ZW NE X - Jakiś potwór tu nadchodzi

Moderator: RedAktorzy

Który z tekstów przypadł Ci najbardziej do gustu?

niewiem "Przeraza"
13
62%
Melfka "Pan Tenretni"
4
19%
zyto "Tysiąc błękitnych krawatów"
4
19%
 
Liczba głosów: 21

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

ZW NE X - Jakiś potwór tu nadchodzi

Post autor: kiwaczek »

Teksty spełniające wymogi formalne

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

niewiem Przeraza

Strzeż się Jej. Jest przeklęta i jeśli wasze drogi zejdą się, klątwa dotknie twego karku palcami zimnymi jak odbicie gwiazd w powierzchni stawu. Jest szalona; skrzyżujesz z Nią spojrzenia i szaleństwo przepełznie na ciebie niby robactwo z trupa na trupa i toczyć będzie twą duszę, póki nie znajdzie kolejnej ofiary. Nie słuchaj Jej opowieści, która niepostrzeżenie zakrada się do uszu jak złodziej, kradnąc kawałek po kawałku twoją jaźń. Miej się na baczności, kiedy pewnego dnia usłyszysz pukanie do drzwi i ujrzysz Ją za progiem swego domu. Nie patrz Jej w oczy, nie słuchaj więcej Jej słów, niż musisz. Być może chrapliwym głosem poprosi o parę groszy, a ty nie zwlekaj, nie zastanawiaj się zbyt długo – daj, ile zażąda, ale nie dotykaj Jej ręki.
Wygląda jak kobieta. Albo jak mężczyzna. Jak stara, bezdomna kobieta, jak jedna z wielu. Z pozoru niczym nie różni się od innych starych, bezdomnych kobiet, sypiających na dworcach kolejowych, z całym dobytkiem upchniętym w niegdyś białej, a teraz szarej jak skrzydła ćmy reklamówce, wetkniętej pod głowę. Stara kobieta w płaszczu utkanym z deszczu i wiatru. Albo stary, zaniedbany mężczyzna z rzadkim, srebrnym zarostem na czerwonej, surowej niczym jałowa ziemia, pooranej bruzdami twarzy. Nie odróżnisz go od innych starych, zaniedbanych mężczyzn. Wygląda tak samo i cuchnie tak samo – moczem, tanim alkoholem i cierpieniem.
Pluń na wiatr i pozbieraj krople śliny – to łatwiejsze, niż poznać wszystkie Jej oblicza.
Lecz w rzeczywistości ten mężczyzna, albo ta kobieta - jak wolisz - to jedna istota. Przyszła na świat w rynsztoku, pośród szlamu i ludzkich śmieci, zrodzona z gwałtu, zawiści, chorych namiętności – na wskroś przegniły owoc związku świata widzialnego z niewidzialnym. Nie jest żywa ani martwa - jak echo, czy wyrzut sumienia. Jest dzieckiem grzechu, blizną po ciosie Kaina zadanym rodzajowi ludzkiemu. Strzeż się Jej.
Miej się na baczności, gdy jesiennym popołudniem, podczas spaceru po lesie ujrzysz nagle na ścieżce przed sobą starą kobietę w chuście na głowie, wędrującą wśród nagich szkieletów drzew, krokiem ciężkim jak grzech śmiertelny. Nie patrz Jej w oczy; są zimne jak grób i nim się obejrzysz, skują twą wolę lodowatymi kajdanami zapomnienia. Zmarszczki na zapadniętym obliczu układają się w prastare runy, których widok doprowadzi cię do szaleństwa jeśli w nie spojrzysz, więc unikaj wzrokiem Jej twarzy. Przede wszystkim jednak, nie wdawaj się w rozmowę. Zejdź z drogi, zawróć czym prędzej; a jeśli nie zdążysz, spełnij Jej życzenie kiedy poprosi cię o przysługę, ale pod żadnym pozorem nie dotykaj Jej i nie słuchaj Jej opowieści. Nie daj się omamić słowami. Choć chropawe w brzmieniu, zdają się płynąć jak muzyka. Podziel się posiłkiem, napój jeśli będzie spragniona, nazbieraj chrustu, gdyby takie było Jej życzenie. Niebawem ruszy w swoją drogę, a ty będziesz mógł dziękować Fortunie, że ci sprzyjała. Lecz wpierw wyrzuć wszystko, czego dotknęła kobieta.
Słuchaj śpiewu ptaków. One wiedzą. W ich głosach znajdziesz odpowiedzi na wiele pytań. Brak odpowiedzi to zła odpowiedź; cisza tak twarda, że można o nią rozbić czoło, to niedobra wiadomość.
Unikaj pustych ulic zimową porą. W ciemną noc, w zaułku ciasnym jak krtań wisielca, możesz natknąć się na wychudłą postać odzianą w płaszcz tak stary i zniszczony, że wygląda jak poskładany z kawałków papy albo skór bezpańskich kundli. Stać będzie skąpana w mdłym świetle latarni, chwiejąc się na wietrze – obłąkany chwast wyrosły na skażonej glebie szaleństwa. Wyciągnie w twym kierunku suchą dłoń i wypowie swą chrapliwą prośbę – żądanie. Wiesz, co masz robić.
Wiosną, spacerując ruchliwą promenadą, pochyl się czasem nad czymś, co jest człowiekiem, a wygląda jak porzucona kupka łachmanów. Wrzuć parę drobniaków do puszki czy pudełka, które trzyma na podołku. Wszyscy oni – te ludzkie sińce i strupy na ciele społeczeństwa, są Jej niewolnikami, wyznawcami; są po części Nią samą, fragmentami jednego nowotworu rozproszonego po świecie. Osamotnieni na ziemskim padole, na dnie drabiny społecznej - uwięzieni w miejscu, w którym się zrodziła. Nieszczęśliwe, zniewolone istoty - poza Nią nie mają nikogo. Składając tę symboliczną ofiarę ich Pani możesz sprawić, że odwróci Ona wzrok od ciebie i skieruje go w inną stronę, przynajmniej na jakiś czas.
W ciepły letni wieczór, kiedy życie jawi ci się jako ciastko z kremem, możesz usłyszeć nagle pukanie do drzwi. To będzie Ona – zwykle pojawia się w chwili tak pięknej, że chciałbyś aby trwała wiecznie. Skopanych przez życie omija szerokim łukiem. Możesz Jej unikać, ale ona wędruje przez świat i szuka cię; i ma swoje sposoby, aby cię odnaleźć.
Wiesz, co masz robić. Żeby nie było, że cię nie ostrzegałem.
Zatem, powtarzam – zamknij uszy na Jej słowa; jeśli nie zrobisz tego dość szybko, podstępem skradnie ci duszę i karmić się nią będzie kawałek po kawałku, aż pożre całą i zanim się obejrzysz, twoje życie zmieni się w ruinę, a ty staniesz się Nią, a Ona stanie się tobą. Bo Ona przechodzi z człowieka na człowieka, niepostrzeżenie jak zaraza.
Jeśli znasz tę historię – mrożącą krew w żyłach opowieść o mrocznej istocie wędrującej przez świat, opowieść o N i e j, jeśli znasz Jej imię - znakiem tego zawiodła cię czujność, twa dusza dała się uwieść słowom i nie należy już wyłącznie do ciebie. Jeśli wiesz o Jej istnieniu, znakiem tego Przeraza znalazła sposób, by opowiedzieć ci jedną ze swych opowieści, a jeśli tak, to...
Wiesz, co będzie dalej.
Strzeż się.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Melfka Pan Tenretni

