Mayday

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
jaazoo

Mayday

Post autor: jaazoo »

Warsztatowy debiut. Na najnowsze warsztaty tematyczne się nie wyrobiłem, przesyłam więc coś, co wykluło się kilka miesięcy i do tej pory grzecznie leżało w szufladzie. Zapraszam do znęcania się:)


MAYDAY
Rysiek zawsze nam powtarzał, że jak dojdzie do najgorszego, to mamy się na jego pogrzebie nie smucić, ale sprosić dziweczki i tak się schlać, żeby zarzygać całą podłogę kantyny oficerskiej. Dla nas, pilotów 40. Eskadry Sił Powietrznych RP, Ryśka pogrzebano w momencie, gdy zamknęła się klapa samolotu transportowego, mającego przewieźć jego trumnę do Polski. Nie był więc to pochówek w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, ale nam musiał wystarczyć.
Dziweczek też nie było, a to dlatego że trzeba by sprowadzić je z najbliższego miasteczka, w którym żołnierzy armii polskiej bynajmniej nie witano chlebem i solą. Tylko kulami wystrzelonymi z kałachów. Ach, ta afgańska gościnność. Mieliśmy za to wódkę. W odpowiednich ilościach.
- Polej, majorze – powiedziałem, przypadkowo trącając pod stołem kapitana Trzostkę. Trzostka pewnie nic nie poczuł; chrapał od dwóch godzin, zmożony najwyraźniej ostatnim atakiem aktywności, kiedy to dobitnie domagał się zbombardowania Kandaharu.
- Przecież polewam – warknął major Kobyłka. Od śmierci Ryśka ten niegdyś spokojny, po buddyjsku stateczny człowiek zrobił się cholernie nerwowy. Nic dziwnego; brał udział w tamtej feralnej akcji, która zakończyła się śmiercią kapitana Ryszarda Drewnienki.
Łyknęliśmy. Na placu boju pozostaliśmy już tylko my. Usnął wspomniany Trzostka, kroku nie dotrzymali Kikut i Borynia, a jeden z mechaników, Stasiu Jarząbek, leżał w kącie, wodząc po sali wzrokiem, w którym na próżno doszukiwać się kontaktu z rzeczywistością. Ale i tak bój to był nasz pewnie ostatni. Ostatnia butelka znaczy się. Nie dlatego, że brakowało wódki w bazie, po prostu byliśmy już solidnie narąbani.
- Co tam się stało? – spytałem. Kobyłka tylko łypnął na mnie i odburknął:
- Daruj sobie.
- No weźże, Tadziu. Kumplami jesteśmy.
- Daruj sobie – powtórzył. – Poczekaj dwa dni. Będzie odprawa, nowa akcja. Wtedy się dowiesz.
- Kto go zestrzelił? – nie ustępowałem. – Talibowie? Rosjanie? UFO?
- Powiedziałem już. Daruj sobie.
***
No i dowiedziałem się, jak major Tadeusz Kobyłka obiecał, dwa dni później na odprawie, przeprowadzonej przez faceta, który nawet nie raczył się przedstawić. Aczkolwiek fakty: że gość mówił po angielsku, nosił tani garnitur i miał spojrzenie urodzonego kombinatora, kazały domniemywać, iż był z CIA. Albo z pokrewnej agencji.
Kiedy tylko cichociemny z CIA, DIA czy innego XIA skończył, natychmiast pobiegliśmy (my, czyli czterej piloci biorący udział w operacji) do swoich maszyn, które już czekały zatankowane na pasie startowym. Cholernie chcieliśmy dokopać temu, co zabiło Ryśka.
Nasza eskadra ma ten sam problem, jak większość oddziałów dzielnego Wojska Polskiego: każdy pies jest z innej wsi, każdy ksiądz z innej parafii, względnie: każdy ch** ma swój strój. Chodzi mi o to, że sprzęt stanowi dziwaczną mieszankę produkcji amerykańskiej, rosyjskiej i rodzimej. Pogubić się można w tym galimatiasie. Dlatego nie zazdroszczę mechanikom.
