Opowiadanie "Julka" / 17 300 znakow

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
blazenada
Fargi
Posty: 363
Rejestracja: czw, 14 cze 2007 11:34
Płeć: Kobieta

Opowiadanie "Julka" / 17 300 znakow

Post autor: blazenada »

opowiadanie popelnione na konkurs fahrenheita 'koniec piesni' : ) bede wdzieczna za wybebeszenie mu flakow, zrobienie krawawej miazgi i ogolnie nie pozostawienie ani jednego suchego slowa : D
z gory dziekuje za poswiecony czas : )

edyta byla, ale poprawilam literowke w tekscie powyzej : ) ponizej nic nie ruszalam : )
w tytule liczbe znakow tez poprawilam, przepraszam i juzmnietuniema : )


Gdyby parę metrów wcześniej skręcili w lewo, a nie w prawo, nic by się nie stało. Gdyby Aneta nie powiodła wzrokiem za wiewiórką, byłby to dzień jak wszystkie wcześniej.
Kwiat swą czerwienią odcinał się na tle zielonego podszycia lasu. Mamił i hipnotyzował. Brał w posiadanie. Nie sposób było go nie zauważyć, nawet ze sporej odległości.
Za pierwszym, kawałek dalej, rósł następny. Potem kolejne.
- Zupełnie, jakby ktoś rozsypał cukierki na drodze do domku Baby Jagi – powiedział Damian otrzepując ze złością trampek z błota.
Jak nigdy wcześniej, Aneta roześmiała się rozbawiona jego słowami. Była damą niezwykłej urody, drobną brunetką o sarnich oczach, toteż chłopcy szybko jej ulegli.
Szli dalej ścieżką, prawie się do siebie nie odzywając. Julka wlokła się z naburmuszoną miną.
Ludzie przestali mnie odwiedzać już jakiś czas temu, z różnych powodów. Niektórzy zwyczajnie gubili drogę, inni z kolei w ogóle jej nie widzieli.
Staliście się, moi drodzy, odporni na magię. Jakąkolwiek przyjęłaby formę.
Wyobraźcie sobie więc moje zaskoczenie i ogromną radość, kiedy ta piątka zawitała w me skromne progi.
Od razu kazałem napalić w piecu.

Dzień był chłodny. Nachmurzone niebo nie przepuszczało zbyt wiele słońca, a na dodatek ociężałe chmury groziły deszczem.
Moje jagniątka natomiast najwyraźniej się zgubiły.
Damian, jakkolwiek nie byłby wpatrzony w Anetę, był również na skraju wytrzymałości.
- Robi się późno - rzucił zaczepnie.
Z zapartym tchem śledziłem rozwój wypadków.
- Damianku, jeszcze kawałeczek. Mam już prawie cały bukiet.
Damian przez chwilę bił się z myślami.
- Skręciliśmy już kilka razy - wypalił wreszcie. - Jeszcze trochę i naprawdę nie wrócimy.
- Wyluzuj, chłopie - mruknął Tomek widząc lekko skrzywione usta Anety.
- On ma rację. - W zielonych oczach Julki widziałem strach przed reakcją brata, lecz dużo bardziej bała się mojego lasu.
- A ty cicho bądź, gówniaro. Wleczesz się za nami jak pies!
- Nie mów tak do niej!
- Zamknij dupę! I nie wtrącaj się!
Zupełnie, jakby mieli po trzynaście lat. Młodzież w tych czasach jest taka… mizerna intelektualnie. Ja, będąc w ich wieku, miałem już żonę i dwójkę dzieci, oraz interes jak się patrzy.
A ci tutaj… aż żal bierze. Naprawdę.
Twarz Anety wyrażała bezgraniczne zdziwienie. Jej idealnie wyregulowane brwi podjechały wysoko w niemym niedowierzaniu. Jak to? Ona chce kwiaty, a oni stoją i się kłócą?
Kierowany męską solidarnością, zareagowałem zanim królewna z drewna rozpętała piekło i złamała serca większości zgromadzonych.
Co tu dużo mówić, lubię efektowne wejścia. Lecz tym razem budżet ściskał mnie za gardło.
Ograniczyłem się więc do wywołania burzy, ale za to porządnej. Z piorunami raz po raz siekącymi niebo, z grzmotami, które wydawały się trząść światem w posadach i ulewnym deszczem gnącym drzewa do ziemi.
Na twarzach moich gości, widziałem wyraźnie, odmalowało się bezbrzeżne zdziwienie. Burza pojawiła się znikąd. Nie miała prawa zaistnieć, nie tak nagle. A jednak to wszystko działo się naprawdę.
Wtedy zapaliłem światło.
Majaczyło gdzieś w oddali, sącząc się leniwie z okna wielkiego domu, którego wcześniej nie zauważyli.
Byli na tyle zdezorientowani, że nie pomyśleli o tym, iż nie widząc własnych butów nie mają prawa ujrzeć światła z tak daleka.
Ale, jak to mawiacie, tonący brzytwy się chwyta.
Ci tutaj też się chwycili. Całkiem mocno.
Ruszyli biegiem w stronę domu, w którym czekałem na nich ja. We własnej, wspaniałej osobie.
Kobiety wielokrotnie zachwycały się mą egzotyczną urodą.
Moją chlubą są włosy. Rude w ten wspaniały sposób, który kojarzy się z dojrzałymi kasztanami, spływające falami na ramiona i podkreślające zieleń oczu.
Drogie panie, cokolwiek byście myślały w tej chwili, żadna z was nie oparłaby się memu wdziękowi.
Drodzy panowie, cóż mogę powiedzieć? Że współczuję? Kiedy nie jest to prawdą. Lubię napawać się waszą porażką, bezsilną złością i zgrzytaniem zębów, kiedy widzicie jak wasze kobiety wybierają mężczyznę, jakim wy chcielibyście się stać.
Zacząłem odczuwać przyjemne podenerwowanie, gdy rozległo się gwałtowne pukanie.
Służąca otworzyła drzwi. Odczekałem chwilę, po czym również wyszedłem na powitanie. Byli w trakcie tłumaczenia dlaczego zawracają głowę, kiedy spostrzegli mnie.
Wyglądam jak żywcem wyciągnięty z filmów o Ludwiku XV. Żadnego nowoczesnego golfa, żadnych jeansów. Są za to koronki i misternie zdobiony justaucorps . Jedwabna kamizelka, koszula z żabotem, krótkie spodnie oraz półbuty z duża klamrą, które idealnie dopełniają całości.
A wszystko to utrzymane w kolorach jesieni.
- Witam – powiedziałem obdarzając ich uprzejmym zainteresowaniem. – Nazywam się Damięcki. Bartłomiej Damięcki – dodałem z trudem powstrzymując rozbawienie, przypomniawszy sobie jeden z oglądanych kiedyś filmów.
Pewnie wyobrażaliście sobie, że przemówię co najmniej średniowieczną łaciną? Wybaczcie więc rozczarowanie. Ostatnimi czasy, oglądam zbyt dużo telewizji, a kablówka może wykończyć nawet bardziej odpornych ode mnie.
Patrzyli po sobie, nie za bardzo mając pomysł na to, jak wyjaśnić mój wygląd.
Cóż, wszystko w moich rękach.
Popatrzyłem po twarzach długo oczekiwanych gości, zdziwiony ciszą, jaka zapadła. Następnie na moim obliczu pojawiło się zrozumienie, a wszystko to okrasiłem ciepłym uśmiechem.
Spojrzałem na swój strój i uniosłem ramiona, jakoś tak bezradnie.
- Jestem aktorem, ćwiczę przed premierą - nawet bardzo nie minąłem się z prawdą. - Rozumiecie, muszę oswoić się z rolą.
Racjonalizacja. Chwycicie wszystko, co tylko można wepchnąć w te wasze normy.
Nie wyobrażacie sobie, jaka ulga odmalowała się na ich twarzach. Kiedy znów zaczęli tłumaczyć, jeden przez drugiego, wszystko, co chwilę temu wyjaśniali służącej, uniosłem uciszająco dłoń i zaprosiłem na kolację.
Żebyście widzieli tę radość. Aż sam poweselałem, naprawdę.

