ZWT5: Dopóki krople umysłu... - prace

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
uziman
Sepulka
Posty: 9
Rejestracja: sob, 20 lut 2010 22:34

Post autor: uziman »

Czyli mogę napisać w Zakużonych w przyszłości, bo tekst z tych warsztatów daje mi przepustkę. Dobrze rozumiem?

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Jak najbardziej. :P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

BS, napisałem tylko, że jeżeli polana straci brzegi (czyli las ją okalający), to stanie się polem, ugorem, stepem czy czymś tam innym co ma inną nazwę... :)



Ellaine: Ostatnia znana myśl
Przecież był licencjonowanym złodziejem, poza tym w ciągu dwóch sezonów miał osiągnąć poziom mistrza.
W tym zdaniu nie ma nic złego. Informuje, że w świecie przedstawionym istnieje legalna kradzież. Przyda się później.
Pojawił się znienacka w życiu Harlemów, jak przystało na maga. Wypadł z Międzyczasu wprost do ich salonu. Przepraszał i tłumaczył potem, że pomylił tunele czasoprzestrzenne. Harlem chciał na miejscu zatłuc intruza, bo mag niechcący zniszczył mu kolekcję sakiewek
Cóż, z magiami nic nie wiadomo... To też ważna informacja
Ostatecznie Erim został na kolację, a potem ni z tego ni z owego - na kolejne parę oktaw.
.
Właściwie, to nie wiadomo, czemu mag został na dłużej. Zwłaszcza, że Harlem go przecież nie lubi. A przecież, wystarczyłoby zasugerować zainteresowanie Harlema magią...
Mag wprowadzał Harlema w arkany własnej sztuki. Zamykali się w pokoiku na długie godziny, czasem nie widywała ich całymi dniami.
Ano, właśnie...
Złodzieje zaczęli pytać o zdrowie Harlema, bo nie stawiał się w Gildii od dłuższego czasu.

Wiadomo, że „ją” - to narracja pierwszoosobowa.

Tyle z błędów drobniejszych.
To jest fajne Ellaine. IMO, utwór zamknięty. Zgubionych podmiotów nie znalazłem. Znaczy, dla mnie dialog końcowy jest ok. Niestety:
Harlemowa zagryzła wargę, czując narastający niepokój. Przecież to czarna magia!
- Jak śmiesz mieszać Harlema w swoje brudne sprawy!? – wykrzyknęła wchodząc do pokoju. Zatrzymała się w progu, nie dowierzając, że to na co patrzyła było prawdą. Jej mąż! Jej własny mąż! Oczy kobiety zaszły mgłą, krew zaczęła szybciej pulsować.
To jest to miejsce, gdzie Autorskie Chciejstwo, siedzi, żre chipsy i bezczelnie się śmieje. :)
Wściekłość, prowadząca do zabójstwa jest niezrozumiała. W żaden sposób nie dałaś do zrozumienia Autorko, że czarna magia to coś złego czy zakazanego. A miałaś ku temu okazję, kiedy opisywałaś maga. (fragment wyżej). Poza tym sugerujesz świat, gdzie zachowania u nas bezwzględnie potępiane (kradzież), są częściowo (licencje) dozwolone (także fragment wyżej). Świat, możliwe, że „mroczniejszej natury” niż nasz. (jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało). I po trzecie Harlemowa chyba powinna popierać wszystko, co pozwoli mężowi osiągnąć wyższy stopieni wtajemniczenia w Cechu Złodziei.
Usiłuję powiedzieć, Autorko, że gniew i wściekłość Harlemowej są nieosadzone w świecie przedstawionym i w żaden sposób nie wynikają z fabuły.

I na koniec jeszcze jedno
- Wiem, wiem. Nie dość, że zdradził to jeszcze z magiem! – zaśmiał się nieszczerze. – Ale żeby tak siekierą, jak świniaka?
SJP pisze:. zdradzić — zdradzać
1. «działać na szkodę kraju, narodu itp.»
2. «nie dochować wierności małżeńskiej lub partnerskiej»
3. «odstąpić od wyznawanych ideałów, wartości itp.»
4. «ujawnić coś»
Jeżeli weźmiemy znaczenie drugie i Harlem baraszkował z magiem, to ok. Z tym że z tekstu nie wynika. Jeżeli weźmiemy znaczenie trzecie, to niczego nie zdradził, bo niczego nie przysięgał i jest to nadużycie semantyczne.

Tyle, Autorko. Mnie się, mimo usterek, podobało.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Ellaine
Klapaucjusz
Posty: 2372
Rejestracja: sob, 25 lut 2006 22:07
Płeć: Kobieta

Post autor: Ellaine »

Tak, neulargerze, chodziło mi o nie zachowanie wierności małżeńskiej.

Uwaga! Cytuję:

"Zatrzymała się w progu, nie dowierzając, że to na co patrzyła było prawdą. Jej mąż! Jej własny mąż! (...) Nie mogła uwierzyć, że ją to spotkało. Przecież takie rzeczy zdarzają się zawsze innym!" - kluczowe imo jest wyrażenie: to na co patrzyła. Wcześniej wystraszyło ją to, co usłyszała, ale dopiero to, co zobaczyła doprowadziło ją do wrzenia.

"zobaczyła wchodzącego do izby Erima, który narzucił tylko koszulę na nagie ciało" - tu chyba wszystko jasne?

Gdzie tu jest chciejstwo? Moim zdaniem dałam czytelnikowi możliwie jasne wskazówki tego, co mogła zobaczyć Harlemowa wchodząc do pokoju, gdzie przebywał mag i jej mąż.

Nie chciałam tego opisywać wprost. Po pierwsze w mojej naturze nie leży pisanie tekstów z wyraźnie zaznaczonym seksem, po drugie pierwszy raz wykorzystałam wątek homoseksualny i nie chciałam przesadzić z tym w opisach. Dalej jednak uważam, że w tekście jak najbardziej są wskazówki do tego, co zobaczyła Harlemowa i czemu wstrząsnęło nią to bardziej niż fakt, że mag wprowadzał jej męża w zaułki czarnej magii - specjalnie dodałam w tekście słówko "czarna", bo kojarzy się z czymś złym. Złodziejstwo natomiast było licencjonowane, więc w pewnym sensie podlegało kontroli.

edit - moje didaskalia do cytatów z tekstu.
Piękne kłamstwo? Uwaga! To już twórczość - S. J. Lec
Cudnie, fajnie i gites - gdy definitywnie odwalę kitę - J. Nohavica
Rękopis znaleziony w pękniętym wazonie

Awatar użytkownika
No-qanek
Nexus 6
Posty: 3098
Rejestracja: pt, 04 sie 2006 13:03

Post autor: No-qanek »

Cordi, a mi jednak czegoś brakuje. Bo na tym dialogu się potknąłem i zastanawiałem, o co chodzi. Niby Harlemowa zaczyna nową myśl, zupełnie od czapy, a jednak strażnik odpowiada tak, jak gdyby byli w środku konwersacji.
I może to kwestia psychologii bohaterki. Nie wierząc w jej emocje, nie rozumiem jej myśli.

Ellaine, to co dajesz do zrozumienia ja pojąłem w lot, od czegoś ma się tę chorą wyobraźnię. Ale uznałem, że to moja nadinterpretacja. Cóż więc z poszlak, jeśli brak mi czegokolwiek, co by potwierdzało hipotezę.
Brakowało mi zaskoczenia żony, konfuzji. U niej od razu wybuchła agresja i bardzo konkretny zamiar, by zaszlachtować obu.

Z tego co napisałaś miałem wrażenie, że nie pojawiło się tu nic nowego - że dopiero widok mężczyzn uprawiających (hehe...) czarną magię, wywarł na niej takie wrażenie.
Wcześniej gościli maga, nagle okazuje się, że magia jest brudna i wszeteczna... to ja nie wiem, może to nauka magii jest tu zdradą i powodem do mordowania.
Do tego mam wrażenie, że mąż zdradzający żonę w ich własnym domu lepiej zadba o dyskrecję, że chociaż zamknie drzwi na klucz.

