Pilnie strzeżony

Moderator: RedAktorzy

Zablokowany
Awatar użytkownika
Buka
C3PO
Posty: 828
Rejestracja: sob, 13 paź 2007 16:55
Płeć: Kobieta

Pilnie strzeżony

Post autor: Buka »

Po długim namyśle zdecydowałam się na zamieszczenie tekstu. Będę wdzięczna za komentarze. Mam nadzieję, że opowiadanko się spodoba. Chciałam też uprzedzić, że to jest fantasy z rodzaju tych, gdzie mamy do czynienia z magią i różnymi rasami i proszę, żebyście się za to nie boczyli.

Bilecik do kontroli:
I WT: http://www.fahrenheit.net.pl/forum/viewtopic.php?t=2253
II WT: http://www.fahrenheit.net.pl/forum/viewtopic.php?t=2314

______________________

Pierwsze, co poczuł, to otaczające go zewsząd przyjemne ciepło. Długo znajdował się na błogiej granicy między snem a jawą, wreszcie obudził się i otworzył oczy. Przez chwilę patrzył nieobecnym wzrokiem w sufit, wciąż rozkoszując się wywołującym poczucie bezpieczeństwa ciepłem i lekko się uśmiechał. Nagle opamiętał się, rozejrzał po pomieszczeniu i dotarło do niego, że nie wie, skąd się tutaj wziął. Przetarł dłonią zaspane oczy, zmuszając resztki snu do ucieczki. Usiadł na łóżku i spróbował trzeźwo ocenić sytuację. Za nic jednak nie mógł sobie przypomnieć najbliższej przeszłości. Nie podejrzewał siebie o upicie do nieprzytomności, więc był kompletnie zdezorientowany. Wychwytywał pojedyncze obrazy z pamięci, ale trudno było mu ułożyć je w logiczną całość. Wreszcie, jak po nitce do kłębka, doszedł do najnowszych wydarzeń, jakie znał. Pamiętał, że zebrał swoje oszczędności i jeszcze dodał do nich trochę pieniędzy od matki, aby następnego dnia kupić nowy sztylet. Stary przegrał w zakładzie z przyjacielem, hazardzistą zwanym Treflem. Z zakamarków umysłu wyszperał też wspomnienie o sprzeczce z nim. Przypomniało mu się także, że do miasta miała przybyć karawana kupiecka z Hl Tic Orm, konurbacji trzech miast i największego ośrodka handlu w całym Enilaxie. Właśnie u tych kupców zamierzał nabyć ostrze.
Wstał i wolno podszedł do okna. Jedno spojrzenie wystarczyło, by zorientował się, w jakiej dzielnicy jest. Dobrym punktem odniesienia był majaczący w porannej mgle zamek na łagodnym pagórku. Nieco uspokojony rozpoznaniem terenu, odetchnął głębiej i odwrócił się do wnętrza. Uznał niewielki pokoik z kilkoma meblami i barwnym dywanem za przytulny. Z całą pewnością nie było to pomieszczenie żadnej karczmy - potrafił dobrze odczuć subtelną różnicę nawet między najdroższą sypialnią dobrej gospody i taką w prywatnym domu. Prawdopodobnie zawdzięczał to temu, iż matka pracowała w jednej z oberży oferujących także nocleg.
Z zamyślenia wyrwało go skrzypnięcie drzwi. Ukazała się w nich młoda elfka. Widząc mężczyznę na nogach, bardzo się zdziwiła. Szybko jednak uśmiechnęła się promiennie.
- Dzień dobry - powiedziała ucieszona. - Nie przypuszczałam, że się tak szybko obudzisz.
- Od kiedy tu jestem? - zapytał bez chwili zastanowienia.
- Od wczorajszego wieczora - poinformowała elfka. - To straszne, że ludzie robią sobie takie rzeczy - powiedziała współczującym tonem. - Mam na myśli ten napad. Co takiego właściwie się tam stało?
Mężczyzna spojrzał zakłopotany na dziewczynę, nie wiedział, jak poradzić sobie z, w sumie banalnym, pytaniem. Nabrał powietrza, ale zamiast coś powiedzieć, wypuścił je głośno.
- Rozumiem, nie przejmuj się - uratowała sytuację elfka. - Nabierz sił, potem poopowiadasz, bo widzę, że to długa historia. Zejdziesz na śniadanie?
- Jeśli mógłbym…
- Oczywiście - zapewniła wesoło. - Do jadalni idzie się schodami w dół, a potem na lewo - poinstruowała.
Wyszła równie szybko, jak się pojawiła. Mężczyzna stał w miejscu, nawet się o krok nie ruszył, myślał o napadzie, o którym wspomniała elfka. Naraz spojrzał na stojące pod ścianą, obok stolika krzesło założone jego rzeczami. Na oparciu wisiał płaszcz, a na siedzeniu leżał sfatygowany plecak. Podszedł do niego i zajrzał do środka. Chciał zobaczyć, na jak daleką podróż się spakował, liczył, że odświeży mu to pamięć. Ku swojemu najwyższemu zdumieniu, stwierdził, że przygotował się do dalekiej drogi. Znalazł też coś, co kompletnie wytrąciło go z równowagi - nowy sztylet. Dokładnie taki, jak sobie wymarzył, doskonale leżący w dłoni, z niewielkim szmaragdowym oczkiem w rękojeści. Łatwo wywnioskował, że karawana już przyjechała.
Ostre ukłucie głodu przypomniało mu o propozycji elfki. Zostawił rzeczy tak, jak je zastał i zszedł powoli do jadalni. Była duża, a na środku stał otoczony ławami ogromny stół. Na jednej z ław siedział elf, bardzo podobny do poznanej wcześniej dziewczyny i bacznie przyglądał się gościowi. Nie chcąc tracić jedynej szansy na dobre wrażenie, mężczyzna postanowił uczynić pierwszy gest w kierunku elfa.
- Witaj - powiedział. - Mam na imię Anzelm.
Elf grzecznie wstał.
- A ja Rodner - przedstawił się. - Usiądziesz?
Wymienili uprzejmości, a do pomieszczenia weszła elfka.
- O, widzę, że poznałeś już mojego brata - powiedziała.
Anzelm ledwo się opanował, żeby nie palnąć się w czoło. W całym zamieszaniu porannego spotkania, nawet nie powiedział dziewczynie, jak się nazywa. Pospiesznie wstał i przedstawił się.
- Ja mam na imię Azla - powiedziała elfka. - Zaraz skończę przygotowywać śniadanie - dodała.
Po posiłku elfy niecierpliwie przypatrywały się mężczyźnie, ciekawe jego historii. Anzelm poczuł ich wyczekujący wzrok.
- Przede wszystkim bardzo wam dziękuję za okazaną pomoc - zaczął. - Nie wiem, jak się wam odwdzięczę. Powiedzcie mi jednak, czy karawana jest w mieście?
Zdumiony Rodner sciągnął brwi.
- Nie, pojechali już dawno. Jakieś pięć dni temu - rzekł.
Anzelm oparł głowę na dłoni, nagle bardzo zmęczony.
- A gdzie i jak mnie znaleźliście? - zapytał.
- Spacerowaliśmy po obrzeżach miasta, kiedy usłyszeliśmy wołanie o pomoc. Zaraz potem zza zakrętu przybiegła jakaś kobieta. To ona krzyczała. Zaprowadziła nas dalej, w zarośla, gdzie leżałeś nieprzytomny. Podbiegliśmy, żeby sprawdzić, co ci jest, a ona wykorzystała naszą nieuwagę i zniknęła bez śladu - wyjaśnił elf, zaniepokojony zachowaniem poszkodowanego.
- Jesteśmy bardzo ciekawi, co się naprawdę wydarzyło - powiedziała jego siostra.
- Ja również - odparł Anzelm. Czuł się zobowiązany wyjaśnić sytuację rodzeństwu, które mu pomogło w takich okolicznościach, ale nie wiedział, jak dobrać słowa. - Widzicie… Nie mam pojęcia, co się ze mną działo przez ostatnie dni, zupełnie ich nie pamiętam…
- Musiałeś zajść za skórę jakiemuś magowi - odparł spokojnie Rodner. Widział skrępowanie na twarzy gościa i wierzył mu.
Elfy nie chciały przyjąć zapłaty od mężczyzny. Kazały tylko obiecać sobie, że gdy dowie się prawdy, przyjdzie im opowiedzieć, co się stało.
Anzelm zabrał swoje rzeczy, pożegnał się z rodzeństwem i opuścił ich dom. Natychmiast zorientował się, którędy ma iść i ruszył znanymi ulicami do prowadzonej przez matkę karczmy. Szybko pokonał odległość i wszedł do środka. Jak zwykle o tej porze, oberża była niemal pusta. Podszedł do lady, ale nikogo za nią nie było. Rzucił okiem, czy nieliczni bywalcy na niego patrzą, a upewniwszy się, że nie, przeskoczył na drugą stronę i wszedł przez wąskie drzwi do kuchni. Szybko odnalazł matkę. Stała przy długim stole i rutynowo kroiła chleb na śniadanie dla wynajmujących pokoje osób. Podniosła oczy na syna, gdy ten się zbliżył i prawie skaleczyła się nożem z wrażenia.
- Anzelm! - wykrzyknęła. - Gdzie się podziewałeś? - Odrzuciła pracę i przytuliła syna.
- Och, przestań - oburzył się.
Denerwowało go, że ciągle traktowała go jak małe dziecko. Wyswobodził się z uścisku.
- Co się z tobą działo przez te wszystkie dni? - spytała ponownie.
- Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Jak to? - zdziwiła się. - Nie pamiętasz? Trzy dni temu. I nie rób ze mnie wariatki, wiem, że poszedłeś z tą dziewczyną.
- Jaką dziewczyną? - zdumiał się Anzelm.
- Nie udawaj niewiniątka. Z tą szatynką.
Mężczyzna nie mógł sobie przypomnieć, by zadawał się z jakąś.
- Niepokoiłam się o ciebie - powiedziała z wyrzutem matka. - Mogłeś powiedzieć, że cię nie będzie. Powiedz, co się działo.
- Na razie nie mogę - odpowiedział. - Nie potrafię tego wyjaśnić.
Kobieta pokręciła głową.
- Czy ty kiedyś zmądrzejesz?
Nagle coś sobie przypomniała. Spojrzała na boki, czy pomocnicy są w wystarczającej odległości, by nie słyszeć rozmowy.
- Informacje znowu są w cenie - szepnęła. - Mógłbyś zrobić wreszcie coś pożytecznego i je zdobyć.
- Jakie? - zaciekawił się Anzelm i pochylił głowę w stronę matki, aby lepiej słyszeć.
- Klejnot Tysiąca, ten olbrzymi brylant, nie jest legendą. Ktoś próbował go ukraść. Możesz dowiedzieć się, kto to był, czy mu się udało i dla kogo pracuje.
Mężczyzna skinął głową. Zapytał o dalsze szczegóły.
- Mają przesłuchać złodzieja. A potem stracić. Ale w ukryciu, w jednej z więziennych wież. Klejnot musi być naprawdę cenny, bo nie chcą zaciekawiać społeczeństwa. Nie pamiętam, kiedy ostatnio dokonano egzekucji poza rynkiem.
- Kiedy? - spytał krótko.
- Już dziś wieczorem Ledwo zdążyłeś. Nie mam zaufania do innych informatorów, gdybyś nie wrócił, okazja przeszłaby nam koło nosa.
Anzelm uśmiechnął się krzywo.
- Zobaczę, co da się zrobić - obiecał.
Zostawił matkę, żeby nie zaczęła znów wypytywać o przyczyny nieobecności i skierował się do swojego pokoju na piętrze - część kondygnacji była oddzielona i służyła właścicielom za dom. Wewnątrz wszystko było w zwykłym porządku. Zdjął plecak i płaszcz, po czym podszedł do łóżka i rzucił się na nie. Leżał chwilę z zamkniętymi oczyma i chociaż wcale tego nie chciał, wkrótce zasnął.
Obudził się późnym popołudniem, co bardzo go zdenerwowało. Nie lubił się spieszyć. W pośpiechu popełnia się błędy, na które nie mógł sobie pozwolić w czekającym go zadaniu.