- No to w drogę, panowie – wsiadłszy do MiGa- 29 (starą radziecką technikę przekładam nas amerykańskie nowinki; tradycjonalista ze mnie, znaczy się) powiedziałem przez radio do chłopaków. – Przy okazji może dorwiemy Bin Ladena. Bohaterami będziemy.
- Przyjąłem. – Trzostka, który pilotował F- 16, wykazał się zerowym entuzjazmem.
***
Czasem wydaje mi się, że w Afganistanie jest miejsce tylko dla gór, jaskiń i lejów po bombie. Te ostatnie zwłaszcza przeważały w krajobrazie pod nami- okolice jaskiń Tora- Bora zostały niemiłosiernie zbombardowane podczas obławy na Bin Ladena.
Odprawa trochę nas przygotowała, obraz na ekranach radarów w każdym z myśliwców- również, ale i tak, kiedy nagle teren pod nami opadł i kiedy w końcu na własne oczy ujrzeliśmy cel naszej misji, niejeden musiał zakląć. Ja w każdym razie zakląłem.
- ku**a. – Po chwili słabości odzyskałem sztamę dowódcy i dodałem – Dobra, chłopaki. Brać bydlę na cel i zmienić w mielonkę. Dostanie ta cholera za swoje.
Wtedy, zupełnie jakby słyszał moje słowa, stwór pod nami otworzył oczy.
***
Wcześniej.
Facet, którego personaliów mieliśmy nie poznać, rozłożył sprzęt pośrodku sali odpraw. Kiedy wyłączono światło, rzutnik wyświetlił na ścianie mapkę Afganistanu.
- Siedem dni temu dwa myśliwce F- 16, pilotowane przez majora Kobyłkę i kapitana Drewnienkę wyruszyły w rutynową misję patrolową. Celem był zwiad nad domniemanymi pozycjami talibów niedaleko Zawar Kili. – Cichociemny, ignorując oczywisty fakt, że mówi rzeczy dobrze nam znane, postukał końcem wskaźnika w miejscu, gdzie powinny znajdować się te domniemane pozycje talibów. – Samoloty zostały zaatakowane w okolicach jaskiń Tora- Bora przez… - Agent zmienił slajd. Pokazało się zdjęcie satelitarne, przedstawiające jakieś … - niezwykłe zwierzę…
Nie muszę chyba tłumaczyć, jaki podniósł się harmider.
***
Bestia, która na zboczu góry uwiła sobie, ku**a, gniazdo, kłapnęła szczęką i wstała, ukazując się w całej okazałości. Przypominała… nie wiem, chyba jakąś wielgachną jaszczurkę o wymiarach czteropiętrowego bloku. Jaszczurkę z ogonem długości boiska do koszykówki, kostnymi wypustkami na grzbiecie i błoniastymi skrzydłami, którymi teraz machała, wzbijając się w powietrze. Przygotowałem do odpalenia rakiety naprowadzane na radar; te cieplne pewnie by nie zadziałały, ale gadzina miała odbicie radarowe większe chyba od Titanica.
AA- 10 Alamo poszły, od razu dwa, żeby czym prędzej zakończyć całą tę paranoję. Potwór jednak zrobił unik, jakiego nie powstydziliby się najlepsi piloci myśliwców, a oba pociski eksplodowały w skale. Skierowałem samolot w górę, żeby umożliwić strzał pozostałym członkom oddziału. I miałem cholerne szczęście, bo bestia ryknęła (choć wydawało się to niemożliwe, chyba usłyszałem ją w swojej kabinie) i zionęła ogniem. W chmurę płomieni wpadł F- 16 Boryni; samolot przeleciał wprawdzie bez szwanku, ale pilot najwyraźniej stracił orientację, bo władował się prosto w skały.