No i jeszcze jedna logiczna dziura... po co mag opowiadał Harlemowi o tych wszystkich rzeczach, skoro Harlem miał doskonałą sposobność, by je wprost wysysać... BPNMSP


BMW: Antenaci


Teraz zacznę od językowych:
Minąwszy węzeł wstępujący orbity statek rozpoczyna transfer energii do bazy na kontynencie.
Nie podoba mi się to zdanie. Po pierwsze nie wiem, co to jest węzeł wstępujący orbity.
Po drugie każde z wyboldowanych słów mogłoby być podmiotem, każdy wygląda jak rzeczownik l. poj. w mianowniku. To gubi klarowność zdania.
Od termicznego udaru drży ziemia.
To chyba wymaga złamania II zasady termodynamiki.
Nie widzę jak temperatura, czyli mikroskopijne drgania o ogromnej częstotliwości miałyby się stać drganiami o dużej amplitudzie, za to bardzo niewielkiej częstotliwości.
Pilot pojmuje powagę sytuacji. Już wie, że wieczorny zwiad, obliczony na zebranie danych geologicznych o planecie, nie ma większego znaczenia. Pilot rozpędza maszynę i po kilku minutach dociera na miejsce katastrofy.
Czemuż u licha wieczorny zwiad miałby przestać być istotny?
Dopiero jak przeczytam całość to mogę zgadywać, że zniszczona została jedyna kolonia ludzi na tej planecie, więc naturalnie są ważniejsze rzeczy do zrobienia.

Ale na razie tego nie wiem.
Kompletnie nie ma tu klimatu, który oddałby mi ową powagę sytuacji. Kompletnie nie rozumiem pilota, jest on zupełnie pozbawiony emocji.
"Oho, katastrofa, chyba nie ma sensu zbierać danych geologicznych"

To zdanie kursywą naprawdę mnie wkurza, nawet nie jestem w stanie sprecyzować dlaczego.
Z trzykondygnacyjnej konstrukcji sterczy jedynie, ścięta pod skosem, połowa wewnętrznego przepierzenia.
Przepierzenia? Chyba słyszałem kiedyś takie słowo, niechże się upewnię w słowniku. "prowizoryczna, cienka ścianka dzieląca jakieś pomieszczenie".
Znaczy runął szpital, a jedyne co pozostało to cieniutka ścianka, którą pilot bezbłędnie rozpoznaje jako połowę wewnętrznego (a może być zewnętrzne?) przepierzenia.

Niedobrze, Ałtorze. W tym miejscu jest to najwidoczniejsze, ale pojawia się w całym tekście - budujesz zupełnie mi nieprzydatne opisy, męczysz moją wyobraźnie, a ja i tak nie mam żadnego konkretnego obraz w głowie. Musisz się starać ograniczyć szczegółowość, mniej opisywać obrazek, który masz w głowie, a bardziej tworzyć obraz słowami...
No nie wiem dokładnie, co ci radzić... w każdym razie na pewno nie tak.
Brzegi kompozytowej płyty żarzą się ciemniejącą z wolna czerwienią.
Żarzą się czerwienią? Ciemniejącą z wolna?
To istotne? To takie nieoczywiste, że trzeba to opisać?
- Naprawdę? - Mirm dotyka swojej głowy. - Tracę zmysły. Już nie pamiętam przeszłości. Dziwne, ale nie mogę się skoncentrować. Wszystko odchodzi w niebyt. Jestem jak więdnąca gałąź. Nieuniknione wyciska ze mnie wszystkie soki. Kropla po kropli. A kiedy dotrą tutaj – dotyka okolic serca – wszystko się skończy.
I tak wygląda wypowiedź osoby, która traci zmysły?
Gdy ktoś kwestionuje jej wspomnienia ona wzrusza ramionami i mówi "Widać tracę zmysły"? Ludzie tak nie reagują.
Choć opowiadanie chyba nie opisuje ludzi. Kto rzuca takie patetyczno-romantyczne kwestie gdy widzi, że jego świat się rozsypał, sam umiera bądź widzi śmierć ukochanej.

Ogólnie nie podobało mi się. Czytając miałem wrażenie, że ani Ałtora, ani postaci to co się dzieje dookoła zupełnie nie obchodzi.
Ot, stało się, wzruszamy ramionami i wypowiadamy plastikowe dialogi.

Pilot najpierw wygłasza miłosne ody i każe żonie/kochance/dziewczynie walczyć o życie, krzyczy po jej śmierci. A potem idzie do blondyny i stwierdza "Chodźmy płodzić dzieci". I idą nowi Adam i Ewa. Już, koniec.

Musisz poważnie popracować nad psychologią postaci. Lie to Me polecam oglądać, dużo mówi o tym, jak ludzie się zachowują odczuwając emocje.


Marcin Robert: Pomyłka


Błędów językowych nie dostrzegłem, co nie znaczy, że styl mi się spodobał. Trudno o to, gdy nie pojawia się klimat.

Opowiadanko jest pozszywane z kilkolinijkowych fragmentów, kamera lata od jednego do drugiego, a sceny nie wybrzmiewają, widać pośpiech.
Przez to ciężko tu odczuć ciągłość wydarzeń, mamy raczej wrażenie, że to odpowiedź pisemna na polecenie "Opisz jak została zniszczona Ziemia"

Końcówka zupełnie rozczarowuje. Plus dla ciebie, że próbujesz zaskakiwać. Jednak pointy brzmią strasznie topornie. Nie doceniam ironii koncepty, gdy obcy mówi mi wprost, o co chodziło w (wannabe) utworze.
A ja dalej nie rozumiem - to co, każdy członek Wspólnoty Istot W Pełni Rozumnych był zupełnie bezbronny wobec uderzenia planetoidy?
Ale to mniejsza sprawa, może Ziemianie po prostu nie zdążyli uporządkować swoich spraw.
Za to co do rzeczy miała zemsta Clovisa? Po co to w ogóle jest w tekście? On nasłał planetoidę?
Miałeś pomysł, zabrakło subtelności i uroku.

Podzjazdem: Wniebowzięty

„ SMOK! Ani chybi na popas gadzina przyleciała. Albo też jaką białogłowę zniewolić zamierza” – przyszło mi na myśl. Wprawdzie jakiś głos pod czaszką szeptał coś o dziczy i odludziu, ale co mi tam. Dość wywczasów. Niewiasta w potrzebie.
Znaczy co, na odludzie smoki nie zwykły przylatywać? Czy też chodzi o to, że w dziczy nie bywają biołogłowe?
Miecz szczęściem trzymałem w ręku, akurat czyściłem go z rdzy, kiedy to coś nadleciało.
Z opisu dalej wynika, że rycerzyk musiał jeszcze kawałek przejść zanim doszedł do smoka. Jakie znaczenie ma więc, że akurat w momencie nadlecenia smoka trzymał miecz? Gdyby podniósł go minutę później sytuacja byłaby identyczna.
Jedynie napierśnik i pika oddaliły się na grzbiecie Zeusa.
Aha, więc Zeus to koń.
Czemu, na miłość boską, każesz mi, Ałtorze, zastanawiać się przez ćwierć tekstu, skąd taka nagła potrzeba do rozmowy z greckimi bogami u bohatera, jeśli chodzi tylko o konia, który do końca tekstu już się nie pojawi?
Gdzie tu sens?

A gdyby koń nie uciekł to oczekiwanie na jego odpowiedź byłoby już rzeczą jak najwłaściwszą?

To chyba miał być żarcik, ale niezbyt ci to wyszło...
Gdyby nie szelesty, jakie powodowałem stopami, można by pomyśleć, że wszystko, co żywe, wymarło.
Bo gdyby bohater nie szeleścił stopami, to uznałby, że jest martwy...
Skradałem się przez coraz bardziej martwy las
Coraz bardziej martwy? Czyżby stopy naszego bohatera przestawały szeleścić?
Stał spokojnie, nieco oddalony od środka polany.
Ale czy bliżej skraju lasu czy jednak bliżej środka!? Jak możesz pozbawiać mnie, Ałtorze, tak niezbędnych do interpretacji utworu informacji o położeniu smoka!
Przez cały ten czas potwór ani drgnął, jedynie poskrzypywał, jakby jednak coraz to ciszej.
Z tych pięciu wyrazów, mi wystarczą dwa. Że cichł, "coraz ciszej". Brzydko to wygląda, gdy zdanie (choćby i podrzędne) składa się z tylko jednego przysłówka (czy innej informatywnej części mowy) i aż czterech spójników/partykuł.

