VI EDYCJA ZAKUżONYCH WARSZTATóW TEMATYCZNYCH

Moderator: RedAktorzy

Zablokowany
Awatar użytkownika
Bebe
Avalokiteśvara
Posty: 4592
Rejestracja: sob, 25 lut 2006 13:00

VI EDYCJA ZAKUżONYCH WARSZTATóW TEMATYCZNYCH

Post autor: Bebe »

Warsztaty Tematyczne 6 - teksty

Widziałem przyjście Pana, płaszcz chwały go owiewał, a z takiej szedł winnicy, co rodzi grona gniewu

Lista:

1. Lost_Soldier - Grona Zemsty
2. Mirael - Obrazy, Pustkowie i Próba
3. FMeier - Fakty
4. Gesualdo - Klątwa Abdar
5. Rubens - Kto sieje wiatr...
6. Terebka - Co się wydarzyło na dnie gehenny
7. Mighty Baz - Anioł Polski
8. Xiri - Ad nocendum potentos sumus
9. Nath - Przystanek "Paruzja"
10. Radioaktywny - Na chwałę Pana wypruję ci flaki
11. Buka - TA, KTÓRA UMIERA OSTATNIA
12. Keiko - Łowy
13. Hundzia - Odprawa
14. Urlean - Glory, Glory, Hallelujah!
15. Varelse - Królestwo
16. Achika - Winnica
17. Ellaine - Pan i chłop
18. Marcin Robert - Martwe dusze
19. BMW - Rekrut
20. Paciakutek [bez tytułu]
21. KPiach - Pamięć
22. Ignatius Fireblade - Grona Gniewu
23. Mirgon - Mubusu
24. Melchior - Pokuta
25. Dzejes - Gniew matki
26. sheepy [bez tytułu]
27. marq - Rzeźnik
28. Wyklęty - Spowiedź
29. baba_jAGA - Historia sir Guadalachada
30. JanTanar [bez tytułu]
31. PP - A imię kroczącego w chwale...
32. Maximus - Czyściec


****************************************

Lost_Soldier: Grona Zemsty

- Widziałem przyjście Pana, płaszcz chwały go owiewał, a z takiej szedł winnicy, co rodzi grona gniewu. Widziałem jak…
- Dobra- siedzący za biurkiem naprzeciwko niego mężczyzna zapukał długopisem w drewniany blat - Wystarczy, kapłanie.
- Ja jestem…
- Wiem kim jesteś. Nazywają cię Nowym Papieżem, wielkim prorokiem mającym znów odrodzić kościół.
- Więc mi wierzysz? - Prorok spojrzał z nadzieją na swojego rozmówcę, ale ten jedynie westchnął z politowaniem - Kim w ogóle jesteś? Moi kapłani zgodzili się na tę audiencję…
- Twoi kapłani to banda obdartusów, która nie miała tu nic do powiedzenia. Ja...ja jestem prawą ręką Prezydenta Europy.. Prawą ręką od spraw specjalnych, jak właśnie ta. Możesz mówić do mnie Marius. I wiesz co? Wierzę ci. Gdybym Ci nie wierzył, całe to spotkanie nie miałoby sensu, a tak…powiem więcej. Ja wiem, że twój Pan nadchodzi. Ja nawet wiem kiedy dokładnie nadejdzie.
- Czy on z Tobą też….? - Prorok wyglądał na wstrząśniętego.
Marius zaklął szpetnie.
- Na wszystkie siedem moich ulubionych dziwek, czy Ty wiesz który rok mamy?
- Dokładnie dwa tysiące setny. A jakie to ma zna…?
- Właśnie! Osiemdziesiąt lat od upadku Kościoła! Siedemdziesiąt, odkąd ateizm stał się dominującą filozofią. Mówisz, że nadchodzi Bóg? Brr, przerażające. Czas padać na kolana i modlić się o przebaczenie. Często wychodzisz poza swój pałac, kapłanie? Rozejrzyj się czasami po ulicy! My, Europejczycy, urośliśmy w siłę. Skolonizowaliśmy Marsa, ostudziliśmy zapały Chińczyków i Rosjan, stworzyliśmy nawet stuprocentowo bezpieczny środek antykoncepcyjny! Czy ty myślisz, że w takim świecie będziemy bali się Twojego Boga? Tak, wiemy, że nadchodzi, wiemy to od dwóch miesięcy, odkąd to wybrał się w swoją wędrówkę. Wiemy, że idzie tu nas ukarać, ale wiesz co? Nie pozwolimy mu na drugi Potop. Ludzkość urosła w siłę, kapłanie, urosła na tyle, by…zresztą, sam spójrz, to już niedługo.
Zaklaskał dwa razy, po czym ściana za jego plecami rozbłysła, zamieniając się w jeden wielki ekran. Transmitowany obraz często przerywały zakłócenia, ale można było wyraźnie dostrzec samotną, odzianą w szare, proste szaty postać, przemierzającą rozległą pustynię.
- Czy to…- Prorok nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
- Tak, to on. Jest na bezimiennej pustyni na nienazwanej dotąd planecie w galaktyce sąsiadującej z naszą. Za…- Marius spojrzał w zegarek - trzy dni, pięć godzin i dwie minuty dotarłby do nas. Dotarłby gdyby nie - wciąż patrzył na zegarek - Trzy…dwa…jeden…- ekran zalał oślepiający błysk, który powoli zamienił się w znajomy obu mężczyznom obraz nuklearnego grzyba.
- Nie! - Prorok rzucił się na Mariusa, ale ten szybko go obezwładnił - Nie!
- Od teraz jesteś wolny, kapłanie. Powinieneś być za to wdzięczny. A nawet jeśli nie, to powiem Ci, że istnieją też inne istoty jemu podobne. Na przykład Ci z Grecji, czy z Rzymu. Możesz spróbować z nimi się dogadać, choć sądzę, że po naszej pięknej pokazówce będą trzymać się z daleka od Ziemi. Od tej chwili to my jesteśmy Bogami.

****************************************

Mirael: Obrazy, Pustkowie i Próba

Jego ciemna sylwetka zamajaczyła na horyzoncie. Postać wypełniła świadomość błyskami iskier pod powiekami. Widziałam, nadchodzi Pan, a może Król Byk? Najstarszy z Bogów? Zbliża się, płaszcz chwały go odziewa, a z takiej idzie winnicy co rodzi grona gniewu.
Grona Gniewu?
Gniew, zawiść, zazdrość... Miłość?


Głuchy krzyk. Czarownica zrywa się z posłania, zlana potem, rozdygotana. Szakal ocknął się. Wtulona w niego Blondyneczka - nie. Vega nadal spał spokojnie. Czarownica uwolniła się spod jego ramienia.
Szakal usiadł, spojrzał na nią, sięgnął po fajki, zapalił jedną.
- Sen? Czy wizja? - Zaciągnął się.
- Nie wiem - Wyszeptała, wyczołgała się z namiotu - Nie pamiętam, chce być sama.

Chłodny, poranny wiatr smagał twarz, wyostrzał zmysły. Uwalniał od snów. Przywracał świadomość istnienia rzeczywistości. To tylko koszmar. Są tu moi przyjaciele, namiot, pustkowie poorane złomami betonu, resztkami drutu zbrojeniowego, wspomnieniami wojny...
Dlaczego tak się boje? Moje zmysły szaleją. Jestem bezpieczna.

Ból głowy. Kilka kroków w tył, przeszkoda. Drzewo? Było tu wcześniej?
Dąb. Święte gałęzie pną się w górę, liście rozszarpują niebo i słońce w kalejdoskop barw.
Słońce? Nie ma słońca, jest coraz jaśniej, coraz jaśniej... Kalejdoskop barw.

Padam na kolana.
Święte korzenie drzewa sięgają piekła, niosą szepty demonów, krzyki potępionych. Krzyki wdzierają się w głowę, drą na strzępy świadomość. Krzyk. Mój? Wycie. Wilka?
Chłód trawy pod palcami. Świadomość.
Rozproszenie.
- Pomocy!
Oparta plecami o Drzewo, zahipnotyzowana barwnymi światłami.
W moim kierunku zmierza Bestia.
Materializuje w moich dłoniach kij.
Cios, chybiony. Drugi, trzeci - również. Wilk. Przerażenie. Czwarty cios prosto w jego rozwarte szczęki. Jęk?

Twarz Szakala nad moją, z kącika ust cieknie stróżka krwi, spuchnięty policzek.
Twarz Szakala zmienia się, dziczeje, rysy twardnieją, stają się nieludzkie. Zęby, kły... Postać przygarbiona, porasta sierścią. Jego pazury...
To Szakal. Nie, to Wilk.
Muszę go zabić.

To tylko Iluzja!
Skok do umysłu Szakala.
Widzę siebie, miotającą się na ziemi, zmrużone powieki, zaciśnięte pięści. Uspokajam ciało, powoli uwalniam się od iluzji. Świadomość Szakala, nie przeszkadza mi, nie pierwszy raz mnie gości.
Skok, budzę się.
- Dziękuje! - Rzucam mu się na szyje - Kocham Cie, kocham, przepraszam.
- To nic, Czarownico, to nic - Trze policzek - Co się działo?
- Nie wiem - Drże.
Widzę jak nadchodzi Pan, płaszcz chwały go odziewa...
Pochyla się nad nami wysoki szatyn ubrany w szarość i biel.
- Mówią na mnie Duch, jestem z Tir na Nog. Nasza organizacja zrzesza najzdolniejszych ludzi, również magów. A ty jesteś szczególna i ... Zdałaś test. Możesz przyłączyć się do nas.
Wiatr omiata pustkowie, namiot. Wiem, że mój Vega i tamta Blondyneczka śpią spokojnie. Widzę jak Szakal patrzy na mnie... Czy mam prawo?
- Idź Lili - Uśmiecha się do mnie.
Wstałam, spojrzałam na nieznajomego, jego oczy były szaroniebieskie, uspokajały, wzbudzały ufność... Wiedziałam, to on zesłał na mnie tamto szaleństwo... Próbę?
- Wrócę

****************************************

FMeier: Fakty

Witam Państwa serdecznie z Krakowa. Stoję właśnie na Rynku Głównym, gdzie kilka tysięcy ludzi było świadkami dziwnego zdarzenia. Przed kilkunastoma minutami na ziemię zszedł Mahomet. Jego głowa płonęła, a w ręku trzymał ognisty miecz. Niektórzy uciekali w panice do swoich domów myśląc, że zbliża się koniec świata. Grupka japońskich turystów robiła zdjęcia gratulując przewodnikowi świetnej atrakcji turystycznej. Po kilku minutach na miejsce zdarzenia przyjechało kilka radiowozów antyterrorystów. Ustawili szczelny kordon wokół islamskiego proroka i czekali aż przemówi. Chwilę później pojawił się profesor historii z uniwersytetu w Mecce, który pracował w pobliskim sklepie spożywczym. Oto co usłyszeliśmy:
-Jam Mahomet. Prorok Boga i Jego uniżony sługa. Przybywam tutaj, żeby was nawrócić. Uznajcie chwałę Allacha a darowane będzie wam życie. Zniszczcie kościoły fałszywego Boga a będziecie żyć w spokoju. Zabijcie fałszywych proroków w czarnych sukienkach a będziecie żyli w chwale i dostatku. Po śmierci wstąpicie do nieba i czekać tam na was będą hurysy, jeśli uznacie Allacha.
Po tych słowach na tyłach katedry mariackiej było słychać dobijanie się do furty. Musiała interweniować policja, żeby uratować proboszcza przed linczem.
-Pokłońcie się i oddajcie mi hołd. Przestańcie cały czas migać mi tym diabelskim narzędziem albo zostaniecie ukarani!
Proszę Państwa to był makabryczny widok, kiedy Mahomet zarzynał Japończyków ognistym mieczem. Ambasada japońska w Warszawie zażądała już oficjalnych wyjaśnień i wszczęcia śledztwa w sprawie opieszałości policji.
-Widzicie jak kończą ci, którzy sprzeciwią się mej woli. Będziecie smażyć się w piekle na wieczność, jeśli nie oddacie mi hołdu. Pokłońcie się i okażcie mi swą rozwagę. Jesteście dzielnym narodem, dlatego przybywam do was z tą propozycją. Staniecie się niepokonani niosąc nasz sztandar przez świat. Uwolnię was od grzechu pijaństwa a wasz premier będzie władcą całej Europy.
Drodzy Państwo, to co się stało po tych słowach na pewno nie powinny oglądać dzieci. Rozjuszony tłum rzucił się na islamskiego proroka. Na początku rzucano kamieniami i krzyczano. Nikt nie stał obojętnie. Nawet atecy sprzeciwiali się prohibicji, wymachiwali bronią i klęli proroka. Mahomet zaczął wywijać młynki swoim mieczem, wtedy tłum ruszył. Wprost rozdarli go na strzępy. Policjanci strzelali tak, żeby nie zabić. Takiej złości nie widziano od czasów średniowiecznych linczów.
Bilans starcia Mahometa z Polakami jest tragiczny. Trzy zabite osoby, kilkanaście poparzonych wylądowało w szpitalu na oddziale intensywnej terapii. Cały czas trwa zbieranie szczątków zwłok Mahometa. Do tej akcji terrorystycznej przyznało się kilka ugrupowań ortodoksyjnych islamistów działających na terenie Iraku i Afganistanu.
To na razie tyle z Rynku Głównego w Krakowie. Oddaje głos do studia.
Dziękujemy ci Jacku. A za chwilę w Faktach dlaczego prezydent nie powinien organizować balu z okazji 11 listopada.

****************************************

Gesualdo: Klątwa Abdar

Zrobiłem to. Pozbyłem się mojego mistrza, sprawiając, by już nigdy nie skalał swoją obecnością świętych murów pałacu An'vael Handir. Pamiętam, że zmierzając do komnaty arcymaga prawie mu współczułem. Laksai Traviel, ósmy reprezentant Rady Ell'handir, był żałosnym, apodyktycznym sukinsynem, mimo to myśl o czekających go katuszach sprawiła, że zadrżałem. Niestety, w tym wypadku nie miałem wyjścia. Musiałem się od niego uwolnić, a zabójstwo nie wchodziło w grę. Tak potężny czarodziej z łatwością znalazłby drogę powrotną z zaświatów, chociażby po to, by zemścić się na swoim mordercy. Na samą myśl o tym trząsłem się jak osika. Jedynym rozwiązaniem było więzienie. Łańcuchy, które na zawsze uwolnią mnie od niespokojnego ducha Czerwonego Podróżnika. Posłużyłem się zaklęciem Abdar, potężną klątwą, o której istnieniu nie powinienem się nigdy dowiedzieć. Szepcząc nad śpiącym mistrzem inkantację, miałem desperacką nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. W przeciwnym wypadku czekałaby mnie niechybna zguba.
Udało się. Laksai Traviel zniknął z mojego życia, a jego dusza przeniosła się do miejsca, o którym wolałbym jak najszybciej zapomnieć. Krainy, gdzie nawet potężne umiejętności mojego nauczyciela bledły w obliczu potężnych, złych mocy jej mieszkańców.

Wpatrując się w odległy szczyt góry Blethia Ammon, wspominałem te wszystkie lata katorgi i upokorzeń, które zapewniał mi mój dawny mistrz.
Usiadłem na łożu. Księżyc zaglądał ciekawie do wnętrza komnaty, oświetlając dziwaczne przyrządy pomiarowe - podarunki Laksaia. W tym świetle wydawały się jeszcze bardziej odrażające i w jakiś sposób niepokojące. Trzy godziny po dokonaniu zemsty nadal byłem jednym wielkim kłębkiem nerwów. Czułem, że czeka mnie jeszcze wiele nieprzespanych nocy.
Zasnąłem jednak, a on tam już na mnie czekał - wysoki, potężny, straszny. Czerwony Podróżnik nawiedził mnie, by dokonać zemsty. Obudziłem się, spadając z łóżka, lecz Laksai wciąż stał nade mną. Zacząłem czołgać się w stronę wyjścia. Chciałem coś powiedzieć, wytłumaczyć, ale nie starczyło mi odwagi. A więc wyzwolił się, pomyślałem. Jakimś cudem złamał trzy pieczęcie i znalazł klucz do wrót Aegi'umrothu. Pokonał zastępy krwiożerczych Viael i przyszedł po mnie.
Wstałem na równe nogi, gotując się do szaleńczej ucieczki. Pociemniało mi w oczach, zatoczyłem się i wpadłem na Pożeracz Wiatru - jeden z przyrządów pomiarowych. Świat wokół mnie eksplodował feerią barw i poczułem na twarzy palący ból, kiedy żrąca ciecz wyciekła ze szklanej fiolki. Krzyknąłem i skuliłem się na podłodze, czekając na niechybną karę.
Nic się nie wydarzyło. Byłem bezpieczny.
Spojrzałem przez okno. Świtało. Górę Blethię Ammon spowijała złocista aureola słonecznego światła. To był tylko koszmar - zdałem sobie sprawę. Sny nie zabijają. Mimo to nabrałem pewności, że Laksai Traviel kiedyś wróci. Przełamie pieczęcie i przyjdzie po mnie. Łańcuchy okażą się zbyt słabe.
Uświadomiłem sobie, że wypowiadając słowa klątwy Abdar popełniłem fatalny błąd. Najgorszy z możliwych.

****************************************

Rubens: Kto sieje wiatr...

