Opowiadanie ,,Weterani pokoju" / 26305 znaków

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Orson
Ośmioł
Posty: 686
Rejestracja: ndz, 05 kwie 2009 18:55

Opowiadanie ,,Weterani pokoju" / 26305 znaków

Post autor: Orson »

Tekst powstał jakiś czas temu. Napisany, sprawdzony po każdym fragmencie, odleżał swoje i został sprawdzony kompleksowo. Mam dziwne wrażenie, że poruszyłem w nim więcej tematów, niż bym chciał. Z drugiej strony, paradoksalnie, odpowiada mi taki efekt uboczny. Pytanie: efekt uboczny pozytywny, czy negatywny? Pozytywny efekt uboczy, niezła tautologia. No nic, będę wdzięczny za ewentualne rozbebeszenie i wykazanie błędów, od fabularnych, po inne.
Pozdrawiam i życzę miłego patroszenia.

,, Weterani pokoju”

1648- Zawarcie pokoju westfalskiego. Kończy on wojnę trzydziestoletnią (1618 – 1648), ostatni zbrojny, międzypaństwowy konflikt na terenie Europy.
1772- Prusy, Rosja, Austria, Rzeczpospolita Polska podpisują traktat tzw.,, Czterech szlachetnych orłów” pieczętujący współprace ekonomiczną, w szczególności mający naprawić kwestię słabo rozwiniętej sieci dróg we wschodniej Europie.
1789- Twierdza Bastylia zostaje zaadoptowana na pierwszy na świecie przytułek dla bezdomnych. Kierownikiem przybytku mianowano benedyktyńskiego mnicha Maximilien’a Marie Isidore Robespierre.
1799- Próba dokonania zamachu stanu we Francji, przez dowódcę wojsk wewnętrznych Napoleona Bonaparte. Zbrodniarza powstrzymano, schwycono i stracono w tym samym roku. Próba zamachu otworzyła dyskusję na temat roli osób wojskowych w życiu państwa.
1848– Dwusetna rocznica zawarcia pokoju westfalskiego. Podpisano ogólnoeuropejską deklarację rozbrojeniową, do której dołączyły: Turcja, Algieria, Chiny, Stany Zjednoczone.
1917– Umiera młody, wybitny malarz, awangardzista Adolf Hitler. Zostawia po sobie tysiące obrazów, oddanych różnym państwom na mocy sporządzonego przez artystę testamentu. Dzieła Hitlera wzbogacają galerie Niemiec, Austrii, Izraela, Polski, Japonii.
1922– Władzę w Rosji obejmuje Józef Stalin. Kraj w ciągu kilku lat realizuje główne założenia koncepcji komunistycznej. Podatki zostają zniesione i zastąpione ,,sąsiedzkimi wspólnotami przyjacielskiej pomocy”. Decentralizacja Rosji, wzrost gospodarczy kraju.
2002- Arabia Saudyjska i Iran udzielają finansowej pomocy Stanom Zjednoczonym przeżywającym załamanie gospodarcze, którego powodem jest zbyt wielu pożyczek przeznaczonych dla krajów Trzeciego Świata. Dzięki wsparciu państw arabskich udaje się uratować podupadające World Trade Centre. W Stanach powstają ochotnicze hufce pracy. Obywatele wraz z władzą zaczynają odbudowę ojczyzny. Kampanii przyświeca hasło prezydenta Egroego Hsuba: ,, Yes, we can!”.

Praca zbiorowa, Dzieje nowożytne i najnowsze, [w:] Encyklopedia Powszechna, Edynburg 2008

- I on wtedy mówi, że nie ma dupy! Łapiecie to? Nie ma dupy!
Generałowie wybuchnęli gromkim śmiechem, jeden z nich, rozbawiony do łez, przypadkowo rozbił szklankę.
- Nic nie szkodzi – wyspał generał Otto Nagry – Posprząta się. To jak panowie? Dajemy naczelnikowi jeszcze pięć minut?
- Dajemy, jasne, że tak. Jak nie przyjdzie to na basen.
- Albo na masaż.
- Albo na masaż – zgodził się Nagry i pstryknął palcami. Sprzątaczka natychmiast zajęła się rozbitym szkłem.
Czwórka umundurowanych mężczyzn siedziała w szarym, konferencyjnym pokoju za podłużnym stołem. Mebel stanowił relikt przeszłości, kiedy to jeszcze Państwowy Sztab Wojskowy składał się z trzydziestu członków. Dziś wystarczyło pięciu: czterech generałów i naczelnik. Stołu nie zmieniono, bo ładny i drogi, a oszczędzać trzeba. W siedzibie sztabu, od czterdziestu lat, nie zmieniono w zasadzie niczego, oprócz zlikwidowania składu na broń. Społeczeństwo uznawało wojsko za niepotrzebne – ojcowie, tak jak ich dziadkowie, czy dziadkowie dziadków, a nawet pradziadków nigdy wojny nie widzieli. No, chyba, że w telewizji. Do końca nie wiedziano nawet, czym te wojsko się zajmuje. Niby służby pomocnicze, niby pomagają organizować zbiórki pieniędzy i żywności na cele charytatywne. Jak kot nie chce zejść z drzewa, a policja i straż są zajęte, zawsze można po armię zadzwonić. Cywile na ulicy krzyczeli za żołnierzami, pluli na nich, wyzywali od nierobów i obiboków. Cywile to jeszcze pół biedy. Ostatnio parlament debatował nad projektem całkowitego zlikwidowania wojska, jako instytucji. Państwowy Sztab Wojskowy nie zamierzał podzielić losu składu na broń. Od tego wszystko się zaczęło.
Drzwi otworzyły się z łoskotem, do pokoju wpadł naczelnik Forbid. Rzucił plik papierów na stół, tak, że rozsunęły się po blacie. Śmiechy generałów natychmiast umilkły.
- Zachciało wam się wojny, tak? Wojny?! No to macie. Macie, ku**a – wziął jedną z kartek do rąk. – To pismo od marszałka sejmu. Wprowadzono stan wyjątkowy.
- Czemu nie od prezydenta?
- Bo dzięki wam leży w szpitalu! Kiedy dowiedział się, że rozpoczęliście działania zbrojne, dostał zawału. Brawo. Gratulacje panowie, szczere gratulacje.
Wojskowi spuścili głowy. Nagry sięgnął po chusteczkę i wysmarkał głośno nos.
- Są jakieś wieści od nich? Odzew? – zapytał namiestnik siadając ciężko.
- Nic. Nie wysłali e-maila, nie odpowiadają na telefony. Tak jakby się obrazili.
- Do jasnej cholery! Wypowiedzieliście im wojnę, dziwicie się?!
- Ale mogli by jakiś odzew dać… cokolwiek…
- Tak. Mogliby. I to właśnie najbardziej mnie niepokoi. Co mówią w telewizji?
- Nic. Tak, jakby nic się nie stało. Nawet tego o stanie wyjątkowym nie powiedzieli.
- Niedobrze. Bardzo niedobrze. Nie chcą paniki. Jak się wyda, będzie koniec.
Zapadła chwila ciszy. Forbid westchnął, splótł trzęsące się ręce.
- Powiedz mi Attle, czemu to zrobiliście, co? No, czemu?
Generał Attle spojrzał na niego spode łba. Był gruby, jego świńskie oczka zdawały się wychodzić z orbit. Rozparty na przyciasnym krześle przypominał przestraszonego knura, przeklinającego w myślach, że rzeźnik wskazał właśnie na niego.
- Oni coś mają – powiedział drżącym głosem – coś odkryli.
- Co?!
- Rok temu udało nam się dowiedzieć, że nad czymś pracują. Nie powiedzieli nam o badaniach, mimo tych, no… umów. Mieliśmy agenta w ich wydziale Państwowej Akademii Nauk. Od kilku miesięcy nie daje znaku życia. Pewnie już po nim.
- Co takiego? I ja nic o tym nie wiem?!
- Nie chcieliśmy panu zaprzątać głowy…
- Idioci! Banda idiotów! A mówiłem prezydentowi, mówiłem mu, żeby was rozwiązał już dawno, albo przynajmniej ograniczył w prawach. Mógł! A on, nie, nie, że łatwiej mieć kilku przygłupów pod kontrolą, niż cały parlament. Do czego to doszło? Do czego to doszło?! Żeby czterech debili miało więcej do powiedzenia ode mnie. Skazaliście nas na wielką niewiadomą. Jedną, wielką niewiadomą! Zadowoleni?!
Sprzątaczka zamiotła szybko resztki potłuczonej szklanki i wyszła zamykając za sobą drzwi. Naczelnik odprowadził ją wzrokiem, poczekał aż opuści pomieszczenie i nachylił się nad stołem.
- Co odkryli?
- Nie wiadomo. Agent przekazał tylko, że trzymają pod kluczem wszystkich naukowców pracujących nad sprawą. Coś szykują. Woleliśmy uprzedzić ich działania…
- Gówno prawda. Boicie się o własne dupy. Przestańcie, panowie, robić z siebie wirtuozów strategii. Nad czym mieliby pracować? Nad uzbrojeniem? U nas od ponad trzech wieków nie było wojny. Od trzydziestu lat żołnierze oglądają broń za szybą w muzeum. Nie rozśmieszajcie mnie.
- Może i tak. Woleliśmy być przezorni.
- Przezorni – powtórzył kręcąc głową- wywołaliście wojnę. Co dalej? Jakiś plan?
W pomieszczeniu, po raz kolejny, zapanowała cisza.
- Tak myślałem. Nie traćmy czasu. Kilka szybkich pytań. Żołnierze w gotowości?
- Tak jest.
- Uzbrojeni?
- Pół godziny temu daliśmy rozkaz wydania im pałek i gazów łzawiących. W razie konfliktu totalnego sięgniemy po zbiory muzealne.
- Jaki jest dokładny stan liczebny armii?
- Osiemset czterdzieści dwie jednostki, z czego dwieście należących do piechoty morskiej, dwadzieścia służących w siłach powietrznych.
- Doskonale. Jak ma na imię ten wasz agent?
- To tajemnica, panie naczelniku.
Forbid spojrzał na Attlego tak, jak wygłodniały może spojrzeć na ociekający tłuszczem hamburger.
- Ernest – wydusił generał ścierając pot z czoła – Ernest Makoviesko.
Naczelnik wygiął palce, zamyślił się. Pierwszy raz był w takiej sytuacji. W zasadzie nie miał pojęcia, czemu daje się wciągnąć w grę, śmiertelnie niebezpieczną grę. Był naczelnikiem, jednak na dobrą sprawę przepisy nie precyzowały, kto jest głównodowodzącym w przypadku wojny. Prawo nie mówiło nic o wojnie, to była abstrakcja. Aż do dziś. Przez myśl przeszła mu ucieczka. Gdzieś na wyspy, może Hawaje? Może Majorka? Uciec daleko, daleko stąd. Marzenia, głupie marzenia. Śnił na jawie. Nie ucieknie. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że nie wiedział czemu. Po prostu nie wiedział.
- Ile wie agent?
- O czym?
- O wszystkim. Kraju, administracji, o sztabie.
- Dużo.
- Nie możemy ryzykować. Nie zostawimy tak pana Makoviesko. Albo my go zabijemy, albo nikt inny.
- Panie naczelniku, sugeruję, że agent już jest martwy. To cztery miesiące, szmat czasu. Albo go zabili, albo się wygadał- głos milczącego dotąd Lucasa Refrige, jak na zaistniałą sytuację, był silny i stanowczy.
- Kto tu wydaje rozkazy? Ja, czy pan generale?
- W zasadzie niewiadomo.
Naczelnik wstał, wyciągnął pistolet i wypalił kilka razy do wojskowego. Martwy Refrige zsunął się z krzesła wprost na miękką wykładzinę.
- Teraz już wszystko jasne, prawda?
Generałowie pokiwali głowami na ,,tak”. Nie wiadomo, co ich bardziej zszokowało- nagła śmierć kolegi, czy fakt, że namiestnik miał przy sobie broń palną.
- Przyprowadzić żołnierza. Jednostkę bystrą, szybką i niezawodną. Pan Makoviesko musi wrócić do kraju.
- A potem?
- Czekamy.

