Jak zostać ghulem? Krótka historia instruktażowa ;)
Moderator: RedAktorzy
- BlackHeart
- Pćma
- Posty: 221
- Rejestracja: sob, 01 gru 2007 08:48
Jak zostać ghulem? Krótka historia instruktażowa ;)
Na początek link do tekstu na Warsztatach Tematycznych.
Swój krótki komentarz wstawiam na końcu, żeby nie zdradzać od razu fabuły. W tym miejscu pozwolę sobie tylko zamieścić drobną radę od pewnej osoby, która kiedyś przeczytała tekst - jeśli czytelnik ma dostęp do utworu Apocalyptici pt. "Deathzone", to zanim się zabierze do czytania tego tekstu, niech go sobie włączy. ;) Podobno daje to niezły efekt, ale co ja tam wiem. Ja żem tylko ałtor i użyszkodnik biedny ;)
GŁÓD
Aleafynn siedziała skulona w lisiej norze. Była przerażona. W jednej chwili jej świat runął i zamienił się w oszalałe piekło.
Przez ostatnie dni, wszyscy w Filaveth nabierali coraz większych nadziei, że wszystko znów będzie jak dawniej. Zwiadowcy wracali z wieściami, iż ludzie odnosili kolejne zwycięstwa nad sługami Mrocznych Bogów. Oblężenie Middenheim, największej imperialnej fortecy, zostało przerwane, a ze wszystkich stron nadciągały posiłki z zadaniem przepędzenia resztek armii Chaosu. Zdawać by się mogło, że wojna się skończyła, że Filaveth może ponownie stać się leśną, senną oazą spokoju.
Jakże wszyscy się mylili.
Krzyknęła ze strachu, gdy obok niej wylądowała zmasakrowana głowa jednego z Leśnych Duchów. Nikt jej nie usłyszał. Nad nią wciąż szalała walka. Banda ohydnie zdeformowanych, bezwłosych zwierzoludzi, która najechała miasteczko elfów kilkanaście minut temu, wciąż zbierała swoje krwawe żniwo. Szczęk stali i świst strzał zlewał się okrzykami agonii, dzikim warczeniem, trzaskiem łamanych kości i obrzydliwym chrzęstem rozszarpywanych ciał. Błoto mieszało się z krwią i spływało prosto na głowę Aleafynn zlepiając jej włosy i spływając na twarz. Zwymiotowała. Strach, który paraliżował jej ciało, w końcu obezwładnił także jej umysł i zsunęła się zemdlona głębiej w norę.
Pierwsze, co poczuła po przebudzeniu, to kwaśny smród własnych wymiocin wymieszany z obrzydliwą wonią krwi. Przetarła zlepione błotem powieki i zdrętwiałymi rękoma zaczęła się wygrzebywać spod ziemi. Wszędzie wokół było cicho. Las milczał razem z poległymi, a wszelkie zwierzęta już dawno opuściły to koszmarne pobojowisko.
Chwyciła za wystający korzeń, by podciągnąć się wyżej i dostrzegła nadgryzioną twarz jej brata. Zapłakała głośno i zsunęła się z powrotem.
Wszystko przepadło. Wszystkie marzenia w jednej chwili padły martwe. Chciała tylko żyć w spokoju. Nie wadziła nikomu, nie żywiła do nikogo nienawiści, żadnej urazy. Chciała tylko spokojnego Filaveth i Ithalora u jej boku. Armie Chaosu przegrały, a jej ukochany miał wrócić z wojny lada dzień. Mogliby zostać małżeństwem i wieść spokojny i radosny żywot w leśnych ostępach. Dlaczego to wszystko przepadło?
- Dlaczego! - wrzasnęła na całe gardło i zadławiła się własnymi łzami.
Chcę umrzeć, pomyślała. Chcę umrzeć. Nic już nie ma sensu. Nic już dla mnie nie ma na tym świecie. Wszystko przepadło. Wyczołgała się z nory i tępym wzrokiem obrzuciła pole bitwy. Przeszła parę kroków i padła na kolana, gdy zobaczyła jej ojca nabitego na toporny rożen i ponadgryzanego w wielu miejscach.
Padła twarzą w błoto i znieruchomiała. Zostanie tu, aż śmierć po nią nie przyjdzie.
Jej wzrok padł na zdobiony sztylet jednego z Duchów. Wyciągnęła po niego rękę i przystawiła ostrze do nadgarstka. Śmierć w koszmarze to błogosławieństwo. Spojrzała na srebrną bransoletę od Ithalora i znów zapłakała. Tak bardzo go teraz potrzebowała. Jak nigdy dotąd, chciała poczuć jego ciepło, jego silne ramiona.
Nie mogła teraz umrzeć jak dzikie, zaszczute zwierzę. Nie dopóki istniała nadzieja. Chwyciła mocniej sztylet i podparła się na łokciu. Ithalor był dumnym wojownikiem i nigdy by sobie nie wybaczył, że nie zdążył na czas, by ocalić swoją ukochaną. Sam odebrałby sobie życie. Nie chciała tego. Kochała go i chciała, żeby żył. Chciała żyć z nim.
Uciekała najszybciej jak potrafiła, ale wciąż słyszała za sobą ujadanie psów myśliwskich. Po lesie echem niosły się krzyki w topornym, ludzkim języku:
- Wiedźma! Gońcie wiedźmę!
Nie wiedziała, czego ci ludzie od niej chcą. Wędrowała już lasami kilka dni, żywiąc się nielicznymi, nadającymi się jeszcze do spożycia korzonkami i grzybami. Była wyczerpana i gdy zobaczyła w oddali obozowisko ludzi, zbliżyła się. Chciała tylko odpocząć przy ogniu, może coś zjeść, jeśli byliby na tyle łaskawi. Nie miała złych zamiarów, ale oni na sam jej widok podskoczyli ze swych legowisk z przerażeniem w oczach. Jeden z nich chwycił za kuszę i gdyby nie zapadające ciemności i jego ludzki, kiepski wzrok, zabiłby ją.
Biegła przed siebie na oślep, odgarniając gałęzie i potykając się o wystające korzenie. Bełt świsnął tuż obok jej głowy, po czym otarł się o stojące nieopodal drzewo i poszybował w ciemność. Znów się potknęła, straciła równowagę i stoczyła się ze wzniesienia, na którym się znajdowali.
Uderzyła głową o jakiś kamień i straciła przytomność.
Otto spojrzał na związaną i zakneblowaną elfkę, leżącą w pewnym oddaleniu od obozowiska.
- Wiedźma, nie wiedźma, ale dupę ma ładną.
Żołnierze zarechotali zadowoleni, że w końcu ktoś poruszył ten temat.
- Cholera, sierżancie! Nie bądź dupek i Sigmaryta! Ponad dwa miesiące żeśmy walczyli, doliczyć do tego jeszcze wcześniejszą i obecną tułaczkę, a będzie ze sto dni bez żadnego chędożenia.
- Stul pysk, skurwielu! Jak cię ch** swędzi, to cię zaraz podrapię - warknął niski, barczysty sierżant, unosząc do góry pałasz i pokazując swojemu podkomendnemu, czym dokładnie ma go zamiar podrapać. - Elfica jedzie z nami do stanicy. Tam kapitan zdecyduje, co dalej.
- Zwierzoludź cię trącał - burknął Otto.
- Jeszcze jeden taki komentarz żołnierzu, a tak cię kopnę w ten głupi łeb, że będziesz brzydszy niż krasnoludzka baba.
- Co się drzesz, sierżancie! Otto ma racje. Myśmy po przejściach. Skrzywiona psychika i te sprawy. Trzeba nam jakoś odreagować, nie? - wtrącił się Sven. - A mi to na elficę nie wygląda. Wiedźma to jakaś, co się z demonami w lesie puszcza. Jej tam wszystko jedno i tak ma dupę rozepchaną.
- Co jest, Sven? Znudziło ci się oddychanie prostym nosem? - Sierżant obrzucił go zabójczym spojrzeniem. - Mówię, że dziewka jedzie do stanicy, i tak ma być. Jasne?
- Nie - rzekł Otto na chwilę przed tym, jak jego miecz przeszył klatkę piersiową sierżanta.
Pozostali spojrzeli po sobie zszokowani. Sven położył rękę na rękojeści miecza i cofnął się parę kroków.
- No i co się gapicie, trepy? - rzekł Otto lekkim tonem, wycierając miecz o tunikę swojego dowódcy. - ch** był, więc nie ma co żałować. Napitku skąpił, chędożyć nie dawał, a mordę darł jak dziewucha przed okresem. Teraz ja będę sierżant i mówię wam, że moje sierżantowanie wam się o wiele bardziej spodoba.
- No, dobra - rzekł w końcu Sven, schował swoją broń i szeroko się uśmiechnął. - Co rozkażesz, sierżancie?
Otto podszedł do Aleafynn i ze wstrętnym uśmiechem na twarzy spojrzał w jej rozszerzone przerażeniem oczy.
Królik z zaciekawieniem przyglądał się siedzącej nieruchomo elfce.
Siedziała pod drzewem zapatrzona w jakiś niewidzialny punkt. Od czasu do czasu drżała, poruszona mroźnymi podmuchami wiatru. Krople deszczu zmywały z jej twarzy zaskorupiałą warstwę błota oraz krwi i spływały niżej na wystrzępioną, podartą suknię, odsłaniającą o wiele więcej niż powinna. Zaciekawione zwierzę dotknęło nosem jej dłoni.
Aleafynn gwałtownym ruchem złapała królika i szybko skręciła mu kark. Połamanymi paznokciami rozdarła skórę i zatopiła zęby w surowym mięsie. Wzięła kęs, a później drugi. Była taka głodna i wyczerpana. Całe ciało pulsowało tępym bólem, ale musiała dalej szukać. Ithalor musi być gdzieś w pobliżu. Wkrótce wszystko się skończy. Już wkrótce. Trzeba tylko przeżyć.
Przełknęła z obrzydzeniem kolejnego kęsa i wystawiła twarz na mroźny deszcz, by zmyć zwierzęcą krew, ściekającą z jej ust.
Dokończyła posiłek i podniosła się na nogi. Ruszyła dalej, przed siebie, z nadzieją w sercu. Z rozpaczliwą nadzieją, której tak kurczowo się trzymała już przez ponad tydzień, a która wciąż pchała ją do przodu, kazała żyć. Ta nadzieja sprawiała, że nieważne był głód i zmęczenie, jej wstyd czy zakażenie wdające się w ranę na nodze. Ważny był tylko koniec, a to Aleafynn miała o nim zdecydować. Musiała.
Siedziała skulona wśród gałęzi drzewa, na które ledwo się wdrapała, i patrzyła z przerażeniem na pokryte kostnymi wypustkami wilki o groteskowych pyskach. Krążyły wokół szukając posiłku, szukając jej.
Gdy drapieżcy odeszli, zapadał już zmrok. Aleafynn odczekała jeszcze jakiś czas, nim w końcu zdecydowała się zejść na dół. Chciała mieć pewność, że bestie odeszły. Rozejrzała się, ale kurtyna nocy powoli już zapadała, więc niewiele zobaczyła. Chmury na niebie przesłaniały gwiazdy i księżyce, zabierając tę odrobinę światła, którą dawały. Padła zmęczona pomiędzy konary drzew i skuliła się w kłębek. Chciała usnąć, ale strach, głód i zimno jej nie pozwalały.
Nagle usłyszała warknięcie kilka metrów dalej. Odwróciła się powoli i zobaczyła jedną z bestii, czającą się krzakach. Była ranna w łapę i kuśtykała niemrawo, węsząc pośród zarośli. Elfka ostrożnie odwróciła się i bardzo wolno zaczęła się przesuwać tak, by przesłoniło ją pobliskie drzewo; zahaczyła jednak ręką o krzak jeżyn i syknęła z bólu, gdy kolce zagłębiły się w jej skórze. Bestia natychmiast skierowała swoją uwagę w kierunku Aleafynn. Patrzyła przez chwilę bezmyślnie, oblizując przy tym strużki śluzowatej śliny wypływającej spomiędzy nierównych rzędów zębów. Postąpiła parę kroków naprzód i po chwili rzuciła się pędem na leżącą elfkę.
Aleafynn chwyciła leżącą obok niej ułamaną gałąź i rozpaczliwie zaczęła nią przed sobą wymachiwać. Z jej gardła wyrwał się krzyk, który przeciął wieczorną ciszę. Żółte kły zagłębiły się w jej nodze, docierając aż do samej kości. Uderzyła. Raz, drugi, trzeci. W końcu chwyt zelżał. Kolejne uderzenie wybiło kilka zębów z paszczy wilka. Kopnęła na oślep, ale nie trafiła. Wolną ręką chwyciła kamień i cisnęła nim prosto w głowę bestii. Kości chrupnęły i zdeformowane zwierze padło nieprzytomne lub martwe.
Zerwała się i ruszyła przez las, wlokąc za sobą zranioną nogę.
