ZW NE V - Niebo. To dobre miejsce...

Moderator: RedAktorzy

Zablokowany

Który z tekstów przypadł Ci najbardziej do gustu?

karakachanow "Kraniec"
0
Brak głosów
BrodatyBakałarz "Pamiętnik Niebianina"
1
6%
Ignatius Fireblade "Pomylony pociąg"
7
41%
Wyklęty "Niebo? Nie dla frajerów!"
4
24%
Ellaine "Nie wszystko złoto, co się świeci"
3
18%
Sexy Babe "Dziura"
2
12%
 
Liczba głosów: 17

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

ZW NE V - Niebo. To dobre miejsce...

Post autor: kiwaczek »

Niebo. To dobre miejsce dla naiwnych.
czyli
Zakużone Warsztaty Nowa Edycja IV

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

karakachanow Kraniec

Czekan wbił się w lodową półkę szczytu. Rudobrody, zasapany krasnolud przerzucił swoje umięśnione ciało nad krawędzią i wrzasnął „Jewreka!” Zdobycie Góry Krańca Oknin to w końcu nie zmrożona setka wódki w upalny dzień. Schronisko u stóp łańcucha jak dotychczas notuje 897 wejść w ciągu ostatnich 1349 lat, w tym 248 zakończonych „zejściem w stronę Krańca”, jak to eufemistycznie nazywano. Nasz bohater wbił miniaturową flagę w gustowną tablicę (nie ma to jak perfekcyjna obsługa nasilającego się ruchu turystycznego – w schronisku nikt nie wspomniał o wielokrotnych wejściach) i zaczął monologować w przestrzeń.
„Nu, nu, nu... Tak wygląda niebo – a raczej to coś, co leży za krańcem. Trochę gwiazdek na gustownym tle ciemnogranatowej przestrzeni. Mówią, że właśnie tam leży wszechwiedza, szczęście i jest lepiej niż na stałym lądzie... Przecież tam nie ma ziemi, po której można by było spokojnie chodzić, więc czekałby mnie wieczny lot. Prędzej czy później zginąłbym z głodu, jeżeli nie wcześniej. ” Może zostałbym taka gwiazdą? Kto wie? Pewnie nie ci, co „zeszli za kraniec”... A świat? Jak wygląda świat z tej perspektywy? O, Puszcza Puszcz jest znacznie bardziej pokawałkowana niż myślałem... Jak obalałem chana Mujuru, to z las nie miał końca, dotarcie do najbliższej wioski trwało czasem i tydzień, jak człowiek się nie zaplątał w bagienka... A tam tylko 2/3 terenu to las. Tej, człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak jest głupi . O, a tutaj Góry Suche. Jakie malutkie... A doleźć do takiej szczytowej kopalni – wydaje się, że góra nie ma końca, a ręce zaraz same od ściany odpadną. Ech, ach... Niebo jest dla naiwnych. Mogą się wypchać wszyscy teoretycy skoków za krawędź, bezsensu życia, sztuki istotnej i krańcowej – ja nie skaczę, do matki huty... Toż to tylko bezsensowna śmierć. Ja wole te trzysta tysięcy talarów nagrody za wspinaczkę u Tyrana i Despoty i kolejna kopalnię do oddłużenia i odorczenia. A, właśnie, jeszcze seneszala O`chizedeka trzeba utemperować! A ja mam skakać! O, naiwni!”
Poplunął w dłonie, poprawił futrzany hełm i znikł za krawędzią półki, nie zapomniawszy o kilku pamiątkowych okruchach skał.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

BrodatyBakałarz Pamiętnik Niebianina

Time is money.
B. Franklin

Spokój wolnego dnia, głęboki fotel, zapach jajecznicy z dobrze wysmażonym bekonem, świeża gazeta przy śniadaniu. Można chcieć więcej?
Wstałem obudzony zapachem przygotowywanego posiłku. Ziewnąłem i podrapałem się po plecach żeby dobrze zacząć dzień. Na muskularną klatkę piersiową zarzuciłem jedwabny szlafrok z czerwonym smokiem, wsunąłem stopy w miękkie kapcie i ruszyłem do kuchni.
Żoneczka akurat kończyła przygotowywanie jedzenia. Zerknąłem jej przez ramię, powąchałem skwierczący na patelni boczek. Mlasnąłem na myśl o jajecznicy i chrupiących tostach.
Naszykowałem talerze żeby czymś się zająć. Dlaczego na głodnego muszę być aż tak niecierpliwy?
W końcu dostałem swoją porcję. Ucieszyłem oczy widokiem, a nos wspaniałym zapachem. Chwyciłem widelec do ręki, wbiłem go w apetyczny kopczyk z jajek.
Nagle zaczął wściekle dzwonić dzwonek! Amator elektrycznego przełącznika dawał upust tłumionej obsesji.
Zerwałem się z miejsca i jak stałem pomaszerowałem żwawym krokiem do przedpokoju. Otworzyłem gwałtownie drzwi.
– Czego?!
Na betonowym podjeździe stał młody człowiek w olśniewająco białym garniturze. Jak w reklamie proszku do prania, biel aż kłuła w oczy.
– Pańska gazeta. – uśmiechnął się człowieczek podając mi dziennik.
Skubany wykorzystał chwilę mojej nieuwagi i wślizgnął się do domu. Sapiąc jak lokomotywa wparadowałem do pokoju uderzając się zrolowaną gazetą w otwartą dłoń.
– Mam dla pana specjalną ofertę handlową. – chłopak uśmiechnął się bezczelnie.
– Synku! – mówię tak tylko kiedy jestem zdenerwowany. – Nie widziałeś czasem napisu przed wejściem?!
Jak wół wisi tam tabliczka: AKWIZYTOROM DZIĘKUJEMY OZIĘBLE
– Widziałem, ale ja nie jestem akwizytorem, tylko komiwojażerem. – powiedział mi prosto w oczy.
Bezczelny typ!
– Zapytam wprost. Gdzie chciałby pan trafić po śmierci?
Nie dość że bezczelny, to jeszcze wariat.
– To chyba normalne, że do nieba? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Rozsiadł się w moim fotelu, na kolana położył skórzany neseser. Ze środka wyjął kolorowy folder reklamowy.
– Niebo to dobre miejsce dla naiwnych. Proponuję wczasy w Piekle.
Jakby otoczyła mnie chmura dymu. Wzruszyłem ramionami.
– Szerokie piaszczyste plaże, lazurowa woda gorącego oceanu, piękne, kobiety, zimne drinki, aktywny wypoczynek. Do wyboru, do koloru.
Popatrzyłem na gościa spode łba. Coś mi to wszystko zbyt różowo wyglądało.
– A ta ekhm… wycieczka to ma jakieś wady?
Skinął niechętnie głową.
– Nie zapewniamy szczoteczki do zębów.
– A cena?
Zaczął się śmiać.
– Liiii… tam. Pańska dusza. – zamilkł na moment. - I tak ją pan będzie musiał komuś opchnąć. Dlaczegóż by nie nam?
W kuchni stygła mi jajecznica.
– Zastanowię się.
Wcisnął mi wizytówkę.
– Proszę się powołać na Mammona.
Spojrzałem na kartkę. Lucypher&Sons Corp.
Wyszedł uśmiechając się od ucha do ucha. Wróciłem do kuchni. Zabrałem się za zaczętą i, o zgrozo, prawie zimną jajecznicę.
~*~
Wyszedłem z domu. I nagle zatrzymałem się jak wryty. Czas jakby stanął w miejscu. W irracjonalnym przebłysku podświadomości przyszło mi na myśl, że może w nas uderzyć jakaś irańska bomba atomowa.
I stało się! Chyba…
Widziałem tylko oślepiający błysk i znalazłem się w jakimś dziwnym miejscu.
Czuję się jakoś nieswojo, zupełnie jak bohater melodramatycznego filmu w starym kinie. Otacza mnie jakaś meliniarska dzielnica rodem z czasów prohibicji, tyle że w odcieniach szarości. Wokół nie ma nikogo.
Wsłuchuję się w ciszę. Z oddali dochodzą mnie chóralne, pijackie śpiewy i śmiechy. Zainteresowany spoglądam w tamtą stronę. Wzgórze oświetlone neonami, pięciogwiazdkowy hotel, niechybnie impreza.
Słyszę czyjeś kroki, w uszach brzmi znajomy, bezczelny śmiech. Odwracam się i widzę Mammona-komiwojażera z dwiema uwieszonymi u jego ramion kobietami. Pięknymi, że aż się rozmarzyłem.
– Cześć! Witaj w Niebie. Pozwól, że ci przedstawię. Oto siostry Sodoma i Gomora.
Dygnęły, a mnie nie mogło opuścić dziwne wrażenie, że to urocza Rita Hayworth z czarno-białego kina i zjawiskowa Monica Bellucci.
– Co ja tu robię?
Mammon wzrusza ramionami za wszelką cenę próbując nie zachichotać.
– Mówiłem, że będziesz musiał komuś opchnąć duszę. – spogląda na mnie karcącym wzrokiem. – Nie opchnąłeś i dostałeś to, co chciałeś…
Otwieram szeroko oczy niewerbalnie prosząc o więcej szczegółów.
– Trafiłeś do Nieba. – szatański sługa z trudem tłumi śmiech. – Idziemy, dziewczęta.
Odwracają się i idą w stronę hotelu.
Bezczelny zbereźnik na moich oczach poklepuje Monicę Bellucci, alias Gomorę, po kształtnym tyłeczku.
– A mówiłem, że Niebo to dobrze miejsce dla naiwnych!
Zostaję sam. Strzeliłbym sobie w czaszkę, ale to nie jest takie proste w obecnej sytuacji. Czeka mnie wieczność...
ku**a!!!

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Ignatius Fireblade Pomylony pociąg

„All aboard!!”

