<automotywacja> Do pracy, rodaku! </automotywacja>
BMW
Dominium
Ciekawe połączenie fantasy z space-operą. Podobało mi się. Błedów językowych trochę wyłapałem. Napisane całkiem sprawnie, fabuła jest, temat doparzeć się da. Niby tylko wsponiano o tym, ale smoka też można traktować jako panoplium antenatów.
zkarłatny smok zaatakował pierwszy, buchając strumieniem ognia, który potrafił powalić mendel rycerzy. Ale śmiałek dosiadający śnieżnobiałego rumaka sparował ten cios szybkim ruchem tarczy.
Cios to uderzenie -> płomień zatem ciosem nie jest.
Bezwładne cielsko legło na ziemi.
Nie pasuje mi to słowo. Niby dlaczego cielsko miało być bezwładne? Bo się nie ruszało? Lepsze byłoby "Cielsko bezwładnie legło..."
Rycerz opuścił broń, a jego spojrzenie natychmiast pobiegło w stronę baszty
To spojrzenie ma nogi? Zbyt dużo poetyzmu w tym wyrażeniu.
– Dobra, wystarczy – przerwała władczo królewna. – Teraz liczy się tylko to, że zabiłeś bestię i zdjąłeś ze mnie status niewolnicy. – Podjęła po chwili namysłu. – Ale ile jest warta królewna bez smoka-strażnika? Nikt już się nie zapędzi w te strony, kiedy rozniesie się wieść, że potwór nie żyje. Zasady ponad wszystko, rozumiesz.
(...)
Rycerz okazał się zdolnym konstruktorem, a lamus zamku zawierał wystarczająco dużo drobiazgów, by po dwóch dniach sobowtór smoka stanął przed główną bramą. Bestia prezentowała się imponująco.
Ten fragment jest dziwny. Czy rycerz nie ma nic lepszego do roboty niż budowanie smoka dla "księżniczki"? Nie walczy dla ideałów - to wiemy z wcześniejszych zdań. Dlatego zachowanie bohatera jest dla mnie niezrozumiałe.
ChoMooN
Jack Glass i Vandarowie
Naprawdę dobre. Mimo limitu znaków udało ci sie opowiedzieć ciekawą historię. Językowo nie mam żadnych zastrzeżeń - byle tak dalej (znaczy ma być wciąż
lepiej!) Postacie mnożą się nadmiernie. Także dekoracji jest pełno, ale to zapisuje się na plus - space-operę charakteryzuje przepych. Temat jest zrealizowany, choć z panopliami gorzej.
myślącą chmurą elektronów zamkniętą w mydlanej bańce pola siłowego.
Nie jestem pewien, czy "mydlana" to adekwatny przymiotnik. Co innego "mydlana bańka", a co innego "bańka pola siłowego". Tutaj zachodzi zwyczajna sprzeczność.
Na jej potrzeby wymyślono nowy stan skupienia: ciało nadstałe, substancja nieplastyczna i niesprężysta, słowem – niezniszczalna.
Otóż nie. Nieplastyczna i niesprężysta, słowem –
krucha!. Szkło też się nie wygina, co nie oznacza, że jest niezniszczalne.
(siła połączeń kwarków/protonów/atomów/cząsteczek niezniszczalnej susubstancji musiałaby byc nieskończona)
- Masz pięć sekund, żeby mi powiedzieć, co robisz na moim statku.
Krótkowłosa, niebrzydka dziewczyna trzyma ręce w górze, ale nie zdradza strachu.
- Parsek dalej na trasie leży czarna dziura. Gdyby nie ja już byście nie żyli.
- Czemu mieliby dawać nam takie koordynaty?
(...)
- Słuchaj, Naomi. Nie jestem żadnym bohaterem, ale nie lubię, jak ktoś mnie robi w Bajoranina. Jak można ich zabić?
I kapitan tak od razu jej uwierzył?
Przyśpieszone do nadświetlnych prędkości pociski rykoszetują od mezonowych pancerzy. Vandraowie odpowiadają z miotaczy plazmy - pokój wypełnia się ozonem z roztapianego powietrza.
Ozon (O3) jest bardziej złożony od "zwykłego" tlenu (O2), więc taka reakcja nie powinna chyba zachodzić. Pokój wypełniłby się prędzej wodorem z roztopionej wody. Ale ja się na tym nie znam.
od którego mezonoiza ewaporuje w subatomowe chmury.
Ewaporuje woda. Co to są subatomowe chmury? Chmury elektronów, czyli elektrony.
Teraz Naomi jest całą moją załogą. Choć... to nie do końca prawda.
- Kit? - kładę dłoń na jej brzuchu.
- Kit. – odpowiada z uśmiechem.
Ta aluzja jest dla mnie niejasna. Naomi go zjadła, poczęła? Jeśli to drugie to niby skąd o tym wiedzą?
