Zatrzymam swój krzyk
Moderator: RedAktorzy
- indileen
- Sepulka
- Posty: 1
- Rejestracja: pt, 17 sie 2018 17:06
- Płeć: Kobieta
Zatrzymam swój krzyk
Witam, przychodzę z lekkim drżeniem serca poddając ocenie tekst z 2014 roku.
Zatrzymam swój krzyk
Wszystko szło nie tak. W sklepach było kosmicznie drogo, jeżeli kupowało się artykuły spożywcze pierwszej potrzeby, a nie na przykład najnowszego iPada, po londyńskich ulicach o dziwo nie włóczyły się gwiazdy seriali BBC, gotowe do próśb o autograf, a Lennon w muzeum Madame Tussaud był całkiem niepodobny do siebie. I lało. Ciągle lało. Padało, zacinało, wlewało się za kołnierze bluz i chlupotało w butach. W najlepszym przypadku mżyło. Jedyną angielską rzeczą w Anglii była pogoda.
- Nie wytrzyyymam. – Klara jęknęła, zakrywając głowę na szczęście wodoodporną mapą Wielkiej Brytanii. – Przyjechaliśmy tu dwa tygodnie temu, lało. Zwiedzaliśmy wszystko co się da – lało. Wyjeżdżamy – leje. Lubię monotonię, ale słońce lubię bardziej – zakończyła nieco żałośnie. – Mam wrażenie, że przemokły mi nawet kości. – Siąknęła nosem z emfazą.
Michał i Nora popatrzyli na Klarę, potem na siebie i westchnęli. Prawdę mówiąc, oni też mieli dosyć fatalnej pogody, ale z drugiej strony przed nimi była Szkocja – legendarne zamki na skale, zielone i bure wzgórza rozciągnięte aż po horyzont i poszarpane klify, rwące niebo na strzępy – te wszystkie widoczki i wyobrażenia, które znali z albumów i Internetu. I nic, ani burze, ani gradobicie, ani nawet narzekania Klary czy ziejące ogniem smoki nie zawróciłyby ich z obranej trasy. Uśmiechnęli się do siebie i w mokrym powietrzu zrobiło się jakby cieplej.
- Dwa dni – powiedział Michał. Złapał Norę za rękę i zdążył zobaczyć, jak jej oczy błyszczą zza zaparowanych i upstrzonych deszczem okularów.
*
Do małego pubu w Liverpoolu noszącego wdzięczną nazwę „English Rose” w którym pracował Mikołaj Ligocki, znajomy Michała ze studiów, dotarli przed południem, w sam raz żeby zdążyć na obiad. Objuczeni jak wielbłądy, z ulgą zrzucili z siebie ciężkie bagaże i zgodnie zdecydowali się spróbować angielskiego piwa. Michał miał jeszcze jedną sprawę, którą musiał obgadać z dawno niewidzianym kumplem.
- Mówię ci, stary, możesz się jeszcze rozmyślić – zastrzegł Mikołaj, patrząc mu poważnie w oczy. Odstawił szklankę na blat. – A tak w ogóle, to myślę, że poderwałeś nie tę siorę, co trzeba. Dobra, dobra, już nic nie mówię! – kamienne spojrzenie Michała powiedziało mu wszystko. – Ale, dude*, czy ty naprawdę jesteś zdecydowany na żeniaczkę? Nie za prędko?
- Nie – burknął krótko Michał i popatrzył w stronę dziewczyn. Siedziały koło okna i planowały szkocką marszrutę – tak podobne do siebie, a jednak zupełnie różne – Klara, która nawet w polarze i dżinsach umiała wyglądać jak spod igły Chanel i Nora, której włosy, zwilżone wieczną angielską aurą zwinęły się teraz w barankowe pukle. Dodajmy, że ciemne włosy Klary, odziedziczone tą samą drogą genetyczną co jej siostra, tworzyły fryzurę topielicy obdarzonej niewymuszonym wdziękiem. Ale co z tego. Klarze brakowało najważniejszego – nie była Norą.
Mikołaj spojrzał na kumpla i westchnął. W niezłe szambo Michaś się wpakował…
- No dobra, łapię – zaryzykował, chociaż wcale nie łapał. – I po co wam ta Szkocja? Ja tu siedzę, bo kasa lepsza niż w Polszy, ale jakbym miał tylko okazję, zmiatałbym do domu. A wy się tłuczecie do tych wzgórz malowanych zbożem rozmaitem… cholera, chyba język ojczysty mi padł na mózg. Przecież oświadczyć mogłeś jej się w Warszawie. Jak cię kocha, to weźmie całego, z dobrodziejstwem inwentarza… - tu urwał i obsłużył kolejnego klienta, który koniecznie chciał spróbować tutejszego ale. Szkoda, że koleś nie wiedział, jaki to naprawdę sikacz. Ohyda.
- Mam nadzieję, że by wzięła – zaczął Michał – ale wolałbym, żeby to jednak było w Szkocji. Ona uwielbia Celtów, irlandzką muzykę i te romantyczne historie o rycerzach Okrągłego Stołu. Ja co prawda legendy arturiańskie kupuję tylko w wydaniu Tolkiena…
Mikołaj westchnął. Szajba. No, szajba odbiła. Ma nadzieję, że jego to nigdy nie spotka.
- I mam już pierścionek. – wygadał się Michał. Mikołaj zmierzył go okiem sceptyka i raczej ze zwykłej uprzejmości niż z zaciekawienia, powiedział:
- No to pokaż.
Pierścionek był dziwny. Nieco toporny, złoty - jak przystało biżuterii zaręczynowej, ale ten kolor jakby mu nie odpowiadał. Powinien być srebrny. Srebrny, żeby pasował do rudych włosów, mlecznej skóry, oczu jak dwa szmaragdy, pełnych, różowych ust i do zapachu mokrej ziemi, w której zagłębiasz najpierw ręce, później ciało i twarz, w której zostawiasz ostatni powolny oddech…
- Hej? Hej, Miko! Jezu, jak pierścionek zaręczynowy tak na ciebie działa, to już boję się o przysięgę małżeńską… - dobiegł go glos Michała zza grubej mgielnej zasłony. Mikołaj zamrugał kilkakrotnie. Kumpel wpatrywał się w niego z rosnącym niepokojem. Po chwili Mikołaj wydusił z siebie chrypliwym głosem:
- Oddaj go.
Michał popatrzył na niego z niedowierzaniem.
- Co? Stary, nie musi ci od razu odwalać tylko dlatego, że chcę się żenić…
- Oddaj go – powtórzył Mikołaj. Czuł się, jakby spędził pod ziemią długie tygodnie i dopiero teraz nadludzkim wysiłkiem wyczołgał się na powierzchnię. Przed oczami wciąż miał twarz nieznajomej – rude włosy wijące się w wężowy sposób, trójkątną twarz usianą piegami, oczy podłużne jak ziarna kardamonu. Skórę, oślizgłą i wilgotną, o odcieniu podobnym do rozkładającego się trupa. Jej głos jeszcze raz rozbrzmiał mu w umyśle.
Zatrzymam swój krzyk dla ciebie. Chodź do mnie. Chodź. Zatrzymam swój krzyk.
Zielonkawy palec na gnijących ustach. Zimno i mrok, ziemia zamykająca się nad nim z cichym mlaśnięciem. Uśpiona trwoga, czekająca w ciemnościach na swoją kolej.
- Posłuchaj mnie, Michał – Mikołaj pochylił się nad barową ladą. Na jego twarzy próżno było szukać zwykłego, ironicznego uśmiechu. – Jest taki facet, Szkot. Przychodzi tu kilka razy w tygodniu. Mówi, że tęskni za wzgórzami i pije jednego dżeka za drugim. A jak się napije, mówi o elfach. O podmieńcach, podrzucanych przez wróżki i zjadających swoich przybranych ludzkich rodziców. O zaklętych kręgach z grzybów, w które można wpaść po zmroku i nigdy się już nie wydostać.
- No tych grzybków to on sam się musiał naszamać…
- Słuchaj mnie! W zeszłe wakacje przyjechała do nas grupa Ukraińców. I była taka jedna Irina. Nie wiem, czy ona się nie lubiła z resztą swoich ziomków, czy coś, ale prawda była taka, że włóczyła się sama. Zawsze sama, ewentualnie z nami, z Miją, Carlosem, mną i kto tam jeszcze był pod ręką. Ale któregoś razu miała najpóźniejszą zmianę i nikt z nas nie został, żeby ją odprowadzić. I Ira zaginęła. ku**a, przepadła jak kamień w wodę! I wiesz, co się okazało? Że ktoś ją udusił. Prawdopodobnie dla zabawy.
- Ja pierdolę…
- Udusił ją jej własnymi włosami zaplecionymi w sznur. – Oczy Mikołaja błyszczały niepokojem.
- Co…?!
- Wyskubał jej wszystkie włosy, jeden po drugim, zaplótł w sznur i zacisnął pętlę – uściślił Mikołaj, oglądając się nerwowo za siebie, jakby z zaplecza miała wystrzelić horda wrogich orków rodem z Mordoru. – Tutejsza policja nie różni się zbytnio od polskiej. Nawet nie byli zainteresowani szukaniem sprawcy. Zresztą panienka pracowała na czarno, więc cała reszta bandy spieprzała stąd, aż się za nimi kurzyło. Historia jak z koszmarnej opowiastki na dobranoc, nie? Tylko, że zamiast kobyły w stajni główną rolę pełni dziewczyna.
- I ty w to wierzysz? – brwi Michała podjechały wysoko do góry.
- Nie wiem, ku**a. Coś właśnie widziałem. Nie wiem, co. Nie wiem, skąd wziąłeś ten pierścionek…
- Z porządnego sklepu jubilerskiego!
- …ale oddaj go. Nie przyniesie wam szczęścia. I to nie tylko dlatego, że ja tak mówię. A poza tym zainteresuj się swoimi dziewczynami, bo znalazły sobie ciekawe towarzystwo – mruknął cicho Mikołaj i wrócił do pracy. Michał obejrzał się. Pomiędzy rozchichotaną Klarą, a nieco cichszą Norą siedział chłopak. Opowiadał coś z zacięciem, jego akcent był słyszalny aż tu – wyraźne, wybijające się szkockie „r”, miał zamaszyste ruchy i najpewniej duszę podrywacza.
Wciąż czując się niepewnie po tym, co usłyszał, Michał podniósł się z barowego stołka i ruszył w stronę stolika.
*
Chłopak był rzeczywiście rozgadany. Wyglądem przypominał raczej młodego Indianina niż Szkota – jego śniada skóra zdecydowanie wyróżniała się na tle innych klientów pubu, bladych jak butelki mleka i piegowatych niczym indycze jaja. Gęste, ciemne włosy do ramion co chwilę przyklepywał nerwowym ruchem, rzucając przy tym zainteresowane spojrzenia Klarze, ku olbrzymiej uldze Michała. Właściwie, to gość był całkiem spoko – mówił, że sam wraca właśnie do domu i że mogą u niego przekimać, jeśli tylko chcą.
- It would be freaking awesome, thanks!** – ucieszyła się Klara. Michał zastanawiał się, czy stało za tym coś więcej niż brak problemu z zakwaterowaniem.
- Wiesz, Miko mi opowiadał… - zaczął, nachylając się nad Norą, ale ona słuchała jednym uchem, śmiejąc się z żartów przybysza. Trochę go to ukłuło.
- Jak on właściwie ma na imię? – zainteresował się, spoglądając na nieznajomego. Trochę kręciło mu się w głowie – nie wiedział, czy to rewelacje Mikołaja czy alkohol namieszał mu pod kopułą. Wiedział, że usłyszane bajeczki były warte mniej więcej tyle, co śnieg sprzed pięciu lat, ale historia z Ukrainką nie dawała mu spokoju. I do tego jej morderca wciąż chodził wolno… Zadrżał. A co, gdyby coś takiego przytrafiło się dziewczynom?
- Robin – odpowiedziała mu tymczasem Nora. – Mówiłeś coś, bo się zamyśliłam?
- Nie, nic – wykręcił się Michał. Lepiej nic nie mówić, tylko by ją wystraszył. – A może byśmy tak wrócili już do domu?
- Michał! – Nora popatrzyła na niego z autentyczną zgrozą. – Czyś ty zwariował? Po to tłukliśmy się za chore pieniądze aż tutaj, żeby zrezygnować? Dlaczego…
Przerwał jej cynowy dzwonek nad drzwiami. Stanął w nich żylasty pięćdziesięciolatek w żółtej nieprzemakalnej pelerynie. Siwe włosy przykleiły mu się do czaszki, jasnoniebieskie oczy wwiercały się w półki z alkoholami za barem. Sinead, stojąca teraz na barze, bez pytania nalała mu whisky. Widocznie stary był tu stałym klientem.
- To jest właśnie ten facet, o którym ci mówiłem – mruknął Mikołaj, zbierając szklanki i resztki frytek z sąsiedniego stołu. – Hamish MacGregor. Nie podoba mi się to wszystko… jak on się pojawia, przynosi ze sobą kłopoty.
Jakby na potwierdzenie słów człowiek przy barze łyknął zdrowo ze swojej szklanki, wyjął z kieszeni peleryny jakieś papiery i ogryzek ołówka i zaczął naprędce bazgrać albo coś zapisywać.
- Co on robi? – zainteresowała się Klara, dotychczas koncentrująca całą swoją uwagę na nowopoznanym Robinie. Mikołaj zmrużył oczy, zanim odparł:
- On rysuje. Rysuje elfy. Wiecie, jak go nazywają na mieście? Hamish the Fairy Painter. Hamish Elfi Malarz. Wystarczy dać mu kawałek długopisu, kredki, nawet węgla, a on od razu naszkicuje ci, co tylko będziesz chciała. Banshees, red caps, z czapeczkami nasiąkającymi ludzką krwią z pól bitwy… chochliki mieszkające w grobowcach. Błędne ogniki ze szkockich mokradeł. Puki…- ciągnął niechętnie wyliczankę Mikołaj.
Robin upuścił widelec pod stół, schylił się i sięgnął po niego. Kiedy wynurzył się z powrotem, był cały czerwony i jeszcze bardziej przypominał indiańskiego wojownika. Swoim zwyczajem przyklepał włosy w okolicach uszu i zagaił niezobowiązująco:
- A kiedy macie być w tej Szkocji? Bo najbliższy pociąg macie dziś wieczorem…
- Jak najszybciej – odpowiedziała Nora, grzebiąc w plecaku z czerwonym Dalekiem. A Michał, słysząc w jej głosie coś pomiędzy niecierpliwością a ekscytacją, zdecydował się w jednej chwili.
- Jutro.
Dziewczyny spojrzały na niego – Nora ucieszona, a Klara zaskoczona. Nawet w oczach Robina pojawiło się coś, czego Michał nie do końca był pewien. Nie miał zresztą czasu zastanowić się nad reakcją chłopaka, bo kilka nieoczekiwanych rzeczy wydarzyło się równocześnie. Hamish Elfi Malarz nieobecnym wzrokiem ogarnął klientów zebranych przy stolikach i rzucił się w ich kierunku z ochrypłym wrzaskiem. Klara krzyknęła. Stary odepchnął Mikołaja, który plecami wpadł na stolik czworga starszych ludzi, szkło i whisky z colą rozbryzgały się po podłodze w tysiącach migotliwych odłamków.
Stary złapał Michała za nadgarstek i zaraz tego pożałował. Chłopak wyszarpnął się jednym zwinnym ruchem i pchnął Szkota w kierunku baru. Hamish przeleciał przez pub jak jaskrawożółta kula armatnia i zatrzymał się dopiero przy ladzie. Dopiero wtedy Michał odważył się odetchnąć. W uszach mu szumiało. Gdzieś obok niego w okolicach podłogi Miko mamrotał „I’m sorry… I’m so sorry…” w stronę oszołomionych i oburzonych klientów.
- Sod off, will you?!*** - krzyknął w jego stronę Michał. Serce szamotało się w nim, chcąc wyskoczyć z piersi. Hamish najpierw zakrył pomarszczoną ręką twarz, jakby był bardzo, bardzo zmęczony, a potem się rozpłakał.
- Nie idźcie z nim. Nie idźcie. Zabierze was do niej. Nie idźcie. – wyszeptał rozdygotanym głosem wariata, z dziwacznym akcentem, który trudno było zrozumieć. Michał poczuł na wargach coś gęstego i słonego. Krew. Jeden z kryształków szklanki musiał trafić go w twarz. Nie wiedzieć czemu, rozwścieczyło go to bardziej.
- Zabierze nas! Zabierze, zabierze, zabierze! Kto, nas ku**a ma zabrać?! Ty pojebie! – wrzasnął w przestrzeń, nie dbając o to, że klnie po polsku. Drżał na całym ciele i otrząsnął się, kiedy Nora próbowała go uspokoić.
- Chodźmy stąd – powiedział przez zaciśnięte zęby. Rzucili na stół dwudziestofuntowy banknot i wyszli. Nie zdziwili się nawet, że Robin poszedł z nimi.
*
Łagodny szum pociągu pasował do wzgórz falujących rytmicznie za oknem. Szkocja – o ile to już była Szkocja – spała, ukryta w ciemności. Nie wiadomo dlaczego, sprawiało to dosyć złowieszcze wrażenie, zwłaszcza po tej bójce w pubie. Jakby coś czekało, zahibernowane pod ziemią, czekając na swoją kolej. W przedziale panował półmrok, mdłe światło docierało tu tylko z korytarza. Klara zastygła, obserwując parę naprzeciwko niej – twarz jej siostry odcinała się od czerni nocy niebieskawym blaskiem odbitym od wyświetlacza komórki. Obok niej drzemał Michał, pochrapując cicho. Czasami im zazdrościła – że też jej niepozorna siostrzyczka znalazła sobie takiego fajnego faceta! Klarze zdarzali się tylko zupełni palanci. Szkoda.