- Kim jesteś?
Tuk, tuk.
- Gdzie jestem?
Tuk, tuk.
- Jak to, jaki ja?
Tuk, tuk.
- Jestem mną.
Tuk, tuk.
- Kim… jestem?
Tuk, tuk…

Obudził się w przeraźliwie białej, metalowej tubie, rozkojarzony, pełen sprzecznych uczuć, czując się niczym osamotniony szprot w sosie pomidorowym, zamknięty w konserwie. Mijają chwile, aż wreszcie wzrok przyzwyczaja się do jasności i dostrzega obciągnięte tandetną, czerwoną namiastką skóry siedzenia oraz wiszące pod sufitem rurki. Dopiero teraz charakterystyczny smrodek uderza z całą siłą, wżerając się w każdy por skóry czy nitkę ubrania.
Jesteś w pociągu – usłyszał głos intuicji. Ten piskliwy, najcichszy, wstydzący się tego, że istnieje. Wiesz gdzie jesteś, choć nie pamiętasz jak się tu znalazłeś.
Wspomnienia również wracają. Niczym kolejkowicze, dzielnie czekając na odpowiednią chwilę. Najwyraźniej wzrok i węch były pierwsze… Bądź, najzwyczajniej w świecie, chamsko się wepchały, jak to zmysły mają w zwyczaju.
Mężczyzna gwałtownie masuje skronie, wierci się chwilę na siedzeniu, mając wrażenie, że tajemniczy ktoś przepuszcza go przez trzynaście sal kinowych, przewijając seanse na podglądzie. Odnosi wrażenie, że jest jak marionetka, poddany woli śmierdzącego pociągiem lalkarza. Dzięki temu gniew zajmuje miejsce strachu.
Tymczasem za oknem przewijają się coraz dziwniejsze krajobrazy, a każdy zdaje się być bardziej obcy. Ludzkość wspina się na sam szczyt, budynki rosną, samochody wzbijają się w powietrze oraz jakiś uczony wynajduje lek na wszelkie zło. Jednak chwilę później, widok ulega drastycznej zmianie. Olbrzymie grzyby rozjaśniają mroki nocy. To Zagłada, krocząca przez świat, niczym forpoczta Apokalipsy, niszcząca wszystko, rzucając doskonałą rasę na kolana. Ogromne miasta w jednej chwili stają się dymiącymi zgliszczami, zielone lasy – wypalonymi zapałkami, a ludzie… Ludzi już nie było.

Z trudem odrywasz wzrok od przerażających scen i dociera do ciebie fakt, że pusty wagon stał się pełny. Twymi towarzyszami podróży stały się szkielety, ramy ludzi, którzy umierali cały czas, gdy ty patrzyłeś przez okno. Niezbyt rozrywkowi, ale przynajmniej cisi. Dziwi cię kolejna myśl, dobijająca się do głowy.
Ramy, które pozwalają utrzymać formę ale ograniczają ogromny potencjał.
Patrzysz na trupy. Śmierć potrafiła zaskoczyć. Dostrzegasz karmiące matki, mechaników, listonoszy, kochanków i szaraków, przyłapanych w wychodku.
- Zastanawiasz się, co tu robisz, prawda? – męski głos, zaprawiony lekką nutą tarcia o siebie dwóch kości, rozległ się w wagonie.
- Właściwie, to nie – Nie wiesz skąd w tobie tyle sarkazmu. – Szukałem miejsca na pieprzony piknik.
- Jaki butny – odparł głos. – Nadajesz się.
- Do czego?
- Widzisz te wszystkie ciała? – zapytał, choć góry szkieletów nawet ślepiec by namacał. – To nasz ładunek, który trzeba przewieść z jednego końca na drugi.
Słówko „nasz” zabrzmiało wyjątkowo brzydko.
Świat za oknem wciąż się przesuwał, zmieniając z upadającego w umierający, a wagony stawały się coraz bardziej wypełnione.
- Jesteśmy przewoźnikami – głos kontynuował. – Odkąd tylko pamiętam, krążymy po całym globie, prowadząc dusze do źródła.
- Taki nowoczesny Charon, tak? – zapytałeś, wciąż nie rozumiejąc, dlaczego się nie boisz. Stałeś tak pomiędzy truposzami, niczym ostatni sprawiedliwy, który przybłąkał się na gruzy Sodomy. Nie dość, że sprawiedliwy, to jeszcze głupi.
- Jednak ja też się męczę. Nie potrafię długo powozić bez odpoczynku, a teraz właśnie najbardziej go potrzebuję. Bardziej niż czegokolwiek innego.
- Tylko co mi do tego? – zapytałeś, jednak, w gruncie rzeczy, odpowiedź była oczywista.
- Zabrałem cię, choć nie był to jeszcze twój czas. Między innymi dlatego, że jesteś jak ja kiedyś… Całe wieki temu – głos sprawiał wrażenie zamyślonego.
- Co mi dasz w zamian? – Kolejne pytanie, lecz tym razem na odpowiedź trzeba było czekać dłużej.
- Wszystko, czego tylko zapragniesz – Gdy w końcu padła, poczułeś się, jakbyś trafił szóstkę w totka.
- Chcę dostać się do nieba – odpowiadasz bez namysłu. W końcu, co może być piękniejszego od miejsca w Raju?
- Niebo jest dla naiwnych – głos roześmiał się w dziwny, wręcz kościsty, sposób. Jak on tego dokonał? Nie wiadomo. – Ja mogę o wiele więcej. Uczynię cię panem świata, nieśmiertelnym władcą życia i śmierci – Kusił, grając na najczulszych strunach ego.
- Jak długo? – Dwa proste słowa, a przekazały wszystkie wątpliwości.
- Tylko do chwili, gdy odpocznę, obiecuję.
Nie jesteś pewny, czy możesz ufać temu komuś. Jednak nigdy nie należałeś do zbyt ostrożnych ludzi.
- Zgoda.
Drzwi odsunęły się z sykiem, ukazując kabinę maszynisty. Wypełniały ją przeróżne przyrządy, migające światełka i guziki. Zupełnie jakbyś znalazł się na planie jednego z odcinków Star Treka. Jednak rzeczą, która najbardziej przykuła twój wzrok była czapka kolejarska. Zupełnie taka jak na starych filmach. Bierzesz ją w ręce i z namaszczeniem nakładasz na głowę.
Nie potrafisz tylko zrozumieć jednego. Dlaczego czujesz się jak Herakles, nabrany przez Atlasa? I czy są gdzieś twoje osobiste Złote Jabłka?

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Wyklęty Niebo? Nie dla frajerów!

Już z oddali dostrzegł niewyraźny wężyk ludzi. Linia różnobarwnych koszulek, kurtek, bluz, swetrów, płaszczyków i innych okryć wierzchnich wiła się przylegającymi do supermarketu uliczkami. Na razie panował tam porządek i względny spokój, ale w powietrzu czuć było rosnące napięcie. Kiedy wreszcie wybuchnie wiadomość, że towar się kończy, dojdzie do bójek, przepychanek i co najmniej parędziesiąt osób pójdzie do... no właśnie gdzie? Na pewno nie do Nieba, bo przecież nie zdążą go kupić.
Krzykliwe, mocno kolorowe plakaty pojawiły się parę tygodni temu, ogłaszając wszystkim możliwość wykupienia sobie na własność kawałka Nieba. Hasło reklamowe było chwytliwe: „Niebo? Nie dla frajerów!”. Procedura kupna prosta jak przysłowiowa konstrukcja cepa bojowego - podpisywało się papier i dostawało się w zamian inny, zapewniający miejsce w Niebie i gwarantujący trafienie do niego po śmierci. Czy to nie brzmi pięknie? Jedyny haczyk krył się w cenie. Ale ludzie potrafili sprzedać cały swój majątek, żeby tylko kupić sobie wymarzone miejsce życia wiecznego. W końcu każdy chciałby spokojnie czekać na przyjście Kostuchy. Zasada mówiąca, że lepiej się zabezpieczyć, dobrze się sprawdza nie tylko w stosunkach damsko-męskich.
Niestety, jemu nie było dane wykupić sobie kawałka Nieba. Spóźnił się. I to spóźnił fatalnie. Dopiero dzisiaj udało mu się sfinalizować sprzedaż domu i dwóch samochodów, ze sprzedaży których chciał sfinansować ten zakup. Nieduży kawałek Nieba. Jakaś mała działeczka, jakaś trawka, drzewka, parę młodych dziewcząt... Standard. Żadnych opcji Premium. Żadnych Darmowych Prezentów. Żadnych opcji Twój Plan.
Zbliżył się do kolejki na tyle, że z wielobarwnego węża był w stanie wyłapać pojedyncze osoby. Jakaś matka z dzieckiem. Jakiś facet wyglądający na poważnego biznesmena. Jakaś staruszka wspierająca zwiotczałe i opadające ku ziemi ciało na lasce. Jakaś zakonnica. Cały ten tłum ludzi go wyprzedził.
Nagle od czoła kolejki usłyszał szum. Szum wzmagał się i rósł z każdą chwilą. Powoli zamieniał się w pomruk, żeby w końcu wybuchnąć prawdziwym rykiem wściekłości, żalu i rozpaczy. Niebo się kończyło! Brakowało już miejsca! Jeszcze przed chwilą stojący zgodnie w kolejce ludzie zaczęli rzucać się sobie do gardeł. Każdy miał nadzieję, że dla niego jeszcze starczy, że da radę... Biznesmen okładał skórzaną teczką jakiegoś punka. Zakonnica kręciła różańcem nad głową tak, jakby był on metalowym łańcuchem. A może i był? Jakiś niepozorny chłopiec, którego siostrzyczka trafiła w głowę swoją bronią, runął na ziemię całkowicie oszołomiony. Nawet babcia, jeszcze przed paroma minutami ciężko opierająca się na lasce, teraz wywijała nią jak jakiś ninja z japońskich filmów.
Nie mógł dłużej na to patrzeć. Chęć kupienia Nieba odebrała ludziom zdolność myślenia. Zrobiła z nich zwierzęta, walczące zawzięcie o kawałek padliny. Odarła ich z godności.
- Może szef byłby zainteresowany kupnem Nieba, co?
Mężczyzna pojawił się przy nim, jakby w jednej chwili wyrósł spod ziemi. Całym swoim wyglądem wyrażał postawę typowego konika, szuji i kombinatora. Skórzana kurtka, czarne okulary przysłaniające mętne oczy, poplamione dżinsy, nażelowane włosy... W każdej innej sytuacji odwróciłby się od takiego człowieka z obrzydzeniem, ale teraz... teraz to była szansa...
- A jakiego?
- Zestaw podstawowy – mała działka, trawka, słonko, parę „obiektów” do zaspokajania twoich potrzeb – mężczyzna uśmiechnął się znacząco.
Tak. To była szansa. Wielka szansa. Miał szczęście. Jeszcze tylko jedna rzecz...
- A za ile?
- Na pewno się jakoś dogadamy, szefie...
Rzeczywiście, dogadali się.