Muszę przyznać, że w sumie was lubię. Wyrażanie uczuć przychodzi mi z najwyższym trudem, toteż czuję się w obowiązku poinformować was, kochani, że powinniście bardzo docenić to wyznanie. Tym niemniej, jest to sympatia, jaką wy darzycie swe psy, patrząc, jak rozkosznie ganiają swój ogon.

Wyrazom wdzięczności nie było końca, zwłaszcza, że wszyscy słyszeliśmy jak wielkie spustoszenie siała burza na zewnątrz.
Uważam, że nie ma sensu opowiadać o tym, jak wygląda mój dom. I tak wszyscy zobaczylibyście go inaczej.
Umówmy się więc, że kiedy wspomnę o zachęcająco wyglądającej jadalni, wyobrazicie sobie ją taką, jaką tylko macie ochotę.
Ogień może wesoło trzaskać w kominku, lub nie. Zasuszone zioła mogą wisieć to tu, to tam. Ściany mogą być bielone, wyłożone drewnem bądź pomalowane w paski. Rozumiecie?
Jeśli kiedyś do mnie zawitacie, przekonacie się, że wszystko wygląda tak, jak byście tego chcieli.
Chociaż oczywiście nie będziecie zdawać sobie z tego sprawy.

*

Miał w sobie coś z lisa. Albo najedzonego kota, któremu przeszkodzono w poobiedniej drzemce.
Patrzył na nas uśmiechając się nieustannie, ale jakoś tak… Sama nie wiem. Było w tym coś złego. Chociaż, czy w uśmiechu może kryć się zło?
Wiem, że uśmiech może być nieszczery, może być groźbą.
Ale nic z tych rzeczy, nie w tym przypadku. On aż promieniował radością. A mimo to miałam ochotę uciec z krzykiem.
Prawdopodobnie zrobiłabym to, gdybym tylko wiedziała, którędy wrócić.
Nie chciałam tu nocować. Nie z Anetą i nie z Tomkiem. Nie w tym domu.
Pojęcia nie mam, jak można żyć w takim miejscu. Niby wszystko jest na swoim miejscu, sprzęty są stosunkowo nowe, dom jest czysty i zadbany.
Ja natomiast mam wrażenie, że tu nikt nie żyje, nie marzy, nie odczuwa, a po prostu zamieszkuje.
Dom jest tak bezosobowy, jak tylko być może. Prawie jak wyjęty z katalogu Bory Tucholskie- stolica żubrów. Czy czegoś takiego.
Tymczasem nasz gospodarz zerka na nas, zupełnie jakby robił inwentarz sprzętów.
Patrzę na niego i czekam, aż z babci wyjdzie wilk.
Gosposia krząta się między nami, proponuje dokładkę i mruczy pod nosem w języku, którego nie znam.
Może nie jest stąd? Jak ciocia Stasia z Klanu?
Może to ja czepiam się bez sensu bo jestem zła i chciałabym, aby ktoś to zauważył? I może powinnam dać sobie spokój. Odpuścić?
W końcu i tak nic nie wskóram.
Poza Bartłomiejem Damięckim („Hahahaha! Nie, nie, oczywiście, że nie z tych Damięckich!”) nikt na mnie nie zwraca uwagi. Wszyscy adorują Anetę. Nawet ciocia Stasia.
On zaś zerka na mnie co jakiś czas. Z takim dziwnym wyrazem twarzy, którego nie potrafię rozszyfrować.
Staram się patrzeć w talerz, jakbym na dnie widziała co najmniej wrak Tytanika. A jednak, mimo to, nadal czuję na sobie jego wzrok.
Niby przypadkiem rozpuszczam włosy. Drobne spiralki lecą do talerza, końcówki zanurzają się w zupie. Ale nie szkodzi. Zasłonią mnie. Odgrodzą.
Wszystko psuje Tomek, sycząc, abym nie była głupia. Że chociaż raz mogłabym nie robić mu wstydu przy Anecie. Że jeśli nie zacznę się zachowywać jak trzeba, to pożałuję.
Przez twarz naszego gospodarza przemyka jakiś grymas, lecz znika, szybko zastąpiony uśmiechem numer dwa.
Odpowiadam uśmiechem numer pięć i mam nadzieję, że nic nie utknęło mi w aparacie na zębach.