Niech to szlag, niech to szlag, niech to szlag, mamrotałem, wracając na pole poronionej bitwy. Zostało nas już tylko trzech; Trzostka i Kikut ostrzeliwali bestię z działek pokładowych, znajdowali się pewnie zbyt blisko, żeby uzbroić rakiety. Na nic się to jednak nie zdało, bo pociski odbijały się od grubego pancerza zwierza, które znów ryknęło i zatrzepotało silniej nietoperzastymi skrzydłami. Dalej, chłopaki, dopingowałem w myślach, uzbrajając kolejne AA- 10, kiedy nagle z góry runęło na nas… coś wielkiego.
„Coś wielkiego” wyglądało jak powiększona kopia „naszej” gadziny. Potwór śmignął z przerażającą gracją i jednym ruchem łapy strącił samolot Kikuta.
- Jezu – szepnąłem, gdy kolejny myśliwiec eksplodował pode mną.
„Wielki” zajął się uciekającym Trzostką. Boże, jakie to bydlę jest szybkie, pomyślałem. Ignorując rozpaczliwe nawoływania mojego skrzydłowego, które rozległy się w słuchawkach, nakierowałem Alamo na cel i wystrzeliłem.
Rakiety trafiły potwora w bok, smoczysko runęło na ziemię i tak pieprznęło w zbocze góry, że posypały się skały. Powinno zdechnąć, ale najwyraźniej nie miało zamiaru, mimo ogromnej krwawej rany. Poprawiłem więc, pozbywając się ostatnich AA-10, swoje dołożył jeszcze Trzostka, aż martwe w końcu truchło zakryła lawina.
- Jasna cholera, co to b…?
- Uważaj! – usłyszałem w słuchawce przerażony głos Trzostki. Za późno jednak, bo mniejszy potwór nagle wyrósł przede mną. Instynktownie skierowałem wolant w lewo. Myśliwiec skręcił, zawadził jednak o kostną wypustkę na łbie smoka; rozległ się wybuch, kiedy skrzydło odpadło.
- Mayday! Mayday! – krzyczałem. MIG wpadł w korkociąg; chociaż, cholera, przeciążenie wgniotło mnie w fotel, udało mi się dosięgnąć dźwigni katapulty. Pleksiglasowa kopuła odpadła, wiatr uderzył mnie w twarz; zostałem wyrzucony w powietrze, spadochron się otworzył, szarpiąc mną do góry.
***
Oddział ratowniczy znalazł mnie parę godzin później, niemal nieprzytomnego z bólu, bo przy lądowaniu złamałem nogę. Zostałem przetransportowany helikopterem do bazy, gdzie moimi nieszczęsnymi kośćmi zajął się chirurg. Lekarz po dokładnych oględzinach oświadczył, że niestety, ale bez rehabilitacji to się nie obędzie.
Parę dni później (nie wiem dokładnie ile, bo w szpitalu, gdzie każda doba wygląda tak samo, traci się poczucie czasu) zawitał do mnie ten sam anonimowy cichociemny, tym razem w towarzystwie dowódcy bazy, i podsunął mi pod nos raport. Podpisałem. Agent pouczył mnie, że treść dokumentu jest ściśle tajna i że nie mogę jej upowszechniać. Na to także się zgodziłem.
Wcześniej jednak odwiedził mnie Trzostka. Powiedział, że po tym, jak zderzyłem się ze smokiem, jemu pozostała już tylko formalność. Dobił ranne zwierzę, a potem krążył nad miejscem bitwy, oczekując na helikopter sanitarny. Razem z ratownikami przybył oddział armii amerykańskiej, który zabezpieczył szczątki potworów; co się dalej z nimi stało, Trzostka nie wiedział. Przyznał też, że cały czas obawiał się pojawienia nowych bestii. Najwidoczniej jednak skutecznie przetrzebiliśmy populację afgańskich smoków.
- Mój Boże, nigdy nie spodziewałem się… - mruknąłem. – Jak myślisz, Trzostka… te smoki, skąd się wzięły?
- Pojęcia nie mam, majorze. Ale - Trzostka mrugnął szelmowsko – chyba już wiemy, dzięki czemu talibowie tak długo się bronią.