* * *
- Trzyma się pan? Wszystko jasne?
- Tak, tak – powiedział Gaspard i zakrztusił się uderzającymi prosto w twarz powiewami powietrza – wszystko zrozumiałem.
- No to na trzy. Raz, dwa…
Gaspard zrobił krok do przodu, poślizgnął się i wypadł przez otwarty właz w przestrzeń błękitu. Pod nogami wirowała ziemia, nad głową szalał nieboskłon. Zapiął mocniej skórzaną czapkę chroniącą uszy, przyssał szczelniej gogle. Pamiętał wszystko, każdy szczegół z instrukcji, każde słowo wypowiedziane przez instruktora. Skok spadochronowy to dla niego nowość, ale nie bał się wyzwań. To raczej wyzwania bały się jego. A przynajmniej tak sobie tłumaczył prześladujący go od dzieciństwa pech. Policzył do dziesięciu, wziął głęboki oddech. Odpiął pierwszą sprzączkę, drugą i trzecią. W końcu, z całej siły, tak jak go uczono, pociągnął za zawleczkę. I urwał ją. Planeta wydawała się być coraz bliżej, a on spadał, obracał się wokół własnej osi, rozpaczliwie próbując otworzyć wieko blokujące płachtę spadochronu.
Gaspard Stefsson miał dwadzieścia osiem lat i był zadowolony ze swojego życia. Był żołnierzem. Miał elitarną pracę, czyli taką, która polegała głównie na wylegiwaniu się w garnizonie, prenumerowaniu ,,Play boy’a” i robieniu wypadów na piwo z kumplami. Oczywiście, czasem zdarzała się jakaś interwencja. Starsza pani Dankive, emerytowana śpiewaczka operowa, często prosiła o zrobienie zakupów. W dodatku światła koordynujące działanie ruchu drogowego na ulicy sąsiadującej z garnizonem, miały tendencje do psucia się. Przez takie przeszkody, co najmniej trzy dni w tygodniu, Gaspard zmuszony był do działania. Nie narzekał jednak, cieszył się chwilą. Kilkanaście godzin temu wybuchła wojna, stan, który Gaspard znał z podręczników. Definicji określającej ,,konflikt zbrojeniowy” już dawno nie pamiętał, mimo to wiedział z grubsza, o co chodzi. Wojnę ogłoszono akurat wtedy, kiedy zabawiał się z dwoma wynajętymi dziwkami. Znał je dobrze, Sasza i Misza były niesamowicie sympatyczne i rozmowne. Zawsze jednak zwracał się do nich per ,,dziwko”. Taki miał zwyczaj. Wrócił z burdelu, zmęczony położył się na łóżku. Kilka chwil później był już odprowadzany przez generała Attlego do siedziby Państwowego Sztabu Wojskowego. Tam dowiedział się, że został wybrany, jako jednostka wyróżniająca się na tle innych, do specjalnej misji, polegającej na infiltracji laboratorium i odszukaniu agenta Ernest Makoviesko, który dostał się w ręce wroga. Czym wyróżniał się spośród innych jednostek dorównujących mu w pijaństwie, zamiłowaniu do snu i hazardu, tego mu nie powiedziano. Dostał wszelkie potrzebne informacje, przeszedł dwugodzinne szkolenie, a teraz spadał w bezładzie już trzy tysiące metrów z niechcącym się otworzyć spadochronem. Jeśli wiedziałby, że tak wygląda wojna, to z pewnością podziękowałby za taki interes!
Widział morze zieleni tańczące pod stopami, pojedyncze drzewa, duży biały budynek w środku lasu. Zamknął oczy, pewny, że to już koniec. Niech się dzieje wola nieba. Nie wierzył w Boga, boską matkę, boskiego syna i całą resztę boskich przyjaciół. Nie w tym rzecz. Pomodlić się nigdy nie zaszkodzi, tym bardziej, gdy możliwość innych działań jest mocno ograniczona. Kiedy był w połowie ,,Ojcze nasz”, klapa plecaka, ni stąd ni zowąd, kierowana jedynie własnym kaprysem, otworzyła się z łoskotem wyrzucając czaszę spadochronu. Poczuł silny wstrząs, jakby niewidzialna siła poderwała go na chwilę do góry. Gaspard wpadł na drzewo, zderzył się z kilkunastoma gałęziami i zawisł tuż nad wilgotną ściółką leśną. Oszołomiony dyndał przez chwilę w powietrzu, do momentu, kiedy konar, o który zaplątały się liny spadochronu nie złamał się z przeraźliwym trzaskiem. Gromada ptaków wzbiła się w niebo, zając skrobiący nieopodal trawę czmychnął przerażony. Gaspard Steffson wylądował. Z bożą pomocą, lub bez niej. Podniósł się z ziemi prostując potłuczone nogi. Nadgarstek bolał go nieznośnie, ale nie był złamany. A może i był? Żołnierz nie znał się na medycynie. W każdym razie Gaspard żył, a to stanowiło połowę sukcesu. Przebrał się szybko w biały uniform naukowca, wyjął z plecaka paralizator, fałszywe dokumenty. Znał ich język bardzo dobrze, teraz można by powiedzieć ,,język wroga”. Nie było to akurat żadnym wielkim osiągnięciem, każdy znał przynajmniej dwa języki. Tak to już jest we wspólnej Europie, że wszystko, oprócz administracji, wojska, funduszy, języków, handlu pozostawało wspólne. Liczyła się idea. Starł bród z twarzy i szybkim krokiem ruszył w kierunku piaszczystej ścieżki. Spacerował nią przez kilkanaście minut, mijany co chwila przez terenowe samochody. Doszedł do bramy i pilnujących jej strażników. Pokazał dokumenty, bez problemu wszedł na szeroki, kamienny plac znajdując się przed laboratorium. Do tego momentu wiedział gdzie ma iść- duży, biały budynek należący do wrogiej Państwowej Akademii Nauk. Każdy kolejny krok stanowił dla niego niewiadomą. Zaczęła się najtrudniejsza część misji. Po placu, najczęściej w niedużych grupach, przechadzali się ludzie ubrani identycznie jak on. Nie wyróżniając się z tłumu, przeszedł przez obrotowe drzwi do środka budynku. Modernistyczne wnętrze było zdecydowanie monotonne- przeszklony sufit, szklane drzwi, przezroczysta, zapewne także szklana podłoga. Aż dziw, że ściany pozostawiono nieprześwitującymi. Monumentalną halę przecinały korytarze, plątanina ruchomych schodów, tarasów. Główne centrum sterowania wydawało się najlepszym miejscem, od którego mógł zacząć poszukiwania. Gdzie indziej mógłby dowiedzieć się, gdzie przetrzymują Makoviesko, jak nie w głównym centrum, w dodatku sterowania? Doszedł do pomieszczenia bez kłopotu, podążał za fosforyzującymi strzałkami. Tutaj zresztą wszędzie drogę wskazywały strzałki, nawet toalety były oznakowane. Wszedł do środka, jak gdyby nigdy nic. Centrum sterowania okazało się pokojem wielkości garnizonowej łazienki, czyli niewielkim. W zasadzie stanowiło jedną, wielką interaktywną konsolę, z mnóstwem przełączników i wielkim ekranem po środku. Gaspard ostatnio widział coś takiego oglądając ,,Star Treka”. Przed monitorem, w obrotowym, skórzanym fotelu siedział mężczyzna czytając książkę.
- Przeszkadzam panu? – zapytał Gaspard niewiedzą za bardzo jak zacząć rozmowę.
- Tak trochę – odparł mężczyzna. – Pracuję, nie widać? W czym problem?
- Wie pan może gdzie przetrzymywany jest Ernest Makoviesko?
- Hmmm… jesteś z ,,tych”?
- Tak.
- No nic – westchnął naukowiec odkładając książkę – widzę, że nie dasz mi w spokoju zarobić na chleb. Pokaż przepustkę i więzień jest twój.
Miał fałszywe dokumenty, paszport i dowód. Generał Attle nie przewidział chyba, że będzie potrzebna jakaś przepustka. Gaspard zrobił to, co nagle przyszło mu do głowy, a co niekoniecznie można uznać za rozsądne. Wyjął trzymany pod przebraniem paralizator i poraził nim mężczyznę. Włączył blokadę wejścia (według europejskich przepisów BHP powinna być po lewej stronie, tuż nad włącznikiem światła, gdzie też się znajdowała) i usiadł na krześle. Centrum sterowania musiało być pod nadzorem kamer, skoro kilka chwil później na korytarzu rozległy się krzyki, przez które z ledwością przedzierał się donośny głos każący wywarzyć drzwi. Zostało mu trochę czasu, zanim do pokoju wpadnie ochrona laboratorium. Położył ręce na konsoli i przyjrzał się jej. Postanowił nie dotykać czerwonych przełączników. Głównie dlatego, że nie lubił czerwonego. Odrzucił też błękitną dźwignię i wszystkie suwaki, na których końcach znajdowały się liczby z literką V. Jego wzrok spoczął na samotnym, wielkim jak ludzka dłoń przycisku z wygrawerowanym napisem ,, Cela numer 666, uwaga, ważne!”. Zawahał się. Nie miał żadnej pewności, że po włączeniu wielkiego przycisku, czy przyciśnięciu czegokolwiek na konsoli, pomoże uciec Makovieskiemu. Nie miał też czasu na metodę prób i błędów. Nie tak miała wyglądać misja ratunkowa, zupełnie nie tak. Zaczął wciskać wszystko po kolei, nawet czerwone przełączniki. Przesunął łokciem po długiej klawiaturze uruchamiając co się da. Centralnie wycelował palcem w samotny przycisk, w brzuszek czarnej, środkowej szóstki. Może nie powinien go dotykać? Nawet Gaspard wiedział, że numer 666, nie kojarzy się dobrze. W dodatku to ostrzeżenie… Pomimo sytuacji, w jakiej się znalazł, ku jego niekontrolowanemu rozbawieniu, włącznik przerażał go. Tak po prostu. Kawałek metalu połączonego z całą maszynerią systemu napawał żołnierza lękiem. Zawahał się. Ochroniarze wpadli do pomieszczenia równo z ogromnym, przetaczającym się po całym laboratorium hukiem. Coś wybuchło. Gdzieś pękły szyby, odpadł kawałek sufitu, jeden z monitorów roztrzaskał się pod nogami Gasparda. Niech się dzieje wola nieba.