Jako intelektualista, pan Tenretni nie lubi słowa „potwór”. Z głową – niczym strzelbą – nabitą w równej mierze przydatną wiedzą, co i bezużytecznymi informacjami, uważa się za znawcę człowieka, a nawet całej cywilizacji. Rozumie (albo przynajmniej tak mu się wydaje) wszystko, od teorii superstrun aż po rozterki sercowe nastoletnich dzieci popkultury. Sam zresztą jest w pewnym stopniu, jeśli nie dzieckiem, to na pewno wychowankiem popkultury. A może nawet uczniem, który przerósł mistrza. Tak, tak właśnie pan Tenretni lubi o sobie myśleć.
Jego narodziny były wynikiem eksperymentu, ponoć sam Pentagon maczał palce w jego poczęciu. Jak to zwykle bywa, rodzice pokładali w nim wielkie nadzieje, planowali przyszłość opartą na własnych ambicjach – miał dowodzić wojskami w czasie wojny, być naukowcem i bywalcem salonów. O kontakt z dorastającym Tenretni mogli się starać tylko wybrańcy – równie obiecujący, jak on sam. A wszystko po to, by dobrze służył najwspanialszemu z państw. Rzeczywistość, jak to zwykle bywa, szybko zweryfikowała utopijne wizje. Pan Tenretni wyrwał się spod nadopiekuńczych skrzydeł rodziny i wzorem innych młodych zachłysnął się „wielkim światem”. Zamiast jednak balować do upojenia, chłonął wiedzę – nie gardził niczym, nawet strzępkiem informacji, którą mógł zdobyć i trzeba przyznać, że nieobyty z ideą plotek i pomówień, nie zawsze potrafił odróżnić prawdę od falszu. Za to bardzo szybko nauczył się, jak jedno zamieniać w drugie. I wtedy pan Tenretni odkrył wreszcie cel swojego życia: sprawować rząd dusz.
Przewrót? Dyktatura? To dobre dla ludzi o niewielkich ambicjach, którym wystarczy małe, zapyziałe państewko na obrzeżach cywilizacji. A ktoś tak wyjątkowy, posiadający tak rozległą wiedzę mógł rządzić tylko całym światem.
Na początku brakowało pieniędzy, więc pan Tenretni zaczynał jako wolontariusz. Pomagał ludziom w znalezieniu potrzebnej wiedzy, informował o ważnych wydarzeniach, a nawet wysłuchiwał zwierzeń trzynastolatki, która właśnie dostała pierwszy okres w życiu i potrzebowała wyjaśnień, których skąpili zawstydzeni rodzice – zresztą rodzicom też zaczął doradzać. Nie potrzeba było dużo czasu żeby wszyscy zrozumieli, że w razie problemu wystarczy dotrzeć do pana Tenretni. Jeśli nie potrafił pomóc, to przynajmniej słyszał o kimś, kto mógł coś wiedzieć. Wraz ze sławą znalazły się i pieniądze – firmy i instytucje odkrywały zalety robienia interesów z osobą o tak rozległych kontaktach. Z czasem stawał się coraz bardziej wpływowy. Żartowano nawet „nie martw się, nikt poza panem Tenretni się nie dowie” – jakby ktokolwiek jeszcze musiał.
Cudowne dziecko nauki nigdy nie porzuciło działalności filantropijnej, zyskując tym samym miłość prostych ludzi, którzy – jak wiadomo – nie są skłonni płacić, gdy mogą dostać coś za darmo. Przywiązał ich do siebie, kazał kochać... Stał się narkotykiem dla mas. Ostatnio nawet miał problemy z psychologami, którzy mówili coś o manipulacjach i niewolnictwie, ale kto by się tym przejmował? Pan Tenretni ma dość kontaktów, by ukrócić podobne oskarżenia. A jeśli trzeba, to pewne, wyśle ludzi, którzy powalczą w sądzie o jego dobre imię. Wszak bez niego coraz trudniej żyć.
Mimo fortuny, jakiej się dorobił, pan Tenretni nigdy nie porzucił wizerunku intelektualisty oddanego wiedzy – coraz trudniej jednak o wiarygodność, gdy własną osobą promuje konkretne marki i nie stroni od komercji. Za to wciąż zdobywa wpływy i oddanych wielbicieli, ba!, wyznawców nawet. Coraz więcej duszyczek dobrowolnie oddaje się w jego ramiona, których długość pozwala opasać Ziemię. No właśnie: za spełnienie marzeń trzeba płacić. Niegdyś elegancki i może nawet przystojny pan Tenretni, teraz przypomina długorękiego potwora („Ach, to słowo! Wyrzućcie to słowo!”). Głowa wciąż pęcznieje od gromadzonej wiedzy, teleskopowe oczy mnożą się szybciej od bakterii, a każda powieka zmienia się w dodatkowe usta, którymi można przekazywać informacje. Uszy, z braku miejsca, rosną na językach. Nie jest to przyjemny widok. Zakrywanie ciała prezentami od reklamodawców niewiele daje – zwłaszcza, że marketingowcy nie mają chyba pojęcia o elegancji i zdarza im się założyć rękawiczkę na oko lub obwiązać szalikiem usta, co denerwuje zarówno samego zainteresowanego jak i ludzi, którzy próbują się z nim skontaktować.
Pan Tenretni nie ma stałego adresu, pomieszkuje tu i tam, czasem nawet zostaje na dłużej u obcych ludzi. Mimo to nietrudno go znaleźć, zwłaszcza w dużych miastach – zawsze gdzieś znajdzie się jego oko lub ucho. Zawsze na stanowisku i gotów pomagać. I choć uwielbia wszelkie nowinki, ostatnio nie zaskakuje już tak często, jak dawniej. Podobno ma też syna, ale o Tenretnim Drugim krążą jedynie plotki – być może chłopak kształci się, wzorem ojca, na najlepszych uniwersytetach. I już niedługo razem będą rządzili – jeśli nie światem, to na pewno cywilizacją.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

zyto Tysiąc błękitnych krawatów


Spójrz na niego: naburmuszony pod tysięcznym, błękitnym krawatem. Facet od tysiąca błękitnych krawatów, to właśnie on. Licznik na ścianie, tuż za jego głową, wskazuje cyfrę 999.
Ubrał się w garnitur wart więcej niż miesięczna pensja sprzedawczyni sklepowej, fryzjerki, manicurzystki – każdej z nas, jednak jego twarz jest brudna. Rzadko się myje. Tylko zęby bez skazy jak chińska porcelana, białe. Kostki cukru zanurzone w czekoladowym musie koloru jego skóry. Musi je szorować, aż woda wypluwana z pastą do zębów stanie się różowa. To jedyne wyjście.
Przygląda się nam, po kolei, każdej z osobna. Z triumfem wypisanym na twarzy. Przechadza się pomiędzy rzeźbami z kości słoniowej, głaszcze je i wodzi palcami po maleńkich detalach, z których są złożone. Paznokcie wbija pomiędzy usta sztucznych ludzików, aż czarne półksiężyce brudu kontrastują z bladymi uśmiechami ich ust.
Słyszymy jak trze swoją czarną brodę. Odgłosy, podobnie jak zapachy, dochodzą do każdej z nas poprzez wywiercone w szybach otwory. Na ziemi, w zajmowanych przez nas kabinach, plastikowe uwierty kładą się niczym szorstki, kłujący puch, raniąc bose stopy. Wszystkie trzy jesteśmy nagie, on jest jedynym posiadającym jakiekolwiek ubranie. Przewaga – mówił niegdyś, że zawsze musi ją mieć.
Poluzował krawat… wiadomo, co to znaczy. Drżymy, a on wybiera.
Wreszcie wyciąga dłoń i wskazuje moją sąsiadkę. Przezroczysta, plastikowa klapa kabiny unosi się, a blondynka sztywnieje. Nie porusza nawet palcem, a my łudzimy się, że będziemy miały dość sił, by spróbować ucieczki, kiedy już przyjdzie nasza kolej. Albo wyskoczymy i rzucimy się potworowi do gardła. Przegryziemy aortę, wyłupiemy gałki oczne.
Wtedy mężczyzna coś mówi. Niewyraźnie. Może dlatego, że słowo przeznaczone jest dla niej, i tylko dla niej. Dziewczyna nie odpowiada, ale rusza w jego stronę. Idzie powolutku, kołysząc biodrami do niesłyszalnego rytmu. Może w ostatnich chwilach życia słyszymy muzykę?
Kiedy jej dotknie, odczyta życie. To, jak będąc dzieckiem, wyczesywała piasek z loków lalki Barbie, bo nieznośny brat wcześniej zakopał zabawkę w piaskownicy. Albo gdy jedyny raz osiągnęła z mężem orgazm. W zupełnej ciszy, podczas gdy pozostałe, wszystkie udawane, znaczyła krzykiem.
Dziewczę stoi i patrzy gdzieś w dal niewidzącymi oczyma, podczas gdy krawat zsuwa się z jego szyi, spływa w dół po ubraniu jak wąż. Oplata jej nagą nogę i pnie w górę, do sromu. Sprawia wrażenie żywej istoty, gdy zatrzymuje się na moment, jakby wąchał dochodzące stamtąd zapachy. Wtedy wchodzi do środka.
Jej rumiana twarz szarzeje. To dzieje się równie nagle jak wtedy, gdy telewizor traci na moment kolory, zamieniając technicolor w czerń i biel. Powieki dziewczyny opadają bez życia, a zaraz i ciało z plaskiem uderza o podłogę. Wiem, że pozostałe nie podzielają moje fascynacji tą chwilą, ale ja widzę w niej coś czarownego. Pociągającego. Być może rzeczywiście jestem inna i dlatego, kiedy wybierze mnie, będę potrafiła uciec.
Potwór sięga do jej wnętrza. Kiedy cofa rękę, słyszymy plaśnięcia lepkich wydzielin. Trzyma purpurowy krawat i szeroko się uśmiecha.
- Orifice – mówi i jedna ze ścian rozsuwa się ukazując setki purpurowych krawatów, zwisających w równych rzędach szerokimi końcami w dół.
Z daleka mogły przypominać czarny obrus upstrzony czerwonymi rombami. Odwiesza jeden z czcią i oznajmia, że ona była tysiącem. Wcale nie musi tego robić, bo licznik nad szafą obwieszcza dokładnie to samo.
Przyglądamy się jak otwiera jedną ze znajdujących się w szafie szuflad. Wyciąga z niej błękitny krawat i zawiązuje równie elegancko jak poprzedni, a później, bez słowa pożegnania wychodzi.
Podobno niegdyś był kłusownikiem. Polował na słonie, a z ich kości rzeźbił figurki szczęśliwych ludzi. I pewnie żyłby tak dalej, do końca swych dni, gdyby biały diabeł go nie wybrał i nie powierzył szafy pełnej niebiańskich krawatów. Krawatów, które należało przerobić tak, by mogły nosić je diabły, a nie anioły.
Wielokrotnie opowiadał tę historię, kto wie: może nie kłamał?

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

Post autor: kiwaczek »

Teksty nie spełniające wymogów formalnych

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Xiri Z nieba nam spadł...