Leżała na plecach półprzytomna, podziwiając płynące leniwie po niebie chmury, które w świetle zachodzącego słońca nabierały fantastycznych barw. Słyszała głos Ithalora, czuła jak głaszcze ją po policzku i odsuwa niesforne kosmyki z jej twarzy. Uśmiechnęła się i zaczęła nucić pod nosem smętną kołysankę, którą jej ukochany tak uwielbiał. To koniec. Nareszcie znalazła ukojenie. Nie czuła już bólu, strachu, wstydu. Mogła leżeć tu i cieszyć się towarzystwem tworów swojej własnej wyobraźni i ciepłem, które jej przynosiły.
- Panienko? - Nagle spokojny, niski głos wszystko zburzył i łzy pociekły po jej policzkach.
- Żyje? - spytał inny głos, nieco piskliwy.
Milczenie. Długie. Idźcie sobie, pomyślała. Wynoście się. Nie chcę już nic. Zostawcie mnie.
Podnieśli ją. Zaszlochała.
Jakiś czas później obudziły ją rozmowy i trzask ogniska. Musiała stracić przytomność, gdy ją nieśli. Spojrzała wystraszona po garstce ludzi stłoczonej w niewielkim jarze. Wszyscy byli wychudzeni i brudni. Każdy miał w swoich oczach coś z wygłodniałego zwierza. Nad ogniem, na prowizorycznym rożnie zrobionym z grubej gałęzi, piekło się jakieś mięso.
Otuliła się szczelniej derką, którą była przykryta i patrzyła w milczeniu na ludzi. Jeden z nich zauważył, że Aleafynn się poruszyła i podszedł do niej z kawałkiem mięsa z ogniska.
- Proszę, jedz - Jego uśmiech byłby w tej chwili czymś najwspanialszym na świecie, gdyby nie zżółknięte, ostre zęby.
Ithalor cicho przemykał pomiędzy drzewami, wytężając wzrok w poszukiwaniu potencjalnych nieprzyjaciół. Zamarł w bezruchu, gdy usłyszał szelest po drugiej stronie niedalekiej polanki usianej trupami imperialnych żołnierzy. Przykucnął i naciągnął na głowę ciemnozielony kaptur z doczepionym mchem i gałązkami. Delikatnie wyciągnął strzałę z zawieszonego na plecach kołczanu i czekał.
Z dziką nadzieją i uporem przemierzał las w poszukiwaniu swojej ukochanej. Gdy wraz ze swoim oddziałem wrócił do Filaveth i zastał je w ruinach, myślał o odebraniu sobie życia, lecz gdy dowódca poinformował go, że wśród ciał nie ma Aleafynn, błyskawicznie odzyskał nadzieję i wiedział, co musi dalej czynić. Zdezerterował i na własną rękę rozpoczął poszukiwania. Minęło już kilka dni. Podejmował kolejne tropy, ale każdy z nich w pewnym momencie ginął w nasączonej krwią ziemi. Ale nadal była nadzieja, że Aleafynn żyje. I tylko to się liczyło. Musiał ją znaleźć.
Z lasu wyłoniło się kilka szczupłych, zgarbionych sylwetek odzianych w jakieś brudne łachmany. Wolnym, niepewnym krokiem zbliżyły się do zwłok. Jedna z nich kucnęła i zaczęła rozpaczliwymi ruchami zdzierać ubranie z umarłego. Chwilę później zatopiła zęby w jego ciele. Pozostali uczynili podobnie z innymi zmarłymi. Z biegiem czasu, na polankę wkraczało coraz więcej tych żałosnych istot.
Puścił cięciwę i strzała przebiła serce jednego z trupojadów. Nim pozostali zorientowali się, że są atakowani, padło jeszcze dwóch. Reszta z potępieńczym jękiem rzuciła się na Ithalora. Posłał jeszcze jedną strzałę, po czym dobył miecza. Smukłe ostrze przebiło klatkę piersiową, a moment później zakreśliło w powietrzu szeroki łuk i odrąbało głowę.
Było ich dużo, ale Ithalor mógł dać im radę. Te żałosne stworzenia były niczym wobec szermierczych zdolności Leśnego Ducha. Poczerniane ostrze długiego miecza tańczyło w powietrzu, raz po raz odrąbując szponiaste łapy i przebijając wychudzone ciała. Nawet pomimo przewagi liczebnej, przeciwnicy Ithalora nie mieli szans na zwycięstwo.
Gdy zostało ich trzech, rzucili się do ucieczki. Każdy w innym kierunku. Elfi wojownik ruszył w pogoń za najchudszym, który powłóczył nieco lewą nogą. Już niemal go dopadł, gdy nagle stwór gwałtownie się odwrócił i zamachnął się kościstą, szponiastą łapą i uderzył go prosto w twarz. Elf przewrócił się, ale błyskawicznie zerwał się na nogi, gotowy, by stawić czoła nieprzyjacielowi.
Już miał wystrzelić do przodu i półpiruetem pozbawić stwora głowy, gdy nagle dostrzegł jego twarz. Zamarł w bezruchu i wypuścił miecz z dłoni.
- Aleafynn? - spytał pełnym boleści głosem, ale w oczach stwora dostrzegł jedynie obłęd. - Moja kochana... - szepnął, na chwilę przed tym, jak ostre niczym brzytwa szpony rozerwały jego gardło.
================================
Nie wiem czy wolno, ale zaryzykuję i pokuszę się o kilka zdań o tekście. Po pierwsze, tworzony był pod realia gry fabularnej WFRP. Jednak nawet teraz, po ośmiu miesiącach od jego napisania, uważam, że nieznajomość uniwersum Warhammera, nie wpłynie negatywnie na jego odbiór. Po drugie, sam pomysł powstał na skutek refleksji - czy elf może zostać ghulem? Doszedłem do wniosku, że może, ale trzeba go złamać, a to niełatwe zadanie. Zacząłem się zastanawiać co popycha ludzi (i elfy pewnie też) do najgorszych czynów i odpowiedź sama się nasunęła - wojna. Tam właśnie można uświadczyć irracjonalnego zachowania i aktów desperacji. Ot, i zdało mi się to idealnym tłem dla mojego pomysłu :)
A teraz szanowni forumowiczę, liczę, zgodnie z obietnicami Grupy Trzymającej Władzę, na bezlitosną krytykę. Bóg zapłać wam w dzieciach ;)
Swój krótki komentarz wstawiam na końcu, żeby nie zdradzać od razu fabuły. W tym miejscu pozwolę sobie tylko zamieścić drobną radę od pewnej osoby, która kiedyś przeczytała tekst - jeśli czytelnik ma dostęp do utworu Apocalyptici pt. "Deathzone", to zanim się zabierze do czytania tego tekstu, niech go sobie włączy. ;) Podobno daje to niezły efekt, ale co ja tam wiem. Ja żem tylko ałtor i użyszkodnik biedny ;)
GŁÓD
Aleafynn siedziała skulona w lisiej norze. Była przerażona. W jednej chwili jej świat runął i zamienił się w oszalałe piekło.
Przez ostatnie dni, wszyscy w Filaveth nabierali coraz większych nadziei, że wszystko znów będzie jak dawniej. Zwiadowcy wracali z wieściami, iż ludzie odnosili kolejne zwycięstwa nad sługami Mrocznych Bogów. Oblężenie Middenheim, największej imperialnej fortecy, zostało przerwane, a ze wszystkich stron nadciągały posiłki z zadaniem przepędzenia resztek armii Chaosu. Zdawać by się mogło, że wojna się skończyła, że Filaveth może ponownie stać się leśną, senną oazą spokoju.
Jakże wszyscy się mylili.
Krzyknęła ze strachu, gdy obok niej wylądowała zmasakrowana głowa jednego z Leśnych Duchów. Nikt jej nie usłyszał. Nad nią wciąż szalała walka. Banda ohydnie zdeformowanych, bezwłosych zwierzoludzi, która najechała miasteczko elfów kilkanaście minut temu, wciąż zbierała swoje krwawe żniwo. Szczęk stali i świst strzał zlewał się okrzykami agonii, dzikim warczeniem, trzaskiem łamanych kości i obrzydliwym chrzęstem rozszarpywanych ciał. Błoto mieszało się z krwią i spływało prosto na głowę Aleafynn zlepiając jej włosy i spływając na twarz. Zwymiotowała. Strach, który paraliżował jej ciało, w końcu obezwładnił także jej umysł i zsunęła się zemdlona głębiej w norę.
Pierwsze, co poczuła po przebudzeniu, to kwaśny smród własnych wymiocin wymieszany z obrzydliwą wonią krwi. Przetarła zlepione błotem powieki i zdrętwiałymi rękoma zaczęła się wygrzebywać spod ziemi. Wszędzie wokół było cicho. Las milczał razem z poległymi, a wszelkie zwierzęta już dawno opuściły to koszmarne pobojowisko.
Chwyciła za wystający korzeń, by podciągnąć się wyżej i dostrzegła nadgryzioną twarz jej brata. Zapłakała głośno i zsunęła się z powrotem.
Wszystko przepadło. Wszystkie marzenia w jednej chwili padły martwe. Chciała tylko żyć w spokoju. Nie wadziła nikomu, nie żywiła do nikogo nienawiści, żadnej urazy. Chciała tylko spokojnego Filaveth i Ithalora u jej boku. Armie Chaosu przegrały, a jej ukochany miał wrócić z wojny lada dzień. Mogliby zostać małżeństwem i wieść spokojny i radosny żywot w leśnych ostępach. Dlaczego to wszystko przepadło?
- Dlaczego! - wrzasnęła na całe gardło i zadławiła się własnymi łzami.
Chcę umrzeć, pomyślała. Chcę umrzeć. Nic już nie ma sensu. Nic już dla mnie nie ma na tym świecie. Wszystko przepadło. Wyczołgała się z nory i tępym wzrokiem obrzuciła pole bitwy. Przeszła parę kroków i padła na kolana, gdy zobaczyła jej ojca nabitego na toporny rożen i ponadgryzanego w wielu miejscach.
Padła twarzą w błoto i znieruchomiała. Zostanie tu, aż śmierć po nią nie przyjdzie.
Jej wzrok padł na zdobiony sztylet jednego z Duchów. Wyciągnęła po niego rękę i przystawiła ostrze do nadgarstka. Śmierć w koszmarze to błogosławieństwo. Spojrzała na srebrną bransoletę od Ithalora i znów zapłakała. Tak bardzo go teraz potrzebowała. Jak nigdy dotąd, chciała poczuć jego ciepło, jego silne ramiona.
Nie mogła teraz umrzeć jak dzikie, zaszczute zwierzę. Nie dopóki istniała nadzieja. Chwyciła mocniej sztylet i podparła się na łokciu. Ithalor był dumnym wojownikiem i nigdy by sobie nie wybaczył, że nie zdążył na czas, by ocalić swoją ukochaną. Sam odebrałby sobie życie. Nie chciała tego. Kochała go i chciała, żeby żył. Chciała żyć z nim.
Uciekała najszybciej jak potrafiła, ale wciąż słyszała za sobą ujadanie psów myśliwskich. Po lesie echem niosły się krzyki w topornym, ludzkim języku:
- Wiedźma! Gońcie wiedźmę!
Nie wiedziała, czego ci ludzie od niej chcą. Wędrowała już lasami kilka dni, żywiąc się nielicznymi, nadającymi się jeszcze do spożycia korzonkami i grzybami. Była wyczerpana i gdy zobaczyła w oddali obozowisko ludzi, zbliżyła się. Chciała tylko odpocząć przy ogniu, może coś zjeść, jeśli byliby na tyle łaskawi. Nie miała złych zamiarów, ale oni na sam jej widok podskoczyli ze swych legowisk z przerażeniem w oczach. Jeden z nich chwycił za kuszę i gdyby nie zapadające ciemności i jego ludzki, kiepski wzrok, zabiłby ją.
Biegła przed siebie na oślep, odgarniając gałęzie i potykając się o wystające korzenie. Bełt świsnął tuż obok jej głowy, po czym otarł się o stojące nieopodal drzewo i poszybował w ciemność. Znów się potknęła, straciła równowagę i stoczyła się ze wzniesienia, na którym się znajdowali.
Uderzyła głową o jakiś kamień i straciła przytomność.
Otto spojrzał na związaną i zakneblowaną elfkę, leżącą w pewnym oddaleniu od obozowiska.
- Wiedźma, nie wiedźma, ale dupę ma ładną.
Żołnierze zarechotali zadowoleni, że w końcu ktoś poruszył ten temat.
- Cholera, sierżancie! Nie bądź dupek i Sigmaryta! Ponad dwa miesiące żeśmy walczyli, doliczyć do tego jeszcze wcześniejszą i obecną tułaczkę, a będzie ze sto dni bez żadnego chędożenia.
- Stul pysk, skurwielu! Jak cię ch** swędzi, to cię zaraz podrapię - warknął niski, barczysty sierżant, unosząc do góry pałasz i pokazując swojemu podkomendnemu, czym dokładnie ma go zamiar podrapać. - Elfica jedzie z nami do stanicy. Tam kapitan zdecyduje, co dalej.