* * *
Ernest Makoviesko ocknął się i rozejrzał po ciemnej celi. Było mu zimno. Przeczesał włosy, usiadł na pryczy. Nie wiedział ile spał. Godzinę, dzień, miesiąc. Niewiele też sobie przypominał. Jest agentem, infiltrował obcą Państwową Akademię Nauk, został zdekonspirowany. Teraz siedzi w więzieniu, albo Bóg wie gdzie i marznie. Chciał zwymiotować, ale nie miał czym. Niewielkie okienko w drzwiach wpuszczało do pomieszczenia cień bladego światła jarzeniówek. Spojrzał przez cienkie, zakratowane szkiełko. Długi, pusty korytarz, na końcu drzwi. Usiadł z powrotem. Czuł się jak na kacu, po długiej imprezie, jedynej z tych, z których nie pamięta się ani początku, ani końca. Tak jak i całej reszty. Jego życie to była jedna wielka impreza. Codziennie chciał ją zapomnieć, wymazać z pamięci. Ratowały go tylko kolejne balangi zapomnienia. Wtedy nic nie pamiętał. Zdradził ukochaną Ewelinę, potem swoją kochankę, przyjaciółkę kochanki, jej córkę. Zdradził je wszystkie, tak po prostu, mimo pięknych słów, spojrzeń pełnych nadziei i czułego dotyku. Był bezkarny we własnych uczuciach. Pozostał wierny tylko ojczyźnie, za co przyszło mu zapłacić niewolą. Ukarano go za wierność, podczas gdy w morzu zdrad był najsprawniejszym z kapitanów. Paradoks. Drzwi otworzyły się z trzaskiem, do celi wszedł niewielki mężczyzna, w towarzystwie dwóch innych. Ernest początkowo wziął go za dziecko, małe, pucołowate i łyse.
- Jak się zwie? – zaskrzeczał liliput, zapisał coś w notesie.
- Macie moje imię i nazwisko, tak jak i inne dane.
- Jak się zwie?
Nie było sensu nie odpowiadać. Nigdy nie brał udziału w przesłuchaniach, ale słyszał wystarczająco wiele, żeby wiedzieć jak się odbywają. W świecie pokoju takie sprawy załatwiano w piwnicach.
- Ernest. Ernest Makoviesko.
- Co tu robił?
- Pracowałem.
- Co tu robił? – zapytał wyraźnie niezadowolony odpowiedzią mężczyzna.
- Szpiegowałem.
- Był ciekawy, co tu mamy? Taaaak?
- Był. Czekam na pytania dotyczące kraju, naszego systemu uzbrojenia i rządu. Coś konkretnego.
Niziołek roześmiał się, można by powiedzieć, serdecznie.
- Oglądał za dużo filmów, za dużo filmów.
- To co? Tortury? Czekam.
- To nie średniowiecze.
- To co? – zapytał zniecierpliwiony.
Niepewność wykańczała go odkąd otworzył oczy. Nienawidził niepewności, pustki, jaką ze sobą niesie. Był agentem, szkolenie teoretycznie powinno przyzwyczaić go do takich rzeczy. Nie mógł przewidzieć końca swojej pierwszej misji. Nieprzewidywalności też nie lubił.
- Badania. Odprowadzić więźnia.
Strażnicy schwycili Ernesta pod ramiona i wyprowadzili z pomieszczenia. Oślepiony normalną dawką światła mało widział. Przeszli korytarzem, potem schodzili długo na dół. Tam oświetlenie był mocniejsze, zamknął oczy. Poczuł jak nim huśtają, upadł na twardą, kafelkową podłogę. Usłyszał dźwięk przekręcanych, mechanicznych blokad. Natarczywa, pomarańczowa jasność pod powiekami zmieniła się w szarość. Nareszcie półmrok. Pomieszczenie było mniejsze od dotychczasowej celi. Na ławeczce, pod ścianą ktoś siedział. Ernest zbliżył się powoli na czworakach do nieznajomego. Chciał o coś zapytać, tak po ludzku, czegoś się dowiedzieć. Informacje zawsze uspokajały uczucie niepewności. Agent zamarł, kiedy nieznajomy podniósł pochyloną głowę. Podniósł nagą, bezoką czaszkę i uśmiechnął się upiornie. Ernest nawet się nie przestraszył, po prostu nie uwierzył w to, co zobaczył.
- Spokojnie – szepnął nieznajomy poprawiając fałdy ciemnej, podartej szaty – siedzimy w tym razem. Gdybym miała uszy, powiedziałabym właśnie, że po uszy.
- Kim jesteś? – zapytał Ernest gadającego szkieletu tak, jakby prosił o gazetę w kiosku.
- Odwieczne pytanie. Pierwsze pytanie, zawsze o to pytacie. Pytacie, a dobrze wiecie, wyczuwacie to podskórnie, taki instynkt. Ale dobrze, w końcu napisano: ,, Pytajcie, a odpowiedzą Wam”. Różnie na mnie mówią: Śmierć, Kostucha, Mroczy Żniwiarz, Blada. Tego ostatniego nie lubię. Przyjaciele mówią do mnie Szkielecica.
- Masz przyjaciół?
- Nie mam. Ale gdyby miała, to by tak mnie nazywali. A ty masz?
Zamyślił się.
- Też nie mam.
- No widzisz, coś nas łączy. Myślę, że nie znajdziemy bardziej sprzyjającego miejsca na zaprzyjaźnienie się, niż to. Korzystajmy póki możemy – Wypowiadając ostatnie słowa Szkielecica kłapnęła głucho szczęką. Chyba ją to zawstydziło, bo naciągnęła kaptur na czaszkę. – Za co siedzisz?
- Jestem agentem. Przejrzeli mnie.
- I za nic więcej?
- To nic? Szpiegostwo to dla ciebie mało?
- Widziałam ludzi skazanych za zjadanie własnych dzieci i królobójstwo. Wybacz, że nie jestem pod wrażeniem. Strasznie tu zimno, już w Hadesie bardziej dbają o zbolałe dusze, niż tutaj o więźniów. Koszmar.
- Racja, zimno.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu.
- A ty za co siedzisz? – zapytał.
- Za niewinność. Złapali mnie. Chwila nieuwagi i proszę bardzo, wylądowałam w więzieniu, na zalesionym odludziu.
- Nie wiedziałem, że można złapać Śmierć.
- Można złapać, można oszukać. Trzeba tylko umieć, a niewielu się to dotąd udało. Pamiętasz baby boom w dziewięćdziesiątym dziewiątym? Islandzki bogacz, którego imienia już nie pamiętam, zastawił na mnie zasadzkę. Prosty, wykopany w ziemi dołek.
- I wystarczyło?
- Bywam niezdarna. Jestem tylko Śmiercią. Ludzie nie rozumieją, że co się odwlecze, to nie uciecze. Kiedy się wyswobodziłam miałam pełne ręce roboty. Jest plan, trzeba go zrealizować i tyle. Taka robota. Teraz dostałam zlecenie na coś większego. Oni – wskazała paliczkiem na lustro weneckie – cudem się dowiedzieli i chyba przestraszyli. Trzeba przyznać, że skutecznie mnie załatwili. Wpadłam jak śliwka w kompot, można by rzec.
Nie wierzył, że to robi. Został uwięziony przez obce państwo jako szpieg, nie miał żadnych wieści ze świata, a na dodatek przyszło mu odgrywać jakieś cholerne ,,Rozmowy mistrza Polikarpa ze Śmiercią”. Sęk w tym, że Ernest nie był mistrzem, a Śmierć był prawdziwa.
- Ciekawe, co z nami zrobią.
- Teraz siedzą i obserwują – powiedziała Szkielecica przeciągając się. – Przetrzymają nas tak kilka dni, ciebie powieszą, a mnie wrzucą do jakieś skrzyni, zabetonują i zakopią.
- Nie mogą mnie zabić, skoro Kostucha siedzi w więzieniu.
- Nie powiedziałam, że umrzesz. Powieszą cię. Będziesz się dusił, tracił wzrok, można powiedzieć, że umierał i odradzał się w męczarniach. Ale nie zginiesz. Z deszczu pod rynnę. Was i tak nic już nie uratuję, ze mną, czy bez.
- Jak to?