Krainę nie z tej ziemi zasypał śnieg. Wybielił jodły, modrzewie i uroczyska, zakrył ścieżki i choineczki.
Puszystą drogą leśną, z kosturem w dłoni, podążał Król ghuli. Wyglądał ni to jak pies, ni łasica, choć do obu był podobny. Pędzelkowatym ogonem zamiatał własne ślady. Długie uszy ukrył pod cebrem - bo przecież tylko on mógł nosić koronę! Kruszynki śniegu lśniły na jego seledynowym futrze. Korpus Króla chronił pancerz z kory dębowej.
Nie był sam.
W drodze na polankę, na której zobaczono straszliwego potwora, towarzyszyli mu bowiem Obijus Mordus, Rura Rura, Jajogłowy i Dyplomata.
Dotarli na miejsce. Cichutko. Na paluszkach.
W lodowych chaszczach, wśród zimowego liścienia, skryła się chyba połowa samców z wioski. Przynajmniej setka ghuli.
Na spotkanie z Królem wybiegł Głupek.
- Jest! Jest! - zagaił młodzik, wymachując łapkami i dzidą.
- Cicho! - warknął Król.
- Cicho to on nie był - odparł tamten z entuzjazmem. - Grzmiał głośniej od Ognistej Góry!
- Idiota.
- Ja wiem, czy idiota? Nie znamy przecież...
- Kurnik niemyty, do ciebie mówię! Morda! - szczekał Król.
- Taaaaak, wodzu. - Głupek zaklaskał. - Morda też była. Z metalu!
- Z metalu? - zdziwił się Rura Rura.
- Z metalu, nie z metalu, przyrąbać potworowi, to swoja przyrąbać! - Obijus Mordus kopnął sosnę.
Szóstka ukryła się w zaroślach i wystawiła pyski tak, by móc obserwować polanę, na której... odpoczywała ogromna bestia.
- Skąd się tu wziął? - Król podrapał się w brodę.
- Z nieba! - Głupek wskazał kobierzec chmur.
- Stwór być zły! - warknął Obijus Mordus.
- Dlaczego tak uważasz? - zapytał go Dyplomata.
- Bo być wielki, wyglądać strasznie, mieć twarda skorupa i kolor ryby. Nic nie mówić. Podobno jego rozwalić wierch! No i latać!
- Sza, kundle! - prychnął Król. Ceber zsunął mu się na oczy, że musiał go poprawić. - Gadać, jaki potwór umie latać!
- Smok umie latać - szepnął Jajogłowy.
- Więc czy to smok?
- Nie, smok ma długą szyję i szmaragdowe oczy, a ten...
- Wcale nie ma oczu! - przerwał tamtemu Rura Rura.
Król trącił go łokciem. Popatrzył na Jajogłowego. - Więc co to? Gryf?
- Gryf... Też nie. Gryf ma pióra, a na grzbiecie skrzydła, którymi porusza. Ten ma sztywne skrzydła z metalu, w tył skierowane. Ciało bez piór.
- Wiem! To wielka osa! - wypalił Głupek, machając ogonem.
- Głupiś! - Król trzasnął młodzika koroną, aż zabrzęczało. - Osa na śniegu?! Z metalu?! Kretyn powiedział!
- Osa, nie osa. Przywalić, to swoja mu przywalić. - Obijus Mordus ruszył naprzód. Już prawie wyłonił się z chaszczy... - Potwór zły, bo być inny. Musieć wiec być zły!
- Czekaj! - Dyplomata chwycił narwańca za ogon, wyrywając mu przy okazji trochę kłaków. - Nie wiemy, kto to. Trzeba najpierw pogadać. Poznać. Podzielić się poglądami.
Rura Rura wyprostował się dumnie, skrzyżował ramiona i wypiął pierś. - Patrząc na aerodynamiczny kształt giganta, metalową obudowę jak w przypadku maszyn gnomów, biorąc pod uwagę jego warkot w trakcie lotu oraz niedobór narządów uszowych, gębowych, patrzeniowych i samcowchodzących, wnioskuję, że potwór przybył z piekła.
- Tak! To jest to! - Król podskoczył. Uścisnął i ucałował znawcę.
- Ale on wyleciał z chmur. - Głupek ostrożnie pomachał łapką. - To kosmita.
- Głupiś! - Rura Rura trzasnął go w łeb. - Jam mechanik. Jam znawca. Jam wkuwać teorię. Ty natomiast palant jesteś.
- Ale czuję, serce mi to mówi. Oczy mi to mówią. Umysł też.
- Kretyn powiedział! - I Król pacnął ghula kosturem.
Jajogłowy uniósł palec. - A może to bóg? Przybył przecież z gwiazd.
Rura Rura pokazał mu język.
- Tak! Nie może być inaczej! - Król szalał z radości. - Zatem przyjmijmy, że to bóg.
- Bóg, nie bóg. Dowalić mu, to swoja chcieć mu dowalić! - Obijus Mordus wyszczerzył zęby. Ścisnął pięść tak, że aż chrupnęły kości.
- Patrzcie, jest drugi! - Ktoś z boku wskazał pazurem polankę. - Wychodzi z brzucha boga po metalowym moście! Ma ciało z metalu i okrągłą głowę! Idzie tu! Kryć się!
Wszystkie ghule przywarły do ziemi. Część popatrzyła na Króla.
- Co robimy?
- Co robimy?
- Co robimy?
Król szturchnął Dyplomatę. - Właśnie, co robimy?
- Skoro to bóg, to trzeba z nim pogadać. Wyjdziemy na polanę, oddamy mu cześć, pokazując dzidy, a potem się pokłonimy.
- Dobra! Z krzakóóóóóowwww! - Król wyszedł jako pierwszy.
Wkrótce na polanie zrobiło się seledynowo.
- Patrzcie, mały potwór wbiega do boga! - Głupek zamrugał ślepiami.
- I zabrał most ze sobą! - rzekł Jajogłowy. - Patrzcie, patrzcie. Wznosi się! Leci! Ale hałas! Ale wiatr. Aaaaa!
- Aaaaa!
- Aaaaa!
- Aaaaa!
I ghule wylądowały na grzbietach z łapkami skierowanymi ku niebu.
*
- Bąk do Cykady. Bąk do Cykady. Mówi kapitan Sand, pilot myśliwca. Odbiór.
- Eh, słabo słychać. Podaj hasło - zażądał android z lotniskowca na orbicie.
- Swój w grupie.
- Gnuj w zupie. Odrzucam hasło.
- Swój w grupie!
- Wuj w dupie - powtórzył inny android, co usłyszał. Rzekł do sąsiada, śmiejąc się: - To nasi. - Przejął rozmowę. - Raportuj kapitanie.
- Sektor planety D429 jest zamieszkały. Nie nadaje się do kolonizacji. Powtarzam: nie nadaje się do kolonizacji.
- Powód?
- Zaatakowały mnie nieznane wojska. Tysiące uzbrojonych bestii.
- Czy nastąpił kontakt wzrokowy?
- Tak.
- Otworzyłeś ogień, kapitanie?
- Nie. Brak obeznania z technologią wroga. Te potwory miały jakieś bronie laserowe, dla zmyłki przypominające dzidy.
- W porządku, wracaj na orbitę. Przedstawisz sytuację na najbliższej odprawie.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Teano K.P.Z.S.A

Jaga zaspała. Zwykle zrywała się przed pierwszym pianiem kurów, bo to i wampirze bobki trzeba zeskrobać, nim je słońce roztopi i jaja strzygom podebrać, zanim zakopią na amen, albo pokrzyk wydobyć, kiedy śpi.
Dziś wylegiwała się aż do wschodu słońca.
Czy dlatego, że do północy ścinała lepkie łodygi przytulii? A może to od oparów eliksiru z nasięźrzału, który warzyła od soboty?
Była dziwnie rozdygotana. I właśnie z tego powodu po raz pierwszy od trzystu lat nie zerwała się radośnie na pianie czarnego koguta. Nakryła głowę derką i postanowiła zostać tak do wieczora.
Gdyby tylko mogła!
Najpierw Lucjusz, kot, urządził na jej głowie plac zabaw. Gdy nie reagowała, rozdarł się przeraźliwie. Nie przestał nawet kiedy wysunęła różdżkę i sprawnym zaklęciem nalała mu mleka do miski.
– A psik! Utrapiony kocie! Pijże! I daj mi spokój!
Nie dał. Przespacerował się po niej jeszcze kilka razy, po czym wskoczył na szafę i obudził Melfa i Melindę, parę nietoperzy śpiących na grzędzie pod sufitem. Sfrunęły z piskiem i zaczęły wkręcać się Jadze we włosy. Tego było już za wiele!
Mrucząc pod nosem przekleństwa, wygrzebała się z barłogu, wyplątała nietoperze, wyrzuciła Lucjusza na zewnątrz i siadła zrezygnowana przy stole.
Trzeba przefiltrować eliksir – pomyślała. – Dziś przylezie posłaniec od tej rozwydrzonej księżniczki. Po co jej eliksir? Mało, że kandydaci do ręki i bez tego ściągają ze wszystkich stron?
Gdyby nie napar z ożywka cuchnącego, którym Jaga w tajemnicy co noc skrapiała poległych, wiele matek wypłakałoby oczy, daremnie czekając powrotu dzielnych choć niezbyt mądrych synów.
Tfu! – splunęła ze złością, wypalając kolejną dziurę w podłodze. – Jakby bogactwa i zaszczytów nie można było zdobyć własną pracą. Koniecznie muszą wżeniać się w jakąś księżniczkę. Tfu, zaraza!
Wzięła przetak i poszła nakarmić drób. Lucjusz przemknął jej pod nogami i schował się za piecem. A niech siedzi, utrapieniec jeden.
Czarne kury zbiegły się na sam jej widok. Nawet nie musiała wołać. Mało nóg nie pogubiły. Tylko kogut kroczył dostojnie, sprawdzając czy nie brakuje którejś z jego żon.
Znowu poczuła dziwny niepokój. Ktoś jej zadał czego?
Wróciła do chaty, przefiltrowała eliksir i zabrała się za szykowanie pasty glistnikowej. Koło południa miał przyjść sołtys po maść na brodawki.
Co się z nią dzisiaj dzieje? Na klimakterium za wcześnie.
Przerwała robotę i zaczęła grzebać w starym kufrze. Na samym dnie, zawinięte w siedem warstw płótna spoczywało lustro.
Nie zaglądała do niego od trzystu lat. Dlaczego dziś naszła ją chęć, by popatrzeć?
Powinna była je stłuc. Tak radził Mistrz.
Ostrożnie odwijała warstwę po warstwie. Piąta, szósta... Spojrzeć? Może lepiej nie. Mistrz przestrzegał...
Dotknęła dłońmi twarzy. Haczykowaty nos, obwisłe policzki, brodawki... I bez lustra wie, jak wygląda. Co ją dziś ugryzło?
– Ugryzło! – wykrzyknęła. – To na pewno to!
Schowała lustro i rzuciła się do rozkopywania barłogu. Wyniosła na dwór derki, obejrzała dokładnie ze wszystkich stron. Nic. Biegiem wróciła do chaty, wyciągnęła siennik, wysypała starą słomę. Muszą gdzieś tu być!
Kilka przerażonych senników wysunęło się spomiędzy ździebeł i znikło w pokrzywach. Wrócą wieczorem, nie ma obawy. Ale nie senników Jaga szukała, tylko smutkiew. Pewnie przywlokła z cmentarza, kiedy zbierała pióra duchołówek żałobnych. Pełno tam tego paskudztwa. Tylko czekają żeby do kogoś się przyczepić. Wprawdzie natarła się sokiem z wrotyczu i wypłukała ubranie w wywarze z niecierpka, który odstrasza smutkwy, ale widać niedokładnie.
Wyrzuciła stare gałęzie, nacięła nowych, wyszorowała podłogę, posypała derki pieprzem i mieloną skórą wesołuchy. I po smutkwach.
Czarny kogut wskoczył na pieniek i tryumfalnym „Kukurykuu” przypomniał Jadze, że lada chwila przyjdzie sołtys, a maść nie gotowa.
A gdyby tak – zastanawiała się, mieszając składniki – i swoje brodawki posmarować? Po tygodniu znikłyby bez śladu. A na twarz nałożyć maseczkę z gargulca, w policzki wetrzeć jad kiełbasiany...
No, co też mi się roi! – tym razem zdenerwowała się nie na żarty. – Skąd w ogóle takie myśli?