Pomysł, by opisać spotkanie III stopnia z perspektywy para-średniowiecznego rycerza jest bardzo dobry. Udało ci się mnie zaskoczyć.
Jednak na tym pomyśle się skończyło. Przez 3/4 utworu czytam o tym, jak rycerz węszy smoka, jak przedziera się przez las, o tym, jaki ten las jest martwy, jak widzi smoka, jak walczy ze smokiem.
A potem nagle odlatuje. Już żadnego zdziwienia, żadnych rewelacji.
Skrótem tylko informujesz, że rycerz sobie latał i teraz w jakiś nieznany sposób służy kosmitce. Byłoby to może ciekawe, gdybyś cokolwiek o tym napisał.

Czyli mamy scenkę tropienia i walki ze smokiem, a potem w ośmiu zdaniach podajesz jakiś przebłysk fabuły, z którego nic dla opowieści nie wynika. Nuda. Opowieść o niczym.
"Polski musi mieć inny sufiks derywacyjny na każdą okazję, zawsze wraca z centrum handlowego z całym naręczem, a potem zapomina i tęchnie to w szafach..."

Awatar użytkownika
BMW
Yilanè
Posty: 3578
Rejestracja: ndz, 18 lut 2007 14:04

Post autor: BMW »

No-ganek
Nie podoba mi się to zdanie. Po pierwsze nie wiem, co to jest węzeł wstępujący orbity.
Dlaczego nieznajomość pewnych terminów wpływa na Twoją ocenę jakości zdania?
Nie widzę jak temperatura, czyli mikroskopijne drgania o ogromnej częstotliwości miałyby się stać drganiami o dużej amplitudzie, za to bardzo niewielkiej częstotliwości.
Różnice temperatur powodują wytwarzanie się prądów cieplnych - wywołują one ruchy tektoniczne. Wybuchy wulkaniczne i trzęsienia ziemi są najpewniej efektem wyrównywania temperatur wewnątrz ziemi.
Więc pewnie ten fragment opracowania jest fałszywy:)
Czemuż u licha wieczorny zwiad miałby przestać być istotny?
"Wieczorny" - nie, ale "zbierający dane o geologii" już tak.
Przepierzenia? Chyba słyszałem kiedyś takie słowo,
To bardzo dobrze.
Znaczy runął szpital, a jedyne co pozostało to cieniutka ścianka, którą pilot bezbłędnie rozpoznaje jako połowę wewnętrznego przepierzenia
Informację o tym, co zostało, otrzymuje czytelnik od autora.
(a może być zewnętrzne?) przepierzenie?
Dobra uwaga.
budujesz zupełnie mi nieprzydatne opisy, męczysz moją wyobraźnie, a ja i tak nie mam żadnego konkretnego obraz w głowie.
Każdy na swój sposób stara się stworzyć historię.
Czy opis zdarzenia podałem w tak naprawdę nieprzystępny sposób?
Choć opowiadanie chyba nie opisuje ludzi.
Opisuje.
Kto rzuca takie patetyczno-romantyczne kwestie gdy widzi, że jego świat się rozsypał,
Wydaje mi się, że nie ma szablonu na zachowanie się w krytycznej sytuacji. Jedni nie godzą się z sytuacją i walczą, inni - popadają w apatię i użalają się nad sobą.
A potem idzie do blondyny i stwierdza "Chodźmy płodzić dzieci".
Być może źle przedstawiłem zamiary Adma. W zamyśle autorskim "dokończenie pracy" nie dotyczy, przynajmniej na razie, prokreacji.
A uściślając, taka myśl rodzi się w głowie Evaan.
I idą nowi Adam i Ewa. Już, koniec.
Znaczy starzy, Adam i Ewa.
A my musimy żyć, jako efekt pewnej działalności "niedopasowanej" pary.
Dzięki za recenzję, No-ganku.

Awatar użytkownika
No-qanek
Nexus 6
Posty: 3098
Rejestracja: pt, 04 sie 2006 13:03

Post autor: No-qanek »

Dlaczego nieznajomość pewnych terminów wpływa na Twoją ocenę jakości zdania?
Ależ tak.
Zaczynasz od zdania, które zamiast wprowadzić mnie w świat każe mi się zastawiać "a cóż to u licha znaczy". Sprawdziłem sobie w internecie, co to znaczy. I nic mi z tego nie wynika. Ot, jakiś tam punkt, nie mam pojęcia, jakie ma znaczenie dla fabuły.
Różnice temperatur powodują wytwarzanie się prądów cieplnych - wywołują one ruchy tektoniczne. Wybuchy wulkaniczne i trzęsienia ziemi są najpewniej efektem wyrównywania temperatur wewnątrz ziemi.
Co innego ruchy wywołane różnicami temperatur, zderzenia mas półpłynnej skały, co innego wiązka mikrofal. Opracowanie nie daje ci tu żadnego poparcia dla tezy.

Może się mylę, ale nie wyobrażam sobie tego scenariusza..
Jest jakiś fizyk na sali?
"Wieczorny" - nie, ale "zbierający dane o geologii" już tak.
Piszesz o niezasadności zwiadu, nie o niezasadności zbierania danych geologicznych.
Czy tego naprawdę nie można było napisać prościej i bardziej po ludzku?
Chociażby "Już wie, że dane geologiczne stały się zupełnie nieistotne"
Informację o tym, co zostało, otrzymuje czytelnik od autora.
A ja przyjrzałem się temu zdaniu. Teraz mam jego lepszą interpretację, dającą równie głupi opis:

Myślałem, że chodzi o to, że z całego szpitala pozostało tylko przepierzenie. Teraz skłaniam się ku wersji, że po szpitalu pozostała tylko 3-kondygnacyjna konstrukcja i nie sterczy z niej nic innego, jak tylko przepierzenie...

Brak szablonu na zachowanie nie daje ci, Ałtorze, przywileju, że cokolwiek każesz zrobić swoim postaciom, będzie to naturalne.
"Polski musi mieć inny sufiks derywacyjny na każdą okazję, zawsze wraca z centrum handlowego z całym naręczem, a potem zapomina i tęchnie to w szafach..."

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

(...)kluczowe imo jest wyrażenie: to na co patrzyła. Wcześniej wystraszyło ją to, co usłyszała, ale dopiero to, co zobaczyła doprowadziło ją do wrzenia.
A teraz Ellaine, proszę, wskaż mi miejsce, gdzie opisujesz, co ona zobaczyła.

Inkryminowany fragment:
Harlemowa zagryzła wargę, czując narastający niepokój. Przecież to czarna magia!
- Jak śmiesz mieszać Harlema w swoje brudne sprawy!? – wykrzyknęła wchodząc do pokoju.
Zatrzymała się w progu, nie dowierzając, że to na co patrzyła było prawdą. Jej mąż! Jej własny mąż! Oczy kobiety zaszły mgłą, krew zaczęła szybciej pulsować. Harlemowa zbiegła na dół, ścigana okrzykami męża i Erima. Nie mogła uwierzyć, że ją to spotkało. Przecież takie rzeczy zdarzają się zawsze innym! Chwyciła za stojącą w wiatrołapie siekierę.
Podkreślone, to droga Harlemowej do pokoju i jej podejrzenia. Pogrubione, to reakcja na to, co zobaczyła. Ani słowem, nie zająknęłaś się Autorko na temat tego, co było w pokoju. Zdanie niepodkreślone, to wyłącznie informacja o niedowierzaniu własnym oczom. Tyle napisałaś. Dlaczego ma być jasne, że to, co zobaczyła Harlemowa, to scenka łóżkowego seksu w wykonaniu męża i maga? Może mag trzymał w ręku odciętą ludzką głowę? Albo babrał się w ludzkich wnętrznościach. Albo na magicznym ołtarzu leżała naga panna, wspólnie „zaliczana” przez maga i męża. Wszystkie te sceny mogłyby wywołać wściekłość/obrzydzenie/zdenerwowanie Harelmowej. Mówisz, że zostawiłaś wskazówki, wskazujące na to, że w środku odbywała się scena gejowskiego seksu. Owszem, pewne zostawiłaś. Ale bardzo porządnie je później zatarłaś, po to, żeby spełnić wymóg WT.