Rozmówczyni Gasparda zamyśliła się przez chwilę.
- A co tam – powiedziała i machnęła ręką – to w zasadzie żadna tajemnica. Tym bardziej teraz. Dostałam zlecenie na Armagedon. Koniec świata, ostatnia posługa dla ludzkości. Boicie się mnie. Boicie się nieznanego, niepewności, co będzie dalej. Na tym świecie palicie cygara, posuwacie sąsiadki, jeździcie świetnymi autami, a nie macie pewności czy po wszystkim to będzie dalej trwać. Nie wiecie, co nastąpi, kiedy przyjdę i uścisnę wam dłoń.
- Przecież siedzisz w więzieniu – powtórzył Ernest. – Armagedonu nie będzie.
- Co z tego? Myślisz, że koniec świata, to najgorsze, co może spotkać was, ludzi? Udusicie się we własnym sosie. Świat bez Śmierci. Świat, w którym żyjecie wiecznie, jest was coraz więcej. Dacie radę się wyżywić? Odziać? Uciec od bólu choroby?
- Niepotrzebny zbytek w obliczu nieśmiertelności.
- Już ci to tłumaczyłam, nic nie rozumiesz. Umieranie i odradzanie się na nowo w jednej chwili. Mnie zlikwidujecie, ale głód, cierpienie, strach, frustracja pozostaną. Odnowicie oblicze tej ziemi. Już niedługo, za kilka miesięcy będzie tu piekło. Nieśmiertelność ma swoją cenę. Ahhh – westchnęła i przetarła oczodół – jestem taka śpiąca. Smęcimy.
- Da się temu zapobiec? – agent nie poddawał się – Coś zrobić?
- Martwisz się o Ewelinę?
- Skąd…
- Ja wiem o wszystkim, no, prawie o wszystkim. Nie zdążysz naprawić tego, co zrobiłeś. Ale pociesze cię- ona nie będzie cierpiała już bardziej, niż do tej pory. Przeszedłeś samego Żniwiarza, mamy naprawdę wiele wspólnego.
Ernest posmutniał. Czuł pustkę i żal do samego siebie. Jeszcze tyle miał do zrobienia, tyle chciał ukochanej powiedzieć, usłyszeć, że mu wybacza.
- To już koniec.
- I kropka. Z deszczu pod rynnę, tak jak powiedziałam.
- Nie chcę żeby cierpiała. Jestem jej to winien. Jesteś Szkielecicą, masz władzę nad życiem! Na pewno możesz się stąd jakoś wydostać!
- Gdybym mogła, już dawno by mnie tutaj nie było. A ty możesz stąd uciec?
- Ale ja nie jestem Kostuchą!
- A ja nie jestem wszechmogąca. Otwórz drzwi, pomóż mi przekroczyć próg. Takie jest prawo. Pomóż przekroczyć próg, a ucieknę. Dziwne prawo, ale prawo.
Usłyszeli wybuch. Podłoga zatrzęsła się, a przez weneckie lustro przepełzły grube linie pęknięcia. Poza pomieszczeniem zaczęła się bieganina, krzyki i przekleństwa. Ernest spojrzał na drzwi. ,,Cela numer 666”.
- Śmieszne, prawda? Że niby jestem bestią. Już niedługo propaganda sukcesu ogłosi, że poskromili apokaliptycznego smoka.
- Co to było?
- Początek końca – uśmiechnęła się Szkielecica. – Początek końca.
,,Mówię po hiszpańsku do Boga, po włosku do kobiet, po francusku do mężczyzn, a po niemiecku do mojego konia" Karol V Obieżyświat

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Nie mam siły na długie omawianie.
1. Orsonie, na pamięć wkujesz tabelę odmiany zaimka: ten, ta, to. Ze szczególnym rozróżnieniem na odmianę w zależności od liczby. A potem przejrzysz swój tekst i znajdziesz ortograf, który wykręcił mi flaki.
2. Fabularnie: słabizna. Zapowiedziałeś wojnę i... nic. Zapowiedziałeś szeroką perspektywę i... nic. Skończyło się na perypetiach agenta - niezbyt zresztą intrygujących.
Nie mam bladego pojęcia, jak się ma początek do końcówki (wskazanie na agenta nie wystarczy, by powiązać epizody, nie). Dla mnie to nie jest spójna opowieść, tylko parę przypadkowych epizodów. Nie wiem nawet, czy tekst jest humorystyczny, czy poważny. Sprzeczne sygnały.

I koszmarnie się nudziłam przy lekturze.
Może ktoś z Komentujących po mnie powie, dlaczego...
So many wankers - so little time...