Zerknęła na młodego Szkota, siedzącego przy oknie. Pojedyncze światełka rozrzucone po drodze malowały na jego twarzy nowe, nieznane konstelacje. Wyglądał jak ktoś, kto mocno się nad czymś zastanawia. Milczek. A w Liverpoolu był taki wesoły i miły, że myślała…
- A penny for your thoughts**** - zaproponowała, wymyślając sobie w duchu od idiotek. Robin przechylił głowę, kiedy na nią spojrzał. Oczy miał bardzo duże i bardzo czarne.
- Darling, nie wystarczyłyby ci nawet klejnoty z Tower – odpowiedział i wrócił do widoków za oknem. Nie miała pojęcia, co to znaczy.
*
Chodź do mnie… zatrzymam dla ciebie swój krzyk. Tylko dla ciebie. Włożę ci go do gardła i będziesz krzyczał wraz ze mną, będziesz taki jak ja, będziesz mną. Włożę ci go do gardła i poczujesz je wszystkie, wszystkie moje grzechy na języku, poznasz je sam. Są gorzkie, wiesz? Trochę jak nalewka z piołunu. A trochę jak rozpacz.
Co?...
Nazwę ci wszystkie moje grzechy. Mam ich sto osiem tysięcy pięćset trzydzieści sześć. Właściwie, to możemy zacząć już teraz. Mamy czas. Dużo czasu, przecież się nigdzie nie wybierasz, prawda? Mój zakochany chłopcze. Kiedy cię tylko zobaczyłam, wiedziałam, że robię dobrze. To zaszczyt, czujesz to?
Ekspedientka z Bedford wyglądała teraz inaczej pomimo tego samego tweedowego kostiumu. Włosy miała rude jak bursztyn, a usta umazane czerwonym winem.
Chodź do mnie. Już niedaleko. Zatrzymam dla ciebie swój krzyk, żebyś mógł go posłuchać. I są jeszcze moje grzeszki, czuję jak trzepią skrzydłami o moją twarz jak oszalałe ćmy. Moje dzieci, moje miłości, moje życia. Sto osiem tysięcy pięćset trzydzieści sześć. Zobacz je. Poczuj je wszystkie na języku, przekonaj się, jaki mają słodki smak. Ostróżka Jaskółcze Gardło. Wrzosiec Przerwany Strach. O, a tu jest naprawdę piękny okaz, widzisz? To jest kobieta, która przyszła do mnie poprosić o dziecko. Nazywali ją królową, jakby nie wiedzieli, że jestem jeszcze ja. Ale wiedzieli, o tak. Szeptali o mnie w izbach, szarpali zdania na kawałki, żeby nie powiedzieć mojego imienia. A i tak do mnie przychodzili. Po miłośćsławębogactwolekarstwonachorobęnieśmiertelnośćmężaikochankę. Po zwycięstwo. Głupi, przecież przychodzili po swoją klęskę. Chodź do mnie. Ty nie znajdziesz klęski. Ty znajdziesz ukojenie. Chodź do mnie chłopcze, w ten ciemny las. Wesoło będzie płynął czas. Podam ci na tacy wieczerzę moich grzechów. Całe sto osiem tysięcy pięćset trzydzieści sześć.
Chodź. Zatrzymam dla ciebie swój krzyk.
*
Michał obudził się z krzykiem. Pociąg stanął gdzieś po drodze. Zmiana wagonów? To było niemożliwe. Kiedy nieco oprzytomniał, zobaczył przed sobą Robina. Siedział samotnie, w takiej pozycji, jaką przybrał zaraz po zajęciu miejsca w przedziale. Nigdzie nie było widać dziewczyn.
- Gdzie one są? – Robin w zwolnionym tempie odwrócił głowę w stronę Michała. Wyglądał, jakby nagle nie rozumiał po angielsku. Na jego twarz wypłynął dziwny, leniwy uśmiech.
- Kto? – spytał niewinnie.
- Nora! Klara! Dziewczyny! – Michał usłyszał w swoim głosie odcień paniki.
- Wyszły. – odparł lakonicznie Robin i ponownie zwrócił się w kierunku okna. Michał drżącymi rękami odnalazł komórkę i wybrał numer Nory. Nie było zasięgu.
- Mówiły, gdzie idą? Gdzie my jesteśmy, do cholery?!
- Jesteśmy na miejscu. – Robin odwrócił się niechętnie w stronę Michała. – Ona czeka.
- Ona?
- Królowa pod górą. Widziałeś ją. Ma… dużo do opowiedzenia. Sto osiem tysięcy pięćset trzydzieści sześć – Robin uśmiechnął się krzywo. Kosmyk włosów odsunął się z jego ucha, kiedy nie patrzył. Jego czubek był szpiczasty. Michał zamrugał i dopiero wtedy, zorientował się, co widzi. Krew odpłynęła mu z twarzy.
- Robin… Robin Dobry Druh. Puk.
- Ja bawię króla, daję śmiechu hasło, gdy rżąc jak źrebię, wabię klacz opasłą…***** - zanucił fałszywie Puk. A potem po prostu przesunął ręką po oczach Michała, zamykając je raz na zawsze. Gdzieś w tle było słychać trzepot sto ośmiu pięciuset trzydziestu sześciu par ciem.
Słowniczek:
* - (ang.) chłopie
** - (ang.) Byłoby zarąbiście, dzięki!
*** - (ang.) Odwal się, dobrze?!
**** - (ang.) Grosik za twoje myśli.
***** - cytat ze Snu nocy letniej Williama Shakespeare'a, w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka.
Zatrzymam swój krzyk
Wszystko szło nie tak. W sklepach było kosmicznie drogo, jeżeli kupowało się artykuły spożywcze pierwszej potrzeby, a nie na przykład najnowszego iPada, po londyńskich ulicach o dziwo nie włóczyły się gwiazdy seriali BBC, gotowe do próśb o autograf, a Lennon w muzeum Madame Tussaud był całkiem niepodobny do siebie. I lało. Ciągle lało. Padało, zacinało, wlewało się za kołnierze bluz i chlupotało w butach. W najlepszym przypadku mżyło. Jedyną angielską rzeczą w Anglii była pogoda.
- Nie wytrzyyymam. – Klara jęknęła, zakrywając głowę na szczęście wodoodporną mapą Wielkiej Brytanii. – Przyjechaliśmy tu dwa tygodnie temu, lało. Zwiedzaliśmy wszystko co się da – lało. Wyjeżdżamy – leje. Lubię monotonię, ale słońce lubię bardziej – zakończyła nieco żałośnie. – Mam wrażenie, że przemokły mi nawet kości. – Siąknęła nosem z emfazą.
Michał i Nora popatrzyli na Klarę, potem na siebie i westchnęli. Prawdę mówiąc, oni też mieli dosyć fatalnej pogody, ale z drugiej strony przed nimi była Szkocja – legendarne zamki na skale, zielone i bure wzgórza rozciągnięte aż po horyzont i poszarpane klify, rwące niebo na strzępy – te wszystkie widoczki i wyobrażenia, które znali z albumów i Internetu. I nic, ani burze, ani gradobicie, ani nawet narzekania Klary czy ziejące ogniem smoki nie zawróciłyby ich z obranej trasy. Uśmiechnęli się do siebie i w mokrym powietrzu zrobiło się jakby cieplej.
- Dwa dni – powiedział Michał. Złapał Norę za rękę i zdążył zobaczyć, jak jej oczy błyszczą zza zaparowanych i upstrzonych deszczem okularów.
*
Do małego pubu w Liverpoolu noszącego wdzięczną nazwę „English Rose” w którym pracował Mikołaj Ligocki, znajomy Michała ze studiów, dotarli przed południem, w sam raz żeby zdążyć na obiad. Objuczeni jak wielbłądy, z ulgą zrzucili z siebie ciężkie bagaże i zgodnie zdecydowali się spróbować angielskiego piwa. Michał miał jeszcze jedną sprawę, którą musiał obgadać z dawno niewidzianym kumplem.
- Mówię ci, stary, możesz się jeszcze rozmyślić – zastrzegł Mikołaj, patrząc mu poważnie w oczy. Odstawił szklankę na blat. – A tak w ogóle, to myślę, że poderwałeś nie tę siorę, co trzeba. Dobra, dobra, już nic nie mówię! – kamienne spojrzenie Michała powiedziało mu wszystko. – Ale, dude*, czy ty naprawdę jesteś zdecydowany na żeniaczkę? Nie za prędko?
- Nie – burknął krótko Michał i popatrzył w stronę dziewczyn. Siedziały koło okna i planowały szkocką marszrutę – tak podobne do siebie, a jednak zupełnie różne – Klara, która nawet w polarze i dżinsach umiała wyglądać jak spod igły Chanel i Nora, której włosy, zwilżone wieczną angielską aurą zwinęły się teraz w barankowe pukle. Dodajmy, że ciemne włosy Klary, odziedziczone tą samą drogą genetyczną co jej siostra, tworzyły fryzurę topielicy obdarzonej niewymuszonym wdziękiem. Ale co z tego. Klarze brakowało najważniejszego – nie była Norą.
Mikołaj spojrzał na kumpla i westchnął. W niezłe szambo Michaś się wpakował…
- No dobra, łapię – zaryzykował, chociaż wcale nie łapał. – I po co wam ta Szkocja? Ja tu siedzę, bo kasa lepsza niż w Polszy, ale jakbym miał tylko okazję, zmiatałbym do domu. A wy się tłuczecie do tych wzgórz malowanych zbożem rozmaitem… cholera, chyba język ojczysty mi padł na mózg. Przecież oświadczyć mogłeś jej się w Warszawie. Jak cię kocha, to weźmie całego, z dobrodziejstwem inwentarza… - tu urwał i obsłużył kolejnego klienta, który koniecznie chciał spróbować tutejszego ale. Szkoda, że koleś nie wiedział, jaki to naprawdę sikacz. Ohyda.
- Mam nadzieję, że by wzięła – zaczął Michał – ale wolałbym, żeby to jednak było w Szkocji. Ona uwielbia Celtów, irlandzką muzykę i te romantyczne historie o rycerzach Okrągłego Stołu. Ja co prawda legendy arturiańskie kupuję tylko w wydaniu Tolkiena…
Mikołaj westchnął. Szajba. No, szajba odbiła. Ma nadzieję, że jego to nigdy nie spotka.
- I mam już pierścionek. – wygadał się Michał. Mikołaj zmierzył go okiem sceptyka i raczej ze zwykłej uprzejmości niż z zaciekawienia, powiedział:
- No to pokaż.
Pierścionek był dziwny. Nieco toporny, złoty - jak przystało biżuterii zaręczynowej, ale ten kolor jakby mu nie odpowiadał. Powinien być srebrny. Srebrny, żeby pasował do rudych włosów, mlecznej skóry, oczu jak dwa szmaragdy, pełnych, różowych ust i do zapachu mokrej ziemi, w której zagłębiasz najpierw ręce, później ciało i twarz, w której zostawiasz ostatni powolny oddech…
- Hej? Hej, Miko! Jezu, jak pierścionek zaręczynowy tak na ciebie działa, to już boję się o przysięgę małżeńską… - dobiegł go glos Michała zza grubej mgielnej zasłony. Mikołaj zamrugał kilkakrotnie. Kumpel wpatrywał się w niego z rosnącym niepokojem. Po chwili Mikołaj wydusił z siebie chrypliwym głosem:
- Oddaj go.
Michał popatrzył na niego z niedowierzaniem.
- Co? Stary, nie musi ci od razu odwalać tylko dlatego, że chcę się żenić…
- Oddaj go – powtórzył Mikołaj. Czuł się, jakby spędził pod ziemią długie tygodnie i dopiero teraz nadludzkim wysiłkiem wyczołgał się na powierzchnię. Przed oczami wciąż miał twarz nieznajomej – rude włosy wijące się w wężowy sposób, trójkątną twarz usianą piegami, oczy podłużne jak ziarna kardamonu. Skórę, oślizgłą i wilgotną, o odcieniu podobnym do rozkładającego się trupa. Jej głos jeszcze raz rozbrzmiał mu w umyśle.
Zatrzymam swój krzyk dla ciebie. Chodź do mnie. Chodź. Zatrzymam swój krzyk.
Zielonkawy palec na gnijących ustach. Zimno i mrok, ziemia zamykająca się nad nim z cichym mlaśnięciem. Uśpiona trwoga, czekająca w ciemnościach na swoją kolej.
- Posłuchaj mnie, Michał – Mikołaj pochylił się nad barową ladą. Na jego twarzy próżno było szukać zwykłego, ironicznego uśmiechu. – Jest taki facet, Szkot. Przychodzi tu kilka razy w tygodniu. Mówi, że tęskni za wzgórzami i pije jednego dżeka za drugim. A jak się napije, mówi o elfach. O podmieńcach, podrzucanych przez wróżki i zjadających swoich przybranych ludzkich rodziców. O zaklętych kręgach z grzybów, w które można wpaść po zmroku i nigdy się już nie wydostać.
- No tych grzybków to on sam się musiał naszamać…
- Słuchaj mnie! W zeszłe wakacje przyjechała do nas grupa Ukraińców. I była taka jedna Irina. Nie wiem, czy ona się nie lubiła z resztą swoich ziomków, czy coś, ale prawda była taka, że włóczyła się sama. Zawsze sama, ewentualnie z nami, z Miją, Carlosem, mną i kto tam jeszcze był pod ręką. Ale któregoś razu miała najpóźniejszą zmianę i nikt z nas nie został, żeby ją odprowadzić. I Ira zaginęła. ku**a, przepadła jak kamień w wodę! I wiesz, co się okazało? Że ktoś ją udusił. Prawdopodobnie dla zabawy.
- Ja pierdolę…
- Udusił ją jej własnymi włosami zaplecionymi w sznur. – Oczy Mikołaja błyszczały niepokojem.
- Co…?!
- Wyskubał jej wszystkie włosy, jeden po drugim, zaplótł w sznur i zacisnął pętlę – uściślił Mikołaj, oglądając się nerwowo za siebie, jakby z zaplecza miała wystrzelić horda wrogich orków rodem z Mordoru. – Tutejsza policja nie różni się zbytnio od polskiej. Nawet nie byli zainteresowani szukaniem sprawcy. Zresztą panienka pracowała na czarno, więc cała reszta bandy spieprzała stąd, aż się za nimi kurzyło. Historia jak z koszmarnej opowiastki na dobranoc, nie? Tylko, że zamiast kobyły w stajni główną rolę pełni dziewczyna.
- I ty w to wierzysz? – brwi Michała podjechały wysoko do góry.
- Nie wiem, ku**a. Coś właśnie widziałem. Nie wiem, co. Nie wiem, skąd wziąłeś ten pierścionek…
- Z porządnego sklepu jubilerskiego!
- …ale oddaj go. Nie przyniesie wam szczęścia. I to nie tylko dlatego, że ja tak mówię. A poza tym zainteresuj się swoimi dziewczynami, bo znalazły sobie ciekawe towarzystwo – mruknął cicho Mikołaj i wrócił do pracy. Michał obejrzał się. Pomiędzy rozchichotaną Klarą, a nieco cichszą Norą siedział chłopak. Opowiadał coś z zacięciem, jego akcent był słyszalny aż tu – wyraźne, wybijające się szkockie „r”, miał zamaszyste ruchy i najpewniej duszę podrywacza.
Wciąż czując się niepewnie po tym, co usłyszał, Michał podniósł się z barowego stołka i ruszył w stronę stolika.
*
Chłopak był rzeczywiście rozgadany. Wyglądem przypominał raczej młodego Indianina niż Szkota – jego śniada skóra zdecydowanie wyróżniała się na tle innych klientów pubu, bladych jak butelki mleka i piegowatych niczym indycze jaja. Gęste, ciemne włosy do ramion co chwilę przyklepywał nerwowym ruchem, rzucając przy tym zainteresowane spojrzenia Klarze, ku olbrzymiej uldze Michała. Właściwie, to gość był całkiem spoko – mówił, że sam wraca właśnie do domu i że mogą u niego przekimać, jeśli tylko chcą.
- It would be freaking awesome, thanks!** – ucieszyła się Klara. Michał zastanawiał się, czy stało za tym coś więcej niż brak problemu z zakwaterowaniem.
- Wiesz, Miko mi opowiadał… - zaczął, nachylając się nad Norą, ale ona słuchała jednym uchem, śmiejąc się z żartów przybysza. Trochę go to ukłuło.
- Jak on właściwie ma na imię? – zainteresował się, spoglądając na nieznajomego. Trochę kręciło mu się w głowie – nie wiedział, czy to rewelacje Mikołaja czy alkohol namieszał mu pod kopułą. Wiedział, że usłyszane bajeczki były warte mniej więcej tyle, co śnieg sprzed pięciu lat, ale historia z Ukrainką nie dawała mu spokoju. I do tego jej morderca wciąż chodził wolno… Zadrżał. A co, gdyby coś takiego przytrafiło się dziewczynom?
- Robin – odpowiedziała mu tymczasem Nora. – Mówiłeś coś, bo się zamyśliłam?
- Nie, nic – wykręcił się Michał. Lepiej nic nie mówić, tylko by ją wystraszył. – A może byśmy tak wrócili już do domu?
- Michał! – Nora popatrzyła na niego z autentyczną zgrozą. – Czyś ty zwariował? Po to tłukliśmy się za chore pieniądze aż tutaj, żeby zrezygnować? Dlaczego…
Przerwał jej cynowy dzwonek nad drzwiami. Stanął w nich żylasty pięćdziesięciolatek w żółtej nieprzemakalnej pelerynie. Siwe włosy przykleiły mu się do czaszki, jasnoniebieskie oczy wwiercały się w półki z alkoholami za barem. Sinead, stojąca teraz na barze, bez pytania nalała mu whisky. Widocznie stary był tu stałym klientem.
- To jest właśnie ten facet, o którym ci mówiłem – mruknął Mikołaj, zbierając szklanki i resztki frytek z sąsiedniego stołu. – Hamish MacGregor. Nie podoba mi się to wszystko… jak on się pojawia, przynosi ze sobą kłopoty.