***

Siedział na nagrzanym promieniami słońca kamieniu, chowając twarz w dłoniach. Jak to się mogło stać? Umarł parę godzin temu i od razu trafił do swojego Nieba. Niby wszystko w porządku. Słonko świeci. Trawka zielona jak cholera. Drzewka owocowe są. Strumyk przyjemnie szumi w pobliżu. A przed nim... stoi trzech gejów, gotowych spełnić wszelkie jego marzenia. Nawet te najskrytsze, jak mu przed chwilą powiedzieli. Napinali swoje mięśnie, wystawiając ciała na słońce i wysyłali mu co chwila zalotne całusy.
Ale to nie wszystko! Między drzewami czaił się jeszcze jeden osobnik. Był wysoki, a z twarzy przypominał raczej wątpliwej urody konia. Twierdził, że przez pomyłkę trafił do piekła, że nienawidzi gejów, że to działanie jakiegoś Rokity i że w następnych wyborach to dopiero mu pokaże.
Wieczność zapowiadała się ciekawie. I bardzo, bardzo długo...

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Ellaine Nie wszystko złoto, co się świeci

Spójrz tam, na szczyt schodów. Widzisz? To jest Niebo. Przyjrzyj się pięknym, złotym wrotom. Marmurowym kolumnom. Dalej zielone błonia. Droga wysypana kamyczkami. Spójrz na lewo, tryska źródełko, słyszysz szum wody? Tak, prawda, że pięknie? O, nawet rosną jabłonie rodzące srebrne owoce. Sam widzisz. To wszystko mogłoby być moje, albo twoje. Każdego. Tylko jest jeden problem. Wiesz, jaki? To złudzenie...
Tak, mój drogi, tego tam wcale nie ma. Nigdy nie było. A wiesz, dlaczego? Nie. Ja też nie. Mogę ci wyjaśnić tylko jedno, Niebo to miejsce dobre dla naiwnych. Nie dla takich jak my, znających życie, którzy wiedzą, co jest jawą, a co snem. Niebo, w Niebie nie ma nic prawdziwego. Srebrne jabłka, zielone łąki, szumiąca woda. Kto tu widział wodę? No, powiedz mi? Ha! Może w innej części świata... Kto tam wie, co jest za górami, za lasami... Lasami, co ja bredzę! Jakimi lasami? Jak tu nawet kaktus z trudnością wyrasta.
Patrz tam. Patrz i ucz się. Niebo to iluzja. Czysta, najzwyklejsza iluzja! Tam nic nie ma. Powietrze. A teraz popatrz na mnie i powiedz, co widzisz...
Jesteś doskonałym obserwatorem. Dlatego ci mówię o Niebie. Niejeden już się nadział na te piękne mrzonki. Każdy ma nadzieję, że to jednak prawda. Też miałem marzenia. To nie jest tak, że od razu rodzisz się z przekonaniem, że życie jest do dupy. O, nie, wcale nie jest. Nawet ta przeklęta pustynia wydaje ci się piękna, ale w końcu w głowie się przestawia od słońca i masz nadzieję. Masz bezsensowną nadzieję, że istnieje złota brama, a za nią błonia, owocowe drzewa i źródełka, z których tryska orzeźwiająca woda. Wierzysz w to, ufasz starym bajkom.
I nagle stajesz w miejscu, gdzie faktycznie - po wypalonych słońcem, kamiennych schodach, możesz dojść do bramy Nieba.
Słuchaj uważnie, co do ciebie mówię, nie rozglądaj się na boki. I patrz na mnie, nie zwracaj uwagi na ten blask. Patrz na mnie, mówię!
Dobra, nie będę już krzyczeć. Widzę, że masz coś nie tak z uszami. Właśnie, co ci się stało?
Ała, to musiało boleć. Tak, bliskie spotkania z ognistymi salamandrami bywają bolesne. Ale żeby zasypiać tak blisko ich leża, to głupota. Wiem, że teraz też będziesz wiedział. Szybko się uczymy, kiedy za każdy błąd płacimy wysoką stawkę.
Na czym to skończyłem?
A, tak. Wędrując przez tą spaloną słońcem krainę natykasz się na kamienne schody i widzisz, że na ich szczycie coś lśni. Idziesz, zwabiony blaskiem, aż w ich połowie zaczynasz dostrzegać, że światło pochodzi od odbitych promieni słonecznych w metalowych prętach ogromnej bramy. Że za nią ciągnie się płaskowyż, że furta jest częścią ogromnego płotu z marmurowymi kolumnami. I zastanawiasz się, jak to się mogło stać, że żyjąc od urodzenia w tym miejscu, nigdy wcześniej nie zauważyłeś ani schodów, ani bramy.
Powiem ci, dlaczego. Bo Niebo pojawia się raz na sto lat. Nikt nie wie, dlaczego, ale tak się właśnie dzieje. Raz na sto lat. A ile ty masz lat? Osiem dziesiątek. Ta... Niebo widzę po raz dwunasty.
Hm, gdy zobaczyłem je pierwszy raz, poszedłem tak, jak i ty po schodach, wprost do bramy. Miałem pecha nie spotkać nikogo, kto by mnie przestrzegł, jak ciebie teraz ostrzegam. Byłem dziesiątkę lat starszy od ciebie, ale chyba mniej rozważny. Nieważne.
Co? Wybacz, zamyśliłem się. Dotarłem do bramy, oczywiście, że dotarłem. Dopiero przy wejściu spotkałem ślicznotkę, no, po prostu cudna była. Stała po drugiej stronie furty, oparta o pręty. Patrzyła na mnie w taki dziwny sposób, jakby chciała mi powiedzieć parę słów. Coś w jej wzroku mówiło mi, że powinienem zawrócić, póki jeszcze mogę. Ślicznotka była przerażająco smutna. Próbowała otworzyć furtę, ale nie mogła. Kiedy podszedłem bliżej, syknęła na mnie coś niezrozumiałego, obijając się ciałem o bramę, która zadźwięczała złowrogo. Że jak? Że zbyt wzniośle opisuję? Prawdę mówię, było w tym dźwięku coś takiego, że przypieczenie uszu przez spanie przy ognisku salamander to pestka!
Wolałem się wycofać. Obejrzałem się kilkakrotnie, kiedy schodziłem po schodach. Zobaczyłem, jak Niebo znika. Ciemnieje. Wszystko tam zamierało. Widziałem, jak ślicznotka starzeje się w mgnieniu oka, aż w końcu zostaje sam szkielet. Marmurowe kolumny upadły, brama się powyginała. Źródło wyschło, drzewa umarły. Aż w końcu została naga ziemia.
Stałem znów na znanym sobie pustynnym gruncie. A za mną nie było nic, poza skalistym zboczem. Schody znikły. Nieba nie było.
Bujdy, mówisz? Może i nie jestem już młody. Ale swoje w życiu zobaczyłem. A Niebo, to najgorsze miejsce, jakie może się przytrafić. Naprawdę.
Nie wierzysz? Nie musisz. Rób, co chcesz. Lecę zapolować.

I wtedy rozłożył skrzydła. Promienie zachodzącego słońca przeświecały przez szarą skórę. Przeciągnął się, opierając na przednich łapach. Wyprostował naszpikowany kolcami grzbiet i ogon. Poruszył uszami, po czym wzbił się w powietrze, by krążyć pod czerniejącym niebem, tym, które znamy najlepiej. A ja? Siedziałem jak głupi, wpatrzony w złoty blask, gasnący u szczytu schodów. Zaszło słońce, a po schodach i bramie nie zostało nic. Może samozwańczy strażnik wrót miał rację i takie Niebo to najgorsze, co może nas spotkać?

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Sexy Babe Dziura

W namiocie panował półmrok. Miarowe bębnienie kropli deszczu o gruby materiał zagłuszało gwar, jaki panował na zewnątrz. Starszy sierżant kołysał się leniwie w hamaku, znacząc powietrze wzorkami dymu z cygara. Abstrakcja co się zowie, w niezwykle absorbującym wydaniu. Zrobiło się trochę jaśniej i głośniej. Sierżant ociężale odwrócił głowę.
- Szefie – w wejściu stał żandarm - miałem powiadamiać o takich sytuacjach.
- Nareszcie, coś... – wybąkał sierżant. Nie sposób było wywnioskować, na co konkretnie czekał.
Naciągnął kurtkę, postawił kołnierz. - Pada i pada – pomyślał.
Na zewnątrz żandarmi stawiali czoła mieszance kapaniny, błota dezorganizacji i zamieszania. Ustawiczne dostawy ochotników rządzą się swoimi prawami.
- To ten. – Kapral wskazał jedynego nieumundurowanego osobnika poza kolejką.
Sierżant zmierzył nieszczęśnika wzrokiem.
- Tak się składa że to ja rządzę niniejszym burdelem. Czy w związku z tym mogę coś dla pana zrobić? – zapytał niespodziewanie łagodnym tonem. Petent z miejsca nabrał wiatru w żagle.
- No ja mam nadzieję! Źle trafiłem, proszę, oto mój przydział. Tu stoi wyraźnie, o tu: NIEBO.
Sierżant przyjrzał się uważnie. Jego oblicze wypogodziło się jeszcze bardziej.
- No rzeczywiście.. Przepraszamy za niedogodności, wynagrodzimy to panu przy najbliższej okazji. A teraz JAZDA DO SZEREGU, GRYZIPÓRKU ZAFAJDANY! Umie czytać? Łeb do góry i niech czyta!
Zobaczywszy napis nad bramą, gryzipiórek oniemiał z przerażenia. Posłusznie wrócił do szeregu, nie zdradzając już żadnych przejawów inicjatywy. Nabrawszy pewności że wszyscy są na swoich miejscach, sierżant udał się do namiotu. Jego uwadze uszedł pewien szczegół. Jeden z ochotników bacznie przyglądał się całemu zajściu. W milczeniu podążając wzdłuż stalowej siatki monotonnym, kolejkowym tempem, uważnie lustrował otoczenie.