Ivireanu

Post autor: Ivireanu »

Tam oświetlenie był mocniejsze, zamknął oczy. Poczuł jak nim huśtają, [...]
Oczy huśtające Ernestem mnie rozbroiły. Może ja jestem jakaś dziwna, ale tak zrozumiałam powyższy fragment :-)
Agent zamarł, kiedy nieznajomy podniósł pochyloną głowę. Podniósł nagą, bezoką czaszkę i uśmiechnął się upiornie.
Kolejny wybuch śmiechu, mam dzisiaj dobry i nieco abstrakcyjny humor.
Nieznajomy podniósł pochyloną głowę, znaczy nie własną, tylko z podłogi podniósł czyjąś głowę. Czemu była pochylona? Może z korpusem razem stała na podłodze, to może i pochylona była.
Te dwa mnie rozbawiły. No to lecimy od początku jeszcze raz:
Czwórka umundurowanych mężczyzn siedziała w szarym, konferencyjnym pokoju za podłużnym stołem.
Pokój znajdował się za podłużnym stołem?
Do końca nie wiedziano nawet, czym te wojsko się zajmuje.
Te wojsko, te partactwo i te dziecko mogę wybaczyć mojemu dziadkowi, bo po pierwsze swoje lata już ma, a po drugie wychował się na wsi.
towojsko.
Drzwi otworzyły się z łoskotem, do pokoju wpadł naczelnik Forbid.
Można się ze mną kłócić, ale mi ten łoskot nie pasuje.
łoskot:
1. «głuchy odgłos upadku lub uderzenia»
2. «ciąg takich odgłosów»
(źródło www.sjp.pwn.pl)
To jak one się z tym łoskotem otworzyły?
Forbid spojrzał na Attlego tak, jak wygłodniały może spojrzeć na ociekający tłuszczem hamburger.
Tu się czepnę, wiem, ale wygłodniała ja na ociekający tłuszczem hamburger patrzę z myślą "No to pięknie, a jedzenie gdzie?". Statystyczny amator McDonalds pewnie by się nie zgodził, ale jak mówiłam, czepiam się w pełni świadomie.
Jak ma na imię ten wasz agent?
Ważniejsze chyba, jak ma na nazwisko. A już jakby podać i imię, i nazwisko, to wszyscy byliby zadowoleni. Ale czy ma na imię Wiesiek, czy Zdzisiek, to tak naprawdę żadna różnica.
Najgorsze z tego wszystkiego było to, że nie wiedział czemu. Po prostu nie wiedział.
I czytelnik też nie wie i niezaprzeczalnie go to irytuje.
Albo my go zabijemy, albo nikt inny.
IMO zdanie sugeruje, że tylko my jesteśmy w stanie go ubić, nikt inny nie jest taki dobry. Tylko to za diabła nie pasuje do kontekstu.
prenumerowaniu ,,Play boy’a”
Jak ostatnim razem widziałam ten magazyn, to nazwa pisana była razem.
Oczywiście, czasem zdarzała się jakaś interwencja. Starsza pani Dankive, emerytowana śpiewaczka operowa, często prosiła o zrobienie zakupów. W dodatku światła koordynujące działanie ruchu drogowego na ulicy sąsiadującej z garnizonem, miały tendencje do psucia się. Przez takie przeszkody, co najmniej trzy dni w tygodniu [...]
Zgubiłam się. Czasem była interwencja. To zakupy dla pani Dankive interwencją nie mogą być, bo są często. W dodatku nasz żołnierz pracuje trzy dni w tygodniu (co najmniej), czyli w zasadzie co drugi dzień.
Czasem=często=co drugi dzień?
odszukaniu agenta Ernest Makoviesko
Ernest się nie odmienia przez przypadki?
Kiedy był w połowie ,,Ojcze nasz”, klapa plecaka, ni stąd ni zowąd, kierowana jedynie własnym kaprysem, otworzyła się z łoskotem wyrzucając czaszę spadochronu.
Klapa się z łoskotem otworzyła czy z łoskotem wyrzuciła spadochron?
Przebrał się szybko w biały uniform naukowca, wyjął z plecaka paralizator, fałszywe dokumenty. Znał ich język bardzo dobrze, teraz można by powiedzieć ,,język wroga”.
Język dokumentów, jak rozumiem.
Starł bród z twarzy i szybkim krokiem ruszył w kierunku piaszczystej ścieżki.
Bród: «płytkie miejsce rzeki, jeziora lub stawu, przez które można przejść lub przejechać na drugi brzeg»
Po placu, najczęściej w niedużych grupach, przechadzali się ludzie ubrani identycznie jak on. Nie wyróżniając się z tłumu, przeszedł przez obrotowe drzwi do środka budynku.
A skąd tam się wziął tłum ludzi? Te nieduże grupy naukowców tworzą tłum?
Modernistyczne wnętrze było zdecydowanie monotonne- przeszklony sufit, szklane drzwi, przezroczysta, zapewne także szklana podłoga.
Pytanie z ciekawości. Co było pod przezroczystą podłogą? I nie wytykam tu jakiegoś błędu, serio ciekawi mnie, jak autor to widział. Fundamenty pod nią są czy co?
- Wie pan może gdzie przetrzymywany jest Ernest Makoviesko?
- Hmmm… jesteś z ,,tych”?
Jakich "tych"??? No i głupota Gasparda wbiła mnie w krzesło.
[...]przez które z ledwością przedzierał się donośny głos każący wywarzyć drzwi.
Wywarzyć to coś jak uwarzyć?
Na tym na razie kończę wyrzucanie konkretnych zdań. Jak popełniłam gdzieś błąd, dać mi w łeb i z góry przepraszam.

Z błędów fabularnych - brak spójnej fabuły. Też nie zrozumiałam, co ma początek do końcówki i o co tak naprawdę chodziło. To znaczy widzę, Śmierć złapali, agenta złapali, tamci wojnę wypowiedzieli. No... i?
Zaczęłam się też zastanawiać, w jakich państwach dzieje się opowiadanie. Nie jestem w stanie określić.
I czemu ogłoszenia stanu wyjątkowego nie było w telewizji? I wypowiedzenia wojny?
Nie wspominając już o tym, że wypowiedzenie wojny wydaje mi się nieuzasadnione.

A, i z mojego punktu widzenia leży i kwiczy interpunkcja, aczkolwiek nie podejmuję się poprawiania każdego zdania po kolei, poza tym też pewnie popełniam na tym polu błędy.
Ostatnio zmieniony czw, 16 lip 2009 23:12 przez Ivireanu, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
terebka
Dwelf
Posty: 562
Rejestracja: ndz, 13 lip 2008 23:56

Post autor: terebka »

Kolejna rzecz - pisanie łączne i rozdzielne. Wygląda to tak, jakbyś, autorze, nie mając pewności, na wszelki wypadek świadomie pisał w dwóch wersjach - niech czytelnik sam wybierze sobie prawidłową. Co ciekawe, obie wersje w tekście dzielą zdania, a nawet pojedyńcze słowa.

Mogli by... mogliby...
Niewiadomo... nie wiadomo...

Co poza tym?
Centrum sterowania okazało się pokojem wielkości garnizonowej łazienki, czyli niewielkim. W zasadzie stanowiło jedną, wielką interaktywną konsolę, z mnóstwem przełączników i wielkim ekranem po środku.
Jego wzrok spoczął na samotnym, wielkim jak ludzka dłoń przycisku z wygrawerowanym napisem ,, Cela numer 666, uwaga, ważne!”. Zawahał się. Nie miał żadnej pewności, że po włączeniu wielkiego przycisku, czy przyciśnięciu czegokolwiek na konsoli, pomoże uciec Makovieskiemu. Nie miał też czasu na metodę prób i błędów. Nie tak miała wyglądać misja ratunkowa, zupełnie nie tak. Zaczął wciskać wszystko po kolei, nawet czerwone przełączniki. Przesunął łokciem po długiej klawiaturze uruchamiając co się da. Centralnie wycelował palcem w samotny przycisk,
:/

beton-stal
Fargi
Posty: 312
Rejestracja: wt, 12 gru 2006 01:49
Płeć: Mężczyzna

Re: Opowiadanie ,,Weterani pokoju" / 26305 znaków

Post autor: beton-stal »