***
Do półokrągłego pomieszczenia przez trzy wąskie okna wpadały słupy wątłego światła zachodzącego dnia. Niewiele rozjaśniając wnętrze, kładły się na brudnej podłodze. Otworzyły się drzwi i pomieszczenie zalało ciepłe światło pochodni z małego korytarza. Dopiero ono oświetliło skuloną pod ścianą postać. Była to młoda kobieta ze zmierzwionymi włosami i w podniszczonym ubraniu, z widoczną zakrzepłą krwią na jednym z rękawów. Była czarodziejką, lecz została pozbawiona swych mocy przez potężnego maga, który uczestniczył w jej pojmaniu. Nie wiedziała, ile czasu musiałoby minąć, żeby magia wróciła, ale była pewna, że zbyt dużo.
Kobieta spojrzała w górę. Stało nad nią dwóch strażników. Jeden zbliżył się długim krokiem i pociągnął ją za włosy, by wstała, a gdy przyjęła wymaganą pozycję, chwycił mocno za ramię. Burknął coś i popchnął, ale czarodziejka nie chciała iść. Drugi strażnik, rozzłoszczony postawą więźniarki, wziął szeroki zamach i uderzył ją pięścią w twarz. Głowa kobiety odskoczyła na bok, w stronę okien.
- Bierz ją i idziemy - zwrócił się do towarzysza strażnik, który wymierzył cios. - Na torturach wszystko pięknie wyśpiewa.
Do pomieszczenia wpadła niewielka, zakorkowana fiolka i stłukła się przy kontakcie z posadzką. Strażnik puścił kobietę i obaj stanęli w gotowości, sięgając po miecze i rozglądając się w poszukiwaniu wroga. Przetrzymywana zachwiała się na nogach, a po chwili upadła nieprzytomna. Ruchy zaskoczonych stróżów stawały się coraz wolniejsze, oręż zaciążył im w dłoniach, a na umysły spadło przytępienie.
Za oknem, przywarty do muru Anzelm niecierpliwie liczył do trzydziestu. Było to minimum, po jakim można było wejść do pomieszczenia, w którym użyto środka usypiającego. W głowie kłębiło mu się wiele myśli, ale odłożył je na później. Póki co był pewien jednego - z informacji nici.
Naciągnął chustkę na twarz i zwinnie wsunął się oknem do pomieszczenia. Pospiesznie minął śpiących głębokim snem strażników i dostał się do kobiety. Zarzucił ją sobie na ramiona i wrócił do wąskiego otworu. Dopiero teraz zastanowił się, jak ją wyniesie i sprowadzi na dół. Do wieży wspiął się bez zabezpieczeń, jednak przy pasku miał przypiętą zwiniętą linę. Wiedział, że nie jest wystarczająco długa, by sięgnąć ziemi, lecz sądził, że okaże się odpowiednia, by umożliwić względnie pewny skok. Rozejrzał się gorączkowo po pomieszczeniu. Szukał jakiegoś żelaznego ucha, przez które mógłby przewlec i zawiązać linę, ale niczego podobnego nie znalazł. Poczuł narastającą panikę. Zaczynało go też przyćmiewać od tutejszego powietrza, skażonego gazem z fiolki. Położył delikatnie kobietę na podłodze i przypadł do okna, wychylił się daleko i wziął kilka głębszych oddechów dla uspokojenia i oczyszczenia umysłu.
Jęknął załamany absurdalnością jedynego pomysłu, jaki przychodził mu do głowy. Jednakże w akcie desperacji przystąpił do dzieła.
Przyciągnął jednego z mężczyzn, tego który wyglądał na lepiej zbudowanego i obwiązał go w pasie liną. Drugi koniec błyskawicznie wyrzucił przez okno. Przewiesił kobietę ostrożnie przez minimalny parapet w ten sposób, że głowę i ręce miała na zewnątrz. Sam wziął sznur i przecisnął się nad czarodziejką, po czym owinął go sobie wokół nadgarstka i chwycił mocno, a drugą ręką oplótł kobietę i wwlókł sobie na ramię. Zaparł się solidnie nogami i stopniowo popuszczając linę, powoli się zsuwał. Anlezmowi zejście wydawało się niemiłosiernie długie. Mięśnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa, ale znajdując siłę w uporze, nie poddawał się.
Dotarł do końca liny i niezadowolony spojrzał między nogami, na mizerną trawę ładnych parę metrów poniżej. Przesunął wciąż omdlałą kobietę do przodu i objął w talii, by przylegała do jego torsu, wciągnął powietrze, zupełnie, jakby chciał zanurkować, po czym w jednym momencie uwolnił oplątaną rękę i odepchnął się nogami od ściany. W locie przekręcił się tak, by upaść płasko i zamortyzować czarodziejce upadek.
Głuche łupnięcie i niesamowity ból w plecach oraz potylicy powitały go szybciej, aniżeli się tego spodziewał. Spory kawał czasu leżał, jak spadł i nie mógł się zdobyć na choćby najmniejszy ruch. Uniósł powieki, ale mroczki latały mu przed oczami, tak, że prawie niczego nie widział.
Wreszcie zrzucił z siebie kobietę, na prawą stronę, gdyż w lewej ręce odnalazł więcej siły. Po kolejnej pełnej cierpienia chwili dotarło do niego, że ledwo co czuje własne nogi. Odkrycie to przeraziło go jak nic nigdy w życiu. Sprawniejszą ręką powiódł po swoim pasku, który zawierał wiele skrytek z mniej lub bardziej przydatnymi w szpiegostwie rzeczami. Miał na przykład niewielką, obłą buteleczkę z uzdrawiającym eliksirem. Miał, jeśli nie stłukła się podczas upadku. Drżącymi palcami otworzył właściwą kieszonkę. Pojemnik był cały. Mężczyzna był wdzięczny bogom, że nie zużył jej wcześniej, choć nie raz korciło go, by sprawdzić, jak działa magiczna substancja. Sprzedawca twierdził, że mikstura uratuje nawet śmiertelnie rannego. Anzelm mu nie wierzył. Mimo to miał nadzieję, że na jego przypadek wystarczy mocy napoju.
Ostrożnie otworzył buteleczkę, przystawił do ust i wypił zawartość jednym haustem. O mało się nie zakrztusił. Czuł, jakby płyn rozlał się gorącem po całym jego ciele, natychmiast zdwoiła się dolegliwość w krzyżu i promieniała na resztę kości. Mężczyzna potrzebował całej siły woli, by nie zacząć krzyczeć.
Równie nagle, jak się zaczął, ból zniknął i powróciło normalne czucie.
Anzelm zapłacił za eliksir skandalicznie dużą kwotę. I nie żałował ani jednej monety.
Podniósł się ostrożnie. Nadal nie wrócił do szczytowej formy, ale był już zupełnie sprawny.
Czas uciekał. Kobieta ciągle nie odzyskała przytomności. Szpieg kolejny raz wziął ją na barki i po kilku niepewnych krokach począł zdecydowanie kroczyć, a później truchtać ulicami miasta. Znał je jak zły szeląg i zdecydował się udać do opuszczonego magazynu - kryjówki, z której korzystał od najmłodszych lat.
Podczas ucieczki czarodziejka ocknęła się. Przez moment świat wirował jej przed oczyma.
- Co się dzieje? - zapytała słabym głosem.
- Zabieram cię w bezpieczne miejsce - nadeszła oszczędna odpowiedź.