Weźmy tekst i zobaczmy, co Autorko napisałaś:
Zajął niewielki pokój, który miał być sypialnią dla dziecka. Nigdy jednak nie doczekała się dzieci z Harlemem.
Gdyby jeszcze dodać, że nie lubił z nią seksu, wskazówka byłaby wyraźniejsza. Bo powodów dla nieposiadania dzieci może być tysiąc i jeden.
Mag wprowadzał Harlema w arkany własnej sztuki. Zamykali się w pokoiku na długie godziny, czasem nie widywała ich całymi dniami.
Po przeczytaniu zdania numer dwa z cytatu, faktycznie pomyślałem przez chwilę, że panowie zajmują się bardziej sobą niż magią, ale bardziej na zasadzie dowcipu sytuacyjnego niż prawdziwych podejrzeń. Powodem zamykania się w pokoju może być chęć odizolowania się od wszelkich rozpraszających czynników, przy dowolnej wspólnej pracy. A zdanie numer jeden nawet tę pracę nazywa – magia.
Na razie hipoteza gejowskiego seksu nie wydaje mi się specjalnie prawdopodobna, ale trzymam ją w głowie i czekam, co powie Autorka.
Któregoś dnia Harlemowa wróciła z pracy z mocnym postanowieniem dowiedzenia się, co naprawdę tych dwóch robi. Podeszła cicho do drzwi pokoju, który odstąpili magowi.

Harlemowa (a ja wraz z nią) skrada się do pokoju z magiem i jego uczniem w środku, i słyszy:
- Mój drogi, czaszka jest naczyniem. Umysł to gaz. Myśli skraplają się wewnątrz, na kości czaszki, za każdym razem, gdy chcemy coś powiedzieć. U osób, które nie mówią - myśli nie skraplają się na czaszce i nie mogą wypłynąć przez usta – usłyszała głos maga, kiedy chwyciła klamkę
(…)
Harlemowa zagryzła wargę, czując narastający niepokój. Przecież to czarna magia!
Znaczy, Harlemowa podsłuchała kawałek wykładu z czarnej magii pt. „Jak słyszeć ludzkie myśli”, czuje się tym zaniepokojona (bo czarna magia), otwiera drzwi i...
- Jak śmiesz mieszać Harlema w swoje brudne sprawy!? – wykrzyknęła wchodząc do pokoju. Zatrzymała się w progu, nie dowierzając, że to na co patrzyła było prawdą. Jej mąż! Jej własny mąż! Oczy kobiety zaszły mgłą (…)
Nie wiadomo, co widzi, bo nie napisałaś Autorko ani słowa o tym, co zobaczyła Harlemowa. Zostawiłaś czytelnika z sugestią magicznych rytuałów (podejrzenia Harlemowej) i kawałkiem dialogu dotyczącym czarnej magii i oczekujesz, że teraz się czytelnik domyśli, że to o seks chodziło?
Tą jedną kwestią dialogową zmazałaś wszystkie (nie najsilniejsze, IMO) podejrzenia dotyczące homo/biseksualizmu Harlema. Bo kwestia kieruje wszystkie podejrzenia na zakazaną/obsceniczną/obrzydliwą czarną magię
W dodatku wspomniana kwestia dialogowa w żaden sposób nie nawiązuje do „sytuacji łóżkowej” w środku. Jest wzięta trochę z kosmosu i wstawiłaś ją, Autorko, wyłącznie po to, żeby spełnić wymóg warsztatowy.
Nie chciałam tego opisywać wprost. Po pierwsze w mojej naturze nie leży pisanie tekstów z wyraźnie zaznaczonym seksem, po drugie pierwszy raz wykorzystałam wątek homoseksualny i nie chciałam przesadzić z tym w opisach.
Nie miałaś opisywać orgii. Wystarczyłaby informacja, że obaj leża w tym samym łóżku.
I tyle.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
BMW
Yilanè
Posty: 3578
Rejestracja: ndz, 18 lut 2007 14:04

Post autor: BMW »

No-ganek
Sprawdziłem sobie w internecie, co to znaczy. I nic mi z tego nie wynika. Ot, jakiś tam punkt, nie mam pojęcia, jakie ma znaczenie dla fabuły.
Po prostu ją rozpoczyna.
Ja na przykład lubię obco brzmiące słowa. Poszerzają horyzonty wiedzy czytelnika.
Teraz mam jego lepszą interpretację, dającą równie głupi opis: Myślałem, że chodzi o to, że z całego szpitala pozostało tylko przepierzenie. Teraz skłaniam się ku wersji, że po szpitalu pozostała tylko 3-kondygnacyjna konstrukcja i nie sterczy z niej nic innego, jak tylko przepierzenie...
Jak to mówią, pierwsza myśl najlepsza.
Brak szablonu na zachowanie nie daje ci, Ałtorze, przywileju, że cokolwiek każesz zrobić swoim postaciom, będzie to naturalne.
Dlatego dopuszczam nienaturalność, gdyż fizjologia mózgu, ma jeszcze w zanadrzu kilka tajemnic.

Awatar użytkownika
Marcin Robert
Niegrzeszny Mag
Posty: 1765
Rejestracja: pt, 20 lip 2007 16:26
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Marcin Robert »

No-qanek pisze:Marcin Robert: Pomyłka

A ja dalej nie rozumiem - to co, każdy członek Wspólnoty Istot W Pełni Rozumnych był zupełnie bezbronny wobec uderzenia planetoidy?
Nie wiem, nie byłem na żadnej z ich planet. Faktem jest jednak, że na Ziemi przedobrzyli. :P
No-qanek pisze:Za to co do rzeczy miała zemsta Clovisa? Po co to w ogóle jest w tekście? On nasłał planetoidę?
Wątpię, żeby Clovis był zdolny nasłać na kogokolwiek planetoidę. Wątpię także, aby był w stanie wiele zdziałać za pomocą swojego pistoleciku (nawet, jeżeli miał wspólników). Natomiast zemsta może czasami przybrać nieoczekiwaną postać i nadejść zupełnie z innej strony niż ta, która wydaje się najbardziej prawdopodobna. ;)

Awatar użytkownika
Pinki
Pćma
Posty: 210
Rejestracja: wt, 30 mar 2010 19:22

Post autor: Pinki »

beton-stal pisze:No i dupa, bo już wiem, że bohater się zzombił wskutek wspomnianych wydarzeń. O ile do tej pory w ogóle nie wiedziałem, kto, kogo i po co goni, tak teraz już wiem: zombie goni i trąbi, a cnotliwa młodzież spieprza w podskokach. Tylko co mi po tej wiedzy? Zamiast głowić się nad sensem całości, zostaje mi tylko czekać – dogonią czy nie dogonią.
Przepraszam bardzo, ale nie łapię tej ironii :P Co złego jest w nazwaniu wprost sytuacji wyjściowej? Suspens w tym tekście nie miał polegać na tym, że czytelnik dopiero pod koniec doznaje iluminacji "aaa, to jednak zombie były, a ja cały czas myślałem że nie".
Pomysł, jako się rzekło, gitesik. Ale skoro bohater nic nie pamięta, to dlaczego wspomina o wojnie, piłce nożnej czy piwie? Skąd wie, że takie pojęcia w ogóle istnieją?
Ok, tutaj ewidentnie mój błąd. Trzeba było zrobić z tego tylko częściową utratę pamięci i wiedzy o świecie, a nie zaraz po całości. Faktycznie logika się posypała.
czuję niedosyt – tak po prostu poszedł sobie pozombować? Bo są rejony, gdzie zombie nie dotarli, a on dotrze? I co – zeżre ich wszystkich? I co z tego?
Brak mi tu pointy, jakiegoś przytupu na koniec.
Jest pointa. Opisane zdarzenie - krótki pościg, zombowanie (fajny czasownik, swoją drogą!) i absorpcja wspomnień ofiary różnią się od setek podobnych "przygód", które narrator przeżył w swojej karierze zombie. Natrafił na ślad swojego poprzedniego, ludzkiego życia. Wpada na trop siebie samego - i dlatego wyrusza w nowe rejony miasta. Bezsensownej włóczędze po opustoszałym mieście i zabijaniu przypadkowych przechodniów zostaje nadany jakiś cel. Czy w ostatnich zdaniach bohatera nie jest to powiedziane wystarczająco jasno i wprost?
"To see them fumbling with our rich and delicate language is to experience all the horror of seeing a Sèvres vase in the hands of chimpanzee" - Evelyn Waugh