*

Teraz powinno paść zdanie, które zbliżało się ku nam od samiuteńkiego początku, od chwili, gdy postanowiłem opowiedzieć tę historię.
Otóż, prawdopodobnie zastanawiacie się kim jestem. A ponieważ i ja od początku niecierpliwię się, aby wyjawić wam ten sekret, powiem bez dłuższego ociągania.
Nie jestem złą czarownicą, nie jestem wilkiem, który zjadł czerwonego kapturka. Nie jestem złą królową i nie jestem zatrutym jabłkiem.
Jestem, rzec by można, księciem z bajki, któremu znudziło się pół królestwa i księżniczka za żonę.
Rozczarowani? Cóż, szczerze mówiąc, ja też byłem.

*

Jego perlisty śmiech drażni mnie. Mierzi, zupełnie jakby ktoś szorował paznokciami po tablicy.
On zaś zdaje się mieć tego świadomość, bawi się więc ze mną i chyba oczekuje, że dołączę do gry. Posyła porozumiewawcze spojrzenia, uśmiecha się kącikiem ust i nieustannie obserwuje.
Anetę drażni brak zainteresowania jej osobą i jedynie to, satysfakcja, którą odczuwam patrząc na jej bezsilną złość, zatrzymuje mnie przy stole.
Nasz gospodarz zdaje się wiedzieć i o tym. Za każdym razem, gdy po drugiej stronie stołu Aneta wyładowuje gniew na Tomku, uśmiecha się tak, jakby liczył punkty na naszą korzyść.
Zaczynam się zastanawiać, skąd u niego niechęć do Anety. Przecież nie wie, kim jest. A może wie? Może miał kiedyś taką kobietę? I może go skrzywdziła? Jeśli naprawdę jest aktorem, to by się nawet zgadzało. Artyści są kapryśni. Poznali się pewnie na scenie i zakochali od pierwszego wejrzenia.
Ona oczarowała go swą urodą, on ją uśmiechem i manierami.
Byli ze sobą, ale krótko. To był toksyczny związek, po którym obojgu pozostały złe wspomnienia. Jemu została też odraza do kobiet w typie Anety.
I wcale się nie dziwię.
Co nie znaczy, ze zaczynam go lubić.

*

Słyszałem jak wymykają się z pokoi, które zaoferowałem im na noc. Słyszałem jak tłumią śmiech, jak uciszają siebie nawzajem szeptem. Słyszałem kroki na korytarzu, słyszałem skrzypienie schodów.
Ja również się skradałem. Ot, tak sobie, dla zabawy, bo przecież moi goście, nawet, gdyby się bardzo starali, nie mogliby mnie dostrzec.
To, jak by nie było, mój dom.
Znam tutaj każdy zakamarek, każdy skrzypiący stopień i każde rzucone przed wiekami zaklęcie.
Znam je wszystkie od dziecka.
A oni nie.
Dlatego co chwila ktoś się potykał lub zaczynał mówić płynnie w języku, którego nie zna. Którego nie mógłby poznać, bo przecież język ten umarł z chwilą odejścia moich braci i sióstr.
Szybko się zorientowali, że słowa wypowiadane w obcym języku budzą cienie. Cienie tańczące na ścianach, wyglądające zza rogu lub szurające starymi łapciami w pokoju obok. Najgorsze jednak obudziły się w nich samych.
Widziałem, jak ich oczy wypełniają się strachem.
Szedłem za nimi nieśpiesznie. Bo i po co miałbym się śpieszyć?

*

Usłyszałam jak wymykają się ze swoich pokoi. Jak tłumią śmiech, jak uciszają siebie nawzajem szeptem. Usłyszałam kroki na korytarzu i skrzypienie schodów.
Cicho otworzyłam drzwi, modląc się by i one nie zaskrzypiały. Nie chcę, aby wiedzieli, że idę za nimi. Nie mam pojęcia, co planują i czy w ogóle mają jakiś plan.
Przecież chłopcy równie dobrze mogą chcieć zaimponować Anecie.

Dom okazał się być większy, niż wcześniej przypuszczałam. Przypomina labirynt, pełen ślepych zaułków, wąskich korytarzy i niezliczonej liczby pokoi, toteż Aneta i pozostali szybko zniknęli mi z oczu.