Noc wydawała się być martwa. Nie było słychać charakterystycznego szumu rzeki ni rechotania żab. Abasi zbudził się błyskawicznie. Było za cicho. Wstał i prędko się ubrał. Wszystko starał się robić jak najciszej, aby nie zbudzić śpiącej żony. Przynajmniej tak to sobie tłumaczył. W rzeczywistości z niepokojem wyczekiwał jakichkolwiek dźwięków z zewnątrz. Wyszedł na skąpane bladą poświatą księżyca podwórze. Panował tam przyjemny chłód. Powietrze przesiąknięte było zapachem rzeki. Ziemia odpoczywała po bezlitośnie słonecznym dniu. Zerknął na północ, na górujący nad miastem pałac, który stał niewzruszony, zapewniając wszystkim bezpieczeństwo i przychylność bogów. Upewniwszy się, że wszystko w porządku, miał już wracać do środka, kiedy stała się rzecz przedziwna. Nagle wzmogła się potężna wichura, która wzbiwszy w powietrze tumany kurzu, po kilku sekundach przerodziła się w lekką bryzę. Zaraz po niespodziewanym uderzeniu wiatru, niebo zaniosło się głośnym krzykiem setek umierających istnień. Abasi poczuł, jak nogi uginają się pod nim z przerażenia.
- Bogowie – wyszeptał do siebie. – A więc to prawda!
Z kompletnej dezorientacji wyrwał go krzyk dobywający się z jego własnego domu. Nie, nie, nie, to przecież niemożliwe! – myślał gorączkowo, wbiegając do pokoju, z którego dobiegały bolesne jęki. Jego syn leżał na łóżku, zwijając się z bólu. Obok, oparta o brzeg łóżka, łkała żona.
- Fadil! Fadil! Co się dzieje, synu? – zapytał zszokowany Abasi.
- Ojcze! – zawołał syn. – Ojcze, pomóż mi – mówił z coraz większym trudem.
Abasi, nie zastanawiając się zbytnio, wziął Fadila w ramiona i wybiegł z domu. To, co zastał na zewnątrz, rozwiało wszelkie jego wątpliwości. Przepowiednia stała się prawdą – na naród spadła śmierć. W mieście zapanował totalny chaos, jedni wołali lekarza, inni przeklinali bogów, którzy niewzruszenie przyglądali się cierpieniom swojego ludu. Ogarnięte amokiem kobiety i mężczyźni biegali po ulicach, w rozpaczy czegoś poszukując, lub kogoś nawołując. Nagle ścianę jęków i lamentu przebił jednostajny dźwięk trąb królewskich, które obwieściły światu, iż w pałacu ktoś umarł. Po chwili ulice obiegła druzgocąca wiadomość – syn najświętszego władcy nie żyje. Abasi usiadł bezsilnie w drzwiach swojego domu, tuląc w ramionach zwłoki swojego jedynego syna i zapłakał.
- Nic nam nie pomoże – łkał, patrząc na żniwo, jakie zebrał ten, który był bogiem niewolników. – Nic nam nie pomoże!

Następnego dnia, kiedy wszystko, co pierworodne, było już martwe, a niewolnicy opuścili Egipt, Abasi obmywał ciało swojego syna, przygotowując go do pochówku.
- Boże niewolników, Jahwe, zaklinam cię! Ty, który zabiłeś nieśmiertelnego syna Boga Słońca, który zabiłeś i mojego syna, obyś kiedyś doznał bólu ojca, który patrzy na śmierć swego dziecka – modlił się głośno, połykając łzy.
I znów zerwała się wichura, lecz Pana nie było w wichurze.

****************************************

Terebka: Co się wydarzyło na dnie gehenny

Sądny dzień zaskoczył piekielną elitę w najmniej odpowiednim momencie. Przekonani o bezpieczeństwie, pochyleni nad mapą Ziemi rozłożoną na blacie dębowej ławy, oficerowie wraz z Księciem Ciemności knuli właśnie w najlepsze, gdy drzwi gwałtownie się otwarły. Grube drewno z całej siły uderzyło o skałę, w której osadzona została futryna, i rozsypało się w drzazgi. Rogate łby poodwracały się w kierunku źródła hałasu. Ślepia oficerów powiększyły się do rozmiarów odcisków ich własnych kopyt. Władca gehenny, na widok stojącej w progu postaci, sprawcy przerwania narady, w krańcowym zdumieniu otworzył usta i tak zastygł w bezruchu.
Postać przekroczyła próg zniszczonych drzwi, ponad jej ramionami rozwinęła się majestatycznie para pokrytych białym pierzem skrzydeł. Okrywający ramiona i plecy płaszcz załopotał pod wpływem powiewów gorącego wiatru napływających od rzeki lawy. Płonące gniewem oczy ciskały gromy. Ponad głową lśniła rażąca diabelskie ślepia purpurowym blaskiem aureola - symbol boskości.
W nagłej ciszy rozległ się głos:
- Nadszedł dzień Sądu.
Chwilę potem rozpętało się piekło.
W dłoni niespodziewanego gościa pojawił się ognisty miecz, z którego ostrza wystrzelił promień światła, trafiając w pierś jednego z niższych rangą oficerów. Zaśmierdziało przypaloną sierścią. Nieszczęsne diablisko zawyło przeraźliwie. Reszta sztabu nie czekała na swoją kolej. Skamląc niczym bite psy, z podkulonymi ogonami rozpierzchli się na boki szukając schronienia gdzie popadło - za lasem stalagmitów i stalaktytów, za książęcym tronem, ławą, ba, nawet za małymi, absolutnie nie kryjącymi ich zydlami, zza których wyraźnie było widać porośnięte sierścią wypięte sempiterny. Czmychnął również, nie przejmując się mogącym ucierpieć autorytetem, sam Książę Ciemności.
Tymczasem ostrze miecza zakreślało krótkie okręgi, zaś każdemu trafieniu błękitnego promienia w diabelski zadek akompaniowało pełne bólu wycie. Tu i ówdzie rozległy się błagalne wrzaski:
- Daruj, Panie.
Oślepiający blask przybladł. Do niedawna monumentalna, wzbudzająca grozę postać zmalała. Wspaniałe skrzydła poczęły się kurczyć, czernieć, do momentu, w którym pióra zastąpiła pokryta siateczką czerwonych żył błona. Przy wtórze dźwięku kamienia wrzuconego do wody znikł symbol boskości - purpurowy nimb. Boskie ciało pokryła skundlona, falująca pod wpływem gorących powiewów sierść. Wąskie wargi wykrzywił pełen szyderstwa i nietajonej satysfakcji uśmieszek.
Z kryjówek jęły wyłaniać się rogate łby. W rozwartych ślepiach nadal królowało przerażenie, stopniowo przeradzając się w niedowierzanie. Miny niektórych z diabłów wyraźnie świadczyły, iż docierała do nich prawda.
Jedynymi dźwiękami były teraz szelest sierści na rozcieranych członkach, ciężkie posapywanie oraz okazjonalne jęki wciąż wystraszonych, podnoszących się niespiesznie upadłych aniołów. Wśród niezwykłych po niedawnym piekielnym harmidrze odgłosów, dał się słyszeć drżący głos władcy gehenny:
- Tym razem w żartach przeszedłeś samego siebie, Belialu.

****************************************

Mighty Baz: Anioł Polski

Anioł Polski

W redakcji wszyscy byli zaskoczeni. Jak ona tego dokonała? Kobieta? Taka młoda? Jego Ekscelencja wyraził zgodę? To będzie reportaż stulecia! - Anna z rozbawieniem wspominała wczorajszy dzień w pracy.

Dotarła do Patykanu. Z obrzydzeniem patrzyła na ponury, betonowy mur ozdobiony kolczastym drutem. To przez tego prowincjonalnego księdza Patyka, Toruń stał się gettem dla niewiernych. I ludzie jeszcze głosowali na jego brata bliźniaka, i wybrali prezydentem Polski. Pieprzona dynastia bliźniaków. Nic nie jest wieczne. Rozmyślania przerwał głos taksówkarza:
- O, widzi siostra, to ja z Ojcem Świętym! – dumie pokazał wyblakłe zdjęcie. Ledwie poznała ojca dyrektora w czasach młodości. Chyba nie wyglądała na zachwyconą, bo kierowca dał jej spokój. Jechali wolno ulicami miasta. Bacznie obserwowała otoczenie.
Przejechali obok grupy zakonnic, obrzucających kamieniami półnagą kobietę, leżącą nieruchomo w kałuży krwi. W oknach okolicznych kamienic wychylały się głowy dopingujących gapiów. Gardziła nimi wszystkimi, wczoraj internowani, a dzisiaj gorliwi katolicy. Niech ich piekło pochłonie razem z ich Janem Pawłem III.
Niecały kilometr dalej dostrzegła przygotowany stos i przywiązanego do pala skazańca. Wokół niego zgromadził się tłum, skandujący imię: Wiedźmin! Wiedźmin! Zacisnęła usta. Pamiętała inną egzekucję z udziałem bardzo bliskiej jej osoby. Z trudem hamowała łzy. Zerknęła ukradkiem na ostre, pokryte krwistoczerwonym lakierem paznokcie. Tylko spokojnie! – skarciła się w duchu.
Na moście minęli pielgrzymów-pokutników, biczujących się wzajemnie. Za nimi sunęły ubrane w parciane suknie bose dewotki, płaczliwie zawodziły: „ Moja wina,...”.
Nieco dalej, obok gmachu ogólnopolskiej telewizji „Jestem” i radia „Jezus”, na placu, w równych szeregach, stały dziewczynki i chłopcy w różnym wieku. Trzymały różańce i patrzyły w nabożnym skupieniu na olbrzymi ekran. Po plecach Anny przebiegł lodowaty dreszcz, gdy z głośników dobiegł znienawidzony, charyzmatyczny głos : „…Oto nadszedł czas pokuty dla krnąbrnych i ślepych, aby w imię Boga prawdziwego, odzyskali światło w duszach nieczystych. Albowiem powiadam wam, armia wielka stanie naprzeciw bluźniercom naszym by chwalić głos Jedynego Pana, władcy świata...”

Samochód zatrzymał się przed bazyliką św. Lecha. Po chwili, dziennikarkę poprowadzono do sali audiencyjnej. Kobieta odetchnęła z ulgą. Otwarte na oścież okna wpuszczały promienie zachodzącego słońca. Miała cień szansy.
- Wasza Świętobliwość – Uklękła. Papież wyciągnął rękę. Anna po raz pierwszy miała okazję spojrzeć mordercy prosto w oczy. Chwyciła papieską dłoń i z całych sił wbiła krwistoczerwone paznokcie w skórę. Czekała na ten moment od dnia ukrzyżowania ukochanego ojca.
- To za mojego ojca, diable wcielony! – wykrzyczała jednym tchem i rzuciła się do okna. Papież osuwał się na posadzkę. Oczy niemal wyszły z orbit, usta z trudem łapały powietrze.

Anna skoczyła. Rozpostarła szeroko ramiona. Uśmiechała się radośnie.
Chyba była aniołem…

****************************************

Xiri: Ad nocendum potentos sumus

Dzień miał być jak co dzień. Wiecie. Kogoś zarąbali siekierą. Ktoś tam się powiesił. Coś poszło z dymem. Ktoś tam sterroryzował peron. Gdzieś tam zginęła setka niewiniątek. Czyli normalka. Ale nie. Nie tym razem. Nie codziennie bowiem Niebo dowodzi swego istnienia.
Wróciwszy z roboty i zrobiwszy rutynowe czynności, poszłam się modlić, jak każdego wieczoru. I co widzę? Coś leci i świeci. Przekształca się, zmienia w człowieka. Piwnookiego gościa po trzydziestce, o brązowych włosach, okutanego anachroniczną, lnianą szatą... Czy ja go przypadkiem nie znam?
- Spieprzaj, dziadu! - Przywarłam do ściany, przerażona.
- Nie lękaj się, córko. - Spowity bielą człowiek lewitował. Rozłożył ramiona. Nosz Jezus jak jasny piorun!
Wstałam, olśniona, dziwnie naćpana, jak po meskalinie.
- Tyś... Przyszedł do mnie?
- Tak, każda owieczka mnie zobaczy.
- Ale po co?
- By oznajmić, że ON przybył.
- Bóg?
- Nie, Szatan. Potężniejszy niż kiedykolwiek, spowity legionem złoczyńców. Wyszedł z piekła, z kolebki gniewu. Dlatego tyle zła jest na świecie.
- Ale po co mi to mówisz?
- By oznajmić, że owieczki muszą być silne w swej wierze. Bowiem tylko wiara i nadzieja dobro wyzwoli.

Parę lat później, gdy znów się pojawił.

- Jezu! Moja wiara w dobro jest silna, lecz zło zżera rakiem tę planetę! Padły dwie wieże, w Birmie mordują, Afrykanie głodują. Źli królują, dobrzy gryzą ziemię! Co robić!?
- Módl się, córko. Bowiem tylko bezbrzeżna wiara oczyści ten świat z grzechu.

Parę lat później.

- Jezu! Modlitwy nic nie dają! Gniew pęcznieje na Wschodzie! Brat unosi rękę na brata! Dzieci mordują rodziców! Jest coraz gorzej! Modlę się, trwam, lecz co z tego?!
- I rób tak dalej, bo wiara w końcu zwycięży.

Parę lat później.

- Chryste! Elity światowe grożą sobie atomicami! Szatan króluje! Co robić?! Co, kurde, robić?!
Jezus westchnął z rezygnacją.
- Modlić się. I trwać dalej.

Po tym, jak wyrósł ognisty grzyb.

Gdy wyszłam wreszcie na powierzchnię ze szczecińskiego schronu, skonstatowałam, pogrążona w bezbrzeżnym strachu, że świat zmienił się nie do poznania niebo było czerwone, istniały tylko rozwaliny, Odra wyglądała jak ciekły ołów, ludzi gdzieś wymiotło.
Poza jedną osobą.
Stał na gruzach, ubrany w spodnie moro, opięty oliwkowym bezrękawnikiem. Do nylonowego paska przyczepił kabury z pistoletami, wzdłuż uda zwisał shotgun firmy Vorpal. Snajpera sterczała zza pleców, sąsiadując z plecakiem wypełnionym amunicją. W łapach dzierżył Kałasznikowa. Opaska podtrzymywała włosy na styl Rambo. Mars na czole dodawał charakteru. Natomiast wredne spojrzenie brązowych oczu mogło swobodnie stopić sumę wszystkich dziewic świata. Do tego urągliwy uśmieszek, słomka w ustach...
O kurcze blade. O Jezu!

Tak, to był on. Facet zmienił się nie do poznania, choć niby był ten sam. Za Nim stała cała dywizja uzbrojonych jak On aniołów.
- To już się nie modlimy? - zapytałam.
Wypluwszy słomkę, uśmiechnął się z dziką satysfakcją. - Już się nie modlimy. Teraz tamtym wpierdolimy!

****************************************

Nath: Przystanek "Paruzja"

Księżyc wisi nisko nad horyzontem. Brudny, zaniedbany, koloru brudnej rdzy. Wiatr zawodzi przeraźliwie, smaga mnie po twarzy drobnymi ziarenkami piasku. Pochylam głowę i prę naprzód. Wiem, że nie mogę zejść z drogi. Gdybym zbłądził, Bóg jeden wie, co mogło by mnie spotkać. Kątem oka dostrzegam ciemne kształty, nieludzkie, groteskowe. Majaczą gdzieś na granicy widoczności. Czekają.
Nie mogę zawrócić. Nie mam dokąd wracać, nikt na mnie nie czeka. Świat posypał się nagle, niespodziewanie. Nie zauważyłem pierwszych objawów jego rozkładu. Ani ja, ani nikt inny. Potem już jakoś poszło. Teraz nie ma odwrotu.
Łachmany, którymi jestem okryty ledwo zapewniają jakąkolwiek ochronę przed zimnem. Kiedy się ostatnio goliłem, kiedy jadłem ciepły posiłek? To nieważne. Koncentruję się na tym, aby postawić kolejny krok. Nie wybiegam myślami dalej. Oby postawić następny krok, oby zaczerpnąć kolejny oddech. Potem jakoś pójdzie.
Czy spodziewałem się, że tak to się wszystko skończy? Nie. Gdybym wiedział przygotowałbym się. Jakoś. Jakkolwiek. Jak można się przygotować na koniec?
Demony krążą dookoła mnie, drapieżne, głodne, niecierpliwe. Chcą mnie pożreć, wiedzą, że już daleko nie zajdę, że jestem słaby. Próbuję zmusić spękane wargi do niemej modlitwy. Nie wiem po co. Dawno już nauczyłem się, że to nie działa. Jedyne anioły, jakie spotkałem, to Anioły Zniszczenia. Dosięgły wszystkiego co było mi bliskie. Zabrały wszystko. Zabrały sens, nadzieję. Wszystko. Nie to powinny robić anioły. Nie to.
Kręci mi się w głowie. Czuję straszne pragnienie, straszny głód. Dłonie drgają niepowstrzymanie, epileptycznie. To już ostatnie chwile pobytu na świecie, który umarł jeszcze na długo przede mną.
Ziemia zaczyna drgać delikatnie. Podnoszę wzrok i widzę w oddali niewyraźne światło. Zbliża się szybko, jest coraz bliżej i bliżej. Czuję pod stopami, że ziemia się trzęsie. Że nie pozostaje obojętna wobec tego co nadchodzi. Światło zaczyna mnie oślepiać. Podnoszę dłoń, by osłonić oczy.
Nadchodzi. Czuję to.
Powietrze przeszywa potężny, dudniący odgłos. Jakby dźwięk trąby. Jeden, potem drugi, trzeci… siedem. Siedem sygnałów. Nie mogę znieść Jasności, padam na twarz. Wtedy zapada ciemność, wyczekiwana, upragniona. Ostateczna.

**

- Tak, to mój syn… - mówi kobieta, po czym odwraca się gwałtownie i wtula twarz w pierś męża. Mężczyzna przytula ją, głaszcze p głowie.
- O mój Boże - szlocha matka. - O mój Boże…
- Ciii - ucisza ją mąż. - Boga nie ma. Gdyby był, nie dopuściłby do tego…
-Państwa syn był uzależniony od narkotyków, czy wiedzieli państwo o tym? - pyta policjant.
Mężczyzna zacina usta, kiwa krótko głową.
- Z zeznań świadków wynika, że wczorajszej nocy ruszył wzdłuż torów. Wtedy doszło do tragedii - mówi funkcjonariusz, nie bardzo wie, gdzie podziać oczy. Widać, że chce coś powiedzieć, ale się waha. - Przez ostatnie pół roku mieszkał na dworcu… Gdzie państwo wtedy byli? - pyta w końcu.
- O mój Boże… - zawodzi głośniej matka.
- Ciii - ucisza ją mąż. - Boga nie ma.

