Opowiadanie "Spotkanie na szlaku śmierci" / 3887 z
Moderator: RedAktorzy
Opowiadanie "Spotkanie na szlaku śmierci" / 3887 z
To moje pierwsze opowiadanie z prawdziwego zdarzenia, zatem proszę oceńcie je sprawiedliwie.
=================
Słońce śpiewało jak zwykle bezgłośną pieśń wieczoru, ale jej to nie obchodziło. Siedziała na ławce obok mostu prowadzącego do lasu Vreain. Czekała na ukochanego, który nie wracał. Przypomniała sobie ze szczegółami to, co zdarzyło się rano. Rano wstała, podeszła do drzwiczek szafki, zajrzała do półki i wyjęła stamtąd piękną śnieżnobiałą suknię. Suknia była olśniewająco piękna, a do tego zniewalająca. Cieszyła się, gdyż wiedziała, że już dziś ukochany przyjdzie do niej i zabierze w inny świat, świat wielkiego miasta, gdzie wezmą ślub w pięknym kościele na wzgórzu.
Ale ON nie przyszedł. Nie wrócił z wyprawy do lasu Vreain, na którą poszedł z kolegami wczoraj wieczorem, gdyż usłyszano plotkę, że po lesie biega jakiś stwór. Bała się o niego. Czy stwór był groźny, czy zrobił mu krzywdę? - Idę po niego. - Pomyślała szybko.
Poszła do lasu, a noc była czarna wokół niej, dziwne odgłosy zwierzaków, tak piękne za dnia, w nocy zmieniały się w dziwne pohukiwania. Bała się, bo księżyc łypał antypatycznie zza koron drzew, a niezliczone oczy gasły się i zapalały w zaroślach. Gdzieś nad nią, w pobliżu przeleciała sowa, wydając potępieńcze dźwięki i jeszcze bardziej biedaczkę przerażając. Ale powiedziała sobie: "Nie ma się czego bać". Zacisnęła dłoń na tym, co miała na szyi. Podarowany jej przez niego medalik ze złota. Zawsze ją kochał, całował, pieścił. A teraz zniknął. Tak być nie może, to po prostu nie może być prawda, nie może, nie może. Musi go znaleźć!
Ruszyła w las. Bała się, gdyż tam, jak wieść niosła, spotkać można było wiele dzikich zwierzów. Wilki, dziki, niedźwiedzie, licho wie, co może człowiek tu znaleźć. Lepiej nie schodzić ze szlaku. Szlak Śmierci - tak się nazywała droga, którą szła. Nikt nie wiedział czemu, bo źródło nazwy zaginęło w otchłani wieków.
Przed nią ktoś był. Szedł, zataczając się lekko niby pijany. Stanął przed nią i zobaczyła, że nie ma twarzy, a jedynie gładką, świetlistą plamę. - Kim... czym jesteś? - spytała wysuszonym gardłem.
Stwór patrzył na nią przez chwilę z melancholią, po czym począł mówić: - Twój ukochany nie wróci. Nie żyje. Idź, wracaj do domu, pędź dalej własne życie, nie zatrzymuj swego życia dla umarłych.
- Nie... NIE! - krzyknęła i rzuciła się z pięściami na istotę. Ta jednak znikła, gdy tylko jej dotknęła. Została sama w lesie, z obłąkanym wyrazem oczu. - Muszę go znaleźć - powtarzała jak mantrę, idąc przed siebie.
Szła, szła, a las wokół niej czerniał coraz bardziej. Liście zdawały się zaciskać na jej gardle, a wyobrażone bestie czające się w mroku już sobie zęby ostrzyły. W pewnej chwili zauważyła na ziemi płynącą strużkę krwi. Nachyliła się. - To nie jego! - powiedziała do siebie.
Podążyła za ponurym tropem. Prowadził ją przez zarośla, chaszcze, bagna, skały. Szła, nie uskarżając się nikomu na ból i zmęczenie, na strach i zimno. Na końcu tropu znalazła rozszarpane zwłoki. Spod stosu trupów wystawała znajoma ręka.