- Zwierzoludź cię trącał - burknął Otto.
- Jeszcze jeden taki komentarz żołnierzu, a tak cię kopnę w ten głupi łeb, że będziesz brzydszy niż krasnoludzka baba.
- Co się drzesz, sierżancie! Otto ma racje. Myśmy po przejściach. Skrzywiona psychika i te sprawy. Trzeba nam jakoś odreagować, nie? - wtrącił się Sven. - A mi to na elficę nie wygląda. Wiedźma to jakaś, co się z demonami w lesie puszcza. Jej tam wszystko jedno i tak ma dupę rozepchaną.
- Co jest, Sven? Znudziło ci się oddychanie prostym nosem? - Sierżant obrzucił go zabójczym spojrzeniem. - Mówię, że dziewka jedzie do stanicy, i tak ma być. Jasne?
- Nie - rzekł Otto na chwilę przed tym, jak jego miecz przeszył klatkę piersiową sierżanta.
Pozostali spojrzeli po sobie zszokowani. Sven położył rękę na rękojeści miecza i cofnął się parę kroków.
- No i co się gapicie, trepy? - rzekł Otto lekkim tonem, wycierając miecz o tunikę swojego dowódcy. - ch** był, więc nie ma co żałować. Napitku skąpił, chędożyć nie dawał, a mordę darł jak dziewucha przed okresem. Teraz ja będę sierżant i mówię wam, że moje sierżantowanie wam się o wiele bardziej spodoba.
- No, dobra - rzekł w końcu Sven, schował swoją broń i szeroko się uśmiechnął. - Co rozkażesz, sierżancie?
Otto podszedł do Aleafynn i ze wstrętnym uśmiechem na twarzy spojrzał w jej rozszerzone przerażeniem oczy.
Królik z zaciekawieniem przyglądał się siedzącej nieruchomo elfce.
Siedziała pod drzewem zapatrzona w jakiś niewidzialny punkt. Od czasu do czasu drżała, poruszona mroźnymi podmuchami wiatru. Krople deszczu zmywały z jej twarzy zaskorupiałą warstwę błota oraz krwi i spływały niżej na wystrzępioną, podartą suknię, odsłaniającą o wiele więcej niż powinna. Zaciekawione zwierzę dotknęło nosem jej dłoni.
Aleafynn gwałtownym ruchem złapała królika i szybko skręciła mu kark. Połamanymi paznokciami rozdarła skórę i zatopiła zęby w surowym mięsie. Wzięła kęs, a później drugi. Była taka głodna i wyczerpana. Całe ciało pulsowało tępym bólem, ale musiała dalej szukać. Ithalor musi być gdzieś w pobliżu. Wkrótce wszystko się skończy. Już wkrótce. Trzeba tylko przeżyć.
Przełknęła z obrzydzeniem kolejnego kęsa i wystawiła twarz na mroźny deszcz, by zmyć zwierzęcą krew, ściekającą z jej ust.
Dokończyła posiłek i podniosła się na nogi. Ruszyła dalej, przed siebie, z nadzieją w sercu. Z rozpaczliwą nadzieją, której tak kurczowo się trzymała już przez ponad tydzień, a która wciąż pchała ją do przodu, kazała żyć. Ta nadzieja sprawiała, że nieważne był głód i zmęczenie, jej wstyd czy zakażenie wdające się w ranę na nodze. Ważny był tylko koniec, a to Aleafynn miała o nim zdecydować. Musiała.
Siedziała skulona wśród gałęzi drzewa, na które ledwo się wdrapała, i patrzyła z przerażeniem na pokryte kostnymi wypustkami wilki o groteskowych pyskach. Krążyły wokół szukając posiłku, szukając jej.
Gdy drapieżcy odeszli, zapadał już zmrok. Aleafynn odczekała jeszcze jakiś czas, nim w końcu zdecydowała się zejść na dół. Chciała mieć pewność, że bestie odeszły. Rozejrzała się, ale kurtyna nocy powoli już zapadała, więc niewiele zobaczyła. Chmury na niebie przesłaniały gwiazdy i księżyce, zabierając tę odrobinę światła, którą dawały. Padła zmęczona pomiędzy konary drzew i skuliła się w kłębek. Chciała usnąć, ale strach, głód i zimno jej nie pozwalały.
Nagle usłyszała warknięcie kilka metrów dalej. Odwróciła się powoli i zobaczyła jedną z bestii, czającą się krzakach. Była ranna w łapę i kuśtykała niemrawo, węsząc pośród zarośli. Elfka ostrożnie odwróciła się i bardzo wolno zaczęła się przesuwać tak, by przesłoniło ją pobliskie drzewo; zahaczyła jednak ręką o krzak jeżyn i syknęła z bólu, gdy kolce zagłębiły się w jej skórze. Bestia natychmiast skierowała swoją uwagę w kierunku Aleafynn. Patrzyła przez chwilę bezmyślnie, oblizując przy tym strużki śluzowatej śliny wypływającej spomiędzy nierównych rzędów zębów. Postąpiła parę kroków naprzód i po chwili rzuciła się pędem na leżącą elfkę.
Aleafynn chwyciła leżącą obok niej ułamaną gałąź i rozpaczliwie zaczęła nią przed sobą wymachiwać. Z jej gardła wyrwał się krzyk, który przeciął wieczorną ciszę. Żółte kły zagłębiły się w jej nodze, docierając aż do samej kości. Uderzyła. Raz, drugi, trzeci. W końcu chwyt zelżał. Kolejne uderzenie wybiło kilka zębów z paszczy wilka. Kopnęła na oślep, ale nie trafiła. Wolną ręką chwyciła kamień i cisnęła nim prosto w głowę bestii. Kości chrupnęły i zdeformowane zwierze padło nieprzytomne lub martwe.
Zerwała się i ruszyła przez las, wlokąc za sobą zranioną nogę.
Leżała na plecach półprzytomna, podziwiając płynące leniwie po niebie chmury, które w świetle zachodzącego słońca nabierały fantastycznych barw. Słyszała głos Ithalora, czuła jak głaszcze ją po policzku i odsuwa niesforne kosmyki z jej twarzy. Uśmiechnęła się i zaczęła nucić pod nosem smętną kołysankę, którą jej ukochany tak uwielbiał. To koniec. Nareszcie znalazła ukojenie. Nie czuła już bólu, strachu, wstydu. Mogła leżeć tu i cieszyć się towarzystwem tworów swojej własnej wyobraźni i ciepłem, które jej przynosiły.
- Panienko? - Nagle spokojny, niski głos wszystko zburzył i łzy pociekły po jej policzkach.
- Żyje? - spytał inny głos, nieco piskliwy.
Milczenie. Długie. Idźcie sobie, pomyślała. Wynoście się. Nie chcę już nic. Zostawcie mnie.
Podnieśli ją. Zaszlochała.
Jakiś czas później obudziły ją rozmowy i trzask ogniska. Musiała stracić przytomność, gdy ją nieśli. Spojrzała wystraszona po garstce ludzi stłoczonej w niewielkim jarze. Wszyscy byli wychudzeni i brudni. Każdy miał w swoich oczach coś z wygłodniałego zwierza. Nad ogniem, na prowizorycznym rożnie zrobionym z grubej gałęzi, piekło się jakieś mięso.
Otuliła się szczelniej derką, którą była przykryta i patrzyła w milczeniu na ludzi. Jeden z nich zauważył, że Aleafynn się poruszyła i podszedł do niej z kawałkiem mięsa z ogniska.
- Proszę, jedz - Jego uśmiech byłby w tej chwili czymś najwspanialszym na świecie, gdyby nie zżółknięte, ostre zęby.
Ithalor cicho przemykał pomiędzy drzewami, wytężając wzrok w poszukiwaniu potencjalnych nieprzyjaciół. Zamarł w bezruchu, gdy usłyszał szelest po drugiej stronie niedalekiej polanki usianej trupami imperialnych żołnierzy. Przykucnął i naciągnął na głowę ciemnozielony kaptur z doczepionym mchem i gałązkami. Delikatnie wyciągnął strzałę z zawieszonego na plecach kołczanu i czekał.
Z dziką nadzieją i uporem przemierzał las w poszukiwaniu swojej ukochanej. Gdy wraz ze swoim oddziałem wrócił do Filaveth i zastał je w ruinach, myślał o odebraniu sobie życia, lecz gdy dowódca poinformował go, że wśród ciał nie ma Aleafynn, błyskawicznie odzyskał nadzieję i wiedział, co musi dalej czynić. Zdezerterował i na własną rękę rozpoczął poszukiwania. Minęło już kilka dni. Podejmował kolejne tropy, ale każdy z nich w pewnym momencie ginął w nasączonej krwią ziemi. Ale nadal była nadzieja, że Aleafynn żyje. I tylko to się liczyło. Musiał ją znaleźć.
Z lasu wyłoniło się kilka szczupłych, zgarbionych sylwetek odzianych w jakieś brudne łachmany. Wolnym, niepewnym krokiem zbliżyły się do zwłok. Jedna z nich kucnęła i zaczęła rozpaczliwymi ruchami zdzierać ubranie z umarłego. Chwilę później zatopiła zęby w jego ciele. Pozostali uczynili podobnie z innymi zmarłymi. Z biegiem czasu, na polankę wkraczało coraz więcej tych żałosnych istot.
Puścił cięciwę i strzała przebiła serce jednego z trupojadów. Nim pozostali zorientowali się, że są atakowani, padło jeszcze dwóch. Reszta z potępieńczym jękiem rzuciła się na Ithalora. Posłał jeszcze jedną strzałę, po czym dobył miecza. Smukłe ostrze przebiło klatkę piersiową, a moment później zakreśliło w powietrzu szeroki łuk i odrąbało głowę.
Było ich dużo, ale Ithalor mógł dać im radę. Te żałosne stworzenia były niczym wobec szermierczych zdolności Leśnego Ducha. Poczerniane ostrze długiego miecza tańczyło w powietrzu, raz po raz odrąbując szponiaste łapy i przebijając wychudzone ciała. Nawet pomimo przewagi liczebnej, przeciwnicy Ithalora nie mieli szans na zwycięstwo.
Gdy zostało ich trzech, rzucili się do ucieczki. Każdy w innym kierunku. Elfi wojownik ruszył w pogoń za najchudszym, który powłóczył nieco lewą nogą. Już niemal go dopadł, gdy nagle stwór gwałtownie się odwrócił i zamachnął się kościstą, szponiastą łapą i uderzył go prosto w twarz. Elf przewrócił się, ale błyskawicznie zerwał się na nogi, gotowy, by stawić czoła nieprzyjacielowi.
Już miał wystrzelić do przodu i półpiruetem pozbawić stwora głowy, gdy nagle dostrzegł jego twarz. Zamarł w bezruchu i wypuścił miecz z dłoni.
- Aleafynn? - spytał pełnym boleści głosem, ale w oczach stwora dostrzegł jedynie obłęd. - Moja kochana... - szepnął, na chwilę przed tym, jak ostre niczym brzytwa szpony rozerwały jego gardło.
================================
Nie wiem czy wolno, ale zaryzykuję i pokuszę się o kilka zdań o tekście. Po pierwsze, tworzony był pod realia gry fabularnej WFRP. Jednak nawet teraz, po ośmiu miesiącach od jego napisania, uważam, że nieznajomość uniwersum Warhammera, nie wpłynie negatywnie na jego odbiór. Po drugie, sam pomysł powstał na skutek refleksji - czy elf może zostać ghulem? Doszedłem do wniosku, że może, ale trzeba go złamać, a to niełatwe zadanie. Zacząłem się zastanawiać co popycha ludzi (i elfy pewnie też) do najgorszych czynów i odpowiedź sama się nasunęła - wojna. Tam właśnie można uświadczyć irracjonalnego zachowania i aktów desperacji. Ot, i zdało mi się to idealnym tłem dla mojego pomysłu :)
A teraz szanowni forumowiczę, liczę, zgodnie z obietnicami Grupy Trzymającej Władzę, na bezlitosną krytykę. Bóg zapłać wam w dzieciach ;)
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Pierwsze skanowanie tekstu zakończone. Żadnej muzyki podczas czytania - to przeszkadza w koncentracji. Nie zrozumiałabym, co czytam, gdyby mi coś grało. :)))
Uwaga na początek, Mroczne Serce: masz zaimkozę. Dobrze Ci radzę zatem: traktuj zaimek swój/swoja/swoje jako zakazany. Nie używaj, chyba że w cytatach i zwrotach frazeologicznych, utrwalonych już w języku. A jeżeli w zdaniu musi się pojawić jakikolwiek zaimek osobowy lub wskazujący - przemyśl trzy razy, czy nie ma innej opcji. Jeżeli jest - zapewne będzie lepsza niż zdanie z zaimkiem.
Za chwilę dokładniejsza łapanka.