Awatar użytkownika
Ika
Oko
Posty: 4256
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 11:26

Post autor: Ika »

Rysiek zawsze nam powtarzał, że jak dojdzie do najgorszego, to mamy się na jego pogrzebie nie smucić, ale sprosić dziweczki i tak się schlać, żeby zarzygać całą podłogę kantyny oficerskiej. Dla nas, pilotów 40. Eskadry Sił Powietrznych RP, Ryśka pogrzebano w momencie, gdy zamknęła się klapa samolotu transportowego, mającego przewieźć jego trumnę do Polski. Nie był więc to pochówek w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, ale nam musiał wystarczyć.
Powiem tak, z pierwszego akapitu to mnie wzięło i wynikło, że autor ma niejaki problem klimatyczny :) i nie bardzo się może zdecydować, czy tekst będzie gawędą, czy może jednak czymś bardziej zdyscyplinowanym. W jednym koszyku dziweczki , rzyganie i samolot transportowy z imiesłowem. Tymczasem jeśli zaczynamy w stylu kolokwialnym to i kontynuować trzeba podobnież, slangu się nie bojąc. Śmiem twierdzić, że żaden pilot eskadry nie powie „samolot transportowy”, powie na ten przykład „papaj”. Napisanie tekstu w narracji pierwszoosobowej, gdzie bohater jest członkiem jakiejś specyficznej i zazwyczaj zamkniętej grupy łatwym nie jest. Oczywiście nie da się napisać tekstu slangiem, bo wtedy niestety staje się on (tekst)hermetyczny i niezrozumiały. Ale pewnej dyscypliny i stylizacji trzeba. Nawet jeśli ma być na wesoło. Trzeba bo inaczej czytelnik nie uwierzy.
Zgodnie z powyższym nie uwierzyłam. Ale ostatnie zdanie (cytatu) dostarczyło mi niejakiej rozrywki.
Wytłumaczył mi autor, ze pochówek to nie polega na tym, żeby gościa zapakować do samolotu. Ok., sama bym się nie domyśliła, teraz już wiem. Niestety nie wyjaśnił autor do czego miał ten nietypowy pochówek wystarczyć bohaterowi jego kolegom…
Im mniej zębów tym większa swoboda języka

beton-stal
Fargi
Posty: 312
Rejestracja: wt, 12 gru 2006 01:49
Płeć: Mężczyzna

Re: Mayday

Post autor: beton-stal »

jaazoo pisze:MAYDAY
Tak, ten tytuł naprawdę pasuje do tekstu. Obawiam się jednak, że w zupełnie innym znaczeniu niż to, na którym zależało autorowi.
jaazoo pisze:Rysiek zawsze nam powtarzał, że jak dojdzie do najgorszego, to mamy się na jego pogrzebie nie smucić, ale sprosić dziweczki i tak się schlać, żeby zarzygać całą podłogę kantyny oficerskiej. (...)
- Kto go zestrzelił? – nie ustępowałem. – Talibowie? Rosjanie? UFO?
- Powiedziałem już. Daruj sobie.
Męczący fragment – za dużo w nim wódki i we łbie mi się kołysze. Można jednak uzyskać z niego pewne informacje. Ważniejsze treści będę ujmował w punktach jako kamienie milowe opowieści (czyli – jakie nowe treści pojawiają się w kolejnych partiach tekstu):

1. Coś zabiło Ryśka.
jaazoo pisze:No i dowiedziałem się, jak major Tadeusz Kobyłka obiecał, dwa dni później na odprawie, przeprowadzonej przez faceta, który nawet nie raczył się przedstawić. (...) Cholernie chcieliśmy dokopać temu, co zabiło Ryśka.
1. Coś zabiło Ryśka.
2. Będzie zemsta.
jaazoo pisze:Nasza eskadra ma ten sam problem, jak większość oddziałów dzielnego Wojska Polskiego: każdy pies jest z innej wsi, każdy ksiądz z innej parafii, względnie: każdy ch** ma swój strój.
Podobno przysłowia mądrością narodów. Jeśli o takie przysłowia chodzi, to wolę być głupi.
jaazoo pisze:Chodzi mi o to, że sprzęt stanowi dziwaczną mieszankę produkcji amerykańskiej, rosyjskiej i rodzimej. (...)
- Przyjąłem. – Trzostka, który pilotował F- 16, wykazał się zerowym entuzjazmem.
1. Coś zabiło Ryśka.
2. Będzie zemsta.
jaazoo pisze:Czasem wydaje mi się, że w Afganistanie jest miejsce tylko dla gór, jaskiń i lejów po bombie. (...)
Brać bydlę na cel i zmienić w mielonkę. Dostanie ta cholera za swoje.
Wtedy, zupełnie jakby słyszał moje słowa, stwór pod nami otworzył oczy.
1. Coś zabiło Ryśka.
2. Będzie zemsta.
3. Chłopaki polują na stwora (prawdopodobnie sprawcę zdarzenia z pkt 1).