Jedziemy!
Orson pisze:1648- Zawarcie pokoju westfalskiego (...) W Stanach powstają ochotnicze hufce pracy. Obywatele wraz z władzą zaczynają odbudowę ojczyzny. Kampanii przyświeca hasło prezydenta Egroego Hsuba: ,, Yes, we can!”.
Ech... No, ja rozumiem intencje autora, ale kalendarium to nie jest najlepszy pomysł na wprowadzenie historii alternatywnej. Jeśli już, to robi się to jednym zdaniem, które odnosząc się do zdarzenia alternatywnego, wyprowadza fabułę już od razu osadzoną w alternatywnej rzeczywistości. Zwłaszcza że z dalszej części można i tak dowiedzieć się, że wojna to stan nieznany opisywanemu światu, a oderwanie tekstu od jakichkolwiek realiów pozbawia kalendarium najmniejszego sensu.
Orson pisze:- I on wtedy mówi, że nie ma dupy! Łapiecie to? Nie ma dupy!
Generałowie wybuchnęli gromkim śmiechem, jeden z nich, rozbawiony do łez, przypadkowo rozbił szklankę.
- Nic nie szkodzi – wyspał generał Otto Nagry – Posprząta się. To jak panowie? Dajemy naczelnikowi jeszcze pięć minut?
- Dajemy, jasne, że tak. Jak nie przyjdzie to na basen.
- Albo na masaż.
- Albo na masaż – zgodził się Nagry i pstryknął palcami. Sprzątaczka natychmiast zajęła się rozbitym szkłem.
Ja też nie łapię. Nie, nie chodzi o dupę. Nie łapię, w jaki sposób gromki śmiech spowodował rozbicie szklanki. Domyślam się, ale mogę się przecież mylić.
Orson pisze:Czwórka umundurowanych mężczyzn siedziała (...)
Niby nie błąd, ale "Czterech umundurowanych mężczyzn siedziało (...)" brzmi bardziej po polsku. To ma chyba jakiś związek z rodzajem męskoosobowym i rzeczownikami ożywionymi.
Orson pisze:- Zachciało wam się wojny, tak? Wojny?! No to macie. Macie, ku**a – wziął jedną z kartek do rąk. – To pismo od marszałka sejmu. Wprowadzono stan wyjątkowy.
- Czemu nie od prezydenta?
- Bo dzięki wam leży w szpitalu! Kiedy dowiedział się, że rozpoczęliście działania zbrojne, dostał zawału. Brawo. Gratulacje panowie, szczere gratulacje.
Wojskowi spuścili głowy. Nagry sięgnął po chusteczkę i wysmarkał głośno nos.
- Są jakieś wieści od nich? Odzew? – zapytał namiestnik siadając ciężko.
- Nic. Nie wysłali e-maila, nie odpowiadają na telefony. Tak jakby się obrazili.
- Do jasnej cholery! Wypowiedzieliście im wojnę, dziwicie się?!
- Ale mogli by jakiś odzew dać… cokolwiek…
- Tak. Mogliby. I to właśnie najbardziej mnie niepokoi. Co mówią w telewizji?
- Nic. Tak, jakby nic się nie stało. Nawet tego o stanie wyjątkowym nie powiedzieli.
- Niedobrze. Bardzo niedobrze. Nie chcą paniki. Jak się wyda, będzie koniec.
Zaczynam podejrzewać, że intencją autora był efekt komiczny. Brakuje mi jednoznacznego potwierdzenia tej tezy.
Orson pisze:Sprzątaczka zamiotła szybko resztki potłuczonej szklanki (...)
Hm, wydawało mi się, że ta pani "natychmiast zajęła się rozbitym szkłem" kilka akapitów wcześniej. Zakładam, że jest osobą sprawdzoną i zaufaną, która może przysłuchiwać się tajemnicom państwowym, mam jednak zastrzeżenia do tempa jej pracy. Faceci zdążyli się już zdrowo nagadać, a ona wciąż marudzi nad jedną szklanką. Może to jednak szpieg?
Orson pisze:- Co odkryli?
- Nie wiadomo. Agent przekazał tylko, że trzymają pod kluczem wszystkich naukowców pracujących nad sprawą. Coś szykują. Woleliśmy uprzedzić ich działania…
- Gówno prawda. Boicie się o własne dupy. Przestańcie, panowie, robić z siebie wirtuozów strategii. Nad czym mieliby pracować? Nad uzbrojeniem? U nas od ponad trzech wieków nie było wojny. Od trzydziestu lat żołnierze oglądają broń za szybą w muzeum. Nie rozśmieszajcie mnie.
- Może i tak. Woleliśmy być przezorni.
- Przezorni – powtórzył kręcąc głową- wywołaliście wojnę. Co dalej? Jakiś plan?
Ja jednak liczyłem, że autor zdradzi choć rąbek tajemnicy – co takiego odkryli wojskowi, że podjęli samowolną i nieprzemyślaną decyzję o wypowiedzeniu wojny. Po trzystu latach pokoju to musiało być coś ekstra. Chciałbym wiedzieć co.
Orson pisze:- Ile wie agent?
- O czym?
- O wszystkim. Kraju, administracji, o sztabie.
- Dużo.
- Nie możemy ryzykować. Nie zostawimy tak pana Makoviesko. Albo my go zabijemy, albo nikt inny.
- Panie naczelniku, sugeruję, że agent już jest martwy. To cztery miesiące, szmat czasu. Albo go zabili, albo się wygadał- głos milczącego dotąd Lucasa Refrige, jak na zaistniałą sytuację, był silny i stanowczy.
- Kto tu wydaje rozkazy? Ja, czy pan generale?
- W zasadzie niewiadomo.
Nie wiem, który z nich to powiedział, ale całkowicie się z nim zgadzam (prawie całkowicie – co do gramatyki mam odmienne zdanie).
Orson pisze:Gaspard zrobił krok do przodu, poślizgnął się i wypadł przez otwarty właz w przestrzeń błękitu (...) Jeśli wiedziałby, że tak wygląda wojna, to z pewnością podziękowałby za taki interes!
Nawias zastępuje trzysta czterdzieści siedem słów praktycznie bez znaczenia dla tekstu. Nie żeby zacytowane słowa jakieś znaczenie miały – skądże! Dalej nie lepiej.
Orson pisze:- Przeszkadzam panu? – zapytał Gaspard niewiedzą za bardzo jak zacząć rozmowę.
Podobno tekst był sprawdzany. I jak tu wierzyć na słowo?
(na wszelki wypadek pokazuję i objaśniam: " – zapytał Gaspard, nie wiedząc za bardzo, jak zacząć rozmowę."; swoją drogą "za bardzo" w ogóle bym usunął)
Orson pisze:Pomimo sytuacji, w jakiej się znalazł, ku jego niekontrolowanemu rozbawieniu, włącznik przerażał go.
Cudowne zdanie. Pomimo sytuacji, w jakiej się znajduję, ku memu kontrolowanemu powstrzymywaniu ziewania, tekst przeraża mnie. Nie, chyba nie potrafię tworzyć takich zdań. Opuszczone fragmenty tekstu już tak bardzo mnie nie urzekły.
Orson pisze:Ochroniarze wpadli do pomieszczenia równo z ogromnym, przetaczającym się po całym laboratorium hukiem. Coś wybuchło. Gdzieś pękły szyby, odpadł kawałek sufitu, jeden z monitorów roztrzaskał się pod nogami Gasparda.
Uwaga! Uwaga! Przeszedł! Koma trzy! Ktoś biegnie po schodach. Trzasnęły gdzieś drzwi.
Eeee, Słonimski się w grobie przewraca.
Orson pisze:Ernest Makoviesko ocknął się i rozejrzał po ciemnej celi. (...) Drzwi otworzyły się z trzaskiem, do celi wszedł niewielki mężczyzna, w towarzystwie dwóch innych. Ernest początkowo wziął go za dziecko, małe, pucołowate i łyse.
W środku (w nawiasie) długi i nudny opis przebudzenia. Zapychamy objętość, zapychamy!
Orson pisze:Różnie na mnie mówią: Śmierć, Kostucha, Mroczy Żniwiarz, Blada (...)
- A co tam – powiedziała i machnęła ręką – to w zasadzie żadna tajemnica. Tym bardziej teraz. Dostałam zlecenie na Armagedon. Koniec świata, ostatnia posługa dla ludzkości.
Trzysta dziewięćdziesiąt pięć słów, aby wreszcie zaczęły się konkrety. Mam nadzieję, że się zaczęły.
Orson pisze:- Co to było?
- Początek końca – uśmiechnęła się Szkielecica. – Początek końca.
I tym cytatem chciałbym zakończyć namiastkę łapanki. Powyższy fragment świetnie opisuje cały tekst. Długo, długo nic, aż wreszcie pojawia się wymęczony koniec. Znikąd do nikąd – tekst widmo.

Małgorzata pisze: I koszmarnie się nudziłam przy lekturze.
Może ktoś z Komentujących po mnie powie, dlaczego...
Bo "opowieść", którą można streścić w trzech zdaniach, a z której to "opowieści" kompletnie nic nie wynika, autor rozciągnął na około 3800 wyrazów.