Po zameldowaniu, z kolejki droga wiodła na plac. Z megafonów jednostajnym jazgotem uderzał nieustający chyba apel.
- Karna Brygada Remontowa NIEBO wita nowoprzybyłych ochotników. Od dziś, wasze życie wypełni praca na rzecz przyszłych pokoleń. Niełatwa to praca i odpowiedzialna!...
Bystry nie słuchał. Rozglądał się. Stał pośród gęstniejącego tłumu, słuchającego mrzonek o systemie motywacyjnym, kryteriach awansów, programach rozwoju menedżerów, planowaniu ścieżek kariery i łataniu dziur w niebie. Dojrzał drugą kolejkę, poruszającą się w przeciwnym, niż on przed chwilą, kierunku. Ciekawość wzięła górę.
- Przepraszam, za czym ta kolejka?
- Normalnie. Wypuszczają. Odsłużysz setkę i można się ubiegać o inne przydziały.
- Setkę powiadasz? – Bystry starał się nie brzmieć zbyt dociekliwie.
- Taa, wyliczają ci automatycznie, od daty na pokwitowaniu.
- Znaczy.. tym przydziale? – Zdziwił się Bystry, ale nie bardziej niż jego rozmówca, który popatrzył nań jak na idiotę.
- No przecie powiedziałem - Bąknąwszy, obruszył się, nie wykazując chęci do dalszej dyskusji.
- Dziękuję - odparł Bystry, nieco zmieszany. - Bardzo mi pan pomógł – dodał, mamrocząc do siebie.

Ostry meldunek zdyszanego asystenta wyrwał oficera ze stanu błogiego odtętwienia.
- Sir, mamy zbiega!
- Co? To dawać go tu.
- Sir.. Jeszcze go nie pochwyciliśmy.. Dopiero stwierdzono brak.. Ponoć podrobił..
- Cssiii! A, widzicie chorąży, czyli tak na prawdę nie macie zbiega?
- Noo.. mamy i nie mamy.
- Wyrażamy się precyzyjnie.
- Nie mamy.. ale wiemy o istnieniu takiego.
- A skąd ta wiedza?
- Yy.. Lista obecności nie ma odzwierciedlenia w faktycznym stanie osobowym jednostki, sir!
- Rozumiem. Póki sytuacja nie wróci do normy zajmiesz jego miejsce.
- Znaczy.. Więźnia?
- Formalności dopełnimy później. Broń, odznakę złożysz w dyżurce, rozwiązanie umowy o pracę nastąpi automatycznie, po nie zameldowaniu się.
- Ale sir..
- Wykonać!
Chorążego zamurowało. Szybko się jednak opamiętał, odmeldował, i wyszedł. Miętoląc w ręku przydział, cedził przez zęby.
- Wykonać, powiadasz, stary capie? Uważaj, żebyś jutro nie zajął mojego. Karna brygada! Phi! Niebo łatają, a wciąż tylko pada i pada! Od razu wiedziałem że to nie miejsce dla mnie.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

Post autor: kiwaczek »

Teksty nie spełniające wymogów formalnych

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

[OGLAŚ] Śnieg

- Ale pada! – zauważył rozradowany Hocke i wychylił się poza barierkę. Pewnie byłby spadł, gdyby nie jego towarzysz, który złapał go za kołnierz kurteczki i pociągnął głębiej na taras.
Kiedyś Hocke się wściekał, ale zrozumiał, że Gruvo robi to dla jego dobra, dziwnie pojętego, ale – nie takie rzeczy się wybaczało, no nie? Odwrócił się i szeroko uśmiechnął do przyjaciela. Napotkał to co zwykle. Burzę marchewkowo rudych włosów, opadających na ramiona okryte granatową ramonezką, trójkątną, dość wredną twarz i naprawdę paskudne spojrzenie. Czyli to, co w Gruvo uwielbiał – tą maskę Chamskiego Gościa.
- Fakt, pogoda pod ch**, jak to się kiedyś mawiało – burknął Gruvo. Z niezrozumiałych dla Hockego powodów nie lubił, kiedy padał śnieg, tak jak teraz. A przecież Miasto wyglądało tak pięknie! W szczególności dzisiaj. Wielkie, mięciutkie płatki delikatnie płynęły w nieruchomym powietrzu i powoli osiadały na jezdni, chodnikach i trawnikach pobliskiego parku. Widok na tonące w bieli budynki zapierał dech w piersi, zwłaszcza, jeżeli stało się wysoko, na tarasie któregoś z wysokościowców.
- Ciekawe co się stało… - mruknął rudy ponuro patrząc na śnieg. – Już dawno tak nie sypało.
- Pewnie znowu jakieś tsunami, czy coś, jak chcesz, to możemy sprawdzić – uśmiechnął się Hocke, między innymi dlatego, że udało mu się wyswobodzić kołnierz spomiędzy żelaznego uścisku palców Gruvo. Nie czekając na odpowiedz skierował się do drzwi.
Śnieg padał tak gęsto, że korytarz wydał się przesycony jaskrawymi kolorami, a przecież miał jasnoszara podłogę i zielonkawe ściany. Na taras dojeżdżała osobna winda obsługująca tylko trzy najwyższe piętra i nie było w niej terminala. Zeszli więc schodami. Na każdym półpiętrze zawieszony był ekran terminala, ale jak bardzo często w czasie Opadów Sieć całkowicie się zwiesiła, a na dodatek ktoś ją chyba zhakował, w każdym razie na wyświetlaczach migał napis „ale załapałeś zonka”.
- Czyli jak zwykle trzeba będzie się zapytać kogoś poinformowanego – roześmiał się Hocke.
- Na co komu ta sieć, jak się ciągle zwiesza? – pytanie Gruvo było mocno retoryczne. W końcu pytał już chyba wszystkich i nikt nie był wstanie mu odpowiedzieć.
Kroki Hockego wesoło stukotały na korytarzach, rudy jak zwykle zachowywał się ciszej. Dotarli do wind głównego ciągu, które jakimś cudem działały. W głównym holu kręciło się kilka osób, wyraźnie bez celu, ale nikt z nich nie wiedział, co jest przyczyną tak intensywnej śnieżycy.
Wyszli na zewnątrz. Płatki śniegu osiadały miękko tworząc puchaty dywan. Aż żal było po nim deptać tak był uroczy.
- Jak futerko kociaczka! – Hocke aż zaklaskał w dłonie z zachwytu. Gruvo chyba nie usłyszał, ponuro wpatrywał się w śnieg, wciąż lecący z nieba. Tak jakby nigdy nie miał przestać padać, pomyślał z przestrachem.
Ruszyli w stronę parku. Widzieli tam z góry jakieś sylwetki. Tak jak się spodziewali był to Heine za wszelką cenę próbujący wyperswadować bandzie dzieciaków pomysł bitwy na śnieżki. Tłumaczenia jednak nic nie dały i malcy po prostu go zignorowali. Tak się akurat złożyło, że nieszczęsny wychowawca, wyglądający bardziej na heavymetalowca niż nauczyciela z podstawówki stał tyłem do Hockego i Gruvo. Nie za długo jednak, bo celnie ciśnięta śnieżka trafiła go prosto w głowę.
- Który to…?! – warknął Heine podejrzewając któregoś ze swoich podopiecznych.
- Ja! – Hocke uśmiechnął się słodko.
- Przynajmniej ty mógłbyś się przyzwoicie zachować! Nie widzisz, jak pada?
- Widzę, i co z tego?
- Przecież-
- Daruj sobie wykład – roześmiał się Hocke.
- Przynajmniej ty dostrzegasz powagę sytuacji – westchnął Heine spoglądając na Gruvo.
- Co się stało…?
- Amerykanie dalej kolonizują Bliski Wschód.
- Ale co to jest konkretnie!
- Bombardują wszystkie większe miasta w Libanie i Iranie. I to tak na fest.
- Czyli to wszystko – rudy wykonał ręką jakiś niesprecyzowany ruch, jakby chciał wskazać wszystkie płatki śniegu.
- Cywile. Kobiety, starcy i dzieci.
Zaspokoiwszy ciekawość Hocke pobiegł pobawić z dziećmi. Gruvo nic już więcej nie powiedział. Ze łzami w oczach patrzył, jak dzieciaki bawią się w bitwę na śnieżki. Tak po prostu.