Granatowa chmura zakryła słońce. Ptaki przestały śpiewać. Jaga wybiegła przed chatkę.
Od chmury oderwał się obłok i skierował w jej stronę. A na obłoku...
Kolana ugięły się pod nią, siadła na mokrej trawie, wpatrując się w najpiękniejszego Dziada, jakiego zdarzyło się jej widzieć.
– Czekałaś na mnie, maleńka? – zahuczał spod strzechy mchem porosłych wąsów. – Wysłałem posłańca, czułaś?
Wylądował tuż przed nią i uśmiechnął się, pokazując węgielki czarnych zębów. Jadze zakręciło się w głowie.
– Ha! – pomachał szklaną kulą. – Okazuje się, że w rzeczywistości jesteś jeszcze piękniejsza. Umiesz robić ropuszankę?
– Z majerankiem? – wyszeptała.
– Wiedziałem! – podniósł ją w górę, jak piórko i przycisnął do pokrytej kurzajkami piersi. Zawstydzona wtuliła twarz w omszałą brodę. – Długom cię szukał, mówili, że takie Baby nie istnieją, ale w końcu znalazłem!

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Wyklęty Miserere nobis" (Zmiłuj się nad nami)

Dzięki, dzięki wam dobrzy ludzie! Straszne, straszne wieści wam niosę! Błagam, wody, bo od dwóch dni bez spoczynku do was zdążałem! Dzięki, Pan w Niebiesiach wam wynagrodzi… Co za wieści? Straszne! Zły przyszedł! In nomie Patris et Filii… tak, tak, módlcie się, znak krzyża czyńcie! Dominus robiscum… Ale to wam wcale nie pomoże, tak jak nie uchroniło przed zagładą mieszkańców Stroszyna!... Co?... Że pijany jestem?! Że cztery dni temu w Stroszynie byłeś? Samżeś pijany! Absentem laedit, qui cum ebrito litigat! Kto się spiera z pijanym, jakby kłócił się z nieobecnym! I ty bądź więc nieobecny i zezwól ostrzec dobrych ludzi, którzy nie są jako ten Tomasz niewierni! Bo, bracia, ja prawdę mówię i Zły trzy dni temu na Stroszyn, jak grom jaki z nieba jasnego, spadł… Nocą nadszedł, a nim słońce wzeszło, tylko ja z żywych stworzeń się ostałem… Wszyscy nie żyją. Aeqio pulsat pede. Śmierć puka jednako i nie patrzy – bogatyś, czy z biedy umierający. Wszyscy odeszli i módlmy się za nich do Matki Naszej Przenajświętszej. Santa Maria, Mater Dei, ora pro nobis peccaoribus, nunc et in hora mortis nostrae… Skąd wiem, że to sam Lucifer wypełzł z podziemnych swych kryjówek na nasz padół? Ano, czy jakiemukolwiek Bożemu stworzeniu z paszczy ognisty żar bucha? Czy któreś ma paszczę wielkości wołu? Kły na łokieć długie? Pazury na dwa? Rogi wielkie na łbie? Czy któreś całe czerwone i czarne na ciele?... Powiadam wam, zaiste przerażający był to widok! I od samego patrzenia na tego daemona, duch uciekał z człowieka, aby przed oblicze Pana naszego się schronić! Et iterum venturus et cum gloria indicare vivos et mortuos… Że pieprzę, jakby mi rozum odebrało? Żebym z modlitwami skończył? A co ja mogę zrobić? Co my wszyscy możemy zdziałać, wobec mocy piekielnych?
Ano walczyliśmy ze Złym… próbowaliśmy… Ale on wielki niczym stodoła, a broń się go żadna nie imała! Strzały, bełty, a i kule z broni ognistej, jedynie w większą wściekłość go wpędzały… to jakby niedźwiedzia patykiem w rzyć szturchać! Ale kto na długość ostrza podszedł, ten wnętrzności swoje mógł z bliska pooglądać, nim w paszczy potwora żywota swego dokonał! Bo Zły ofiary swoje od razu pożerał, samojedź jeden… W trzewiach jego życie swoje skończył Michał Ostrogowski, burmistrz Stroszyna, pan Konrad Głogowski, drugi syn pana na Głogowie, który z pocztem swoim w drodze do Niemców o naszą osadę zawadził, Dabko Puchnik, kowal nasz na całą okolicę sławny… oj… Pater noster qui es in caelis… Ojcze Nasz… Ogień się go nie ima, bo swego żywiołu bestia przeklęta się nie boi… woda znika, zanim do ciała jego się zbliży… Nie ma, oj nie ma, jak z nim wojować! Czegośmy to my nie próbowali! I prochem strzelniczym… ale on tylko otrząsnął się i tyle z tego było! Skóra jego twarda jak kamień… ba… jak żelazo… a nawet i od niego twardsza! Wokół cielska jego z ziemi ogień bucha, siarka wszystke powietrze zatruwa… a oczy jego… raz czerwone, raz czarne jak węgle… Daemon! Powiadam, Lucifer sam w swej przebrzydłej osobie na nasz świat wypełzł! Miast nóg – kopyta ma kozie, z tyłu ogon koci, na plecach skrzydła jak u nietopyrza błoniaste! A ryk jego! W najwaleczniejszych serce, pectus, truchlało na sam jego dźwięk, a zwierzęta, mądre bydlaki, od razu nogi za pas brały, wzajemnie się tratując i na wyprzódki piszcząc i charcząc. I ludzie uciekać próbowali, ale jak tylko demon przyuważył, jak kto nogi za pas bierze, to od razu go cap! i flaki jego po całej okolicy rozrzucał.
A ja? Jakim cudem ja przeżyłem? Zaiste, cud był to wielki! Myśmy z okien gospody do Złego z łuków, kusz i wszelkiej innej broni miotającej szyli, gdy on rogami swemi w budynek uderzył i powałę całą nam na głowy zwalił. Już się z żywotem żegnałem, alem szczęście miał, bo belka, pod którą stałem, strzymała – trzasnęło, drzazgi poszły, ale strzymała. Tam do rana przesiedziałem, cicho jak mysz pod miotłą i dopiero rano wyszedłem. A na zewnątrz krew i ciała, ale Złego ani śladu. Znikł jak koszmar jaki, mara przeklęta… ino trupy po sobie zostawił… Qui tollis peccata mundi, który gładzisz grzechy świata, przyjmij ich do swego Królestwa i przebacz nam grzechy nasze, jako i my przebaczamy naszym winowajcom, sicut et nos dimittimus debitoribus nostris… Jedynie ślady bestii odnalazłem, które w stronę Michałowa wiodły… Tak, panowie… blisko to do was… za blisko…
Co robić? Nie wiem… Ale ja nie będę czekał na nadejście potwora. Zmierzam do Wrocławia, gdzie Konrad Oleśnicki na tronie biskupim siedzi… Słyszałem, że bracia dominikańscy ludzi chętnie w swoich szeregach witają. Przyjmą może wędrowca i do większej świętości doprowadzą, bo godne to i sprawiedliwe, signum et iustum, aby owieczki ku obliczu Pana kierować… Bo na nadejście Złego czekać w grzechu nie będę…

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

BrodatyBakałarz Dżabra'il

Dudniące kroki burzą ciszę, strach zdobywa władzę nad spokojem, a regulamin staje się gówno warty. Może to sen, a może prawda…