***
- Jak mogłaś mi to zrobić? - powtarzał raz za razem Anzelm, chodząc wte i wewte.
Kiedy zobaczył twarz Amalii w wieży, pękła moc zaklęcia i powróciły wszystkie wspomnienia. Bardzo cenne wspomnienia.
Do miasta przybyła piękna czarodziejka i zatrzymała się w karczmie matki Anzelma. Mężczyzna był wtedy w środku. Nie chciał po prostu gapić się na nieznajomą przez pół sali, toteż podszedł, uprzejmie zapytał o pozwolenie i usiadł obok niej. Szybko nawiązała się rozmowa i okazało się, że mają wiele wspólnych tematów. Zaczęli się ze sobą spotykać i zapałali wzajemnym uczuciem. Wszystko było dobrze do momentu, gdy Amalia oznajmiła, że musi pilnie wyjechać. Nie pomogły żadne błagania Anzelma, by została. Mężczyzna jednak widział smutek w oczach ukochanej i wiedział, że w tej kwestii nie ma ona wolnego wyboru. Przystał wreszcie na przyrzeczenie kobiety, że ta wróci, jak tylko załatwi swoje sprawy. W rzeczywistości postanowić potajemnie pójść za nią, nie ważne jak daleko i w razie potrzeby przyjść z pomocą. Ogromne było zdumienie mężczyzny, kiedy odkrył, że jego luba tylko zamarkowała odejście i zawróciła do miasta. Wówczas Anzelm przestał się ukrywać, wyszedł do niej pytając, czemu nie mówi mu prawdy. Kobieta wypowiedziała naonczas znamienne słowa:
- By cię chronić.
Nim zdążył zareagować, rzuciła na niego czar, który zakamuflował wszystkie związane z nią wspomnienia i sprawił, że padł nieprzytomny na ziemię.
Teraz Amalia siedziała na podłodze, cała poobijana, z ręką przy uderzonym policzku. Patrzyła na swego wybawcę wilgotnymi oczami.
- Dlaczego po prostu mi nie powiedziałaś? - Ukląkł naprzeciw.
- Nie chciałam, byś uznał mnie za zwykłą złodziejkę - szepnęła.
- Sądziłaś, że nie zrozumiem? - W jego głosie nie było śladu gniewu. - Nie takie rzeczy jestem w stanie ci przebaczyć.
- Nie chciałam cię w to mieszać. Brylant, zwany zwykle Klejnotem Tysiąca jest w rzeczywistości potężnym przedmiotem magicznym. Dzięki jego niezwykłemu kształtowi i rozmiarowi można zmagazynować w nim niesamowitą ilość energii. Nie dziwię się, że go tak strzegą...
Ujął jej dłonie.
- Był potrzebny tobie, czy ktoś cię wynajął do zadania? - zapytał.
- Dostałam zlecenie od wysoko postawionych magów z pewnej gildii. - Opuściła głowę. - Nie mogłam im się sprzeciwić.
Anzelm zamyślił się na moment.
- Rzuć to.
- Słucham? - Zaskoczona, uniosła twarz.
- Zapomnij o tym. Wiesz, jak wygląda twoja sytuacja? - Usiadł wygodnie. - Jedyne dostępne informacje to te, że klejnot istnieje, a złodziej został schwytany. Wszyscy wiedzą, że za tego rodzaju kradzież przewidziana jest śmierć. Jeśli znikniesz, nikt nie uzna tego za podejrzane.
Amalia nie wyglądała na przekonaną.
- Ucieknijmy. Daleko stąd - powiedział mężczyzna.
- Razem?
- Tak. Tutaj będą myśleć, że złapali mnie na szpiegostwie i podzieliłem twój los.
- Ale... - Miała dużo wątpliwości, lecz nie potrafiła ich sformułować.
- Jedyne na czym się naprawdę znam to obrót i funkcjonowanie wiadomości wśród ludzi. Wystarczy, że wyjedziemy dalej, niż sięgają wpływy też gildii. Zaufaj mi - poprosił. - Co masz do stracenia?
-Ciebie - odpowiedziała szczerze.
Anzelm tylko się roześmiał.