beton-stal
Fargi
Posty: 312
Rejestracja: wt, 12 gru 2006 01:49
Płeć: Mężczyzna

Post autor: beton-stal »

Pinki pisze:Suspens w tym tekście nie miał polegać na tym, że czytelnik dopiero pod koniec doznaje iluminacji "aaa, to jednak zombie były, a ja cały czas myślałem że nie".
Jeśli takie było autorskie założenie, to okay.
Pinki pisze:Jest pointa. Opisane zdarzenie - krótki pościg, zombowanie (fajny czasownik, swoją drogą!) i absorpcja wspomnień ofiary różnią się od setek podobnych "przygód", które narrator przeżył w swojej karierze zombie. Natrafił na ślad swojego poprzedniego, ludzkiego życia. Wpada na trop siebie samego - i dlatego wyrusza w nowe rejony miasta. Bezsensownej włóczędze po opustoszałym mieście i zabijaniu przypadkowych przechodniów zostaje nadany jakiś cel. Czy w ostatnich zdaniach bohatera nie jest to powiedziane wystarczająco jasno i wprost?
Tak, scena, kiedy po wyzombieniu mózgu bohater widzi samego siebie (to po to był ten wtręt o lustrze w szpitalu?), rzeczywiście coś takiego sugeruje. Ale zakończenie jest już na inny temat - facet idzie zeżreć potencjalną rodzinę. Raczej spodziewałbym się, że po odkryciu sposobu na odnalezienie własnej dawnej tożsamości bohater spróbuje odnaleźć bliskich, ale nie w celu konsumpcyjnym. Chyba że zależy mu na tym, aby dobrać się do konkretnych odczuć konkretnych ludzi, ale skąd nagle w jego zombowatej głowie taka chęć, to poczucie, że będą to uczucia szczególne (mówimy o zaamnezjowano-odczłowieczonym zombie)?
Moim zdaniem nie ma tu pointy, bo brak tu elementu zaskoczenia. Co mam na myśli - gdyby najpierw pokazać bohatera jako zwierzaka, który wyzombia mózgi i dobrze mu z tym, a potem obudzić w nim wspomnienie (po mózgokonsumpcji), że miał kiedyś rodzinę, to można by zrobić ciekawe zakończenie. Zombie rusza na poszukiwanie żony i dzieci (a choćby i hipotetycznych) w celu odbudowania więzi rodzinnych - powrót taty, który nie wraca ranki i wieczory.


PS. Co do słów - ja się stale hamuję ze słowotwóstwem, żeby być zrozumiałym, bo dziennie rodzi mi się po kilka-kilkanaście neologizmów i pseudoneologizmów.

Awatar użytkownika
Pinki
Pćma
Posty: 210
Rejestracja: wt, 30 mar 2010 19:22

Post autor: Pinki »

beton-stal pisze:Co mam na myśli - gdyby najpierw pokazać bohatera jako zwierzaka, który wyzombia mózgi i dobrze mu z tym, a potem obudzić w nim wspomnienie (po mózgokonsumpcji), że miał kiedyś rodzinę, to można by zrobić ciekawe zakończenie. Zombie rusza na poszukiwanie żony i dzieci (a choćby i hipotetycznych) w celu odbudowania więzi rodzinnych - powrót taty, który nie wraca ranki i wieczory.
A wiesz, myślałam o tym na początku - taki był nawet pierwotny zamysł, żeby w bohaterze obudziła się iskierka człowieczeństwa, tęsknota za bliskimi, chęć odzyskania rodziny. Ale potem stwierdziłam, że to jednak za bardzo cukierkowe, przesłodzone, hollywoodzkie. Znacznie bardziej podoba mi się groteskowa parodia powrotu taty, który zamiast przytulić odzyskane dzieci i żonę - będzie ostrzył sobie zęby na ich mózgi :P
Chyba że zależy mu na tym, aby dobrać się do konkretnych odczuć konkretnych ludzi, ale skąd nagle w jego zombowatej głowie taka chęć, to poczucie, że będą to uczucia szczególne (mówimy o zaamnezjowano-odczłowieczonym zombie)?
Ale nawet zombie z wyzerowanym mózgiem potrafi się uczyć. Zakładam, że "przerobił" już parę ofiar po drodze - i każde takie (nawet kilkusekundowe) doświadczenie w jakiś sposób wzbogaca jego repertuar doznań. Zakładam też, że powoduje nim zwykła, ludzka (hehe) ciekawość: nie pamięta kim był, ale wie już, że może się tego dowiedzieć ze wspomnień ludzi którzy kiedyś go znali. Dlatego właśnie poszukuje rodziny; nie ze względu na wartość sentymentalną, a raczej poznawczą - by zobaczyć dawnego siebie ich oczami. Ma to sens? ;-)
"To see them fumbling with our rich and delicate language is to experience all the horror of seeing a Sèvres vase in the hands of chimpanzee" - Evelyn Waugh

Awatar użytkownika
No-qanek
Nexus 6
Posty: 3098
Rejestracja: pt, 04 sie 2006 13:03

Post autor: No-qanek »

Wolfie: Pewnego razu nad Dunajcem

Mam prawie dwa metry wzrostu, muskuły kulturysty, twarz zbira i duże pokłady pewności siebie, a mimo to drżałem ze strachu.
Nie podoba mi się wyboldowane. Pokłady w ogóle mi nie brzmi.
Dziennikarz chyba mnie polubił, bo zaoferował mi współpracę: byłem odpowiedzialny za wymianę przesyłek między nim a moim wcześniejszym klientem.
Nie nazwałbym tego współpracą. Raczej umową długoterminową, stałą robotą czy czymś w tym guście.
Na karuzeli, pomalowanej olejną farbą w wesołe kolory, przycupnął kruk.
Oba przecinki bezzasadne. Ale bez nich zdanie wydaje się zbyt długie, prawda? Widać trzeba je skrócić, nie na chama wciskać przecinki.
zdawały się być czystą fantastyką
Zdawały się czystą fantastyką. Zdawać się to nie "seem to".

BTW czytając resztę tekstu nie bardzo rozumiem, jakie to śledztwo prowadził bohater. I jakie tu spiski, itd.?
Kiedy zaczęło się umieranie, a ciekawość przerodziła w przerażenie, było za późno by się wycofać.
Na początku myślałem, że może bez ostrzeżenia zacząłeś opisywać, co działo się PO opisywanej w głównej linii czasu wyprawie do parku.
Ale chyba nie. Umieranie miało być chyba wcześniej... tylko czemu ja u bohatera nic takiego nie widzę.
Sztuczne to i na siłę wciśnięte, by pasowało do tematu.
Krople umysłu, niby łzy, spływały po mojej czaszce, brużdżąc biel kości ohydnymi myślami.
Chyba brudzić, bo bruździć to znaczy robić bruzdy lub przeszkadzać w czymś. Jako że nie widzę sposobu, by przeszkadzać w czymś kościom, wnioskuje, że owe krople umysłu na samobieżnym pługu przyorywały kość... Aby na pewno to miałem sobie wyobrazić?