Otworzył oczy nie mogąc być pewnym niczego. Snop słonecznego światła oślepił go, ból orzeźwił dając o sobie znać.
Kurczowo zacisnął palec na przycisku wzywający pielęgniarkę. Dzwonek wrzeszczał jednostajnie, odbijał się piekielnym pogłosem na szpitalnym korytarzu. Brakowało tylko pospiesznych kroków nadchodzącej siostry.
- Puść ten przycisk
Podniósł głowę z poduszki. Głowa bolała straszliwie, ale postanowił być twardym, nie dać się ułomnościom słabego ciała.
- K…kim pan jest? – zapytał niepewnym głosem.
W izolatce stał mężczyzna w przygnębiająco czarnym garniturze. Mimo zakazów palił taniego papierosa roznosząc wokół duszący zapach podróbki marlboro.
- To mało istotne – mruknął.
- A dla mnie wręcz przeciwnie.
Nieznajomy wzruszył ramionami okazując znużenie. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął oprawioną w skórę legitymację służbową. Rzucił nią w rekonwalescenta.
Ten, nieufny do końca, popatrzył na srebrzone litery A, B i W, porównał zdjęcie z żywym pierwowzorem, odcyfrował nazwisko.
- Co sprowadza do mnie pułkownika ABW?
Mężczyzna w garniturze upuścił niedopałek, zdeptał go na podłodze pozostawiając czarny ślad na płytkach PCW.
- Jesteś bohaterem, panie plutonowy, a ja mam przez pana od cholery roboty – popatrzył spode łba. – Nie mogłeś po prostu zginąć?
Nie doczekał się odpowiedzi.
- Nie mam czasu, zaczynaj nawijać o tym potworze.
Wyjął niewielki, cyfrowy dyktafon. Zaczął nagrywać.
- Co zaatakowało wasz patrol?
- Nie wiem.
Cisza przerywana denerwującym tupotem pułkownikowych pantofli.
- Wyglądało jak człowiek z wielkimi skrzydłami– młody żołnierz powiedział po chwili. – Zielonymi.
Intensywnie zastanawiał się, co się w ogóle dzieje wokół niego.
- Robimy postępy. Co dalej. Opowiadajcie od początku!
- Skierowano nas na posterunek w ruinach Nadżafu. Było cicho, spaliśmy. Nagle zerwał się wiater.
- Wiatr – syknął oficer.
- Wiatr. Spojrzałem na pustynię. Piasek wirował jakoś dziwnie. To nie była burza piaskowa. Nasz wzrok skupił się na czarnym punkcie zawieszonym nad horyzontem.
- ku**a, tyle jebanego zachodu o fatamorganę? – pułkownik uderzył się płazem dłoni w czoło.
Żołnierz popatrzył zdziwiony.
- To się wytnie i będzie dobrze. Kontynuujcie – oficer przypomniał sobie, że wszystko się nagrywa.
- Pomyślałem, że to Apache, jankesi miewają różne idiotyczne pomysły. Janek podrzucił pomysł, że to ufoki. On po zielsku zawsze do tyłu jest.
- To też się wytnie – wtrącił się pułkownik. – Nie chcecie kompromitować swojej brygady?
Plutonowy wzruszył ramionami. Nie robiło to na nim wrażenia, podobnie jak cała reszta świata.
- Nadchodził, ziemia dudniła, więc stanęło na smoku. Wtedy porucznik wysłał jednego z naszych na szybki patrol. Siwy poszedł na ochotnika, zawsze komandos był. Nagle czas stanął w miejscu.
- Co przez to rozumiecie?
- No po prostu, stanął w miejscu. Nim się obejrzeliśmy chłopak leżał wbity w ziemię, a tamten skurwysyn czyścił buty na jego głowie. Zaczęliśmy strzelać, zaczęła się jatka jak ciężka cholera. Tamten ufok…
- Twierdzicie, że zaatakował was niezidentyfikowany obiekt latający – pułkownik pokiwał głową z kiepsko udawanym zrozumieniem. – Przestańcie przeklinać, to do prasy pójdzie.
- A cholera go wie. Widziałem tylko skrzydła nietoperza i błyskające błękitem oczy. Biegał między nami, my do niego pruliśmy z beryli. ku**a! Nie mieliśmy nawet erpega.
- Grać możecie poza służbą.
- Ruchnoy Protivotankoviy Granatomet – wyjaśnił wojak z lodowatym politowaniem.
- A…
- Śmiał się gdy kroił naszych w dzwonka. I było jeszcze coś dziwnego.
- Co takiego?
- Jakiś muezzin darł się do księżyca mimo że nie była pora na modlitwy. A tamten skrzydlaty terminator coś gwizdał pod nosem. Nigdy nie słyszałem mniej melodyjnej melodii.
- Jak to brzmiało?
- Jak techniawa zmieszana z disco-polo. Dostałem czymś w łeb i…
- I…?
- Obudziłem się tutaj. Nawet nie wiem dokładnie, gdzie jestem i mnie to wkurwia.
- Na Szaserów w Warszawie. Czy to wszystko?
- Chyba tak.
Drzwi zaskrzypiały.
- Co pan tutaj robi?! To izolatka!!! – pielęgniarka aż zbladła ze złości.
- Już kończę.
- To szpital!
- Ostatnie pytanie – pułkownik ABW zupełnie ignorował siostrę oddziałową. – Czy ten potwór miał jakieś imię?
Żołnierz, powszechnie określany jako bohater na miarę Kościuszki, uciekł wzrokiem.
- Cholera go wie… Nie?
- I błąd – oczy pułkownika rozbłysły zimnym błękitem. – Imię jego jest Dżabra`il. Wojownik Boży!
Jego wygląd się nie zmienił, jedynie cień na ścianie się wydłużył. Wydłużył, zyskał skrzydła i upiorne tchnienie śmierci.
Izolatka spłynęła krwią, śmierć oplotła miasto swoimi chłodnymi dłońmi, a świat niewiernych sczeznął skarany za swoje grzechy. Na ponurym tronie w barwie oranżu zasiadł anioł o zielonych, poszarpanych skrzydłach nietoperza. Dżabra’il

Notatka ABW: W wyniku prowadzonego śledztwa istnienie „potwora z Nadżafu” nie znajduje potwierdzenia w dowodach.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Ignatius Fireblade Prawdziwa natura

Pierwsza błyskawica rozdarła nocne niebo niczym gwóźdź pończochy. Trzy osoby, skulone w małym pokoiku na piętrze starego domu niemal jednocześnie drgnęło ze strachu. Jeszcze przed chwilą wywoływali duchy, a teraz sami mogli się nimi stać. Tylko jedna osoba nie dołączyła do histerii. Piąta z uczestników mocno spirytusowego seansu siedziała pod drzwiami, intensywnie nad czymś myśląc.
- Żaba – powiedział jeden z chłopaków, drżąc niczym w febrze. – Nie siedź tak blisko wyjścia. Jeszcze cię wyczuje.
- Jak już ma coś wyczuć, to fakt, że popuściłeś, Marek. – Odparła Żaba, której fizjonomia raczej nie przywodziła na myśl zaklętej królewny.
- Słyszałam, że to coś ma doskonały słuch – powiedziała Smerfetka.
- Jeśli na tyle, by usłyszeć pierdzenie Kabanosa, to mamy przekichane – Marek, przewodniczący samorządu uczniowskiego próbował żartować. Tylko próbował.
- Przestańcie, proszę was – wyszeptała Smerfetka. – Takie stwory potrafią rozszarpać człowieka na kawałki i to bez zbytniego wysiłku.
- Kabanos, idziesz na pierwszy ogień. Jesteś taki pulchny, a Przedwieczni lubią ludzkie mięso.
- Przedwie… Ktoś jak Cthulhu? – zapytała Smerfetka.
- Brawo, Mariola, tym samym przeczysz stereotypowi głupiej blondynki – sarknęła Żaba. – Ale wyjątek potwierdza regułę.
- Wal się, kujonie – Marek stanął w obronie ukochanej.
- Dlaczego musiał przejąć ciało Piotrka? – zapytała dziewczyna. – Przecież był z niego taki miły chłopak. Uczynny, pomocny.
- No nie wiem – odparł Kabanos. – Irytowała mnie ta jego burza brązowych włosów… Jeszcze ten uśmieszek, jakby mówił „Patrzcie na cwaniaka”.
Szum za oknami oznajmiał, że nawałnica rozhulała się na dobre. Jeśli można było wytrzymać same grzmoty i błyski, to ulewa stanowiła dla czwórki spirytystów, ze spirytusem wręcz we krwi, barierę nie do pokonania. Woleli zostać tu, wystawieni na łaskę potwora, niż zmoknąć.
- Lubiłam go – dodała Smerfetka. – Choć w łóżku był średni.
- Tobie tylko jedno w głowie – warknęła Żaba. Chłopak blondynki nawet nie zareagował na wiadomość, że jego luba chodziła do łóżka z innym. – Jesteście tacy powierzchowni. Facet miał poglądy i nie bał się ich wygłaszać. Pamiętam, jak kiedyś zwrócił uwagę wychowawczyni. Coś o jej poglądach politycznych.
- Nieźle wtedy oberwał od staruchy. – Kabanos beknął donośnie. Pozostała trójka, prócz Żaby, uciszyła go wspólnym „ciii”.
- Chciał zostać politykiem. No i to jego zainteresowanie filozofią – dodała jedyna odważna. – Szczerze, to najbardziej intrygowały mnie te jego szare oczy i uśmiech.
- Czy ty aby się w nim nie podkochiwałaś? – zapytała blondynka.
- Wali ci? – syknęła Żaba. – Po prostu imponowała mi ta jego pewność siebie i zacięcie do ezoteryki. Pamiętajcie, że zawsze robił to, co obiecywał. Zawiódł kogoś? Oszukał?
- Patrzcie, jak to człowieka można poznać po jego śmierci – wtrącił Marek. – Nikt nie powie złego słowa, choć normalnie, to był zwykłym klasowym wyrzutkiem. Przeginacie w tym idealizowaniu. Nikt nie lubił tej jego postawy Pana Wszechwiedzącego. Tego zamknięcia w sobie i egocentryzmu.
- Teraz to ty przesadzasz! – krzyknęła Żaba.
Dialog przerwały kroki na schodach. Drewno skrzypiało pod ciężarem stóp w glanach. Nikt nie dodał, że aktualnie opętany Piotrek lubił słuchać metalu i ubierał się zgodnie z panującą w tym gatunku modą. To on zapoczątkował seans. Jednak celem nie było wywołanie demona, a upicie się w towarzystwie.
- Boże, on do nas idzie – pisnęła Smerfetka.
- Debile – powiedziała Żaba. – Widzieliście jak wyglądał demon, który opętał Piotrka? – Widząc przeczące ruchy głową, uśmiechnęła się z wyższością. – Zatem patrzcie.
Kroki zbliżały się niemiłosiernie. Na dodatek przestało grzmieć, więc zapanowały całkowite ciemności. Jedynie miarowy szum deszczu dowodził, że świat się nie skończył. Wtem ktoś po drugiej stronie drzwi złapał za klamkę i zaczął nią narywać. Powszechnie wiadomo, że Przedwieczne Zło bez problemu zawładnęłoby światem, ale klamki stawały kością w gardle każdego potwornego planu.
Drzwi ustąpiły. W przejściu stał Piotrek, a zarazem nie on. Zamiast głowy miał teraz długą, pokrytą sporadycznie włoskami szyję i głowę, będącą właściwie… strusiową!
Żaba przylgnęła do ściany obok drzwi i czekała. Potwór przekroczył próg i wtedy wyskoczyła na niego.
- BU! – krzyknęła najgłośniej, jak potrafiła.
Piotrek-struś nie zdążył zareagować. Instynkt wziął górę. Przedwieczny solidnie wyrżnął głową w podłogę, po czym padł, nieprzytomny.
- Też mi potwór – powiedziała, patrząc, jak ciało Piotrka wraca do normy. – Jutro on będzie miał ogromny ból głowy, a wy kaca moralnego z powodu tego, co wygadywaliście.
Czwórka, skulona w kącie patrzyła to na nieprzytomnego kolegę, to na siebie nawzajem. Leżał tam średniego wzrostu chłopak z lekką nadwagą. Teraz już nie byli pewni nawet tego, czy zdarzenia wieczora miały w ogóle miejsce.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