Jakby na potwierdzenie słów człowiek przy barze łyknął zdrowo ze swojej szklanki, wyjął z kieszeni peleryny jakieś papiery i ogryzek ołówka i zaczął naprędce bazgrać albo coś zapisywać.
- Co on robi? – zainteresowała się Klara, dotychczas koncentrująca całą swoją uwagę na nowopoznanym Robinie. Mikołaj zmrużył oczy, zanim odparł:
- On rysuje. Rysuje elfy. Wiecie, jak go nazywają na mieście? Hamish the Fairy Painter. Hamish Elfi Malarz. Wystarczy dać mu kawałek długopisu, kredki, nawet węgla, a on od razu naszkicuje ci, co tylko będziesz chciała. Banshees, red caps, z czapeczkami nasiąkającymi ludzką krwią z pól bitwy… chochliki mieszkające w grobowcach. Błędne ogniki ze szkockich mokradeł. Puki…- ciągnął niechętnie wyliczankę Mikołaj.
Robin upuścił widelec pod stół, schylił się i sięgnął po niego. Kiedy wynurzył się z powrotem, był cały czerwony i jeszcze bardziej przypominał indiańskiego wojownika. Swoim zwyczajem przyklepał włosy w okolicach uszu i zagaił niezobowiązująco:
- A kiedy macie być w tej Szkocji? Bo najbliższy pociąg macie dziś wieczorem…
- Jak najszybciej – odpowiedziała Nora, grzebiąc w plecaku z czerwonym Dalekiem. A Michał, słysząc w jej głosie coś pomiędzy niecierpliwością a ekscytacją, zdecydował się w jednej chwili.
- Jutro.
Dziewczyny spojrzały na niego – Nora ucieszona, a Klara zaskoczona. Nawet w oczach Robina pojawiło się coś, czego Michał nie do końca był pewien. Nie miał zresztą czasu zastanowić się nad reakcją chłopaka, bo kilka nieoczekiwanych rzeczy wydarzyło się równocześnie. Hamish Elfi Malarz nieobecnym wzrokiem ogarnął klientów zebranych przy stolikach i rzucił się w ich kierunku z ochrypłym wrzaskiem. Klara krzyknęła. Stary odepchnął Mikołaja, który plecami wpadł na stolik czworga starszych ludzi, szkło i whisky z colą rozbryzgały się po podłodze w tysiącach migotliwych odłamków.
Stary złapał Michała za nadgarstek i zaraz tego pożałował. Chłopak wyszarpnął się jednym zwinnym ruchem i pchnął Szkota w kierunku baru. Hamish przeleciał przez pub jak jaskrawożółta kula armatnia i zatrzymał się dopiero przy ladzie. Dopiero wtedy Michał odważył się odetchnąć. W uszach mu szumiało. Gdzieś obok niego w okolicach podłogi Miko mamrotał „I’m sorry… I’m so sorry…” w stronę oszołomionych i oburzonych klientów.
- Sod off, will you?!*** - krzyknął w jego stronę Michał. Serce szamotało się w nim, chcąc wyskoczyć z piersi. Hamish najpierw zakrył pomarszczoną ręką twarz, jakby był bardzo, bardzo zmęczony, a potem się rozpłakał.
- Nie idźcie z nim. Nie idźcie. Zabierze was do niej. Nie idźcie. – wyszeptał rozdygotanym głosem wariata, z dziwacznym akcentem, który trudno było zrozumieć. Michał poczuł na wargach coś gęstego i słonego. Krew. Jeden z kryształków szklanki musiał trafić go w twarz. Nie wiedzieć czemu, rozwścieczyło go to bardziej.
- Zabierze nas! Zabierze, zabierze, zabierze! Kto, nas ku**a ma zabrać?! Ty pojebie! – wrzasnął w przestrzeń, nie dbając o to, że klnie po polsku. Drżał na całym ciele i otrząsnął się, kiedy Nora próbowała go uspokoić.
- Chodźmy stąd – powiedział przez zaciśnięte zęby. Rzucili na stół dwudziestofuntowy banknot i wyszli. Nie zdziwili się nawet, że Robin poszedł z nimi.
*
Łagodny szum pociągu pasował do wzgórz falujących rytmicznie za oknem. Szkocja – o ile to już była Szkocja – spała, ukryta w ciemności. Nie wiadomo dlaczego, sprawiało to dosyć złowieszcze wrażenie, zwłaszcza po tej bójce w pubie. Jakby coś czekało, zahibernowane pod ziemią, czekając na swoją kolej. W przedziale panował półmrok, mdłe światło docierało tu tylko z korytarza. Klara zastygła, obserwując parę naprzeciwko niej – twarz jej siostry odcinała się od czerni nocy niebieskawym blaskiem odbitym od wyświetlacza komórki. Obok niej drzemał Michał, pochrapując cicho. Czasami im zazdrościła – że też jej niepozorna siostrzyczka znalazła sobie takiego fajnego faceta! Klarze zdarzali się tylko zupełni palanci. Szkoda.
Zerknęła na młodego Szkota, siedzącego przy oknie. Pojedyncze światełka rozrzucone po drodze malowały na jego twarzy nowe, nieznane konstelacje. Wyglądał jak ktoś, kto mocno się nad czymś zastanawia. Milczek. A w Liverpoolu był taki wesoły i miły, że myślała…
- A penny for your thoughts**** - zaproponowała, wymyślając sobie w duchu od idiotek. Robin przechylił głowę, kiedy na nią spojrzał. Oczy miał bardzo duże i bardzo czarne.
- Darling, nie wystarczyłyby ci nawet klejnoty z Tower – odpowiedział i wrócił do widoków za oknem. Nie miała pojęcia, co to znaczy.
*
Chodź do mnie… zatrzymam dla ciebie swój krzyk. Tylko dla ciebie. Włożę ci go do gardła i będziesz krzyczał wraz ze mną, będziesz taki jak ja, będziesz mną. Włożę ci go do gardła i poczujesz je wszystkie, wszystkie moje grzechy na języku, poznasz je sam. Są gorzkie, wiesz? Trochę jak nalewka z piołunu. A trochę jak rozpacz.
Co?...
Nazwę ci wszystkie moje grzechy. Mam ich sto osiem tysięcy pięćset trzydzieści sześć. Właściwie, to możemy zacząć już teraz. Mamy czas. Dużo czasu, przecież się nigdzie nie wybierasz, prawda? Mój zakochany chłopcze. Kiedy cię tylko zobaczyłam, wiedziałam, że robię dobrze. To zaszczyt, czujesz to?
Ekspedientka z Bedford wyglądała teraz inaczej pomimo tego samego tweedowego kostiumu. Włosy miała rude jak bursztyn, a usta umazane czerwonym winem.
Chodź do mnie. Już niedaleko. Zatrzymam dla ciebie swój krzyk, żebyś mógł go posłuchać. I są jeszcze moje grzeszki, czuję jak trzepią skrzydłami o moją twarz jak oszalałe ćmy. Moje dzieci, moje miłości, moje życia. Sto osiem tysięcy pięćset trzydzieści sześć. Zobacz je. Poczuj je wszystkie na języku, przekonaj się, jaki mają słodki smak. Ostróżka Jaskółcze Gardło. Wrzosiec Przerwany Strach. O, a tu jest naprawdę piękny okaz, widzisz? To jest kobieta, która przyszła do mnie poprosić o dziecko. Nazywali ją królową, jakby nie wiedzieli, że jestem jeszcze ja. Ale wiedzieli, o tak. Szeptali o mnie w izbach, szarpali zdania na kawałki, żeby nie powiedzieć mojego imienia. A i tak do mnie przychodzili. Po miłośćsławębogactwolekarstwonachorobęnieśmiertelnośćmężaikochankę. Po zwycięstwo. Głupi, przecież przychodzili po swoją klęskę. Chodź do mnie. Ty nie znajdziesz klęski. Ty znajdziesz ukojenie. Chodź do mnie chłopcze, w ten ciemny las. Wesoło będzie płynął czas. Podam ci na tacy wieczerzę moich grzechów. Całe sto osiem tysięcy pięćset trzydzieści sześć.
Chodź. Zatrzymam dla ciebie swój krzyk.
*
Michał obudził się z krzykiem. Pociąg stanął gdzieś po drodze. Zmiana wagonów? To było niemożliwe. Kiedy nieco oprzytomniał, zobaczył przed sobą Robina. Siedział samotnie, w takiej pozycji, jaką przybrał zaraz po zajęciu miejsca w przedziale. Nigdzie nie było widać dziewczyn.
- Gdzie one są? – Robin w zwolnionym tempie odwrócił głowę w stronę Michała. Wyglądał, jakby nagle nie rozumiał po angielsku. Na jego twarz wypłynął dziwny, leniwy uśmiech.
- Kto? – spytał niewinnie.
- Nora! Klara! Dziewczyny! – Michał usłyszał w swoim głosie odcień paniki.
- Wyszły. – odparł lakonicznie Robin i ponownie zwrócił się w kierunku okna. Michał drżącymi rękami odnalazł komórkę i wybrał numer Nory. Nie było zasięgu.
- Mówiły, gdzie idą? Gdzie my jesteśmy, do cholery?!
- Jesteśmy na miejscu. – Robin odwrócił się niechętnie w stronę Michała. – Ona czeka.
- Ona?
- Królowa pod górą. Widziałeś ją. Ma… dużo do opowiedzenia. Sto osiem tysięcy pięćset trzydzieści sześć – Robin uśmiechnął się krzywo. Kosmyk włosów odsunął się z jego ucha, kiedy nie patrzył. Jego czubek był szpiczasty. Michał zamrugał i dopiero wtedy, zorientował się, co widzi. Krew odpłynęła mu z twarzy.
- Robin… Robin Dobry Druh. Puk.
- Ja bawię króla, daję śmiechu hasło, gdy rżąc jak źrebię, wabię klacz opasłą…***** - zanucił fałszywie Puk. A potem po prostu przesunął ręką po oczach Michała, zamykając je raz na zawsze. Gdzieś w tle było słychać trzepot sto ośmiu pięciuset trzydziestu sześciu par ciem.
Słowniczek:
* - (ang.) chłopie
** - (ang.) Byłoby zarąbiście, dzięki!
*** - (ang.) Odwal się, dobrze?!
**** - (ang.) Grosik za twoje myśli.
***** - cytat ze Snu nocy letniej Williama Shakespeare'a, w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka.
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
Zatrzymam swój krzyk
Były tu gorsze teksty, co nie znaczy że ten jest powalająco wspaniały. Tylko czemu tekst z 2014? Przez ten czas niczego nowego nie napisałaś?
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Zatrzymam swój krzyk
Przypisy są. Jak rany, przypisy...
Przypisy budzą we mnie podejrzliwość. Oprócz tego, który dotyczy praw autorskich tłumacza - ten wzbudził moją przychylność. Znaczy, ambiwalencja mnie ogarnęła. Przeczytam, jak czacha przestanie mi parować, czyli nieco późniejszym wieczorem... :)))
Przypisy budzą we mnie podejrzliwość. Oprócz tego, który dotyczy praw autorskich tłumacza - ten wzbudził moją przychylność. Znaczy, ambiwalencja mnie ogarnęła. Przeczytam, jak czacha przestanie mi parować, czyli nieco późniejszym wieczorem... :)))
So many wankers - so little time...
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
Zatrzymam swój krzyk
Co do przypisów, to jest tu fragment:
A poniżej
"Pójdź chłopcze w las, w ten głuchy las!
Wesoło będzie płynąć czas.
Przedziwne czary roztoczę w krąg,
Złotolitą chustkę dam ci do rąk".
A to "Król Olch" Szymborskiej czyli tłumaczenie "Króla Elfów" Goethego.
Trochę za duży zbieg okoliczności,
EDIT.
Na początku muszę się przyznać do zbyt pośpiesznej oceny Twojego tekstu, autorko. Z mojej oceny wynikać może, iż tekst może nie jest „powalająco wspaniały”, to jest choć w miarę poprawny i stanowi opowiadanie. Nie jest ani poprawny, anie nie stanowi opowiadania, choć fakt widziałem gorsze teksty.
Językowo jest jedynie znośnie (choć, obawiam się, Małgorzata będzie bardziej surowa). Tekstu nie czyta się płynnie, co i rusz czytelnik musi rozwiązywać zagadki. Na przykład:
A wisienka na torcie jest jeszcze postać, która deklaruje „lubienie monotonii” - czytelnik się zastanawia: po jakiego ona gdzieś pojechała? Trza było siedzieć i patrzyć w ścianę, monotonia level hard. :D
Chwilę zastanawiałem się jak się genetycznie dziedziczy siostrę i jakim cudem ta droga może być taka sama jak przy dziedziczeniu włosów (jakakolwiek by ona nie była), ale nic nie wymyśliłem. Wyobraźnia wywiesiła kartkę „Poszłam genetycznie odziedziczyć obiad. Do innego miasta. Na innym kontynencie. Całuski.”
Podła. :)
Generalne zastrzeżenie, do tego kawałka mam takie, że jest napisany „wolno”. Wydarzenia tutaj powinny być opisane tak, by czytelnik miał wrażenie, że zdarzają się bardzo szybko po sobie lub wręcz jednocześnie. Atak Hamisha, chwyt nadgarstka, wyrwanie ręki wraz z odepchnięciem Hamisa. Tymczasem wydarzenia nadpływają majestatycznie niczym wody Gangesu. Na dodatek Michał krzyczy, by Hamis się odpieprzył kiedy ten leży już pod barem, dziwactwo takie? Dodatkowo zacząłem podejrzewać, że Michał ma niezła parę w łapach, skoro tylko po odepchnięciu Hamis znajduje się przy barze, lecąc tam niczym „żółta kula armatnia” (oczekiwałem rozbicia kontuaru w drzazgi i malowniczego deszczu butelek spadającego na Hamisa). Ale albo kontuar był wzmacniany tak samo jak Hamis, albo autorka supermena nie miała w planach, po prostu tak jej się napisało.
Tyle ode mnie, Małgorzata Ci tego znajdzie o wiele więcej, autorko.Ja zaś pójdę poszukać Wielkiej Nieobecnej czyli Fabuły.
Scalone, Neu
Kruger
to autorka.(...)]Chodź do mnie chłopcze, w ten ciemny las. Wesoło będzie płynął czas.(...)
A poniżej
"Pójdź chłopcze w las, w ten głuchy las!
Wesoło będzie płynąć czas.
Przedziwne czary roztoczę w krąg,
Złotolitą chustkę dam ci do rąk".
A to "Król Olch" Szymborskiej czyli tłumaczenie "Króla Elfów" Goethego.
Trochę za duży zbieg okoliczności,
EDIT.
Na początku muszę się przyznać do zbyt pośpiesznej oceny Twojego tekstu, autorko. Z mojej oceny wynikać może, iż tekst może nie jest „powalająco wspaniały”, to jest choć w miarę poprawny i stanowi opowiadanie. Nie jest ani poprawny, anie nie stanowi opowiadania, choć fakt widziałem gorsze teksty.
Językowo jest jedynie znośnie (choć, obawiam się, Małgorzata będzie bardziej surowa). Tekstu nie czyta się płynnie, co i rusz czytelnik musi rozwiązywać zagadki. Na przykład:
„Siąkanie z emfazą” wydaje się językowo podejrzane, ponieważ emfaza odnosi się do wypowiedzi. Przypuszczałbym, że autorce chodziło o „siąkanie teatralne” - ale niech tam, niech będzie, że się czepiam. Gorsze jest to co boldem, co to znaczy że postać „lubi monotonię, ale bardziej lubi słońce”? Przypominam, partykuła „ale” wprowadza treść przeciwstawną do podanej. Znaczy słońce nie jest monotonne? Kiedy na przykład, przez ponad dwa tygodnie, dzień w dzień świeci na sterydach i wprowadza 30+ za dnia i 20+ nocą. To czym się to różni od monotonii deszczu lejącego przez dwa tygodnie na okrągło? Co, autorko?Zwiedzaliśmy wszystko co się da – lało. Wyjeżdżamy – leje. Lubię monotonię, ale słońce lubię bardziej – zakończyła nieco żałośnie. – Mam wrażenie, że przemokły mi nawet kości. – Siąknęła nosem z emfazą.
A wisienka na torcie jest jeszcze postać, która deklaruje „lubienie monotonii” - czytelnik się zastanawia: po jakiego ona gdzieś pojechała? Trza było siedzieć i patrzyć w ścianę, monotonia level hard. :D
Ten sam błąd co powyżej, mokre powietrze to nie to samo co zimne powietrze, a na wycieczkę zapoznawczą z mokrym (wilgotnym) i gorącym powietrzem zapraszam do sauny.Uśmiechnęli się do siebie i w mokrym powietrzu zrobiło się jakby cieplej.
Tym razem kreatywność autorska w natarciu. Wiem, co znaczy frazeologizm „jak spod igły”, ale nowo powstała „igła Chanel” całkiem mnie rozwaliła... Co to może znaczyć? I czym się różni na ten przykład od igły, dajmy na to, Diora czy Zary? Jaką wartość dodaną wnosi do frazeologizmu ta marka na końcu?Klara, która nawet w polarze i dżinsach umiała wyglądać jak spod igły Chanel (...)
Dochodzę do wniosku, że igła Chanel zmienia znaczenie frazeologizmu „jak spod igły” na przeciwne – osoba spod igły Chanel to ktoś o niechlujnym, zaniedbanym wyglądzie. Tylko tak mogę pożenić wcześniejszy opis bohaterki z fryzurą topielicy, jako że topielice nie są znane ze swego szykownego wyglądu. Raczej przeciwnie. Widocznie Chanel zmieniło profil działania i sprzedaje ubrania pozszywane ze starych ścierek jako „hard vintage” po $999.99 (w końcu Chanel). :)Klara, która nawet w polarze i dżinsach umiała wyglądać jak spod igły Chanel i Nora, której włosy, zwilżone wieczną angielską aurą zwinęły się teraz w barankowe pukle. Dodajmy, że ciemne włosy Klary, odziedziczone tą samą drogą genetyczną co jej siostra, tworzyły fryzurę topielicy obdarzonej niewymuszonym wdziękiem.