I dla uzupełnienia:
Widok zmasakrowanych, dziecięcych ciał, obok których się ocknąłem, zapach krwi i smród śmierci wypaliły w moim umyśle trwały uraz.
Urazu się nie wypala.
Masz problem z frazeologią - nie korzystać z właściwej polskiej, a ta którą tworzysz sam ani nie brzmi dobrze, ani nie jest logiczna. Wygląda to tak, jakbyś chciał coś opisać, ale nie wiedział jak i liczył, że czytający domyśli się, o co mogło ci chodzić. Ale jaki wtedy sens takiego niby kwiecistego języka?
To która nawka chce się ze mną pobawić?
A cóż to jest nawka? Mała nawa?

W scenie walki nie mogę się połapać czy wrogami są owe nawki, kruki czy jeszcze coś innego.
Jego twarz nie przypominała ludzkich oblicz – raczej straszną, skrwawioną maskę z oczodołami wypełnionymi czarnym atramentem i z dziobem zamiast ust, z którego buchały kłęby pary.
Wcale mnie nie dziwi, że twarz małej nawy nie przypominała ludzkich oblicz (wielu naraz?!) - spodziewałbym się raczej jakichś filarków, sklepionek żebrowych, takich rzeczy.

I co - to co miał zamiast oblicza chłopiec-nawka to jednak nie było to co opisałeś, a jedynie coś bardziej do opisanego podobne niż do ludzkich rysów?

Wyboldowanej konstrukcji w ogóle nie polecam, ma ona prawo bytu tylko wtedy, gdy rzeczywiście zasugerowaliśmy Czytelnikowi, że ujrzy ludzką twarz, a potem wyprowadzamy go z błędu - i ma to być dla niego zaskakujące. Dla przynajmniej jednego z bohaterów najlepiej też.
Szpony nakreśliły w powietrzu znak x.
Niby jak? Chyba za dużo anime.
Wyobrażam sobie tylko, że jedną atakującą rękę miał schowaną za drugą - ale niby jak miałoby to dosięgnąć Jana...

Ew. nawka robiła ruch, jakby chciała go przytulić, ale potem się zaplątała.
W tym płaczu brzmiały wyłącznie ludzkie nuty.
Znowu frazeologia, przekombinowane zdanie. Czemu nie mogłeś napisać wprost, że był to ludzki płacz.

Fabularnie niezbyt mi się podoba. Przede wszystkim opisujesz głównie scenę walki - nuuuda. Rzucasz jakieś tropy, ale nic z nich więcej nie wynika. Poza tym, że z jakiegoś nieokreślonego powodu bohater decyduje się zwalczać potwory. Czyli równie dobrze mógłbyś o tym nie pisać.
Jedyna ciekawa kwestia, czyli przemieniania się jest tu praktycznie nieporuszona. Nie rozumiem czemu bohater to zwalcza, jeśli bez tego nie byłby w stanie wypełniać misji. Skąd się to bierze? Czemu podchodzi do tego z takim spokojem?
A jednocześnie w parku wydaje się być ingerencją zaskoczony, choć powinien być na to przygotowany.
To mi się w nic nie układa. Z tekstu pamiętam tylko, że był sobie facet i walczył ze zbiegłymi z jakiegoś kościółka lub bazyliczki nawkami


Arto: Pięść Boga


Językowa tragedia. Znaczy, jest co flekować. I wystawiać innym na przestrogę.
Uczęszczał na specjalne zajęcia z fechtunku, które odbywały się w jego mieście - Clouthorn.
Clouthorn co?
Nie byłoby naturalniej "w Clouthorn, gdzie mieszkał"?
Właśnie podążał na jedne z nich. Słońce z zapałem rzucało się na jego twarz.
Słońce tak się zapaliło, żeby rzucić się na jego twarz?
Phraseology abuse!
Starasz się pisać kwieciście, wychodzi kuriozalnie. Z "Słońce mocno świeciło" robisz komiczną scenę, gdzie wielka ognista kula z zapałem rzuca się na czyjąś twarz...
Jego umysł był tak pochłonięty nadciągającym sprawdzianem umiejętności, że ocknął się dopiero przechodząc przez ulicę, kiedy rozpędzona ciężarówka znajdowała się kilkanaście metrów od niego.
Zaparkowana ciężarówka?
Bo tak to właśnie wygląda, nie ma w tym opisie dynamizmu. Ciężarówka nie pędzi na niego, tylko grzecznie "znajduje się". Przymiotnik "rozpędzona" wcale nie ratuje sytuacji.
Nie dałeś żadnej pauzy, która zasugerowałaby, że oto dzieje się coś innego niż opis poranka, kiedy to bohater raźnie sobie idzie.
Han zdał sobie sprawę, że przed nim zamiast nadciągającej ciężarówki jest smok, który szarżował na niego.
Nawet nie jestem w stanie wyrazić, jak drętwo brzmi to "jest".
Nie mówiąc o tym, że przez nie, znowu zabijasz dynamizm.
Przeczytaj głośno to zdanie, Ałtorze, naprawdę nic ci nie zgrzyta?!
Gadzina była już bardzo blisko i w tym momencie chłopak potknął się o kamień. Fart chciał, że wypuścił broń, na którą nadział się smok i dzięki sile rozpędu wrył się w ziemie niedaleko Hana ciężko dysząc i krztusząc się krwią.
Potknął się stojąc w miejscu?

Nie "fart chciał", tylko "los chciał".

I jak wyobrażasz sobie nabicie się smoka na nietrzymany przez nikogo miecz? Przecież smok po prostu go popchnie swym cielskiem, miecz poleci na ziemię. Ostre przedmioty nie przebijają niczego, bo taka ich magiczna moc, ale dlatego, że mała powierzchnia zwielokrotnia nacisk na dane miejsce. Ale tu nacisku od początku w ogóle nie ma!

I co to za szarża, która kończy się kompletnym ominięciem przeciwnika?
zwrócił się do niego mężczyzna w lwiej kurtce, zapewne jakiś burmistrz czy ktoś.
Nagle ni stąd, ni zowąd narrator uznaje, że by się z nami wódki napił.
Jutro opowiem ci o Cleuthornis nasz bohaterze
A nie powinien on czasem coś o nim wiedzieć, skoro tam przybył?
No nie wiem, ale głupio brzmi dla mnie ta kwestia.
trzydniowym wąsem.
No patrz, ten to pewnie musi się golić co godzinę, żeby nie mieć zarostu.
Widziałeś/aś Ałtorze/Ałtorko w życiu mężczyznę, który nie golił się przez trzy dni?
- Jutro miał być ślub, a dziś pannę młodą chędożyli w dziub! -
No proszę, w tym średniowieczu umieją krzyczeć z błędami ortograficznymi!
Han patrzył na nich dalej nie wiedząc jak znalazł się w średniowiecznej krainie.
Tu brakuje przecinka. Albo przed dalej, albo po dalej, zależnie co miałeś na myśli.
tymczasem płakała matka Hana.
A ja to tylko łzami płakać potrafię. Tymczasem mi się jeszcze nie zdarzyło.

Ciężko się tekst czyta, gdy co chwila wychodzą błędy językowe wszelakiej maści.
A treść opiera się praktycznie tylko na źle opisanej, tandetnej walce ze smokiem.
Przykro mi, twój koncept wcale mnie porwał. Śniący bohater w wypadku - to już było miliony razy.