*

Czy jesteście w stanie wyobrazić sobie, jak to jest być uwięzionym w jednym miejscu od setek lat? I pragnąć złamać zakaz, tylko po to, aby zobaczyć co się stanie?
Zapomniałem już, co znaczy tupot nóżek na korytarzach, ochy i achy, ciche piski przerażenia. I oczy pełne grozy. Powinienem częściej zapraszać gości.
Me znudzone serce nie jest w stanie pomieścić ogromu radości, jaką odczuwam.
Moi podopieczni sądzą, że się zgubili. Toteż biegają bez ładu po całym domu, licząc na to, że trafią w końcu do wyjścia. Ja zaś czuję się jak w lunaparku, tyle, że nie musiałem płacić za bilety.
Gdy zaczynam się niecierpliwić, nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności, skręcają we właściwy korytarz. Wreszcie.
Muszę was uprzedzić, kochani, że w korytarzu tym stoi szafa. Jest niemal tak stara, jak dom. To jedyna rzecz w tym miejscu, którą wszyscy widzicie w ten sam sposób.
Lubię obserwować, gdy poruszeni pięknem zapominacie o grozie w sercu. Gdy prawie przypominacie sobie, czym jest magia.
Twarze mych gości łagodnieją. Spoglądają po sobie z mieszaniną wstydu i ulgi, niepewni jeszcze na co się zdecydować. W końcu milcząco godzą się wyrzucić z pamięci kompletnie irracjonalny strach, odczuwany jeszcze chwilę temu.
Chichocząc, przystępują do oględzin szafy.
Gdy dłoń Damiana zaciska się na klamce, pozwalam im się dostrzec. Nieruchomieją niepewni mojej reakcji. Ja zaś milczę, uśmiechając się tajemniczo. Z ręką wspartą na biodrze, wyglądam nonszalancko. Uwielbiam wyglądać nonszalancko.
- Nie usłyszeliśmy jak pan się zbliża - mówi Damian, zabierając rękę z klamki.
- Szedłem za wami już od jakiegoś czasu – odpowiadam nie przestając się uśmiechać.
Tajemnica się wydała. Spoglądają po sobie, nagle zawstydzeni.
- Piękna, prawda? – wymijam ich, podchodząc do szafy i jakby w zamyśleniu muskam drzwi koniuszkami palców.
Skinieniami głowy przyznają mi rację. Mają nadzieję, że nie będę dociekać, dlaczego w środku nocy nie są w pokojach, które im zaoferowałem.
- Mój pradziad dostał ją od pewnej królowej, która była wyjątkowo zadowolona z jego umiejętności – no i proszę, nawet nie musiałem kłamać. – Nie wierzycie mi?
Milczą.
- Oczywiście, że nie – wzdycham ciężko.
- Co to była za królowa?
- Nie sądzę, abyście kiedykolwiek słyszeli o jej królestwie. Mój pradziad zabłądził pewnego dnia w lesie i trafił do jej pałacu. Nikt nie miał pojęcia, jak tego dokonał, gdyż pałac wisiał wysoko w chmurach. Ponieważ pradziad był niezwykle utalentowanym mężczyzną i przysłużył się królowej na wiele sposobów, ta podarowała mu szafę, która stoi przed wami. Zatem, jak już zapewne się domyślacie, szafa ta nie jest zwyczajną szafą.
Wsparty plecami o szafę czekam na jakąkolwiek reakcję, która, oczywiście, nie nastąpi.
- Jest przejściem do pałacu królowej – szepczę.

*

Parsknął śmiechem. Tak po prostu. Stał tam z założonymi rękoma, oparty o szafę i opowiadał historię swojego pradziadka, a potem parsknął śmiechem.
Złapał się za brzuch i zgiął wpół, śmiejąc się jak dziecko.
Schowana w cieniu, postanowiłam zaczekać, aż wszyscy sobie pójdą. Jestem ciekawa szafy, chciałabym zobaczyć ją z bliska, dotknąć i otworzyć. Rozczarować się tym, co znajdę w środku, a potem wrócić do pokoju i zasnąć.
- Idźcie już – powiedział tonem, którego wcześniej u niego nie słyszeliśmy, a który nie znosił sprzeciwu. Mój brat i reszta też musieli to wyczuć bo, mimo że byli wyraźnie niezadowoleni z kpiny, odeszli natychmiast. A wtedy Bartłomiej Damięcki spojrzał prosto na mnie.
- Zastanawiam się, jak to jest, że kiedy kłamię, spijacie słowa z mych ust. Gdy mówię prawdę, nikt mi nie wierzy… - Znów ma w oczach to coś, czego nie jestem w stanie odgadnąć. Wpatruje się we mnie, oczekując odpowiedzi, której nie potrafię udzielić. Przynajmniej nie takiej, która byłaby dla niego satysfakcjonująca.
- Przykro mi – odpowiadam w pełni świadoma, że psuję coś w tym momencie. Mam nadzieję, że to nic wielkiego.
Uśmiech, jakim mnie obdarza, jest jak zgniła kapusta, rzucona na scenę przez kogoś z widowni. Nie powinnam czuć się teraz winna, nie powinnam chcieć, aby mnie polubił za wszelką cenę. Bo to przecież obcy człowiek, którego już nigdy więcej nie spotkam.
- Zamierzasz sterczeć w kącie do rana?
Myśli w mojej głowie pędzą na złamanie karku, a ja staram się wychwycić tę właściwą.
- To prawda? To o szafie? – Wychodzę z cienia i podchodzę do niego.
- A gdyby była?
- Pewnie otworzyłabym drzwi i przeszła…
Spogląda na mnie z wysokości swoich stu osiemdziesięciu paru centymetrów i uśmiecha szeroko, od ucha do ucha.
- Muszę się więc pośpieszyć.
- Słucham?
- Mówię, że muszę się pośpieszyć.
- Nadal nie rozumiem… - Coś w jego oczach każe mi uciekać.
- Czy wiesz, co znaczy Jul’yah w moim języku? – Pyta wyraźnie zadowolony, jak dziecko, które nie może doczekać się, kiedy rozpakuje prezent.
- W pana języku?
- W moim języku – powtarza cierpliwie, nie przestając się uśmiechać.
- Nie, skąd mam niby…
- To znaczy pieśń.
' Nazwali mnie szalencem, ja ich nazwalem szalencami i, do diabla, przeglosowali mnie. '
(Nathaniel Lee, angielski dramaturg z XVII wieku, ktory zostal zeslany do slawnego londynskiego azylu psychiatrycznego Bedlam)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Gdyby parę metrów wcześniej skręcili w lewo, a nie w prawo, nic by się nie stało. Gdyby Aneta nie powiodła wzrokiem za wiewiórką, byłby to dzień jak wszystkie wcześniej.
Kwiat swą czerwienią odcinał się na tle zielonego podszycia lasu. Mamił i hipnotyzował. Brał w posiadanie. Nie sposób było go nie zauważyć, nawet ze sporej odległości.
Za pierwszym, kawałek dalej, rósł następny. Potem kolejne
.
- Zupełnie, jakby ktoś rozsypał cukierki na drodze do domku Baby Jagi – powiedział Damian otrzepując ze złością trampek z błota.
Jak nigdy wcześniej, Aneta roześmiała się rozbawiona jego słowami. Była damą niezwykłej urody, drobną brunetką o sarnich oczach, toteż chłopcy szybko jej ulegli.
Szli dalej ścieżką, prawie się do siebie nie odzywając. Julka wlokła się z naburmuszoną miną.
Ludzie przestali mnie odwiedzać już jakiś czas temu, z różnych powodów. Niektórzy zwyczajnie gubili drogę, inni z kolei w ogóle jej nie widzieli.
Staliście się, moi drodzy, odporni na magię. Jakąkolwiek przyjęłaby formę.
Wyobraźcie sobie więc moje zaskoczenie i ogromną radość, kiedy ta piątka zawitała w me skromne progi.
Pamiętam, że przy selekcji początek mnie rozwalił, więc może zacznę od tego kawałka, a resztę zostawię innym harpiom - bo przecież wyposzczeni jesteśmy strasznie.
Wyboldowałam pewną kwestię dotyczącą liczebności bohaterów. Narrator twierdzi, że jest ich pięcioro. A mnie z powyższego fragmentu wychodzi, że troje - więcej nie widzę, specjalnie zaznaczyłam. Może należy policzyć kwiat i wiewiórkę? Nie wpadłam na to wcześniej, cholera...
Poza tym w opisie nagle pojawia się wiewiórka, potem ni stąd ni zowąd kwiat. Okej, wiewiórka wypełniła rolę, przyciągnęła uwagę jednej z bohaterek. Ale kwiat? Był. I okazało się, że niejeden. Normalnie, syndrom psa czyli suki, czy jakoś tak.
I jeszcze mnie zastanawia, co ten kwiat brał w posiadanie... Tak po prostu.