Uwaga na początek, Mroczne Serce: masz zaimkozę. Dobrze Ci radzę zatem: traktuj zaimek swój/swoja/swoje jako zakazany. Nie używaj, chyba że w cytatach i zwrotach frazeologicznych, utrwalonych już w języku. A jeżeli w zdaniu musi się pojawić jakikolwiek zaimek osobowy lub wskazujący - przemyśl trzy razy, czy nie ma innej opcji. Jeżeli jest - zapewne będzie lepsza niż zdanie z zaimkiem.
Za chwilę dokładniejsza łapanka.
So many wankers - so little time...
- BlackHeart
- Pćma
- Posty: 221
- Rejestracja: sob, 01 gru 2007 08:48
- Mort00s
- Fargi
- Posty: 355
- Rejestracja: czw, 04 paź 2007 21:39
Widząc nazwę tematu spodziewałem się czegoś bardziej humorzastego. A tu nic bardziej mylnego.
I zwierzoludzie... troszkę bardziej szczegółowo. 'Zwierzoludzia' można sobie wyobrazić na X sposobów.
Poza tym zaimkoza, o której już wspomniała Małgorzata.
Ogólnie tekst nawet mi się podoba. Umiesz wywołać odpowiednie do danej chwili uczucia. Dobrze, że zdecydowałeś się umieścić ten tekst na Warsztatach. Tylko jedno mnie denerwuje. Łatwo przewidzieć to i owo. To, że Aleafynn stanie się ghulem było wręcz oczywiste.
Mam rozumieć, że głowa wpadła do nory?Krzyknęła ze strachu, gdy obok niej wylądowała zmasakrowana głowa jednego z Leśnych Duchów
I zwierzoludzie... troszkę bardziej szczegółowo. 'Zwierzoludzia' można sobie wyobrazić na X sposobów.
Lepiej dać "?!".- Dlaczego!
Z taką raną? No to niezła jest, bo zahaczając o krzak jeżyn syknęła z bólu, a tu nic.Zerwała się i ruszyła przez las, wlokąc za sobą zranioną nogę.
Ma dziewczyna talent. Rzuciła w wilka kamieniem i wszystko kości mu popękały. No i nieprzytomne, a martwe to jednak różnica. Zdecyduj się.Wolną ręką chwyciła kamień i cisnęła nim prosto w głowę bestii. Kości chrupnęły i zdeformowane zwierze padło nieprzytomne lub martwe.
Poza tym zaimkoza, o której już wspomniała Małgorzata.
Ogólnie tekst nawet mi się podoba. Umiesz wywołać odpowiednie do danej chwili uczucia. Dobrze, że zdecydowałeś się umieścić ten tekst na Warsztatach. Tylko jedno mnie denerwuje. Łatwo przewidzieć to i owo. To, że Aleafynn stanie się ghulem było wręcz oczywiste.
"Gdy walczysz z potworami, uważaj by nie stać się jednym z nich.
Gdy patrzysz w otchłań, ona również patrzy i w Ciebie."
Friedrich Nietzsche
Gdy patrzysz w otchłań, ona również patrzy i w Ciebie."
Friedrich Nietzsche
- Ebola
- Straszny Wirus
- Posty: 12009
- Rejestracja: czw, 07 lip 2005 18:35
- Płeć: Nie znam
Odnośnie pierwszych akapitów, póki co:
Jak się tam zmieściła, jak tam wlazła? Widziałeś lisie nory? No, chyba że Aleafynn była skrzatem, to w porządku.Siedziała w lisiej norze
Jedz szczaw i mirabelki, a będziesz, bracie, wielki!
FORUM FAHRENHEITA KOREĄ PÓŁNOCNĄ POLSKIEJ FANTASTYKI! (Przewodas)
Wzrúsz Wirúsa!
FORUM FAHRENHEITA KOREĄ PÓŁNOCNĄ POLSKIEJ FANTASTYKI! (Przewodas)
Wzrúsz Wirúsa!
- BlackHeart
- Pćma
- Posty: 221
- Rejestracja: sob, 01 gru 2007 08:48
Wirusie, Mort00s - cóż, widziałem lisią norę, i to nie jedną. Zapewniam, że te z nich, gdzie samice siedzą z młodymi bywają dosyć spore. Drobna kobietka by się tam na upartego zmieściła.
Jednak rozumiem o co wam chodzi, bo sam przed wysłaniem się zastanawiałem czy nie zamienić tej nory na coś innego (jaskinię jakąś, czy coś).
EDIT
Korzystając z okazji, spytam o jedną rzecz - Jak (o ile to możliwe) formatować ten przeklęty tekst, żeby na forum były widoczne wcięcia akapitowe?
Jednak rozumiem o co wam chodzi, bo sam przed wysłaniem się zastanawiałem czy nie zamienić tej nory na coś innego (jaskinię jakąś, czy coś).
EDIT
Korzystając z okazji, spytam o jedną rzecz - Jak (o ile to możliwe) formatować ten przeklęty tekst, żeby na forum były widoczne wcięcia akapitowe?
- Ebola
- Straszny Wirus
- Posty: 12009
- Rejestracja: czw, 07 lip 2005 18:35
- Płeć: Nie znam
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Nie robić wcięć, robić przejścia enter + wolna linijka.
Czyli tak:
Akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit
Drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit
Niestety, zagadałam się z Iką przez telefon, więc ta łapanka trochę się przesunie. W czasie. Ale dzisiaj. Tylko jeszcze kupię fajki...
Czyli tak:
Akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit akapit
Drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit drugi akapit
Niestety, zagadałam się z Iką przez telefon, więc ta łapanka trochę się przesunie. W czasie. Ale dzisiaj. Tylko jeszcze kupię fajki...
So many wankers - so little time...
- BlackHeart
- Pćma
- Posty: 221
- Rejestracja: sob, 01 gru 2007 08:48
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
- Radioaktywny
- Niegrzeszny Mag
- Posty: 1706
- Rejestracja: pn, 16 lip 2007 22:51
Zgodnie z propozycją, przeczytałem tekst przy dźwiękach "Deathzone" Apocaypticii (notabene jednej z moich ulubionych kapel). I faktycznie, utwór muzyczny i utwór literacki ładnie ze sobą współgrają;-)
No, tekst nienajgorszy, choć mentalność obojga kochanków jest drażniąca niczym u Romea i Julii. To, że elf chce się zabić, myśląc, że ukochana nie żyje - no dobra, rozumiem, gorąca miłość, samobójstwa z miłości się zdarzają. Ale elfka chciała się zabić, mimo że miała pewność, że jej luby wróci lada dzień! To mnie naprawdę wkurzyło...
Łapanki nie zrobię, bo nie mam cierpliwości do robienia łapanek na laptopie (na którego jestem tymczasowo skazany). Ale bez obaw, Użyszkodniku O Czarnym Sercu - Małgorzata obiecała łapankę, a ona zrobi to na pewno kompetentniej ode mnie;-)
No, tekst nienajgorszy, choć mentalność obojga kochanków jest drażniąca niczym u Romea i Julii. To, że elf chce się zabić, myśląc, że ukochana nie żyje - no dobra, rozumiem, gorąca miłość, samobójstwa z miłości się zdarzają. Ale elfka chciała się zabić, mimo że miała pewność, że jej luby wróci lada dzień! To mnie naprawdę wkurzyło...
Łapanki nie zrobię, bo nie mam cierpliwości do robienia łapanek na laptopie (na którego jestem tymczasowo skazany). Ale bez obaw, Użyszkodniku O Czarnym Sercu - Małgorzata obiecała łapankę, a ona zrobi to na pewno kompetentniej ode mnie;-)
There are three types of people - those who can count and those who can't.
MARS!!!
W pomadkach siedzi szatan!
MARS!!!
W pomadkach siedzi szatan!
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
No, to czas obietnicę spełnić.
Jazda!
I lepiej nie tyle "wszyscy", co mieszkańcy Filaveth.
Ohydna deformacja, to przegadanie. W znaczeniu wyrazu „deformacja” kryje się nacechowanie pejoratywne. Nie przekonuj na siłę, Autorze. Czytelnik Ci nie uwierzy na słowo.
Zaimkoza, jak mówiłam wcześniej.
Obrzydliwy chrzęst rozszarpywanych ciał - podobnie. Wiadomo, że to nie jest miłe dla ucha. Nie staraj się przycisnąć odbiorcy. Co ma zrozumieć, zrozumie. Kontekst jest. Opis skrócony nie będzie się wydawał tak wysilony. Lżej będzie.
Wiemy, że to ona wymiotowała. Określenie niepotrzebne. Że woń krwi jest obrzydliwa, to też wie każdy – oczywistość. Niepotrzebne dookreślenie. Z kontekstu wynika, co trzeba. Nie należy zatem czytelnika zmuszać, by zrozumiał, o co Autorowi chodzi. Odbiorca przyparty do muru stawia opór tekstowi. I tekst najczęściej przegrywa. :P
Pomijam, że brat wyskakuje nagle, jak na zawołanie. Wcześniej narrator snuł rozważania o wiosce, wojnie, a bohaterka siedziała w norze. I się bała. I nawet przez myśl nie przeszło narratorowi, żeby trochę przybliżyć sytuację rodzinną bohaterki. Szkoda. Zamiast mi serwować łopatologię w postaci oazy spokoju i tym podobnej sielany, trzeba było przywołać obrazek szczęśliwej rodziny na łonie – to samo by wyszło, a jeszcze informacja o bracie bohaterki by się pojawiła. Nie do pogardzenia, bo tutaj byłby wtedy ładny kontrast.
Parsknęłam śmiechem, ponieważ niezręcznie budowane napięcie. Trzy orzeczenia. Czynności drobiazgowo opisane, jak równoważne: chwyciła-podciągnęła się-zobaczyła. Ta ostatnia rzecz winna się znaleźć w osobnym zdaniu. I zamiast kawy na ławę, fajniej pokazać najpierw reakcję bohaterki – że zapłakała i spadła. A potem dopiero, że przyczyną reakcji była zmasakrowana twarz brata.
Nie wiem, czy tylko twarz, bo chyba ta twarz była do ciała przyczepiona? Przyznaję, że przez chwilę miałam wrażenie, że bohaterka wspina się na drzewo. I na tym drzewie wisi twarz. Brata.
Wiem, zła kobieta jestem.
Ten opis jest statyczny, to dlatego wyobraźnia zaczyna wędrować na manowce. Za dużo orzeczeń. Za powoli się dzieje, slow motion tu jest. Skrótu trzeba. Wstała, upadła płacząc. Zobaczyła brata. Nie miał twarzy. Czy jakoś tak. Punktuj rytm, Autorze. Akcenty stawiaj na to, co ważne. To, co najważniejsze.
Dlaczego – to może być celowe powtórzenie. I ładnie wygląda, emocjonalnie. Ale już własne, jak i swoje - to bardzo jest niedobre.
Podczas czytania zrodziło się jeszcze parę pytań:
1. chciała najpierw spokojnej wioski, a potem ukochanego przy boku? Społecznica...
W kontekście tego, co się stanie później – wręcz niespójność.
2. Armie Chaosu przegrały – i co z tego? Po czyjej stronie walczyły rzeczone armie: po stronie bohaterki i jej ukochanego (który służył w jednej z armii), czy przeciwnie? I jakie to ma znaczenie dla opisywanych wydarzeń, że te armie właśnie przegrały?
Nie rozumiem do końca motywacji bohaterki. Radioaktywny zwrócił uwagę, a i mnie nie zagrało. Bo potem ona będzie chciała żyć za wszelką cenę dla tego swojego ukochanego, żeby go znaleźć. To mi raczej trąca tanim, sztucznym dramatyzmem. Nieładne.
Taaa... Mówiłam, za co się masz wstydzić, Czarne Serce. Bardzo się wstydź.
A z tym wyczołgiwaniem się z nory, też mi nie zagrało. Wcześniej się uniosła, wstała, za korzeń chwyciła, i ujrzała twarz brata. Wynikało mi, że już się wychyliła z tej nory, bo w norze była sama => brat był na zewnątrz. A jak się wychyliła, to już wyczołgiwanie się jest takie... nadmiarowe. Złe wrażenie tworzy, mącipole. Jakby nagle bohaterka znowu znalazła się w norze, chociaż wcześniej już z niej wylazła.
Nie lubię tępego wzroku. Zamieniłabym na tępe spojrzenie, przynajmniej. Bo zaraz jej wzrok znowu (ochch) padnie...
Ponadgryzanie w wielu miejscach - no, cóż. Śmiałam się. Przykro mi, ale sposób opisu wydał mi się groteskowy.
O Duchy nie pytam. Ich znaczenie dla opowiedzianej historii jest żadne. Ot, sobie Autor coś wrzucił. Po co? Nie mam pojęcia.
Za szczegółowo. Czynność po czynności. Można się udusić, Czarne Serce. W takiej sytuacji umysł ulata. W cholerę. Na manowce.
