czasami zachowywałem ją dla siebie, innym razem zanosiłem dwunożnemu przyjacielowi. Przycupnięty opodal ciemnej szczeliny pomiędzy podłogą a ścianą, postanawiam, że podzielę się z nim i tą zdobyczą.
Kolejny fragment, który niebezpiecznie zbliża się do ciemnej strony języka. Do kogo odnosi się niezręczny imiesłów czynny (pogrubiony)? Szyk w zdaniu niedobry, na dodatek imiesłów lepszy byłby chyba uprzedni.
Ostatnim akordem melodii
Nie przypuszczam, że tu mogłaby zajść pomyłka, wiadomo, że akord odnosi się do melodii. Zatem: nadopis.
No, ogólnie niezręcznie. I chyba jednak wbrew wiedzy powszechnej właśnie, o której wspominałam przy pracy Czterokołowego.
Nie w tym jednak problem, bo w krótkich formach nie tylko liczy się odwołanie do wiedzy powszechnej, ale też jej modyfikowanie. Co właściwie opisałeś, Autorze? Kota, który poluje na mysz. Dobrze. I co z tego? Do czego służy ta historia? Co ma mi powiedzieć o kotach nowego, fajnego? A przynajmniej - jak to, co wiem, zostało wzbogacone o sprytną, pogłębioną/interesującą/inną obserwację Autora?
Brak tego wyższego poziomu, konkluzji, myśli nadrzędnej - wartości dodanej dla czytelnika. Dlatego nic nie wynika z tej historii. Kot poluje na mysz, łapie mysz - i koniec. I co z tego?
Połowiczna realizacja tematu, formalne wymogi spełnione, ale rzecz pozostaje scenką rodzajową li tylko.
A przecież można było coś z tego wyciągnąć właśnie. Choćby wskazanie, że kot jest przyjacielem człowieka - na swój własny, koci sposób... Na przykład, skoro już korzystam z elementów, które wrzuciłeś do tekstu,
Terebko. :P
.......................................................................................................
Kolejny edit i kolejna praca.
No-qanek: Pod batutą
Jak ma się to stwierdzenie:
Bo w demokracji każdy decyduje, nikt nie jest wywyższony! Nikt nie narzuca swojej partytury – oto sztuka wyzwolona.
do tego:
w sztuce niezbędna jest jedność. Grając każdy dla siebie, każdy swoje, tworzyli razem kakofonię.
???
Mam nieodparte wrażenie, że tu jest zwyczajna sprzeczność. Wspólne tworzenie kakofonii też nijak mi nie wchodzi w obszar zrozumienia => ani językowo mi to nie pasuje, ani jako związanie fabuły. Skrót myślowy tu chyba jest.
Wciąż nie gramy spójnie[,] fagoty
A diabeł tkwi w szczegółach. Jeden przecinek i nareszcie można zrozumieć to zdanie.
Co nie znaczy, że rozumiem całość. Nie rozumiem. Ani w ząb.
Dyrygent poprowadził orkiestrę. Nagle przestał dawać instrukcje i orkiestra się rozeszła.
Ale o co chodzi?!
Czemu dyrygent nagle zamilkł? Czemu muzycy grali razem "na chwałę Pana"?
I dlaczego rozejście się orkiestry jest dezercją? Czy muzycy zostali zwerbowani, czy podjęli się czegoś? Gdzie, kiedy?
Co właściwie się stało?
Nie mam pojęcia.
Dlatego dla mnie - to wyłącznie scenka, epizod zawieszony w fabularnej próżni.
Realizacja tematu i ograniczeń - jest.