Ach, i jeszcze jedno. Nie mam do końca pojęcia, DO KOGO narrator gada? Nie do tej piątki, nie. Ich obserwuje. A z kim gada? Czy ktoś obserwuje narratora? Intrygujące, doprawdy.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
blazenada
Fargi
Posty: 363
Rejestracja: czw, 14 cze 2007 11:34
Płeć: Kobieta

Post autor: blazenada »

<kusi mode on>margo, naprawde nie masz ochoty zrobic wiekszej sieczki? : D</kusi mode off>

narrator mowi do czytelnika : )
ale skoro jest to niejasne to znaczy ze mi nie wyszlo (dedukcja godna mistrza, naprawde ; )). hm. a co do liczby bohaterow to tak: damian, tomek, aneta, julka i... byl jeszcze jeden chlopak, bylam pewna : / moze podczas poprawiania go wyrzucilam, a pozniej nie zauwazylam tej nieszczesnej piatki.
ale, jak sadze, rozumiem o co chodzi- z tego fragmentu nie wynika kogo jeszcze narrator ma na mysli.

a jesli chodzi o kwiat to on mial po prostu, poprzez rzucone na niego zaklecie, kusic do zerwania go ; ) a za nim byl nastepny i nastepny ; )
' Nazwali mnie szalencem, ja ich nazwalem szalencami i, do diabla, przeglosowali mnie. '
(Nathaniel Lee, angielski dramaturg z XVII wieku, ktory zostal zeslany do slawnego londynskiego azylu psychiatrycznego Bedlam)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Co do liczby bohaterów: specjalnie wyciągnęłam początek tylko - bo w tym fragmencie NIE MA PIĄTKI bohaterów. Później może i jest, nie liczyłam. Ale narrator powiedział, że jest ich pięcioro, a pokazanych było tylko troje. Chciejstwo na starcie, Michiru.

A jeżeli chodzi o apostrofy: narrator gada do czytelnika? Doprawdy? A PO CO? Gawęda to jest? A gdzie perspektywa narracyjna gawędy, która dawałaby narratorowi prawo do rozmowy ze mną czy innym odbiorcą? Gdzie sugestia choćby sytuacji zewnętrznej do opisywanych przez narratora wydarzeń? No, GDZIE? Kompozycja nie wskazuje, że narrator zachowuje dystans (czasowy, inny) - nie ma wskazówki, że to gawęda jest czy coś do gawędy podobnego. Ot, jeden czy dwa zwroty bezpośrednie nie robią jeszcze ramy kompozycyjnej gawędziarskiej - dlatego nie rozumiem, skąd narrator wie o mojej (czytelnika) "obecności", nie wiem, co daje mu prawo do interakcji ze mną. I nie wiem także, po co ten dystans między odbiorcą i narratorem został zmniejszony.

A reszta potem. Niech inni się też pobawią. :P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
blazenada
Fargi
Posty: 363
Rejestracja: czw, 14 cze 2007 11:34
Płeć: Kobieta

Post autor: blazenada »

Małgorzata pisze:A jeżeli chodzi o apostrofy: narrator gada do czytelnika? Doprawdy? A PO CO? Gawęda to jest? A gdzie perspektywa narracyjna gawędy, która dawałaby narratorowi prawo do rozmowy ze mną czy innym odbiorcą? (...) Kompozycja nie wskazuje, że narrator zachowuje dystans (czasowy, inny) - nie ma wskazówki, że to gawęda jest czy coś do gawędy podobnego. Ot, jeden czy dwa zwroty bezpośrednie nie robią jeszcze ramy kompozycyjnej gawędziarskiej (...)

to ja mam kilka pytan bo nie rozumiem : ) nie sprzeczam sie, chce tylko o cos zapytac, aby zrozumiec i aby sie nauczyc : )

w jaki sposob mam dac czytelnikowi znac, ze to gaweda? bo czytalam ksiazki, w ktorych narrator z powodzeniem zwracal sie do czytelnika i nie bylo to jakos specjalnie zaznaczone- po prostu mowil, opowiadal, czasami zwracajac sie do czytelnika bezposrednio ; )
Gdzie sugestia choćby sytuacji zewnętrznej do opisywanych przez narratora wydarzeń?
a jesli dla narratora liczy sie tu i teraz (bo nie opisuje wydarzen z przeszlosci, tylko jemu aktualne), nie ma tez znaczenia sytuacja zewnetrzna? staralam sie dac znac, poprzez np. to, ze narrator wspomina o tym, ze ogladal kablowke, ze to sa czasy nam wspolczesne. ale dla narratorra to nie jest istotne (narratora jako postaci).
on siedzial zamkniety w lesie, w jakims domu od dawna dawna i nie obchodzi go, co sie dzieje na zewnatrz ; ) opowiada zwyczajnie o tym, co mu sie przytrafilo ; )))
(...) dlatego nie rozumiem, skąd narrator wie o mojej (czytelnika) "obecności", nie wiem, co daje mu prawo do interakcji ze mną. I nie wiem także, po co ten dystans między odbiorcą i narratorem został zmniejszony.
hm... historia napisana w ten sposob przyszla mi do glowy i w sumie nie zastanawialam sie, skad narrator wie o obecnosci czytelnika ani skad ma prawo do interakcji z nim. no bo co mialoby mu to prawo dac, a czemu nie moze miec go od samego poczatku? : )
A reszta potem. Niech inni się też pobawią. :P
trzymam za slowo : )))
i dziekuje za juz wyrazone opinie : )