***
Pokus, głowa Gildii Magów z Pumpurytu, wszedł do pełnej świec komnaty swojego zaufanego doradcy. Zastał go pochylonego przy stole.
- Czego się dowiedziałeś? - zapytał prosto z mostu.
- Wielu rzeczy - odparł podwładny, nie odrywając spojrzenia od na pozór mętnego lustra ciemnej cieczy w niskim i szerokim naczyniu. - Wreszcie przystąpiła do działania - oznajmił. - Ale nie podołała zadaniu. Należą się jej jednak słowa pochwały, gdyż nie wydała nas.
- Tak, jak myślałem. - Pokus uśmiechnął się krzywo. - Stracili ją, czy dopiero to uczynią?
- Nie. Dostała pomoc z zewnątrz.
Przywódca gildii zdumiał się.
- Ktoś pomógł jej uciec?
- Tak. I namówił do zdrady. Chcą uciec do jakiegoś odległego miasta na północy.
Pokus zaśmiał się cicho.
- I myślą, że my się o niczym nie dowiemy?
- Uznali, że uwierzymy, że Amalia została zabita - powiedział jak zwykle pozbawionym emocji tonem niżej postawiony czarodziej. - Czy mam ją znaleźć i zrobić porządek?
Potężny mag obrócił się w stronę drzwi i kiwnął lekceważąco dłonią.
- Nie trzeba - rzekł. - Może to nawet lepiej. Nasze zadanie jest więcej, niż w pełni wykonane. Ci głupcy z zamku nie tylko nie dowiedzieli się o naszym poprzednim włamaniu, ale nawet nie zorientowali się, że mają fałszywy kamień. Niech go chronią dalej.

Ka

Post autor: Ka »