Poznań 19 marca 2007

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

podzjazdem A blask jej cudowny…

Tylko ją kochał naprawdę. Ona była sensem jego istnienia, dla niej oddychał. Znał ją lepiej, niż siebie samego, a chciał wiedzieć jeszcze więcej. I to był jedyny cel jego życia.
Obserwował ją bezustannie, nawet kiedy spał, automaty fotografowały ją, podsłuchiwały, zbierały wszelkie możliwe dane. Powiecie – permanentna inwigilacja. I będziecie mieli rację. Powiecie, że to mało chwalebne. W istocie, w odniesieniu do większości ludzi. Lecz on podglądał gwiazdę.
Był bowiem Astronomem, a jego miłością była Sol. Tak, ona, nasza dzienna gwiazda. Źródło życia na Matce Ziemi, teraz powoli mordujące swoje dziecko na naszą, ludzi prośbę. Od kiedy zniszczyliśmy płaszcz ozonowy, każda protuberancja na powierzchni Sol była jak obelga pod naszym adresem, każda plama jak zaciśnięte w wyrazie bezmiernej pogardy wargi, okresy zwiększonej aktywności przypominały karczemne awantury. I tak trwaliśmy w stanie chwiejnej równowagi, jak zwaśnione małżeństwo. My, próbując jakoś naprawić to, co przez własną niefrasobliwość zepsuliśmy, a z drugiej strony Ona – doskonale obojętna, piękna i milcząca Sol.
I tylko Astronom kochał ją miłością prawdziwą. Kochał ją bezwarunkowo, jak pies swego pana czy dziecko matkę. To, co nam robiła, nie miało dla niego żadnego znaczenia, wszak stanowiła dlań klejnot najczystszy z możliwych. I choć to niewiarygodne, jego miłość doczekała się spełnienia. Pewnego pięknego dnia w południe Astronom wyszedł na dach obserwatorium. Chciał choć raz w życiu ujrzeć ją taką, jaką jest naprawdę. Podniósł głowę do góry i spojrzał szeroko otwartymi oczami prosto w oblicze Sol.
I pokochał ją jeszcze bardziej. Pomimo tego, że oślepł…

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Hitokiri Naiwniak

- Jesteś piękna – powiedział Perez. Leżąca obok dziewczyna, uśmiechnęła się, jej oczy zalśniły radośnie. Chłopak nawinął na palec kosmyk lśniących, czarnych włosów.
- Jesteś wspaniała. Chwil, spędzonych z tobą nie zapomnę nigdy – dodał, po czym złożył na ustach dziewczyny długi, namiętny pocałunek. Skończywszy, wstał i sięgnął po spodnie, a dziewczyna wsparła się na łokciu i z uśmiechem spoglądała na niego. Ten, gdyby patrzył w jej stronę, mógłby napawać się widokiem smukłego ciała i dużych jędrnych piersi.
Perez w milczeniu ubrał spodnie, po czym sięgnął po koszulę.
- Ale – zaczął w końcu – muszę cię opuścić. Znudziłaś mi się, a ja potrzebuję nowych doznań – zakończył bezlitośnie.
- Co?!
***
Młody chłopak wyskoczył przez okno. Zachwiał się, ale zdołał utrzymać równowagę. Z domu dochodziły przekleństwa tak szkaradne, jakby w środku była armia pijanych marynarzy. Kto ją nauczył tak bluzgać? – pomyślał Perez i odskoczył w bok. W samą porę, bo tam gdzie stał, rozbiła się ciężka doniczka.
Trzeba spadać nim rzuci czymś cięższym, pomyślał, po czym puścił się biegiem wzdłuż uliczki, ścigany przekleństwami opuszczonej kochanki. Ale ze mnie świnia, pomyślał, uśmiechając się pod nosem. Co poradzi na to, że nie mógł wytrzymać długo u boku jednej kobiety? Z nią był tydzień. Wystarczy, by się znudzić, a przy okazji zdążyć okraść, z co cenniejszych rzeczy.
Zwolnił, rozejrzał się czujnie – dzielnica, w której się teraz znajdował, nie należała do bezpiecznych.
Wokół nie było nikogo. Perez wszedł w boczną uliczkę, śmierdzącą moczem i, bogowie wiedzą, czym jeszcze. Przyspieszył kroku. Minął człowieka, nieruchomo leżącego pod ścianą obskurnego budynku, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
W końcu doszedł do celu. Trzy razy zapukał w mocne, dębowe drzwi, wkrótce ze środka dało się słyszeć złorzeczenia i szuranie nogami. Drzwi uchyliły się i stanął w nich zarośnięty grubas o nalanej twarzy.
- Perez, draniu, co tak długo? Już myślałem, że postanowiłeś z nią zostać, a kto wie, może i się ożenić! – gruby potarł oczy i otworzył szerzej drzwi. Chłopak szybko wszedł do środka.
- Świerszcz, przestań pić, zaczynasz gadać głupoty – mruknął Perez, krzywiąc się. W mieszkaniu Świerszcza, jak zawsze, śmierdziało starym alkoholem. – I otwórz okno.
- Ojejku, jaki delikatny – zakpił, ale okno otworzył. Chłodne, nocne powietrze orzeźwiało. – Co chcesz teraz zrobić? – spytał.
- Wyjechać. Nie lubię długo przebywać w jednym miejscu.
- No tak… Za długo tu jesteś – zaśmiał się i usiadł przy odrapanym stole. – Napijesz się?
***
Słońce do połowy schowane za linią horyzontu, długie cienie drzew zaległy na drodze. Pociemniałe niebo, zapowiadało noc.
Wokół panowała cisza, przerywana jedynie chrzęszczeniem żwiru, pod końskimi kopytami. Perez nie wiedział, dlaczego odczuwał niepokój.
Mogłem ruszyć wcześniej, zganił się w duchu. Mógł, ale mu się nie chciało – całą noc pił ze Świerszczem, a w ciągu dnia zmagał się z kacem. Mogłem ruszyć wcześniej, byłbym w Int przed nocą.
Za drzewami zamajaczyły światła, Perez usłyszał skoczną muzykę. Karczma? Nie przypominał sobie, by była tu jakaś, kiedy ostatnio tędy przejeżdżał.
Zbliżył się. Na skraju drogi stał dom o krytym gontem dachu. Z okien sączyło się światło, czasami mignęła czyjaś sylwetka. Wesoła muzyka i śmiechy słyszalne ze środka zachęcały do wejścia.
A co mi tam. Może znajdę tu nocleg.
Zeskoczył z konia i ruszył w stronę drzwi. Nim zdążył do nich dojść, te otworzyły się i stanęła w nich wysoka, smukła kobieta odziana w białą sukienkę. Przezroczystą, zauważył, gdy podszedł bliżej, mógł podziwiać smukłe ciało.
- Chodź – zachęciła. - Witamy w „Niebie”.
W środku było więcej ładnych i prawie nagich kobiet. Patrząc na nie wyobrażał sobie chwile rozkoszy, jakie mogą mu dać. Którą wybrać? Każda tak samo ponętna, każda kusi... Najchętniej wziąłby wszystkie.
- Naprawdę jestem w niebie – mruknął z błogim uśmiechem i pozwolił poprowadzić się w stronę obitej pluszem kanapy. Niepokój, towarzyszący na drodze minął całkowicie – teraz z podnieceniem czekał na to, co będzie dalej.
Ból. I ciemność.
***
- Ale ty jesteś głupi, Perez. Wystarczy, że cycki zobaczysz i już tracisz instynkt samozachowawczy – mruknął do siebie.
Tłum krzyczał. Perez westchnął ciężko i wspiął się na stołek. Kat zbliżył się i nałożył mu stryczek na szyję.
W końcu cię dorwali, zganił się w duchu. Ciebie, który zawsze zręcznie wymykał się z każdej zasadzki. ku**a, głupio tak zginąć przez baby. Ciekawe skąd wzięli ten burdel?
- Perez Eduardo Sanchez, za liczne rozboje i kradzieże… - Wywołany nie słuchał. Wiedział co robił – napadanie ludzi na drogach, włamania, pobicia. To były czasy…
Spojrzał na czyste niebo, gdzie próżno było szukać chociaż jednej chmurki. Słońce mocno przygrzewało.
- Czy chcesz coś powiedzieć przed śmiercią?
Spojrzał na tłum, który zamarł w oczekiwaniu. Wszyscy wbijali w niego wzrok – czekali, aż kat wytrąci skazanemu stołek spod stóp, a ten zatańczy na linie. Bardzo pouczające i wychowawcze widowisko. Wiedzieli o tym zwłaszcza ojcowie, sadzający sobie dzieci na ramionach, aby nic nie przegapiły.
- Niebo – zaczął wodząc wzrokiem po twarzach – to miejsce dla naiwnych.
Kat kopnął stołek.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Czarny Kot Niebo jest dobre dla naiwnych