Chwilę zastanawiałem się jak się genetycznie dziedziczy siostrę i jakim cudem ta droga może być taka sama jak przy dziedziczeniu włosów (jakakolwiek by ona nie była), ale nic nie wymyśliłem. Wyobraźnia wywiesiła kartkę „Poszłam genetycznie odziedziczyć obiad. Do innego miasta. Na innym kontynencie. Całuski.”
Podła. :)
Wyobraźnia nadal dziedziczy posiłki, a ja zastanawiam się skąd tu się wzięła gruba mgielna zasłona i jak Miko (względnie Michał) się za nią znalazł. Tu wystarczyłaby drobna sugestia, że jest to porównanie - słówko „jak” przed mgielnymi zasłonami i wykluczone byłyby próby literalnego odczytania tekstu. Nie zmienia to jednak samej jakości porównania. Mgielna zasłona to taka zrobiona z mgły, nieprawdaż? A mgła ogranicza wzrok, ale nie słuch…- Hej? Hej, Miko! Jezu, jak pierścionek zaręczynowy tak na ciebie działa, to już boję się o przysięgę małżeńską… - dobiegł go glos Michała zza grubej mgielnej zasłony.
A tu jest taka antycypacja. Robinowi na dźwięk słowa „puk” sztućce lecą z rąk, gdyż zapewne nowy jest w fachu mordowania. Można to było jednak autorko opisać lepiej, bardziej sugestywnie niż wyliczanką czynności.Robin upuścił widelec pod stół, schylił się i sięgnął po niego.
Po pierwsze w tych restauracjach/pubach/knajpach, które ja znam stoliki stoją wszędzie, we wszystkich kierunkach, rzucenie się jednocześnie w ich stronę wymagałoby rozdarcia się na sztuki. Poza tym zawsze sądziłem, że „nieobecny wzrok” wskazuje właśnie na nieobecność właściciela, który ciałem jest tu a umysłem gdzieś w innym układzie współrzędnych, stąd ogarnięcie nieobecnym wzrokiem jest sprzeczne wewnętrznie.Hamish Elfi Malarz nieobecnym wzrokiem ogarnął klientów zebranych przy stolikach i rzucił się w ich kierunku z ochrypłym wrzaskiem.
Ten kawałek pokazuje, że do dobrego opanowania języka masz jeszcze sporo. Czego tu nie ma, niepotrzebne nadszególarstwo („Czworo starszych ludzi”, a gdyby to był stolik trzech młodych panienek, to co by to zmieniło?), whisky rozbryzgująca się w migotliwe odłamki (pewnie cola zmienia jej stan skupienia), złe użycie słów (wyrwać można rękę ruchem szybkim, ewentualnie silnym. Zaś zwinnym ruchem unika się, na przykład, ciosu) czy zakrywanie twarzy jakby się było zmęczonym (za ChRL nie wiem co to znaczy…). Zaś na koniec mamy nieudolną, zupełnie niepotrzebną w tym miejscu „poetyckość” czyli raniące do krwi kryształki szklanki (odłamki są takie prostackie, by nie powiedzieć: prymitywne…).Stary odepchnął Mikołaja, który plecami wpadł na stolik czworga starszych ludzi, szkło i whisky z colą rozbryzgały się po podłodze w tysiącach migotliwych odłamków.
Stary złapał Michała za nadgarstek i zaraz tego pożałował. Chłopak wyszarpnął się jednym zwinnym ruchem i pchnął Szkota w kierunku baru. Hamish przeleciał przez pub jak jaskrawożółta kula armatnia i zatrzymał się dopiero przy ladzie. Dopiero wtedy Michał odważył się odetchnąć. W uszach mu szumiało. Gdzieś obok niego w okolicach podłogi Miko mamrotał „I’m sorry… I’m so sorry…” w stronę oszołomionych i oburzonych klientów.
- Sod off, will you?!*** - krzyknął w jego stronę Michał. Serce szamotało się w nim, chcąc wyskoczyć z piersi. Hamish najpierw zakrył pomarszczoną ręką twarz, jakby był bardzo, bardzo zmęczony, a potem się rozpłakał. (…)
Michał poczuł na wargach coś gęstego i słonego. Krew. Jeden z kryształków szklanki musiał trafić go w twarz. Nie wiedzieć czemu, rozwścieczyło go to bardziej.
Generalne zastrzeżenie, do tego kawałka mam takie, że jest napisany „wolno”. Wydarzenia tutaj powinny być opisane tak, by czytelnik miał wrażenie, że zdarzają się bardzo szybko po sobie lub wręcz jednocześnie. Atak Hamisha, chwyt nadgarstka, wyrwanie ręki wraz z odepchnięciem Hamisa. Tymczasem wydarzenia nadpływają majestatycznie niczym wody Gangesu. Na dodatek Michał krzyczy, by Hamis się odpieprzył kiedy ten leży już pod barem, dziwactwo takie? Dodatkowo zacząłem podejrzewać, że Michał ma niezła parę w łapach, skoro tylko po odepchnięciu Hamis znajduje się przy barze, lecąc tam niczym „żółta kula armatnia” (oczekiwałem rozbicia kontuaru w drzazgi i malowniczego deszczu butelek spadającego na Hamisa). Ale albo kontuar był wzmacniany tak samo jak Hamis, albo autorka supermena nie miała w planach, po prostu tak jej się napisało.
Tyle ode mnie, Małgorzata Ci tego znajdzie o wiele więcej, autorko.Ja zaś pójdę poszukać Wielkiej Nieobecnej czyli Fabuły.
Scalone, Neu
Kruger
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Zatrzymam swój krzyk
Wytknę, bo jest co wytykać... Zaczynając od składni, a na fabule* kończąc. I przypisy - po zastanowieniu wydaje mi się, że przypisy też wymagają wytknięcia.
Autorko, jak powiedział Neu, popełniłaś tekst, który nie jest opowiadaniem. Na dodatek popełniłaś ten tekst przy użyciu języka, którego poprawność jest, dyplomatycznie rzecz ujmując, dyskusyjna. No, ale dwa pozytywy jednak znalazłam: to krótki tekst i nie ma błędów ortograficznych. Znaczy, jest dla Ciebie nadzieja, Autorko. :P
No, ale wszystko w swoim czasie. Najpierw muszę kupić sobie fajki - bez fajek tego nie rozbiorę, że tak pojadę parafrazą klasyka.
Ach, Neu, nie mogę scalić postów - chyba zniknęła z panelu moderacji. Ale się pozmieniało to FF... Znaczy, może lepiej, bo jeszcze bym coś zepsuła, a strata jakiegokolwiek Twojego posta naruszyłaby równowagę wszechświata. Nie wspomnę, że złamałby mi serce. Na części trzy**. :)))
_____
*to nadużycie semantyczne oczywiście, dlatego zamieściłam ten przypis...
**a to cytat, ale nie powiem skąd, bo źródło powinno być oczywiste :P
Autorko, jak powiedział Neu, popełniłaś tekst, który nie jest opowiadaniem. Na dodatek popełniłaś ten tekst przy użyciu języka, którego poprawność jest, dyplomatycznie rzecz ujmując, dyskusyjna. No, ale dwa pozytywy jednak znalazłam: to krótki tekst i nie ma błędów ortograficznych. Znaczy, jest dla Ciebie nadzieja, Autorko. :P
No, ale wszystko w swoim czasie. Najpierw muszę kupić sobie fajki - bez fajek tego nie rozbiorę, że tak pojadę parafrazą klasyka.
Ach, Neu, nie mogę scalić postów - chyba zniknęła z panelu moderacji. Ale się pozmieniało to FF... Znaczy, może lepiej, bo jeszcze bym coś zepsuła, a strata jakiegokolwiek Twojego posta naruszyłaby równowagę wszechświata. Nie wspomnę, że złamałby mi serce. Na części trzy**. :)))
_____
*to nadużycie semantyczne oczywiście, dlatego zamieściłam ten przypis...
**a to cytat, ale nie powiem skąd, bo źródło powinno być oczywiste :P
So many wankers - so little time...
- A.Mason
- Baron Harkonnen
- Posty: 4203
- Rejestracja: śr, 08 cze 2005 20:56
- Płeć: Mężczyzna
Zatrzymam swój krzyk
A było kiedykolwiek? Na pewno było scalanie wątków (i to dalej jest), ale pojedynczych postów chyba nigdy.Małgorzata pisze: ↑śr, 22 sie 2018 16:02 nie mogę scalić postów - chyba zniknęła z panelu moderacji.
Zresztą nieważne, bo scalanie postów w dzisiejszych czasach jest bezsensowne.
EDIT: literówki.
1) Artykuł 54. Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.
2) Życie zmusza człowieka do wielu czynności dobrowolnych. Stanisław Jerzy Lec
2) Życie zmusza człowieka do wielu czynności dobrowolnych. Stanisław Jerzy Lec
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Zatrzymam swój krzyk
Memoria fragilis est, Masonie. Bardzo możliwe, że mi się pomieszało ze scalaniem wątków. :)))
Dobrze, że nie próbowałam nic zrobić - wywoływanie katastrofalnych łańcuchów zdarzeń przestało ostatnio być dla mnie wyzwaniem...
Tak czy inaczej lepiej, żebym zajęła się tekstem.
No, to do dziełła! Ha!
Zacznijmy od spraw prostych i oczywistych, czyli od przecinków. W tekście kilku brakuje i - co najbardziej mnie zdumiewa - nie w miejscach, które określiłabym jako problematyczne. Nie. Regularnych przecinków brakuje. Na przykład:
Tak, "czuję" w ujęciu składniowym jest zdaniem, a w cytowanym wypowiedzeniu nawet zdaniem nadrzędnym, ergo: znak interpunkcyjny musi się pojawić.
Przecinki to jednak najmniejsze uchybienie, choć wskazuje na problemy z ogarnięciem składni. Ostatnie z cytowanych przeze mnie zdań zdaje się potwierdzać to przypuszczenie.
Jak wiadomo, powtórzeń w polszczyźnie należy unikać. Oczywiście są wyjątki od tej zasady, ale tutaj nie mają zastosowania.
A skoro o powtórkach mowa...
No i jeszcze jeden błąd składni, tym razem niewynikający z używania imiesłowów.
Oczywiście nie mogło zabraknąć jeszcze jednego radosnego błędu.
Składnia polska jest fajna - bardzo pojemna***, luzacka i elastyczna. Nie jest pozycyjna - zapewne dlatego wydaje się pozbawiona zasad. Nic bardziej mylnego. Konstruowanie zdań polskich wymaga czujności, ostrożności i przede wszystkim logiki. Nie wolno o tym zapominać.
Co za szkoda, że na składni lista uchybień się nie kończy... Bo przecież została jeszcze frazeologia. Naprawdę nie wiem, dlaczego Autorzy in spe postanowili frazeologię polską torturować z wyjątkowym okrucieństwem. Tradycyjnie uczcijmy minutą ciszy jej męczeństwo w tym tekście.
Zauważyłam, że masz ewidentne problemy z obrazowaniem. Choćby w opisie Robina.
Najpierw rzucił mi się w oczki moje kaprawe opis jego włosów, choć nie był na początku charakterystyki.
Na pewno znasz znaczenie używanych wyrazów, Autorko?
Potem wróciłam do innych cech Robina.
Podobny skrót myślowy pojawia się w jeszcze jednym zdaniu.
Przy okazji porównań zauważyłam, że wprowadzasz je, Autorko, bez celu. Tym razem obyło się bez gwałtu na frazeologii.
Żeby było jeszcze bardziej żenująco, Mikołaj, emigrant ekonomiczny, leci inwokacją z "Pana Tadeusza", jakby nie wiedział, że opis tych zbóż rozmaitych nie dotyczył bynajmniej Szkocji. Może to parafraza miała być? Tylko w jakim celu? Rozumiem, że Mikołaj to z założenia idiota, który lubi się popisywać cytatami zapamiętanymi z podstawówki, ale po co, Autorko, uczyniłaś go takim kretynem? Miało to znaczenie dla fabuły? Od razu powiem, że to pytanie czysto retoryczne, bo obecność fabuły w tym tekście jest, dyplomatycznie rzecz ujmując, problematyczne...
No, popisy erudycyjne tego rodzaju budzą we mnie zażenowanie. Naprawdę tylko po to czyta się literaturę, żeby potem się tym chwalić? Czemuś trudno mi się z tym pogodzić. Ostatecznie literatura to "arka przymierza między młodymi i starymi laty", jak pisał ten facet od pól malowanych, którymi Mikołaj wycierał sobie gębę... Albo skarbnica językowa w całym jej piśmienniczym i mówionym bogactwie, ostatni bastion wzorcowego języka ojczystego... Coś z tego wykorzystałaś w swoim tekście, Autorko, czy tylko bezmyślnie się przechwalasz, że przeczytałaś? Uważaj z odpowiedzią na to pytanie - mam Twój tekst przed oczami, a słowo zdradza Autora... Bezwzględnie. <wyszczerz>
Oczywiście nie ma tekstów doskonałych, nawet w Kanonie Powszechnym, ale winno się do doskonałości dążyć. Pod względem językowym, Autorko, daleka droga przed Tobą. Piszesz stylem kulawym, przegadanym, przeładowanym i bezcelowym. Nie uwiedziesz tym żadnego szanującego się czytelnika, nie przyciągniesz jego uwagi interesującą treścią, bo nie potrafisz jej nawet uporządkować w logiczną całość w obrębie najmniejszej jednostki syntaktycznej*****, a kiedy nie potrafisz ogarnąć najmniejszej cegiełki, nie ogarniesz nawet muru, o bardziej skomplikowanych konstrukcjach nie wspominając. Dowód na to znalazł Neu (opis z igłą Channel), ale jest tego więcej. Wystarczy przeczytać pierwszy opis.
Fajne otwarcie. Sugeruje, że świat przedstawiony się zepsuł, czyli początek jest intrygujący. Jeszcze nie wiadomo, z czyjej perspektywy pojawia się to stwierdzenie - narratora czy bohatera - ale to bez znaczenia. Warto jednak sprawdzić zapowiedź z wyjaśnieniem.
A w opisie masz, Autorko wewnętrzną sprzeczność - nie ogarnęłaś całości akapitu.
W konstrukcji tekstu masz więcej uchybień.
Choćby kwestia przekleństw. Nie mam nic przeciwko wulagryzmom - lubię je. I dlatego nie rozumiem autocenzury. Skoro boisz się użyć kurwy naszej powszechnej, wykorzystaj bluzgi lżejszego kalibru - kurczę, cholera, szlag... Byle konsekwentnie.
Usiłuję powiedzieć, że nawet koncepcja użycia słów wulgarnych wymknęła Ci się, Autorko, spod kontroli. Konsekwencja się liczy, od niej zależy spójność tekstu na każdym poziomie - i fabularnym, i koncepcyjnym. A Ty potykasz się na takich drobiazgach...
Z językiem obcym w tekście też jest problem. Wychodzi mi, że używa go tylko Klara, chociaż to Robin jest tubylcem. Rozumiem, że chciałaś, Autorko nadać kolorytu, wskazać różnice językowe. No, ale jak się wprowadza język obcy nieopisowo, tylko "realistycznie" - do dialogu w oryginalnym zapisie - to należy się tego trzymać konsekwentnie przez cały tekst. Tymczasem Robin (tubylec ze Szkocji) przez cały czas mówi po... polsku. Choćby tutaj:
Odpowiedź była za trudna do przełożenia na angielski, Autorko?
No, wybacz, ale tak się nie da.
Oczywiście, mogłaś sobie darować angielskie wstawki (ale chciałaś się popisać, prawda?), wystarczyło tylko dopisać w narracji, jakim językiem posłużyła się mówiąca kwestię osoba. Mogłaś też pociągnąć do końca koncepcję, że wszystkie wypowiedzi po angielsku zostaną zapisane właśnie w tym języku. Jedna i druga opcja osobno są jak najbardziej dozwolone. Osobno. Mieszanie porządków prowadzi do sprzeczności.
Pozostaje jeszcze kwestia przypisów. Osobiście uważam, że przypisy wyjaśniające to porażka Autora. Chcesz coś zamieścić, co nie musi być zrozumiałe dla odbiorców? Wyjaśnienia zamieść w tekście - w narracji albo w dialogu, dowolnie - ale nie pod tekstem, bo przypis wyjaśniający to pójście na łatwiznę******. Pod tekstem najlepiej zamieszczać jedynie przypisy bibliograficzne, bo niezbywalne prawa autorskie trzeba szanować.
No, a skoro rozgadałam się o dialogach, to trzeba pokazać tę perełkę:
Na koniec coś, co w tekście tak krótkim nie powinno wystąpić w ogóle, czyli redundancje.
Powiedziałam, że jak się nie umie ogarnąć pojedynczego zdania, to nie ogarnie się większej całości. Redundancje i kulawe opisy są tego dowodem, ale to wciąż tylko części składowe większej całości. A całość to fabuła. Jak napisał Neu - wielka nieobecna w tym tekście.
Komentarz mi się rozrósł tak bardzo, że omówienia nieistniejącej fabuły nie zmieszczę w tym poście.
Ciąg dalszy nastąpi, gdy się uporam z redakcją pewnej powieści. Bardzo nieudaną redakcją...
________
*I w zależności od tego, w jakiej funkcji występuje, leksem ten wymaga znaku interpunkcyjnego poprzedzającego albo nie. Skomplikowane, co tu kryć.
**W przykładzie przesadziłam z okolicznikami, żeby zobrazować, że czynności następują jedna po drugiej.
***Na przykład, mieści bez trudu składnię pozycyjną - nic dziwnego, że syntaksę angielską czy germańską "połyka" niemal w całości.