mala edyta byla ; )
' Nazwali mnie szalencem, ja ich nazwalem szalencami i, do diabla, przeglosowali mnie. '
(Nathaniel Lee, angielski dramaturg z XVII wieku, ktory zostal zeslany do slawnego londynskiego azylu psychiatrycznego Bedlam)

Ivireanu

Post autor: Ivireanu »

To ja się na początek przyznam, że nie zrozumiałam puenty opowiadania oO
Sens końcówki ominął mnie szerokim łukiem i będę wdzięczna za oświecenie.
Jak nigdy wcześniej, Aneta roześmiała się rozbawiona jego słowami.
Kiedy to zupełnie nie było śmieszne. Jeśli Aneta roześmiała się jak nigdy wcześniej, to komuś tu zupełnie brak poczucia humoru.
Była damą niezwykłej urody, drobną brunetką o sarnich oczach, toteż chłopcy szybko jej ulegli.
Ulegli jej w sensie, że...? Moim pierwszym pomysłem na to zdanie było - ona nieprzeciętnej urody, czyli wszyscy panowie jej ulegli i wszyscy uprawiali z nią seks. Tylko to jakoś do kontekstu nie pasowało.
Dopiero potem wyszło, że pewnie panna chciała zbierać kwiatki, a oni ulegli jej prośbie.
Nachmurzone niebo nie przepuszczało zbyt wiele słońca, a na dodatek ociężałe chmury groziły deszczem.
Pal licho te ociężałe chmury, ale czemu niebo było nachmurzone - wyrazem twarzy okazywało smutek lub niezadowolenie?
Jak to? Ona chce kwiaty, a oni stoją i się kłócą?
Dziewczyna mnie rozbroiła tym. Jak można stać i się kłócić, jeśli Aneta chce kwiatki! Cóż za brak manier i upadek obyczajów.
Żadnego nowoczesnego golfa, żadnych jeansów.
A nie przypadkiem golfu? Żadnego nowoczesnego golfa - Volkswagena Golfa nie ma. Partyjki golfa na pięknym golfowym polu też nie będzie. Jak się mylę, dać mi przez łeb.
dodałem z trudem powstrzymując rozbawienie
Brak tu przecinka, który pokazałby mi do czego to "z trudem" ma się odnosić. Dodał z trudem czy z trudem powstrzymywał rozbawienie?

Naliczyłam już za to czworo bohaterów, oczekuję na piątego. Aneta, Julka, Damian, Tomek i...?
Staram się patrzeć w talerz, jakbym na dnie widziała co najmniej wrak Tytanika.
Że przepraszam wrak czego? Ominął mnie ten moment, kiedy zaczęliśmy spolszczać nazwy statków.

Po kiego diabła oni w ogóle wychodzą z pokoi? Z początku pomyślałam - uciekają. Ale nie wzięli Julki, to pewnie nie uciekają. No to co oni właściwie robią? Łażą obcemu po domu? Dlaczego? Potem jest, że widząc szafę zapominają o grozie w sercu. Czyli się jednak boją?
Wpatruje się we mnie, oczekując odpowiedzi, której nie potrafię udzielić. Przynajmniej nie takiej, która byłaby dla niego satysfakcjonująca.
I docierając do końca dodam, że też nie rozumiem wykorzystania bezpośredniego zwrotu do czytelnika.

edit: coś jeszcze mi się przypomniało i literówki poprawiałam.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

A mnie się nie chce cytować, to tak znikąd wyskoczę.

Michiru, ale PO CO? Po co ten narrator ze mną gada i to w czasie rzeczywistym opowieści, co wskazuje, że narrator i czytelnik są obserwatorami bezpośrednimi? Po co, skoro czytelnik NIE wpływa nijak na zdarzenia, a przecież towarzyszy narratorowi? Brak w tym sensu dla mnie - robisz ze mnie (czytelnika) manekina, żeby narrator mógł sobie od czasu do czasu rzucić do mnie jakąś uwagę. Ale po co?

O gawędzie kompozycyjnie przy okazji WT było. W ArHiwum pewnie jest.
W każdym razie - dystans i cel, a także wzmianki sugerujące choćby sytuację narracyjną zewnętrzną są elementem konstytutywnym tej kompozycji - by zmniejszyć dystans między narratorem i czytelnikiem, by wprowadzić tego ostatniego w interakcję z narratorem, by naśladować sytuację rzeczywistą opowiadania historii ustnie.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
nimfa bagienna
Demon szybkości
Posty: 5779
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 11:40
Płeć: Nie znam

Post autor: nimfa bagienna »

Ivireanu pisze:A nie przypadkiem golfu?
Pękły mi oczy. Nie, nie golfU. GolfA.
Tłumaczenie niechlujstwa językowego dysleksją jest jak szpanowanie małym fiutkiem.

Ivireanu

Post autor: Ivireanu »

Wszyscy wygrali, czyli nikt nie wygrał:

golf D: -a, -u, czyli posiada dwie równorzędne końcówki fleksyjne.

Źródło: Słownik współczesnego języka polskiego, wyd. Reader's Digest / WILGA, 1998.

Aż żem się przeszła go poszukać :-)

Awatar użytkownika
nimfa bagienna
Demon szybkości
Posty: 5779
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 11:40
Płeć: Nie znam

Post autor: nimfa bagienna »

Znaczy, poprawiłaś z dobrze na lepiej. A mnie to nie przypadło do gustu.
:D
Tłumaczenie niechlujstwa językowego dysleksją jest jak szpanowanie małym fiutkiem.

