nosiwoda pisze:Nie budujmy obrazu ogólnego na podstawie relacji paru niezadowolonych osób.
Wiesz, może i jestem mizantropem, ale nie aż takim, by twierdzić, że 80-90% znanych mi ludzi to "parę osób".
Keiko pisze: Dawanie demoralizuje. Zawsze. Łatwo przyszło, łatwo poszło - a państwo da bo taki jego obowiązek. Dla mnie idea to państwo, w którym każdy zarobi na swoje utrzymanie.
Jjjezzzuuu, a o cóż chodzi od samego początku? Gdyby nie tworzyć sytuacji, w której ludzie z braku innego wyjścia oczekują rozdawnictwa, to nikt poza ostatnimi lumpami nikt by po żadną jałmużnę ręki nie wyciągał. Ale
obowiązująca strategia osiągania zysków (i ich maksymalizacji) wyklucza taką opcję.
Keiko pisze: Bo praca daje człowiekowi godność.
I stąd się bierze bezrobocie (poza przypadkami incydentalnymi). Kto traci godność, tego można nie szanować. Temu można potem narzucić dosłownie wszystko.
Keiko pisze: Każdy może coś zrobić - i mój ideał to państwo, które każdemu da możliwość pracy.
Państwo ma dać możliwość? To już chyba socjalizm? Ech, bezeceństwa jakieś opowiadasz;).
Keiko pisze: W Polsce można pracować i praca jest. W Warszawie idziesz ulica i widzisz na sklepach kartki - przyjmę do pracy.
Ech, nie jest tak dobrze (albo tak źle), żeby porządna firma miała trudności ze znalezieniem pracownika (chyba że hydraulika albo murarza). Te ogłoszenia dowodzą raczej, że firma jest kiepska i lepiej pożyczyć od śwagra na bilet do Dublina niż się rzucać na jej ofertę. A gdyby nawet - to chętni do pracy musieliby się przeprowadzić z prowincji do Warszawy, a na to bezrobotnego nie stać.
Keiko pisze: czasem trzeba coś zrobić - np pojechać za praca, kiedy jej nie ma w twoim regionie a nie czekać na mannę z nieba.
Oczywiście. Można przecież wydajnie pracować, regularnie sypiając pod mostem. Z żoną/mężem można się tez rozwieść.
To mi przypomina XIX-wieczną Jamajkę, gdzie czarnym niewolnikom nie wolno było się łączyć w stałe pary (bo siła robocza powinna być mobilna).
Keiko pisze: Czemu te pieniądze u ludzi bogatych to taki problem? Przecież ich nie zjedzą ani do grobu nie zabiorą. Oni je wydają - czy to na konsumpcje (i wtedy ktoś kto buduje jacht ma pracę, i ten co sprowadza egzotyczne jedzenie ma pracę) czy to na inwestycje (buduje się fabrykę i ludzie mają pracę). Mogą też inwestować - ale inwestycje w rynek finansowy tez przekładają się na wzrost gospodarczy. Prosto mówiąc ja dam kasę do banku, bank udzieli z tej kasy kredytu komuś innemu na zbudowanie fabryki. I ludzie będą mieli prace.
Wiesz, baśnie Andersena są jednak ciekawsze.
Gospodarkę napędzają wydatki klas średnich i niższych. Potrzebne im produkty wymagają nakładu pracy, myśli technicznej, inwencji itp. Najbogatsi dużo wydają na zaspokojenie potrzeb, które tego nie potrzebują. Milion ludzi takich jak ja utrzymuje inny milion podobnych ludzi. Ta sama suma pieniędzy skumulowana w rękach jednego człowieka angażuje ledwo tysiące uczestników gry rynkowej - jego pracowników, dostawców różnych dóbr luksusowych itp. A przy okazji tworzy wyłom w systemie naczyń połączonych.
Co nie znaczy, że chcę komuś coś odbierać. Powinny się zmienić reguły gry.
Le drame de notre temps, c’est que la bêtise se soit mise à penser. (Jean Cocteau)
Hadapi dengan senyuman.