Pozwolisz Buka, że zanim wywnętrzę się na temat osobistych wrażeń czytelniczych, wykonam „łapankę” w odcinkach? Z całością nie dam rady dziś powalczyć - brak czasu, zresztą dla konkurencji także coś trzeba zostawić.
Wychwytywał pojedyncze obrazy z pamięci, ale trudno było mu ułożyć je w logiczną całość. Wreszcie, jak po nitce do kłębka, doszedł do najnowszych wydarzeń, jakie znał. Pamiętał, że zebrał swoje oszczędności i jeszcze dodał do nich trochę pieniędzy od matki, aby następnego dnia kupić nowy sztylet.
Pamięć, pamiętał, zapamiętał – ciężka sprawa. Usiłowałaś wybrnąć z kłopotu używając „dojść” – zamiast „przypomnieć” i „jakie znał” zamiast „zapamiętał”, ale, krótko mówiąc, wyszło nie najlepiej. Cały ten fragment życzy sobie być przeredagowany.
Piszesz „po nitce do kłębka”, a później jeszcze „Wyszła równie szybko, jak się pojawiła.” To tak okrutnie wyeksploatowane zwroty, że nie godzi się ich używać w tekstach o ambicjach literackich. W wypracowaniach szkolnych oblecą!
Mężczyzna spojrzał zakłopotany na dziewczynę, nie wiedział, jak poradzić sobie z, w sumie banalnym, pytaniem.
zws – NIKT takiej zbitki spółgłosek nie jest w stanie wypowiedzieć bez zaplucia się! „Z banalnym, w sumie” – lepiej, lecz nie najlepiej. To „w sumie” i tak jest nie na miejscu, bo sumować nie ma czego. Co innego, gdyby gość stwierdził: „Bolała go głowa, rwało w stawach, kłuło w piersiach, świszczało w płucach, ale w sumie i tak nie czuł się najgorzej”.
Naraz spojrzał na stojące pod ścianą, obok stolika krzesło założone jego rzeczami.
„obok stolika” informacja nieistotna, a za to rujnująca intonację i płynność zdania. Wywalić! „założone rzeczami” także mi się nie podoba.
Podszedł do niego i zajrzał do środka.
Kawizm naławizm. Osobiście nie znoszę czegoś podobnego. Czytelnik nie jest durniem, domyśli się, że bohater tkwiący przy łóżku musi się zbliżyć do plecaka, skoro ma zamiar do niego zajrzeć.
Zostawił rzeczy tak, jak je zastał i zszedł powoli do jadalni.
Nieprawda! Wybebeszył przecież ten plecak.
Anzelm ledwo się opanował, żeby nie palnąć się w czoło. W całym zamieszaniu porannego spotkania, nawet nie powiedział dziewczynie, jak się nazywa. Pospiesznie wstał i przedstawił się.
Nie znam się na zasadach savoir-vivre’u elfów i pochodnych, ale wydaje mi się, że nawet w ich świecie gość „karczemny” nie ma obowiązku przedstawiania się personelowi, no chyba, że się melduje w recepcji! Desperacja Anzelma, IMHO, nie znajduje uzasadnienia.
Stała przy długim stole i rutynowo kroiła chleb na śniadanie dla wynajmujących pokoje osób.
Rutynowo? Nie przesadzajmy! Z wprawą – w zupełności by wystarczyło.
Anzelm! - wykrzyknęła. - Gdzie się podziewałeś? - Odrzuciła pracę i przytuliła syna.
Porzuciła pracę.
Mężczyzna nie mógł sobie przypomnieć, by zadawał się z jakąś.
Z jaką jakąś? Nie dokończyłaś zdania, aby uniknąć powtórzenia. Nie da rady tak! Wymyśl coś bliskoznacznego!
W pośpiechu popełnia się błędy, na które nie mógł sobie pozwolić w czekającym go zadaniu.
Niedobrze to zdanie brzmi. Próbowałam go uładzić na kilka sposobów i nie widzę innego wyjścia, jak tylko przerobić go na dwa: W pośpiechu popełnia się błędy, na które nie mógł sobie pozwolić. Czekające go zadanie wymagało…. czegoś tam – precyzji, profesjonalizmu, perfekcji działania – nie wiem, wymyśl.
CDN

Awatar użytkownika
Buka
C3PO
Posty: 828
Rejestracja: sob, 13 paź 2007 16:55
Płeć: Kobieta

Post autor: Buka »

Pozwolisz Buka, że zanim wywnętrzę się na temat osobistych wrażeń czytelniczych, wykonam „łapankę” w odcinkach?
Oczywiście. Nawet podziękuję;)
Nieprawda! Wybebeszył przecież ten plecak.
Tak, ale go potem spakował. I zostawił tak, jak zastał. Ponoć nie lubisz kawizmu_na_ławizmu :]
Nie znam się na zasadach savoir-vivre’u elfów i pochodnych, ale wydaje mi się, że nawet w ich świecie gość „karczemny” nie ma obowiązku przedstawiania się personelowi, no chyba, że się melduje w recepcji!
A nie czytałeś, że on nie jest w karczmie, tylko w prywatnym domu?
Z jaką jakąś? Nie dokończyłaś zdania, aby uniknąć powtórzenia. Nie da rady tak! Wymyśl coś bliskoznacznego!
To naprawdę zgrzyta? Bo wg mnie nie ma sensu powtarzać, o co chodzi... Ale akurat tu się nie upieram:\
Niedobrze to zdanie brzmi. Próbowałam go uładzić na kilka sposobów i nie widzę innego wyjścia, jak tylko przerobić go na dwa: W pośpiechu popełnia się błędy, na które nie mógł sobie pozwolić. Czekające go zadanie wymagało…. czegoś tam – precyzji, profesjonalizmu, perfekcji działania – nie wiem, wymyśl.
Szkoda, że nie brzmi Ci to zdanie. Mi się podoba :P

Dzięki za zajęcie się tekstem, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy;)

Ka

Post autor: Ka »

Nieprawda! Wybebeszył przecież ten plecak.
Tak, ale go potem spakował. I zostawił tak, jak zastał. Ponoć nie lubisz kawizmu_na_ławizmu :]
Nie o tego typu kawizm mi chodziło. Mój błąd – nie sprecyzowałam. Nie lubię dowiadywać się, że: „Podszedł do drzwi i chwycił za klamkę”, „Wyciągnął rękę i chwycił”, „Otworzył drzwi i wyszedł”. Natomiast rozpakowanie i powtórne spakowanie plecaka, nie jest już tak oczywiste, żeby informację można było pominąć. IMO, rzecz jasna!
Nie znam się na zasadach savoir-vivre’u elfów i pochodnych, ale wydaje mi się, że nawet w ich świecie gość „karczemny” nie ma obowiązku przedstawiania się personelowi, no chyba, że się melduje w recepcji!
A nie czytałeś, że on nie jest w karczmie, tylko w prywatnym domu?
Prawda! Brak należytej uwagi z mojej strony. Pardon.
W pośpiechu popełnia się błędy, na które nie mógł sobie pozwolić w czekającym go zadaniu.
Ja w tym zdaniu wyczuwam fałszywą nutę, zwyczajnie źle mi dźwięczy. Mogłabym uzasadnić dokonując rozbioru logicznego, ale to pół strony pisaniny, więc odpuszczę. Zresztą każdy ma prawo do osobistych preferencji stylistycznych. I tak jestem pełna podziwu dla osób decydujących się narazić swoje „literackie dzieciątka” na szturchańce obcych. To cholernie bolesne, choć niezaprzeczalnie słuszne.

Awatar użytkownika
Radioaktywny
Niegrzeszny Mag
Posty: 1706
Rejestracja: pn, 16 lip 2007 22:51

Post autor: Radioaktywny »

Ha, zawsze, gdy zniknę na jeden dzień z forum, po powrocie zastaję jakąś niespodziankę! I oto niespodzianka tego weekendu: Buka wraca z nowym tekstem! Rozbebeszymy, buahaha, rozbebeszymy;-)
Buka do Ka pisze: nie czytałeś, że on nie jest w karczmie, tylko w prywatnym domu?
Hmm, Buko, jakkolwiek mylący nie byłby nick, Ka jest niewiastą (przez chwilę chciałem napisać: "czego dowodzi awatarek", dopóki nie przypomniałem sobie, co mam we własnym awatarze^^)