****Na ile mogę osądzać po trudnościach, jakie napotkałam, gdy szukałam ziaren kardamonu w całości => nie do znalezienia w "Biedronce" czy "Tesco". A migdały są...
*****Najmniejszą jednostką syntaktyczną jest zdanie albo wyrażenie, które pełni funkcję zdania - tak na wypadek, gdyby się ktoś zastanawiał.
******Oczywiście istnieją wyjątki od tej zasady (zawsze są wyjątki) - zainteresowanych, co można zrobić z przypisami w literaturze, odsyłam do "Jaskini filozofów". Umieściłam tę uwagę tutaj, bo kreatywność w przypisach to poziom, do którego ani ten tekst, ani jego Autorka jeszcze długo nie będą nawet aspirować, więc przywoływanie takich zabiegów artystycznych jest bezcelowe.
Dobrze, że nie próbowałam nic zrobić - wywoływanie katastrofalnych łańcuchów zdarzeń przestało ostatnio być dla mnie wyzwaniem...
Tak czy inaczej lepiej, żebym zajęła się tekstem.
No, to do dziełła! Ha!
Zacznijmy od spraw prostych i oczywistych, czyli od przecinków. W tekście kilku brakuje i - co najbardziej mnie zdumiewa - nie w miejscach, które określiłabym jako problematyczne. Nie. Regularnych przecinków brakuje. Na przykład:
Wołacz należy wydzielić od reszty wypowiedzenia. Zawsze.Chodź do mnie[,] chłopcze, w ten ciemny las.
Zdania składowe wypowiedzenia złożonego podrzędnie należy rozdzielić od pozostałych części. Zawsze.czuję[,] jak trzepią skrzydłami o moją twarz jak oszalałe ćmy.
Tak, "czuję" w ujęciu składniowym jest zdaniem, a w cytowanym wypowiedzeniu nawet zdaniem nadrzędnym, ergo: znak interpunkcyjny musi się pojawić.
Przecinki to jednak najmniejsze uchybienie, choć wskazuje na problemy z ogarnięciem składni. Ostatnie z cytowanych przeze mnie zdań zdaje się potwierdzać to przypuszczenie.
"Jak" jest problematyczne, nie przeczę. Raz robi za spójnik, raz za zaimek, a niekiedy za przyimek*... Tutaj występuje dwa razy (jako spójnik wprowadzający zdanie podrzędne oraz jako przyimek w porównaniu). Zróżnicowanie funkcji nie ma znaczenia jednak, bo zdanie jest po prostu brzydkie przez powtórzenie "jak... jak".czuję jak trzepią skrzydłami o moją twarz jak oszalałe ćmy.
Jak wiadomo, powtórzeń w polszczyźnie należy unikać. Oczywiście są wyjątki od tej zasady, ale tutaj nie mają zastosowania.
A skoro o powtórkach mowa...
Rozumiem, że mowa potoczna wystąpiła w tym dialogu, ale naprawdę można było uniknąć powtarzającej się frazy. Bez wysiłku nawet, bo polszczyzna synonimami stoi. Także składniowymi. Dowód: "A kiedy chcecie/musicie być w Szkocji? Bo pociąg macie dziś wieczorem".A kiedy macie być w tej Szkocji? Bo najbliższy pociąg macie dziś wieczorem…
Pleonazm, czyli błąd logiczny - "masło maślane" i tym podobne. Nieprzypadkowo zasada, żeby nie powtarzać, uczona jest jako podstawa stylistyki już w podstawówce. Od siebie dodam, że warto też uważać na imiesłowy. ZAWSZE. Z doświadczenia wiem, że dla wielu, którzy próbują swoich sił w pisaniu, imiesłowy to pułapka. QED, nie?Jakby coś czekało, zahibernowane pod ziemią, czekając na swoją kolej.
No i jeszcze jeden błąd składni, tym razem niewynikający z używania imiesłowów.
Jak uczył profesor Miodek, polska składnia jest logiczna. Zaznaczony fragment zdania z logiką niewiele ma wspólnego - JAK niby można drżeć i otrząsnąć się jednocześnie? Aspekty się nie zgadzają, czynności się nie łączą. Domyślam się, że najpierw drżał, ale/jednak potem się otrząsnął**. Albo zadrżał i zaraz się otrząsnął. Ot, niuanse...Drżał na całym ciele i otrząsnął się, kiedy Nora próbowała go uspokoić.
Oczywiście nie mogło zabraknąć jeszcze jednego radosnego błędu.
Pytanie na szybko: Kto nie patrzył? I czyj był ten czubek? Jasne, jasne - anaforyczna funkcja zaimków i cały ten szajs. Mam się domyślić? Mnie wychodzi, że jeżeli nie patrzył kosmyk, to on miał czubek. A może to Robin nie patrzył i miał czubek... I nie, gramatycznie (składniowo) nie wychodzi, że to Robin nie patrzył, a ucho miało czubek. Każda inna możliwość, ale ta poprawna nie. Zaimek III osoby w języku polskim to największa z pułapek językowych, więc nie dziwi mnie, że w nią wpadłaś, Autorko. Spodziewałam się tego, gdy zobaczyłam pierwsze problemy ze zdaniami w Twoim tekście.Robin uśmiechnął się krzywo. Kosmyk włosów odsunął się z jego ucha, kiedy nie patrzył. Jego czubek był szpiczasty.
Składnia polska jest fajna - bardzo pojemna***, luzacka i elastyczna. Nie jest pozycyjna - zapewne dlatego wydaje się pozbawiona zasad. Nic bardziej mylnego. Konstruowanie zdań polskich wymaga czujności, ostrożności i przede wszystkim logiki. Nie wolno o tym zapominać.
Co za szkoda, że na składni lista uchybień się nie kończy... Bo przecież została jeszcze frazeologia. Naprawdę nie wiem, dlaczego Autorzy in spe postanowili frazeologię polską torturować z wyjątkowym okrucieństwem. Tradycyjnie uczcijmy minutą ciszy jej męczeństwo w tym tekście.
Windą podjechały te brwi? Wysoko do góry - nadopis => znaczenia się nakładają, czyli jest więcej słów niż treści, a powinno być na odwrót.brwi Michała podjechały wysoko do góry
No, kalka z angielskiego jak w pysk strzelił. Podobno kalka to nie błąd, ale jakoś mnie nie przekonuje argumentacja. Mamy frazeologię. I przyimki. A ludzie zwykle krzyczą DO siebie albo NA siebie, zależnie od kontekstu. I tylko tak. "W stronę" ma zupełnie inne pole znaczeń.- Sod off, will you?!*** - krzyknął w jego stronę Michał
Pominę niefortunny imiesłów przeflancowany niewprawnie z angielskiego na polski grunt. O wiele gorzej wygląda to wyemancypowane serce, które tak chciało się wyrwać... No, nie, Autorko. To serce może się wyrywać, a nawet wyrwać z piersi, ale bynajmniej nie dlatego, że chce. W polszczyźnie nasze organy wewnętrzne nie mają własnej woli i na autonomię raczej nie mogą liczyć.Serce szamotało się w nim, chcąc wyskoczyć z piersi
Nie ma zakazu, związki frazeologiczne można modyfikować. W jakim celu jednak fraza "zeszłoroczny śnieg" została zmodyfikowana tutaj?Wiedział, że usłyszane bajeczki były warte mniej więcej tyle, co śnieg sprzed pięciu lat (ciach!)
Łomatko-literatko, po co to wyjaśnianie oczywistości? Jak coś się wije, to zwykle jak wąż albo inna gadzina (np. bluszcz). Nie, czytelnik nie jest tak głupi, Autorko, jak Ci się wydaje, i pustosłowie zauważa bez trudu, a "wężowy sposób" to klasyk waty słownej. Spotkałam się z porównaniem włosów/loków do wężowych splotów czy po prostu do węży jak u Meduzy, ale Twoje rozwinięcie tego motywu jest przegadane i zwyczajnie niezdarne.włosy wijące się w wężowy sposób
Ach, nic nie mam do kardamonu, ale czy zastanawiałaś się, Autorko, dlaczego wciąż używa się tego banalnego określenia "oczy jak migdały"? Głównie dlatego, że większość użytkowników polszczyzny wie, jak wyglądają migdały, a zwłaszcza jaki mają kształt i kolor. Brązowe i podłużne. A kardamon? Mało znany, rzadko widywany**** i niezbyt popularny. Rozumiem, że tutaj by Ci się przydał, bo jego kolor jest odpowiedni do opisu - zgniłozielony odcień w sam raz pasuje. Wiedziałaś jednak, że czytelnik może nie zorientować się, co miałaś na myśli, więc wskazałaś na cechę... I przegadałaś. Celem porównania jest skondensowanie wielu różnych cech w jednym trafnym odniesieniu. Trafnym jest tutaj słowem-kluczem. Trafność twojego porównania do kardamonu okazała się niepewna, a całe porównanie - przez wskazanie na cechę, kształt - bezcelowe. Język to nie narcystyczne popisy z wiedzy ogólnej, Autorko, lecz komunikacja. Porównania muszą mieć cel i sens. W Twoim wykonaniu zabrakło i jednego, i drugiego.oczy podłużne jak ziarna kardamonu
Zauważyłam, że masz ewidentne problemy z obrazowaniem. Choćby w opisie Robina.
Najpierw rzucił mi się w oczki moje kaprawe opis jego włosów, choć nie był na początku charakterystyki.
Ponieważ sama nosiłam długie włosy, a Progenitura do dziś popisuje się końskim ogonem, mam problem ze zrozumieniem, co ten facet robi. A raczej, co te jego włosy (długie) wyprawiają. Stają jak naelektryzowane, że ciągle je musi przygładzać? I jak się przyklepuje włosy PRZY USZACH?Gęste, ciemne włosy do ramion co chwilę przyklepywał nerwowym ruchem (ciach!)
Swoim zwyczajem przyklepał włosy w okolicach uszu (ciach!)
Na pewno znasz znaczenie używanych wyrazów, Autorko?
Potem wróciłam do innych cech Robina.
Zaznaczony fragment budzi moją podejrzliwość - użyty skrót myślowy wygląda cokolwiek niefortunnie. No i jeszcze porównania, koniecznie dwa, z czego jedno bardzo dyskusyjne, bo butelki mleka są BIAŁE. Na dodatek mają określony i charakterystyczny kształt, który nijak się ma do skóry i klientów... Przegadałaś i przedobrzyłaś. Przy tworzeniu porównań trzeba wiedzieć, że nie można wybierać sobie cech selektywnie, porównujesz do całości, z dobrobytem inwentarza, że tak się wyrażę.(Ciach!) – jego śniada skóra zdecydowanie wyróżniała się na tle innych klientów pubu, bladych jak butelki mleka i piegowatych niczym indycze jaja.
Podobny skrót myślowy pojawia się w jeszcze jednym zdaniu.
Kto wie, gdybyś lepiej skonstruowała to zdanie... Skórę oślizgłą i zielonkawą jak u rozkładającego się trupa... No, składnia i konstrukcja porównań...Skórę, oślizgłą i wilgotną, o odcieniu podobnym do rozkładającego się trupa
Przy okazji porównań zauważyłam, że wprowadzasz je, Autorko, bez celu. Tym razem obyło się bez gwałtu na frazeologii.
Wspomniałam, że porównanie powinno mieć cel i sens? Tutaj ma sens, nie przeczę. Za to nie rozumiem celu. Tekst luźno (bardzo luźno, ale o tym potem) dotyczy Szkocji i pewnego podania/legendy o królowej elfów, ale z uniwersum Tolkiena nie ma NIC wspólnego. A jednak porównanie niemal homeryckie pada i odwołuje się do orków z Tolkiena właśnie. Po co? Bo chciałaś, Autorko, popisać się przed odbiorcami, że oglądałaś "Władcę Pierścieni"? No, błagam... Niektórzy to nawet przeczytali i nie czują potrzeby, żeby się tym chwalić.uściślił Mikołaj, oglądając się nerwowo za siebie, jakby z zaplecza miała wystrzelić horda wrogich orków rodem z Mordoru.
Mówi Maciek, główny bohater tego tekstu. Znowu Tolkien, który ze światem przedstawionym w tekście nie ma nic wspólnego. Ot, motyw Tolkiena się przewija, bo chciałaś, Autorko, pochwalić się, że znasz "Upadek króla Artura". Powinnam bić brawo czy co?Ja co prawda legendy arturiańskie kupuję tylko w wydaniu Tolkiena…
Żeby było jeszcze bardziej żenująco, Mikołaj, emigrant ekonomiczny, leci inwokacją z "Pana Tadeusza", jakby nie wiedział, że opis tych zbóż rozmaitych nie dotyczył bynajmniej Szkocji. Może to parafraza miała być? Tylko w jakim celu? Rozumiem, że Mikołaj to z założenia idiota, który lubi się popisywać cytatami zapamiętanymi z podstawówki, ale po co, Autorko, uczyniłaś go takim kretynem? Miało to znaczenie dla fabuły? Od razu powiem, że to pytanie czysto retoryczne, bo obecność fabuły w tym tekście jest, dyplomatycznie rzecz ujmując, problematyczne...
No, popisy erudycyjne tego rodzaju budzą we mnie zażenowanie. Naprawdę tylko po to czyta się literaturę, żeby potem się tym chwalić? Czemuś trudno mi się z tym pogodzić. Ostatecznie literatura to "arka przymierza między młodymi i starymi laty", jak pisał ten facet od pól malowanych, którymi Mikołaj wycierał sobie gębę... Albo skarbnica językowa w całym jej piśmienniczym i mówionym bogactwie, ostatni bastion wzorcowego języka ojczystego... Coś z tego wykorzystałaś w swoim tekście, Autorko, czy tylko bezmyślnie się przechwalasz, że przeczytałaś? Uważaj z odpowiedzią na to pytanie - mam Twój tekst przed oczami, a słowo zdradza Autora... Bezwzględnie. <wyszczerz>
Oczywiście nie ma tekstów doskonałych, nawet w Kanonie Powszechnym, ale winno się do doskonałości dążyć. Pod względem językowym, Autorko, daleka droga przed Tobą. Piszesz stylem kulawym, przegadanym, przeładowanym i bezcelowym. Nie uwiedziesz tym żadnego szanującego się czytelnika, nie przyciągniesz jego uwagi interesującą treścią, bo nie potrafisz jej nawet uporządkować w logiczną całość w obrębie najmniejszej jednostki syntaktycznej*****, a kiedy nie potrafisz ogarnąć najmniejszej cegiełki, nie ogarniesz nawet muru, o bardziej skomplikowanych konstrukcjach nie wspominając. Dowód na to znalazł Neu (opis z igłą Channel), ale jest tego więcej. Wystarczy przeczytać pierwszy opis.
Wszystko szło nie tak.
Fajne otwarcie. Sugeruje, że świat przedstawiony się zepsuł, czyli początek jest intrygujący. Jeszcze nie wiadomo, z czyjej perspektywy pojawia się to stwierdzenie - narratora czy bohatera - ale to bez znaczenia. Warto jednak sprawdzić zapowiedź z wyjaśnieniem.
Opisany stan rzeczy jest całkowicie normalny - handel opiera się na tym, żeby sprzedać jak najdrożej i kupić jak najtaniej. A co przynosi największy zysk? Towar drogi i niekoniecznie potrzebny, który jest dostępny do wąskiego targetu (bogatego), czy też ten tani, który muszą kupować wszyscy, na dodatek regularnie (chcą, czy nie)? Raj marketingowców to piekło klientów - tak działa handel, Autorko. Opisana przez Ciebie sytuacja jest zupełnie naturalna. Gdyby drożyzna była tak kosmiczna, że klientela umierałaby z głodu i braku higieny, wtedy mogłabyś powiedzieć, że coś "idzie nie tak".W sklepach było kosmicznie drogo, jeżeli kupowało się artykuły spożywcze pierwszej potrzeby, a nie na przykład najnowszego iPada (ciach)
Znaczy, normalnie się włóczą te gwiazdy i czekają na prośby o autografy? Cholera, albo za mało oglądam seriali BBC i nie znam gwiazd, które w nich występują, albo za mało włóczyłam się po Londynie, bo nigdy nie natknęłam się na żadną znaną gębę… Jak można się jednak przekonać, wcale nie chodziło o dziwne zachowania gwiazd - po prostu padało, więc celebryci jak wszyscy ludzie kryli się pod dachami => znowu wszystko normalnie...(…) po londyńskich ulicach o dziwo nie włóczyły się gwiazdy seriali BBC, gotowe do próśb o autograf (…)
To on się zmienia, ten Lennon? Nie, żebym się znała, ale to przecież figura woskowa. Co z nią poszło nie tak? Roztopiła się? W deszczu?!(…) a Lennon w muzeum Madame Tussaud był całkiem niepodobny do siebie.
Jak pada, to coś jest „nie tak”?I lało. Ciągle lało. Padało, zacinało, wlewało się za kołnierze bluz i chlupotało w butach. W najlepszym przypadku mżyło.
A jednak nie. Nie wszystko szło „nie tak”, bo pogoda była angielska, czyli jak najbardziej tak-tak.Jedyną angielską rzeczą w Anglii była pogoda.
A w opisie masz, Autorko wewnętrzną sprzeczność - nie ogarnęłaś całości akapitu.
W konstrukcji tekstu masz więcej uchybień.
Choćby kwestia przekleństw. Nie mam nic przeciwko wulagryzmom - lubię je. I dlatego nie rozumiem autocenzury. Skoro boisz się użyć kurwy naszej powszechnej, wykorzystaj bluzgi lżejszego kalibru - kurczę, cholera, szlag... Byle konsekwentnie.
Tu autocenzura.I Ira zaginęła. ku**a, przepadła jak kamień w wodę! I
Nieco dalej autocenzury brak.- Ja pierdolę…
Usiłuję powiedzieć, że nawet koncepcja użycia słów wulgarnych wymknęła Ci się, Autorko, spod kontroli. Konsekwencja się liczy, od niej zależy spójność tekstu na każdym poziomie - i fabularnym, i koncepcyjnym. A Ty potykasz się na takich drobiazgach...