- Chcę żebyś wybudował dla mnie pałac, jakiego jeszcze nie widział świat! Ma przypominać las dostojnych, pełnych przepychu dębów i ascetycznych palm a być rozległy niczym pola srebrnych gwiazd - mówił żywo gestykulując. - Niech będzie doskonały jak ludzki umysł i piękniejszy niż sny, które Hypnos zsyła Afrodycie.
- Będzie tak jak sobie tego życzysz, królu - odparłem.
I stworzyłem dla Minosa pałac z czerwonego i czarnego kamienia, pełen złota, kości słoniowej i lazurytu, mozajek, fresków, fontann i rzeźb. Budowla nie stała się jednak tym, czego się spodziewał.
Pałac, który powstał był ciemny niczym sen Pytii, zagmatwany i pełen zakamarków jak umysł mordercy. Jeśli przypominał las, to tylko taki, z którego nie można było znaleźć wyjścia. Jeśli był w czymś podobny do gwiazd, to tylko w tym, że jego pomieszczenia były równie zimne.
- To, co stworzyłeś jest ohydne i przerażające - powiedział król. - Wydarłeś bogom ich mroczny Sekret. Istota ludzka nie powinna poszukiwać naczelnej Zasady wszechświata. Musi wiedzieć, że są granice, których nie wolno przekraczać - oburzał się. - Jesteś niebezpiecznym człowiekiem Dedalu. Będę pilnował, żeby twoje przewrotne myśli nie zapuściły się jeszcze dalej. Nigdy nie opuścisz już Krety.
Te parę słów zadecydowało o całym moim życiu.
Król miał słuszność twierdząc, że to co zbudowałem było nieludzkie i złe, nie zwiodły mnie pochlebstwa dworskich głupców. Pałac nadawał się tylko do tego, by być więzieniem dla nieszczęsnego Minotaura, kalekiego i szalonego syna Minosa. Nie wiedziałem, że ja także nigdy nie opuszczę labiryntu. Tymczasem moje myśli ciągle wędrowały przez jego ciche, puste i wietrzne korytarze.
Przestałem wierzyć w utopie nauki i sztuki. Nie znalazłem w nich szczęścia. Stałem się posępny i milczący. Tęskniłem za ojczyzną, dokuczała mi samotność. Miałem dopiero dwadzieścia dwa lata, ale czułem się stary i zmęczony, myślałem, że mój talent już się wyczerpał. Przestałem rzeźbić, nie konstruowałem żadnych nowych wynalazków.
Minos nie żywił do mnie urazy, był władcą roztropnym oraz litościwym, Bardzo martwił go mój stan, więc, aby mnie rozweselić, podarował mi młodego niewolnika.
Chłopiec miał czternaście lat, sylwetkę efeba, niewymuszony wdzięk pewnej siebie dziewczyny i beztroski uśmiech pasterza z idylli Teokryta. Jego włosy były podobne do złocistej grzywy lwa z Nemeii a oczy przypominały mi niebo nad Atenami. Był doskonały jak Endymon, piękny niczym jakiś gocki Apollo.
Nazwałem boskiego młodzieńca Ikar i zaopiekowałem się nim. Ofiarowałem mu wolność i zacząłem uczyć wszystkiego, co sam umiałem.
Ikar z radością i zapałem zapuszczał się w labirynty historii, filozofii i astronomii. Jego chłonny, bystry umysł nie dostrzegał ciemnych zaułków ani ślepych uliczek w logice czy matematyce. W wieku piętnastu lat namalował fresk przedstawiający Feniksa i wykonał rzeźbę Ledy z łabędziem. W wieku lat szesnastu skonstruował model dziwnej, latającej maszyny w kształcie żurawia. Dlaczego tak fascynowały go ptaki?
Ikar nade wszystko pragnął latać. Niebo urzekało go i przyciągało.
- Tylko tam, w górze, znajduje się to, co godne uwagi, wszystko, co wzniosłe, cenne i piękne. W górze mieszkają bogowie i śpią gwiazdy. Ja też chcę się tam dostać, choćby na krótką chwilę- powtarzał.
Dla mnie to on był niebem, ożywczym tchnieniem, szczęściem, którego nigdy się nie spodziewałem, moją jedyną miłością. Rozumieliśmy się bez słów i byliśmy jak dwie połówki owej jednej, pradawnej istoty, o której wspominał Platon w swojej „Uczcie”.
Gdy Ikar miał siedemnaście lat zostaliśmy kochankami i wtedy wydawało mi się, że nic nas nie rozdzieli. Ale wkrótce mój Dafnis zaczął się zmieniać.
Czym jest labirynt? Labirynt to błądzenie, oddalanie się od centrum życia i pogrążanie w mroku. Ja uciekałem od świata w stronę Ikara. Stał się dla mnie wszystkim, Patroklosem i Hiakintosem, bratem, synem, przyjacielem i kochankiem. Stał się moją obsesją.
Kiedy Ikar skończył dwadzieścia trzy lata zaczął uciekać ode mnie. Samotnie tworzył dla króla skomplikowane projekty, realizował tylko własne, wspaniałe plany i zależało mu wyłącznie na pieniądzach i zaszczytach. Odchodził w ramiona innych mężczyzn i kobiet a ich wstrętne, oślizgłe macki wyrywały mu serce kawałek, po kawałku. Zrobił się cyniczny, oziębły, wyniosły i złośliwy. Chciał stać się najsłynniejszym konstruktorem i rzeźbiarzem na Krecie. Marzył żeby mieć swój pomnik jeszcze za życia i płacił poetom, aby układali o nim pochwalne pieśni. Nieczęsto mnie odwiedzał, bo coraz rzadziej czegoś ode mnie potrzebował.
Aby zatrzymać go przy sobie postanowiłem skonstruować skrzydła. Liczyłem, że, gdy spełnię jego największe marzenie, zgodzi się opuścić pałac razem ze mną. Odlecimy do Aten i już nic nie będzie stało na przeszkodzie naszemu szczęściu.
Po wielu nieudanych próbach udało mi się zbudować machinę latającą. Pokazałem ten genialny wynalazek Ikarowi i byłem szczęśliwy jak dziecko, gdy oglądał go zafascynowany. Przez chwilę wierzyłem, że znów sięgniemy razem nieba. Ikar szybko jednak rozwiał moje nadzieje. Przedstawiłem mu plan ucieczki, a on uśmiechnął się szyderczo i powiedział:
- Jesteś ode mnie o dziewięć lat starszy Dedalu, to tak jakbyś pochodził z czasów gdy na świecie władał jeszcze Kronos. Zupełnie mnie nie rozumiesz. Tobie marzy się już tylko mały, skromny domek na uboczu, w tych twoich Atenach, koniecznie z niewielką winnicą i kozą, którą sam byś doił. Na Zeusa, nie zamierzam żyć jak jakiś cholerny Diogenes! Ja chcę czegoś więcej. Jestem tutaj szczęśliwy, Minos daje mi wszystko czego zapragnę.
- Ja jednak zamierzam stąd odlecieć- wyszeptałem.
- Rób co chcesz- powiedział obojętnie i ziewnął.
Tym jednym zdaniem złamał mi serce.
Po owej kłótni nie widzieliśmy się przez kilka dni. Moje myśli zapuściły się w jakiś bezksiężycowy, upiorny i smutny labirynt. W końcu jednak Ikar przyszedł do mnie, tak jak się tego spodziewałem. Wizja lotu była dla niego zbyt wielką pokusą.
Spełniłem jego prośbę i, gdy tylko z nieba zniknął jasny rydwan Heliosa, przypięliśmy skrzydła by razem wylecieć w ciemne labirynty nocy.
Podziwialiśmy gwiazdy blade jak pocałunki Persefony i chmury podobne do klaczy króla Diomedesa. Wiatr poruszał nami delikatnie, jakby w takt jakiejś dziwnej melodii, i przynosił z sobą zapach drzew oliwnych i soli.
Po pewnym czasie na niebie pojawiły się liliowe łuny Eos. Oczy Ikara przybrały dawny lazurowy kolor. Ten, który nosi ognistą koronę rozpoczynał codzienną podróż a my lecieliśmy nad morzem lśniącym jak tarcza Ateny.
Wkrótce bóg Słońca przegonił bestie Diomedesa i był już jedynym panem niebieskich łąk. Wtedy zebrałem się na odwagę i krzyknąłem:
- Spójrz! Podarowałem ci niebo! Może jednak polecisz ze mną do Aten?
- A czym znowu takim jest to niebo? Trochę błękitu i chmur- drwił.- To tylko moje idiotyczne, dziecinne marzenie. Chyba nie byłeś na tyle głupi, żeby pomyśleć, że w zamian za tą krótką wycieczkę, porzucę życie w pałacu i spędzę resztę moich dni z takim sentymentalnym staruchem jak ty? Ocknij się wreszcie, niebo jest dobre dla naiwnych! Teraz pragnę Słońca!- Śmiał się i wznosił coraz wyżej.
A ja nie zrobiłem nic żeby go powstrzymać. Chciałem krzyknąć: „Nie zbliżaj się do Słońca! Popsułem twoje skrzydła! Klej wymieniłem na wosk i ciepło go stopi!” Ale usta miałem mocno zaciśnięte i brakło mi tchu.
Po chwili zobaczyłem, że Ikar spada, bezradnie i z krzykiem. Jak postrzelony łabędź. Zanim zdążyłem westchnąć, runął na czarne labirynty skał.
Sfrunąłem na ziemię, zrzuciłem skrzydła i zapłakałem nad jego niegdyś pięknym, teraz dziwacznie poskręcanym i zmiażdżonym ciałem. Po pewnym czasie do skał podpłynął jakiś rybak. Patrzył na mnie zdziwiony i przerażony. A ja na przemian śmiałem się szaleńczo i krzyczałem:
- Nie ma! Nie ma nieba na ziemi i nawet w niebie także nie ma nieba! Istnieją tylko cholerne labirynty…

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Montserrat Pierwsza minuta nocy

Chciałabym zobaczyć jak wygląda ciemność. Widziałam co prawda taką namalowaną czarnym tuszem na obrazkach, widuję ją nawet czasem kiedy zamknę oczy i nakryję powieki dłońmi – ale przez każdą z nich prześwieca światło. Mama mówi, że w Niebie nie może się znaleźć prawdziwa ciemność, bo ludzie są tu dobrzy i prości, a świat piękny.
Może ma rację.
Niebo rzeczywiście jest ładne. Mamy ulice wysypywane białym, kruszonym marmurem i alejki w parku wijące się pomiędzy smukłymi drzewami. Mamy nawet błękitne jezioro i wzgórze porosłe mięciutką trawą.
Tylko, że ja nigdy nie widziałam gwiazd.
Mama mówi, że noc nadejdzie, kiedy pierwszy człowiek zwróci się przeciwko światu. Bzdury. Ja we śnie często zwracam się przeciwko światu, śni mi się, że jestem niedobra, że robię jakąś straszną rzecz – a potem czekam na ciemność. I ciemność nigdy nie nadchodzi. Noc jest terenem zakazanym, pięknem, którego nie jestem w stanie nawet wyśnić. Czytałam o Księżycu, o gwiazdach, o ciężkim granatowym niebie zwieszającym się nisko nad ludźmi – ale to tylko słowa, a w słowach nie ma tej tęsknoty, tego rozkosznego bólu, który ogarnia mnie za każdym razem gdy pomyślę o nocy. Słowa są puste, brzmią głucho i widać je tylko na oblanym światłem papierze. Gdybyśmy mieli tu głęboką jaskinię, zeszłabym z kartką na samo jej dno – i jestem przekonana, że nie mogłabym zobaczyć słów. Litery są dziećmi światła.
Mój przyjaciel, Bibi, też marzy o ciemności. Siadamy czasem razem na wzgórzu i wpatrujemy się w niebo aż do bólu oczu, a potem odwracamy wzrok i patrzymy na siebie spojrzeniem obolałym od światła, pełnym kolorowych plam i cieni. Mam wrażenie, że w tych cieniach kryje się obietnica mroku i staram się je zapamiętać – ale nie udaje się to nigdy i cienie odchodzą, rozpływają się, znikają, a ja potem nie mogę ich sobie przypomnieć.
Dziś też siedzimy z Bibi na wzgórzu i wpatrujemy się w słońce. Zabraliśmy ze sobą młodszą siostrę Bibiego, Su, która bawi się w trawie i turla radośnie po ziemi. My we dwoje niewiele mówimy, ale ja dobrze wiem, że każde z nas myśli o tym samym. Jest cicho, gdzieś w miasteczku ktoś śpiewa, ładnym, czystym głosem i nawet stąd słychać chrzęst kruszonego marmuru pod stopami przechodniów. Ze wzgórza możemy patrzeć na wszystkich, ale nie być dokładnie widzianymi.
- Mama mówiła – odzywa się nagle Bibi – Że pewnego dnia Niebo się skończy. A wtedy pojawią się tu te wszystkie piękne rzeczy, o których można czytać w książkach. I gwiazdy będą. I smutki i zmartwienia.
- Zmartwienia już są. Ja się smucę, bo nie mogę poznać nocy.
Bibi rozkłada na trawie obrusik, ja wyciągam nóż i zaczynam kroić chleb i ser. Ciepły wiatr plącze mi włosy i bawi się jasnymi kosmykami na głowie Bibiego i jego siostry.
- Wiesz – mówię – chciałabym, żeby ciemność nadeszła, teraz, już. Chciałabym ją zobaczyć i tańczyć pod gwiazdami, chciałabym zamknąć oczy i nie widzieć kompletnie nic.
Bibi kiwa głową. Su spogląda na nas ciekawie i przysiada przy rozłożonym na trawie obrusie. Jedna pulchna nóżka dotyka delikatnego materiału, a rączka wyciąga się w stronę talerzyka z chlebem.
Patrzę zafascynowana.
Su je, łamie kromki na drobniejsze kawałki i wsuwa je powoli do buzi. Oczy ma niebieskie jak pogodne niebo, a włosy tak jasne jak pszenica
Powoli, powolusieńku przysuwam się bliżej Bibiego.
Prawą ręką chwytam rękojeść noża i unoszę go powoli. Su wpatruje się we mnie ufnym wzrokiem. Moja ręka opada, a zdaje się robić to tak wolno, jakby do pokonania nie miała kilkudziesięciu centymetrów, ale całe galaktyki i przestrzenie kosmiczne. Ostrze tnie najpierw cienki materiał sukienki, potem ciało, wbija się w nie soczyście, z nieprzyjemnym chrupnięciem. A potem raz i jeszcze raz. Su nie krzyczy, nie, ale wpatruje się we mnie rozszerzonymi w zdziwieniu oczyma, oczyma, które zachodzą mgłą, matowieją, stają się co raz bardziej nieobecne. Zastanawiam się, czy w tej chwili Su widzi ciemność.
Dziewczynka nie krzyczy, ale krzyczy za to Bibi, podnosi się gwałtownie z trawy i rzuca na mnie. Działam odruchowo, znów czas zaczyna płynąć powoli i obserwuję siebie jakby z daleka, z innego punktu. Moja ręka jest sprawna i szybka, trzeba to przyznać.
A potem na wzgórzu znowu panuje cisza, tylko trawa jest trochę przybrudzona i na chleb kapnęło kilka kropel krwi.
Przykucam na ziemi i obejmuję kolana rękoma.
Czekam na pierwszą minutę nocy.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