A teraz część właściwa, czyli łapanka.
Wreszcie, jak po nitce do kłębka, doszedł do najnowszych wydarzeń, jakie znał.
Ależ to wcale nie są najnowsze wydarzenia, bo nie poznał ich zaraz po przebudzeniu! On jedynie rekonstruuje sobie ostatnie wydarzenia, jakie pamięta, że nastąpiły. I tak możnaby napisać: "Wreszcie, jak po nitce do kłębka, doszedł do ostatnich wydarzeń, jakie (i tu bym sugerował raczej "pamiętał" lub "kojarzył").
Stary przegrał w zakładzie z przyjacielem, hazardzistą zwanym Treflem. Z zakamarków umysłu wyszperał też wspomnienie o sprzeczce z nim.
Mam takie pytanie: a po co nam wiedzieć, jak się nazywa przyjaciel Anzelma, jeśli jego rola w opowiadaniu sprowadza się tylko tych dwóch zdań? Jeśli narrator podaje imię jakiegoś bohatera, mamy prawo oczekiwać, że ten bohater zagości w tekście jednak na dłużej. W kwestii dialogowej - nie ma sprawy, możemy wymieniać imiona bohaterów nieistotnych dla fabuły, ile wlezie (choć nie można oczywiście też przesadzać i trzeba unikać tworzenia potworków w rodzaju "Jestem sir Robert z Chestershire; mój ojciec zwie się Elan Czarny, moja matka to Sygdryfa gładkolica, a mych trzech braci to Jacek, Placek i Pankracek"). Ale jeśli postać jest nie tyle epizodyczna, co jedynie "wzmiankowana", narrator nie powinien nas informować o jej imieniu, bo wiedza ta po prostu na nic się nie przyda.
Prawdopodobnie zawdzięczał to temu, iż matka pracowała w jednej z oberży oferujących także nocleg.
"Oferujących także nocleg" uważam za kompletnie niepotrzebne, bo każda oberżaz definicji służy za miejsce noclegu. Ale po wycięciu tego fragmentu zdanie i tak jest do remontu. A jak przeremontować? Zastanów się sama, bo jakoś w tej chwili żadna wersja alternatywna mi do głowy nie przychodzi (cóż poradzić, niewyspanie...).
Ukazała się w nich młoda elfka.

Może się czepiam, ale po wyglądzie elfa ciężko poznać wiek. Anzelm musiałby chyba zbliżyć się i przyjrzeć natężeniu blasku w elfich źrenicach, a przecież nie podszedł, by to sprawdzić.
Ale może się czepiam. Elfologiem nie jestem.
W całym zamieszaniu porannego spotkania, nawet nie powiedział dziewczynie, jak się nazywa. Pospiesznie wstał
Eee? A kiedy zdążył usiąść? Żadnej wzmianki o tym nie było.
To straszne, że ludzie robią sobie takie rzeczy - powiedziała współczującym tonem. - Mam na myśli ten napad.
Po posiłku elfy niecierpliwie przypatrywały się mężczyźnie, ciekawe jego historii.

Pierwszy fragment nie pozostawia wątpliwości: napady w mieście, w którym dzieje się akcja, nie są rzadkością. Czyli rutyna. Skąd więc przypuszczenie elfów, że historia kolejnej ofiary bandytów będzie o wiele bardziej ciekawa niż dziesiątki bez wątpienia powtarzanych na ulicy historii innych ofiar?
Może znowu się czepiam, ale to niezdrowe zainteresowanie elfów wydaje mi się nieadekwatne do powszedności wydarzenia, o którym tak koniecznie chcą usłyszeć.
Łatwo wywnioskował, że karawana już przyjechała.
W takim razie po co później się pyta elfów:
- Przede wszystkim bardzo wam dziękuję za okazaną pomoc - zaczął. - Nie wiem, jak się wam odwdzięczę. Powiedzcie mi jednak, czy karawana jest w mieście?
Dobra, możemy założyć, że chce po prostu utwierdzić się w swoim przekonaniu. Ale ja bym na Twoim miejscu poinformował o tym czytelnika, żeby czytelnik nie pomyślał sobie, że nie przeczytałaś własnego tekstu. Proponuję zatem napisać na przykład tak:
"Powiedzcie mi jednak, czy karawana jest w mieście? - postanowił upewnić się, czy przeczucie go nie myli."
Ale to tylko przykład; możesz przeredagować po swojemu. Ważne, że wiesz, o co mi chodzi.
Zdumiony Rodner sciągnął brwi.
Ściągnął brwi.
Powiedzcie mi jednak, czy karawana jest w mieście?
Zdumiony Rodner sciągnął brwi.
- Nie, pojechali już dawno.
A może "nie, pojechała już dawno", co by się płciowo zgadzało?;-)
- Mają przesłuchać złodzieja. A potem stracić. Ale w ukryciu, w jednej z więziennych wież. Klejnot musi być naprawdę cenny, bo nie chcą zaciekawiać społeczeństwa.
Ale kto ma przesłuchać złodzieja? Kto ma go stracić? Kto nie chce zaciekawiać społeczeństwa? Inkwizycja? Straż miejska? Gildia strzegąca Klejnotu? Kto? Kto? KTO?
Nie pamiętam, kiedy ostatnio dokonano egzekucji poza rynkiem.
- Kiedy? - spytał krótko.
- Już dziś wieczorem
A teraz zgadnij, dlaczego mi ten fragment nie leży.
Była czarodziejką, lecz została pozbawiona swych mocy przez potężnego maga
Domyślam się, że to była jej moc, a nie pożyczona od koleżanki:-)
Głowa kobiety odskoczyła na bok, w stronę okien.