Z językiem obcym w tekście też jest problem. Wychodzi mi, że używa go tylko Klara, chociaż to Robin jest tubylcem. Rozumiem, że chciałaś, Autorko nadać kolorytu, wskazać różnice językowe. No, ale jak się wprowadza język obcy nieopisowo, tylko "realistycznie" - do dialogu w oryginalnym zapisie - to należy się tego trzymać konsekwentnie przez cały tekst. Tymczasem Robin (tubylec ze Szkocji) przez cały czas mówi po... polsku. Choćby tutaj:
- A penny for your thoughts - zaproponowała, wymyślając sobie w duchu od idiotek. Robin przechylił głowę, kiedy na nią spojrzał. Oczy miał bardzo duże i bardzo czarne.
- Darling, nie wystarczyłyby ci nawet klejnoty z Tower – odpowiedział
Odpowiedź była za trudna do przełożenia na angielski, Autorko?
No, wybacz, ale tak się nie da.
Oczywiście, mogłaś sobie darować angielskie wstawki (ale chciałaś się popisać, prawda?), wystarczyło tylko dopisać w narracji, jakim językiem posłużyła się mówiąca kwestię osoba. Mogłaś też pociągnąć do końca koncepcję, że wszystkie wypowiedzi po angielsku zostaną zapisane właśnie w tym języku. Jedna i druga opcja osobno są jak najbardziej dozwolone. Osobno. Mieszanie porządków prowadzi do sprzeczności.
Pozostaje jeszcze kwestia przypisów. Osobiście uważam, że przypisy wyjaśniające to porażka Autora. Chcesz coś zamieścić, co nie musi być zrozumiałe dla odbiorców? Wyjaśnienia zamieść w tekście - w narracji albo w dialogu, dowolnie - ale nie pod tekstem, bo przypis wyjaśniający to pójście na łatwiznę******. Pod tekstem najlepiej zamieszczać jedynie przypisy bibliograficzne, bo niezbywalne prawa autorskie trzeba szanować.
No, a skoro rozgadałam się o dialogach, to trzeba pokazać tę perełkę:
No, bardzo po polsku i jakże naturalnie - ten zaimek w odpowiedzi jest tak hiperpoprawny, że prawie stanęłam na baczność przy czytaniu. Pomijam błąd ortograficzny: nowo poznany. Jeżeli chcesz podnieść swój poziom językowy, doradzam zaprzyjaźnienie się z SJP, Autorko.- Co on robi? – zainteresowała się Klara, dotychczas koncentrująca całą swoją uwagę na nowopoznanym Robinie. Mikołaj zmrużył oczy, zanim odparł:
- On rysuje.
Na koniec coś, co w tekście tak krótkim nie powinno wystąpić w ogóle, czyli redundancje.
Przywiązujesz się do porównań, Autorko, a to niedobrze. Powtórzę, czytelnik nie jest tak głupi, jak Ci się wydaje, i potrafi zapamiętać całkiem nieźle nawet opowieść na kilkaset stron. I w tak długim tekście powtarzanie niektórych porównań ma uzasadnienie (mnemotechniczne głównie). W Twoim tekście powtarzanie to zwyczajna słabość.Wyglądem przypominał raczej młodego Indianina niż Szkota (ciach!)
był cały czerwony i jeszcze bardziej przypominał indiańskiego wojownika
Obsesja jakaś z tym czekaniem. Pomijam, że pierwsze zdanie to bełkot, a drugie to tautologia. Za to powtarza się jak refren. Chyba po to, żebym miała o czym pisać w tym komentarzu, bo innego celu nie widzę.Uśpiona trwoga, czekająca w ciemnościach na swoją kolej (ciach)
Jakby coś czekało, zahibernowane pod ziemią, czekając na swoją kolej
Powiedziałam, że jak się nie umie ogarnąć pojedynczego zdania, to nie ogarnie się większej całości. Redundancje i kulawe opisy są tego dowodem, ale to wciąż tylko części składowe większej całości. A całość to fabuła. Jak napisał Neu - wielka nieobecna w tym tekście.
Komentarz mi się rozrósł tak bardzo, że omówienia nieistniejącej fabuły nie zmieszczę w tym poście.
Ciąg dalszy nastąpi, gdy się uporam z redakcją pewnej powieści. Bardzo nieudaną redakcją...
________
*I w zależności od tego, w jakiej funkcji występuje, leksem ten wymaga znaku interpunkcyjnego poprzedzającego albo nie. Skomplikowane, co tu kryć.
**W przykładzie przesadziłam z okolicznikami, żeby zobrazować, że czynności następują jedna po drugiej.
***Na przykład, mieści bez trudu składnię pozycyjną - nic dziwnego, że syntaksę angielską czy germańską "połyka" niemal w całości.
****Na ile mogę osądzać po trudnościach, jakie napotkałam, gdy szukałam ziaren kardamonu w całości => nie do znalezienia w "Biedronce" czy "Tesco". A migdały są...
*****Najmniejszą jednostką syntaktyczną jest zdanie albo wyrażenie, które pełni funkcję zdania - tak na wypadek, gdyby się ktoś zastanawiał.
******Oczywiście istnieją wyjątki od tej zasady (zawsze są wyjątki) - zainteresowanych, co można zrobić z przypisami w literaturze, odsyłam do "Jaskini filozofów". Umieściłam tę uwagę tutaj, bo kreatywność w przypisach to poziom, do którego ani ten tekst, ani jego Autorka jeszcze długo nie będą nawet aspirować, więc przywoływanie takich zabiegów artystycznych jest bezcelowe.
So many wankers - so little time...
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
Zatrzymam swój krzyk
Takiej opcji jak „scalanie” faktycznie chyba nigdy, Małgoś, nie było, po prostu kopiowało się jednen post w drugi a nadmiarowy wywalało. No, w sumie nie jest to takie ważne.
Spotkałem Fabułę. Zajęta kobieta. Rzuciła tylko okiem i uwagą bym nie zawracał jej tyłka. W życiu tekstu nie widziała.
Możliwe, że występowała w dłuższej wersji, bo ta wersja tekstu wygląda jakby spędziła upojną noc w sieczkarni.
Na początku jest dużo o deszczu. Mianowicie pada bez końca. Cały akapit jest temu zjawisku atmosferycznemu poświęcony. Czytelnik obeznany z prawidłowo skonstruowanym tekstami będzie sądził, że dalej w tekście owo zainteresowanie autora deszczem będzie jakoś wyjaśnione. Na przykład pojawią się płanetnicy, albo Brytyjska Wróżka Deszczu**, albo choćby to, że bohaterowie zmuszeni nasilającymi się opadami schronią się w tajemnej jaskini, z której przejdą do krainy, którą od wieków rządzi Biała Czarownica, ale jest nadzieja bo niejaki Aslan… :)
Oczywiście, nic takiego się nie dzieje, akapitu mogłoby swobodnie nie być i przy okazji czytelnik nie rozwiązywałby zagadki:
Odpowiedź można sobie wybrać w losowy sposób, nie ma ona żadnego znaczenia.
Bohaterowie docierają do Liverpoolu. Osoby obeznane z mapą Zjednoczonego Królestwa mogą mieć wątpliwości, czy o aby na pewno najkrótsza droga z Londynu do Szkocji biegnie przez wspomniane miasto, ale przyjmijmy, że to było zwiedzanie (choć to nadinterpretacja, tekst milczy na temat zwiedzania Liverpoolu). Towarzystwo siedzi w knajpie i konsumuje. Michał zaś poszedł do pracującego tu Mikołaja omówić ważną sprawę – mianowicie zamierza się chajtnąć z Norą. Kupił już pierścionek. Owo "omawianie ważnej sprawy" wydaje się nieudolnie zaaranżowane i pretekstowe. Po pierwsze, autorka przedstawia to w taki sposób jakby od opinii Mikołaja zależało to, czy w ogóle dojdzie do zaręczyn (co samo w sobie jest dziwne). Ale, po drugie, Michał już kupił pierścionek, więc chyba chodzi o coś innego... Po trzecie, rozmowa panów to wymiana zaledwie dwóch czy trzech zdań. Co tu jest tą ważną sprawą? Co zostało omówione?
Najciekawsze, że wszystkie te pytanie są tak mało istotne, że bardziej nie można. To czy Michał planował zaręczyny czy okradał bogate nieboszczki z biżuterii jest nieważne. Opinia Mikołaja w temacie jest równie zbędna. Rozmowa była pretekstem do pokazania pierścionka:
Nil, zero, nulla – tyle informacji przekazuje autorka w temacie pierścionka. I wszystkiego innego też.
Najwyraźniej czytelnikowi powinno wystarczyć „chyba jakiś związek ma to z Królową Elfów (skoro są nawiązania do „Snu nocy letniej” i „Króla Elfów”)”.
To poniżej to cytat z wizji Mikołaja:
Pomiędzy cytatami nie ma przerwy. Kto mi powie, jak jedno łączy się z drugim? I przy okazji z pierścionkiem? Dlaczego wizja jakiejś rudej, półmartwej, gadziej kobiety, nakazuje natychmiastowe powiadomienie kolegi o tym, że przychodzi tu jakiś gość, który jak się nawali alkoholem to gada o elfach? Dlaczego pijacka gadka nagle stała się ważna? A już wiem czemu! Mikołaj przechodzi do newsa z gatunku „kryminał z malowniczymi elementami grozy”:
A Mikołaj ma schizofrenię...
I jeszcze:
Rysuje jakieś fantastyczne postacie:
Oraz:
Autorko usiłuję pokazać, że fatalnie zakomponowałaś te, kluczowe dla wannabe opowiadania, sceny. Źle prowadzisz postacie, stąd zachwują się one dziwacznie i nielogicznie - widać ewidentnie chciejstwo autorskie. Nie potrafiłaś mnie przekonać ani pokazać, że gadanie Hamisha to coś więcej niż pijackie pierdoły, nie umiesz przedstawić wiarygodnie rozterek Mikołaja, który, jak rozumiem, przeczuwa, że za gadaniem i rysunkami Szkota kryje się coś więcej, przez co zachowania Mikołaja jest niespójne. Źle rozkładasz akcenty przez co sama sobie przeczysz. Pokazujesz element ewidentnie ważny dla rozwoju wydarzeń, ale nie pokazujesz jego związku z resztą tekstu (pierścionek). Nie panujesz nad słowami i nad biegiem... powiedzmy, fabuły.
IMO, fatalnie.
* - z tego samego miejsca. Chyba. :)
** - nie góglać. Nie istnieje. :)
<rumieni się jak pensjonarka> W odpowiedniej chwili będę słowa te wspominać. *(...)Nie wspomnę, że złamałby mi serce. Na części trzy**. :)))
Spotkałem Fabułę. Zajęta kobieta. Rzuciła tylko okiem i uwagą bym nie zawracał jej tyłka. W życiu tekstu nie widziała.
Możliwe, że występowała w dłuższej wersji, bo ta wersja tekstu wygląda jakby spędziła upojną noc w sieczkarni.
Na początku jest dużo o deszczu. Mianowicie pada bez końca. Cały akapit jest temu zjawisku atmosferycznemu poświęcony. Czytelnik obeznany z prawidłowo skonstruowanym tekstami będzie sądził, że dalej w tekście owo zainteresowanie autora deszczem będzie jakoś wyjaśnione. Na przykład pojawią się płanetnicy, albo Brytyjska Wróżka Deszczu**, albo choćby to, że bohaterowie zmuszeni nasilającymi się opadami schronią się w tajemnej jaskini, z której przejdą do krainy, którą od wieków rządzi Biała Czarownica, ale jest nadzieja bo niejaki Aslan… :)
Oczywiście, nic takiego się nie dzieje, akapitu mogłoby swobodnie nie być i przy okazji czytelnik nie rozwiązywałby zagadki:
Ale co „dwa dni”? Za dwa dni będą w Szkocji? Za dwa przestanie padać? Za dwa dni wracają do Polski? Za dwa dni przestanie im przeszkadzać, że mokną?- Dwa dni – powiedział Michał. Złapał Norę za rękę i zdążył zobaczyć, jak jej oczy błyszczą zza zaparowanych i upstrzonych deszczem okularów.
Odpowiedź można sobie wybrać w losowy sposób, nie ma ona żadnego znaczenia.
Bohaterowie docierają do Liverpoolu. Osoby obeznane z mapą Zjednoczonego Królestwa mogą mieć wątpliwości, czy o aby na pewno najkrótsza droga z Londynu do Szkocji biegnie przez wspomniane miasto, ale przyjmijmy, że to było zwiedzanie (choć to nadinterpretacja, tekst milczy na temat zwiedzania Liverpoolu). Towarzystwo siedzi w knajpie i konsumuje. Michał zaś poszedł do pracującego tu Mikołaja omówić ważną sprawę – mianowicie zamierza się chajtnąć z Norą. Kupił już pierścionek. Owo "omawianie ważnej sprawy" wydaje się nieudolnie zaaranżowane i pretekstowe. Po pierwsze, autorka przedstawia to w taki sposób jakby od opinii Mikołaja zależało to, czy w ogóle dojdzie do zaręczyn (co samo w sobie jest dziwne). Ale, po drugie, Michał już kupił pierścionek, więc chyba chodzi o coś innego... Po trzecie, rozmowa panów to wymiana zaledwie dwóch czy trzech zdań. Co tu jest tą ważną sprawą? Co zostało omówione?
Najciekawsze, że wszystkie te pytanie są tak mało istotne, że bardziej nie można. To czy Michał planował zaręczyny czy okradał bogate nieboszczki z biżuterii jest nieważne. Opinia Mikołaja w temacie jest równie zbędna. Rozmowa była pretekstem do pokazania pierścionka:
Gdyby ktoś przeczytał powyższy fragment, a potem poszedł zaciekawiony do tekstu by rozwiązać pojawiające się tu zagadki, to zaskoczony by odkrył, że niewiele zostało wyjaśnione. Czemu, na przykład, pierścionek jest toporny? Michał jest może początkującym jubilerem? A, nie jest…!Pierścionek był dziwny. Nieco toporny, złoty - jak przystało biżuterii zaręczynowej, ale ten kolor jakby mu nie odpowiadał. Powinien być srebrny. Srebrny, żeby pasował do rudych włosów, mlecznej skóry, oczu jak dwa szmaragdy, pełnych, różowych ust i do zapachu mokrej ziemi, w której zagłębiasz najpierw ręce, później ciało i twarz, w której zostawiasz ostatni powolny oddech…
- Hej? Hej, Miko! Jezu, jak pierścionek zaręczynowy tak na ciebie działa, to już boję się o przysięgę małżeńską… - dobiegł go glos Michała zza grubej mgielnej zasłony. Mikołaj zamrugał kilkakrotnie. Kumpel wpatrywał się w niego z rosnącym niepokojem. Po chwili Mikołaj wydusił z siebie chrypliwym głosem:
- Oddaj go.
Aha, sam nie zrobił, to może kupił dzieło jakiegoś początkującego czeladnika? Czemu jednak kupił „toporny” pierścionek zamiast kunsztownie wykonanym cacka z brylantem? Była zniżka? Dlaczego Mikołaj ma jakieś dziwne zaburzenia połączone z wizjami kiedy ogląda pierścionek? Czemu Michał ich nie ma? Czy Mikołaja łączy coś z pierścionkiem?- Nie wiem, ku**a. Coś właśnie widziałem. Nie wiem, co. Nie wiem, skąd wziąłeś ten pierścionek…
- Z porządnego sklepu jubilerskiego!
Nil, zero, nulla – tyle informacji przekazuje autorka w temacie pierścionka. I wszystkiego innego też.
Najwyraźniej czytelnikowi powinno wystarczyć „chyba jakiś związek ma to z Królową Elfów (skoro są nawiązania do „Snu nocy letniej” i „Króla Elfów”)”.
To poniżej to cytat z wizji Mikołaja:
Po wizji zdenerwowany Mikołaj wygłasza do Michała coś takiego:Czuł się, jakby spędził pod ziemią długie tygodnie i dopiero teraz nadludzkim wysiłkiem wyczołgał się na powierzchnię. Przed oczami wciąż miał twarz nieznajomej – rude włosy wijące się w wężowy sposób, trójkątną twarz usianą piegami, oczy podłużne jak ziarna kardamonu. Skórę, oślizgłą i wilgotną, o odcieniu podobnym do rozkładającego się trupa. Jej głos jeszcze raz rozbrzmiał mu w umyśle.
Zatrzymam swój krzyk dla ciebie. Chodź do mnie. Chodź. Zatrzymam swój krzyk.
Zielonkawy palec na gnijących ustach. Zimno i mrok, ziemia zamykająca się nad nim z cichym mlaśnięciem. Uśpiona trwoga, czekająca w ciemnościach na swoją kolej.
- Posłuchaj mnie, Michał – Mikołaj pochylił się nad barową ladą. Na jego twarzy próżno było szukać zwykłego, ironicznego uśmiechu. – Jest taki facet, Szkot. Przychodzi tu kilka razy w tygodniu. Mówi, że tęskni za wzgórzami i pije jednego dżeka za drugim. A jak się napije, mówi o elfach. O podmieńcach, podrzucanych przez wróżki i zjadających swoich przybranych ludzkich rodziców. O zaklętych kręgach z grzybów, w które można wpaść po zmroku i nigdy się już nie wydostać.
