Laris pisze:Jednocześnie jestem gorąco za in vitro - ale w tej ograniczonej, katolskiej, jak ją zapewne nazwaliby zwolennicy tworzenia nieograniczonej liczby zarodków, wersji - czyli "zapładniamy, umieszczamy, czekamy, co najwyżej powtarzamy".
A jest jakaś inna koncepcja?
Yy, ale nie wiem, o co pytasz. Czy o koncepcje w ogóle, czy o koncepcje "katolskie". AFAIK koncepcja kościelna jest "in vitro nie,
naprotechnologiatak". I nawet - o czym chyba mało kto wie - istnieje specjalna, uświęcona brakiem sprzeciwu kościoła, technika stosowania prezerwatywy (dziurawej), która a) jest dziurawa, więc w zamyśle nie uniemożliwia zapłodnienia naturalnego, b) jest dziurawa, ale nie całkiem, więc można pobrać z niej nasienie, c) jest stosowana w normalnym (hyhy) stosunku z prawowicie poślubioną małżonką, więc pobieranie spermy nie wiąże się z omigod masturbacją (od której jak wiadomo rosną włosy na kłykciach i między zębami, więc nonono). Więcej
tutaj.
Koncepcją niedokońca katolską, bo jednak dopuszczającą in vitro, jest koncepcja legislacyjna posła Gowina i o niej właśnie pisałem ("zarodki tak, ale żadnych nadmiarowych"). Natomiast zwolennicy nieograniczonego tworzenia zarodków i mrożenia ich "na zaś" tę koncepcję uważają za bardzo restrykcyjną i zapewne nie rozważają jej jako możliwego kompromisu. Warto poczytać sobie
bloga lemingarnia, na którym Ania (in vitrowa mama) bardzo ładnie "tłucze buca", mówiąc kolokwialnie, co doceniam, choć nie w 100% się z nią zgadzam w kwestii akurat tu omawianej.
Agarwaen pisze:Czekaj bo się zgubiłem Nosiwodo, jakoś czwartego dnia zarodek się zagnieżdża(może później, ale na potrzeby zobrazowania, weźmiemy 4 dniowy), jeśli się nie zagnieździł i zostaje nasz ten człowiek razem z miesiączką usunięty, to ma te 4 dni, ergo, jest ośmiokomórkowym kółeczkiem które się ogląda pod mikroskopem, to już człowiek ?
Zaproponuj lepsze określenie. Przedczłowiek? Potencjalny człowiek? Bo stosowanie nazwy zarodek czy zygota unika IMO odpowiedzi na pytanie, CZEGO zarodek czy zygota to jest. Zarodek to etap rozwoju człowieka, przednarodzeniowy etap, ale jednak.
Jeśli zaczynamy wyznaczać jakieś terminy po zapłodnieniu, a przed narodzinami, w jakich "to" jeszcze nie jest człowiekiem, wchodzimy na bardzo śliską materię. Któryś święty Ojciec Kościoła (z tysiąc lat z okładem temu) proponował jakąś datę, od której JUŻ nie można usuwać płodu, "bo dusza już wstąpiła". To takie samo mambo-dżambo (IMO), jak mówienie teraz o wykształceniu takiego czy innego organu, któregoś etapu rozwoju mózgu (oczywiście nie do końca takie samo, bo duszy nie wykażesz metodą naukową, a etap rozwoju - tak). Zapłodnienie jest prostą granicą, jest zdarzeniem, w wyniku którego powstaje coś nowego. Potem się tylko rozwija (albo obumiera, albo jest mrożone). Ale Już Jest. Dlatego stosując, można powiedzieć, brzytwę Ockhama, najprościej jest przyjąć, że przed zapłodnieniem nie ma człowieka, po zapłodnieniu jest człowiek.
Agarwaen pisze:Po stosunku bez zabezpieczeń parę dni przed miesiączką zastanawiasz się czy aby nie zdarzy się tragiczny wypadek i nasz ośmiokomorkowy kolega nie zostanie przez naturę i okrutny los (...)uśmiercony na skutek tragicznego zdarzenia losowego? Tak hipotetycznie, nie chce wchodzić w Twoje życie intymne, ale wyobraź sobie taką sytuacje, czułbyś wtedy taki moralny dyskomfort, że może oto teraz ginie człowiek ?