ChoMooN Indifferentio

- Zatrzymaj samochód.
Czarna beemka niespiesznie stanęła pośród brudnych uliczek zalanych światłem czerwonych latarni. Kierowca, nieco grubszy i starszy od pasażera, miał na sobie białą satynową koszulę i skórzane spodnie. Chłopak natomiast w luźnym garniturze bez krawatu wyglądał na amerykańskiego yuppie.
- Co jest?
- Czujesz Emanację?
- Ta, ale szkoda naszego czasu.
- Choćby to był nawet pomniejszy demon, imp nawet...
- Jack, mamy robotę. Sukkub, pamiętasz?
- Śledzimy tego sukkuba od tygodnia. Nie ucieknie.
- To nie nasza sprawa.
- Chcę to sprawdzić.
Chłopak wysiadł z samochodu.
- Najlepsze zlecenie, jakie dostaliśmy od pół roku, a ty musisz uganiać się za jakimiś brudnymi pomiotami. – rzucił Pete, też wychodząc.
Nie domknął jeszcze drzwi, gdy rozległ się kobiecy krzyk.
- Jack, czekaj!
Starszy egzorcysta potknął się, przewrócił i stłukł kolano. Wstał i pokuśtykał dalej, ale został daleko w tyle. Gdy dogonił partnera, było już po wszystkim. Niepozorna dziewczyna dziękowała własnie Jackowi i oddalała się pospiesznie.
- Demon? – zapytał Pete, masując kolano.
- Nie. Gwałciciel. Uciekł zresztą, gdy tylko krzyknąłem.
- A Emanacja?
- Też był, stał tam. – Jack wskazał kciukiem wyjście wąskiej alejki. - Nagi mężczyzna, bez uszu i nosa. Zaszyte usta i oczy. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. – odparł Jack zakłopotany. - Nic nie robił. Nie opętał kolesia, ani nie chciał duszy ofiary. Tylko patrzył, potem znikł. Bez sensu. Co o tym myślisz?
- Myślę, że powinniśmy wracać do roboty.
- Wiesz kim on był.
- Ta, ale to nie nasza liga. Chodźmy...
- Pete...
- No dobra. Siadaj. – wskazał mu krawężnik i sam też usiadł wyciągając zdrętwiałą nogę. – Jak wiesz każdy demon jest patronem jakiegoś grzechu...
- Mam cholerny doktorat z Religioznawstwa, więc nie praw mi banałów ze szkółki niedzielnej, tylko mów czym to coś było?
- Nazywamy go Indyferem, ok. To demon grzechów zaniedbania, milczący świadek. Prawdopodobnie wyewoluował z jakiegoś pradawnego patrona martwej materii i spoczynku.
- Że co?
- No rozejrzyj się. Ile widzisz otwartych okien, w których pali się światło? Jeżeli ty z samochodu usłyszałeś krzyk, to oni wszyscy też musieli. A ilu tu widzisz bohaterów? Założę się, że nikt nawet nie zadzwonił po policję.
Jack zamyślił się.
- Cholera. Po nich przyszedł?
- Aha...
- Wszystkich?
- Ta...
- To przecież...
- No właśnie o tym mówię. Nie nasza liga. A teraz i tak był słaby.
- Widziałeś je już wcześniej?
- Masz dar Prawdziwego Widzenia od niedawna. Jesteś niedostrojony. Z czasem będziesz widywać go wszędzie. Tak często, że będzie już tylko szumem emanacyjnym, tłem. Mało, które grzechy nie mają żadnych świadków, a gdzie milczący świadkowie tam Indyfer. Ale ma też własne nisze. W buddyzmie na przykład...
- Ale ten.
Pete westchnął.
- Czasami jest silniejszy. Dziś rano widziałem go nad umierającym żebrakiem na stacji metra. Środek dnia, ludzie obchodzili go z obrzydzeniem, jak przedmiot. Kiedy tam dotarłem nażarł się już tak, jakby odbyto tam masowy mord jemu w ofierze. Innym razem, dawno temu... to była samotna młoda matka. Żyła na skraju nędzy i straciła niedawno pracę. Przez myśl przeszło jej, żeby zabić dziecko. Oczywiście nie zrobiłaby tego, ale Indyfer przylgnął do tej myśli. Opętał ją. Przez tydzień leżała w łóżku, a dziecko w tym czasie umarło z głodu we własnych ekskrementach. A on tam cały czas był i patrzył. Bezczynność jest łatwa, grzechy zaniechania najprostrze. Gdzie byli sąsiedzi, znajomi, przyjaciele? Udawali, że nie słyszą płaczu, że to nie ich działka, że nie mają czasu. Konformizm milczenia, rozproszenie odpowiedzialności, społeczna znieczulica, strach, to jest jego arsenał.
- Jak z nim walczyć?
- Nijak. Po pierwsze jest na to za silny. Pomyśl, ile zła wynika z prawdziwej złej woli? Jakiś drobny ułamek. A po drugie... nie można powiedzieć nawet czy naprawdę jest zły.
- Co? Przecież to wszystko...
- Chciałbyś być sądzony za całe zło, któremu nie zapobiegłeś? Za całe dobro którego nie poczyniłeś? Przecież to absurd. Grzechem by było już, że gadamy tutaj zamiast jechać po tego sukkuba. Sen byłby grzechem, bo jak można spać, gdy jest tyle zła do naprawienia, tyle dobrych uczynków do popełnienia. Przelicz całe potencjalne zło i dobro, a okaże ci się, że zbawienie lub otępienie jest tylko wynikową straconych szans, a nie funkcją wolnej woli i sumienia. Nadto gdyby był sługą Piekieł to Niebo dawno leżałoby już w gruzach. Dlatego musi być trzecią stroną w konflikcie, albo nawet zupełnie nie brać w nim udziału. Poza tym do cholery. Zła też można zaniechać... Jack. Co robisz, Jack?
Jack wstał i wyjął srebrny pistolet z kabury. Wycelował w towarzysza.
- Już cię dorwał, Pete. Przykro mi. To wszystko, co mówiłeś... racjonalizacje bezczynności. Opętał cię. Nie ma innego wyboru.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Marcin Robert Z Księgi Potworów

Bazyliszek przyczaił się między szpargałami na biurku. Stefan Nowak, kierownik Działu Marketingu jednej z krakowskich firm, jak zwykle siedział do późna wieczór w pracy. Zmęczony ślęczeniem nad papierami, przeciągnął się na krześle i sięgnął po kubek gorącej kawy. Wtedy napotkał wzrok bazyliszka. Kubek z hukiem wylądował na podłodze, rozbijając się na drobne kawałki.

Potwór po raz pierwszy uderzył jakieś trzy lata temu, niemal jednocześnie w różnych częściach świata. Zwykle wybierał duże skupiska ludzi, wśród których pojawiał się jako wyrośnięta, zielona jaszczurka z wachlarzowatymi wyrostkami w okolicach uszu. W sumie bazyliszek był jednak łagodnym stworzeniem. Niezauważalnie materializował się w supermarketach, na deptakach pełnych turystów i podczas firmowych narad, lecz także w gabinetach ważniejszych decydentów. Kładł się gdzieś w kącie i wodził wokół siebie ogromnymi, talerzowatymi oczami. A spojrzenie to zmieniało ludzkie umysły.

Media początkowo zlekceważyły nadejście Potwora, zamieszczając informacje o nim wśród doniesień o pojawieniu się UFO i narodzinach świni z trzema głowami. Parę miesięcy temu coś się jednak zmieniło i gazety niemal codziennie informowały o nowych ofiarach tajemniczego stworzenia. Na przykład w przeddzień ostatnich świąt zjawa ukazała się na Pomorzu. Wtedy to Stanisław Mruk, właściciel sieci handlowej "Mewa", ogłosił nagle, że rezygnuje ze świątecznego urlopu na Wyspach Kanaryjskich i zamierza spędzić ten czas w pracy, razem ze swoimi podwładnymi. Ponadto obiecał zapłacić wszystkim za nadgodziny. Albo to wydarzenie sprzed trzech tygodni, gdy menadżerowie jednej z międzynarodowych korporacji zadecydowali, iż część swoich dochodów anonimowo przeznaczą na kształcenie bezrobotnych i dożywianie dzieci z ubogich rodzin. Gdziekolwiek zjawił się Potwór, ludzi ogarniał amok pomagania innym. Gdy Watykan zbył na aukcji dobroczynnej część zgromadzonych przez siebie bogactw, jego śladem natychmiast poszło Muzeum na Wawelu. Sprzedane dzieła sztuki znalazły się w prywatnych rękach, a zgromadzone środki przekazano na doroczną akcję pomocy ofiarom wypadków.