Ivireanu

Post autor: Ivireanu »

I wszyscy są zadowoleni, a ja się dowiedziałam, że jak mówię o sweterku, to mogę i bez golfu i bez golfa ;-)

Awatar użytkownika
blazenada
Fargi
Posty: 363
Rejestracja: czw, 14 cze 2007 11:34
Płeć: Kobieta

Post autor: blazenada »

Margo pisze:Michiru, ale PO CO? Po co ten narrator ze mną gada i to w czasie rzeczywistym opowieści, co wskazuje, że narrator i czytelnik są obserwatorami bezpośrednimi? Po co, skoro czytelnik NIE wpływa nijak na zdarzenia, a przecież towarzyszy narratorowi? Brak w tym sensu dla mnie - robisz ze mnie (czytelnika) manekina, żeby narrator mógł sobie od czasu do czasu rzucić do mnie jakąś uwagę. Ale po co?
hm, coz, to wina weny ; ) wlasnie napisana w ten sposob historia przyszla mi do glowy, a po drugie: lubie, kiedy narratorem jest jedna z postaci i od czasu do czasu zagaduje czytelnika bo, jak mi sie wydaje, dzieki temu moge lepiej pokazac jej, postaci, charakter : )
Ivireanu pisze:To ja się na początek przyznam, że nie zrozumiałam puenty opowiadania oO
Sens końcówki ominął mnie szerokim łukiem i będę wdzięczna za oświecenie.
prosze bardzo ; )
poniewaz tytul antologii brzmial koniec piesni, a piesn w jezyku ksiecia to julia, wiec ksiaze zabil julke ; p
a zabil ja z tego powodu, o czym z reszta wspominal, ze siedzial w tym domu za kare od dawien dawna i chcial zlamac zakaz tylko po to, aby cos sie dzialo, aby zobaczyc co sie stanie* ; )
byc moze nie brzmi to bardzo sensownie, ale coz, jak na ta postac (no ale chyba jednak nie udalo mi sie przedstawic ksiecia takim, jaki jest w mojej wyobrazni : /), to moim zdaniem jest nawet calkiem logiczne ; )

no a poza tym, nie chcialam pisac wprost co sie stalo (domyslam sie, ze przedobrzylam z tym unikaniem walenia czytelnia prosto miedzy oczy zawilosciami fabuly ; )), bo sama nie lubie jak wszystko jest dopowiedziane i jasne.

*dom jest przeciez 'umagiczniony', takze umagicznione sa wiezy, ktore trzymaja ksiecia zamknietego w srodku, czyli kiedy julka zginela w mniemaniu ksiecia ktos zostal o tym 'powiadomiony'.
Jak nigdy wcześniej, Aneta roześmiała się rozbawiona jego słowami.
Kiedy to zupełnie nie było śmieszne. Jeśli Aneta roześmiała się jak nigdy wcześniej, to komuś tu zupełnie brak poczucia humoru.
aneta rozesmiala sie, aby utrzymac przychylnosc damiana (meskie ego) i ani jego tekst nie byl smieszny, ani ona nie ma poczucia humoru ; )
Była damą niezwykłej urody, drobną brunetką o sarnich oczach, toteż chłopcy szybko jej ulegli.
Ulegli jej w sensie, że...? Moim pierwszym pomysłem na to zdanie było - ona nieprzeciętnej urody, czyli wszyscy panowie jej ulegli i wszyscy uprawiali z nią seks. Tylko to jakoś do kontekstu nie pasowało.
Dopiero potem wyszło, że pewnie panna chciała zbierać kwiatki, a oni ulegli jej prośbie.
coz, mialam bardziej na mysli jej urode i meski instynkt lowcy: aneta jest ladna, aneta sie do mnie usmiecha, wiec (nie przyznajac sie do tego, oczywiscie przed samym soba) ulegam jej prosbom itp. ; )
Nachmurzone niebo nie przepuszczało zbyt wiele słońca, a na dodatek ociężałe chmury groziły deszczem.
Pal licho te ociężałe chmury, ale czemu niebo było nachmurzone - wyrazem twarzy okazywało smutek lub niezadowolenie?
wiem, ze niebo powinno byc zachmurzone, ale kiedy jest nachmurzone... coz, szczerze mowiac, nie widze w tym nic zlego ; )
moze to kwestia gustu? : )
Jak to? Ona chce kwiaty, a oni stoją i się kłócą?
Dziewczyna mnie rozbroiła tym. Jak można stać i się kłócić, jeśli Aneta chce kwiatki! Cóż za brak manier i upadek obyczajów.
tu owszem, przyznaje, przedobrzylam ; )))
Żadnego nowoczesnego golfa, żadnych jeansów.
A nie przypadkiem golfu? Żadnego nowoczesnego golfa - Volkswagena Golfa nie ma. Partyjki golfa na pięknym golfowym polu też nie będzie. Jak się mylę, dać mi przez łeb.
to juz zostalo wyjasnione ponizej ; )
dodałem z trudem powstrzymując rozbawienie
Brak tu przecinka, który pokazałby mi do czego to "z trudem" ma się odnosić. Dodał z trudem czy z trudem powstrzymywał rozbawienie?
przyjelam : )
Staram się patrzeć w talerz, jakbym na dnie widziała co najmniej wrak Tytanika.
Że przepraszam wrak czego? Ominął mnie ten moment, kiedy zaczęliśmy spolszczać nazwy statków.
tak, w tym momencie jestem zazenowana tym zdaniem ; )
Po kiego diabła oni w ogóle wychodzą z pokoi? Z początku pomyślałam - uciekają. Ale nie wzięli Julki, to pewnie nie uciekają. No to co oni właściwie robią? Łażą obcemu po domu? Dlaczego? Potem jest, że widząc szafę zapominają o grozie w sercu. Czyli się jednak boją?
wyszli z ciekawosci i dla przygody, jak to dzieciaki ; ) julki nie brali bo jej nie lubia.
a poniewaz dom byl magiczny i zaczal na nich oddzialywac, to zaczeli sie bac- o czym zreszta pisalam ; )