****************************************

Radioaktywny: Na chwałę Pana wypruję ci flaki

- Mati, jesteś wierzący?
Aż przerwałem czyszczenie miecza na te słowa. Od kiedy to Sznap pcha nos w sprawy religijne?
- A jeśli jestem, co z tego?
- To z tego, kolego, że mam dla ciebie nowy towar, cholernie skuteczny. Sęk tkwi tylko w tym, że jeśli nie ma w tobie ni krztyny wiary, drag nie zadziała.
- Sznap, coś u ciebie kiepsko z logiką. Jak mogę nie być wierzący, jeśli żyję z walczenia na arenie z mutantami, w mieście, które musiało znaleźć się w samym kurewskim centrum nuklearnej eksplozji? Myślisz, że współczesny gladiator może obejść się bez siły wyższej, chroniącej jego mózg przed rozsmarowaniem na betonie zmutowaną ręką czy macką?
- Dobra, dobra, wyluzuj. Wracając do rzeczy: jesteś zainteresowany? Stówka za gram. Drogo, ale w końcu to wyrób koncernu farmaceutycznego samej inkwizycji.
- Robisz mnie w ch**!
- O tak, sam arcyinkwizytor zlecił produkcję tego stymulantu! - rzekł tryumfalnie Sznap. - Właśnie to nasze kościelne korpusy ćpają, gdy ruszają z krucjatą na wschód!
- Zaciekawiłeś mnie. Pokaż to cudo.
- Wiedziałem, gdzie szukać klienta! - zaśmiał się diler, wyciągając z kieszeni torebkę z fioletowym proszkiem. - Oto najsilniejszy stymulant, jaki kiedykolwiek powstał w Polsce: Grona Gniewu!
- ku**a, co za nazwa…
- W końcu to robota kleru, a oni kochają patos. To co, bierzesz?
Zastanowiłem się. Jak jesteś wierzący, Grona Gniewu zadziałają. Jak nie jesteś, drag nie będzie miał na ciebie żadnego efektu. Jeśli polska inkwizycja wciąga to cudeńko, to wyjaśnia, czemu ciągle wygrywają z turbaniakami.
- Dobra. Wezmę jeden gram. Na próbę.
- Mądra decyzja. Kiedy najbliższa walka? - spytał, gdy już doszło do wymiany. - Chcę zobaczyć, jak siła wiary podoła sile mutanta.
- Przyjdź jutro o drugiej.
- Przyjdę. - Oblizał wargi, podekscytowany. - Za nic nie chcę tego stracić.
*
Facet, z którym miałem walczyć, musiał mocno oberwać promieniowaniem po ryju, bo cały łeb miał w mackach i wypustkach. Sznap siedział w pierwszym rzędzie, ciągle liżąc wargi. ku**a, stary, przestań, bo inaczej na tobie wypróbuję Grona Gniewu!
Draga zażyłem przed chwilą i teraz czekałem, aż zacznie działać.
Walnęło mnie szybciej niż sądziłem.
Świat utonął w świetle. Coś nagle szczęknęło mi we łbie i zobaczyłem…Zobaczyłem obrzydliwe grzechy wykwitające na mutancie jak ropienie. Grzesznik…
Światło wessało moje ciało i umysł, pchnęło je ku wrogowi, a z ust wybrzmiał ryk:
- Drżyj, bowiem Pan przybywa, gniewny i bezlitosny! Płaszcz jego chwały okryje świat i go oczyści!
Uderzyłem siłą niebios. Grzesznik zginął na miejscu. Obróciłem się ku widzom.
Wszyscy byli grzesznikami…
*
- Mati, coś ty zrobił?! - łkał Sznap, leżąc we własnych wyprutych bebechach. - Coś ty, ku**a, zrobił?!
- Zbawiłem was…Chyba…
Rozejrzałem się po arenie. Wszędzie leżały trupy. To nie tak miało wyglądać…
- To twoja wina! - wrzasnąłem na Sznapa. - To przez twój kurewski drag!
- Mati - szepnął. - Chciałeś nas zbawić…Ale czy umiesz zadbać teraz o własne zbawienie?
I odszedł.
Zostaliśmy sami. Ja. I mój grzech.

****************************************

Buka: TA, KTÓRA UMIERA OSTATNIA

Obudził się. Nagle, niespodziewanie doszedł do siebie, cały zlany potem, z jedną myślą uporczywie wirującą w głowie chce żyć. Co się stało? Bo przecież stało się coś ważnego! Rozejrzał się po nudnym pokoju, rzucił okiem za okno, na absolutnie spokojne, monotonnie niebieskie niebo. Coś było nie tak. Przeczucie tego faktu rosło z każdą chwilą, w bardzo przykry sposób pozostając na granicy świadomości, jak koszmarny sen, z którego pamięta się jedynie emocje i mimo usilnych prób nie można dociec jego treści.
Usłyszał tykanie zegara. Ni stąd, ni zowąd, uderzyło go w głąb mózgu, nieomal z pominięciem uszu, tak, jakby zaczęło się w tej chwili. Zerwał się z posłania, ogarnięty beznadziejną świadomością upływającego czasu.
Wiedziony intuicją, niezbadanym szóstym zmysłem, ubrał się prędko i wybiegł na ulicę. I znów, ze zdwojoną siłą spadło nań przekonanie, że coś jest nie tak, jak powinno. Budynki... Jakby znajome, a jednak czymś nieuchwytnym obce. Ludzie... To samo. Niby zwykli, a jakoś inaczej wyglądali, poruszali się.
Szedł tłoczną ulicą, wyglądając czyhającego niebezpieczeństwa wśród rutyny poranka. Gdy tylko się zaczęło, zbladł, przerażony. Ziemia zatrzęsła się potężnie, po raz pierwszy na tych szerokościach geograficznych. Mury i ulice poczęły pękać, wznosząc w powietrze tumany kurzu. A wszystko działo się w akompaniamencie wrzasku ludzi, we wzrastającym przerażeniu. On to już widział. Tylko, że w innym świecie. Teraz dokładnie sobie przypomniał. Już oglądał, jak nadszedł zapowiadany od wieków koniec świata, rzeczywiście w momencie, kiedy nikt się tego nie spodziewał. Zstąpił Pan, dumny i nieubłagany, otoczony majestatem chwały. Dokładnie taki, jakim opisywały go księgi, potężny, nieugięty i pamiętliwy dla wszelkiej przewiny. A ludzie zerwali się do ucieczki, jedni przez drugich, tratując się i przeklinając, ślepi na nieuchronność losu.
Wtedy właśnie narodziło mu się w głowie owo pragnienie, by za wszelką cenę przezwyciężyć przepowiednie, wydostać się z potrzasku i żyć, żyć! Było to pragnienie tak silne, że nawet Bóg musiał się z nim liczyć. Zadrwił jednak srodze z nieugiętej woli człowieka, pozwolił mu żyć, tylko po to, by mógł umrzeć raz jeszcze.
Mężczyzna widział, jak niebo ciemnieje, zostawiając jeden zaledwie prześwit, przez który przebijała się smuga światła, miejsce z którego przybędzie Pan. Rozejrzał się, gotów zobaczyć uciekających ludzi, gniewnych na bliźnich, którzy biegli przodem za to, że oddalali się szybciej od centrum zagłady. Niczego podobnego nie zauważył. Strach owszem, ale nie panika. Nie odwrócili się w histerii, widząc zapowiedziany w księgach powrót Boga. Klęknęli. Z szacunkiem pochylili głowy i szeptali modlitwy, świadomi rychłej śmierci, lecz ufni. Z obawą spojrzał w twarz Pana. To był ktoś inny. Nie Bóg z tamtego świata. To był prawdziwy Zbawiciel. Padł na kolana, twarz zalały mu łzy. Teraz wierzył. Nie ocalał w swoim świecie dlatego, by cierpieć raz jeszcze. Został uratowany przez prawdziwego Boga, który usłyszał błaganie.

****************************************

Keiko: Łowy

Gaj, niczym żywa istota, bronił przejścia. Zdenerwowany Arystokles przeciskał się pomiędzy starymi drzewami oliwnymi. Wiedział już, że skrócenie sobie drogi było bardzo złym pomysłem. Misterna fryzura została zrujnowana, przepiękna chlamida w kilku miejscach miała zaciągnięte nici. Przeklinał więc swoją głupotę i pomysł zejścia ze szlaku. Nagle obok siebie usłyszał szelest. Głowa jakiegoś starca wychyliła się spomiędzy liści, a sękata ręka złapała go za ramię.
- Zaczekaj…
Arystokles spojrzał z odrazą. Kaprawe oczy nieznajomego przypatrywały mu się intensywnie. Postrzępiona broda sterczała na wszystkie strony, a szerokie usta oblizywały się lubieżnie. Spróbował odsunąć się od starca i wyrwać ramię z uścisku. Nieznajomy jednak nie ustępował. Wysunął się spomiędzy liści, chcąc złapać młodzieńca drugą ręką. Pod Arystoklesem ugięły się kolana. Starzec miał kopyta! Od pasa w dół przypominał kozła! Zaś to, co znajdowało się pomiędzy jego nogami, nie pozostawiało złudzeń, co do zamiarów napastnika.
- AAAAAAA!!!
Przerażony młodzieniec szarpnął się z całych sił. Czując, iż ozdobne zapięcie chlamidy pęka, rzucił się pomiędzy drzewa, zostawiając płaszcz w rękach nieznajomego. Rozpaczliwie krzycząc uciekał przed siebie.
- Pomocy!
Dotarł tak do rzeki, która płynęła przy drodze. Piorące nad brzegiem dziewczęta, słysząc hałas, otoczyły uciekiniera.
- Co się stało?
- Kto cię gonił?
- Widziałem potwora! - Arystokles drżał jak liść na wietrze - Człowiek z nogami kozła! Rzucił się na mnie! Zdarł chlamidę!
Przerwał mu gromki śmiech
- Zbyt dużo wina o poranku!
- Pewnie Pana widziałeś! A nie przygrywał na fujarce?
Młodzieniec słysząc docinki poczerwieniał z wściekłości. Dziewczęta kontynuowały.
- Słuchajcie, odbierzmy chlamidę potworowi! Która ją zdobędzie, otrzyma od właściciela piękną zapinkę!
Śmiech i radosne pokrzykiwania wypełniły gaj. Niewiasty rozbiegły się w poszukiwaniu płaszcza. Taida, tak jak inne przemykając pomiędzy drzewami, wołała:
- Gdzie jesteś Panie? Oddaj chlamidę!
Nagle zza liści usłyszała głos.
- Tu jestem najpiękniejsza.
Zaskoczona zerknęła i okrzyk zachwytu zamarł na jej ustach. Z zarośli wyszedł mężczyzna o muskularnym torsie i promiennym uśmiechu. Ramiona okrywał mu krótki płaszcz, a końskie nogi przypominały rumaka czystej krwi.
- Szukałem cię skarbie.
Rozchylone poły chlamidy ukazały całe ciało przybysza i Taida aż pisnęła z zażenowania.
- Jesteś taka urocza. - Nieznajomy chwycił ją za rękę - Pokażę ci moja winnicę. Tam nikt nam nie będzie przeszkadzał.
Droga wiodła przez gaj. Drzewa rozstępowały się, a trawy ścieliły do stóp. Jak para zakochanych wbiegli wreszcie pomiędzy winorośl. Chowając się i znajdując wśród kaskad liści. A rośliny patrzyły na dziewczynę, która była tak piękna, jak one przed laty. Dotykały pędami jej gładkiej skóry. Słyszały te same słowa, które kiedyś szeptane były w ich uszy. Cały swój gniew, całą nienawiść przelewały w ogromne, czerwone grona.
Wino ze stołu Dionizosa, zawsze uderza do głowy.

****************************************

Hundzia: Odprawa

Jasny sierp księżyca kosił gwiazdy na niebie, gdy Kelly wygramolił się z taksówki. Nad głową jaśniał neon. Shannon Airport. Jedna z liter bzyczała.
Pat Kelly pamiętał, że samolot ze Stanów ląduje o północy, powinien być już po odprawie. Jego, dopiero się zaczynała. Może, gdy będzie przechodził przez wolnocłówkę, uda mu się zerknąć na zgromadzonych tam żołnierzy, czekających na tranzytowy lot do Iraku. Mieli ładne mundury. Chciałby zobaczyć ich ten jedyny raz. Żeby tylko tam byli.
Wszedł do hali. Kolejki zawijały się wzdłuż taśm, rozkrzyczane dzieci wyrażały niezadowolenie, poniewierały się bagaże. Jasne, Ryan Air odlatuje do Krakowa.
Z nawiewu w suficie sączyło się ciepłe powietrze, lecz przeszedł go dreszcz, który spełzł wzdłuż kręgosłupa, skręcając wnętrzności w supeł.
Zmęczonym krokiem podszedł do samoobsługowego stanowiska odpraw. Sprawdził rezerwację, na chybił trafił wybrał miejsce w samolocie i wydrukował kartę pokładową. Czuł się chory.
Wiedział, że ma aż nadto czasu, a jednak chciał to mieć za sobą. Odnalazł odpowiednią bramę i przeszedł kontrolę paszportową. Był tubylcem, nikt go nie zatrzymywał, wystarczył rzut oka na paszport.
Kontrola celna.
- Do Londynu? - Celnik był młody, smagły i dziwnie znajomy. Pat pokiwał głową w odpowiedzi.
- Proszę rozłożyć ramiona i stanąć w rozkroku, maszyna się zepsuła.
Pat odetchnął. Denerwował się, że coś zapiszczy i każą mu się rozebrać. Strażnik nader pobieżnie przesunął czujnikiem wzdłuż obrysu ciała.
- Toaleta jest tam. - Uśmiechnął się niewymuszenie.
Pat podziękował gestem i porywając torbę, popędził we wskazanym kierunku. Z ulgą zatrzasnął drzwi, wsunął dłoń pod pomazaną farbą umywalkę. Ostra krawędź paczki przecięła mu kciuk. Zmełł w ustach przekleństwo, obrażające wszystkie żyjące matki do trzeciego pokolenia wstecz. A tym bardziej było dosadne, gdyż wypowiedziane w dialekcie gurani, tak często używanym przez jego przyjaciół.
Przesyłka była tam, gdzie powinna, toteż trochę mu ulżyło. Upewnił się, że telefon jest odpowiednio ustawiony i zawiniątko powędrowało do torby. Przestraszył w drzwiach młodzieńca, który cofnął się, widząc jego pośpiech. Celnik ścigał go spojrzeniem. Wciąż uśmiechał się lekko.
- O Fatimo! Allah Potężny, Wielki, gniewa się na tych, którzy wprawiają ciebie w gniew, a zadowolony jest z tych, którzy dają zadowolenie tobie - recytował półgłosem w rodzinnym języku.
- Allah wszystko widzi.
Kelly wspiął się schodami na piętro.
- Allah wszystko słyszy.
Zatrzymał się przed rzędem półek, udając zainteresowanie etykietkami.
- Allah wszystko pamięta.
Za szybą widział amerykańską piechotę. Niektórzy siedzieli, pogrążeni w cichych rozmowach, inni oglądali wystawy. Dostrzegł wśród nich zadziwiająco wiele kobiet.
- Allah jest miłosierny.
Pat wyciągnął telefon i wybrał numer. Komórka krótko zapikała. Jeden z żołnierzy spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- Allahu Akbar - odpowiedział mu Kelly, wznosząc ręce w górę.
I nastała cisza. A potem były już tylko huk i płomienie

****************************************

Urlean: Glory, Glory, Hallelujah!

Skupiony na wdziękach pięknej niewolnicy Klaudiusz przegapił moment, w którym oddziałek konfederatów otrząsnął się z zaskoczenia po ostrzale fajerbolami i przystąpił do kontrataku. Żołnierze skradali się pomiędzy krzewami winogron w kierunku altanki. Mimo, że przeciwnik był tylko jeden, poruszali się ostrożnie, pamiętając jego niedawny popis strzelecki.
Kiedy podeszli wystarczająco blisko, by móc otworzyć ogień bez ryzyka pudła, od strony bramy nadbiegała już grupa rozkrzyczanych czarnych niewolników. Zaalarmowany, Klaudiusz oderwał się od pasjonującego zajęcia, wybiegł z altanki i puścił kilka fajerboli. Najwyraźniej zdążył wyrobić u konfederatów rodzaj tiku, bo gdy tylko wykreował pierwszą kulę, oddziałek pośpiesznie wykonał manewr wycofania się.
Klaudiusz spojrzał na przybyłych Murzynów.
- Co wy tu jeszcze robicie? - zapytał. - Jesteście wolni, przecież pozbyłem się waszego pana.
- Nasz pan na czele armii idzie - odezwał się jeden łamanym angielskim.
Rzeczywiście, na teren winnicy wkroczyła spora grupa konfederatów. Przodem szedł Mr. Crane, szczelnie otulony płaszczem. Twarz i głowę zakrywała mu poszewka od poduszki, w której wycięto otwory na oczy.
Cholera, zamiast Owrzodzenia mogłem rzucić inny urok, pomyślał Klaudiusz. Ale twardziel z niego, trzeba przyznać, nawet się nie drapie.
Murzyni rzucili się na kolana błagając Klaudiusza o pomoc, a dziewczyna, z którą flirtował w altance spojrzała na niego nieco dziwnym wzrokiem. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanowić, bo żołnierze właśnie zaczęli strzelać. Do kanonady przyłączyli się także ci ukryci do tej pory między krzewami.
Niewolnicy rozbiegli się we wszystkie strony, została tylko dziewczyna. Klaudiusz wiedział, że nie poradzi sobie sam, wyjął więc z kieszeni gwizdek, który ukradł kiedyś jednemu księciu. Podobno wystarczyło w niego dmuchnąć, a od razu zjawiała się pomoc.
Dmuchnął i usłyszał dźwięk trąbki. Mimowolnie zaśpiewał do skocznej melodii.
Mine eyes have seen the glory of the coming of the Lord.
Nadjeżdżający kawalerzyści również śpiewali, szarżując na zaskoczonych konfederatów. Klaudiusz rzucił jeszcze kilka ognistych kul w stronę wroga, po czym zaciągnął niewolnicę z powrotem do altanki.
- Malinowski, ja cię chyba obleję - odezwała się dziewczyna głosem profesora Wierzbińskiego.
Klaudiusz z przerażeniem spostrzegł, że zamiast pięknej niewolnicy obmacuje znienawidzonego belfra.
- Za co? - zapytał stłumionym głosem.
- Dać ci na chwilę wolną rękę, a ty przyzywasz mi tu oddział jankesów na ratunek gnębionym niewolnikom i rzucasz urok na właściciela winnicy.
- To rasista przecież.
- Takie tutaj mają prawo, zniosą je dopiero po wojnie. Nie próbuj zmieniać historii.
- Ja jestem tolerancyjny i zawsze leję rasistów. Poza tym to tylko symulacja.
- Ale ma przygotować do prawdziwych podróży w czasie. Dwója, Malinowski.
Jankesi śpiewali po zwycięstwie Glory, glory, hallejujah, ale to Wierzbiński opuszczał winnicę w chwale, a Klaudiusz patrzył na niego i kipiał ze złości, na samą myśl o egzaminie poprawkowym.