Ivireanu

Post autor: Ivireanu »

A ja się bałam, że niemiła byłam... oO

Awatar użytkownika
Laris
Psztymulec
Posty: 916
Rejestracja: czw, 11 gru 2008 18:25

Post autor: Laris »

Orsonie, słabo. Powiem nawet, że bardzo słabo, aczkolwiek nie tragicznie.
- Nic nie szkodzi – wyspał generał Otto Nagry
Wyspał? Przepraszam bardzo, ale serio nie wiem, o co tutaj kaman. Jeśli już, to mógł chyba "wyznać", ale wyspać? Wyspać kojarzy mi tylko ze spaniem, a jak wiemy człowiek nie ma w zwyczaju mówić, kiedy śpi. Chyba, że gada przez sen, ale ten wyjątek potwierdza regułę.
- Ile wie agent?
- O czym?
- O wszystkim. Kraju, administracji, o sztabie.
- Dużo.
Ech, a mi się zawsze wydawało, że wojsko jest bardziej dokładne. Bo w takim razie, to po co im pisać raporty, sprawozdania z akcji, meldunki i tak dalej?
- Nie możemy ryzykować. Nie zostawimy tak pana Makoviesko. Albo my go zabijemy, albo nikt inny.
- Panie naczelniku, sugeruję, że agent już jest martwy. To cztery miesiące, szmat czasu. Albo go zabili, albo się wygadał- głos milczącego dotąd Lucasa Refrige, jak na zaistniałą sytuację, był silny i stanowczy.
- Kto tu wydaje rozkazy? Ja, czy pan generale?
- W zasadzie niewiadomo.
Naczelnik wstał, wyciągnął pistolet i wypalił kilka razy do wojskowego. Martwy Refrige zsunął się z krzesła wprost na miękką wykładzinę.
What the...?
W tym momencie poczułem się, jakbym dostał kolbą w łeb. Pomijając już oczywisty błąd (wspomniane już "niewiadomo"), to w ogóle cała ta sytuacja wygląda na wyjętą z farsy. Dlaczego naczelnik skasował Refrige'a? Dlaczego naczelnik miał pukawę (skoro cała armia miała na wyposażeniu ledwie pały i gaz łzawiący)? Chryste panie, o co tutaj chodzi?!
Autorze, powiedz mi. Bo ja niestety nie wiem, choć w domyślaniu się jestem całkiem niezły.
Definicji określającej ,,konflikt zbrojeniowy” już dawno nie pamiętał
Ja też nie. Pamiętam za to "konflikt zbrojny".
Spacerował nią przez kilkanaście minut, mijany co chwila przez terenowe samochody. Doszedł do bramy i pilnujących jej strażników. Pokazał dokumenty, bez problemu wszedł na szeroki, kamienny plac znajdując się przed laboratorium.
Bo to w końcu nic dziwnego, że z lasu wychodzi naukowiec, którego nikt przedtem nie widział. ;)

Tekst trochę przydługi jest i faktycznie niewiele z niego wynika. Z tego względu łapankę sobie podaruję.
Pomysł był w gruncie rzeczy nie najgorszy, Autorze, ale go niestety zepsułeś.
Najmniej pamiętam zajęcia w szkole,
bo żaden z nas się tam nie nadawał.
Awantura - Pokolenie nienawiści

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Tak trochę rozwinę, żeby nie było, że nic nie robię.
Zacznę tradycyjnie, czyli od tego, czego Autor na pewno nie zrobił ani przed, ani po.
Plan. Nie wdając się za bardzo w szczegóły, czyli idąc na łatwiznę – epizodami.
1. Zapowiedź historyczna alternatywna w formie hasła encyklopedycznego (umownie traktuję to jako epizod, choć epizodem nie jest ta cześć. Dla łatwizny semantycznej po prostu).
2. Rozmowa generałów, wprowadzenie informacji o:
a. wypowiedzeniu wojny drugiej stronie;
b. odkryciu po drugiej stronie;
c. milczeniu agenta wywiadu.
d. rozkazie, by przyprowadzić bystrego żołnierza.
3. Bystry żołnierz Gaspard skacze ze spadochronem. Spadochron się nie otwiera, co sprzyja retrospekcjom z życia żołnierza w świecie pokoju. Po czym bystry żołnierz rozpoczyna akcję, wchodzi do bazy naukowej i robi bum.
4. Ernest M. został umieszczony w celi 666 i gada ze Śmiercią. Sądząc po nazwisku, Ernest M. nie jest Polakiem. Tak się zastanawiam, od kiedy „Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią” jest w kanonie lektur obowiązkowych dla Europy.
5. Śmierć informuje Gasparda, że Gaspard musi ją wypuścić (takie prawo, choć nie mam pojęcia, o co chodzi). Na dodatek Śmierć zdradza, że ma zlecenie na koniec świata/ludzkości.
Na potwierdzenie, że nie zrobiłam błędu, zdanie na otwarcie epizodu:
Rozmówczyni Gasparda zamyśliła się przez chwilę.
6. Zakończenie otwarte: bum w oddali rysuje ściany celi, w której siedzi Śmierć i Gaspard.

Ad.1. Jak wzmiankował Beton-stal, fragment za długi i nie mający żadnego powiązania z dalszymi epizodami, skoro akcja dzieje się „gdzieś-nigdzie”, nie ma żadnych odniesień do konkretnych miejsc (państw, miast, krain – nawet nie mam pewności, że chodzi o Europę, bo na jakiej podstawie, jednej wzmianki bohatera dwóch jednego epizodu?).
Podejrzewam, że w podanych datach kryje się żart (np. rok zburzenia Bastylii w alternatywnej historii jest datą otwarcia hospicjum) . Powtórzony tyle razy dowcip – wiadomo, czym się kończy.
Nie, żebym wiedziała, kiedy zburzono Bastylię.
I uważam, że ten starter, to szpan li tylko.

Ad.2. Nie mam pojęcia, dlaczego wypowiedziano wojnę. I przede wszystkim, nie wiem, komu wypowiedziano wojnę. Domyślenie się, co to za odkrycie, o którym mimochodem wspomina się w epizodzie, też przyszło mi z niemałym trudem. I wcale nie jestem pewna, czy rzeczywiście chodziło o lokatorkę celi nr 666.
Numer celi, rzecz jasna, jest znaczący. Tak w ogóle. Bo w fabule znaczenia nie ma żadnego. Wymuszone powiązanie, o którym rezydentka celi o znaczącym numerze wspomina, nijak nie wyjaśnia powiązania. Apokaliptyczna bestia = Szkieleciucha wg propagandy (i to potencjalnej?). Yyy... Na siłę chciałeś powiązać i tyle, Autorze. I widać, że przemocą i za wszelką cenę jest to powiązanie.

Ad.3. Mój ulubiony epizod w tym tekście. Bohaterowi nie otworzył się spadochron. I narrator, zamiast opisać logiczną w tej sytuacji panikę skoczka, raczy mnie wspomnieniami o życiu żołnierza. Idealny moment na taki opis, doprawdy... I jeszcze takimi długimi, powolnymi zdaniami, w których nijak nie uzyska się dynamiki, bo zdania długie z natury dynamiczne nie są. Dzięki czemu następuje opóźnienie, czyli powinno wzrosnąć napięcie, niestety – rośnie jedynie irytacja odbiorcy, który zwyczajnie zaczyna się zastanawiać, o co chodzi w tych opisach-retrospekcjach (nijak nie powiązanych z dramatyczną lub tragikomiczną, nie wiem, sytuacją) i równie długich zdaniach?! Sztuczne wydłużenie akcji, wymuszone i pozbawione dla mnie logiki (tej opowieściowej), by nareszcie ten cholerny spadochron otworzył się jednak. Zabieg finezyjny jak przerwa na reklamy w trakcie filmu.
Pojawia się również parę interesujących stwierdzeń w tym epizodzie, część już wzmiankowana przed Przedpiśców.
Tak to już jest we wspólnej Europie, że wszystko, oprócz administracji, wojska, funduszy, języków, handlu pozostawało wspólne.
Bardzo mnie intryguje, co było wspólne, skoro administracja, język, wojsko, fundusze (na co?) i handel były osobne.
Nie bardzo też rozumiem, co to znaczy, że handel nie był wspólny. Czemuś utrwaliło mi się często powtarzane w kontekście zjednoczonej Europy pojęcie „wspólnego rynku”...
Starł bród z twarzy i szybkim krokiem ruszył w kierunku piaszczystej ścieżki.
O brodzie już było. Ale obszar nieciągłości tu jeszcze jest, jak mi się wydaje. Przypomnę, bystry wojak spadł z nieba do lasu. I tę ścieżkę, to niby skąd wyczaił? Podczas panicznego upadku, gdy nie chciał mu się otworzyć spadochron? A może spadł i zadyndał na drzewie tuż obok wzmiankowanej ścieżki? Tak dogodnie...

Laris wspomniał również o niespotykanie dogodnym braku reakcji na obcego w tajnym kompleksie naukowym.

Nie bez kozery podkreślam, że Gaspard S. jest bystry (w końcu, było to również podkreślone w tekście). Co, rzecz jasna, wynika z epizodu nr 3, prawda?

Ad.4. Wykryty szpieg Ernest M. ląduje w tej samej celi, co więzień specjalny.
Bo Autor tak chciał. I tylko dlatego.
Nie zapytam, dlaczego akurat teraz, gdy Gaspard przystąpił do akcji, agent Ernest M. zostaje przesłuchany i umieszczony w celi. Przecież zamilkł ów agent na samym początku, jeszcze przed wypowiedzeniem wojny, jak wskazuje dialog w epizodzie nr 2 (tak mi wynika z domysłów niełatwych).