Jeśli zaś mają dziecko (nie Kita), to nikt nie nazywa progenitury na cześć świeżo zmarłego przyjaciela.
Voodoo_doll
W drugą stronę
Wykreowałaś niezwykle ciekawy świat i udało ci się utrzymać opowiadanie w tym klimacie. Z błędów dostrzegłem tylko brak paru przecinków. Teamat też w pewien sposób zrealizowany - antenaci są jak najbardziej i tu duzy plus, z panopliami gorzej. Space-opery też trochę brakuje. Ale jest fabuła, puenta na końcu - świetne opowiadanie.
Nie bluźnij! – krzyczę, a mój głos rozchodzi się echem po korytarzu.
- Praojcowie, Praojcowie, Praojcowie...ZABIJAJĄ SKAŻONY LUD, STALIŚCIE SIĘ SKAŻENI!!!_CHWASTY!!!
- Oszalałaś... – Miju próbowała opanować strach – Jesteśmy Ich dziećmi..._Dali ci nowe polecenia! Mów jakie!
- Oni chcą wrócić do domu..._- wyszeptała.
- Ciii Miju, nic nie mów...
- Musiałam to zrobić..._dla nas..._dla naszej trójki...
Brakujące spacje pozaznaczałem podkreśleniami.
podzjazdem
Sekta
Trochę zbyt skondensowane, hmm... Brakuje porównań, jakichś ciekawych sformułowań, barwnych opisów. Panoplia antenatów pojawiają się i są chyba najbardziej zaakcentowane ze wszystkich opowiadań - opiera się na nich fabuła. Jednak ten fakt został nierozwinięty. Grimsey mógł się jeszcze trochę pozastanawiać nad tajemniczym "ołtarzem". A tak mamy długi wstęp i szybkie zakończenie.
Przestało mnie dziwić, że przydział do Szóstki traktowano jak zesłanie. Chyba, że ktoś był psychiatrą. Na dodatek lubiącym swoją pracę.
To policjanci są jeszcze lubiącymi swą pracę psychiatrami? Ten fragment jakoś tak zgrzyta.
A potem niech pan tropi tą swoją sektę.
TĄ? A nie przypadkiem TĘ!!!
- ku**a mać, Grimsey, a co zrobisz, jeśli któregoś pięknego dnia komuś wyda się dziwne, że jesteś czarny?
Tej puenty zupełni nie rozumiem.
Wyklęty
Miasto sokoła
Jako zaletę opka można uznać spojność - akcja toczy się tak jak trzeba, jest fabułą i świat. To wszystko jest ciekawe. Błędów za to troche jest. Space-opera jest. Temat trochę ominięty - anteci są, lecz z panopliami gorzej. Ale wyrażnie spełnia temat. Zakończenie jest niezłe.
Tydzień bezustannych bombardowań ze stacjonujących na orbicie kosmicznych niszczycieli i przez zwykłą, naziemną artylerię, dosłownie zmiótł miasto z powierzchni ziemi.
Nieustannych wydaje mi się lepszym słowem.
Ale to nie fizyczne uszkodzenia były najgorsze. Następujące po sobie implozje i eksplozje nie tylko niszczyły, ale przy okazji zmieniały strukturę czasoprzestrzenną rzeczywistości... zmieniały nawet rzeczywistość, czasami nie do poznania.
Ten fragment to zwyczajny bełkot. Zmiana rzeczywistości to jak najbardziej fizyczne uszkodzenie, tak samo zmiana
struktury czasoprzestrzennej rzeczywistości (dość bzdurny termin, ale to jestem w stanie wybaczyć) Zresztą zmienić rzeczywistość potrafię nawet ja - chociażby pisząc ten post. I to oczywiste, że bomba zmieni coś "nie do poznania". Brednie!
Przeważnie kończyli rozerwani na strzępy w wirach ciążeniowych, czasami odnajdywali ich kości w dziurach czasowych, zdarzało się, że trafiali na ich zmutowane popromiennymi chorobami ciała.
Zdanie się trochę rozkleiło. "Odnajdywano", "natrafiano".
Choroby nie mutują - widać rozrzutność w opisie.
Mark zrzucił na ziemię plecak i podszedł do zwalonej części bramy. Po chwili jego mocz spłynął po rodowym herbie Atrendów. Żółte strumienie obmywały rzeźbionego sokoła,
(...)
wszystko płaty tkaniny... setki lat tradycji profanowane moczem zwykłego żołnierza.
Ten opis jest zwyczajnie dziwny. Czy wysikanie się na herb zasługuje na taki misterny opis? Ale tak wychodzi, gdy chce sie coś "podpiąć" do tekstu.
Sram na ich herby i przodków, tak jak i oni srają.
A jak oni srają (czy raczej srali)? Jeśli normalnie, to co to za porównanie.
UFFF!
To wszyscy nadkreskowcy. Trzeba będzie podumać nad głosem...