Do dzieła, znaczy...
Słońce Ócz Moich:
Tekst pierwszy jest patetyczny w założeniu. I początek... No, popatrz, Światło Mych Oczu, co zrobiłeś już na początku.
Zaznaczyłam różne rzeczy dla wygody.I oto wszedł zwycięski i potężny, a skóra jego jaśniała w świetle oliwnych lamp niczym cedry dalekiego Libanu. Szedł, znacząc swój pochód ogniem i trzymanym w potężnej prawicy chopeszem. Podniósł dumną głowę szakala, pewnie osadzoną na ludzkim karku i wszedł w puste komnaty, a światłość niezmierzoną niósł w oczach.
Na zielono – powtórzenie, którego nie potrafię uznać za rytmiczne, a tym samym - uzasadnione.
Na żółto – światło, którego jest stanowczo za dużo w tak krótkim fragmencie.
Na czerwono – kolejne powtórzenie, którego na pewno nie uznam za celowe.
Italikiem – dwa środki wyrazu:
>pierwszy – porównanie: skóra błyszczy jak cedry. Cedry to takie roślinki są. Sosnowate. Ale pierwszy raz słyszę, że świecą. Z zapachem ładnym mi się raczej kojarzą;
>drugi – metafora: oczy, w których się niesie światłość – przesadzona dla mnie i niespójna jednak => nie nosi się w oczach niczego przecież...
Podkreśliłam też złożenie, które nijak nie jest błędem – przeczytałam najpierw światłość wiekuista i poczułam, że chyba jest błąd w tekście. Nie, nie ma błędu. Celowo to zrobiłeś, Autorze? Warto tak zmieniać frazeologizmy, kiedy się chce podkreślić, zmusić odbiorcę do „potknięcia” przy czytaniu. A tu – mam wrażenie, że zabieg zupełnie niepotrzebny...
A ta krew skąd się wzięła w pustych komnatach?palec swój zamoczył we krwi i począł pisać.
Linia ma tylko jeden wymiar chyba, ale nie to mnie zatrzymało, lecz wzmiankowane hieroglify. One są po francusku. Znaczy, takie odwrócenie prac Champoliona, co to kamień z Rosetty wziął i opracował słownik staroegipsko-francuski?zaklęte w wielowymiarowych, łamiących się liniach hieroglifów.
Liberté, Egalité, Fraternité.
Stukonny rydwan dla tego, kto mi powie, do czego się odnoszą podkreślone zaimki.Trzy słowa (ciach!) Przyszedł ofiarować ją, ale oni go nie przyjęli
Znaczy, jak się wysilić, to w końcu można wytropić, że ona – to wolność (a co z równością i braterstwem, że tak zapytam podstępnie), a oni – to plemię wiarołomne (a czym sobie zasłużyli na to określenie?). On, to bezimienny bohater, co szedł - jego tożsamość wyjaśni się dopiero na końcu.
Na koniec Set (bo ten szakalogłowy, to nie Anubis, jak w pierwszej chwili - zanim zaczął robić jatkę - myślałam) krwią bezbożników oczyszcza komnaty. Te same, do których przyszedł i które były puste. Związki przyczynowo-skutkowe oraz związki czasowe zdarzeń w fabule rozjechały się kompletnie*.
I na koniec jest porównanie, kto zrobił większą jatkę: bóg czy człowiek, Set czy Dawid. Wychodzi, że bóg – mało zaskakująco, biorąc pod uwagę, że był to bóg-niszczyciel.
Pytanie, które mnie dręczyło po lekturze, to: co za plemię bezbożne i wiarołomne? Hieroglify po francusku wskazują na żabojadów, ale czas i miejsce nijak nie pasują (związki wzmiankowane wcześniej szwankują). W zakończeniu znikąd wyskakuje Dawid, który procy załatwił Goliata i tym się zapisał w legendzie, co pozwala wnioskować pokrętnie, że chodzi o Żydów. I ci Żydzi poszli sobie z niewoli egipskiej w Twoim uniwersum, Bakałarzu, czy nie poszli? Bo skoro Set chciał im dać wolność, a Żydzi nie przyjęli, co skończyło się totalną eksterminacją tego narodu przed II wojną światową, to chyba z tej niewoli nie wyszli? A gdzie Jahwe był? No, też nie pasuje – jeżeli jest Set, a Set jest bogiem, to istnienie Jahwe w świecie przedstawionym tego tekstu ma uzasadnienie. Niemniej, jeżeli Jahwe nie było/nie istniał, to wymaga ten brak boga Żydów wyjaśnić również. Ostatnia możliwość, plemię bezbożne to Egipcjanie. Tylko czym się narazili Setowi? I dlaczego w zakończeniu pojawia się Dawid?
I gdzie tytuł, co mnie naprowadzi? No, gdzie?!
I to są wszystko pytania o sens tekstu. Bo sens umyka mi z prędkością światła przez zakończenie. I po prostu nie wiem, zwyczajnie nie wiem, o co chodzi? Przyszedł Set, wytłukł plemię liczniejsze niż to, które wytłukł Dawid... Yyyy???
Podobnie mogę rozebrać drugi tekst, choć „Ogniem i mieczem” (który to trop przy pierwszym tekście rozszyfrowałam z pomocą Wikipedii, podany otwarcie rozbawił mnie niepomiernie – właśnie przez odbicie).
Niestety, potem jest gorzej, bo związki znowu się rwą. Uczeń/student przyszedł oferować wiedzę profesorom?
Nie był zatem profesorem, sesję miał i egzaminy przespał. Student, znaczy. I on wiedzę profesorom? I co ma do tego kwestia, że oni bez pasterza? No, jak bez pasterza – dziekan jest, rektor jest...Liberté, Egalité, Fraternité – egzaminacyjna sesja się bowiem zbliżała.
(ciach!)
I zasmucony odwrócił się od nich, profesorów pozbawionych pasterza. I podniósł na nich miecz i wytracił to plemię wiarołomne.
(ciach!)
I śpiewano potem, że we śnie zabijał, a egzaminy przespać zdołał.
I kto śpiewał?
Notabene: to pytanie przy obu tekstach można zadać.
Dobra, poddaję się: drugiego tekstu nie rozumiem też. Chociaż po zakończeniu sądząc, to sen był studenta. Czyli absurd. Czyli...
Nie, nadal poza moim zasięgiem. W tym szaleństwie musi być metoda, nawet w absurdzie jest metoda. U Ciebie jej nie mogę dostrzec, wymyka mi się całkowicie, Autorze.
Absurd jest trochę jak wiersz, znaczenia są ukryte, ale są i istnieje spore prawdopodobieństwo, że odbiorca wyłapie w nonsensie pozornym sens głębszy, uogólnienie, mechanizm generalizujący, uniwersalną wartość, czy równie uniwersalny banał. Zakładam możliwość, że jestem tępym odbiorcą, ale...
Ale kiedy zrozumienie utworu się wymyka, to zwykle okazuje się, że funkcja komunikacyjna dąży w nim do zera. Wiesz, Autorze, co to oznacza...
No, poniosło Cię, Światło Mych Oczu, na manowce...
______
*Gata w innym wątku odblokowała mi szufladkę z definicją, więc dzisiejszej nocy to mój fetysz.