Cara mia...
Najlepszy był, gdy komentował mecz bodajże Legia Warszawa - Spartak Moskwa. W pewnej chwili bramkarz Legii (Deyna) po jakiejś pięknie wykonanej paradzie dostał (niezamierzonego, ale jednak) kopa w łeb rosyjskiego snajpera, Błochina.
Ciszewski milczał przez chwilę, a potem stwierdził: Jak sami państwo widzą, Deyna zawadził głową o but zawodnika radzieckiego...
Takie jest moje zdanie w tej materii, a oprócz tego uważam, że Kartagina powinna być zburzona.
Wszystko się zgadza oprócz nazwiska lub pozycji. Jak Deyna, to nie bramkarz i vice versa. Z tego, co pamiętam, on grał na środku pomocy. Czy może na prawej, tego nie jestem pewny - w każdym razie to było defensywne 4-3-3, a nie dzisiejsze ofensywne 5-4-1;-). I on był gdzieś w tej środkowej cyferce.
Le drame de notre temps, c’est que la bêtise se soit mise à penser. (Jean Cocteau)
Hadapi dengan senyuman.
...Dekret Gubernatorskiej Rady Komisarzy Ludowych miasta Saratów "O skasowaniu prawa własności prywatnej w stosunku do kobiet" (1918 rok), w którym czytamy, że:
Wszystkie kobiety, objęte tym Dekretem, nie pozostają nadal "własnością prywatną", lecz stają się własnością całej klasy robotniczej. Prawo przydziału do korzystania z uwolnionych kobiet posiada Rada żołnierskich, chłopskich i robotniczych Deputatów miast i wsi.
Obywatele mężczyźni, jeżeli akceptują warunki tego Dekretu, mają prawo korzystać z kobiety nie częściej niż cztery razy w tygodniu i nie dłużej niż przez trzy godziny. Każdy członek kolektywu robotniczego ma obowiązek wpłacać 2% od swej pensji na konto funduszu edukacji ludowej. Każdy mężczyzna, chcąc skorzystać z egzemplarza mienia ludowego [to jest kobiety... sic!], musi przedstawić wydany przez związek zawodowy lub przez fabryczny komitet robotniczy dowód swej przynależności klasowej.
"Jestem kompozytorem i coś pewnie chciałem, ale już zapomniałem."
Wiesz, Gesu, nie umiem sobie wyobrazić sytuacji, w której jakikolwiek "organ" wydaliłby z siebie takie coś. Podejrzewam, że ten dekret jest tak samo autentyczny, jak "Protokoły Mędrców Syjonu"
Takie jest moje zdanie w tej materii, a oprócz tego uważam, że Kartagina powinna być zburzona.
Zapewne masz rację.
Pod tekstem jakaś osoba skomentowała to:
Zanim powieli się informacje trzeba je najpierw sprawdzić: Nie żaden - Dekret Gubernatorskiej Rady Komisarzy Ludowych miasta Saratów - a Wolnej Organizacji Anarchistów miasta Saratów która liczyła jednego członka, a był nim Michaił Uwarow, właściciel herbaciarni , wielki żartowniś, który za ten żart zapłacił życiem.
Co nie zmienia tego, że dekret całkiem, całkiem;)
"Jestem kompozytorem i coś pewnie chciałem, ale już zapomniałem."
Gesualdo pisze:Zapewne masz rację.
Pod tekstem jakaś osoba skomentowała to:
Zanim powieli się informacje trzeba je najpierw sprawdzić: Nie żaden - Dekret Gubernatorskiej Rady Komisarzy Ludowych miasta Saratów - a Wolnej Organizacji Anarchistów miasta Saratów która liczyła jednego członka, a był nim Michaił Uwarow, właściciel herbaciarni, wielki żartowniś, który za ten żart zapłacił życiem.
Co nie zmienia tego, że dekret całkiem, całkiem;)
Hm... Tak naprawdę sprzeciw budzi we mnie fakt, że ten Uwarow gardłem zapłacił za ów żart. Co prawda ówcześni rewolucjoniści nie byli ludźmi słynącymi z poczucia humoru...