KPiach Podróż

Jestem sześćdziesięciokilkuletnim facetem. Co mogę o sobie powiedzieć? Wybierzcie się ze mną na górski szlak albo w rejs jachtem. Poznamy się i sami wyrobicie sobie zdanie na mój temat. A rodzina? Ukochaną żonę pochowałem kilka lat temu. Nowotwór. Mam dwie córki, obie wyszły za mąż i teraz, gdy tylko mam ochotę, mogę cieszyć się towarzystwem wnucząt. Że mam sporo kasy? Cóż, jestem dobrze sytuowany. Majątek przyniosła mi, założona wkrótce po zakończeniu studiów, firma. Później był szereg udanych inwestycji na rynkach finansowych i proszę, jestem wystarczająco zamożny, żeby prowadzić niezwykle przyjemne życie. Pytacie, co porabiam, skoro nic nie muszę robić? Podróżuję. Po Polsce i po świecie. Zawsze chciałem podziwiać cuda natury i dzieła człowieka. No i dodatkowo, od czasu do czasu, spotykam naprawdę fascynujących ludzi.
Nie tak dawno odbyłem nader interesującą rozmowę z księdzem, poznanym podczas wojaży po Półwyspie Bałkańskim. Tematem pogawędki była śmierć. Dawno o niej nie rozmyślałem. Pamiętam, że kiedyś, jako młody człowiek, panicznie bałem się tej ostatniej chwili. Dyskusja z wielebnym uświadomiła mi, że strach minął, a w jego miejsce pojawiła się fascynacja, ciekawość i chęć poznania odpowiedzi na pytanie: co dalej? W końcu to jeszcze jedna podróż. Egzotyczna.

Jasne, jarzeniowe światło, białe ściany. Po obu stronach korytarza ponumerowane drzwi. Zza zakrętu słychać narastający turkot i nerwowy głos wydający polecenia. Sanitariusze w pośpiechu pchają szpitalny wózek. Obok podąża lekarz ze wzrokiem wbitym w monitor urządzenia spoczywającego w nogach pacjenta, niespełna siedemdziesięcioletniego mężczyzny.

Tak się zastanawiam: czy to już? Nie wiem dokładnie, co się wydarzyło, ale czuję się jak gówno. Albo jak…

- Epinefryna, szybko!
- Siostro, defibrylacja, do trzydziestu!

Ciemno jak w rzyci! Służba zdrowia oszczędza na rachunkach za elektryczność? O, tam coś błyszczy. Odległe światełko? Gdzie ja, do diabła, jestem? Przecież to nie jest szpital. Zaraz, zaraz, zasłabnięcie, ból, reanimacja. Ale numer, a teraz światełko na końcu tunelu! W życiu bym nie uwierzył. Ale określenie „w życiu” stało się chyba nieco nieaktualne. Cóż począć, podążam w kierunku światła. Jasny punkcik rozrasta się do rozmiarów księżyca w pełni i pęcznieje dalej, pożerając wszechobecne, egipskie ciemności. Jeszcze chwila i przede mną rozpościera się niezwykła kraina. Stoję na szczycie wysokiego wzgórza, z którego roztacza się wspaniała panorama. O, tam widać fragment wybrzeża porośnięty strzelistymi palmami, idealna kopia kanaryjskich klimatów. A tam, wprost z wody wyrastają strome zbocza fiordów północy. W oddali majaczą skaliste, niebosiężne góry pokryte białymi czapami. Czyżbym rozpoznawał Himalaje? U ich podnóża rozpościera się miasto o białych murach, ponad którymi wznosi się potężna wieża. Znam skądś to miasto. Tylko skąd? No jasne! Tirion! Zawsze tak sobie wyobrażałem tolkienowski Tirion.
- Idziesz, czy nie?!
Aż się wzdrygnąłem. Za moimi plecami stoi młoda dziewczyna o kruczoczarnych włosach. Ręce skrzyżowała na piersiach, a z całej jej postawy emanuje zniecierpliwienie.
- Witaj – odpowiadam.
A w myślach powtarzam: znam cię, znam, tylko skąd?
- Dokąd mamy iść?
- Dokąd chcesz. – Wzrusza ramionami. – Życzyłeś sobie towarzystwa, więc jestem.
Unoszę brwi w niemym geście zdziwienia. Może i ma rację, ale nawet sobie tego wcześniej nie uświadamiałem.
- Zacznijmy od początku. Mam na imię Marek. – Wyciągam rękę w kierunku nieznajomej.
Po chwili wahania dziewczyna ściska moją dłoń.
- Powiesz mi jak masz na imię?
- Zgadnij.
- Agnieszka! – rzucam bez cienia wątpliwości.
Przez całe życie na mojej drodze stawały Agnieszki, a tutaj wszystko zdaje się być związane z moimi wspomnieniami. Zresztą nieznajoma jest przepiękna, jest marzeniem ze snów. Musi mieć na imię Agnieszka. Tylko, dlaczego zachowuje się niezbyt sympatycznie? Gdzie mogę zgłosić reklamację?
Gapię się na dziewczynę, zdając sobie sprawę z tego, że wyglądam jak pajac, a mój wzrok staje się coraz bardziej maślany. Te cudowne, lśniące włosy, okalające idealny owal twarzy z pięknie zarysowanymi liniami kości policzkowych.
Ogromne, głębokie, czarne oczy, w których można zatonąć.
Oczy, które mogłyby zastąpić cały świat.
Oczy, jak bezdenna toń górskiego jeziora.
Oczy…
Co się dzieje? Ta czerń! Ta ciemność! Kto zgasił światło? Nieeeeee!

Lekarz spojrzał na zegar ścienny.
- Proszę zapisać: godzina zgonu 20:45.
Cisnął jednorazowe rękawiczki do kosza.
- Ponad godzina reanimacji psu w dupę! – mruknął z rezygnacją.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

KONIEC
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

Post autor: kiwaczek »

Oglaś: w opowiadaniu ukazane jest metaforyczne niebo jako dobre miejsce (miejsce, gdzie przebywają przedstawieni na początku opowiadania bohaterowie) - w przeciwieństwie np. do miejsc, skąd pochodzą wspomniani w tekście cywile. Ukazana jest naiwność bohaterów, którzy Opad biorą za tytułowy śnieg. Nie ma natomiast wskazania lub rozwinięcia, że niebo=dobre miejsce dla naiwnych (np. dla bohaterów lub w ujęciu ogólnym), które zostało zasygnalizowane w temacie, nie wynika taki wniosek z odbioru treści.
Oba słowa klucze z tematu (niebo, naiwność) zostały reinterpretowane przez Autora niejako w oderwaniu.

Szczurka: uzasadnienie bardzo podobne, jak w przypadku Oglaś. Jest niebo ukazane jako miejsce światła, miejsce archetypicznie dobre. I jest naiwność dzieci, ich amoralność w dążeniu do zaspokojenia własnej ciekawości. Znowu, oba słowa klucze nie sumują się we wniosek, że niebo, to dobre miejsce dla naiwnych. Nie ma realizacji tematu.

KPiach: Podobnie, jak w przypadku Oglaś i Szczurki, po odbiorze utworu brakuje przekonania, że niebo, to dobre miejsce dla naiwnych. Nie pomaga również analiza po słowach kluczach - bohater-narrator nie jest naiwny i nic w tekście nie wskazuje, że jest inaczej. Sugestia, że trafił do nieba, również bardzo mglista, w sferze bardziej dobrych chęci odbiorców niż rzeczywistych znaczeń generowanych treścią. Brak realizacji tematu.