Ad.5. Powiązanie epizodu nie tylko z początkiem, ale również z poprzednim epizodem, jest poza zasięgiem poznawczym. Gaspard, który był w sterowni (będącej konsolą i łazienką, 2w1), nagle jest w celi nr 666. Co się stało z Ernestem? I jak się Gaspard dostał do celi? I co to za wybuch? Gdyby w celi siedział Ernest i Śmierć, to może domyśliłabym się nawet, że chodzi o bum wywołany przez Gasparda, ale skoro Gaspard jest w celi 666...

Ad.6. Świat bez śmierci, problemy nieśmiertelności – jak się mają do sygnalizowanej na początku alternatywnej historii Europy, w której nie ma wojny i rząd chce rozwiązać instytucję wojska?

***

Popełniłeś więcej niż jeden błąd ortograficzny, Orsonie. Powiedziałabym, że całkiem sporo błędów pisowni.
Notabene, w uwadze o pisowni obcojęzycznego tytułu pewnego znanego czasopisma, zabrakło wzmianki, że zapis ma dwa błędy:
,,Play boy’a”
Nie tylko pisownia łączna, ale i bez apostrofu, Ivireanu.

Zastosowałeś, Orsonie, również wstrętną, szpanerską konstrukcję, której wyjątkowo nie cierpię:
Planeta wydawała się być coraz bliżej
Autora, który ośmiela się napisać takie zdanie, zaliczam automatycznie do grupy AA. W grupie tej znajdują się również Autorzy, którzy robią błędy ortograficzne.
Poza tym, tworzysz długie, nadopisowe i przeszczegółowione zdania, nudne, ciężkie do rozkodowania, męczące w odbiorze. Na dodatek nad nimi nie panujesz, na co wskazują błędy tożsamości podmiotu, powtórzenia, niezręczności stylistyczne. Co wytknęli Ci Przedpiścy – polecam zwłaszcza uważną lekturę komentarza Beton-stala.
Nie panujesz również nad fabułą. Ergonomia w Twoim tekście szwankuje. Długi wstęp i zarysowanie sytuacji, a potem jazda po łebkach, by przejść do zakończenia, którego związek z początkiem jest... Ech, nie, nie ma związku z początkiem.

Nie opanowałeś języka w stopniu podstawowym, Orsonie. A skoro nie masz opanowanego języka, jak chcesz napisać utwór?
Bo to, co zaprezentowałeś, nie jest opowiadaniem, nie można mówić, że to utwór. To zaledwie tekst.

edit: W przeciwieństwie do Larisa, nie mam żadnych ocen dla pomysłu. Bo w literaturze liczy się realizacja. Najbardziej banalny pomysł może zostać uznany za świetny, o ile zostanie dobrze zrealizowany (casus "CyberJollyDream" - pisownia z pamięci, niestety, może błędna). Najlepszy nawet pomysł, który nie zostanie ubrany w sensowną fabułę i osadzony w spójnym świecie przedstawionym, jest bezwartościowy.
So many wankers - so little time...

Ivireanu

Post autor: Ivireanu »

Nie tylko pisownia łączna, ale i bez apostrofu, Ivireanu.
Yes, ma'am.
Zapisano na małej zgrabnej karteczce, powieszono na ścianie płaczu.
Bo niby wiem, że bez apostrofu. Wiem nawet, dlaczego bez. A żem była nie zauważyła.

Awatar użytkownika
Orson
Ośmioł
Posty: 686
Rejestracja: ndz, 05 kwie 2009 18:55

Post autor: Orson »

Dziękuje wszystkim za uwagi.
Hmmm... powinienem dokładniej przejrzeć tekst, tym bardziej, że jest wyszperany z otchłani komputera i ma ponad rok. To oczywiście niczego nie tłumaczy, marginalna uwaga. Wskazane błędy postaram się wyeliminować przy okazji następnego pisania i zwrócić na nie szczególną uwagę. Jak i na całą resztę pomyłek.
Dziękuje i pozdrawiam;)
,,Mówię po hiszpańsku do Boga, po włosku do kobiet, po francusku do mężczyzn, a po niemiecku do mojego konia" Karol V Obieżyświat

Awatar użytkownika
Laris
Psztymulec
Posty: 916
Rejestracja: czw, 11 gru 2008 18:25

Post autor: Laris »

Uuu, Orsonie. Ty nam tutaj "gwoździuf" nie wrzucaj, bo się baaaardzio pogniewamy. ;>
A jeżeli już je musisz wrzucać, to odrobacz je jak najdokładniej, metodą podaną przez Małgorzatę. ;)
Najmniej pamiętam zajęcia w szkole,
bo żaden z nas się tam nie nadawał.
Awantura - Pokolenie nienawiści

Awatar użytkownika
Orson
Ośmioł
Posty: 686
Rejestracja: ndz, 05 kwie 2009 18:55

Post autor: Orson »

Nie, nie chodziło mi o wrzucenie starocia, bo ,,nie chciało mi się napisać czegoś nowego, albo nie miałem czasu". Gdybym uznał, że tekst jest beznadziejny, nie dawałbym go wam do oceny.
Z każdego skomentowanego przez was tekstu, wysnuwam pewną naukę. Oto zresztą chyba chodzi. Porównuje łapanki, patrzę, co było wcześniej bez sensu, czego czytelnik nie zrozumiał bo było niejasne, czego nie zrozumiał, bo zrozumieć nie mógł i staram się poprawić te rzeczy poprawić. Wskazane błędy w starszych tekstach, uczulają mnie przed nimi na przyszłość (przed błędami, nie tekstami).
Cieszy mnie, paradoksalnie, że fabularnie wyłapaliście wiele wątpliwości, albo niedomówień, niejasności, które i ja wyłapałem. To oznacza, że zaczynam rozumieć sam siebie i swoje błędy:). Mój problem (a imię jego Legion) polega na tym, że nie zawsze wiem, co mi się wydaje, że jest niezrozumiałym, a co nim nie jest w rzeczywistości. Każda łapanka, wskazanie błędu lub bezsensu stają się więc bezcenne.
Mimo to, mam wrażenie, że Małgorzacie nie spodoba się taki sposób myślenia:D.
Pozdrawiam i dziękuje.
,,Mówię po hiszpańsku do Boga, po włosku do kobiet, po francusku do mężczyzn, a po niemiecku do mojego konia" Karol V Obieżyświat

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Małgorzata gmera w tekstach na Warsztatach, ponieważ wierzy, że pokazywanie Autorowi błędów jest sposobem na uczenie go dystansu do własnego tekstu.
:P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Orson
Ośmioł
Posty: 686
Rejestracja: ndz, 05 kwie 2009 18:55

Post autor: Orson »

I ja podzielam wiarę Małgorzaty:D
Nie ma nic lepszego, dla Autora, jak skopanie jego tekstu. Tutaj zasada, że ,, leżącego się nie kopie" nie obowiązuje. Jak tekst leży i kwiczy, to nakopać mu trzeba. Za co niniejszym dziękuje, że pozwolę sobie taknieco masochistycznie zakończyć:)
,,Mówię po hiszpańsku do Boga, po włosku do kobiet, po francusku do mężczyzn, a po niemiecku do mojego konia" Karol V Obieżyświat

Awatar użytkownika
Kruger
Zgred, tetryk i maruda
Posty: 3413
Rejestracja: pn, 29 wrz 2008 14:51
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Kruger »

Mnie się taka jedna rzecz rzuciła w oczy:
Orson pisze:Wojnę ogłoszono akurat wtedy, kiedy zabawiał się z dwoma wynajętymi dziwkami. Znał je dobrze, Sasza i Misza były niesamowicie sympatyczne i rozmowne.
Czy zdajesz sobie sprawę Orsonie, że to imiona męskie?
Zawsze to do mnie wraca, jak oglądam "Nikitę" Bessona. Zawsze mnie zastanawia, czy Luc wie/wiedział, że to imię męskie? Jeśli nie wiedział...
Bo jeśli wiedział, zawsze może bronić tego imienia twierdząc, że domniemani filmowi rodzice bohaterki tak byli urzeczeni brzmieniem cudzoziemskiego imienia, że bez względu na wiedzę o płci tego imienia postanowili je dać córce.
Możesz iść tą drogą i to samo zastosować do swych wspomnianych bohaterek. Imiona prostytutek to pseudonimy, więc wiadomo, że sobie je same wybrały urzeczone brzmieniem cudzoziemskich imion. Ale dwa na raz? Czy to nie przesada? Kłuje w oczy.
"Trzeba się pilnować, bo inaczej ani się człowiek obejrzy, a już zaczyna każdego żałować i w końcu nie ma komu w mordę dać." W. Wharton
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA

ODPOWIEDZ