****************************************

Varelse: Królestwo

Nadchodzi Dzień Gniewu, dzień Przyjścia Pana.

Samozwańczego Pana, informatycznego tyrana, który przywłaszczył sobie miano dotychczas należące się tylko Bogu chrześcijańskiemu. Oczywiście, jak zwykle, wybranego demokratycznie. Człowiek z osobowością przekopiowaną na komputer o ogromniej mocy obliczeniowej, połączony z siecią administracyjną i sterujący robotami - urzędnikami, wydawał się obywatelom Królestwa władcą idealnym. Złotym środkiem pomiędzy ułomnym człowiekiem a sprawnym, ale nieludzkim komputerem. Problem w tym, że zamiast łączyć ich pozytywne strony, połączył negatywne. Powstał despota o ponadludzkich możliwościach. Dyktator, który nie potrzebuje aparatu władzy - bo sam nim jest.

Posterunki na granicy z Królestwem meldują zwiększające się stężenie nanorobotów Pana w rejonie przygranicznym. Przygotowania do inwazji, której nie da się powstrzymać.

Próbowaliśmy. Wiedzieliśmy, gdzie mamy uderzyć. Winnica. Miejsce, w którym Pan hoduje nowe technologie. Dosłownie hoduje. "Sadzi" tam umysły najgenialniejszych obywateli, a one rozrastają się. Myśli podążają wszelkimi możliwymi torami, rozgałęziając się i tworząc drzewo koncepcji, z którego Pan zbiera owoce - wynalazki.

Koncentrowaliśmy się na sekcji czwartej, zwanej Winnicą Gniewu - stamtąd Pan czerpał projekty nowych broni. Próbowaliśmy ją zniszczyć wszystkimi możliwymi metodami. Wirusy, konie trojańskie, bomby logiczne, torpedy kontradykcyjne... Nic. Sekcja druga, wytwarzająca technologie obrony, opracowała takie zabezpieczenia, że nie udało nam się nawet ich naruszyć.

Winnica jest o wiele skuteczniejsza niż nasze komputery wynalazcze, operujące na czystej stochastyce. Gdybyśmy stworzyli własną jej kopię, być może moglibyśmy konkurować z Królestwem. Ale takie wykorzystanie ludzi jest niemoralne. Stalibyśmy się kopią Królestwa. Nie walczylibyśmy już o wartości, ale o przewagę nad konkurencją.

Zaczyna się. Fala nanorobotów przekracza granicę, niszcząc wszystko i wszystkich, którzy mogliby stawić jakikolwiek opór.

Totalitaryzm Pana i kolektyw Winnicy przeciwko demokracji i indywidualizmowi - wiadomo, jaki będzie wynik starcia. Apokalipsa trafnie to opisała:

I mówią do gór i skał: Spadnijcie na nas i zakryjcie nas przed obliczem Zasiadającego na tronie (...) bo nadzedł Wielki Dzień Jego gniewu, a któż zdoła się ostać?

Nie ma ucieczki. Za godzinę, może dwie, cały obszar państwa będzie należał do Królestwa. Nasz schron przestanie istnieć najpóźniej za trzydzieści minut.

Nadzieja, choć nie może być już nadzieją dla nas, spoczywa w jednym. W jego niedoskonałości. Pan nie jest nieskończony, więc nie jest wieczny. Kiedyś zrobi błąd. I kiedyś upadnie, choćby miało to się stać za milion lat.

Entropia, która nie pozwala stworzyć raju na ziemi, nie pozwala też stworzyć piekła.

Mam nadzieję, ze prawdziwy Pan, jeśli istnieje, upomni się kiedyś o to, co należy do Niego. Albo, raczej, że cały czas się upomina, a entropia jest Jego narzędziem.

****************************************
Ostatnio zmieniony czw, 11 wrz 2008 22:04 przez Bebe, łącznie zmieniany 1 raz.
Z życia chomika niewiele wynika, życie chomika jest krótkie
Wciąż mu ponura matka natura miesza trociny ze smutkiem
Ale są chwile, że drobiazg byle umacnia wartość chomika
Wtedy zwierzyna łapki napina i krzyczy ze swego słoika

Awatar użytkownika
Bebe
Avalokiteśvara
Posty: 4592
Rejestracja: sob, 25 lut 2006 13:00

Post autor: Bebe »

****************************************

Achika: Winnica

Słonce praży z góry. W winnicy jest duszno jak w dżungli, bo między rzędami nie ma przewiewu. Ciszę przerywa tylko szelest krzaków, postękiwania tych, którym trudno się schylać i od czasu do czasu świst bata nadzorcy. Odchylam zielone liście, ozdobnie powycinane jak motyw na starożytnym fryzie, sięgam po ukryte pod nimi fioletowe grona o woskowym nalocie. Ostrożnie urwać, włożyć do kosza... Monotonna czynność pozostawia dużo czasu na myślenie, zbyt dużo. Nie mam na czym pisać, więc układam w myślach różne teksty.
Sięgam pod liście, zrywam grono, wkładam do kosza. Kiedy kosz jest pełny, zanosi się go na plac przed barakiem i wtedy można napić się cudownie zimnej wody ze studni.
Nie wiem, jak długo tu jestem, powtarzalność dni mąci pamięć. Nie wiem, skąd się tu wziąłem, nie pamiętam momentu przybycia, a z poprzedniego życia tylko oderwane sceny. Nie wiem, dlaczego tu jestem. "Winnica" brzmi podobnie do "winny", więc czy wsadzili mnie tu za karę? Pamiętam motocyklistę, który hałasował pod moim domem. Gadał z kumplem, stał i ryczał tym cholernym silnikiem, a ja wypadłem na ulicę z nogą od statywu w ręce...
Nie wiem, po co tu jestem. Dźwięczą mi w uszach przypadkowe słowa o nowoczesnej, eksperymentalnej terapii laboralno-behawioralnej, ale nie wiem, kto je wypowiedział. A jeżeli to jest... to miejsce, którego nazwy nawet w myślach boję się wymówić, to i tak nie jest bardzo źle. Jedzenie znośne, nie biją za bardzo i może kiedyś mnie wypuszczą. Wydaje mi się, że niektórzy ludzie znikają, ale może tylko przenoszą ich do innych rzędów, trudno powiedzieć. Nie wolno rozmawiać, a wieczorem w baraku jesteśmy tak zmęczeni, że zasypiamy natychmiast, jakby ktoś odłączył nas od prądu.

***

Dzisiaj była... inspekcja, chyba tak wypada to nazwać. Z daleka wziąłem go za lekarza w powiewającym białym kitlu, ale kiedy podszedł bliżej, krocząc energicznie wśród gromadki ochroniarzy, zobaczyłem, że to nie kitel, tylko śnieżnobiały prochowiec, pod którym widać było białą marynarkę i koszulę fioletową jak winogrona.
Serce mi skoczyło, ale ON tylko przeszedł między rzędami, rozmawiając raźno przez komórkę. Nie spojrzał na nikogo - tak mi się w każdym razie wydaje, bo kiedy mnie mijał, jakoś nie mogłem na niego patrzeć i wbiłem wzrok w trawę pod stopami. A ON przeszedł i poszedł, przez chwilę wydawało się, jakby słońce zniknęło, choć przecież świeciło równie mocno, co zwykle. Poganiani przez strażników wróciliśmy do pracy. W kółko i w kółko zastanawiam się, czy to faktycznie był ON. Bo co właściwie robiłby w takim miejscu i to jeszcze z komórką?! Może to faktycznie jakiś pieprzony eksperyment naukowy.
A jeżeli to był... ten drugi? Powiadają, że umie przybierać piękny i budzący zaufanie wygląd. Bo jeśli to prawda, co pamiętam o tym motocykliście... to chyba znaczy, że jednak jestem w TYM miejscu...
Nie. Nie będę o tym myśleć. Odchylam zielone liście, ozdobnie powycinane jak motyw na starożytnym fryzie, sięgam po ukryte pod nimi fioletowe grona o woskowym nalocie...

****************************************

Ellaine Pan i chłop

I otworzyło się niebo. I wielka ciemność nastała, płacz i zgrzytanie zębów.
Otarłem pot, który spływał mi po czole. Drżąc na całym ciele podniosłem się z klepiska. Od dwóch tygodni męczyła mnie gorączka; oblizałem spieczone usta. Nie umiałem stwierdzić, co zbudziło mnie z półsnu, w którym byłem pogrążony od kilku dni. Myślałem nad wyraz jasno. W pokoju było ciemno, tylko cienka strużka światła wlewała się przez szparę niedomkniętej okiennicy, wyłaniając z mroku sprzęty, które zajmowały większość miejsca w chacie. Usiadłem, opierając plecy o łóżko, z którego spadłem.
- Nie lękaj się - zmysłowy, głęboki głos, który do mnie przemówił dochodził spoza drzwi izby. - Nie po ciebie przybyłem, nie tym razem...
Nie miałem sił, by zmusić wyschnięte gardło do wydania z siebie choćby jęku. Drzwi izby rozwarły się niespodziewanie, jak kopnięte z całej siły, uderzyły o ścianę. Stanął na progu, oświetlony wieczornym słońcem, które utworzyło wokół niego niesamowitą poświatę. Zamknąłem oczy, nie mogąc znieść tego blasku.
I ziemia zatrzęsła się w posadach, gdy Pan zapłonął gniewem.
- Gdzie ona jest?! - głos stracił na zmysłowości, wyrażał tylko złość. Ból, jaki powodowało słuchanie go, odebrał mi jasność myślenia. Osuwałem się w ciemność nieświadomości. Przez powieki widziałem blask, otulający Go niby płaszcz. Dotknął mego ramienia. Krzyknąłem. Dłoń Jego była niby rozpalone żelazo. Potrząsnął mną boleśnie. Uderzyłem o podłogę całym ciałem.
- GDZIE ONA JEST?! - pytanie wwiercało się w mózg, przenikając aż do głębi. Słyszałem rozbijane sprzęty, dorobek życia zmieniał się pod wpływem jego wściekłości w drzazgi.
Nagle nastała cisza. Odszedł? Trzasnęły drzwi. Odszedł. Ulga jaką poczułem zagłuszyła ból. Podłoga wydała mi się tak miękka. Traciłem przytomność, gorączka nasilała się.
Panie mój, Panie, cóżem ci uczynił...?

Nastał świt jasny i piękny. Leżałem nagi na twardym łóżku. Otworzyłem oczy i potoczyłem wzrokiem po izbie. Siedziała tam, skulona w kącie. Śliczna tak, jak ją pamiętałem. Sarenka. Gdy tylko zauważyła, że się obudziłem, postąpiła kilka kroczków i trąciła chrapami moją dłoń, która zwisała bezwładnie. Polizała palce z czułością. Z trudem wykrzywiłem usta w uśmiechu.
Jak dobrze, że cię nie znalazł. Umarłbym chyba, gdyby mi ciebie odebrano. On by kazał cię zabić i przyrządzić sobie na kolację! Wiem, żeś z pańskiego lasu, że prawnie należysz do Niego. Wiem, że jestem tylko chłopem, pracującym w jego winnicy... Jednak teraz jesteś moja, i tak pozostanie.

****************************************

Marcin Robert Martwe dusze

Samolot przelatywał akurat nad Atlantykiem. Babcia Eugenia - najbogatszy człowiek na Ziemi, posiadaczka całej Australii, trzydziestu pałaców na wszystkich kontynentach i dwóch luksusowo wyposażonych stacji orbitalnych - siedziała przy oknie i patrzyła na spokojną taflę oceanu. Zmierzała do stolicy Unii Światowej, Lizbony, gdzie miała wziąć udział w wyborach do Senatu Ziemi. Towarzyszący jej wnuk, jedenastoletni Andrzejek, podniósł głowę znad laptopa i spytał:

- Babciu, pamiętasz czasy sprzed Dnia Sądu? Mam napisać wypracowanie na czwartek i muszę przeprowadzić wywiad ze świadkiem wydarzeń.

- Pamiętam Andrzejku. Byłam wtedy niewiele starsza od ciebie i dobrze pamiętam panujący wówczas wielki ucisk. Mój ojciec, a twój pradziadek, posiadał niewielką firmę i zatrudniał pół setki wyzyskiwaczy, którzy ciągle czegoś od niego żądali. Nie zadowalało ich, że pracują dla dobrego, mądrego i szanowanego człowieka. Stale domagali się wyższych płac, dłuższych urlopów, a nawet prawa do częstszego korzystania z toalety. Pewnego razu na przykład zażądali pięcioprocentowej podwyżki, wymuszając ją strajkiem. Musieliśmy wtedy zrezygnować z urlopu na Bali i wybrać tańszą Tunezję. Wkrótce jednak nadeszła osobliwość technologiczna. Nie potrzebowaliśmy już całej tej armii pracowników, bo wszystko znacznie taniej wykonywały automaty. Mogliśmy wreszcie uwolnić się od wyzyskiwaczy, ale oni stawili opór.

- Nadszedł Dzień Sądu - wtrącił Andrzejek.

- Tak. Doszło do rewolucji, która przywróciła sprawiedliwość. Wtedy właśnie powstała Unia Światowa, którą Ojcowie i Matki Założyciele postanowili ukształtować na wzór starorzymski. Całe pospólstwo zostało zwolnione z pracy i przypisane do właścicieli przedsiębiorstw, jak niegdyś klienci do rzymskich rodów. Właściciel karmił odtąd, odziewał i budował mieszkania własnym klientom, oni zaś musieli spełniać jego wolę i głosować na niego w wyborach.

- Takie tłumy ludzi na czyimś utrzymaniu! To przecież też wyzysk! - wykrzyknął zdumiony Andrzejek.

- Zapewniam cię, że to było znacznie tańsze od ciągłego spełniania zachcianek pracowników. Syntetyczne kostki spożywcze albo wielkie bloki ze specjalnego budulca wytwarzało się naprawdę niewielkim kosztem. Z biegiem czasu udoskonalono jednak ten system. Wiesz pewnie, że obecnie na całym świecie żyje tylko milion ludzi z kawałkiem. Otóż dzisiaj klienci mają postać elektroniczną. - Babcia wyjęła z torebki dwie plastikowe płytki i pokazała je wnukowi. - To karty wyborcze. Tę zwykłą kupiłam parę dni temu, a tę złotą dostałam od Rady Światowej w uznaniu zasług. Każda zawiera impulsy oznaczające miliony dusz, a każda dusza to jeden głos.

Samolot wylądował na lotnisku i babcia z wnukiem udali się do Centrum Wyborczego. Eugenia wsunęła obie karty w otwór maszyny do głosowania i wpisała na klawiaturze numer identyfikacyjny. Chwilę później karty zostały zwrócone razem z pokwitowaniem.

- W porządku. Wszystkie głosy zostały uznane i od jutra twoja babcia znów będzie senatorem.

****************************************


BMW: Rekrut

Front Północny europejskiej wojny domowej końca dwudziestego pierwszego wieku zatrzymał się na terenach dawnej Rzeczpospolitej, odpowiednio daleko od centrów dowodzeń zwaśnionych stron. Jednakże polityka dyktatorów konfliktu nie liczyła się dla Michała już tak bardzo, jak fakt, że do zamku właśnie zbliżały się oddziały wroga.
Kryjąc się za krenelażem, spokojnie obserwował przedpole. Z wysokości baszty atakujący, uzbrojeni w konwencjonalne karabiny, wyglądali niczym horda niegroźnych karzełków. Lekki niepokój natomiast wzbudzała liczebność przeciwnika, która szła w tysiące.

- Daję ci fory. Zaczynaj pierwsza! - krzyknął Michał do Marty, zajmującej sąsiednie stanowisko strzeleckie.
Dziewczyna była doskonałym żołnierzem, oddanym przyjacielem i niezrównaną kochanką, lecz tego dnia na jej wizerunku pojawiła się rysa.
- To dzieci! Atakują nas dzieci!
- To wróg!
Dalszą rozmowę przerwało staccato pocisków wygrywających na kamiennej baszcie melodię śmierci. I nim ostrzał się skończył, Marta leżała martwa, a plama krwi przeraźliwie powoli wypływała spod jej głowy.
Dlaczego nikogo nie zabiła, pomyślał ze złością Michał, po czym oddał z laserowego sztucera kilka strzałów, każdorazowo zaliczając trafienie. Wspomagający ogień obronny prowadzono też z okolic beluardy oraz wschodniego dziedzińca, ale wróg dotarł już pod mury i zdawało się, że zamek wkrótce zostanie zdobyty. Lecz wtedy pojawiły się sojusznicze grawikoptery, rażąc nieprzyjaciela zabójczo precyzyjnymi seriami. Starcie trwało krótko, a gdy ucichł bitewny zgiełk, Michał zuchwale wstał zza krenelaża i zaraz syknął z bólu, bo jakiś zbłąkany pocisk rozorał mu ramię. Mimo to oddał honory lewitującej przy baszcie flagowej jednostce powietrznej kawalerii.
Z maszyny wynurzyła się postać ubrana w długi płaszcz. Czarny Generał, emanując chwałą boskiego, wiecznego zwycięzcy, kroczył dumnie w powietrzu, mając w pogardzie grawitację. Stanął przed Michałem, położył mu dłoń na skrwawionym ramieniu i przemówił
- Chodź ze mną. Mamy jeszcze wiele wojen do wygrania.
Słowa zagłuszyły ból i Michał dziarsko wkroczył do wnętrza statku.