po pierwsze to dziekuje tym, ktorzy wyrazili swoje opinie : ) to dla mnie strsznie wazne, aby je otrzymywac i aby moc sie na ich podstawie nauczyc, jak pisac lepiej, jak nie popelniac bledow ; )

i... jestem tez rozczarowana ; )
gdzie ta cala krytyka, gdzie ludzie rozszarpujacy opowiadanie na strzepy i wytykajacy mi bledy? : >
poki co, nadal lubie to opowiadanie i w moim mniemaniu jest ono dosc dobre : ] nie znajdzie sie nikt wiecej, aby mi uswiadomic, ze tak nie jest, hm? : >
' Nazwali mnie szalencem, ja ich nazwalem szalencami i, do diabla, przeglosowali mnie. '
(Nathaniel Lee, angielski dramaturg z XVII wieku, ktory zostal zeslany do slawnego londynskiego azylu psychiatrycznego Bedlam)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Michiru pisze:
ja pisze: Michiru, ale PO CO? Po co ten narrator ze mną gada i to w czasie rzeczywistym opowieści, co wskazuje, że narrator i czytelnik są obserwatorami bezpośrednimi? Po co, skoro czytelnik NIE wpływa nijak na zdarzenia, a przecież towarzyszy narratorowi? Brak w tym sensu dla mnie - robisz ze mnie (czytelnika) manekina, żeby narrator mógł sobie od czasu do czasu rzucić do mnie jakąś uwagę. Ale po co?
hm, coz, to wina weny ; ) wlasnie napisana w ten sposob historia przyszla mi do glowy, a po drugie: lubie, kiedy narratorem jest jedna z postaci i od czasu do czasu zagaduje czytelnika bo, jak mi sie wydaje, dzieki temu moge lepiej pokazac jej, postaci, charakter : )
A teraz wyobraź sobie sytuację, jaką tworzysz. Jest facet (narrator osobowy), który bierze udział i relacjonuje wydarzenia na bieżąco. A obok tego faceta-narratora stoi sobie np. baba z papierosem. I co? I ona tak, ta baba, nic nie mówi, nic nie robi, jak narrator szlachtuje jednego bohatera po drugim? To normalne jest?
Dla mnie taka sytuacja jest sztuczna, wysilona. Nie znoszę, jak narrator się ze mną fraternizuje bez wyraźnego powodu. Na dodatek mam wrażenie, że to idiotyczny pomysł autorski jest, kompletnie od czapy.
Nie, nie mam nic przeciwko narracji pierwszoosobowej na bieżąco, przeplatanej na dodatek epizodami "akcyjnymi". Uważam, że to fajna kompozycja, dająca wiele możliwości, pozwalająca Autorowi wykorzystać zalety różnych typów narracji.
Ale jeżeli obok narratora stoi czytelnik, a narrator używa go tylko po to, żeby ze dwa razy rzuć mu myśl złotą, ogólną i (nie bójmy się tego powiedzieć) banalną - to głupie, infantylne, płytkie jest.
Bo co u Ciebie, Michiru, robi ten narrator w kwestii obecności czytelnika obok?
Ano, rzuca mu ochłap lub dwa - że niby nie ma w nas (czytelnikach/ludziach współczesnych) magii. A ja nawet nie mogę mu na to odpowiedzieć, bo później głupi buc nie zwraca na mnie uwagi.
Równie dobrze mógłby się zwracać do wieszaka czy innego przedmiotu.
A ja, jako czytelnik, nie życzę sobie, by traktowano mnie przedmiotowo i żeby moim kosztem tworzono jakiegoś narratora-pozera.
Albo wymyślisz to lepiej, Autorko, albo won z mojej przestrzeni odbioru, bo nie cierpię szpanu.
Michiru pisze: (...) gdzie ta cala krytyka, gdzie ludzie rozszarpujacy opowiadanie na strzepy i wytykajacy mi bledy? : >
poki co, nadal lubie to opowiadanie i w moim mniemaniu jest ono dosc dobre : ] nie znajdzie sie nikt wiecej, aby mi uswiadomic, ze tak nie jest, hm? :
Słaba prowokacja. Na takie plewy mnie nie weźmiesz. Postaraj się bardziej. <wyszczerz>
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
blazenada
Fargi
Posty: 363
Rejestracja: czw, 14 cze 2007 11:34
Płeć: Kobieta

Post autor: blazenada »

margo pisze: Słaba prowokacja. Na takie plewy mnie nie weźmiesz. Postaraj się bardziej. <wyszczerz>
gosia, no ale przeca obiecalas : D
pokrytykowac w sensie : > jak juz inni sie naciesza, pamietam, ale obiecalas : D

a co do slabej prowokacji, to owszem, byla slaba, ale to dlatego, ze naprawde chcialabym uslyszec wiecej krytyki. chcialabym wiedziec, dlaczego to opowiadanie jest zle bo moim zdaniem (i teraz naprawde) nie jest takie najgorsze. i chcialabym miec swiadomosc, w czym tkwi blad mojego pisania bo chcialabym moc pisac lepiej : )
rozumiem, ze ludzie maja sporo zajec albo im sie nie chce i jestem wdzieczna za te komentarze, ktore juz sa- bo moge z nich cos wyniesc, bo piszac nastepny tekst bede pamietac o radach tu uzyskanych. jasne, ze albo je wykorzystam albo nie- ale chociaz bede wiedziala, jakie popelniam bledy.
wiec bardzo prosze o wiecej krytyki, wiecej opinii- abym mogla sie czegos nauczyc : )
dziekuje : )
' Nazwali mnie szalencem, ja ich nazwalem szalencami i, do diabla, przeglosowali mnie. '
(Nathaniel Lee, angielski dramaturg z XVII wieku, ktory zostal zeslany do slawnego londynskiego azylu psychiatrycznego Bedlam)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Obiecałam, to dotrzymam. Ale wcześniej trzeba innym też dać trochę czasu na zabawę. Wyposzczeni jesteśmy, nie możemy być samolubni. :)))
So many wankers - so little time...

ODPOWIEDZ