Pomiędzy cytatami nie ma przerwy. Kto mi powie, jak jedno łączy się z drugim? I przy okazji z pierścionkiem? Dlaczego wizja jakiejś rudej, półmartwej, gadziej kobiety, nakazuje natychmiastowe powiadomienie kolegi o tym, że przychodzi tu jakiś gość, który jak się nawali alkoholem to gada o elfach? Dlaczego pijacka gadka nagle stała się ważna? A już wiem czemu! Mikołaj przechodzi do newsa z gatunku „kryminał z malowniczymi elementami grozy”:
Tak! Ukrainkę zabiła gadzia kobieta! Wszystkie kawałki puzzli wskoczyły na miejsce! I ma to związek z pierścionkiem! Tylko nie wiem co to jest włóczenie się „z mną”.- Słuchaj mnie! W zeszłe wakacje przyjechała do nas grupa Ukraińców. I była taka jedna Irina. Nie wiem, czy ona się nie lubiła z resztą swoich ziomków, czy coś, ale prawda była taka, że włóczyła się sama. Zawsze sama, ewentualnie z nami, z Miją, Carlosem, mną i kto tam jeszcze był pod ręką. Ale któregoś razu miała najpóźniejszą zmianę i nikt z nas nie został, żeby ją odprowadzić. I Ira zaginęła. ku**a, przepadła jak kamień w wodę! I wiesz, co się okazało? Że ktoś ją udusił. Prawdopodobnie dla zabawy.
- Ja pierdolę…
- Udusił ją jej własnymi włosami zaplecionymi w sznur. – Oczy Mikołaja błyszczały niepokojem.
A Mikołaj ma schizofrenię...
Tak se gadałem, chłopie. Lepiej oddaj ten pierścionek, bo tak mi się wydaje, że ma to związek ze śmiercią, i miałem straszną wizję, i wydaje mi się, że Ukrainkę zabiła gadzia kobieta, ale jak nie to nie… Ważniejsze byś wracał do stolika, bo ci pannę lokales podrywa...- …ale oddaj go. Nie przyniesie wam szczęścia. I to nie tylko dlatego, że ja tak mówię. A poza tym zainteresuj się swoimi dziewczynami, bo znalazły sobie ciekawe towarzystwo – mruknął cicho Mikołaj i wrócił do pracy.
I jeszcze:
To są te kłopoty. Facet rysuje. Przerażające. Normalnie, już lepiej żeby po wejściu strzelał z kałacha albo rzucał nożami...- To jest właśnie ten facet, o którym ci mówiłem – mruknął Mikołaj, zbierając szklanki i resztki frytek z sąsiedniego stołu. – Hamish MacGregor. Nie podoba mi się to wszystko… jak on się pojawia, przynosi ze sobą kłopoty.
Jakby na potwierdzenie słów [tych o kłopotach – przyp. mój] człowiek przy barze łyknął zdrowo ze swojej szklanki, wyjął z kieszeni peleryny jakieś papiery i ogryzek ołówka i zaczął naprędce bazgrać albo coś zapisywać.
Rysuje jakieś fantastyczne postacie:
I nieco niezwiązane z poprzednim:- On rysuje. Rysuje elfy. Wiecie, jak go nazywają na mieście? Hamish the Fairy Painter. Hamish Elfi Malarz. Wystarczy dać mu kawałek długopisu, kredki, nawet węgla, a on od razu naszkicuje ci, co tylko będziesz chciała. Banshees, red caps, z czapeczkami nasiąkającymi ludzką krwią z pól bitwy… chochliki mieszkające w grobowcach. Błędne ogniki ze szkockich mokradeł. Puki…- ciągnął niechętnie wyliczankę Mikołaj.
Tak się zaczyna klasyczne bójka w karczmie (lub w pubie) w tekście fantastycznym lub amerykańskim filmie. Przybysz włazi do knajpy i wszyscy porzucają to co aktualnie robili i wlepiają gały w przybyłego. W realu ludzie raczej są zajęci w kółkach własnych znajomych i mało zwracają uwagi na otoczenie, chyba że siedzą w kółku jednoosobowym lub obok eksploduje granat.- Michał! – Nora popatrzyła na niego z autentyczną zgrozą. – Czyś ty zwariował? Po to tłukliśmy się za chore pieniądze aż tutaj, żeby zrezygnować? Dlaczego…
Przerwał jej cynowy dzwonek nad drzwiami. Stanął w nich żylasty pięćdziesięciolatek w żółtej nieprzemakalnej pelerynie. Siwe włosy przykleiły mu się do czaszki, jasnoniebieskie oczy wwiercały się w półki z alkoholami za barem.
Oraz:
Panie Michale, więcej zdecydowania! Skoro to bajeczka, warta tyle co śnieg sprzed pięciu lat, to czemu pan drżysz niby osika i nie chcesz się podzielić newsem z paniami?- Jak on właściwie ma na imię? – zainteresował się, spoglądając na nieznajomego. Trochę kręciło mu się w głowie – nie wiedział, czy to rewelacje Mikołaja czy alkohol namieszał mu pod kopułą. Wiedział, że usłyszane bajeczki były warte mniej więcej tyle, co śnieg sprzed pięciu lat, ale historia z Ukrainką nie dawała mu spokoju. I do tego jej morderca wciąż chodził wolno… Zadrżał. A co, gdyby coś takiego przytrafiło się dziewczynom?
- Robin – odpowiedziała mu tymczasem Nora. – Mówiłeś coś, bo się zamyśliłam?
- Nie, nic – wykręcił się Michał. Lepiej nic nie mówić, tylko by ją wystraszył. – A może byśmy tak wrócili już do domu?
Autorko usiłuję pokazać, że fatalnie zakomponowałaś te, kluczowe dla wannabe opowiadania, sceny. Źle prowadzisz postacie, stąd zachwują się one dziwacznie i nielogicznie - widać ewidentnie chciejstwo autorskie. Nie potrafiłaś mnie przekonać ani pokazać, że gadanie Hamisha to coś więcej niż pijackie pierdoły, nie umiesz przedstawić wiarygodnie rozterek Mikołaja, który, jak rozumiem, przeczuwa, że za gadaniem i rysunkami Szkota kryje się coś więcej, przez co zachowania Mikołaja jest niespójne. Źle rozkładasz akcenty przez co sama sobie przeczysz. Pokazujesz element ewidentnie ważny dla rozwoju wydarzeń, ale nie pokazujesz jego związku z resztą tekstu (pierścionek). Nie panujesz nad słowami i nad biegiem... powiedzmy, fabuły.
IMO, fatalnie.
* - z tego samego miejsca. Chyba. :)
** - nie góglać. Nie istnieje. :)
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Zatrzymam swój krzyk
Neu opisał, to mi pozostało zrobić plan. Plan jest zawsze wygodny, żeby pokazać, dlaczego fabuła się nie pojawiła.
1. Wprowadzenie - troje Polaków (Nora i Klara, siostry, oraz Michał, narzeczony in spe Nory) jest w Londynie. Ciągle pada, z czego nie są zadowoleni. Dwa dnu do czegoś - nie wiadomo czego.
2. Trójka bohaterów (?) pojawia się w pubie, w którym pracuje znajomy Michała, Mikołaj.
3. Rozmowa Michała i Mikołaja, z której wynika, że Michał chce się oświadczyć Norze w Szkocji. Pokazuje pierścionek kupiony na tę okazję.
4. Mikołaj ma wizję trupiej kobiety (śmierci?) i każe Michałowi oddać pierścionek, bo nie przyniesie szczęścia zakochanej parze.
5. Mikołaj mówi Michałowi o gościu pubu, Szkocie, który opowiada o elfach i innych takich szkockich legendach.
6. Mikołaj opowiada o Ukraince zamordowanej w zeszłym roku w bardzo wymyślny sposób - ma to być argument dla Michała, aby oddał pierścionek. Mikołaj przyznaje się też do wizji (wywołanej chyba przez dotknięcie pierścionka?).
7. Mikołaj wskazuje, że Nora i Klara znalazły sobie towarzystwo, więc Michał dołącza do sióstr i nieznajomego.
8. Nieznajomy ma na imię Robin. Proponuje, żeby grupa, która wybiera się do Szkocji, przenocowała u niego.
9. W pubie pojawia się gość od elfów, po czym próbuje zaatakować Mikołaja, Norę, Klarę i Robina. Po bójce w pubie Szkot od elfów próbuje ostrzec Michała, żeby nie szli z Robinem, bo ten ich zabierze "do niej". Michał nic nie rozumie, grupa z Robinem opuszcza pub.
10. Michał, Nora, Klara i Robin jadą pociągiem do Szkocji.
11. Wizja - jakaś kobieta wzywa chłopaka (Michała) i obiecuje mu nazwać tysiąc ileś grzechów oraz zatrzymać swój krzyk (tytułowy).
12. Michał budzi się po wizji kobiety/śnie. Pociąg stoi, Nory i Klary nie ma, jest tylko Robin. Okazuje się, że Robin to puk, który zabierze Michała do królowej elfów.
I wszystko staje się jasne, jak się popatrzy na plan. Wszystko zaczyna się i kończy na związkach między epizodami. Po przeczytaniu tekstu i popatrzeniu na plan widać, ze związków między epizodami zwyczajnie nie ma. Tak samo, jak wcześniej brakowało wewnętrznych związków w zdaniach albo w opisach.
Epizody, Autorko, pojawiają się znikąd, bez wyrazistej logiki. Skąd wziął się pierścionek i dlaczego jego rola nie została wyjaśniona w toku zdarzeń? Dlaczego Hamish zajmował się elfami i ogólnie starymi podaniami? Jak kwestie elfów, puków czy innych krasnych ludków łączą się z zabójstwem Ukrainki? Czemu Robin (puk) wybrał właśnie Michała, aby sprowadzić go do królowej pod górą? Czego chce królowa i po co zsyła wizje na przypadkowych osobników? O co chodzi z tymi grzechami? I co ma do tego deszcz w Londynie?
To takie podstawowe pytania, które się nasuwają. Zdarzenia w Twoim tekście, Autorko, nie są powiązane, nie wynikają logicznie w toku zdarzeń. Tekst jest do tego stopnia niejasny, że trudno nawet powiedzieć, kto jest bohaterem. Z przedstawienia wynika, że Michał, Nora i Klara, ale potem pojawia się Mikołaj, Hamish i Robin, a siostry znikają w tle i niczego "nie robią" dla akcji.
Nie dokonujesz wyborów, Autorko. Nie wybrałaś bohatera, nie określiłaś, co ma robić i co się z nim ma stać. W rezultacie postacie miotają się po epizodach bez wyraźnego sensu, a epizody nie układają się w wyrazistą całość. Nie zadałaś sobie trudu, Autorko, żeby zastanowić się, po co opowiadasz o tym czy o tamtym (np. o Hamishu lub Mikołaju), skoro postacie te znikają w fabularnej próżni, gdy tylko pociąg do Szkocji odjeżdża ze stacji w Liverpoolu.
Opowieść (czyli fabuła) musi być spójna. Jej części muszą być logicznie powiązane ze sobą, a te powiązania powinny być czytelne dla odbiorcy. Jak ta przysłowiowa strzelba - jeżeli wisi na ścianie w pierwszym akcie, to w ostatnim wystrzeli.
Tutaj powinno być podobnie. Skoro zwracasz uwagę na deszcz, wypada, żeby wyjaśniło się, dlaczego ten deszcz był taki ważny.
Wprowadzasz do akcji postać, na której narrator się skupia, więc musisz tą postać rozegrać od początku (wprowadzenia do akcji) do końca (rozwiązania jej losów - postaci, nie akcji rzecz jasna). Tymczasem Ty, Autorko, wyciągasz sobie Mikołaja albo Hamisha jak króliki z kapelusza i porzucasz ich, gdy nie wiesz, co dalej z nimi zrobić. O siostrach nie wspomnę - przedstawiłaś je jako bohaterki pierwszoplanowe, a po pierwszym dialogu praktycznie zepchnęłaś w tło, bo nie mogłaś ich całkowicie usunąć (dopiero na koniec Ci się udało je skreślić). Z obecności Nory czy Klary dla rozwoju wydarzeń nie wynika zupełnie nic. Po co kazałaś mi je poznać, Autorko, po co mi je opisywałaś, skoro niczego z nimi nie zrobiłaś potem?
Z pierścionkiem, elementem istotnym, jak się mogło wydawać, zrobiłaś to samo. Pojawił się pretekstowo, żeby Mikołaj mógł mieć wizję. No, doprawdy... Potem rola pierścionka przestaje mieć znaczenie i przedmiot ten (sokół noweli in spe) znika w fabularnej próżni jak wcześniej Klara i Nora.
Nie wspomnę, że ową królową spod góry mogłabyś trochę przybliżyć odbiorcy, bo domyślność każdego czytelnika ma swoje granice. Nie wiem, kim jest ta pani i czego chce od Michała, nie mam pojęcia, co wyrażają wizje, w których występuje... Pewnie dlatego, że to najbardziej bełkotliwe fragmenty całego tekstu. Zwłaszcza ten:
No, przykro mi, Autorko, ale tekst, który zaprezentowałaś, nie spełnia podstawowych wymogów przekazu literackiego. Nie zawiera zrozumiałej i uporządkowanej wewnętrznie treści - ani na poziomie dosłownym (językowym), ani koncepcyjnym (kompozycji epizodów, następstwa opisywanych wydarzeń).
Spotkałam się ze stwierdzeniem, że literatura jest opisem wybranych aspektów życia. To fałsz. Życie jest chaotyczne, pełne niedokończonych wątków i zdarzeń bez konsekwencji. Literatura to porządek, który tylko czasami udaje chaos - gdy ma to znaczenie dla fabuły. Dlatego opisywanie rzeczywistości nigdy się nie sprawdza, trzeba tę rzeczywistość najpierw przetworzyć i uporządkować, aby zmieniła się fabułę.
Poległaś, Autorko, na wielu polach, ale największą porażką tego tekstu jest po prostu brak spójnej opowieści. Czyli brak fabuły.
Dlatego wyszło słabo, nudno i bełkotliwie.
Niestety.
1. Wprowadzenie - troje Polaków (Nora i Klara, siostry, oraz Michał, narzeczony in spe Nory) jest w Londynie. Ciągle pada, z czego nie są zadowoleni. Dwa dnu do czegoś - nie wiadomo czego.
2. Trójka bohaterów (?) pojawia się w pubie, w którym pracuje znajomy Michała, Mikołaj.
3. Rozmowa Michała i Mikołaja, z której wynika, że Michał chce się oświadczyć Norze w Szkocji. Pokazuje pierścionek kupiony na tę okazję.
4. Mikołaj ma wizję trupiej kobiety (śmierci?) i każe Michałowi oddać pierścionek, bo nie przyniesie szczęścia zakochanej parze.
5. Mikołaj mówi Michałowi o gościu pubu, Szkocie, który opowiada o elfach i innych takich szkockich legendach.
6. Mikołaj opowiada o Ukraince zamordowanej w zeszłym roku w bardzo wymyślny sposób - ma to być argument dla Michała, aby oddał pierścionek. Mikołaj przyznaje się też do wizji (wywołanej chyba przez dotknięcie pierścionka?).
7. Mikołaj wskazuje, że Nora i Klara znalazły sobie towarzystwo, więc Michał dołącza do sióstr i nieznajomego.
8. Nieznajomy ma na imię Robin. Proponuje, żeby grupa, która wybiera się do Szkocji, przenocowała u niego.
9. W pubie pojawia się gość od elfów, po czym próbuje zaatakować Mikołaja, Norę, Klarę i Robina. Po bójce w pubie Szkot od elfów próbuje ostrzec Michała, żeby nie szli z Robinem, bo ten ich zabierze "do niej". Michał nic nie rozumie, grupa z Robinem opuszcza pub.
10. Michał, Nora, Klara i Robin jadą pociągiem do Szkocji.
11. Wizja - jakaś kobieta wzywa chłopaka (Michała) i obiecuje mu nazwać tysiąc ileś grzechów oraz zatrzymać swój krzyk (tytułowy).
12. Michał budzi się po wizji kobiety/śnie. Pociąg stoi, Nory i Klary nie ma, jest tylko Robin. Okazuje się, że Robin to puk, który zabierze Michała do królowej elfów.
I wszystko staje się jasne, jak się popatrzy na plan. Wszystko zaczyna się i kończy na związkach między epizodami. Po przeczytaniu tekstu i popatrzeniu na plan widać, ze związków między epizodami zwyczajnie nie ma. Tak samo, jak wcześniej brakowało wewnętrznych związków w zdaniach albo w opisach.
Epizody, Autorko, pojawiają się znikąd, bez wyrazistej logiki. Skąd wziął się pierścionek i dlaczego jego rola nie została wyjaśniona w toku zdarzeń? Dlaczego Hamish zajmował się elfami i ogólnie starymi podaniami? Jak kwestie elfów, puków czy innych krasnych ludków łączą się z zabójstwem Ukrainki? Czemu Robin (puk) wybrał właśnie Michała, aby sprowadzić go do królowej pod górą? Czego chce królowa i po co zsyła wizje na przypadkowych osobników? O co chodzi z tymi grzechami? I co ma do tego deszcz w Londynie?
To takie podstawowe pytania, które się nasuwają. Zdarzenia w Twoim tekście, Autorko, nie są powiązane, nie wynikają logicznie w toku zdarzeń. Tekst jest do tego stopnia niejasny, że trudno nawet powiedzieć, kto jest bohaterem. Z przedstawienia wynika, że Michał, Nora i Klara, ale potem pojawia się Mikołaj, Hamish i Robin, a siostry znikają w tle i niczego "nie robią" dla akcji.
Nie dokonujesz wyborów, Autorko. Nie wybrałaś bohatera, nie określiłaś, co ma robić i co się z nim ma stać. W rezultacie postacie miotają się po epizodach bez wyraźnego sensu, a epizody nie układają się w wyrazistą całość. Nie zadałaś sobie trudu, Autorko, żeby zastanowić się, po co opowiadasz o tym czy o tamtym (np. o Hamishu lub Mikołaju), skoro postacie te znikają w fabularnej próżni, gdy tylko pociąg do Szkocji odjeżdża ze stacji w Liverpoolu.
Opowieść (czyli fabuła) musi być spójna. Jej części muszą być logicznie powiązane ze sobą, a te powiązania powinny być czytelne dla odbiorcy. Jak ta przysłowiowa strzelba - jeżeli wisi na ścianie w pierwszym akcie, to w ostatnim wystrzeli.