- Mnemoimplant zasymilowany - zameldował porucznik, odczytując dane. - Jedna sekunda i zmieniamy komuś życie.
Generałowi nie spodobał się komentarz podwładnego.
- Kogo obchodzi, co dotychczas myślał, albo w co wierzył. Teraz ma rozkaz wierzyć we mnie. Potrzebuję jego potu i krwi, a nie pieprzonych, pacyfistycznych hymnów i wierszy. - Przyjrzał się uważnie obliczu pogrążonego w farmakologicznym śnie mężczyzny i mruknął pod nosem - Zrobimy z ciebie dobrego żołnierza.
A kiedy aparatura implantacyjna bezszelestnie zsunęła się z głowy Michała, generał ruszył w głąb sali, gdzie w szpalerze kokonów czekała następna partia rekrutów.

Podczas kariery wojskowej Michał pisał tylko epinikia. Zabił ponad stu wrogów, zanim poległ w czasie taktycznego odwrotu swojego oddziału na lewym brzegu Wisły.

****************************************

Paciakutek [bez tytułu]


Byłem prorokiem. Takim prawdziwym, jak święty Jan czy Hildegarda z Bingen. Nocami śniłem rzeczy, które miały się zdarzyć. Niektóre zwykłe a niektóre przerażające- które przyszły później wypierając niewinne wizje przyszłości. A była jedna rzecz, która odróżniała mnie od moich poprzedników- byłem, bowiem prorokiem tchórzliwym. W moich snach niczym na obrazach Boscha, roiło się od dwugłowych potworów, latających hybryd o pokracznych ciałach. Śniłem o końcu świata. I co najgorsze widziałem siebie- uwięzionego w czarnej bazaltowej cel. Przerażonego. Odtąd też moim celem stało się uniknięcie- i potworów i celi. Doszedłem do wniosku, że aby ominęła mnie kara, jaką bez wątpienia było czarne więzienie, musiałem przekonać Boga do siebie. Aby, gdy Bóg położy moje serce na szali, było ono lżejsze od piórka. I wstąpiłbym do raju.
Zostałem, więc pustelnikiem. Zamieszkałem w zatoce przy opactwie Clerione. Żywiłem nadzieje, że cokolwiek nadejdzie, ominie mnie i moje schronienie. Nadaremnie.
Tego dnia obudziłem się o świcie. Cisza była wszechogarniająca. Stałem przed domem, kiedy nadeszli. Legiony Pana. Widziałem jak słońce odbija się w ich pancerzach. Nie zwracali na mnie uwagi- dopiero, kiedy podszedłem do aniołów rozbijających namiot na wzgórzu przy winnicach, jeden z nich zapytał jesteś z nami czy przeciwko nam? Nie wiedział, że już dawno zdecydowałem. Poszedłem wypatrywać nadchodzącego wroga. Bo wróg nadchodził a walka była pewna. Z cypla przy moim domu spoglądałem na horyzont w oczekiwaniu. I rzeczywiście, morze poczerniało a robactwo wypełniło wodę. Na niebie pojawił się smok. Powoli pełzł. Aż połknął słońce. Wtedy też zapadła ciemność. Za moimi plecami kula światła spadła na namiot. To przybył Pan. I sprawił, że ziemia pojaśniała blaskiem. Morze i drzewa paliły się biało nie płonąc. Ja zaś wiedziałem, co teraz nadejdzie- zacząłem biec w kierunku wzgórza. Za mną morze wzburzyło się i podniosła się fala pięćdziesiecio metrowa. Runęła na cypel zrównując wszystko z ziemią. Dopiero na wzgórzu spojrzałem za siebie- nad obozem nieruchomo lśniła tafla wody. Pan powstrzymał fale. Skąd wiedziałeś- pytali nadbiegający gwardziści, którzy pomogli mi wstać. Gabriel-stojący przed namiotem, spojrzał na mnie tylko raz i zniknął z kotarą. Wezwano mnie. Archanioł schylił się nade mną.
-Mów, co widziałeś w wizjach- syknął-to ważne proroku.
-Smoka zjadającego słońce, fale zalewające dom, napad czarnych stworów, kotłowanie się ciał.
-I nic więcej?- zapytał. Potaknąłem- pytacie, czemu pominąłem mój sen o bazaltowej celi? Bo myślałem, ze może okazać mam się zdrajcą lub przeklętym człowiekiem a do czarnego zamknięcia nie było mi spieszno. Nie jestem głupi- myślałem wtedy. Anioł zaklął i odprawił mnie. Siedziałem na trawie, gdy głos trąb zawisł nad obozem.
-Wyzywa Pana- szepnął gwardzista stojący obok.
Powiem Wam, że widziałem przyjście Pana płaszcz chwały go owiewał, a z takiej szedł winnicy, co rodzi grona gniewu. Wtedy też widziano Go po raz ostatni.

Więzień 10038, cela 6

****************************************

KPiach Pamięć

Tłum gęstniał z każdą chwilą, szczelnie wypełniając plac, na skraju którego wzniesiono scenę. Miejsca na podwyższeniu zajęli oficjele. Wszystko było gotowe do rozpoczęcia uroczystości. Do mikrofonu podszedł postawny mężczyzna o nienagannej aparycji. Powiódł wzrokiem po morzu ludzkich głów skąpanych w letnim słońcu.
- Pamiętamy! - Wyciągnął przed siebie ramiona.
Przez plac przebiegł szmer, który przerodził się w huragan oklasków. Kobiety, mężczyźni, starzy i młodzi, zjednoczeni. Wszyscy? Wśród nich był człowiek wychowany w odległym kraju. On również pamiętał.

Pamiętał. Kolby karabinów walące w drzwi o brzasku. Przerażoną matkę. Wtedy po raz ostatni widział ojca. Zatarte wspomnienie kilkulatka. Żołnierze wywlekają związanego mężczyznę. Odwraca głowę. Przez moment patrzy synowi w oczy. Z rozciętej wargi sączy się krew.

- Dlatego spotykamy się tutaj, w tym dniu. W rocznicę tragicznych wydarzeń. Wydarzeń, które stały się symbolem, ale były tylko jedną z wielu tragedii, które dotknęły nasz naród. Terroryści uderzyli w demokrację i wolność, a my nie mogliśmy pozwolić by zagrażali życiu przyszłych pokoleń.

Pamiętał. Pogrzeb. Rozpacz rozrywała serce. Ukochana, młodsza siostrzyczka. Potem jakiś obcy o zimnych oczach i marne grosze zadośćuczynienia. Za ból, za gwałt. Za kilku pijanych żołnierzy.

- Jednak pragnieniem naszego narodu jest pokój. A nie ma pokoju bez sprawiedliwości. Nie ma sprawiedliwości bez przebaczenie. Prawdą jest, że każdy żąda sprawiedliwości dla tych, którzy byli częścią tej niewyobrażalnej zbrodni, popełnionej na nas wszystkich. Ale również prawdą jest, że nigdy nie możemy dopuścić do szerzenia nienawiści i rozbudzać chęci zemsty.

Pamiętał. Okrzyk: stój! Patrol. A dom modlitwy był tak blisko. Ale wiara ojców jest zakazana. Cios. Jeden, drugi... Smak krwi. Wyzwiska. Nienawiść. Strach. Pierwotne uczucia odbierające człowieczeństwo. Kolba, but... Przestali bić. Otworzył oczy. Co się stało? Jak? Wokół krew. Zmasakrowane twarze, wybebeszone trzewia.

- Pamiętajmy! Pamiętajmy w naszych modlitwach o wszystkich tych, którzy zginęli w wyniku przemocy, jaka dotknęła nasz naród.
Emocje na placu sięgały zenitu. Ludzie klaskali bez opamiętania. Mówca nie robił już pauz, krzyczał, podsycając atmosferę.
- Podziękujmy Bogu za wszystkich, którzy poświęcili siebie, by ratować innych.
Obcy nie wiwatował. Stał z zaciętym wyrazem twarzy człowieka targanego nienawiścią.
- Polecajmy Bogu naszych przywódców!
Nie wołał do Boga, nie mógł wybaczyć. Pragnął zemsty, krwi, śmierci.
- Boże błogosław...
Już nie słyszał oszalałego placu. Drżał na całym ciele. Pamięć podsuwała obrazy z przeszłości. Pełne cierpienia, bólu i strachu. Rosło w nim to samo uczucie, co wówczas, gdy katował go patrol, i tylekroć później. Coś, co odbierało człowieczeństwo.

Niebo w jednej chwili zmieniło barwę na czerwoną i na plac runął potok ognia. Sekunda wystarczyła, by rocznicę uczciło tysiące nowych ofiar. Nikt nie przeżył.

Tysiące zginęły, miliony pamiętają!

W tekście wykorzystano fragmenty:
- George W. Bush przemówienie do narodu w dniu ataku na WTC
- Jan Paweł II orędzie na Światowy Dzień Modlitw o Pokój 1.01.2002
- kard. Michael Egan list duszpasterski do parafii archidiecezji Nowy Jork po zamachach na WTC


****************************************

Ignatius Fireblade Grona Gniewu

Świat stanął w miejscu tylko po to, by ruszyć w drugą stronę i wprowadzić chaos w życie własnych dzieci. Przez Ziemię przetoczyło się istne piekło, pozostawiając za sobą jedynie zgliszcza i ruiny. Natura oszalała, sprawiając, że wszystko, co do tej pory zdawało się być pewnym, można było wyrzucić do kosza. Wody wystąpiły z brzegów, zalewając lądy, pożarom i trzęsieniom ziemi nie było końca. Świat ludzi w ciągu kilkunastu godzin stanął na skraju przepaści, po czym skoczył, pozostawiając po sobie echo wariackiego śmiechu.
Jednak nie oznaczało to końca ludzkości. Co to, to nie. Przeżyło zadziwiająco wielu. Gdy tylko skutki niepoczytalności planety ustały, na powierzchni znów pojawił się rodzaj ludzki. Jak się miało okazać, powrócił do domu, by zastać go całkiem odmienionym. Świat uległ przemianie w upstrzoną ruinami pustynię. Choć to nie było najgorsze. Na wielu z żywych, szaleństwo planety odcisnęło wyraźne piętno. Ludzie zaczęli się zmieniać. Niektórzy przepoczwarzyli się w żywe trupy, z ciałem odklejającym się od kości, inny zostali pchnięci w dół drabiny ewolucji, osiągając poziom zwierząt. Nikt nie próbował zliczyć wszystkich zmutowanych. Było ich po prostu zbyt wielu.
Nic gorszego nie mogło przytrafić się gatunkowi, który rasizm, żądzę mordu i strach miał we krwi. Homo sapiens odgrodzili się od skażonej reszty, bojąc się ich inności, karmiąc wyobraźnię niestworzonymi historyjkami, które miały przytrafić się znajomemu kolegi, który opowiedział wszystko innemu koledze. Nie minęło wiele czasu, a ludzkie osiedla zmieniły się w twierdze, ogrodzone wysokim murem, strzeżone w dzień i w nocy.
Nikt nie pomyślał o tym, by poszukać remedium, mogącego cofnąć skutki przemiany.
Tym lekarstwem będę ja i mnie podobni. Odnajdę wszystkich zarażonych i oddam ich w ręce Pana, sprowadzając na naszą umęczoną Ziemię ostateczny pokój. Nic nas nie powstrzyma!
***
Przetarłem oczy, zmęczone niepewnym światłem świecy. Musiałem zacząć przygotowania, ale powinienem jeszcze zdążyć choć raz przeczytać to, co przed chwilą napisałem. Mój wzrok skakał po zapełnionych czarnymi mrówkami tekstu linijkach. Muszę przyznać, że byłem niezwykle zadowolony z tej starej maszyny do pisania. Gorzej, gdy zabraknie tuszu. W sumie, co mnie to obchodzi? I tak pewnie tu nie wrócę.
Ruszyłem przez pokój, kierując się do kąta, gdzie stała drewniana skrzynia, której zawartość posłuży mi za Słowo Boże. Gdy ciągnąłem ją do biurka, uśmiechnąłem się pod nosem. Wpadłem na kolejny pomysł. Ołówkiem dopisałem na spodzie zapisanej uprzednio kartki:
"Widziałem przyjście Pana, płaszcz chwały go owiewał, a z takiej szedł winnicy, co rodzi grona gniewu."
Otworzyłem skrzynkę i wyciągnąłem ze środka dwa granaty. Oczyszczę ten świat, choćbym miał zniszczyć wszystko na mej drodze.
- I choćbym szedł ciemną doliną - zacząłem, ale w połowie zmieniłem zdanie - eksplozje rozjaśnią mi drogę - dokończyłem z uśmiechem.
Podniosłem skrzynię z mymi winogronami i wyszedłem z pokoju, trzaskając uprzednio drzwiami.

****************************************

Mirgon Mubusu

Zmierzchało, gdy przed dom zawitał myśliwy. Tobołek wleczony za koniem zostawiał na piachu krwawą smugę. Lord White, jak pies, od razu dopadł do padliny. Nim ściągnął derę, wiedziałem co zobaczę, a własne dzieci wolałbym tam zobaczyć niż Pana.
- Mubusu - stwierdził myśliwy. - Tak to zwierzę nazwali pomocnicy nim uciekli.
Białe diabły wraz spojrzały na mnie.
- Albercie - przywołał mnie lord - znasz ten gatunek zwierzęcia?
Skłamałem, z trudem wstrzymywałem łzy gładząc miękką sierść. Ostatni z królewskiego rodu, leżał u moich stóp.
Noc przyleciała na szybkich skrzydłach. Wnet zostałem sam, bracia pobiegli do wioski głosić koniec, biali weszli do domu. Pani White miała w zwyczaju kłaść się o zmroku do łóżka, dzieci miały w zwyczaju to, co matka.
Wtem, w moje serce wlała się otucha, to Pan do mnie przemówił, mocno i gniewnie. Nie bądź jak kobieta, bądź jak wojownik. Odszukałem nóż. Jedno cięcie i już moja dłoń wędrowała w zimnym ciele Mubusu aż do serca. Twarde jak skała i wielkie jak góra, smakowało zemstą i gniewem.
Dusza moja rosła, myśli zrobiły się czyste jak woda i płynęły wezbranym strumieniem.
Ruszyłem.
Lord drzemał w fotelu, myśliwy cmokał fajkę siedząc w drugim, tyłem do drzwi. Nie usłyszał mnie, nawet gdy stanąłem tuż za nim i wąchałem ociekające brudem włosy, a tytoniowy dym gryzł mnie w oczy niczym jad kobry.
Błysnęło ostrze, Mubusu prowadził mą rękę. Chwyciłem myśliwego za kudły, szarpnąłem w tył i nim zdążył otrzeźwieć, chlasnąłem nożem po szczeciniastej gardzieli. Ciepła krew bluznęła na mą dłoń, przez martwiejące ciało przetoczyły się drgawki, pięty zadudniły o podłogę. Lord White spał dalej w najlepsze.
Schody, pierwszy raz od lat, nie zaskrzypiały pod moimi stopami, byłem lekki jak kot, jak Mubusu gdy przechadza się o świcie po lesie.
Białe dziatki, jak ślepe szczenięta poddały się mej dłoni, a matka - biała dojna krowa - nie broniła ich.
W korytarzu strzaskałem lampę, oliwa buchnęła ogniem na drewniane ściany. Moi bracia widzieli zwłoki Mubusu, niech w ogniu zobaczą jego narodziny.
Na dole, lord pochrapywał z otwartymi ustami i sączącą się zeń strużką śliny. Zbudziłem go kopniakiem. Gdyby żył jeszcze z dziesięć lat, zapewne do końca żywota nie zapomniałby tego widoku. Jego najwierniejszy sługa, którego nauczał przez lata, który jeszcze dziś rano podawał mu śniadanie stał teraz przed nim i szczerzył kły, a z czarnej twarzy ściekała krew.
- Ukorz się przed Mubusu! - rzekłem i wbiłem nóż w tłuste podgardle. Charczał, tocząc krwawą pianę z ust, gdy rozdzierałem mu pierś. Żył, gdy zacisnąłem dłoń na bijącym strachliwym rytmem mięsie.
- Mubusu! - Jednym ruchem wyrwałem wyjące ze strachu serce i zatopiłem w nim zęby.
Rozgrzane ściany pękały, sypiąc skry. Ogień pożerał dom szybciej, niż ja serce lorda White.
Gdy wyszedłem z płonącego budynku wiatr owinął mnie całunem, bracia moi, w blasku ognia, stali w krąg niczym blade posągi.
Uniosłem ręce, w jednej dzierżąc nóż, a w drugiej krwawe ochłapy. Krzyczałem, a lud mi wtórował.
- Nadchodzi Mubusu!