Jakim cudem leje są po jednej bombie? To jakaś bomba multiplikowana.
jaazoo pisze:Wcześniej.
Facet, którego personaliów mieliśmy nie poznać, rozłożył sprzęt pośrodku sali odpraw. (...)
– Samoloty zostały zaatakowane w okolicach jaskiń Tora- Bora przez… - Agent zmienił slajd. Pokazało się zdjęcie satelitarne, przedstawiające jakieś … - niezwykłe zwierzę…
Nie muszę chyba tłumaczyć, jaki podniósł się harmider.
Chyba jednak muszę, bo ja nie wiem. A nie wiem, bo pojęcia nie mam, jakie to zwierzę ukazało się na ekranie. Skorpion? Komar? Wilk? Mamut? Chomik? Chyba nie, bo zwierzę było niezwykłe. To może – szczur albinos albo biedronka bez kropek?

1. Coś zabiło Ryśka.
2. Będzie zemsta.
3. Chłopaki polują na stwora – zabójcę Ryśka.
jaazoo pisze:Bestia, która na zboczu góry uwiła sobie, ku**a, gniazdo, kłapnęła szczęką i wstała, ukazując się w całej okazałości. Przypominała… nie wiem, chyba jakąś wielgachną jaszczurkę o wymiarach czteropiętrowego bloku. (...) MIG wpadł w korkociąg; chociaż, cholera, przeciążenie wgniotło mnie w fotel, udało mi się dosięgnąć dźwigni katapulty. Pleksiglasowa kopuła odpadła, wiatr uderzył mnie w twarz; zostałem wyrzucony w powietrze, spadochron się otworzył, szarpiąc mną do góry.
No, co to mogła być za bestia, ku**a? Chyba, ku**a, jakiś smok pieprzony? ch** wie.
Nie da się ukryć, że tzw. mocne słowa mogą zrobić klimat. Codziennie taką twórczością zajmują się koneserzy win za 5zł (z butelką zwrotną!), którzy podczas degustacji omawiają bieżące sprawy społeczności lokalnej. Autorze, czy o takie skojarzenia Ci chodziło?

1. Coś zabiło Ryśka.
2. Będzie zemsta.
3. Chłopaki polują na stwora – zabójcę Ryśka.
4. Polowanie nieudane.
jaazoo pisze:Oddział ratowniczy znalazł mnie parę godzin później, niemal nieprzytomnego z bólu, bo przy lądowaniu złamałem nogę. (...)
Razem z ratownikami przybył oddział armii amerykańskiej, który zabezpieczył szczątki potworów; co się dalej z nimi stało, Trzostka nie wiedział. Przyznał też, że cały czas obawiał się pojawienia nowych bestii. Najwidoczniej jednak skutecznie przetrzebiliśmy populację afgańskich smoków.
A to ci populacja – dwie sztuki! No, no!

1. Coś zabiło Ryśka.
2. Będzie zemsta.
3. Chłopaki polują na stwora – zabójcę Ryśka.
4. Polowanie nieudane.
5. Polowanie udane.
jaazoo pisze:- Mój Boże, nigdy nie spodziewałem się… - mruknąłem. – Jak myślisz, Trzostka… te smoki, skąd się wzięły?
- Pojęcia nie mam, majorze. Ale - Trzostka mrugnął szelmowsko – chyba już wiemy, dzięki czemu talibowie tak długo się bronią.
Ha, ha! Ale pointa! No, słów mi brak, normalnie słów mi brak.