Tutaj powinno być podobnie. Skoro zwracasz uwagę na deszcz, wypada, żeby wyjaśniło się, dlaczego ten deszcz był taki ważny.
Wprowadzasz do akcji postać, na której narrator się skupia, więc musisz tą postać rozegrać od początku (wprowadzenia do akcji) do końca (rozwiązania jej losów - postaci, nie akcji rzecz jasna). Tymczasem Ty, Autorko, wyciągasz sobie Mikołaja albo Hamisha jak króliki z kapelusza i porzucasz ich, gdy nie wiesz, co dalej z nimi zrobić. O siostrach nie wspomnę - przedstawiłaś je jako bohaterki pierwszoplanowe, a po pierwszym dialogu praktycznie zepchnęłaś w tło, bo nie mogłaś ich całkowicie usunąć (dopiero na koniec Ci się udało je skreślić). Z obecności Nory czy Klary dla rozwoju wydarzeń nie wynika zupełnie nic. Po co kazałaś mi je poznać, Autorko, po co mi je opisywałaś, skoro niczego z nimi nie zrobiłaś potem?
Z pierścionkiem, elementem istotnym, jak się mogło wydawać, zrobiłaś to samo. Pojawił się pretekstowo, żeby Mikołaj mógł mieć wizję. No, doprawdy... Potem rola pierścionka przestaje mieć znaczenie i przedmiot ten (sokół noweli in spe) znika w fabularnej próżni jak wcześniej Klara i Nora.
Nie wspomnę, że ową królową spod góry mogłabyś trochę przybliżyć odbiorcy, bo domyślność każdego czytelnika ma swoje granice. Nie wiem, kim jest ta pani i czego chce od Michała, nie mam pojęcia, co wyrażają wizje, w których występuje... Pewnie dlatego, że to najbardziej bełkotliwe fragmenty całego tekstu. Zwłaszcza ten:
Pomijam, że nie rozumiem całego fragmentu - to poetycki, oniryczny bełkot. Jednak ta ekspedientka w środku wizji bardzo mnie zaintrygowała. Ot, tak sobie pojawiła się znikąd i zaraz zniknęła. Jak się wiąże z resztą tego epizodu/wizji, nie wiem. Wiele można mi zarzucić, ale nie to, że rozumiem bełkot. Nie rozumiem. I jestem z tego dumna.Nazwę ci wszystkie moje grzechy. Mam ich sto osiem tysięcy pięćset trzydzieści sześć. Właściwie, to możemy zacząć już teraz. Mamy czas. Dużo czasu, przecież się nigdzie nie wybierasz, prawda? Mój zakochany chłopcze. Kiedy cię tylko zobaczyłam, wiedziałam, że robię dobrze. To zaszczyt, czujesz to?
Ekspedientka z Bedford wyglądała teraz inaczej pomimo tego samego tweedowego kostiumu. Włosy miała rude jak bursztyn, a usta umazane czerwonym winem.
Chodź do mnie. Już niedaleko. Zatrzymam dla ciebie swój krzyk, żebyś mógł go posłuchać
No, przykro mi, Autorko, ale tekst, który zaprezentowałaś, nie spełnia podstawowych wymogów przekazu literackiego. Nie zawiera zrozumiałej i uporządkowanej wewnętrznie treści - ani na poziomie dosłownym (językowym), ani koncepcyjnym (kompozycji epizodów, następstwa opisywanych wydarzeń).
Spotkałam się ze stwierdzeniem, że literatura jest opisem wybranych aspektów życia. To fałsz. Życie jest chaotyczne, pełne niedokończonych wątków i zdarzeń bez konsekwencji. Literatura to porządek, który tylko czasami udaje chaos - gdy ma to znaczenie dla fabuły. Dlatego opisywanie rzeczywistości nigdy się nie sprawdza, trzeba tę rzeczywistość najpierw przetworzyć i uporządkować, aby zmieniła się fabułę.
Poległaś, Autorko, na wielu polach, ale największą porażką tego tekstu jest po prostu brak spójnej opowieści. Czyli brak fabuły.
Dlatego wyszło słabo, nudno i bełkotliwie.
Niestety.
So many wankers - so little time...
- Kruger
- Zgred, tetryk i maruda
- Posty: 3413
- Rejestracja: pn, 29 wrz 2008 14:51
- Płeć: Mężczyzna
Zatrzymam swój krzyk
Dla porządku - scaliłem posty Neu metodą wkopiowania i usunięcia, ale mam jedną uwagę.
Na znanym mi innym forum chodzącym (o ile mogę wizualnie ocenić) na tym samym silniku, choć może na innej wersji, jest takie cuś, ze jak pisze kolejnego posta pod swoim, strona automatycznie mi jego treść wkleja w treść poprzedniego z dopiskiem "Added" czy "Edited" (nie pamiętam).
Na znanym mi innym forum chodzącym (o ile mogę wizualnie ocenić) na tym samym silniku, choć może na innej wersji, jest takie cuś, ze jak pisze kolejnego posta pod swoim, strona automatycznie mi jego treść wkleja w treść poprzedniego z dopiskiem "Added" czy "Edited" (nie pamiętam).
"Trzeba się pilnować, bo inaczej ani się człowiek obejrzy, a już zaczyna każdego żałować i w końcu nie ma komu w mordę dać." W. Wharton
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA
- sprutygolf
- Sepulka
- Posty: 87
- Rejestracja: ndz, 17 lut 2013 14:05
- Płeć: Mężczyzna
Zatrzymam swój krzyk
Najpierw pochwała. Ja wiem, że to nie jest miejsce na chwalenie, ale jako człek miłosierny chcę zaaplikować Autorce łyżkę miodu przed utopieniem jej (Autorki, znaczy) w beczce dziegciu.
Otóż... zostałem nagrodzony w finale opowiadania! :) Albowiem okazało się, że owo wkurzające mnie i dziwaczne „przyklepywanie włosów w okolicach uszu”, któremu oddawał się Robin, miało głęboki sens! A co najlepsze, Autorka jakimś cudem opanowała swe ciągoty do łopatologii* i NARESZCIE mogłem czegoś domyślić się sam – otóż tajemniczy Robin to skubany elf był! Elf! I włosami maskował te swoje szpiczaste uszy, a przyklepywał je (włosy, znaczy) dla upewnienia się, że są dobrze zamaskowane (uszy, znaczy)... ups, zdaje się że o łopacie coś nadmieniłem? Szewc bez butów... Już koniec. Beczkowóz nadjeżdża.
Jak jak najsłuszniej napisała Lady Małgorzata, pięcioletni śnieg to przesaaadny baaardzo jest. Nadmiarowy. I... irytujący. Czy dalszy rozwój idei to „5 grzybów w barszcz”? A może, Autorko, upieczemy 15 pieczeni przy trzech ogniach? Gdzie kucharek siedem, obiad ani jeden. Na troje babka wróżyła. O, to ma sens: zwycięstwo, porażka albo remis! :)
Więc może raczej dźwięk dzwonka jej przerwał?
- Oddaj go.
*
Michał obudził się z krzykiem.
Na koniec coś dla osłody, okazało się albowiem, że w nawigatorni, tuż za sterami wysokości, na dnie słoiczka została mi jeszcze zapomniana, maleńka łyżeczka miodu. :)
Plus za tytuł, Autorko. Mnie się spodobał, choć nie od pierwszego wejrzenia. Ale jest dobry, zapada w pamięć i dużo obiecuje, więc słusznym zabiegiem było kilkukrotne wykorzystanie go w tekście.
*chyba, że miał miejsce gorszy wariant: Autorka przeoczyła i po prostu nie umieściła tu wyjaśnienia ach, jakże niezbędnego. Hm, aż mam ochotę coś puścić... A niech tam, puśćmy więc wodze fantazji! Robin wszak żyje sobie w Anglii lub Szkocji w XXI wieku, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby udał się z pewną taką nieśmiałością do pewnego takiego przybytku, azaliż się mylę? I już mamy gotowy dialog, taki np.:
- Dzień dobry, przyszedłem na podcięcie końcówek...
- Dzień dobry, fryzjer jest w lokalu obok, tutaj mamy gabinet chirurgii plastycznej.
- Wiem, proszę pozwolić mi dokończyć zdanie. Przyszedłem na podcięcie końcówek... uszu.
I sierioznyj problem mamy raz na zawsze... przyklepany:)
Tu dygresja: elfom nigdy nie rozdwajają się końcówki włosów. Nigdy, ta rasa tak już ma. Zostawcie wujcia googla, bo nigdzie tej informacji nie znajdziecie – właśnie ją wymyśliłem.
PS. Wszystkie poglądy, uwagi i zarzuty tu zaprezentowane są tylko moimi prywatnymi poglądami, mogę się mylić i nie roszczę sobie żadnych pretensji co do używania poprawnej polszczyzny. Chowgch! ;)
Otóż... zostałem nagrodzony w finale opowiadania! :) Albowiem okazało się, że owo wkurzające mnie i dziwaczne „przyklepywanie włosów w okolicach uszu”, któremu oddawał się Robin, miało głęboki sens! A co najlepsze, Autorka jakimś cudem opanowała swe ciągoty do łopatologii* i NARESZCIE mogłem czegoś domyślić się sam – otóż tajemniczy Robin to skubany elf był! Elf! I włosami maskował te swoje szpiczaste uszy, a przyklepywał je (włosy, znaczy) dla upewnienia się, że są dobrze zamaskowane (uszy, znaczy)... ups, zdaje się że o łopacie coś nadmieniłem? Szewc bez butów... Już koniec. Beczkowóz nadjeżdża.
Jak jak najsłuszniej napisała Lady Małgorzata, pięcioletni śnieg to przesaaadny baaardzo jest. Nadmiarowy. I... irytujący. Czy dalszy rozwój idei to „5 grzybów w barszcz”? A może, Autorko, upieczemy 15 pieczeni przy trzech ogniach? Gdzie kucharek siedem, obiad ani jeden. Na troje babka wróżyła. O, to ma sens: zwycięstwo, porażka albo remis! :)
[...]gwiazdy seriali BBC, gotowe do próśb o autograf [...]
Gotowe do spełnienia/realizacji próśb? Czy może gwiazdy same proszą o autografy przypadkowych przechodniów? Kto im zabroni zresztą...
[...] znali z albumów i Internetu.
Racja, racja, Internet to jest to, bo taki internet wygląda zbyt mało dostojnie.
I nic, ani burze, ani gradobicie, ani nawet narzekania Klary czy ziejące ogniem smoki nie zawróciłyby ich z obranej trasy.
Chyba konsekwentniej byłoby użyć liczby mnogiej: burze, gradobicia, narzekania, smoki.
[...] ziejące ogniem smoki nie zawróciłyby ich z obranej trasy.
Jak mawiał nieodżałowany Andy Kaufman: Oh, really?? Oni musieli być nienormalni wyjątkowo, toć ziejące ogniem smoki zawróciłyby z trasy każdego! Oprócz Heraklesa być może...
[...] ciemne włosy Klary, odziedziczone tą samą drogą genetyczną co jej siostra [...]
włosy odziedziczone tą samą drogą co jej siostra?? Neu już to poszatkował, ale to takie kuriozum, że nie mogłem się powstrzymać: Autorko, o co tu chodzi?? Bo mi w pierwszej chwili przed oczami wyobraźni stanęli leżący... dobre, nie? ;) leżący razem Szanowni Rodzice rodzeństwa, zajęci przekazywaniem sobie materiału genetycznego. Poniższe również neu rozebrał (hehe):
[...] tworzyły fryzurę topielicy obdarzonej niewymuszonym wdziękiem.
Jasne, ciemne włosy tworzyły fryzurę topielicy... i zdaje się nieźle obdarzonej!? ;) Nagroda publiczności za ten „niewymuszony wdzięk”... rozkładających się zwłok.
Przerwał jej cynowy dzwonek nad drzwiami.
- Hallooo, jestem cynowy dzwonek i mam dość ignorowania mnie! Domagam się odrobiny uwagi!
Więc może raczej dźwięk dzwonka jej przerwał?
[...] pięćdziesięciolatek [...] Widocznie stary był tu stałym klientem.
No popatrz, a w Polsce taki „stary” to musi jeszcze 15 lat tyrać do emerytury! Gerontowyzysk to istny (nno cco.. wymyśliłem taki nowy wyraz, głupawy trochę, fakt, ale nowy:).
[...] zakrył pomarszczoną ręką twarz [...]
Bo taka 50-letnia dłoń to dopiero musi być pomarszczona. Sam mam dwie takie to wiem.
[...] prawda była taka, że włóczyła się sama. Zawsze sama [...]
No, jak zawsze, to zawsze, wszystko jasne (wiemy, że chodzi o Irinę, już mi się nie chce katować tej prawdy, co to się sama włóczyła).
[...] ewentualnie z nami, z Miją, Carlosem, mną i kto tam jeszcze był pod ręką.
Achaaa.. czyli słowo „zawsze” otrzymało nowe znaczenie. Gdybym tak od dziś zamiast „czasem” i „często” mówił „zawsze”, ciekawe, do czego by mnie to doprowadziło? Czasem jestem uparty, często bezmyślnie gapię się w okno, czasem mam ochotę sprzedać liścia szefowi... Hm, a może lepiej pozostać przy powszechnie rozumianym sensie słowa „zawsze”, Autorko?
Po chwili Mikołaj wydusił z siebie chrypliwym głosem:
- Oddaj go.
Tu zdecydowanie trafniejsze byłoby „zwróć go”, albo „oddaj go jubilerowi”, albowiem czytelnik może odnieść wrażenie, że pierścionek był wcześniej własnością Mikołaja. Ale to detal. Dużo gorsze jest, jak już napisała Lady M., kompletne pominięcie wątku pierścionka w dalszej treści, czyli instrumentalne wykorzystywanie osób i rzeczy. Jest strzelba? Jest. Nie wypaliła? Ano. To po co była??
Zimno i mrok, ziemia zamykająca się nad nim z cichym mlaśnięciem.
Ziemia zamykająca się nad mrokiem jednoznacznie wskazuje, że znajdujemy się we wnętrzu sfery. No cóż, zdarzają się i takie osobliwe poglądy. :)
Wyskubał jej wszystkie włosy, jeden po drugim, [...]
Mało wiarygodne, a to dlatego: wyskubanie „jeden po drugim” stu tysięcy włosów – bo przeciętnie tyle ich przypada na głowę;) - zajęłoby, momencik... zakładam, że sprawca był wydajny i pozyskiwał 2 włosy na sekundę, czyli... ok. 14 godzin by to zajęło. Ech, jak ta matma potrafi obrzydzić życie pisarce:)
Łagodny szum pociągu pasował do wzgórz falujących rytmicznie za oknem.
Ruchome piaski w Szkocji? Czy może trzęsienie ziemi tymi wzgórzami poruszało?
Chodź. Zatrzymam dla ciebie swój krzyk.
*
Michał obudził się z krzykiem.
No i dobrze, zgodnie z obietnicą krzyk (a i pociąg przy okazji) został zatrzymany:)
Robin w zwolnionym tempie odwrócił głowę [...]
W zwolnionym tempie to raczej można obejrzeć sobie jak straciliśmy drugą bramkę w meczu z Senegalem (dla masochistów). A Robin mógł tę głowę odwrócić wolno, powoli, zwolna a nawet... złowrogo, toć polska język bogata.
Na jego twarz wypłynął dziwny, leniwy uśmiech.
A z jakich głębin wypłynął ten dziwny leniwiec? Z głębin wyobraźni.
Michał usłyszał w swoim głosie odcień paniki.
Bo ja wiem... odcień to raczej oczami się ogląda, a usłyszeć mógłby np. nutę. Zresztą wywaliłbym to zdanie w całości, bo moim skromnym pozostała całość tylko by na tym zabiegu zyskała.
Na koniec coś dla osłody, okazało się albowiem, że w nawigatorni, tuż za sterami wysokości, na dnie słoiczka została mi jeszcze zapomniana, maleńka łyżeczka miodu. :)
Plus za tytuł, Autorko. Mnie się spodobał, choć nie od pierwszego wejrzenia. Ale jest dobry, zapada w pamięć i dużo obiecuje, więc słusznym zabiegiem było kilkukrotne wykorzystanie go w tekście.
*chyba, że miał miejsce gorszy wariant: Autorka przeoczyła i po prostu nie umieściła tu wyjaśnienia ach, jakże niezbędnego. Hm, aż mam ochotę coś puścić... A niech tam, puśćmy więc wodze fantazji! Robin wszak żyje sobie w Anglii lub Szkocji w XXI wieku, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby udał się z pewną taką nieśmiałością do pewnego takiego przybytku, azaliż się mylę? I już mamy gotowy dialog, taki np.:
- Dzień dobry, przyszedłem na podcięcie końcówek...
- Dzień dobry, fryzjer jest w lokalu obok, tutaj mamy gabinet chirurgii plastycznej.
- Wiem, proszę pozwolić mi dokończyć zdanie. Przyszedłem na podcięcie końcówek... uszu.
I sierioznyj problem mamy raz na zawsze... przyklepany:)
Tu dygresja: elfom nigdy nie rozdwajają się końcówki włosów. Nigdy, ta rasa tak już ma. Zostawcie wujcia googla, bo nigdzie tej informacji nie znajdziecie – właśnie ją wymyśliłem.
PS. Wszystkie poglądy, uwagi i zarzuty tu zaprezentowane są tylko moimi prywatnymi poglądami, mogę się mylić i nie roszczę sobie żadnych pretensji co do używania poprawnej polszczyzny. Chowgch! ;)
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Zatrzymam swój krzyk
A ja bardzo bym chciała poznać uzasadnienie. Znaczy, co jest takiego ładnego w tym tekście. Ms27, zechciej uzasadnić swoją ocenę. Naprawdę i bez złośliwości - jestem zaintrygowana.
So many wankers - so little time...
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
Zatrzymam swój krzyk
Nie karm trolla Margot. :)
I czasem na PW patrz.. :)
I czasem na PW patrz.. :)
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola