Piszcie, co chcecie, ale ja osobiście przekonałam się do tzolkina (cyklicznego kalendarza, a nie liniowego jak gregoriański), bowiem znając jego mechanizm, naprawdę można "przewidywać" przyszłość. Cały bajer polega na tym, że "złe" okresy przeplatają się z "dobrymi", czyli, mówiąc na chłopskim rozum, po jakimś boomie musi nastąpić upadek. Potem kolejny boom. Patrząc na cykle przyrodnicze i np. następujące po sobie noce i dnie samemu można zauważyć, że ten mechanizm jest uniwersalny.Navajero pisze: Dobry koniec świata nie jest zły! :) Tak naprawdę nikt nie wie, co przepowiadał Nostradamus, bo jego Centurie, nie dość, że napisane są w starofrancuskim, to jeszcze naszpikowane greką, łaciną, żargonem magów i alchemików. Czytałem to kiedyś i wierz mi, można z tego wyciągnąć wszystko, co się komu podoba... On zresztą w swoich czasach zdobył sławę, nie tymi przepowiedniami, a czymś w rodzaju "Kalendarza działkowca i rolnika", gdzie opisywał co się opłaca plantować w danym roku, przewidywał ( ponoć trafnie) pogodę itp. A szmal zbił na kremach przeciwzmarszczkowych (miał prywatną wytwórnię) :) To był mądry facet...
W historii ludzkości, moim życiu i w ogóle okresach w dziejach Ziemi sprawdza się to jak jasna choinka!
Zgodnie z tzolkinem w 2008 roku Ameryka dokona czegoś krytycznego na świecie ;), ponieważ nie uznaje równowagi, co jest podstawą w przyrodzie.
A co do Nostradamusa.
Masz rację - końce świata przepowiedzieli interpretatorzy, bowiem co bardziej kasowego być może na rynku literackim dotyczącym zjawisk niewyjaśnionych, jeśli nie teksty o końcu wszystkiego?
A swoja drogą myślę tak sobie i wiecie, co wymyśliłam? Że strach przed końcem świata i stres na Ziemi trzymają w ryglach społeczeństwa, ponieważ mamy zbyt wielkie zagęszczenie populacji na globie (przykład lemingów spadających ze skały, o których uczyliśmy się w podstawówce).
Wracając do tematu - spotkałam się jedynie z interpretacją jednocyfrową tych imion i nazwisk.