****************************************

Melchior: Pokuta

Tępy ból poszarpanych mięśni, natrętny ból po wybitych zębach, piekący ból siniaków. Byłem ulepiony z bólu.
Jak to mogło się stać?
Nie możesz zasnąć. Jesteś maklerem, przed oczami masz wykresy spółek, spadające, rosnące, jasne linie wyryte na bruzdach mózgu. Musisz wspomóc się chemią. W końcu, po paru tabletkach i długich minutach - zasypiasz.
Nie pamiętasz snów. Nigdy ich nie pamiętasz, więc kiedy budzisz się w celi o zgniłozielonych ścianach, gładkich jak blat stołu, zaczynasz się zastanawiać, czy to nie sen?
Pomyśl, jak to udowodnić?
- Nie da się - mówi mój oprawca.
Próbuję snuć tę opowieść by uciec od bólu, ale na niewiele się to zdaje. On słyszy moje myśli.
W tej celi nie ma nic, poza gołą żarówką nad i tobą samym.
- Ile chcesz? - myślisz szybko, jesteś w końcu maklerem, więc kiedy przychodzi do ciebie ten człowiek, pierwsze co robisz to zadajesz mu to pytanie. Ma ciemną cerę tych wszystkich arabów, z których śmiałeś się, widząc ich w telewizji. Jego broda i włosy są czarne, a oczy przypominają ci czarne dziury.
Nie odpowiada. Wychodzi i wraca po chwili z krzesłem. Krzesło jest całe z metalu, kanciaste i z pewnością niewygodne. Na jego nogach i poręczach są pasy.
Wiesz co się święci. Próbujesz uciec przez otwarte drzwi, ale zanim twoje nogi zerwą się do biegu jego ręka opada ci na głowę.
- Usiądź - mówi do ciebie jak do dziecka.
Podchodzisz do krzesła i siadasz.
- Jeśli opowiesz historię do końca, zginiesz - mówi do mnie.
Wie czego chcę.
Wyobraź sobie tę chwilę, pasy wpijają ci się w ręce, w nogi, tak mocno że czujesz się jak przed amputacją. Lodowato zimne krzesło parzy cię swoim zimnem. Pierwszy cios spada bez ostrzeżenia i już wiesz że to nie sen. Charczysz, odpluwasz krwią, a on czeka. Myślisz gorączkowo co zrobić by przestał zadawać ci ból.
- Powiem wszystko! Przyznam się do wszystkiego! - krzyczysz.
Jego odpowiedzią jest kolejny cios, tym razem wyciskający ci powietrze z płuc. Przez chwile nie możesz oddychać. Łapiesz oddech, i wtedy słyszysz go jak mówi, te słowa od których czujesz jak kręgosłup zmienia ci się w bryłę lodu.
- Przebaczenie bez pokuty jest nic nie warte.
I kolejny cios.
Mój mózg snuje tę historię, próbując uwolnić się od bólu. I po raz kolejny krzyczę.
- Błagam cię!
Bezskutecznie.
Jest tylko jedno wyjście.
- Każde słowo zbliża cię do śmierci - mówi.
Tutaj nie ma czasu, czuję to. Ponownie zadaje sobie to pytanie, czemu ja?
Pytasz się go żałośnie, o przyczynę.
- Czemu ja?
Później prosisz go o śmierć, z pogruchotanymi zębami, z twarzą jak zgniły pomidor. Na nic.
Wiem, że to jedyne wyjście. Wiem, że nawet śmierć mnie nie uwolni, nie od niego, ale muszę to zrobić. Nie mogę tego wytrzymać.
Spogląda na mnie oczami jak czarne dziury. Czeka.
Kto mógłby się spodziewać że tak to się odbędzie? Że tak będzie wyglądać druga paruzja?
- Prawda cię wyzwoli - mówi mój oprawca.
To tylko jedno słowo. Dziś ma moc zabijania. Krzyczę więc prawdę, jego imię:
- Jezuuuu!!!

****************************************

Dzejes: Gniew matki

Wszyscy dojrzali członkowie plemienia zebrali się na centralnym placu osady. Tłum buzował w nerwowym oczekiwaniu na wróża.
- Cisza! - krzyknął wódz - Cisza! - musiał powtórzyć. Mimo lęku, jaki wzbudzał wśród ludu, dziś był tylko tłem.

Wróżbita wyszedł z groty. Zupełnie siwy, o długich, oklapłych wąsach, łypał na świat jednym okiem. Drugie stracił dawno temu, tak dawno, że nikt z obecnych tego nie pamiętał. Z trudem wdrapał się na podwyższenie, zaniósł się chrapliwym kaszlem, ale odgonił ledwo widocznym gestem kilku spieszących ku niemu młodzieńców. Stanął i zaczął mówić.
- Wizje nie kłamią. Powtarzam wam to po raz ostatni. - Starzec zachwiał się, ale ponownie odmówił przyjęcia pomocy. - To ostatnia chwila na ucieczkę.- kontynuował. - Musimy słuchać Pani, Gniewnej Matki, Wielkiej Rodzicielki! Inaczej zginiemy! - wykrzyknął, po czym upadł wyczerpany.

- Dość tych bzdur! Kto może lepiej wiedzieć czego chce Wielka Rodzicielka, niż ja?! - wykrzyknęła przewodząca radzie matek. Wskoczyła na podwyższenie, stanęła obok skulonego i kaszlącego wróża. - Chcecie słuchać tego czegoś? Słabego, nic nie wartego gówna? Zostajemy! - wykrzyknęła - Ja wam to mówię! Moje dzieci i wnuki! Wiem co jest dla was dobre!
- Błagam cię - wychrypiał stary. Uniósł z trudem głowę. - Będziesz miała ich krew na rękach. Słuchaj Rodzicielki, bo gniew jej jest straszny, będziemy umierać rzygając krwią, we krwi tonąc, płacząc krwią... - Z trudem złapał oddech - Zabierz ich stąd.
- Milcz! Nigdzie nie idziemy!
- Dzieci będą konać wtulone w martwe ciała matek, wojownicy będą bezradnie przyglądać się śmierci towarzyszy. Ja to wszystko widzę! W każdej chwili, bez przerwy widzę!
- Więc skrócę twe męki! - krzyknęła matka. Skoczyła na starca chwytając go za gardło. Stary wybałuszył jedyne oko, wywalił język próbując złapać oddech.- Nie zniszczysz wszystkiego, co tu zbudowałam! Słyszysz?! Słyszysz?! - wrzeszczała szarpiąc truchłem.

Spojrzała na skamieniały tłum.
- Zostajemy!

- Coś się dzieje złego! - Zwiadowca, zbyt młody by uczestniczyć w zgromadzeniach wpadł między zebranych. - Coś złego idzie! - krzyczał, a stłoczeni na placu przyglądali się krwawym łzom płynącym z oczu młodzika.

Pierwsze ruszyły matki. Rzuciły się do dzieci. Wojownicy rozbiegli się w poszukiwaniu wroga. Sprawni i wyćwiczeni, jednak nie zauważyli delikatnej, błękitnej mgły ogarniającej osadę.

***

- Zaczopowałeś wszystkie wyjścia?
- Jasna sprawa szefie.
- To puszczaj!
Mężczyzna w zgniłozielonym kombinezonie podszedł do białej butli. Wyszczerzył zęby do namalowanej na pojemniku trupiej czaszki i odkręcił zawór. Gaz zasyczał uchodząc przez rurę, której końcówka ginęła w głębi budynku.

- O! Już piszczą! Głupie zwierzaki!

****************************************

sheepy [bez tytułu]


Na początku unosiliśmy się nad waszym światem w szczęściu. Mogliśmy przenieść się do każdego miejsca w czasie i przestrzeni i zobaczyć dowolne zdarzenie od chwili Stworzenia. Zgodnie z waszą naukową terminologią powiedzielibyście, że żyliśmy w piątym wymiarze. Jednak opisanie wam tego, jak to życie wyglądało można porównać do tłumaczenia ślepemu, jak wyglądają kolory. Jeśli nigdy ich nie doświadczył- nie będzie w stanie ich zrozumieć. Wszystko więc, co wam mówię jest jedynie próbą uchwycenia najważniejszego sensu tamtych wydarzeń.
Idealnie rzeczywiście było, ale niestety nie do końca zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Byliśmy szczęśliwi, ale nie znaliśmy zła. Byliśmy właśnie takimi ślepcami, którzy nigdy go nie widzieli. Mimo, że wiedzieliśmy i mogliśmy więcej niż wy, wiele spraw było dla nas kompletnie niezrozumiałych. Brakowało nam wiedzy, której nie mogliśmy jednak zdobyć, zaglądając do waszego świata. Jedynym sposobem było spojrzenie wyżej, do miejsc, w których mieszkał Pan. Ale On nam tego zabronił. Z początku nie myśleliśmy nawet o jakimkolwiek sprzeciwie wobec tego zakazu. Później jednak ona zaczęła narzekać i mówić, że nie znając zła, nic nie jesteśmy warci, a w końcu zaczęła mnie kusić. Mówiła, że staniemy się równi Panu i że będziemy mogli korzystać z nieprzebranych zasobów dobra i miłości, którymi On dysponuje.
Pewnego dnia zobaczyłem samego siebie. Podałem sobie księgę. Otworzyłem ją i zajrzałem w szósty wymiar.
I zobaczyłem przyjście Pana, płaszcz chwały go owiewał, a z takiej szedł winnicy, co rodzi grona gniewu.

****************************************

marq: Rzeźnik

- Co?! Ledwie spełnia wymogi?! Nie wiadomo o co chodzi?! - Ałtor, wlepiając w ekran komputera wybałuszone oczy, zerwał się z krzesła. - Kretyn! - Uderzył dłonią w stół. - Jak nie umie czytać ze zrozumieniem, to niech sobie jakiś kurs zrobi!
Zaczął chodzić nerwowo po pokoju na przemian zaciskając i rozluźniając pięści. Podszedł do uchylonego okna i otworzył je szerzej. Rozpiął koszulę pod szyją. Po kilku głębszych wdechach, uspokoiwszy się nieco, wrócił do komputera.
- A inni? - Zaczął szybko przeglądać wpisy w poszukiwaniu opinii o swoim tekście - Jeszcze lepiej autor zarżnął temat... logika przedstawionych zdarzeń... sztuczne, papierowe dialogi...
Opadł bezwładnie na krzesło.
- Wysyłam na warsztaty już chyba dwudziesty tekst, a oni ciągle wypisują takie bzdury! Analfabeci bez wyobraźni!
Ciężko westchnął i wykrzywił wargi w grymasie obrzydzenia. Zrezygnowany siedział przez kilka minut w bezruchu, próbując dojść do siebie. Nagle ożywił się.
- A Pietrucha? Jak jego oceniają? - Szybko przebiegł wzrokiem przez kilka komentarzy. - Jakżeby inaczej oryginalne ujęcie tematu... świetna kompozycja... jak dobre wino, w przeciwieństwie do kwaśnego jak ocet tekstu... Mój short jak ocet?! - Z sykiem wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby. - Doigraliście się... Doigraliście się i zbierzecie tego owoce! Ha! Wymyślę dla was... wymyślę coś gorszego niż zwykła śmierci... Znacznie gorszego...

Ałtor siedział wygodnie rozparty w fotelu przed telewizorem nastawionym na TVN24. Był spokojny i cierpliwy. Bez większego zainteresowania oglądał prezentowane relacje, prawie nie słuchał komentarzy. Wiedział, że za chwilę monotonny rytm wiadomości zostanie złamany informacją z ostatniej chwili, jednak nie ekscytował sie tym. Oglądanie programu TVN24 było tylko dopełnieniem rytuału powtarzanego już enty raz.
Nie musiał czekać zbyt długo - dziennikarka nagle zamilkła, przyłożyła rękę do ucha, w skupieniu, wbiwszy wzrok w blat biurka, słuchała instrukcji. To musi być TO - Ałtor pokiwał głową. Po krótkiej chwili kobieta podniosła oczy i patrząc prosto w kamerę, z przejęciem przedstawiła najnowsze wiadomości.
- Jak się właśnie dowiadujemy, polska literatura znów poniosła, trudną do oszacowania, stratę. Ofiarą zbrodniczego szaleńca, ochrzczonego przez opinię publiczną Rzeźnikiem Literatury, padł kolejny, wielce utalentowany i rokujący olbrzymie nadzieje na przyszłość, twórca młodego pokolenia - Zenobiusz Pietrucha...
Ałtor uśmiechnął się spoglądając czule na trzymaną w ręce pamiątkę po dziadku - starą, drewniana obsadkę z ostrą jak brzytwa stalówką. Tymczasem prezenterka kontynuowała.
- ... który znalazł dziś rano swą wenę twórczą bestialsko zamordowaną. Literacka śmierć...
Rzeźnik wyłączył telewizor.
- Pietrucha był ostatni. Sprawa zamknięta. Dzięki tobie...- mruknął zadowolony zerkając na szybującą pod sufitem, wyraźnie usatysfakcjonowaną, wenę.
Kto by przypuszczał, że one też bywają zazdrosne - pomyślał.

****************************************

Wyklęty: Spowiedź

Dobrze, kościół był pusty. Wolałem, żeby nikt mnie nie widział. Nie lubiłem, gdy ktoś mnie obserwował. "Każde spojrzenie to podejrzenie", jak mówiło przysłowie. A co drugie podejrzenie to donos. Dlatego wolałem wyspowiadać się od razu. Nie chciałem czekać do wyznaczonej mi daty cotygodniowej spowiedzi. W końcu zostały do niej jeszcze dwa dni. Przez ten czas, ktoś mógł odkryć mój sekret. Dowiedzieć się, co wczoraj zrobiłem. A to oznaczałoby śmierć... nie, nie śmierć... coś o wiele gorszego. Biuro Oczyszczania znało sposoby na wydobycie grzechów z człowieka. Nie wiedziałem na czym to polega. Nikt nie wiedział. I nikt nie chciał wiedzieć.
Konfesjonał po prawej stronie był wolny. Widziałem zielone światełko - znak, że nikogo nie ma w środku, a kapłan czeka na kolejnego grzesznika. Kiedy otwierałem drzwi i klękałem serce biło mi jak szalone. Chciałem krzyczeć, płakać, błagać o litość, ale zamiast tego powiedziałem
- Ojcze, chciałbym wyznać swoje grzechy.
Głos mi się łamał. Zawodziły mnie nerwy.
- Mów Synu.
- Ojcze... - nagle w ustach zabrakło mi śliny. Był tam tylko piasek. W końcu pustynia w moim gardle wydała z siebie ledwie zrozumiały warkot - Ja... wczoraj... spałem z kobietą.
Czułem jak kapłan po drugiej stronie się uśmiecha.
- To jeszcze nie jest grzech, mój Synu.
- Tak... tylko że ja wcale tej kobiety nie znałem. Spotkaliśmy się w barze. Przypadkiem. Parę drinków i... no... skończyliśmy w łóżku. U mnie. Ale to nie wszystko... my... używaliśmy... metod, żeby nie zaszła w ciążę...
Spiąłem się wewnętrznie. Czekałem na krzyki, na święte oburzenie, na jakąkolwiek ostrą reakcję... a zamiast tego usłyszałem ciche westchnięcie.
- Synu... ile miałeś lat, kiedy przyszedł do nas nasz Pan?
Początkowo nie zrozumiałem pytania. Dopiero po chwili odparłem, że nie było mnie jeszcze wtedy na świecie.
- Właśnie. A ja widziałem Jego przyjście. Wcale nie nadszedł w ogniu, nie kipiał gniewem, jak to się dzisiaj przedstawia. Nie. Przyszedł w glorii i chwale. Z nieba sączyła się piękna muzyka. Każdy, na kogo zwrócił swój wzrok, od razu stawał się szczęśliwy... Ale ludzie nie chcieli zbawienia. Woleli zostać tutaj. Woleli pławić się w swoim grzechu... i On usłuchał ich próśb. W końcu nie mógł ich zbawić, jeżeli tego nie chcieli... Cała nasza wiara powinna pomagać nam unikać grzechu. To od nas powinno zależeć, czy popełniamy grzech, czy nie. To my sami powinniśmy siebie rozgrzeszać... Pan pokazał nam, że niemożliwe jest zbawienie na siłę. A my właśnie staramy się to zrobić... Widzę, że żałujesz swoich grzechów, dlatego odpuszczam ci je w imię...

Wyszedłem z kościoła otumaniały. Diabeł podkusił mnie żeby iść dzisiaj do spowiedzi! Akurat musiałem trafić na jednego z tych heretyckich Miłosiernych. I co miałem teraz zrobić?! Donieść na niego?!
A co, jeżeli to była prowokacja!
Ta myśl przyszła mi do głowy zbyt późno. Zrozumiałem to dopiero, gdy podeszło do mnie czterech agentów. Założyli mi kajdanki. Wiedziałem już, że to koniec...

****************************************

baba_jAGA: Historia sir Guadalachada

- Uważaj, jak leziesz, miernoto! Złaź z mojego płaszcza! Zapomniałeś już, że miał powiewać?! Na wietrze?! - ryknął sir Guadalachad i zdzielił giermka po głowie.
- Ależ Panie Najłaskawszy... Przecież nie ma wiatru… - odrzekł Minio niepewnie.
- No i co z tego?! Sugerujesz, że jestem ślepy, pustomózgu?
- Nie.
- To dobrze. Zawsze lubiłem lajkonickie odpowiedzi - stwierdził sir Guadalachad.
- Ależ Panie… - wyjąkał chłopiec.
- Taak?
- Eee… chyba wiatr się zerwał. Płaszcz powiewa.
- A jakże inaczej! Spodziewałeś się, że żywioły nie będą mi posłuszne, kiedy powrócę w glorii chwały?!
- Nie ośmieliłyby się, Panie! - oświadczył Minio, myśląc jednocześnie, że ziemia mogłaby się rozstąpić pod stopami znamienitego rycerza na znak szacunku.
- Czy mój brat przysyła wieści?
- Tak, Panie. Kiedy wyruszałem z zamku, by służyć ci pomocą po powrocie, otrzymałem ten oto pergamin od sir Perszywala - poinformował chłopiec wręczając zwój rycerzowi.
Po przeczytaniu listu sir Guadalachad rzucił giermkowi:
- Udajemy się do Bleblelotu, by spotkać się przy Rombniętym Kominku z moim bratem i towarzyszami z Ziem Lessiowych. Przekaż wszystkim.
- Do usług, Panie - odrzekł Minio.