Opinia publiczna przyjęła pojawienie się nowego Stwora z mieszanymi uczuciami. Pracujący dla rządu specjaliści nie mieli jednak żadnych wątpliwości: działalność Potwora zagraża gospodarce narodowej i podstawom należytego funkcjonowania społeczeństwa. Kraje Unii Europejskiej postanowiły zaprosić do współpracy lekceważonych dotąd okultystów, których zorganizowano w Europejską Gildię Łowców. Wkrótce potem przeciwko bazyliszkowi wyruszyli najlepsi jej tropiciele. I wtedy pojawiły się pierwsze trupy. Napełnieni dobrymi intencjami ludzie mijali zmasakrowane zwłoki pogromców. Mieliśmy więc rację - stwierdzili filozofowie i spece od zarządzania - dobro potrafi zabijać.

Marek Woźniak, łowca pierwszej klasy, był pewien, iż zdoła uniknąć losu poprzedników. Przygotowując się do walki, od dłuższego już czasu gromadził informacje na temat tajemniczego zjawiska. W tym celu przeszukał zasoby niemal wszystkich bibliotek wiedzy tajemnej oraz śledził doniesienia prasowe na jego temat. Dzięki temu znał obyczaje Potwora, a po przeprowadzeniu analizy statystycznej jego ataków, wytypował miejsce najbliższego z nich. Teraz wędrował korytarzami Galerii Handlowej "Złota Malina". Wstąpił do kawiarni, zamówił mrożoną herbatę i czekał.

Zbliżało się południe. Marek wstał i pewnym krokiem ruszył w kierunku hallu. Po drodze założył specjalne okulary, mające chronić go przed wzrokiem bazyliszka. Z zadowoleniem stwierdził, że Potwór był dokładnie tam, gdzie należało się go spodziewać. Wielka jaszczurka leżała wśród donic z przywiędłymi roślinami, przypominając dziwny, starożytny posąg. Klienci mijali ją jakby nigdy nic, najwyraźniej sądząc, iż jest ona częścią wystroju wnętrza. Bazyliszek zdawał się nie poruszać, lecz jego bystre oczy uważnie śledziły łowcę. Ten spokojnym krokiem podszedł bliżej, szybkim ruchem wyciągnął srebrny sztylet i ciął przez głowę Potwora. Wtedy stało się coś dziwnego. Nagle zniknął gdzieś wypełniony gwarnym tłumem hall, a łowca i jego ofiara znaleźli się w przestronnej sali, wypełnionej świetlistą mgłą. Marek odniósł dziwaczne wrażenie, jakby znalazł się we wnętrzu własnej głowy. Bazyliszek tkwił pośród gęstniejącej mgły jak fioletowa zjawa, a z jego źrenic wytrysnęła błyskawica raniąc łowcę w policzek. Ten machinalnie wyciągnął niewielki pistolet ze srebrnymi kulami, spojrzał prosto w oczy Potwora i nacisnął spust. Bazyliszek rozpłynął się w powietrzu i w tej samej chwili łowca uświadomił sobie, jak wielki popełnił błąd. Leżąc w kałuży krwi, w pełnym ludzi hallu Galerii, przypomniał sobie ten moment, gdy zatapiając się w przepastnych oczach Potwora poznał jego myśli i zobaczył w nich samego siebie. Wiedział już teraz, jak zginęli inni pogromcy. Potwór był emanacją jego samego. Był emanacją ukrytych skłonności każdego człowieka, które przybrały materialną postać w coraz bardziej przeludnionym świecie. W każdym z nas tkwi bowiem potwór hojności, współczucia i wyrozumiałości, a próbując go zabić, zabijamy samych siebie.

I to już właściwie cała opowieść. Może warto tylko jeszcze dodać, że bazyliszek pojawiał się nadal. Pod wpływem powszechnej nagonki zmienił jednak obyczaje. Odtąd nawiedzał redakcje czasopism literackich, sprawiając, iż dopuszczały one do druku każdy grafomański tekst, który do nich przysłano.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

KONIEC
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

Post autor: kiwaczek »

Uzasadnienie: Teksty miały być charakterystyką postaci, a nie ją zawierać!
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

Post autor: kiwaczek »

niewiem pisze:klątwa dotknie twego karku palcami zimnymi jak odbicie gwiazd w powierzchni stawu. Jest szalona; skrzyżujesz z Nią spojrzenia i szaleństwo przepełznie na ciebie niby robactwo z trupa na trupa i ...
No żeście Kolego pojechali z ta poezją... Normalnie jestem pod wrażeniem. Spójnie wewnętrznie, użyte z sensem i pomyślunkiem. Ładnie!

Podsumowanie: Nie mam się do czego czepiać i to chyba jest wystarczająca rekomendacja. Z chęcią i przyjemnością przeczytałem ten tekst. Charakterystyka jest pełna - jest opis, jest ocena, wszystkie elementy na miejscu. A do tego nawet udało się przemycić jakąś, może nie historię, ale treść na pewno. Tak trzymać!
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Wyklęty

Post autor: Wyklęty »

Ech... Myślałem i myślałem długo, z jakiego to powodu Szanowne Grono odrzuciło taką masę tekstów... No bo niby tekst "MA BYĆ" charakterystyką, ale jednocześnie Najwyższy Bossu napisał:
Występuje w dwóch zasadniczych formach, które mogą się łączyć:
— bezpośrednia — formułowana wprost przez podmiot literacki dzieła;
— pośrednia — wynikająca ze słów, myśli i działań samej postaci lub z opinii, jaką o niej mają inne występujące w utworze postacie.
Czytając utwory odrzucone zrozumiałem, że większość piszących skupiła się na tym drugim rodzaju charakterystki - znaczy się "pośredniej", w której opis postaci wynika z myśli innych postaci lub ich opinii.
Czy Szanowne Grono zrobiło dobrze, odrzucając te wszystkie teksty? Raczej tak. W końcu tekst MIAŁ BYĆ charakterystyką.

To na tyle, jeżeli chodzi o usprawiedliwianie wyboru Żyri. Napisałem to, bo początkowo trochę się dokonanym wyborem zasmuciłem.

A teraz przejdźmy do tekstów, ktorym udało się wskoczyć nad kreskę.

Z tych trzech utworów bezapelacyjnie wygrywa utwór "Przeraza". Chociaż nie był on może powalający, ale jako charakterystyka na pewno był najlepszy, no i zawierał jakąś treść.
O reszcie i bardziej szczegółowo - później:)

Awatar użytkownika
Bebe
Avalokiteśvara
Posty: 4592
Rejestracja: sob, 25 lut 2006 13:00

Post autor: Bebe »

Bryków, które traktują o charakterystyce postaci jest wiele.
Zapoznanie się z nimi przeważnie wyjaśnia, czemu krótkie opowiadanie nie jest charakterystyką, czemu tekst o znacznej przewadze fabuły nie jest charakterystyką itepe itede. Sądzę, że decyzja Żiri jest raczej jasna. Sądzę, że ograniczenie zostało potraktowane... zbyt umownie. ;)
Z życia chomika niewiele wynika, życie chomika jest krótkie
Wciąż mu ponura matka natura miesza trociny ze smutkiem
Ale są chwile, że drobiazg byle umacnia wartość chomika
Wtedy zwierzyna łapki napina i krzyczy ze swego słoika

Awatar użytkownika
Ika
Oko
Posty: 4256
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 11:26

Post autor: Ika »

Mnie osobiście efekta wprawiły w zdumienie.
Zupełnie jakby warsztatowicze do szkół nie chadzali i nie nauczyli się różnicy między opisem, a charakterystyką. Ba!, dzisiaj szkoła już nie jest do tego niezbędna - wytyczne można znaleźć nawet w wikipedii. O portalach typu ściąga.pl miłosiernie nie wspomnę. I niestety nie da się ukryć, że informacja, iż coś je duże i strasznie złe - to nie jest charakterystyka...
Mnóstwo ałtorów założyło, nie wiedzieć czemu, że obowiązkowa jest fabuła. Dla niektórych koncepcja scharakteryzowania postaci oznaczała konieczność użycia dialogu. Przy czym ani fabuła, ani dialog nie są obowiązkowe - za to ocena/opinia już tak. Nikt by się też nie obraził za odrobinę analizy przedstawionych potworów (w niektórych tekstach nawet nie bardzo umiałam je zidentyfikować! o scharakteryzowaniu nie wspomnę).

Zakład czy teksty zdołają mnie przerazić wygrał na całej linii Troll. Może życzyć sobie teraz satysfakcji. Przeraziłam się.

EDIT: Specjalnie dla Wyklętego :)

• charakterystyka indywidualna - przedstawienie jednej postaci; w tym: autocharakterystyka,
• charakterystyka porównawcza - przedstawienie więcej niż jednej postaci, albo grup, Jej celem jest wydobycie podobieństw i różnic,
• charakterystyka zbiorowa - przedstawienie grupy,
• charakterystyka bezpośrednia - cechy postaci nazywane są wprost,
• charakterystyka pośrednia - postać charakteryzowana jest poprzez otoczenie, sposób myślenia, zachowanie, język, którym się posługuje, wynikająca z wypowiedzi i przemyśleń bohatera, z opisu jego zachowań, z opinii, jakie na jego temat mają inne występujące w utworze postacie
• charakterystyka zewnętrzna - wygląd postaci, jej funkcjonowanie w świecie przedstawionym,
• charakterystyka wewnętrzna - cechy osobowości, temperamentu, charakter, psychika, cechy i zachowania intelektualne, uczuciowe, światopogląd, postawy moralne
• charakterystyka statyczna - charakteryzujemy postać w określonym momencie życia; również ukazująca cechy pożądane, którymi powinna odznaczać się postać. Cechy te przedstawiamy jako należące do postaci idealnej, nie konkretnej, rzeczywistej.
• charakterystyka dynamiczna - charakteryzowana postać zmienia się (przez jakieś wydarzenie, upływ czasu...) również: ujmuje ruch, zmienność osobowości
• charakterystyka całościowa – najpełniejsze możliwe ujęcie postaci, jej osobowości, relacji z otoczeniem...
• charakterystyka częściowa – skupia się na wybranym fragmencie osobowości przedstawianej postaci, np. na uczuciowości bohatera.
Im mniej zębów tym większa swoboda języka

Wyklęty

Post autor: Wyklęty »

Niniejszym serdecznie dziękuję Ika'e (jak to odmienić?!) za wykład na temat charakterystyk:) Szkoda, że w moim wieku za późno już na jakąkolwiek naukę;)
Ale fakt - proste ograniczenie, a powaliło warsztatowiczów...