A to, że w stronę okien, to taka ważna informacja? Znaczy się przegadanie.
Za oknem, przywarty do muru Anzelm niecierpliwie liczył do trzydziestu. Było to minimum, po jakim można było wejść do pomieszczenia, w którym użyto środka usypiającego. W głowie kłębiło mu się wiele myśli, ale odłożył je na później. Póki co był pewien jednego - z informacji nici.
Naciągnął chustkę na twarz i zwinnie wsunął się oknem do pomieszczenia. Pospiesznie minął śpiących głębokim snem strażników i dostał się do kobiety. Zarzucił ją sobie na ramiona i wrócił do wąskiego otworu. Dopiero teraz zastanowił się, jak ją wyniesie i sprowadzi na dół. Do wieży wspiął się bez zabezpieczeń, jednak przy pasku miał przypiętą zwiniętą linę. Wiedział, że nie jest wystarczająco długa, by sięgnąć ziemi, lecz sądził, że okaże się odpowiednia, by umożliwić względnie pewny skok. Rozejrzał się gorączkowo po pomieszczeniu. Szukał jakiegoś żelaznego ucha, przez które mógłby przewlec i zawiązać linę, ale niczego podobnego nie znalazł. Poczuł narastającą panikę. Zaczynało go też przyćmiewać od tutejszego powietrza, skażonego gazem z fiolki. Położył delikatnie kobietę na podłodze i przypadł do okna, wychylił się daleko i wziął kilka głębszych oddechów dla uspokojenia i oczyszczenia umysłu.
Jęknął załamany absurdalnością jedynego pomysłu, jaki przychodził mu do głowy. Jednakże w akcie desperacji przystąpił do dzieła.
Przyciągnął jednego z mężczyzn, tego który wyglądał na lepiej zbudowanego i obwiązał go w pasie liną. Drugi koniec błyskawicznie wyrzucił przez okno. Przewiesił kobietę ostrożnie przez minimalny parapet w ten sposób, że głowę i ręce miała na zewnątrz. Sam wziął sznur i przecisnął się nad czarodziejką, po czym owinął go sobie wokół nadgarstka i chwycił mocno, a drugą ręką oplótł kobietę i wwlókł sobie na ramię. Zaparł się solidnie nogami i stopniowo popuszczając linę, powoli się zsuwał. Anlezmowi zejście wydawało się niemiłosiernie długie. Mięśnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa, ale znajdując siłę w uporze, nie poddawał się.
Dotarł do końca liny i niezadowolony spojrzał między nogami, na mizerną trawę ładnych parę metrów poniżej. Przesunął wciąż omdlałą kobietę do przodu i objął w talii, by przylegała do jego torsu, wciągnął powietrze, zupełnie, jakby chciał zanurkować, po czym w jednym momencie uwolnił oplątaną rękę i odepchnął się nogami od ściany. W locie przekręcił się tak, by upaść płasko i zamortyzować czarodziejce upadek.
Głuche łupnięcie i niesamowity ból w plecach oraz potylicy powitały go szybciej, aniżeli się tego spodziewał. Spory kawał czasu leżał, jak spadł i nie mógł się zdobyć na choćby najmniejszy ruch. Uniósł powieki, ale mroczki latały mu przed oczami, tak, że prawie niczego nie widział.
Wreszcie zrzucił z siebie kobietę, na prawą stronę, gdyż w lewej ręce odnalazł więcej siły. Po kolejnej pełnej cierpienia chwili dotarło do niego, że ledwo co czuje własne nogi. Odkrycie to przeraziło go jak nic nigdy w życiu. Sprawniejszą ręką powiódł po swoim pasku, który zawierał wiele skrytek z mniej lub bardziej przydatnymi w szpiegostwie rzeczami. Miał na przykład niewielką, obłą buteleczkę z uzdrawiającym eliksirem. Miał, jeśli nie stłukła się podczas upadku. Drżącymi palcami otworzył właściwą kieszonkę. Pojemnik był cały. Mężczyzna był wdzięczny bogom, że nie zużył jej wcześniej, choć nie raz korciło go, by sprawdzić, jak działa magiczna substancja. Sprzedawca twierdził, że mikstura uratuje nawet śmiertelnie rannego. Anzelm mu nie wierzył. Mimo to miał nadzieję, że na jego przypadek wystarczy mocy napoju.
Ostrożnie otworzył buteleczkę, przystawił do ust i wypił zawartość jednym haustem. O mało się nie zakrztusił. Czuł, jakby płyn rozlał się gorącem po całym jego ciele, natychmiast zdwoiła się dolegliwość w krzyżu i promieniała na resztę kości. Mężczyzna potrzebował całej siły woli, by nie zacząć krzyczeć.
Równie nagle, jak się zaczął, ból zniknął i powróciło normalne czucie.
Anzelm zapłacił za eliksir skandalicznie dużą kwotę. I nie żałował ani jednej monety.
Podniósł się ostrożnie. Nadal nie wrócił do szczytowej formy, ale był już zupełnie sprawny.
A przy tym fragmencie to myślałem, że sobie szczękę zwichnę od ziewania. Słowo płynie za słowem w rytmie stukotu kół pociągu: jednostajnie, przez co czytelnik się nudzi. Wiesz, co by urozmaiciło ten wycinek? Pozwolenie Anzelmowi na nieco pouzewnętrzniania się. Żeby tak czasem odezwał się do siebie, mruknął coś pod nosem, przemówił w myślach - cokolwiek, byle urwać ten nużący ciąg słów. Może dam przykład:
Naciągnął chustkę na twarz i zwinnie wsunął się oknem do pomieszczenia.
- Słodkich snów, panowie - mruknął do śpiących głębokim snem strażników, pośpiesznie mijając ich i dostając się do kobiety. Zarzucił ją sobie na ramiona i wrócił do wąskiego otworu. Dopiero teraz zastanowił się, jak ją wyniesie i sprowadzi na dół. Do wieży wspiął się bez zabezpieczeń, jednak przy pasku miał przypiętą zwiniętą linę. Wiedział, że nie jest wystarczająco długa, by sięgnąć ziemi, lecz sądził, że okaże się odpowiednia, by umożliwić względnie pewny skok. Rozejrzał się gorączkowo po pomieszczeniu. Szukał jakiegoś żelaznego ucha, przez które mógłby przewlec i zawiązać linę, ale niczego podobnego nie znalazł.
- Wiedziałem, że musiałem coś przeoczyć w swoim planie - jęknął, czując narastającą panikę. Zaczynało go też przyćmiewać od tutejszego powietrza, skażonego gazem z fiolki.

(...)
Ostrożnie otworzył buteleczkę, przystawił do ust i wypił zawartość jednym haustem. O mało się nie zakrztusił. Czuł, jakby płyn rozlał się gorącem po całym jego ciele, natychmiast zdwoiła się dolegliwość w krzyżu i promieniała na resztę kości. Mężczyzna potrzebował całej siły woli, by nie zacząć krzyczeć.
Równie nagle, jak się zaczął, ból zniknął i powróciło normalne czucie.
- Zapłaciłem za ciebie skandalicznie dużą kwotę, eliksirku. - Anzelm uniósł przed oczy pusty flakon, spojrzał na niego czule. - I nie żałuję ani jednej monety.

Jasne?;-)

Teraz czas na werdykt. Z góry ostrzegam, że będzie bolało.

Przykro mi, ale nie mogę wyrazić zachwytu nad "Pilnie strzeżonym". Dialogom brakuje krwistości, partie narratora są miejscami przydługie i męczące, a kiedy utwór się wreszcie rozkręca, następuje nagle koniec. Poprzedni tekst "Kto jest ofiarą?" uważam za lepszy.
Pozdrawiam i życzę szybkich postępów w warsztacie!
There are three types of people - those who can count and those who can't.
MARS!!!
W pomadkach siedzi szatan!

Awatar użytkownika
Buka
C3PO
Posty: 828
Rejestracja: sob, 13 paź 2007 16:55
Płeć: Kobieta

Post autor: Buka »

O, nowa opinia:) Już pędzę!

Zanim jednak...
Ka jest niewiastą
Przepraszam serdecznie, jakoś mnie przyćmiło!