I tekst, do którego podszedłem z największym zaciekawieniem:

Beton-stal: Sen profesora


Najpierw językowo - zaznaczam, że to, na co tu zwracam uwagę, to błędy natury kosmetycznej. Nie usterki, które kłują oczy, ale miejsca, gdzie moim zdaniem, można było napisać lepiej.
Ogólnie czyta się to gładko.
o był ten dzień – dzień pierwszego testu utrwalacza. I choć Roberta korciło, aby od razu podłączyć urządzenie do komputera i odczytać zapis, postanowił odwlec jeszcze ten moment. Prawda była też taka, że Robert najzwyczajniej w świecie obawiał się, czy jego eksperyment się powiódł.
A czemu prawda nie miałaby taka być?
Nie sugerujesz mi żadnego innego powodu, dla którego Robert miałby odwlekać.
Po śniadaniu Robert uruchomił komputer i połączył go z utrwalaczem.
A kiedy było to śniadanie? Lata temu? Po użyciu maszyny? Następnego dnia?
Świadomość, że wytrenował się w wybudzaniu ze snu w fazie, w której nie pamięta się marzeń sennych, sprawiała, że czuł się jak dotknięty amnezją reżyser na kolaudacji własnego filmu.
A to akurat bardzo ładne zdanie :D
Owszem, powstało kilkadziesiąt plików wideo, ale większość trwała nie dłużej niż dwie minuty i składała się głównie z rozświetlonych kolorowych plam pomieszanych ze sobą.
Myślisz, Ałtorze, że gdybym pokazał ludziom rysunki przedstawiające kolorowe plamy nie pomieszane ze sobą pomieszane ze sobą to zobaczyliby oni jakąkolwiek różnicę?
Chyba zbyt próbujesz uszczegóławiać.
Kiedy uruchomił kolejny plik
Kolejny względem czego?
To nie jest dobre przejście w tryb typu "Nagle.../Pewnego razu..."

(BTW - ja tu sobie rzuciłem takim na poczekaniu skleconym określeniem, licząc na domyślność czytających. Ale czy to się jakoś profesjonalnie nazywa?)
Na ekranie widać było kolorowe smugi, ale już po chwili spośród nich wyłonił się obraz. Pojawił się niewielki pokój o szarych ścianach – wydawał się pusty, ale po zbliżeniu się do poszczególnych miejsc wyłaniały się z niebytu meble i inne elementy wyposażenia.
Powtórzenie kłuje w oczy. Powinieneś zrezygnować z tylu czasowników, to usprawniłoby opis.
A więc "... wyłonił się obraz. Niewielki pokój o szarych ścianach, na pierwszy rzut oka pusty. Ale po zbliżeniu się do poszczególnych miejsc pojawiały się ..."; nie lepiej?
ale jak ktoś, kto w zniecierpliwieniu chodzi niespokojnie bez celu
Możemy się domyślić, że skoro w zniecierpliwieniu to niespokojnie.
"ale jak ktoś, kto w zniecierpliwieniu chodzi w kółko"...
Zaraz jednak pomyślał, że skoro opracował urządzenie, to przecież siłą rzeczy znajdowało się ono w jego umyśle – tam, gdzie powstało.
Chyba zbędna łopatologia.
Informacja, że ogląda zapis własnego snu, w którym jest tylko postacią epizodyczną, była dla niego trudna do przyjęcia. W końcu odtworzył dalszą część.
W końcu czego? Nie widać tu niczego, co by się skończyło i skutkowało kontynuowaniem.

Raczej: "Przełknął ślinę i odtworzył dalszą część" czy "Zdecydował się oglądać dalej".

uwagę Roberta zwrócił wyraz "jego" twarzy
Nie lepiej ""swojej""? "Jego" może się odnosić do owego "niego", którego oczami oglądamy sen.
nagle postać ze snu zbliżyła się do niego, a na szyi Roberta zacisnęły się dłonie.
Plączesz się w określaniu o kogo chodzi. "On" to znowu mogłaby być sama postać ze snu. A pisząc po chwili "Robert" sugerujesz, że ten "on" to jednak nie Robert.


Koncept bardzo ciekawy, lektura świetnie wciągała, intrygowała. Naprawdę żałowałbym, gdyby ktoś w połowie odciągnął mnie od czytania.
Szkoda tylko, że kończąc nie dajesz tropów pozwalających zrekonstruować historię.
Bo ja do końca nie wiem - czy Robert był tylko postacią we śnie Terlacza?
Żeby Terlacz wykradł pomysł ze snu Roberta musiałby mieć najpierw maszynę, ale po co mu wtedy cokolwiek wykradać?
Zresztą opis sugeruje, że to Robert zbudował pierwszy taką maszynę.

Nie wiem, jak w twoim świecie może działać czas, sen. Mogę snuć setki hipotez, ale każda z nich będzie równie dobra, bo nie dałeś żadnego punktu zaczepienia.
"Polski musi mieć inny sufiks derywacyjny na każdą okazję, zawsze wraca z centrum handlowego z całym naręczem, a potem zapomina i tęchnie to w szafach..."

beton-stal
Fargi
Posty: 312
Rejestracja: wt, 12 gru 2006 01:49
Płeć: Mężczyzna

Post autor: beton-stal »