A niedzikie zaszczute zwierzę? Bez sensu. Wyciąć, co w nawiasie. Ogólniej tutaj trzeba. Generalizacja się przydaje. Nie dookreślaj tego, co oczywiste. Generalizacje są oczywiste, a tutaj nie próbujesz jej modyfikować, zmieniać znaczeń. Odwołujesz się do czytelnika. Bez dookreśleń. Czytelnik wie.
Jednak to, co bardziej mnie zastanowiło, dotyczy treści opisu. Że I. jest dumnym wojownikiem i nie wybaczyłby sobie, gdyby nie ocalił A. Tylko, skąd miał wiedzieć, że ma ją ocalić właśnie teraz? Przecież był na wojnie, daleko? A ona czekała. A tutaj wychodzi, że I. miał wiedzieć i uratować. Bo jak nie, to się życia pozbawi. Do czego z kolei nie chciała dopuścić A.
Zda mi się, że tu jest niespójność. Autorskie chciejstwo wylazło.
A co jest źle? Jak widać. Przegiąłeś.
I zaimek zakazany.
Oczywiście, można zapytać, dlaczego bohaterka w ogóle polazła do obcych, szczególnie po stresie, jakim było zniszczenie jej wioski rodzinnej. Mogła myśleć, że to swoi, czyli jej. Ale tego nie wiemy, bo Autor zapomniał wyjaśnić, kto i po czyjej stronie jest.
Znaczy – tutaj próżnia jest. Dziura w konstrukcji fabuły.
Wzrok by zabił? Yyy...? To jest, Czarne Serce, bełkot. Znaczy, nieudana metafora. Bo on miał kuszę. Po co mu kusza, skoro wzrokiem zabija? I nieważne, że rozróżnienie można zrobić człowiek nie, elf tak. Nie można, bo potem I. latał z mieczem. I pytanie pozostaje.
Najlepiej wyciąć to, co oczywiste. I to, co już czytelnik wie. Obie rzeczy w nawiasach.
Unikamy używania zaimków nieokreślonych. Nie ma potrzeby. Jak kamień, którego Autor nie opisał, to „jakiś”. Cokolwiek to znaczy.
A tu post-qrv-moderna. Niezbyt szczęśliwy dobór słów. Ten wojak to wykształciuch jaki. Że też mu bardziej prymitywni kompani jeszcze karoserii nie wyklepali za takie słownictwo, to aż dziwne. Pomijam, że leksyka pasuje do wojaków, co to chcą gwałcić, jak wrotki do deski surfingowej.
A ta riposta ładna jest bardzo.
Lepiej po prostu niech Sven opuści dłoń, rozluźni się, czy coś podobnego => łapy precz zrobi od miecza. I już.
Boldem powtórzenie. Podkreślona nadmiarowość, nadopisowość. Uśmiech jest zawsze na twarzy, Czerni w Sercu. A wstrętny – to znowu przekonywanie czytelnika na siłę. Kontekst sytuacyjny jasno wskazuje, że raczej nie jest to uśmiech przyjazny, lecz obleśny. I sobie wyobrazi odbiorca.
Rozszerzone przerażeniem – czyli przerażone oczy, Czerni w Sercu.
Tutaj – zbędna informacja.
Po drugie: wprowadzenie informacji o tym, że musi szukać, ot – w zdaniu podrzędnym, kiedy jest to informacja ważna, to błąd struktury. Dawno już nie było, że bohaterka szuka. Było, że ucieka. I w trakcie ucieczki natyka się na wojaków. A teraz nagle – szuka ukochanego. Coś się rwie w fabule, proszę Autora.
Pogrubiony błąd odmiany.
Zaimek odniesiony tylko do wstydu? A zmęczenie czyje było? I głód? Zaimek do wycięcia jest.
Rana w nodze wyskakuje nagle. Z sufitu, proszę Autora. Chciejstwo.
Nie rozumiem. O ssso...?
Kulawe zdanie.
Nadopis.
Ale już wiem, czemu się tamci ludzie w obozowisku wystraszyli. Też bym się wystraszyła. A wcześniej nie wiedziałam...
A nie. Jednak błąd tożsamości podmiotów.
Mam nadzieję, Czerni w Sercu, że widzisz, ile rzeczy jest niepotrzebnych?
I skoro Autor nie wie, czy zwierzĘ padło na śmierć, czy tylko nieprzytomnie, to niech lepiej powie jedynie, że padło. I już.
A powiedz mi, Czerni w Sercu, co takiego miał w oczach każdy z tych ludzi i na czym opierasz stwierdzenie, że to z wygłodniałego zwierza jest coś? CO TO JEST, to COŚ?
A jakieś, czyli jakie to mięso? Unikamy zaimków nieokreślonych. Zawsze unikamy.
Daj powietrza. Tu nie trzeba pędzić. Tu trzeba slow motion. Spokojny tok narracji. Tu masz miejsce.
A ten bohater, to ma straszną obsesję, żeby sobie odebrać życie. Nie rozumiem go. Może elfy mają taką mentalność, jak dawniej Japończycy. Tylko, że Japończycy to raczej nie z miłości sobie życie odbierali (wiecie, że w japońskim nie ma czasownika „kocham cię”?), ale też chętnie. I te elfy też tak mają. Znaczy, elfy męskie, bo z żeńskimi, to jest gorzej – raz chcą, raz nie chcą. Niejasne to.
Czemu ostrze poczerniane i jakie to ma znaczenie – nie wiem. Nie znam się na mieczach, pewnie dlatego.
Ale nie wiem też, po co mi ta informacja.
Na plus - jest historia cała, wstęp-rozwinięcie-zakończenie.
Na minus - ta historia jest niepełna, z dziurami.
To, co widać przede wszystkim, nazywa się redundancją. To cecha Twojego stylu w tej chwili, Czerni w Sercu. Zdaje się, że to Ty marudziłeś, że limit 100 słów/1000 znaków, to złe jest, bo za mało miejsca na wyrażenie treści? No, to już wiesz, dlaczego marudziłeś. I ja też wiem. ZA DUŻO GADASZ.
Musisz się nauczyć kondensować treść. Czyli wyrażać się przy użyciu mniejszej ilości wyrazów. Unikać nadopisów (hiperpoprawności) i tautologii. Oraz nauczyć się wybierać informacje, które warto wpisać do utworu. A wyrzucać informacje nieważne, które w swojej bezgranicznej mądrości odbiorca dopowie sobie samodzielnie. Oczywistości wycinać. Stosować mądrze skrót.
Do tego właśnie bardzo przydatne będą dla Ciebie, Czerni w Sercu, warsztaty tematyczne, gdzie wymagana jest forma krótka. Pisząc formy krótkie, nauczysz się kondensowania treści. Nawet, jeżeli pomysł Ci nie wyjdzie. Im więcej napiszesz krótkich utworów, tym lepszy będzie Twój styl.
W tej chwili nie jest dobry. Jest przegadany. Nudny. Statyczny. Bez rytmu. Bez melodii. Męczący.
Powtórzenia (te niecelowe) świadczą o małej elastyczności leksykalnej. Znasz za mało słów. Musisz poznać więcej. Synonimy, to podstawa poprawnego stylu.
Struktura się rwie. Pal licho ostre przejścia narracyjne - masz prawo. Ale wątek poszukiwań wzajemnych prowadzonych przez I. i A. nie jest do końca spójny. I to jest niedobrze.
Kreacja postaci szwankuje. Nie obroniłeś tych wahań A. w kwestii śmierci. Nie dałeś żadnego oparcia interpretacyjnego, że elfy tak mają - inna obyczajowość, inne widzenie świata/życia, etc. Nie ma. Nie ma w tekście, odbiorca będzie oceniał na podstawie tego, co wie - czyli swojej wiedzy o ludziach/postaciach w literaturze. I będzie czuł, że spójność szwankuje.
Kolejna sprawa, to pomysł. Tutaj już zadziałają moje suwerenne gusta. A moje gusta odrzucają elfki, armie chaosu, etc. Nie podoba mi się, bo to sztampa jak cholera. Przez chwilę poczułam ciepło w sercu, gdy oczyma duszy ujrzałam elfkę ze szczękami, jak obcy ósmy pasażer, ale okazało się, że to nie było w koncepcji. Szkoda. :P
Znaczy, jest pomysł, ale... No, nic uderzającego, zaskakującego. Jest ukryty potencjał, jak mi się zdaje, na odmalowanie różnic mentalności między ludźmi i elfami. Ale wtedy trzeba to wszystko przemodelować, napisać od nowa. Żeby z tego tekstu wycisnąć coś więcej niż banalną w sumie historię nieszczęśliwej miłości z wojną w tle. Znaczy, żeby nadać tej historii banalnej ujęcie o wiele mniej banalne.
edit: Poprawiłam cytat.
Gdzieś zrobiłam literówkę w przezwisku Autora (nie widzę, gdzie). Przepraszam.
Errata:
jest Czarni w Sercu, ma być Czerni w Sercu. :)))
Jazda!
Nora była już omówiona. Daje mylne pojęcie o gabarytach bohaterki.Aleafynn siedziała skulona w lisiej norze.
Zmienił, proszę Autora. Świat się zmienia. Zamieniać się można np. miejscami.Była przerażona. W jednej chwili jej świat runął i zamienił się w oszalałe piekło.
Rosła w nich nadzieja/mieli nadzieję/żywili nadzieję/czuli rosnącą nadzieję (ewentualnie).Przez ostatnie dni, wszyscy w Filaveth nabierali coraz większych nadziei, że wszystko znów będzie jak dawniej.
I lepiej nie tyle "wszyscy", co mieszkańcy Filaveth.
Zwiadowcy przynosili wieści o kolejnych zwycięstwach ludzi nad sługami MB.Zwiadowcy wracali z wieściami, iż ludzie odnosili kolejne zwycięstwa nad sługami Mrocznych Bogów.
Tu nie rozumiem do końca, kto wygrał. Czy forteca padła, czy też przeciwnie. Lekkie wahanie, zdanie, które musiałam odszyfrowywać długo. Niedobrze. To powinno być jasne. Nie w tym jednak problem. Problem w tym, że to nie ma żadnego znaczenia dla fabuły. Nie wiadomo bowiem, po czyjej stronie są postaci występujące w utworze. I która strona jest dobra (w sensie: której stronie odbiorca ma kibicować). Nie ma zarysowania. Dodatkowych znaczeń. Element, rzucony na tło, niedbale chlapnięty. Autorowi nie zależało. Czytelnikowi też nie będzie zależeć. To po co w ogóle zamieszczać tę informację zatem?Oblężenie Middenheim, największej imperialnej fortecy, zostało przerwane, a ze wszystkich stron nadciągały posiłki z zadaniem przepędzenia resztek armii Chaosu.
Rozumiem, że miał to być element zaskoczenia. Ale nie jest. Przejście jest niezręczne, IMAO. Zbyt gwałtowna zmiana od wojny i oazy do szczegółowej perspektywy – na... No, właśnie, kogo? Zaraz się dowiemy, rzecz jasna. Ale odbiór idzie liniowo. I przez chwilę zastanawiałam się, czy to wojna, czy oaza krzyknęła... Tu musi być podmiot.Zdawać by się mogło, że wojna się skończyła, że Filaveth może ponownie stać się leśną, senną oazą spokoju.
Jakże wszyscy się mylili.
Krzyknęła ze strachu, gdy obok niej wylądowała zmasakrowana głowa jednego z Leśnych Duchów.
.Banda ohydnie zdeformowanych, bezwłosych zwierzoludzi, która najechała miasteczko elfów kilkanaście minut temu, wciąż zbierała [swoje] krwawe żniwo
Ohydna deformacja, to przegadanie. W znaczeniu wyrazu „deformacja” kryje się nacechowanie pejoratywne. Nie przekonuj na siłę, Autorze. Czytelnik Ci nie uwierzy na słowo.
Zaimkoza, jak mówiłam wcześniej.
Nie przekonuj na siłę. Warczenie jest zazwyczaj kojarzone ze zwierzęcym odgłosem, agresywnym. Nie trzeba podkreślać.Szczęk stali i świst strzał zlewał się okrzykami agonii, dzikim warczeniem, trzaskiem łamanych kości i obrzydliwym chrzęstem rozszarpywanych ciał.
Obrzydliwy chrzęst rozszarpywanych ciał - podobnie. Wiadomo, że to nie jest miłe dla ucha. Nie staraj się przycisnąć odbiorcy. Co ma zrozumieć, zrozumie. Kontekst jest. Opis skrócony nie będzie się wydawał tak wysilony. Lżej będzie.
Tu po prostu widać. Leksyka, proszę Autora, zawiodła. Słownictwa zabrakło. Powtórzenie, czyli błąd stylu w tym przypadku.Błoto mieszało się z krwią i spływało prosto na głowę Aleafynn zlepiając jej włosy i spływając na twarz. Zwymiotowała.
Tu nie ma błędu, ale to zdanie mi się nie podoba. Że ona się bała, to już wiem. Wcześniej opisałeś, Czarne Serce, że świat jej się zmienił w piekło, że krzyknęła przerażona. A teraz mi powtarzasz, że strach. Istotną informacją natomiast jest, że bohaterka mdleje. A ta informacja umyka przytłoczona opisem fizyczno-psychicznego działania strachu na bohaterkę.Strach, który paraliżował jej ciało, w końcu obezwładnił także jej umysł i zsunęła się zemdlona głębiej w norę.