1. Coś zabiło Ryśka.
2. Będzie zemsta.
3. Chłopaki polują na stwora – zabójcę Ryśka.
4. Polowanie nieudane.
5. Polowanie udane.
6. Talibowie nie będą już bronić się tak skutecznie.


Wyjaśnienie co do tytułu – czytając tekst, miałem ochotę zawołać: mayday, S.O.S., help, hilfe, aiuto, pomocy!
Tekst jest napisany prostackim językiem, jest nudny i chaotyczny oraz prowadzi znikąd do nikąd. Aż boję się zapytać, o czym to było. Podejrzewam, że o tym, że w Afganistanie są smoki, ale może coś przeoczyłem.

beton-stal
Fargi
Posty: 312
Rejestracja: wt, 12 gru 2006 01:49
Płeć: Mężczyzna

Re: Mayday

Post autor: beton-stal »

Jestem nędznym uzurpatorem. Jak oślizgły dwulicowy wąż zakradłem się do ogrodu miłości. Niczym...

Dobra, powiem w skrócie - nie mam uprawnień do zamieszczania komentarzy na ZWD. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Autor może nie czytać, co napisałem. Przypuszczam, że i tak nie przeczytał.

Awatar użytkownika
Ika
Oko
Posty: 4256
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 11:26

Post autor: Ika »

No proszę, dobry użytkownik, pokajał się.
A komentarze autor powinien czytać. Specjalnie opisałam tylko pierwszy akapit, żeby ugruntować wrażenie, iż do każdej kolejnej linijki trzeba samozaparcia i samozaparcia (godnych średniowiecznych męczenników).
Im mniej zębów tym większa swoboda języka

jaazoo

Post autor: jaazoo »

Autor może nie czytać, co napisałem. Przypuszczam, że i tak nie przeczytał.
Przeczytałem, przeczytałem, ale dopiero dzisiaj, bo homo labor jestem i ostatnio więcej czasu spędzam w pracy aniżeli w domu. Przeczytałem, a teraz biję się w pierś i posypuję głowę popiołem:P Dziękuję Wam, Iko i Betonie, za to, że chciało się Wam zająć moimi wypocinami. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że w trakcie pisania zmieniłem koncepcję (co zresztą Iko zauważyłaś)
i tym samym chyba "Mayday" dobiłem... Generalnie tekst został napisany na próbę; teraz już przynajmniej wiem, w jakim kierunku nie podążać.
@ Ika
Specjalnie opisałam tylko pierwszy akapit, żeby ugruntować wrażenie, iż do każdej kolejnej linijki trzeba samozaparcia i samozaparcia (godnych średniowiecznych męczenników).
No właśnie. Często o tym zapominam, bo jestem (wstyd to przyznać) pisarskim leniem. Cóż, sporo jeszcze pracy przede mną.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Iazoo, Ty zrób plan zdarzeń w tym tekście, dobrze? Szczegółowy. I najlepiej linearny. Potem sobie możesz układać epizody dowolnie, ale przysięgam, że jak zobaczę "Wcześniej" (odpowiednik polski "flashbacka"), to chyba się zrobię nerwowa.
Retrospekcję, Autorze, robi się stylem, sformułowaniem, oraz (acz niekoniecznie) grafiką - czyli gwiazdkami lub akapitami, czy innymi przerwami. Dobrej retrospekcji nie trzeba etykietować, niepotrzebny jest tytuł, wystarczy odpowiednio sformułowane zdanie sygnalizujące cofnięcie się w toku opowieści do zdarzeń wcześniejszych. I, rzecz jasna, potrzebne jest zdanie, które retrospekcję zakończy, żeby się czytelnik nie pogubił przy zmianach porządku zdarzeń.
Niemniej, zastanawia mnie, po jakiego grzyba tu w ogóle retrospekcja?
Ale, ponieważ tekst fabularnie nie jest spójny, to pewnie problem mało istotny...
So many wankers - so little time...

ODPOWIEDZ