Pinki pisze:A wiesz, myślałam o tym na początku - taki był nawet pierwotny zamysł, żeby w bohaterze obudziła się iskierka człowieczeństwa, tęsknota za bliskimi, chęć odzyskania rodziny. Ale potem stwierdziłam, że to jednak za bardzo cukierkowe, przesłodzone, hollywoodzkie. Znacznie bardziej podoba mi się groteskowa parodia powrotu taty, który zamiast przytulić odzyskane dzieci i żonę - będzie ostrzył sobie zęby na ich mózgi :P
Ale nawet zombie z wyzerowanym mózgiem potrafi się uczyć. Zakładam, że "przerobił" już parę ofiar po drodze - i każde takie (nawet kilkusekundowe) doświadczenie w jakiś sposób wzbogaca jego repertuar doznań. Zakładam też, że powoduje nim zwykła, ludzka (hehe) ciekawość: nie pamięta kim był, ale wie już, że może się tego dowiedzieć ze wspomnień ludzi którzy kiedyś go znali. Dlatego właśnie poszukuje rodziny; nie ze względu na wartość sentymentalną, a raczej poznawczą - by zobaczyć dawnego siebie ich oczami. Ma to sens? ;-)
Owszem, ma sens. Moim zdaniem jest jednak za słabo zaakcentowane. Za dużo miejsca poświęciłaś we wstępie rozwinięciu akcji/koncepcji, aby pod koniec skwitować całość krótkim akapitem, a – jak widać – planowałaś umieścić tam nieco więcej treści. Ale rzeczywiście moje uwagi bardziej odnosiły się do koncepcji/kreacji samej w sobie, a nie do końca o to w warsztatach chodzi. Po części cofam zarzuty, bo chyba zaatakowałem pomysł, a nie wykonanie. Jeszcze to przemyślę.
No-qanek pisze:
Arto pisze:trzydniowym wąsem.
No patrz, ten to pewnie musi się golić co godzinę, żeby nie mieć zarostu.
Widziałeś/aś Ałtorze/Ałtorko w życiu mężczyznę, który nie golił się przez trzy dni?
Sam na to nie zwróciłem uwagi w natłoku błędów, ale w istocie jest to pocieszne. Chociaż surrealista Boris Vian pisał (bodajże w "Czerwonej trawie"), że bohater rano zapuścił brodę, ale nie podobał się sobie z zarostem, więc ogolił twarz. Ale tam potraktowanie czasownika "zapuścić" w formie dokonanej jako czynności jednostkowej było świadomym artystycznym zabiegiem. Obawiam się, że w przypadku omawianego tekstu mamy tylko zabieg – w dodatku taki, którego pacjent nie przeżył.
Nota bene, po francusku zapuścić brodę to "laisser pousser sa barbe", co dosłownie można swobodnie przetłumaczyć jako "pozwolić urosnąć brodzie" albo "pozostawić brodzie rośnięcie". W obu językach zabawa formą dokonaną prowadzi do ciekawych rozwiązań.
Uprzedzam jednak, że gdyby ktoś wpadł na ten pomysł niezależnie od Viana, to – sorry, Winnetou – jest o 60 lat za późno.
No-qanek pisze:Beton-stal: Sen profesora
Prawda była też taka, że Robert najzwyczajniej w świecie obawiał się, czy jego eksperyment się powiódł.
A czemu prawda nie miałaby taka być?
Nie sugerujesz mi żadnego innego powodu, dla którego Robert miałby odwlekać.
Przeczytałem kilka razy – fakt, cały zwrot ze słowem "też" zaczerpnąłem z języka potocznego. Ładnie brzmi w uchu, ale w kontekście całości sensu za wiele nie ma.
No-qanek pisze:
Po śniadaniu Robert uruchomił komputer i połączył go z utrwalaczem.
A kiedy było to śniadanie? Lata temu? Po użyciu maszyny? Następnego dnia?
Znalazłeś zwłoki. W pierwotnej wersji stres związany z uruchomieniem maszyny bohater okiełznał, skupiając się na śniadaniu. Wyciąłem to jako dłużyznę, ale odcisk trupa pozostał. Niemniej, śniadanie pasuje w kontekście informacji, że było jeszcze ciemno, kiedy bohater się obudził. Sugeruje to wczesny poranek. Nie wiem jak Ty, ale ja rzadko jadam o poranku kolację, nie mówiąc już o tym, że bez względu na nazwę i zawartość poranny posiłek funkcjonalnie jest zawsze śniadaniem.
No-qanek pisze:
Świadomość, że wytrenował się w wybudzaniu ze snu w fazie, w której nie pamięta się marzeń sennych, sprawiała, że czuł się jak dotknięty amnezją reżyser na kolaudacji własnego filmu.
A to akurat bardzo ładne zdanie :D
A ja je zacytowałem, bo choć nie sposób odnieść mi się merytorycznie do pochwały, to jestem próżny i nie mogłem się powstrzymać. Zasyłam lizusowskie podziękowania.
No-qanek pisze:
Owszem, powstało kilkadziesiąt plików wideo, ale większość trwała nie dłużej niż dwie minuty i składała się głównie z rozświetlonych kolorowych plam pomieszanych ze sobą.
Myślisz, Ałtorze, że gdybym pokazał ludziom rysunki przedstawiające kolorowe plamy nie pomieszane ze sobą pomieszane ze sobą to zobaczyliby oni jakąkolwiek różnicę?
Chyba zbyt próbujesz uszczegóławiać.
Chodziło mi po prostu o to, że kilka owych plam pojawia się jednocześnie ("pomieszanie"), a nie – jedne po drugich. Wydaje mi się, że można obronić i Twój punkt widzenia, i moje ujęcie tematu, choć nie wiem czy warto, bo to w sumie trzeciorzędna pierdoła.
No-qanek pisze:
Kiedy uruchomił kolejny plik
Kolejny względem czego?
To nie jest dobre przejście w tryb typu "Nagle.../Pewnego razu..."
Nie zgodzę się, bo wcześniej co najmniej dwukrotnie użyłem słowa "plik" jako zamiennik zapisu klipu wideo. Kolejny to po prostu kolejny. Chyba nie do końca rozumiem uwagę.
No-qanek pisze:(BTW - ja tu sobie rzuciłem takim na poczekaniu skleconym określeniem, licząc na domyślność czytających. Ale czy to się jakoś profesjonalnie nazywa?)
Po angielsku – linking phrase, a po polsku: "zapytaj Margot".
No-qanek pisze:Powtórzenie kłuje w oczy. Powinieneś zrezygnować z tylu czasowników, to usprawniłoby opis.
A więc "... wyłonił się obraz. Niewielki pokój o szarych ścianach, na pierwszy rzut oka pusty. Ale po zbliżeniu się do poszczególnych miejsc pojawiały się ..."; nie lepiej?
Wiesz, gdybym uważał, że lepiej, to bym tak napisał. Bardziej skupiłem się na czynności "wyłaniania" – oczami wyobraźni widziałem rzeczy dosłownie "wychodzące" z mgły, z zagęszczenia rzeczywistości itp. Nie zwróciłem uwagi na powtórzenie i szczerze mówiąc mnie ono nie razi, ale siłą rzeczy brak mi dystansu. Mogę to uznać za błąd, bo klient/czytelnik – nasz pan.
No-qanek pisze:
ale jak ktoś, kto w zniecierpliwieniu chodzi niespokojnie bez celu
Możemy się domyślić, że skoro w zniecierpliwieniu to niespokojnie.
"ale jak ktoś, kto w zniecierpliwieniu chodzi w kółko"...
A mnie się "w kółko" nie podoba jako zbyt potoczne. Licentia poetica.
No-qanek pisze:
Zaraz jednak pomyślał, że skoro opracował urządzenie, to przecież siłą rzeczy znajdowało się ono w jego umyśle – tam, gdzie powstało.
Chyba zbędna łopatologia.
Tylko pozornie. Pomyśl o tym zdaniu w kontekście pointy, tj. zadaj sobie pytanie – o czyj umysł chodzi? To zdanie miało naprowadzać na mylny trop.
No-qanek pisze:
Informacja, że ogląda zapis własnego snu, w którym jest tylko postacią epizodyczną, była dla niego trudna do przyjęcia. W końcu odtworzył dalszą część.
W końcu czego? Nie widać tu niczego, co by się skończyło i skutkowało kontynuowaniem.
"W końcu" jako potoczny synonim Twoich propozycji.
No-qanek pisze:
uwagę Roberta zwrócił wyraz "jego" twarzy
Nie lepiej ""swojej""? "Jego" może się odnosić do owego "niego", którego oczami oglądamy sen.
I właśnie o to chodziło – "jego" może odnosić się do Roberta-oglądacza, jak i Roberta-oglądanego. Teoretycznie to ta sama osoba. Gdybym użył "swojego", zamknąłbym wątpliwości, a tym samym – zawęził pole interpretacji.
No-qanek pisze:
nagle postać ze snu zbliżyła się do niego, a na szyi Roberta zacisnęły się dłonie.
Plączesz się w określaniu o kogo chodzi. "On" to znowu mogłaby być sama postać ze snu. A pisząc po chwili "Robert" sugerujesz, że ten "on" to jednak nie Robert.
Nie lubię nadmiaru cudzysłowów – jeden lub dwa wystarczają do stworzenia odpowiedniej sugestii. Resztę zostawiam domysłom kontekstowym.
No-qanek pisze:Koncept bardzo ciekawy, lektura świetnie wciągała, intrygowała. Naprawdę żałowałbym, gdyby ktoś w połowie odciągnął mnie od czytania.
Cel nadrzędny – "zdobyć uwagę czytelnika" osiągnięty. Dzienx.
No-qanek pisze:Szkoda tylko, że kończąc nie dajesz tropów pozwalających zrekonstruować historię.
Bo ja do końca nie wiem - czy Robert był tylko postacią we śnie Terlacza?
Tak. Robert żyje w nie-świecie, nie-jawie, marginesie snu itp. Jest tylko sennym zwidem profesora, w pewnym sensie – senną projekcją części osobowości naukowca (por. tytuł "Sen profesora").
No-qanek pisze:Żeby Terlacz wykradł pomysł ze snu Roberta musiałby mieć najpierw maszynę, ale po co mu wtedy cokolwiek wykradać?
Zresztą opis sugeruje, że to Robert zbudował pierwszy taką maszynę.
Skoro Robert to tylko sen profesora, to siłą rzeczy nie można nic mu wykraść, po prostu takie zdarzenie przyśniło się profesorowi – może naukowców dręczą sny, że zarzuci im się plagiat?
Swoją drogą – skąd wiesz, że ta maszyna w ogóle istnieje? Przecież uruchamia ją Robert – postać ze snu profesora. Skąd wiesz, że istnieje profesor? Skąd wiesz, że w ogóle cokolwiek istnieje?
No-qanek pisze:Nie wiem, jak w twoim świecie może działać czas, sen. Mogę snuć setki hipotez, ale każda z nich będzie równie dobra, bo nie dałeś żadnego punktu zaczepienia.
Spójrz na tekst przez pryzmat tematu. Czaszkę potraktowałem metaforycznie (do czego temat wręcz zachęcał) jako całościową negację istnienia, a krople umysłu jako osadzenie akcji w środowisku czysto "umysłowym". Temat jest punktem zaczepienia.

ODPOWIEDZ