A drugiego już nie będzie. Niezręczny początek, skoro nie zamierzasz wymieniać, Autorze.Pierwsze, co poczuła po przebudzeniu, to
kwaśny smród [własnych] wymiocin wymieszany z [obrzydliwą] wonią krwi.
Wiemy, że to ona wymiotowała. Określenie niepotrzebne. Że woń krwi jest obrzydliwa, to też wie każdy – oczywistość. Niepotrzebne dookreślenie. Z kontekstu wynika, co trzeba. Nie należy zatem czytelnika zmuszać, by zrozumiał, o co Autorowi chodzi. Odbiorca przyparty do muru stawia opór tekstowi. I tekst najczęściej przegrywa. :P
Tu mi się kolejność informacji nie zgadza, źle postawione akcenty. Najpierw musimy wiedzieć, że bohaterka ma zdrętwiałe ręce, potem – co nimi robi: przeciera powieki i wygrzebuje się z nory.Przetarła zlepione błotem powieki i zdrętwiałymi rękoma zaczęła się wygrzebywać spod ziemi.
Z dwóch pierwszych wyrazów wybierz jeden, Autorze. Wystarczy.Wszędzie wokół było cicho.
Pierwsze w nawiasie – niepotrzebne. Drugie w nawiasie – również. Wcześniejszy opis, a także samo znaczenie wyrazu pobojowisko, rodzi odpowiednie skojarzenia, nadaje kontekst odpowiedni, emotywny. Wiadomo, że pobojowiska są koszmarne/straszne/nieprzyjemne/budzące dreszcz, etc. Nie mów odbiorcy rzeczy oczywistych, Czarne Serce. Sugestywność nie polega na powiedzeniu wszystkiego, lecz na powstrzymaniu się od mówienia. :PLas milczał razem z poległymi, a [wszelkie] zwierzęta już dawno opuściły [to koszmarne] pobojowisko.
Zła kobieta jestem. Oplułam monitor.Chwyciła za wystający korzeń, by podciągnąć się wyżej i dostrzegła nadgryzioną twarz [jej] brata. Zapłakała głośno i zsunęła się z powrotem.
Pomijam, że brat wyskakuje nagle, jak na zawołanie. Wcześniej narrator snuł rozważania o wiosce, wojnie, a bohaterka siedziała w norze. I się bała. I nawet przez myśl nie przeszło narratorowi, żeby trochę przybliżyć sytuację rodzinną bohaterki. Szkoda. Zamiast mi serwować łopatologię w postaci oazy spokoju i tym podobnej sielany, trzeba było przywołać obrazek szczęśliwej rodziny na łonie – to samo by wyszło, a jeszcze informacja o bracie bohaterki by się pojawiła. Nie do pogardzenia, bo tutaj byłby wtedy ładny kontrast.
Parsknęłam śmiechem, ponieważ niezręcznie budowane napięcie. Trzy orzeczenia. Czynności drobiazgowo opisane, jak równoważne: chwyciła-podciągnęła się-zobaczyła. Ta ostatnia rzecz winna się znaleźć w osobnym zdaniu. I zamiast kawy na ławę, fajniej pokazać najpierw reakcję bohaterki – że zapłakała i spadła. A potem dopiero, że przyczyną reakcji była zmasakrowana twarz brata.
Nie wiem, czy tylko twarz, bo chyba ta twarz była do ciała przyczepiona? Przyznaję, że przez chwilę miałam wrażenie, że bohaterka wspina się na drzewo. I na tym drzewie wisi twarz. Brata.
Wiem, zła kobieta jestem.
Ten opis jest statyczny, to dlatego wyobraźnia zaczyna wędrować na manowce. Za dużo orzeczeń. Za powoli się dzieje, slow motion tu jest. Skrótu trzeba. Wstała, upadła płacząc. Zobaczyła brata. Nie miał twarzy. Czy jakoś tak. Punktuj rytm, Autorze. Akcenty stawiaj na to, co ważne. To, co najważniejsze.
Nie chcę być złośliwa, ale czasownik, który podkreśliłam, powtarza się w tym tekście częściej. Autorze, sprawdź, jak często. I wstydź się.Wszystko przepadło. Wszystkie marzenia w jednej chwili padły martwe. Chciała tylko żyć w spokoju. Nie wadziła nikomu, nie żywiła do nikogo nienawiści, żadnej urazy. Chciała tylko spokojnego Filaveth i Ithalora u jej boku. Armie Chaosu przegrały, a jej ukochany miał wrócić z wojny lada dzień. Mogliby zostać małżeństwem i wieść spokojny i radosny żywot w leśnych ostępach. Dlaczego to wszystko przepadło?
- Dlaczego! - wrzasnęła na całe gardło i zadławiła się [własnymi] łzami.
Dlaczego – to może być celowe powtórzenie. I ładnie wygląda, emocjonalnie. Ale już własne, jak i swoje - to bardzo jest niedobre.
Podczas czytania zrodziło się jeszcze parę pytań:
1. chciała najpierw spokojnej wioski, a potem ukochanego przy boku? Społecznica...
W kontekście tego, co się stanie później – wręcz niespójność.
2. Armie Chaosu przegrały – i co z tego? Po czyjej stronie walczyły rzeczone armie: po stronie bohaterki i jej ukochanego (który służył w jednej z armii), czy przeciwnie? I jakie to ma znaczenie dla opisywanych wydarzeń, że te armie właśnie przegrały?
Chcę umrzeć, pomyślała. Chcę umrzeć. Nic już nie ma sensu. Nic już dla mnie nie ma na tym świecie.
Nie rozumiem do końca motywacji bohaterki. Radioaktywny zwrócił uwagę, a i mnie nie zagrało. Bo potem ona będzie chciała żyć za wszelką cenę dla tego swojego ukochanego, żeby go znaleźć. To mi raczej trąca tanim, sztucznym dramatyzmem. Nieładne.
Wszystko przepadło. Wyczołgała się z nory i tępym wzrokiem obrzuciła pole bitwy. Przeszła parę kroków i padła na kolana, gdy zobaczyła jej ojca nabitego na toporny rożen i ponadgryzanego w wielu miejscach.
Taaa... Mówiłam, za co się masz wstydzić, Czarne Serce. Bardzo się wstydź.
A z tym wyczołgiwaniem się z nory, też mi nie zagrało. Wcześniej się uniosła, wstała, za korzeń chwyciła, i ujrzała twarz brata. Wynikało mi, że już się wychyliła z tej nory, bo w norze była sama => brat był na zewnątrz. A jak się wychyliła, to już wyczołgiwanie się jest takie... nadmiarowe. Złe wrażenie tworzy, mącipole. Jakby nagle bohaterka znowu znalazła się w norze, chociaż wcześniej już z niej wylazła.
Nie lubię tępego wzroku. Zamieniłabym na tępe spojrzenie, przynajmniej. Bo zaraz jej wzrok znowu (ochch) padnie...
Ponadgryzanie w wielu miejscach - no, cóż. Śmiałam się. Przykro mi, ale sposób opisu wydał mi się groteskowy.
Tak, Czarne Serce, wstyd ogromny. Idę po całości, nie wycięłam nic między tym cytatem a poprzednim. I nadal pada...Padła twarzą w błoto i znieruchomiała. Zostanie tu, aż śmierć po nią nie przyjdzie.
Jej wzrok padł na zdobiony sztylet jednego z Duchów.
O Duchy nie pytam. Ich znaczenie dla opowiedzianej historii jest żadne. Ot, sobie Autor coś wrzucił. Po co? Nie mam pojęcia.
A nie wystarczy, że przystawiła ostrze? Niegłupi jest czytelnik, więc dopowie sobie, że wzięła. I zdanie by nie było takie kulawe. I bez zaimka.Wyciągnęła [po niego] rękę i przystawiła ostrze do nadgarstka.
Za szczegółowo. Czynność po czynności. Można się udusić, Czarne Serce. W takiej sytuacji umysł ulata. W cholerę. Na manowce.
A tego zdania nijak nie rozumiem. Co znaczy, śmierć w koszmarze? Że niby w tych niepowtarzalnych okolicznościach przyrody, jakie opisane zostały wcześniej? To raczej błogosławieństwem będzie śmierć, żeby ten koszmar przerwać. To był skrót Autorski, jak mi się zdaje. Czyli – bełkot. Nieładnie. Patos. Patos zawsze wiedzie niewprawnych Autorów w bełkot. Patos tak ma. Trza uważać.Śmierć w koszmarze to błogosławieństwo.
Nie mogła teraz umrzeć jak [dzikie], zaszczute zwierzę.
A niedzikie zaszczute zwierzę? Bez sensu. Wyciąć, co w nawiasie. Ogólniej tutaj trzeba. Generalizacja się przydaje. Nie dookreślaj tego, co oczywiste. Generalizacje są oczywiste, a tutaj nie próbujesz jej modyfikować, zmieniać znaczeń. Odwołujesz się do czytelnika. Bez dookreśleń. Czytelnik wie.
Taaa... Zaimek zakazany jest. Tobie, Czarni w Sercu. Bo w takich zdaniach właśnie jest nadużyciem. Wiadomo, że chodzi o ukochaną rzeczonego Ithalora. Nie ma wątpliwości.Nie[,] dopóki istniała nadzieja.
Chwyciła mocniej sztylet i podparła się na łokciu. Ithalor był dumnym wojownikiem i nigdy by sobie nie wybaczył, że nie zdążył na czas, by ocalić [swoją] ukochaną. Sam odebrałby sobie życie. Nie chciała tego. Kochała go i chciała, żeby żył. Chciała żyć z nim.
Jednak to, co bardziej mnie zastanowiło, dotyczy treści opisu. Że I. jest dumnym wojownikiem i nie wybaczyłby sobie, gdyby nie ocalił A. Tylko, skąd miał wiedzieć, że ma ją ocalić właśnie teraz? Przecież był na wojnie, daleko? A ona czekała. A tutaj wychodzi, że I. miał wiedzieć i uratować. Bo jak nie, to się życia pozbawi. Do czego z kolei nie chciała dopuścić A.
Zda mi się, że tu jest niespójność. Autorskie chciejstwo wylazło.
Znowu dzikie cięcie. Na krótko. Niech będzie, że to metoda narracji. Odpuszczam. Ale dlaczego psy myśliwskie? Przecież na wioskę napadli zwierzoludzie. Nie myśliwi. No, i owe psy też wyskakują nagle. Wcześniej ich nie było.Uciekała najszybciej jak potrafiła, ale wciąż słyszała za sobą ujadanie psów myśliwskich.
Wiem, co chciałeś zrobić, Czerni w Sercu. Chciałeś odwrócenie wskazać: że czytelnik ma się w tym momencie zorientować, kim naprawdę jest bohaterka. I że nie jest człowiekiem. Pomysł na zabieg – bardzo dobry => opisywałeś bohaterkę jak człowieka, a tu nagle trach!Po lesie echem niosły się krzyki w topornym, ludzkim języku:
- Wiedźma! Gońcie wiedźmę!
Nie wiedziała, czego ci ludzie od niej chcą. Wędrowała już lasami kilka dni, żywiąc się nielicznymi, nadającymi się jeszcze do spożycia korzonkami i grzybami. Była wyczerpana i gdy zobaczyła w oddali obozowisko ludzi, zbliżyła się. Chciała tylko odpocząć przy ogniu, może coś zjeść, jeśli byliby na tyle łaskawi. Nie miała złych zamiarów, ale oni na sam jej widok podskoczyli ze [swych] legowisk z przerażeniem w oczach.
A co jest źle? Jak widać. Przegiąłeś.
I zaimek zakazany.
Oczywiście, można zapytać, dlaczego bohaterka w ogóle polazła do obcych, szczególnie po stresie, jakim było zniszczenie jej wioski rodzinnej. Mogła myśleć, że to swoi, czyli jej. Ale tego nie wiemy, bo Autor zapomniał wyjaśnić, kto i po czyjej stronie jest.
Znaczy – tutaj próżnia jest. Dziura w konstrukcji fabuły.
Jeden z nich chwycił za kuszę i gdyby nie zapadające ciemności i jego ludzki, kiepski wzrok, zabiłby ją.
Wzrok by zabił? Yyy...? To jest, Czarne Serce, bełkot. Znaczy, nieudana metafora. Bo on miał kuszę. Po co mu kusza, skoro wzrokiem zabija? I nieważne, że rozróżnienie można zrobić człowiek nie, elf tak. Nie można, bo potem I. latał z mieczem. I pytanie pozostaje.
Bo można biec za siebie? Z pewnością na oślep. Nadopis, Czerni w Sercu.Biegła [przed siebie] na oślep,
Się potykała, znaczy – wystawały korzenie. Za dużo. Za dokładnie. Za bardzo oczywiście.odgarniając gałęzie i potykając się o [wystające] korzenie.