Nie. Zaakceptowałem, że taka jest kolej rzeczy, taka jest statystyka, że (jak ktoś wyżej napisał) powiedzmy 80% zarodków nie zagnieżdża się/obumiera. Ewolucja sprawiła, że człowiek jest istotą nie mającą okresu widocznej rui, a do seksu jest gotów cały czas. Czy to ewolucyjny mechanizm wyrównujący (to obumieranie 80%), czy prosta konsekwencja tego, że w organizmie kobiety występują momenty bardziej i mniej sprzyjające zapłodnieniu? Chyba i to, i to.
Agarwaen pisze:I w imię tego ośmiokmórkowca chcesz narażać zdrowie dorosłej kobiety, bo Twoim zdaniem
mówimy tu o tworzeniu i niszczeniu życia
?
Chwilunia, rzeco? JA chcę narażać zdrowie dorosłej kobiety? Coś Ci się chyba pomerdało. Chyba się domyślam, o co mogło Ci chodzić, ale nadal pomerdanie.
Kobieta decydująca się na zabieg in vitro decyduje się tym samym na uciążliwą procedurę medyczną, związaną, AFAIK (in_ka, masz jakieś info w tej kwestii?), z dużymi dawkami hormonów, z (zapewne laparoskopowym) pobieraniem jajeczek, z ich późniejszą implantacją. Tego nie da się
uniknąć. Natomiast pobranie i zapłodnienie za jednym zamachem większej ilości jajeczek umożliwia
ograniczenie jedynie tej pierwszej fazy - bo przecież nadal trzeba je zaimplantować, a następnie utrzymywać przy dużej dawce hormonów. Uważam, że ograniczenie tej jednej fazy (pobierania jajeczek) nie usprawiedliwia tworzenia, a następnie mrożenia zarodków na wypadek niepowodzenia pierwszej czy którejś z kolei implantacji (a już zupełnie nie usprawiedliwia późniejszego pozbywania się tych niepotrzebnych już zarodków, kiedy dziecko/dzieci się narodzą). Hierarchia wartości - warto tworzyć życie in vitro, żeby osoby niemogące mieć własnych dzieci mogły jednak je mieć, nie warto jednak niszczyć stworzonego życia (czy zarodka, jeśli wolicie) dla ograniczenia szkodliwego wpływu całej procedury na organizm kobiety. IMHO.
No-qanek pisze:gdyby proces in vitro udało się udoskonalić do tego stopnia, że dawałby pewność zapłodnienia i przez to tylko on byłby humanitarnym sposobem na prokreację - czy wtedy grzechem jest naturalne zapłodnienie, które przecież wiąże się z ogromnym ryzykiem zabicia człowieka?
A to jest bardzo dobre i ciekawe pytanie. Na które oczywiście nie znam odpowiedzi.
Tylko nadal unikałbym używania określenia "zabicia człowieka". Zabicie jest czynem. Osoby, które bzykają się bez zabezpieczeń (a zarodek się nie zagnieżdża), nie robią niczego, żeby ten zarodek się NIE zagnieździł (no chyba że robią, ale nie o takim przypadku rozmawiamy, tylko o tych 80% naturalnie ronionych), więc nie można mówić o "zabijaniu".
disclaimer: nie gwarantuję naukowej poprawności podawanych linków, bo nie siedzę w tym głęboko.
edit: oj, nie zauważyłem całej strony postów. Zareaguję na dwa:
Ale to przekonanie, że ot, wystarczy kogoś zapytać, żeby nam powiedział, kiedy zaczyna się umysł (czy pracujący mózg, o którym ty mówisz, choć to nie zawsze tożsame z umysłem) to naiwność przyprawiająca mnie o szczere pobłażanie.
Dokładnie. Tego typu kombinacje "A kiedy powstaje MÓZG, ale nie mózg, bo ten ma byle muszka owocówka, ale MÓZG?" to można sobie prowadzić ad mortem defecatam. "Niech nauka zdefiniuje" - jeden naukowiec zdefiniuje tak, bo przyjmie za granicę powstanie powiedzmy kory mózgowej, a drugi inaczej, bo przyjmie, że wytworzenie hypothalamusa czy medulla oblongata. Zwłaszcza że mózg przestaje się rozwijać ok. 23 roku życia, więc gud lak wid dat, Achiko:
Although the pool of neurons is largely in place by birth, the axonal connections continue to develop for a long time afterward. In humans, full myelination is not completed until adolescence
Bardzo mocno staram się nie nawiązywać do opowiadania Dicka "Przedludzie"... oh wait, nie udało się.
"Having sons means (among other things) that we can buy things "for" those sons that we might not purchase for ourselves" - Tycho z PA