Gdy wieczorem sir Guadalachad dotarł do Rombniętego Kominka, sir Perszywal zakrzyknął na jego widok:
- Witam cię, bracie! Czy uraczysz nas dzisiaj opowieściami z pola walki pod Winnym Gronem?
- Nic by mnie przed tym nie powstrzymało.
- A jakże - pomyślał cierpko Minio ogrzewając zmarznięte dłonie przy ogniu.
Wszyscy zasiedli do zastawionych obficie stołów. Kiedy już trochę się posilili, sir Guadalachad wstał chwiejnie i rozpoczął swą opowieść:
- To była najsięszsza z bitew, w jakiej hiedyholwiek uszestniszyłem. Wymaghająca sziły, odwaghi, zręszności oraz bysztroszci umyszłu - wyliczył, równocześnie próbując utrzymać równowagę, nie oblewając się przy tym zdobycznym winem, które chlupotało zdradziecko w trzymanym przez niego kielichu.
- A jak wyglądają te potwory, bracie?
- Sząąą… potworne. Niechh ich twasz wasz nie zmyli. Wyhląda jah zdjęta z tychh bladychh elfów z Ghór Zachhmurzonych. Jednak rheszta ich ciał jest obślizghła i potrafiom się poruszać przyleghając do ziemi. Tych przehlętych Eksogonów były setki! - wykrzyknął rycerz i włożył do ust spory kawał ryby w ziołowej posypce. - A ja! Ja! - ryknął, pryskając na wszystkie strony jedzeniem. - Ja ich wszysztkich pokhonałem! Bez szadnej pomocy! Jezdem…!
Zebrani niestety nie dowiedzieli się, jaki był. Jedyne, co zobaczyli, to jak czerwienieje na twarzy, a potem z niewyobrażalnym łoskotem upada na stół. Po długiej chwili ciszy stało się jasne, że sir Guadalachad już nigdy się nie podniesie.

Wśród zamieszania, jakie potem powstało, nikt nie zwrócił uwagi na Minia, który stanął znów przy Rombniętym Kominku.
- Ech… - westchnął ciężko. - A było z niego kiedyś takie dobre dziecko. Czego gniew, pycha i wino nie robią z człowiekiem… - dodał i wsunął zręcznym ruchem długie, nieposłuszne pasmo srebrzystoszarych włosów głęboko pod czapkę.

****************************************

JanTanar [bez tytułu]

Jutro zaświta nowa epoka. Adam z pogardą spojrzał na grupkę „pierwotnych” gapiących się z zaciśniętymi ustami. Bez nich w pobliżu.
- Przepraszam, czy mógłby mi pan pomóc z komunikatorem.
Szlag, nie zauważył starucha człapiącego z naprzeciwka. Żelazna zasada, nie zadawać się z tymi głupolami.
- Ten komunikator cały czas pokazuje jakąś promocję. Chciałem posłuchać wiadomości, wie pan, wyniki referendum.
Jaki upierdliwy. Zagradza całe przejście. Adam od dawna żadnemu się bliżej nie przyglądał, nie mówiąc już o rozmowie. Trzeba ominąć.
- Po referendum wylądujecie w rezerwatach. Banda analfabetów – przecież miał go po prostu obejść. Czemu do niego mówi? - Jakby rodzice kupili ci dobry genotyp to nie miałbyś problemu. Co, rozumek za krótki? Żerujemy na zasiłkach, kradniemy, sączymy zupki ze środków charytatywnych, tak? Byle robot jest bardziej użyteczny od was. – Adam nie mógł powstrzymać się od złośliwości. Zaraz go ominie. Żeby tylko nie dotknąć.
- Za moich czasów rządziła natura – starzec posmutniał – a zresztą, nawet teraz rodziców nie byłoby stać. To już trochę inny świat – rozejrzał się.
Adam zerknął z góry na jego płaszcz nanosukno, światłowodziki, paneliki słoneczne, okaz z czasów komputerów krzemowych. Nagłe spojrzenie starca go zmroziło.
– Zawsze uczciwie zarabiałem na życie. Teraz też. Ale ma pan rację. Wielu uważa, że im się należy. Tak po prostu. Za ich stracony świat. Pomoże mi pan z komunikatorem. Za moich czasów były takie pudełeczka z przyciskami i ekranikiem. My nie potrafimy modulować fal mózgowych.
– Myślisz, że wygracie, że będziemy karmić taką bandę nieudaczników?
- Widać, rzadko bywa pan poza gettem. Dzielicie, rządzicie, ale to połowa sukcesu. Niech pan nie lekceważy gniewu, i nienawiści... i natury.
- Waszego gniewu? Indywiduów na niższym szczeblu ewolucji. I nie nazywaj staruchu Enklawy Rozwoju, gettem.
- Naszego, nie naszego. Gniew, to gniew. Natura też potrafi się gniewać. Skąd pewność, że wasza gałązka ewolucji rośnie w górę, a nie jest bocznym kikutem.
Adam poczuł lekkie mrowienie na plecach. Rozmowa przestawała go bawić. Przecież oni są głupi. Naturalne, niedoskonałe móżdżki, nie mogą się z nami równać. Dlaczego nie mógł odejść?
– Dawaj ten komunikator. To automatyczny spot reklamowy, tak gasisz. Teraz trzeba oznaczyć przestrzeń projekcji, dostroić do...
*
Do końca referendum zostało kilka minut. Adam wiedział jak zagłosuje i czuł, że słusznie, nie wiedział tylko jeszcze - dlaczego. Dobrze, że rodzina nie widzi. Skan genetyczny, kod, „NIE” akceptacja, głos oddany. Poszedł spać nie czekając na wyniki.
Po kwadransie na informatorze ulicznym błysnął news „W powszechnym głosowaniu elektronicznym została odrzucona dyrektywa 715HL9-51, wykluczająca z systemu kształcenia i wsparcia osobniki nie odpowiadające zatwierdzonym wzorcom genetycznym. Według ocen większości systemów eksperckich wprawdzie oddalenie dyrektywy uchroniło społeczeństwo przed rozruchami przygotowywanymi przez grupy ekstremistów, jednak...”

****************************************

PP: A imię kroczącego w chwale...

- Mów albo zabiję!
Głos sierżanta był stanowczy, przechodził w krzyk, a obłęd w oczach podpowiadał, że wojskowy gotów spełnić obietnicę bez chwili wahania. Jednak chciał również poznać odpowiedź.
- Widziałam kroczącego w chwale... - Majaczyła.
Potężne uderzenie posłało drobną ciało kobiety na betonową podłogę celi, przewracając krzesło. Z kolan i rąk popłynęły strużki krwi. To nic w porównaniu z posiniaczoną twarzą i pociętymi stopami. Na imię miała Antonia, dwadzieścia dwa lata i w planach wieczór z koleżankami, ale o to nikt nie pytał.
- Gdzie jest bomba, suko!
- Ty jesteś latoroślą jego krzewu...
- Gdzie jest bomba, wiarołomna kurwo! - Mężczyzna wymierzył kopniaka i burknął pod nosem. - Pięć minut.
- Jego matką strach, piastunką szkoda, a imię kroczącego w chwale...
Odgłos wystrzału zagłuszył jej słowa. Zawyła z bólu.

Już od dawna nie słyszała pytań, choć krzyczał. Może on wcale nie chciał odpowiedzi, bo mówiła już wcześniej. Wiele razy mówiła, że nie wie. Kątem oka dostrzegła, jak otworzyły się drzwi, a w nich zamajaczyła sylwetka mężczyzny. Później była ciemność.

- Mamy!... - kapral mocniej złapał klamkę, kiedy spojrzał na podłogę, i ściszył głos – kur... Mamy bombę, więzień z D8 przyznał się.
To nie ta kobieta ją podłożyła - chciał dodać, ale widok wściekłego sierżanta odwiódł go od zamiaru. To było konieczne, pomyślał, wszystkie te przesłuchania. Musiał w to wierzyć. Przed oczami ponownie stanęła mu twarz kobiety, a ciało objął chłód. Kapral przyśpieszył kroku.


Żadne inne centrum handlowe nie oferowało takiego wyboru perfum i bielizny, dlatego Antonia lubiło je odwiedzać, kiedyś. Teraz nie miało to znaczenia; nie dla tego tu przyszła. Może już nic nie było dla niej ważne od tamtego dnia, w którym zabrali ją na przesłuchanie. Od chwili, gdy odloty stały się codzienną ucieczką od bólu i wspomnień. Choć nie. Jenak było coś. Może chciała poczuć tę dumę, którą powoduje walka w słusznej sprawie. Zostać zapamiętaną. Sięgnęła do kieszeni wpatrując się w zegar detonatora stojący na podłodze garderoby. Jeszcze dwie minuty i będzie po wszystkim. Przez chwilę, z bladym uśmiechem na bladej twarzy, bawiła się zawiniątkiem, by odpakować aplikator.
Prawie nie poczuła ukłucia. Znów wszystko wirowało, tak kolorowo i pięknie.
- On jest prorokiem nienawiści, przedsionkiem w pałacu chwały. Moim pokarmem jest On, moim napojem strach braci moich w Panu.

Kapral otworzył drzwi. Spojrzał na bombę, a później na kobietę siedzącą obok. Więzień D3, pamiętał jej twarz.
Nie zdziwił się.

I przybył Pan na rydwanie ognia, w chwale popiołów i falującego ciepła. Wołali na niego Eloi, wołali As-Salam alejkum... nazywali jakkolwiek inaczej, lecz nie był żadnym z nich. Był ich synem i ojcem, słusznym jak deszcz i słońce. Gdy jednak pozwalali, by wymknął się z uwięzi miłości, poza mury rozsądku, stawał się potworem. A imię kroczącego w chwale Gniew. Sługami jego zaś my.

****************************************

Maximus

Czyściec

- Nie wierzę w Boga - powtórzył żebrak, patrząc w szare niebo. Najciemniejsza chmura kształtem przypominała twarz. Déjà vu? We śnie było tak samo.
- Nie wierzę w Boga!
W taką zimę to cud, że nie zamarzłem na śmierć, pomyślał, choć i tak czuję się jak trup. Wzdrygnął się i, podniósłszy z ławki, sięgnął do kosza po wyrzuconą przez kogoś gazetę. Strzepnął śnieg z pierwszej strony. Dzisiejsza, albo nie - zawsze jest podobnie.
„Ojciec gwałcił więzioną córkę”
„Grupa nastolatków zadźgała studentkę”
„Emerytury w dół, opłaty w górę”
„Widziałem pana B., ujawnię prawdę”
Gazeta wróciła do śmietnika.
Żebrak zatrząsł się z chłodu, wstał i poszedł pod kościół. Dzwony wybiły dziewiątą, za godzinę druga niedzielna msza. Nie był głodny, ale trochę grosza zawsze się przyda.
Posiedział przez jakiś czas pod drzwiami, ale pora była jeszcze za wczesna, nikt nie przychodził. Wciąż nękał go ów dziwny sen; wreszcie zdecydował się wstać i wejść do kościoła.
Wewnątrz było niewiele cieplej, niż na dworze; drewniane ściany od zawsze wymagały remontu, przepuszczały zimno. Ławki świeciły pustkami. Od nieoświetlonego retabulum ostro odcinał się wiszący nad Stołem Pańskim krzyż, na który padała wiązka słabego światła z witraża nad boczną nawą. Niema twarz Jezusa była inna, niż we śnie; bardziej łagodna, niż zagniewana... Mimo to starzec przez chwilę mógłby przysiąc, że słyszy płynące ze strony ołtarza te same słowa „Przyszedłem, bo przestaliście wierzyć. Powtórz wszystkim to, co widziałeś... Powtórz wszystkim...”
- Nie wierzę w Boga - powtórzył twardo.
- Więc dlaczego tutaj przyszedłeś? - niespodziewanie odpowiedział mu szorstki głos, dobiegający gdzieś zza ołtarza, od strony niewidocznego wyjścia z zakrystii. Zdawał się znajomy, ale starzec był pewny, że nie należał do żadnego z tutejszych księży. Pewnie przysłali nowego, pomyślał.
- Miałem dziwny sen - odparł po długiej chwili, nie przestając patrzeć na krzyż.
Cisza.
Pomyślał, że ksiądz wrócił do zakrystii - w końcu za chwilę rozpocznie się msza, musi się przygotować. Świadomość, że nikt go nie słucha, ułatwiła mu mówienie.
- Widziałem przyjście Pana... Wszystko było takie samo, jak dziś, chociaż nie pamiętam dokładnie... Najlepiej przypominam sobie Jego twarz. Kiedy zorientowałem się, że to On, krzyknąłem tylko „Boże!”...
Zrobił długą pauzę; nadal cisza.
- Potem powiedział mi, że przyszedł, bo nikt w niego nie wierzy. Kazał powtórzyć innym, co widziałem, a ja odparłem, że nie wierzę w Boga.
Zamilkł, spuścił wzrok i chciał się odwrócić, żeby wyjść, ale wtedy usłyszał ten sam głos.
- Jestem tu dopiero od niedawna, ale pomogę ci. Czy jesteś pewny tego, co widziałeś?
Starzec podniósł głowę i zobaczył idącego ku niemu kapłana.
- To tylko sen...
Znów déjà vu.
- Czy jesteś pewny?
- Nie, ale...
Wtedy zobaczył wreszcie twarz kapłana.
- Boże!...

***

- Nie wierzę w Boga - powtórzył żebrak, patrząc w szare niebo. Najciemniejsza chmura kształtem przypominała twarz. Déjà vu? We śnie było tak samo.


KONIEC
Z życia chomika niewiele wynika, życie chomika jest krótkie
Wciąż mu ponura matka natura miesza trociny ze smutkiem
Ale są chwile, że drobiazg byle umacnia wartość chomika
Wtedy zwierzyna łapki napina i krzyczy ze swego słoika

Awatar użytkownika
flamenco108
ZakuŻony Terminator
Posty: 2229
Rejestracja: śr, 29 mar 2006 00:01
Płeć: Mężczyzna

Post autor: flamenco108 »

Generalnie, jak to w Polsce, jak to w górach. Albo ilość, albo jakość. Niby mówicie, że się stęskniliście, ale jak sobie poczytałem Wasze uwagi, które poczyniliście w oczekiwaniu na finał, to aż spłodziłem sążnistego posta z OPR grupowym za marudzenie. Pięć dni do terminu, ojej, już cztery, nie, no dziś idę na piwo, jutro na piwo, pojutrze na piwo... Nie mam czasu, nie zdążę napisać. A ja nie mam pomysłu, ratunku, niech mnie ktoś przytuli!
Na Wasze szczęście ktoś zrestartował wtedy router i cały bryzg poszedł w kable. A w grupie występują i starzy wyjadacze, i nowe nicki, których dotychczas nie miałem przyjemności poniżać. I cieszcie się z tego, co poczytacie u mnie, bo za chwilę w obroty wezmą Was prawdziwi spece od prucia flaków, ja jestem tylko amatorem, a w ogóle to mdleję na widok krwi...


Lost_Soldier:
Opowiadanie polskie, czyli zaczęło się nieźle, a potem wyszło jak zwykle. Mam wrażenie, że zaciąłeś się na limicie znaków. Rażą mnie dyletanckie błędy typu nazywanie ateizmu filozofią. Taki błąd może rozłożyć krótkie opowiadanie, bo nie masz go gdzie zagadać. Czyli tak jak tutaj.

Mirael:
Brawurowe eksperymenty z formą wydają mi się nieuprawnione. Narracja trochę kojarzy mi się z chorobą internetową. Szczególnie, że w końcówce wystąpiło
Muszę go zabić.
To tylko Iluzja!
Skok do umysłu Szakala.
czyli słiczing. Czytałem dwa razy i chyba ciągle za mało, żeby pojąć doniosły zamiar. Do tego jakieś takie to niespójne językowo, znaczy niewłaściwe dać rzeczy słowo - niby groza i patos, ale sięgnął po "fajki", brakuje ogonków przy "ę", dlaczego Iluzja, a nie iluzja, dlaczego "kocham Cie", a nie "kocham cię" itp. Do obróbki na poziomie wykonawczym. Wiele razy już dyskutowaliśmy na tym forum i wydawało się to jasne, że tutaj wygrywa pogląd, że zanim nauczysz się latać, najpierw naucz się chodzić.

FMeier:
Mieliśmy już wcześniej eksperymenty z narracją reportażową. Tutaj wyszło nieźle, ale sztywno. Reporter powinien się przejęzyczyć, zająknąć, westchnąć, jęknąć itp. Poza tym składność narracji rzeczywiście przypomina telewizyjny lajf, bo jest cokolwiek chaotyczna i źle wyważona. Mam tylko wątpliwości, czy był to świadomy zabieg.

Gesualdo:
Mam wrażenie, że ten tekst jest nie na temat. Poza tym monotonny, zaczął się od najdłuższego akapitu i zasnąłem pod koniec czwartego zdania. Tekst zmęczyłem za drugim razem i dalej myślę, że jednak nie na temat. Ktoś Cię wybronił, ale ja celowałem Tobą pod kreskę. Wydajesz się bardzo przywiązany do tego świata przedstawionego, ale nie chcesz się nim ze mną podzielić. Mam na myśli powyższe 3000 znaków, nie musisz mi robić wykładu "co powinieneś wiedzieć, zanim przeczytasz, a czego nie powiedziałem w tym opowiadaniu".
Nondum lingua suum, dextra peregit opus.

Mighty Baz

Post autor: Mighty Baz »

Protestuję! Zamieszczony tekst jest inny niż wysłałem jako ostateczny, dostałem nawet potwierdzenie o zmianie.


edit: Treść maila: "Zmieniłam.
Bebe"
Ostatnio zmieniony czw, 11 wrz 2008 21:56 przez Mighty Baz, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
rubens
Fargi
Posty: 437
Rejestracja: sob, 23 lut 2008 00:00

Post autor: rubens »

Ups, Bebe, nie podmieniłaś mojego opka :P Nic się w sumie nie stało... jedna tylko mała, acz rażąca literówka :P I tak się cieszę, żem nad kreseczką :)
Niecierpliwy dostaje mniej.

Awatar użytkownika
Bebe
Avalokiteśvara
Posty: 4592
Rejestracja: sob, 25 lut 2006 13:00

Post autor: Bebe »

A ja zanim cokolwiek zmasakruję to chętnie się dowiem, gdzie Hundzia, Nath i KPiach schowali fantastykę. Pod fotelem może?