Szybka czynność, ten lot bełtu. To nie ma czasu na spójniki, dookreślenia. Zdanie winno oddać tę szybkość. Eliminuj to, co niepotrzebne. Kondensuj.Bełt świsnął tuż obok jej głowy, [po czym] otarł się o [stojące nieopodal] drzewo i poszybował w ciemność.
Kto się znajdował? Opis szedł konsekwentnie od bohaterki. A tu nagle zmiana. Nie wiadomo, dlaczego.[Znów się potknęła], straciła równowagę i stoczyła się ze wzniesienia, [na którym się znajdowali.]
Najlepiej wyciąć to, co oczywiste. I to, co już czytelnik wie. Obie rzeczy w nawiasach.
Uderzyła głową o [jakiś] kamień i straciła przytomność.
Unikamy używania zaimków nieokreślonych. Nie ma potrzeby. Jak kamień, którego Autor nie opisał, to „jakiś”. Cokolwiek to znaczy.
Tu mi wynika, że pojawić się powinien sprzeciw. Ale go nie ma i dialog jest bez sensu. Sigmaryta, to jest ozdobnik. Nic nie znaczy. Nie pełni żadnej funkcji w utworze.Otto spojrzał na związaną i zakneblowaną elfkę, leżącą w pewnym oddaleniu od obozowiska.
- Wiedźma, nie wiedźma, ale dupę ma ładną.
Żołnierze zarechotali zadowoleni, że w końcu ktoś poruszył ten temat.
- Cholera, sierżancie! Nie bądź dupek i Sigmaryta! Ponad dwa miesiące żeśmy walczyli, doliczyć do tego jeszcze wcześniejszą i obecną tułaczkę, a będzie ze sto dni bez żadnego chędożenia.
- Jeszcze jeden taki komentarz żołnierzu, a tak cię kopnę w ten głupi łeb, że będziesz brzydszy niż krasnoludzka baba.
- Co się drzesz, sierżancie! Otto ma racje. Myśmy po przejściach. Skrzywiona psychika i te sprawy. Trzeba nam jakoś odreagować, nie? - wtrącił się Sven. - A mi to na elficę nie wygląda. Wiedźma to jakaś, co się z demonami w lesie puszcza. Jej tam wszystko jedno i tak ma dupę rozepchaną.
A tu post-qrv-moderna. Niezbyt szczęśliwy dobór słów. Ten wojak to wykształciuch jaki. Że też mu bardziej prymitywni kompani jeszcze karoserii nie wyklepali za takie słownictwo, to aż dziwne. Pomijam, że leksyka pasuje do wojaków, co to chcą gwałcić, jak wrotki do deski surfingowej.
- Co jest, Sven? Znudziło ci się oddychanie prostym nosem?
A ta riposta ładna jest bardzo.
Zabójczy niezręcznie, Czarne Serce. W tym kontekście, to błąd leksyki niemal. Chodziło Ci o spojrzenie mordercze, jak mniemam?- Sierżant obrzucił go zabójczym spojrzeniem.
Nie ma błędu, ale kulawe. Dla dynamiki warto osobne zdania, IMAO.- Nie - rzekł Otto na chwilę przed tym, jak jego miecz przeszył klatkę piersiową sierżanta.
A kiedy wyciągnął miecz? I po co?Pozostali spojrzeli po sobie zszokowani. Sven położył rękę na rękojeści miecza i cofnął się parę kroków.
(ciach!)
- No, dobra - rzekł w końcu Sven, schował [swoją] broń
Lepiej po prostu niech Sven opuści dłoń, rozluźni się, czy coś podobnego => łapy precz zrobi od miecza. I już.
i szeroko się uśmiechnął. - Co rozkażesz, sierżancie?
Otto podszedł do Aleafynn i ze wstrętnym uśmiechem na twarzy spojrzał w jej rozszerzone przerażeniem oczy.
Boldem powtórzenie. Podkreślona nadmiarowość, nadopisowość. Uśmiech jest zawsze na twarzy, Czerni w Sercu. A wstrętny – to znowu przekonywanie czytelnika na siłę. Kontekst sytuacyjny jasno wskazuje, że raczej nie jest to uśmiech przyjazny, lecz obleśny. I sobie wyobrazi odbiorca.
Rozszerzone przerażeniem – czyli przerażone oczy, Czerni w Sercu.
Brzydkie powtórzenie. Niezręczne wskazanie, że bohaterka jest nieruchoma, po czym twierdzenie, że drży i się porusza. Na wietrze. No... Niedobrze.Królik z zaciekawieniem przyglądał się siedzącej nieruchomo elfce.
Siedziała pod drzewem zapatrzona w jakiś niewidzialny punkt. Od czasu do czasu drżała, poruszona mroźnymi podmuchami wiatru.
Zważywszy na okoliczności, wskazywanie, że suknia odsłaniała za wiele (naruszała poczucie moralności?), jest nieco na wyrost. Bohaterka jest sama, w lesie, ranna. Deszcz pada, wiatr wieje. Bohaterka drży. Jedyne, co należy powiedzieć, że ta suknia nie chroniła przed zimnem. Bo to jest ważne. Poczucie moralności/przyzwoitości królików, czy innych zwierzaków, chyba nie będzie tu miało nic do rzeczy. Na kwestię stroju w kontekście obyczajowym – warto zwracać uwagę, kiedy zachodzi interakcja z innymi ludźmi lub elfami (o ile elfy charakteryzuje ludzkie skrępowanie nagością), czy innymi przedstawicielami społeczności w świecie przedstawionym Autora.Krople deszczu zmywały z jej twarzy zaskorupiałą warstwę błota oraz krwi i spływały niżej na wystrzępioną, podartą suknię, odsłaniającą o wiele więcej niż powinna.
Tutaj – zbędna informacja.
Po pierwsze: w nawiasie to, co niepotrzebne.Aleafynn gwałtownym ruchem złapała królika i szybko skręciła mu kark. Połamanymi paznokciami rozdarła skórę i zatopiła zęby w surowym mięsie. [Wzięła kęs, a później drugi.] Była taka głodna i wyczerpana. Całe ciało pulsowało tępym bólem, ale musiała dalej szukać. Ithalor musi być gdzieś w pobliżu. Wkrótce wszystko się skończy. Już wkrótce. Trzeba tylko przeżyć.
Po drugie: wprowadzenie informacji o tym, że musi szukać, ot – w zdaniu podrzędnym, kiedy jest to informacja ważna, to błąd struktury. Dawno już nie było, że bohaterka szuka. Było, że ucieka. I w trakcie ucieczki natyka się na wojaków. A teraz nagle – szuka ukochanego. Coś się rwie w fabule, proszę Autora.
Przełknęła kogo/co?Przełknęła z obrzydzeniem kolejnego kęsa i wystawiła twarz na mroźny deszcz, by zmyć zwierzęcą krew, ściekającą z jej ust.
Bo na ręce można też się podnieść. Normalna rzecz. Nadopis, IMAO.Dokończyła posiłek i podniosła się na nogi.
Wybierz jedno, Czerni w Sercu.Ruszyła dalej, przed siebie, z nadzieją w sercu.
Nadzieja powtórzona chyba za często. Nawet, jeżeli miał to być zabieg świadomy. Za dużo, IMAO. Znowu, próbujesz na siłę, Czerni w Sercu.Z rozpaczliwą nadzieją, której tak kurczowo się trzymała już przez ponad tydzień, a która wciąż pchała ją do przodu, kazała żyć. Ta nadzieja sprawiała, że nieważne był głód i zmęczenie, jej wstyd czy zakażenie wdające się w ranę na nodze.
Pogrubiony błąd odmiany.
Zaimek odniesiony tylko do wstydu? A zmęczenie czyje było? I głód? Zaimek do wycięcia jest.
Rana w nodze wyskakuje nagle. Z sufitu, proszę Autora. Chciejstwo.
Ważny był tylko koniec, a to Aleafynn miała o nim zdecydować. Musiała.
Nie rozumiem. O ssso...?
Nie wiem, czy groteskowe były wypustki, wilki, czy pyski. I czy te wypustki były na wilkach w całości, czy na pyskach wilków. I groteska mi tu nie pasuje w całokształcie.Siedziała skulona wśród gałęzi drzewa, na które ledwo się wdrapała, i patrzyła z przerażeniem na pokryte kostnymi wypustkami wilki o groteskowych pyskach.
Kulawe zdanie.
Można krążyć inaczej?Krążyły wokół szukając posiłku, szukając jej.
Nadopis.
Oczywiście. Ostatnie zdanie z wypowiedzi złożonej – do obcięcia. Namiar, przegadanie.Rozejrzała się, ale kurtyna nocy powoli już zapadała, [więc niewiele zobaczyła].
Chmury świecą. Błąd tożsamości podmiotów, Czerni w Sercu. A wystarczy wyciąć podkreślone, bo i tak nadmiar to jest. Przegadanie.Chmury na niebie przesłaniały gwiazdy i księżyce, zabierając tę odrobinę światła, którą dawały.
A skąd w tym uniwersum metry? I po co? Nie warto.Nagle usłyszała warknięcie kilka metrów dalej.
Wychodzi, że to nasza bohaterka miała rzędy zębów (co najmniej dwa rzędy – szczęka jak u Obcego z Nostromo!) i spomiędzy tych rzędów zębów wypływała jej ślina (śluzowata, to nadopis, bo ślina zazwyczaj jest śluzowata).Bestia natychmiast skierowała [swoją] uwagę w kierunku Aleafynn. Patrzyła przez chwilę bezmyślnie, oblizując przy tym strużki śluzowatej śliny wypływającej spomiędzy nierównych rzędów zębów.
Ale już wiem, czemu się tamci ludzie w obozowisku wystraszyli. Też bym się wystraszyła. A wcześniej nie wiedziałam...
A nie. Jednak błąd tożsamości podmiotów.
W nawiasie to, co zbędne, bo oczywiste. Wyboldowana zaimkoza w postaci zaawansowanej.Aleafynn chwyciła leżącą obok niej [ułamaną] gałąź i rozpaczliwie zaczęła nią przed sobą wymachiwać.
No, pojechane. Jej krzyk przeciął wieczorną ciszę.Z jej gardła wyrwał się krzyk, który przeciął wieczorną ciszę.
Mam nadzieję, Czerni w Sercu, że widzisz, ile rzeczy jest niepotrzebnych?
Nie wiem, jak się jej to udało. Że gałęzią wybiła zęby bestii. Nie umiem sobie wyobrazić. Niby jak ona to zrobiła? Ta bohaterka? Ze szczękami rzeczonej bestii zaciśniętymi na jej łydce?Żółte kły zagłębiły się w jej nodze, docierając aż do samej kości. Uderzyła. Raz, drugi, trzeci. W końcu chwyt zelżał. Kolejne uderzenie wybiło kilka zębów z paszczy wilka.
Dalej nie wiem, jak mogła kopnąć. I jak zdołała ten kamień chwycić (może leżała?), a dalej nie wiem, czemu rzucała (odległość była niewielka, lepiej tym kamieniem w łeb bestii przywalić z rozmachu, to wtedy efekt byłby).Kopnęła na oślep, ale nie trafiła. Wolną ręką chwyciła kamień i cisnęła nim prosto w głowę bestii. Kości chrupnęły i zdeformowane zwierze padło nieprzytomne lub martwe.
I skoro Autor nie wie, czy zwierzĘ padło na śmierć, czy tylko nieprzytomnie, to niech lepiej powie jedynie, że padło. I już.
Wcześniej była rana na nodze. Teraz kolejna. Na tej samej nodze? Za dużo ran na nodze.Zerwała się i ruszyła przez las, wlokąc za sobą zranioną nogę.
Sielana. Norrmalnie... No, dobra, gust mój czytelniczy. Nie podoba mi się. Bue. Łzawe takie. Sentymentalne straszsznie. Głupie. Nieładne.Uśmiechnęła się i zaczęła nucić pod nosem smętną kołysankę, którą jej ukochany tak uwielbiał.
Znowu mi się nie zgadza. Najpierw bohaterka chce umrzeć, potem nagle postanawia, że jednak przeżyje, żeby znaleźć ukochanego, teraz znowu zmienia decyzję. Poza moim zasięgiem percepcji.To koniec. Nareszcie znalazła ukojenie.
Zakazany zaimek – precz.Każdy miał w [swoich] oczach coś z wygłodniałego zwierza.
A powiedz mi, Czerni w Sercu, co takiego miał w oczach każdy z tych ludzi i na czym opierasz stwierdzenie, że to z wygłodniałego zwierza jest coś? CO TO JEST, to COŚ?