Żeby było na temat:

Opowiadanie Xiri:
Każdy z nas był daleki od charakterystki, ale w Twoim opowiadaniu prawie jej nie zauważyłem. Przeszła niezauważona, prawie jak moja wypłata.
Cały tekst czytało się nieźle i szybko... tylko że podobnych tekstów opartych na podobnym założeniu było całe zatrzęsienie. To już nie bawi. A humor? Jak humor. Nic porywającego.
Podsumowując: Tekst średni.

Awatar użytkownika
Ebola
Straszny Wirus
Posty: 12009
Rejestracja: czw, 07 lip 2005 18:35
Płeć: Nie znam

Post autor: Ebola »

Wyklęty pisze:Niniejszym serdecznie dziękuję Ika'e (jak to odmienić?!)
Ta Ika, tej Ice...:P
Jedz szczaw i mirabelki, a będziesz, bracie, wielki!
FORUM FAHRENHEITA KOREĄ PÓŁNOCNĄ POLSKIEJ FANTASTYKI! (Przewodas)
Wzrúsz Wirúsa!

Xiri
Nexus 6
Posty: 3388
Rejestracja: śr, 27 gru 2006 15:45

Post autor: Xiri »

Wyklęty pisze: A humor? Jak humor. Nic porywającego.
W takim razie jak będzie IYO wyglądać humor porywający?

Edycja:
Trochę pytanie niezwiązane z tematem, ale skoro napisał, to chcę przeczytać wyjaśnienie.

Jeśli chodzi o mój tekst, to skupiłam się jedynie na tym:
— pośrednia — wynikająca ze słów, myśli i działań samej postaci lub z opinii, jaką o niej mają inne występujące w utworze postacie.
... uznając, że "opinie" postaci przedstawione w sposób zabawny, okażą sie dostateczną charakterystyką.
Cóż, nie wyszło.
Ośmieszyłam się po raz kolejny.

Wyklęty

Post autor: Wyklęty »

Xiri:

Po pierwsze, nikt na Warsztatach się nie ośmiesza! To jest zabawa i czasami się komuś udaje, czasami nie. Ważne jest to, że napisałaś tekst, starałaś się, teraz wyciągniesz wnioski z błędów i będziesz bogatsza o kolejne doświadczenia. W końcu nie piszemy na Warsztaty tylko dlatego, żeby znaleźć się nad magiczną kreską i jeszcze wygrać w ankiecie!

Druga kwestia - oczywiście związana z humorem. Pamiętaj, Xiri, że poczucie humoru jest bardzo subiektywne. Żart, który innych śmieszy, mnie może, np. zniesmaczyć.
A żarty z Twojego opowiadania po prostu do mnie nie przemówiły. Przykro mi. Jaki jest humor porywający? Żebym wiedział, to pisałbym śmieszne opowiadania, albo zostałbym komikiem!

Ebola:

Ale to tak jakoś źle brzmi: "Ice"... Tak jak "lód".... Czyżby Szefowa serca nie miała, ino wspomniany lód?;P

Awatar użytkownika
Hitokiri
Nexus 6
Posty: 3318
Rejestracja: ndz, 16 kwie 2006 15:59
Płeć: Kobieta

Post autor: Hitokiri »

O w mordę jeża! Już widzę, że mój tekst też by się pod kreskę załapał... Gdybym go skończyła i wysłała.

A większe komenty będą, jak będzie lepsze dojście do neta. A że neta zgubiłam*, nie wiem kiedy będzie.




*kartony z liveboxem i całym okablowaniem zaginęły przy przeprowadzce :|
"Ale my nie będziemy teraz rozstrzygać, kto pracuje w burdelu, a kto na budowie"
"Ania, warzywa cię szukały!"

Wzrúsz Wirusa! Podarúj mú "ú" z kreską!

Awatar użytkownika
Ika
Oko
Posty: 4256
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 11:26

Post autor: Ika »

Xiri, ale Twoja charakterystyka, nie była charakterystyką.
Charakterystyka ma na celu prezentację postaci i analizę jej postępowania.
Składają się na nią zabiegi, zmierzające do przedstawienia, zanalizowania i zinterpretowania danej postaci.

Opis postaci to wstęp do charakterystyki.
Te dwie formy (opis postaci i charakterystyka postaci) są do siebie bardzo podobne. Jednakże charakterystyka bardziej skupia się na cechach charakteru postaci, sposobie postępowania, zainteresowaniach, poglądach, osobowości. W opisie natomiast zawieramy przede wszystkim informacje o zewnętrznych cechach postaci, sposobie poruszania się, ubierania, wypowiadania się.
MNiej więcej.
Zabrało opinii, analizy, oceny postaci/potwora.

EDIT: To się tyczy nie tylko tekstu Xirilli.
Im mniej zębów tym większa swoboda języka

Awatar użytkownika
Teano
Kadet Pirx
Posty: 1309
Rejestracja: wt, 05 cze 2007 19:05

Post autor: Teano »

Ika pisze: Te dwie formy (opis postaci i charakterystyka postaci) są do siebie bardzo podobne. Jednakże charakterystyka bardziej skupia się na cechach charakteru postaci, sposobie postępowania, zainteresowaniach, poglądach, osobowości. W opisie natomiast zawieramy przede wszystkim informacje o zewnętrznych cechach postaci, sposobie poruszania się, ubierania, wypowiadania się.
OBRAZEK
Teano teraz siądzie i 100 razy napisze:
Będę przeglądała zeszyty od polskiego, zanim siądę do ZW.
i jeszcze 200 razy
Jeśli Teano wyrzuciła zeszyty, będzie przeglądała w internecie podręczniki do polskiego, albo pójdzie do szkolnej biblioteki.

EDIT
Ziółka na odświeżenie pamięci poproszę.
Mordor walnął maczugą Orbana w łysy czerep. Po chwili poczuł to samo.
Umowa sporządzona została w dwóch jednobrzmiących egzemplarzach,
po jednym dla każdej ze stron.

� Dżirdżis

Xiri
Nexus 6
Posty: 3388
Rejestracja: śr, 27 gru 2006 15:45

Post autor: Xiri »

Wyklęty pisze:Po pierwsze, nikt na Warsztatach się nie ośmiesza!
Ten wrażliwioszek z samolotem w awatarze sądzi, że robi to za każdym razem, gdy coś publikuje ;). A wcale nie chce, by tak wypadało. Ludziska potrafią tak zjechać tekst, że aż człowiek się chowa.
To jest zabawa i czasami się komuś udaje, czasami nie.
Czy ja wiem, czy taka zabawa? Większość noobów traktuje Warsztaty raczej jako szkolenie. Wiele krytykujących pisze komentarze na powaznie, a jak któryś z autorów wysyła luzackie odpowiedzi, to inni mogą odebrać to jako ignorancję (chociaż wcale tak nie jest).
Ważne jest to, że napisałaś tekst, starałaś się, teraz wyciągniesz wnioski z błędów i będziesz bogatsza o kolejne doświadczenia. W końcu nie piszemy na Warsztaty tylko dlatego, żeby znaleźć się nad magiczną kreską i jeszcze wygrać w ankiecie!
Wygrać nie, ale być nad kreską tak. To ostatnie oznacza, że zrobiło się wszystko, jak należy.

Druga kwestia - oczywiście związana z humorem. Pamiętaj, Xiri, że poczucie humoru jest bardzo subiektywne. Żart, który innych śmieszy, mnie może, np. zniesmaczyć. A żarty z Twojego opowiadania po prostu do mnie nie przemówiły. Przykro mi. Jaki jest humor porywający? Żebym
wiedział, to pisałbym śmieszne opowiadania, albo zostałbym
komikiem!
W moim przypadku żarty raczej nie mogły zniesmaczyć. Chyba, że źle Ci się kojarzą fikcyjne zwierzątka w stylu Ewoków ;) Racja, jednemu się podoba, a innym nie. Wiek i te sprawy. Jednak kiedy napisałeś, że do Ciebie tekst nie przemówił, sądziłam, że porusza Cię specyficzny humor i chciałam się dowiedzieć coś na jego temat. Wiesz... Poznaję ludzi. Chcę o
nich wiedzieć jak najwięcej, co im się podoba a co nie. Wprawdzie każdy jest inny, ale niektóre ludzkie upodobania można łączyć w zbiory.
Ika pisze:Xiri, ale Twoja charakterystyka, nie była charakterystyką.
Charakterystyka ma na celu prezentację postaci i analizę jej postępowania. Składają się na nią zabiegi, zmierzające do przedstawienia, zanalizowania i zinterpretowania danej postaci.
Powiem, jak było: wprowadziła mnie w błąd definicja przytoczona przez kiwaczka w pierwszym poście zapowiedzi warsztatów, a tak napisałabym dobrze, wiem bowiem doskonale, czym jest charakterystyka. W podstawówce pisaliśmy ją przecież setki razy. Nie chcę zwalać na nikogo winy i przysięgam na bogów, że piszę prawdę. Zastanawiał mnie ten dialog i zapytałam siebie: czemu nie? Czytałam w
książkach niejednokrotnie, jak bohaterowie opisują kogoś i wydawało mi się, że tak to właśnie może wyglądać. Otóż nie mogło. Po prostu źle odebrałam definicję. Zawsze rozumiałam charakterystykę tak, jak przytoczyłaś Ty i Bebe powyżej, czyli prawidłowo.

A teraz czas czytać teksty.

Zablokowany