Podzjazdem: Jest niebo, obserwowane przez Astronoma i jest miłość. Opowiadanie idealnie na temat: "Miłość fantastyczna". Oczywiście, w ocenie odbiorcy może pojawić się stwierdzenie, że miłość bohatera jest naiwna, ale... na jakiej podstawie? Znacznik w tekście, który sugerowałby taką interpretację nie występuje. Znowu: reinterpretacja literacka poszła po słowach kluczowych, które nie zsumowały się w temat zadany na warsztaty.

Hito: Tu, niestety, sprawa jest prostsza: podjęliśmy próbę znalezienia elementów fantastycznych, choćby śladowych. Nie udało się. Ujęcie też raczej do fantastycznych nie należy - nie ma realizacji głównego ograniczenia, obowiązującego na ZWT: tekst fantastyczny.

Czarny Kot: Czerwona kartka ze skutkiem natychmiastowym. W ograniczeniach warsztatowych wymaganie nie przekraczania 5000 znaków jest jednym z najważniejszych. Twoje opowiadanie liczy ich sobie dokładnie 7773. Jest to zdecydowanie za dużo. Mamy nadzieję, że następnym razem poradzisz sobie z tym lepiej.

Krips: Dyskwalifikacja. Ukarana dodatkowo brakiem w zestawieniu nadesłanego tekstu. Przysłanie na warsztaty zaledwie lekko przerobionego tekstu, który wcześniej wystawiłeś na Zakużonych, wydaje nam się conajmniej nieetyczne.
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

Post autor: kiwaczek »

Z radością komunikuję także, że tekst ChoMooN został zakwalifikowany do publikacji w następnym numerze Fahrenheita!

Gratulacje!
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
Czarownica
ZakuŻony Terminator
Posty: 1495
Rejestracja: pn, 14 sie 2006 20:48

Post autor: Czarownica »

Gratuluję, Cho!!!
<gollum bunny mode on> Świeże mięsssko, hyhyhyhy... Dopsie, dopsie... >:-] Tak, tak, trzeba pisssać, wysssyłać, tak, tak, trzeba, rozwijać sssię, tak, tak... Bałdzo dopsssie, ssskarby, dopsssie... <gollum bunny mode off> - by Harna

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Taaa... Cho, to JA CIĘ ZAREKOMENDOWAŁAM! TAK! I TERAZ MASZ MI BYĆ WDZIĘCZNY!
A co? Ja też chcę coś z tego mieć, nie? :P:P:P:P

edit: A Czarnego Kota ciągnę niniejszym za ucho, by zapamiętał dobrze, że to:
mozajek
jest odrażające. Szczególnie w tak fajnym tekście.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

Post autor: kiwaczek »

A ja jeszcze dodam, że notka o późnym terminie publikacji była żartem primaaprilisowym :P
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
Hitokiri
Nexus 6
Posty: 3318
Rejestracja: ndz, 16 kwie 2006 15:59
Płeć: Kobieta

Post autor: Hitokiri »

ChoMoon, gratuluję :)

A ja pod krechę. Hmmm... to ja się może wytłumaczę. Tak przeczuwałam, że tekst zadynda sobie, no i przeczucie się spełniło. Tekst musiałam skończyć i wysłać w piątek, a pomysł wpadł na tydzień przed końcem. Pisałam na szybko, na wariata, a przy poprawianiu nie wiedziałam już jak go "ufantastycznić" tak, żeby nie było potem, że fantastyka jest wciskana na siłę :| To wysłałam jak jest.
"Ale my nie będziemy teraz rozstrzygać, kto pracuje w burdelu, a kto na budowie"
"Ania, warzywa cię szukały!"

Wzrúsz Wirusa! Podarúj mú "ú" z kreską!

Awatar użytkownika
podzjazdem
Dwelf
Posty: 505
Rejestracja: śr, 21 mar 2007 07:58

Post autor: podzjazdem »

Gratulacje, ChoMooN! :-))))))
Fakt. Troszkę mało naiwny ten mój bohater. :-)))
Może następnym razem będzie lepiej.
Ostatnio zmieniony ndz, 01 kwie 2007 21:28 przez podzjazdem, łącznie zmieniany 1 raz.
Osusz skrzydła, bracie. Na mokrych od łez daleko nie zalecisz...

Awatar użytkownika
KPiach
Mamun
Posty: 191
Rejestracja: śr, 18 sty 2006 20:27

Post autor: KPiach »

No i zadyndałem! Nie, żebym był zdziwiony, ale ludziska w jakim towarzystwie! Aż miło się dynda!

EDIT:
Ogromne gratulacje, ChoMooN!!!
Myślenie nie boli! Myślenie nie boli! Myślenie... AUĆ! O, cholera! To boli!

Awatar użytkownika
ChoMooN
ZakuŻony Terminator
Posty: 240
Rejestracja: pt, 03 lis 2006 23:08

Post autor: ChoMooN »

Dzięki wszystkim za miłe słowa i gratulki... Małgosi bardzo dziękuję za wstawiennictwo.
Szczerze to ta informacja zaskoczyła mnie jak cios cegłą o poranku... pierwsza publikacja, heh... Jedno co, to trochę szkoda, że za humorystyczny tekst, napisany na podstawie pomysłu brata... ale zawsze to już pierwszy krok do pisarskiej kariery :) i w ogóle będę mógł się teraz przed znajomymi puszyć, że publikację mam i jaki to ze mnie nie jest pisarz... :P
Jedno co to, że poczekam sobie jeszcze zanim dostanę jakieś komentarze :)
(chyba, że ktoś z grupy trzymającej władzę mi na Priva pośle)... tymczasem w takim razie z zdwojoną siłą wezmę się za czytanie Warsztatowych prac...
Wszędzie dobrze, ale gdzie dwóch się bije, tam raki zimują.

Mój blog w znajdziesz dokładnie pod "WWW". Tu niżej między tymi innymi buttonami.

Awatar użytkownika
Hitokiri
Nexus 6
Posty: 3318
Rejestracja: ndz, 16 kwie 2006 15:59
Płeć: Kobieta

Post autor: Hitokiri »

KPiach pisze:No i zadyndałem! Nie, żebym był zdziwiony, ale ludziska w jakim towarzystwie! Aż miło się dynda!
Hehe, nie ma to jak dobre towarzystwo na szubienicy :)

A ja sobie poczytam w ramach relaksu po robocie.

Karakachanow
Eeee... przeczytałam, zapomniałam. Ani trochę się nie wciągnęłam. Zero emocji, zero wczucia się w bohatera... Przyczepiłabym się do tego, czemu bohater jest krasnoludem, ale podejrzewam, że gdyby nie był to też byś pod kreską dyndał:) Ale tekst nudny.
Ogólnie: Nie podoba się.

BrodatyBakałarz
Oto siostry Sodoma i Gomora.
Aż mi się przypomniały pewne posty w humorze xD
A ogólnie. Wczułam się w bohatera i w sytuacje. Fajny tekst, dobrze napisany, ale...
Ziewnąłem i podrapałem się po plecach żeby dobrze zacząć dzień.
Jak nie ziewnie i się nie podrapie, to dzień zaczyna się źle?
Ogólnie: Podoba się.

Ignatius Fireblade
(...)pełen sprzecznych uczuć, czując się niczym osamotniony szprot w sosie pomidorowym, zamknięty w konserwie.
Fajne to porównanie!
Ale ogólnie to chyba narracja ci się rypła. Pierw jest trzecioosobowa, a potem drugoosobowa. Nie widzę uzasadnienia dla takiego zabiegu, więc jak dla mnie, to coś się rypło.
Tekst przeczytałam. Wpadł i wypadł. Napisany sprawnie, niektóre zdania podobały mi się bardzo, bardzo. Ale jak dla mnie brakuje w tym tekście czegoś, co sprawiło, że bym go zapamiętała.
Czyli: Średni.

Wyklęty
Zastanawiam się, czy mam komentować tekst tego pana, skoro on się nie przywitał?
Przeczytałam. Miałam nie komentować długo, ale ja muszę, muszę! Świetny, normalnie super tekst i jeśli nie znajdzie się lepszy, to ma mojego głosa. Puenta mnie rozwaliła, a fragment jak ludzie w kolejce zaczęli się bić też dobry. Wciągnęłam się, wczułam i w ogóle co ja się będę produkować. Już wiesz, że mi się podobało :)))
Czyli: świetny!

Styka na dzisiaj. Nie mam siły.
"Ale my nie będziemy teraz rozstrzygać, kto pracuje w burdelu, a kto na budowie"
"Ania, warzywa cię szukały!"

Wzrúsz Wirusa! Podarúj mú "ú" z kreską!

Awatar użytkownika
Sexy Babe
Fargi
Posty: 308
Rejestracja: wt, 22 sie 2006 23:42

Post autor: Sexy Babe »

No to tera ja.
Wiecie, co wam powiem?

Naczy pierw gratki dla Cho :) Kuźwa, chopie, jak ja Ci zazdroszczę :)

A tera ogólnie. A ogólnie to mam wrażenie że fsensie opkofajności to te podkreskowe fajniejsze od tych nadkreskowych..
Szczegółowo wypowiem się w innym terminie, bo chciałbym to zrobić porządnie.
Głosować też w tej chwili nie wiem na kogo..
No to chiba tyla.
Zbyt mało pamięci lub miejsca na dysku aby...

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

Post autor: kiwaczek »

AAAA!!!! Zapomniałem!!!!

Tekstów pana co się nie przywitał nie komentujemy! A co! Wyjątki jakieś mają być?

Dostał już na PW upomnienie. I nie zareagował. Nie lubi nas czy co? Traktuje instrumentalnie?
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
Hitokiri
Nexus 6
Posty: 3318
Rejestracja: ndz, 16 kwie 2006 15:59
Płeć: Kobieta

Post autor: Hitokiri »

Ups... skomentowałam. Nie mogłam się powstrzymać.
"Ale my nie będziemy teraz rozstrzygać, kto pracuje w burdelu, a kto na budowie"
"Ania, warzywa cię szukały!"

Wzrúsz Wirusa! Podarúj mú "ú" z kreską!

Zablokowany