Takie jest moje zdanie w tej materii, a oprócz tego uważam, że Kartagina powinna być zburzona.
Za dowcipy mniejszego kalibru ludzie płacili głową.
Kiedy się rozeszły wieści o śmierci Stalina, koleżanka z klasy mej Rodzicielki nabazgrała na tablicy rysunek z tej okazji. Na rysunku w trumnie leżała świnia z charakterystycznymi wąsami, nad trumną pochylała się zapłakana baba o fizys córki Stalina. Rysunek był całkiem niezły. Weszła nauczycielka, zobaczyła, poleciała po dyrektorkę, przyszła milicja, wieczorem po ojca dziewczynki przyszli smutni panowie. I już nie wrócił.
No cóż, jeszcze w 29 lat później trzeba było czasem zrezygnować z próby złożenia reklamacji w knajpie, pod groźbą 20 tys. zł grzywny z zamianą na trzy miesiące więzienia (czy też aresztu - nie pamiętam, jak to było nazwane w dekrecie), orzeczone w postępowaniu jednoinstancyjnym.
Le drame de notre temps, c’est que la bêtise se soit mise à penser. (Jean Cocteau)
Hadapi dengan senyuman.
Nie pamiętam dokładnie tej anegdoty, ale ponoć po śmierci Stalina któryś z naszych dyrygentów (może Fitelberg) powiedział do swojej orkiestry na próbie: stała się rzecz straszna i bardzo smutna. Dzisiaj zmarła osoba wybitna, wielki człowiek… Sergiusz Prokofiew.
Dyrygent miał później małe problemy.
Prokofiew zmarł tego samego dnia, co Stalin. Krąży też anegdota, że zmarł później od Stalina – właśnie ze szczęścia.
"Jestem kompozytorem i coś pewnie chciałem, ale już zapomniałem."
Po śmierci Stalina kilku pracowników redakcji i drukarni "Trybuny Ludu" wyjechało "w nieznane", bo w dramatycznym komunikacie na pierwszej stronie dziennika UMARŁ STALIN! przez jakąś fatalną pomyłkę nie wiadomo już kogo zamieniono literę T na K. Niby śmieszne, ale ci ludzie drogo zapłacili za zwykłą literówkę...
Taaa... w tamtych czasach władza absolutnie nie miała poczucie humoru, które zresztą bardzo rzadko cechuje jakąkolwiek władzę...
Ale zmieniając nieco klimat...
Czy wiesz, Gesu, że Fitelberg zaprosił kiedyś do swego gabinetu jakiegoś młodego krytyka muzycznego, który niezbyt pochlebnie ocenił koncert pod batutą Mistrza. Młodzieniec zjawił się cały w skowronkach, bo zaproszenie od Fitelberga jakby nie było oznaczało nobilitację krytyka. Zaanonsowany przez sekretarkę młody wszedł z uśmiechem do gabinetu Mistrza, który przez chwilę mierzył go gniewnym spojrzeniem, za czym uniósł się z fotela, wskazał drzwi i zagrzmiał: - Won!
Takie jest moje zdanie w tej materii, a oprócz tego uważam, że Kartagina powinna być zburzona.
Fitelberg miał temperament:)
Jeśli powiedział orkiestrze, że próba jest za 15 min, to równo po 15 minutach przerywał dyrygowanie w połowie utworu i zarządzał przerwę. Ustalił pół godziny przerwy. Po tym czasie, punktualnie, wskoczył na pudło i zaczął dyrygować. Nie obchodziło go to, że właściwie dyryguje wielką orkiestrą symfoniczną złożoną z trzech skrzypków i fagocisty, bo reszta jeszcze dopalała papierosy i dojadała kanapki.
Później muzycy z głupimi minami chyłkiem wracali do pulpitów i dołączali się do grających.
"Jestem kompozytorem i coś pewnie chciałem, ale już zapomniałem."