Poza tym szczerze napiszę, że jest tu kilka tekstów, które mi się zwyczajnie spodobały. Również wiele takich, które temat potraktowały straszliwie wręcz pretekstowo. Ot, byleby był cytacik, a najlepiej, żeby go powtórzyć kilka razy, to nikt nie przeoczy. Pozostają jeszcze teksty zwyczajnie nudne, a to jest sztuka spowodować, żeby czytelnik zawieszał się na tekście, co ma niespełna 3000 znaków. Przeraża mnie parę tekstów zwyczajnie niedopracowanych - literówki, dziwaczna interpunkcja.... Aj, poleje się krrrrew.
:E


EDIT - zmieniłam. Zawieruszyło się. Problem polega na tym, że Mighty Baz wiele straci na podmianie. :D
Z życia chomika niewiele wynika, życie chomika jest krótkie
Wciąż mu ponura matka natura miesza trociny ze smutkiem
Ale są chwile, że drobiazg byle umacnia wartość chomika
Wtedy zwierzyna łapki napina i krzyczy ze swego słoika

Mighty Baz

Post autor: Mighty Baz »

Bebe, dziękuję :))

Awatar użytkownika
flamenco108
ZakuŻony Terminator
Posty: 2229
Rejestracja: śr, 29 mar 2006 00:01
Płeć: Mężczyzna

Post autor: flamenco108 »

rubens:
Może Margota ma rację, że coś tam odwrócenie. Jak dla mnie trcohę za bardzo biblijnie, ale to raczej de gustibus. Generalnie sprawnie Ci wyszło wykorzystanie cudzego pomysłu (czy Bóg ma prawo do praw autorskich?) - w końcu podobno tak to się robi w postmodernizmie. I w fantastyce.

terebka:
Rzeczywiście wszystko, co można powiedzieć, to, że jest to na temat. Taki sobie tekścik na poziomie gazetki ściennej z podstawówki. Łupnęło i wtedy zrozumiałem, że to był tylko sen...

MightyBaz:
Zdecydowanie nie jesteś moim faworytem, bo to nie jest opowiadanie fantastyczne. Na tej samej zasadzie, co powieść Piekary "Przenajświętsza Rzeczpospolita". Nie każda ekstrapolacja patologii może być nazwana fantastyką. Opowiadanie powstało pod wływem nie wiem czego, ale wiem, że jest to bardzo nietrwałe. Tak nietrwałe, że już nieaktualne. Przynajmniej w tym opowiadaniu. Najgorszy grzech pisarza fantasty. Tym bardziej, że mieliśmy (terminatorzy i mendy) porównanie wersji pierwszej i drugiej i moim zdaniem pierwsza była lepsza, bo bardziej fantastyczna. Nie uważam również, żeby ten tekst był na temat.

Xiri:
Wreszcie tekst, który trochę mnie rozbawił. To jest właśnie zabawna interpretacja tematu. Niespójności stylistyczne skłonny jestem wybaczyć choćby z tego powodu, że dobrze się czyta, jest śmieszny i ma puentę. Opowiadanie to przypomina Twoje pytania na wątku problemów naukowych przy pisaniu fantastyki. Lotna wyobraźnia jest Twoją największą siłą i największym problemem.

Nath:
Tekst ten jest na temat tylko z powodu, że w tytule pojawia się słowo "Paruzja". Aż na wszelki wypadek sprawdziłem w wiki. Takie oszustwa sie mnie nie podobajo. A poza tym nuda. Należysz do grupy, która nie tylko nie zrobiła nic, żeby tekst przyjemnie się czytało, ale też, żeby go choć trochę ożywić.

Radioaktywny:
Kolejny tekst z plusem za akcję i dynamikę czyli nie nudny. I fajnie zinterpretowany temat. Jednak cała narracja brzmi cokolwiek sztywno. To z powodu co poniektórych niezręcznych zdań zakłócających rytmikę:
- Mati, jesteś wierzący?
Aż przerwałem czyszczenie miecza na te słowa. Od kiedy to Sznap pcha nos w sprawy religijne?
Łapiesz? Świetnie się zaczęło, a potem? Niestety, pamiętaj, co powiedział Kusy Lesio, po czym poznaje się mężczyznę?

Buka:
Nuda. Nuda. Nuda. Całe opowiadanie wydaje się owinięte wokół koncepcji, że koniec świata nastąpi właśnie w tym tajemniczym momencie żaden z kilku miliardów ludzi nie będzie się go spodziewał. Moje poprzednie zdanie brzmi dokładnie, jak Twoje opowiadanie. Nic nie można zrozumieć, bo się zasypia. Należysz do grupy, która nie tylko nie zrobiła nic, żeby tekst przyjemnie się czytało, ale też, żeby go choć trochę ożywić.
Usłyszał tykanie zegara. Ni stąd, ni zowąd, uderzyło go w głąb mózgu, nieomal z pominięciem uszu, tak, jakby zaczęło się w tej chwili. Zerwał się z posłania, ogarnięty beznadziejną świadomością upływającego czasu.
Osso chozi? Co go uderzyło w tę część mózgu, która występuje tylko w mózgach kapusty?

Keiko:
Duży plus za znalezienie innego rozwiązania problemu niż wszyscy pozostali. Może zbyt dosłownie, ale w końcu, czemu nie? Jeżeli się dało? Wady? Niewiara zatrzeszczała tu:
Rozchylone poły chlamidy ukazały całe ciało przybysza i Taida aż pisnęła z zażenowania.
No, powiedz, co byś zrobiła na jej miejscu? Czy z zażenowania się piszczy, czy ew. robi wdech? A może to było takie kokieteryjne zażenowanie? Emocje Arystoklesa były za to odmalowane całkiem udatnie.

Hundzia:
Plusik za akcję i zero mistycyzmu, od którego aż się tu atmosfera zagęściła co nieco. Niestety, miałaś się znaleźć pod kreską za brak fantastyki. Kompletny. Do tego mocno naciągana interpretacja tematu.

Urlean:
Pomimo starań nie mogłem się zorientować, dlaczego Ałtor uważa, że to jest na temat. A jak zarejestrowałem fajerbole, to po prostu nie mogłem dłużej traktować tego na tyle poważnie, żeby w ogóle skoncentrować się na jakiejś ocenie. Generalnie, bawisz w jakimś swoim świecie, opublikowałeś tutaj, bo pozwolili i tyle. Jeżeli zaliczyli Twój tekst ponad kreskę, to wierz mi, wbrew moim radom.
Nondum lingua suum, dextra peregit opus.

Awatar użytkownika
KPiach
Mamun
Posty: 191
Rejestracja: śr, 18 sty 2006 20:27

Post autor: KPiach »

Zajrzałem pod fotel i fantastyki tam za grosz. Może jednak upchnąłem ją w tekst, tyle że tak głęboko, że jej nie widać. No, ale to świadczy tylko o tym, że opko nie wyszło zgodnie z moimi intencjami. Fantastyką jest gość, który sprowadza na wrogów śmierć w różnych paskudnych formach i nie panuje nad tym.
Myślenie nie boli! Myślenie nie boli! Myślenie... AUĆ! O, cholera! To boli!

Awatar użytkownika
rubens
Fargi
Posty: 437
Rejestracja: sob, 23 lut 2008 00:00

Post autor: rubens »

flamenco108 pisze: Może Margota ma rację, że coś tam odwrócenie.
Bitte, jaśniej, Terminatorze, bo moja mendowska percepcja po prostu nie daje sobie z tym rady :)

A czy Bóg ma prawo, do praw autorskich, pewnie ma - wiem, pytałem :):P
Niecierpliwy dostaje mniej.

Awatar użytkownika
Bebe
Avalokiteśvara
Posty: 4592
Rejestracja: sob, 25 lut 2006 13:00

Post autor: Bebe »

KPiach pisze:Fantastyką jest gość, który sprowadza na wrogów śmierć w różnych paskudnych formach i nie panuje nad tym.
Aaaaa, to znaczy, że nie zatrybiłam w ogóle, bo myślałam, że się tradycyjnie zdetonował albo naprowadził jakąś kawalerię powietrzną.
Znaczy jednak jak na mój prosty umysł zbyt słabo oznaczone nadprzyrodzone zdolności osobnika...

EDITH - dodałam cytowanie, bo się wciął rubens. ;) A Margocie chodziło o perspektywę narracyjną odwróconą bodajże.
Z życia chomika niewiele wynika, życie chomika jest krótkie
Wciąż mu ponura matka natura miesza trociny ze smutkiem
Ale są chwile, że drobiazg byle umacnia wartość chomika
Wtedy zwierzyna łapki napina i krzyczy ze swego słoika

Awatar użytkownika
mirael
Mamun
Posty: 175
Rejestracja: sob, 13 paź 2007 22:59

Post autor: mirael »

flamenco108 pisze: Szczególnie, że w końcówce wystąpiło
Muszę go zabić.
To tylko Iluzja!
Skok do umysłu Szakala.
czyli słiczing. Czytałem dwa razy i chyba ciągle za mało, żeby pojąć doniosły zamiar.
Czego nie zrozumiałeś tak konkretnie? Pytam przez ciekawość... Jeśli chodzi o "Skok" To chodziło mi o przeniesienie swojej świadomości do cudzego umysłu, co pozwoliłoby spojrzeć na swoje ciało i myśli z perspektywy osoby trzeciej. Ten system miał być kluczem do złamania Iluzji
flamenco108 pisze: Do tego jakieś takie to niespójne językowo, znaczy niewłaściwe dać rzeczy słowo - niby groza i patos, ale sięgnął po "fajki",
Bo to taki patos na blokowisku wśród "złotej młodzieży" a młodzież taka zna fajki, zna szlugi, a papierosów już nie... Nie mogłam się przełamać żeby użyć innego słowa, ale myślałam o tym
flamenco108 pisze: brakuje ogonków przy "ę",
One to robią specjalnie... te ogonki... specjalnie zwiewają żeby mnie wkurzyć:P na serio małpy z nich straszne:P (taaak... moja wina)
flamenco108 pisze: dlaczego Iluzja, a nie iluzja,
Bo to Iluzja w znaczeniu "zaklęcie". Tak sobie myślałam... Wiem, nie powinnam myśleć:P
flamenco108 pisze: dlaczego "kocham Cie", a nie "kocham cię" itp.
no tego nie wiem;p

Ogólnie to nie powinnam się tłumaczyć... Wszystko powinno być w tekście... Skoro nie jest, to niedobrze...
:)
Dziękuje ona za opinie:)
..::Reality Is Almost Always Wrong::..

Komu potrzebna jest inteligencja, świadomość i takie tam podobne?

Awatar użytkownika
flamenco108
ZakuŻony Terminator
Posty: 2229
Rejestracja: śr, 29 mar 2006 00:01
Płeć: Mężczyzna

Post autor: flamenco108 »

Varelse:
Plusik za oryginalny pomysł (jak zwykle), minus za wykonanie (jak zwykle). Nie chce mi się zaglądać na stare warsztaty, ale mam wrażenie, że nie popełniłeś tutaj ani jednego błędu, którego nie popełniłeś też dawno temu. To jest dobra wiadomość. Nie degenerujesz. Jako stary wyjadacz jednakowoż zasługujesz na ekstra zjebki. W opowiadaniu tym znalazłem materiał na co najmniej dwa teksty. Jak można to tak marnować?

Achika:
Na temat. Nie wzięło mnie. Może już jestem zmęczony? O tej porze dzieci śpią. Pierwszym akapitem doskonale mnie uśpiłaś, kontemplacja procedury zrywania winnego grona jakby wyjęta z grubej powieści - autor ma tu mnóstwo czasu i miejsca. Może zatem omówić też kwestię, co się robi z winogronami, kiedy się je już zerwie. W związku z tym opowiadanie zaczęło się dopiero pod koniec.

Ellaine:
Znowu stary wyjadacz. Brawa za pomysł. Jedyny w swoim rodzaju. Od razu gwiazdy jaśniej świecą, kiedy na chwilę człowiek odetchnie od tych proroków, aniołów, pambuków i grzechów.

Marcin Robert:
Wreszcie fantastyka.Jednak interpretację tematu trochę chyba naciągnąłeś. Nie załąłeś jasnego stanowiska. Dialog przez to wyszedł drętwo. Nie mogłem rozpoznać, o co właściwie chodziło w opowiadaniu.

BMW:
Znowu, opowiadanie nieźle się zaczęło i zakończył je limit znaków. Miejsca wystarczyło jeszcze na jedno zdanie, więc wyszedł z tego średni fragment czegoś dłuższego. W tym kontekście nie spełniłeś warunku, że to miał być kompletny tekst.

Paciakutek:
Wracamy do mistyki. W sennym widzie próbuję zrozumieć, czy te anioły występują tylko pro forma, czy w przenośni. I w końcu nie zrozumiałem, o co chodziło w opowiadaniu, bo ostatni równoważnik zdania wywrócił wszystko na nice. Czyli na nic.

W tej fali pojawiły się teksty głównie z pomysłem, więc trudniej mi znaleźć coś naprawdę wartego bezwzględnego skopania. Mój konik to komunikatywność tekstu (jak nazywa to Gadulissima), ja na to mówię "czytalność". Jest co czytać, choć mogłoby być lepiej. Dobre pomysły spalone brakiem elementów ożywiających tekst, jak dialogi, budowanie napięcia. Generalnie Waszym błędem jest narracja - walicie słowo po słowie jak w szkolnym wypracowaniu, z musu, bez rytmu i w bólach. I tak też się to czyta.

KPiach:
Nieźle, tłumy, eksterminacja, kolby karabinów jako tło przemówień oficjeli o pokoju, pojednaniu lub lawirujących, żeby nie powiedzieć. I to wszystko. Tom Clancy.

Ignatius Fireblade:
Planeta stanęła i zaczęła się kręcić w drugą stronę? Myślałem, że to przenośnia, a tu wyszło, jakby dosłownie. Ale dopasowanie do tematu metodą zacytowania motta wydaje mi się poniżej możliwości starego wyjadacza warsztatów.

mirgon:
Co to powiedzieć, żeby nie kopać? Murzyni w nocy jako blade posągi? Dobre!

Melchior:
Jest gniew, jest ból, ale gdzie Pan w powiewającym płaszczu? Że kat był Portorykańczykiem?

Dzejes:
Głosowałem Cię pod kreskę. Przegrałem. Głos mendów. Ale moim zdaniem, pomijając atrakcyjność tekstu, był on nie na temat. Albo ja czegoś nie zrozumiałem.

Tu jest przerwa w tekstach czytalnych.

sheepy:
Wybacz.Nuda. Nuda. Nuda. Należysz do grupy, która nie tylko nie zrobiła nic, żeby tekst przyjemnie się czytało, ale też, żeby go choć trochę ożywić.

I wracamy do tekstów dających się czytać.

marq:
W tak obfitym (ilościowo) wyborze tekstów warsztatowych tkwisz jak rodzynek ze swoim opowiadankiem. Trudno Cię kopać, skoro mnie rozśmieszyłeś. Zajrzałem w międzyczasie na FF i zauważyłem, że już Bebe powiedziała do wielu o pretekstowym potraktowaniu tematu. Moim zdaniem należysz do tej grupy.

Wyklęty:
Pomimo senności myślę, że odrobiłem zadanie domowe, bo postarałem się i znalazłem przyczynę, dla której inni głosowali, żeby umieścić Cię nad kreską. Chodziło o sprytne odwrócenie tematu, który był tym czego nie powiedziałeś. W całej kompozycji razi ostatnie zdanie, do tego zakończone wielokropkiem. Brrr!

Przepraszam, resztę wrzucę jutro, bo nie panuję już nad palcyma na klawiszach. Dobranoc.
Nondum lingua suum, dextra peregit opus.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Margota wypowie się sama w kwestii przytoczonej przy tekście Rubensa. :P
Kiedy czas właściwy nadejdzie. Teraz tak ogólniej trochę, potem po kolei (znaczy, jak mi podpadnie, nie w kolejności zamieszczania, nie).

Ogólnie, to niewiele tekstów mi się spodobało. Od razu powiem, że te, w których występował temat cytowany dosłownie wyrzuciłabym w kosmos po pierwszym czytaniu. Te bez fantastyki lub z fantastyką ukrytą na dnie i pod mułem - również puściłam w nicość (i tak zrobię następnym razem, obiecuję).

Ale robiłam w tych WT za dobrego glinę, dlatego znaleźliście się nad krechą. Bo tęsknota, bo inne takie emocje nostalgiczne i śliczne. Pomyślałam, że damy Wam, Autorzy, luzu trochę. Ten luz kończy się na ocenach szczegółowych - będzie gorzej, przyrzekam.

Zapewne już sami widzicie pewne prawidłowości: niezbyt szerokie spektrum pomysłów tu się pojawiło, jakby temat stanowił potworne ograniczenie, zawężał poszukiwania do sfery skojarzeń sakralnych i/lub religijnych. Ucieczka z tego zbioru też wydaje się dość jednorodna - w humor, komizm, etc. To nie zarzut - bardziej byłam ciekawa po prostu, ilu Autorów zastosuje ten wybieg niż jak go zastosuje.

Limit - znowu w większości tekstów okazuje się porażką w kategorii: jak wykorzystać zadaną liczbę znaków. Który to już raz? Mam wrażenie, że niezależnie od liczby, zawsze będzie za mało. Gdybym hipotetycznie narzuciła Wam, Autorzy, limit 100 000 znaków (albo miliona, co mi tam, będę hojna, to tylko hipotetyczne jest w końcu!), też okazałby się za ciasny dla wielu z Was. Nie przycinacie pomysłu do wymagań, lecz za wszelką cenę staracie się zmieścić pomysł w ograniczeniu. Subtelna różnica, która stanowi o porażce tekstu lub przeciwnie - udanej kreacji.

Moja rola dobrego gliny skończyła się po wpuszczeniu Was nad krechę. A teraz będę sobie używać. :P:P:P

Do dzieła!
So many wankers - so little time...

Mighty Baz

Post autor: Mighty Baz »

flamenco108 pisze: MightyBaz:
Zdecydowanie nie jesteś moim faworytem, bo to nie jest opowiadanie fantastyczne. Nie uważam również, żeby ten tekst był na temat.
Hm...ciekawa teoria. Niemniej dziękuję.

Zablokowany