I już do łapanki:
Mam takie pytanie: a po co nam wiedzieć, jak się nazywa przyjaciel Anzelma, jeśli jego rola w opowiadaniu sprowadza się tylko tych dwóch zdań?/quote] Żeby lepiej wyczuć to, jak bardzo czepia się każdego skrawka Anlezm.
"Oferujących także nocleg" uważam za kompletnie niepotrzebne, bo każda oberża z definicji służy za miejsce noclegu.
Racja, racja.
Może się czepiam, ale po wyglądzie elfa ciężko poznać wiek.
Pewnie, że ciężko, ale w ogóle definiowanie, czy ktoś jest stary, czy młody jest bardzo subiektywne (zależy od wieku określającego^^).
Anzelm musiałby chyba zbliżyć się i przyjrzeć natężeniu blasku w elfich źrenicach, a przecież nie podszedł, by to sprawdzić.
Łoo, takiej metody magicznej jeszcze nie znałam^^
Eee? A kiedy zdążył usiąść? Żadnej wzmianki o tym nie było.
Ale elf mu zaproponował, by usiadł. I w takim razie skoro jest, że wstaje, znaczy, że skorzystał...
Ale się nie upieram.
Skąd więc przypuszczenie elfów, że historia kolejnej ofiary bandytów będzie o wiele bardziej ciekawa niż dziesiątki bez wątpienia powtarzanych na ulicy historii innych ofiar?
Bo go mają u siebie w domu. A ,,swoich" się chętniej słucha.
Cytat:
Łatwo wywnioskował, że karawana już przyjechała.

W takim razie po co później się pyta elfów:
Cytat:
- Przede wszystkim bardzo wam dziękuję za okazaną pomoc - zaczął. - Nie wiem, jak się wam odwdzięczę. Powiedzcie mi jednak, czy karawana jest w mieście?
Bo wie, że przyjechała, ale nie wie, czy już pojechała. Chce się dzięki temu lepiej zorientować w czasie.
A może "nie, pojechała już dawno", co by się płciowo zgadzało?;-)
:P
Ale kto ma przesłuchać złodzieja? Kto ma go stracić? Kto nie chce zaciekawiać społeczeństwa? Inkwizycja? Straż miejska? Gildia strzegąca Klejnotu? Kto? Kto? KTO?
No a po co szpieg idzie? :]
A teraz zgadnij, dlaczego mi ten fragment nie leży.
:D
A to, że w stronę okien, to taka ważna informacja?
Tak, to jest ważna informacja. Doczytałeś do końca, to powinieneś zauwazyć.
A przy tym fragmencie to myślałem, że sobie szczękę zwichnę od ziewania.
Łojoj, to może ja gdzieś przy swoich wypocinach dam kartkę, że zagrożenie utraty zdrowia, czy coś...

^^
Wiesz, co by urozmaiciło ten wycinek? Pozwolenie Anzelmowi na nieco pouzewnętrzniania się. Żeby tak czasem odezwał się do siebie, mruknął coś pod nosem, przemówił w myślach - cokolwiek, byle urwać ten nużący ciąg słów
Chyba masz rację;)
Z góry ostrzegam, że będzie bolało.
Szkoda :(
Pozdrawiam i życzę szybkich postępów w warsztacie!
<dyg>

Awatar użytkownika
Tenshi
Pćma
Posty: 201
Rejestracja: pn, 28 sty 2008 22:19
Płeć: Kobieta

Post autor: Tenshi »

A ja na lenia, bez łapanki tylko tak napsizę co i jak.

Styl - czasami coś niejasno, czasami zwyczajnie źle, czasami trochę za nudno, ale ogólnie na duuuuży plus. Wyrobisz się i będzie ślicznie.

Fabuła - tu już gorzej. Naciągana i sztampowa - muszę przyznać, że chyba jedyny oryginalny motyw - nietypowe obwiązanie strażnika - rozbawiło mnie, ale z kolei logika tu kuleje. Scena u elfów za długa i niepotrzebna w sumie. Można by po prostu napisać "dziewczyna wołała o pomoc, znaleźli mnie, pomogli". i motyw z zobaczeniem twarzy i przypomnieniem sobie - trochę naciągane.
Ogólnie na warsztaty tekst jak najbardziej ok, ale w gazecie, czy książce jak bym to zobaczyła, to mocno zawiodłabym się.

Ale polubiłam głównego bohatera, to na plus (moja matka też dalej traktuje mnie jak dziecko, buahaha). Tyle, że te imiona... Nie masz chyba głowy do imion. Takie krótkie opowiadanie, a 3 imiona na "A" w tym dwa bardzo podobne :P

Ten.
Ponoć, wchodząc między wrony, musisz krakać jak i one. Smutne to, bo przecież wiadomo, że większość wron wysławia się nader fatalnie...

Awatar użytkownika
Hitokiri
Nexus 6
Posty: 3318
Rejestracja: ndz, 16 kwie 2006 15:59
Płeć: Kobieta

Post autor: Hitokiri »

Chciałam też uprzedzić, że to jest fantasy z rodzaju tych, gdzie mamy do czynienia z magią i różnymi rasami i proszę, żebyście się za to nie boczyli.
Lubię fantasy, magię i różne rasy, pod warunkiem, że to nie sztampa :)

Ogółem:
Mi się styl podobał. Błędów nie zauważyłam, czytało się dobrze, miło i przyjemnie. Sama fabuła - nic specjalnego, ale po ucieczce Anzelma i tej czarodziejki (zapomniałam jej imienia), spodziewałam się czegoś więcej... nie wiem, że będą ich ścigać, albo co... W sumie to koniec nadszedł zbyt szybko i jakoś tak mi nie pasuje...
"Ale my nie będziemy teraz rozstrzygać, kto pracuje w burdelu, a kto na budowie"
"Ania, warzywa cię szukały!"

Wzrúsz Wirusa! Podarúj mú "ú" z kreską!

Awatar użytkownika
Buka
C3PO
Posty: 828
Rejestracja: sob, 13 paź 2007 16:55
Płeć: Kobieta

Post autor: Buka »

Dziękuję Wam, Hitokiri i Tenshi:)

Cieszę się, że są elementy, które się podobały, a nad wskazanymi, że się nie podobają, jeszcze przysiądę;)

Awatar użytkownika
rubens
Fargi
Posty: 437
Rejestracja: sob, 23 lut 2008 00:00

Post autor: rubens »

Cóóóż. Nie dodam nic oryginalnego.
Stylo jest ok, naprawdę dało się przeczytać, więc tutaj spoko.
Nie ruszają mnie takie klimaty, jeśli chodzi o fabułę. Zmusiłem się, niestety, nie zdołałać, Buko droga, zmienić mojego zdania na ten temat. Było poprawnie. Etc., etc., co Cię będę zanudzał. Łapankę zrobiono, podsumowano, czas naprawić niedociągnięcia :)
Niecierpliwy dostaje mniej.

Zablokowany