Wizualizuję sobie grubą gałąź. Przekrój, jak mój nadgarstek, na przykład. Teraz sprawdzam, co znaczy wyraz „rożen”. Wychodzi, że to ma być pręt, na który nadziewa się mięso. Zastanawiam się, jak na grubą gałąź można nadziać kawałki mięsa. To muszą być bardzo duże kawałki... Nie prościej cienka gałąź i małe kawałki? Znaczy, najprościej rożen z gałęzi (prowizoryczny). I już. Sobie czytelnik wyobrazi i nie zbłądzi na manowce.Nad ogniem, na prowizorycznym rożnie zrobionym z grubej gałęzi, piekło się [jakieś] mięso.
A jakieś, czyli jakie to mięso? Unikamy zaimków nieokreślonych. Zawsze unikamy.
Oczywistości unikamy jak ognia. Albo jeszcze bardziej.Otuliła się szczelniej derką, [którą była przykryta]
Po co on szukał potencjalnych nieprzyjaciół? Mam takie wrażenie, że to żywcem z DOOMa jest obrazek. Albo z innej strzelanki. Gry. RPGa.Ithalor cicho przemykał pomiędzy drzewami, wytężając wzrok w poszukiwaniu potencjalnych nieprzyjaciół.
No, i znowu za dużo słów. Nadopis.Zamarł [w bezruchu]
A tu spiętrzenie danych takie, że oczopląs. Czerni w Sercu, oszczędzaj mnie! Za dużo! Rozbij na zdania dwa lub trzy. Powiedz, że polanka. Że na polance trupy. Że po (tu podajesz, po czym) rozpoznał, że żołnierze Imperium. I tak dalej. Wolniej. Bohater zamarł, więc narrator ma trochę czasu. Daj czytelnikowi czas, żeby miał odczucie, że bohater stoi i czeka.gdy usłyszał szelest po drugiej stronie niedalekiej polanki usianej trupami imperialnych żołnierzy.
Daj powietrza. Tu nie trzeba pędzić. Tu trzeba slow motion. Spokojny tok narracji. Tu masz miejsce.
Kaptur można naciągnąć na coś innego? Pewnie można, ale nie tutaj. Tutaj kontekst jest jasny – bohater naciąga ten kaptur. To doczepienie mchu i gałązek jest niezręczne. Nie wiem, dlaczego, ale intuicyjnie wiem, że to jest niedobre.Przykucnął i naciągnął na głowę ciemnozielony kaptur z doczepionym mchem i gałązkami.
Paskudne powtórzenie, bo zakazanego zaimka. Podwójny grzech.Delikatnie wyciągnął strzałę z [zawieszonego na plecach] kołczanu i czekał.
Z dziką nadzieją i uporem przemierzał las w poszukiwaniu swojej ukochanej. Gdy wraz ze swoim oddziałem wrócił do Filaveth i zastał je w ruinach, myślał o odebraniu sobie życia, lecz gdy dowódca poinformował go, że wśród ciał nie ma Aleafynn, błyskawicznie odzyskał nadzieję i wiedział, co musi dalej czynić.
A ten bohater, to ma straszną obsesję, żeby sobie odebrać życie. Nie rozumiem go. Może elfy mają taką mentalność, jak dawniej Japończycy. Tylko, że Japończycy to raczej nie z miłości sobie życie odbierali (wiecie, że w japońskim nie ma czasownika „kocham cię”?), ale też chętnie. I te elfy też tak mają. Znaczy, elfy męskie, bo z żeńskimi, to jest gorzej – raz chcą, raz nie chcą. Niejasne to.
Niezręcznie, bo one, te postaci, mają być brzydkie i biedne. A zatem, nie szczupłe, lecz chude, wychudzone, szkieletowate, czy coś.szczupłych sylwetek
Czy mi się wydaje, czy tu jest sprzeczność? Bo skoro wrogowie nie mieli szans, to Ithalor nie tyle mógł, co na pewno dał im radę. Nie zgadza mi się.Było ich dużo, ale Ithalor mógł dać im radę. Te żałosne stworzenia były niczym wobec szermierczych zdolności Leśnego Ducha. Poczerniane ostrze długiego miecza tańczyło w powietrzu, raz po raz odrąbując szponiaste łapy i przebijając wychudzone ciała. Nawet pomimo przewagi liczebnej, przeciwnicy Ithalora nie mieli szans na zwycięstwo.
Czemu ostrze poczerniane i jakie to ma znaczenie – nie wiem. Nie znam się na mieczach, pewnie dlatego.
Ale nie wiem też, po co mi ta informacja.
Nareszcie wiadomo, w którą nogę bohaterka oberwała dwa razy. Cud, że jej nie straciła, skoro wdało się zakażenie.Gdy zostało ich trzech, rzucili się do ucieczki. Każdy w innym kierunku. Elfi wojownik ruszył w pogoń za najchudszym, który powłóczył nieco lewą nogą.
Niezręcznie. A ten półpiruet, to mi się źle skojarzył. Z Chuckiem Norrisem. I znowu się uśmiałam...Już miał wystrzelić do przodu i półpiruetem pozbawić stwora głowy, gdy nagle dostrzegł jego twarz.
Tym razem do wycięcia nie tylko nadopis. Normalnie, całość. Zostaje, co istotne. I przestrzeń dla wyobraźni.[Zamarł w bezruchu i] wypuścił miecz z dłoni.
A tu znowu spowolnienie przez przegadanie. Prościej: szepnął, nim ostre jak brzytwa...szepnął, na chwilę przed tym, jak ostre niczym brzytwa szpony rozerwały jego gardło.
Na plus - jest historia cała, wstęp-rozwinięcie-zakończenie.
Na minus - ta historia jest niepełna, z dziurami.
To, co widać przede wszystkim, nazywa się redundancją. To cecha Twojego stylu w tej chwili, Czerni w Sercu. Zdaje się, że to Ty marudziłeś, że limit 100 słów/1000 znaków, to złe jest, bo za mało miejsca na wyrażenie treści? No, to już wiesz, dlaczego marudziłeś. I ja też wiem. ZA DUŻO GADASZ.
Musisz się nauczyć kondensować treść. Czyli wyrażać się przy użyciu mniejszej ilości wyrazów. Unikać nadopisów (hiperpoprawności) i tautologii. Oraz nauczyć się wybierać informacje, które warto wpisać do utworu. A wyrzucać informacje nieważne, które w swojej bezgranicznej mądrości odbiorca dopowie sobie samodzielnie. Oczywistości wycinać. Stosować mądrze skrót.
Do tego właśnie bardzo przydatne będą dla Ciebie, Czerni w Sercu, warsztaty tematyczne, gdzie wymagana jest forma krótka. Pisząc formy krótkie, nauczysz się kondensowania treści. Nawet, jeżeli pomysł Ci nie wyjdzie. Im więcej napiszesz krótkich utworów, tym lepszy będzie Twój styl.
W tej chwili nie jest dobry. Jest przegadany. Nudny. Statyczny. Bez rytmu. Bez melodii. Męczący.
Powtórzenia (te niecelowe) świadczą o małej elastyczności leksykalnej. Znasz za mało słów. Musisz poznać więcej. Synonimy, to podstawa poprawnego stylu.
Struktura się rwie. Pal licho ostre przejścia narracyjne - masz prawo. Ale wątek poszukiwań wzajemnych prowadzonych przez I. i A. nie jest do końca spójny. I to jest niedobrze.
Kreacja postaci szwankuje. Nie obroniłeś tych wahań A. w kwestii śmierci. Nie dałeś żadnego oparcia interpretacyjnego, że elfy tak mają - inna obyczajowość, inne widzenie świata/życia, etc. Nie ma. Nie ma w tekście, odbiorca będzie oceniał na podstawie tego, co wie - czyli swojej wiedzy o ludziach/postaciach w literaturze. I będzie czuł, że spójność szwankuje.
Kolejna sprawa, to pomysł. Tutaj już zadziałają moje suwerenne gusta. A moje gusta odrzucają elfki, armie chaosu, etc. Nie podoba mi się, bo to sztampa jak cholera. Przez chwilę poczułam ciepło w sercu, gdy oczyma duszy ujrzałam elfkę ze szczękami, jak obcy ósmy pasażer, ale okazało się, że to nie było w koncepcji. Szkoda. :P
Znaczy, jest pomysł, ale... No, nic uderzającego, zaskakującego. Jest ukryty potencjał, jak mi się zdaje, na odmalowanie różnic mentalności między ludźmi i elfami. Ale wtedy trzeba to wszystko przemodelować, napisać od nowa. Żeby z tego tekstu wycisnąć coś więcej niż banalną w sumie historię nieszczęśliwej miłości z wojną w tle. Znaczy, żeby nadać tej historii banalnej ujęcie o wiele mniej banalne.
edit: Poprawiłam cytat.
Gdzieś zrobiłam literówkę w przezwisku Autora (nie widzę, gdzie). Przepraszam.
Errata:
jest Czarni w Sercu, ma być Czerni w Sercu. :)))
So many wankers - so little time...
- Ika
- Oko
- Posty: 4256
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 11:26
Nie będę robić łapanek szczegółowych, bo pisanie w koło Macieju o tym samym wykańcza, czytanie też. Co zostało wykazane.
Ja sobie pograsuję po terenie nieco innym. Po króliku, któren wpadł mi był w oko.
Zębami jednak byłoby łatwiej, mimo że elfy, wedle powszechnie panującej opinii, kłów nie posiadają. Tak sobie myślę, bo w obawie odniesienia sukcesu kota nie gryzłam. No i zębami byłoby jednak nieco dramatyczniej.
Po drugie – rozumiem potrzebę wprowadzania dramatyzmu, ale jednak upieram się, żeby robić to z większym sensem. Ten królik nie był znowu taki niezbędny, a wprowadzenie go doprowadziło do powstania błędów – nie tylko tego wymienionego przeze mnie. Polecam tekst Margoty :).
Po trzecie – „wzięła kęs”? „Wzięła”? Surowego królika? Pomijam, że pierwsze skojarzenie było „wzięła do ręki”, że w ogóle mi ta kolokacja nie leży tutaj za nic. To jeszcze dodatkowo wrażenie „pewnej, takiej nieśmiałości”. No zgrzytnęło mi w ząbkach niczym garść piachu.
Na pocieszenie dodam, że to błąd szalenie popularny, co niestety nie czyni tego typu zdań mniej śmiesznymi.
A w posumowaniu przychylam się do zdania Małgorzaty: dyscyplina pisania!, to jest to czego potrzebujesz bezwzględnie.
Przegadane, rozbełtane, cześć scen, zdań, fabuły są zupełnie niepotrzebne. Kłania się punkt drugi Marka Twaina.
No i niestety, powtórzę po Margolci: sztampa, wyjątkowo słabo ten pomysł wypadł, o ile jest to pomysł, a nie odległe echo przeczytanych historii w tym stylu.
Ja sobie pograsuję po terenie nieco innym. Po króliku, któren wpadł mi był w oko.
Po pierwsze – natychmiast skojarzył mi się jeden autor, który w tekście swym zatopił był nadmuchany ponton. Jakie ta elfka miała paznokcie?! Szpony chyba! Rozerwać paznokciami skórę, obrośniętą futrem, tak, by dostać się do mięsa, to jednak jest trochę wyczyn. Złapałam kota. Podrapałam kota. Kot popatrzył na mnie znudzony.Połamanymi paznokciami rozdarła skórę i zatopiła zęby w surowym mięsie. Wzięła kęs, a później drugi.
Zębami jednak byłoby łatwiej, mimo że elfy, wedle powszechnie panującej opinii, kłów nie posiadają. Tak sobie myślę, bo w obawie odniesienia sukcesu kota nie gryzłam. No i zębami byłoby jednak nieco dramatyczniej.
Po drugie – rozumiem potrzebę wprowadzania dramatyzmu, ale jednak upieram się, żeby robić to z większym sensem. Ten królik nie był znowu taki niezbędny, a wprowadzenie go doprowadziło do powstania błędów – nie tylko tego wymienionego przeze mnie. Polecam tekst Margoty :).
Po trzecie – „wzięła kęs”? „Wzięła”? Surowego królika? Pomijam, że pierwsze skojarzenie było „wzięła do ręki”, że w ogóle mi ta kolokacja nie leży tutaj za nic. To jeszcze dodatkowo wrażenie „pewnej, takiej nieśmiałości”. No zgrzytnęło mi w ząbkach niczym garść piachu.
Dodatkowe punkty za kuszę, która o włos uniknęła śmierci.Jeden z nich chwycił za kuszę i gdyby nie zapadające ciemności i jego ludzki, kiepski wzrok, zabiłby ją.
Na pocieszenie dodam, że to błąd szalenie popularny, co niestety nie czyni tego typu zdań mniej śmiesznymi.
A w posumowaniu przychylam się do zdania Małgorzaty: dyscyplina pisania!, to jest to czego potrzebujesz bezwzględnie.
Przegadane, rozbełtane, cześć scen, zdań, fabuły są zupełnie niepotrzebne. Kłania się punkt drugi Marka Twaina.
No i niestety, powtórzę po Margolci: sztampa, wyjątkowo słabo ten pomysł wypadł, o ile jest to pomysł, a nie odległe echo przeczytanych historii w tym stylu.
Im mniej zębów tym większa swoboda języka