- Przypadła do zabitego i bez słowa przytuliła go do piersi, nurzając się we własnej rozpaczy. Jak długo to trwało, jak długo go ściskała bez pamięci? W pewnej chwili posłyszała pomruk za sobą. Odwróciła się - ciemny kształt, zielone ślepia, żółte kły. Potwór rzucił się na nią. Uskoczyła, schwyciła nóż jednego z myśliwych i w dzikiej rozpaczy, chęci zemsty i zajadłości wbiła nóż potworowi w kark. Bestia zacharczała, po czym padła nieżywa.
Ona zaś przez chwilę stała chwiejnie z nożem w rękach, po czym sama padła bez życia na ciało ukochanego. A wtedy z krzaków wyszła świetlista istota i mruknęła do siebie:
- Typowe. Śmiertelnicy zawsze uważają, że wszystko wiedzą lepiej, że mogą przechytrzyć świat. Głupcy!! Nigdy im się to nie uda.
Podniósł rękę do twarzy i machnął nią. Spod świetlistej plamy wychynęła czaszka. Śmierć wyjął spod płaszcza kosę, machnął nią nad zwłokami dziewczyny i zadowolony z dobrze wykonanego obowiązku - zniknął.
=================
Słońce śpiewało jak zwykle bezgłośną pieśń wieczoru, ale jej to nie obchodziło. Siedziała na ławce obok mostu prowadzącego do lasu Vreain. Czekała na ukochanego, który nie wracał. Przypomniała sobie ze szczegółami to, co zdarzyło się rano. Rano wstała, podeszła do drzwiczek szafki, zajrzała do półki i wyjęła stamtąd piękną śnieżnobiałą suknię. Suknia była olśniewająco piękna, a do tego zniewalająca. Cieszyła się, gdyż wiedziała, że już dziś ukochany przyjdzie do niej i zabierze w inny świat, świat wielkiego miasta, gdzie wezmą ślub w pięknym kościele na wzgórzu.
Ale ON nie przyszedł. Nie wrócił z wyprawy do lasu Vreain, na którą poszedł z kolegami wczoraj wieczorem, gdyż usłyszano plotkę, że po lesie biega jakiś stwór. Bała się o niego. Czy stwór był groźny, czy zrobił mu krzywdę? - Idę po niego. - Pomyślała szybko.
Poszła do lasu, a noc była czarna wokół niej, dziwne odgłosy zwierzaków, tak piękne za dnia, w nocy zmieniały się w dziwne pohukiwania. Bała się, bo księżyc łypał antypatycznie zza koron drzew, a niezliczone oczy gasły się i zapalały w zaroślach. Gdzieś nad nią, w pobliżu przeleciała sowa, wydając potępieńcze dźwięki i jeszcze bardziej biedaczkę przerażając. Ale powiedziała sobie: "Nie ma się czego bać". Zacisnęła dłoń na tym, co miała na szyi. Podarowany jej przez niego medalik ze złota. Zawsze ją kochał, całował, pieścił. A teraz zniknął. Tak być nie może, to po prostu nie może być prawda, nie może, nie może. Musi go znaleźć!
Ruszyła w las. Bała się, gdyż tam, jak wieść niosła, spotkać można było wiele dzikich zwierzów. Wilki, dziki, niedźwiedzie, licho wie, co może człowiek tu znaleźć. Lepiej nie schodzić ze szlaku. Szlak Śmierci - tak się nazywała droga, którą szła. Nikt nie wiedział czemu, bo źródło nazwy zaginęło w otchłani wieków.
Przed nią ktoś był. Szedł, zataczając się lekko niby pijany. Stanął przed nią i zobaczyła, że nie ma twarzy, a jedynie gładką, świetlistą plamę. - Kim... czym jesteś? - spytała wysuszonym gardłem.
Stwór patrzył na nią przez chwilę z melancholią, po czym począł mówić: - Twój ukochany nie wróci. Nie żyje. Idź, wracaj do domu, pędź dalej własne życie, nie zatrzymuj swego życia dla umarłych.
- Nie... NIE! - krzyknęła i rzuciła się z pięściami na istotę. Ta jednak znikła, gdy tylko jej dotknęła. Została sama w lesie, z obłąkanym wyrazem oczu. - Muszę go znaleźć - powtarzała jak mantrę, idąc przed siebie.
Szła, szła, a las wokół niej czerniał coraz bardziej. Liście zdawały się zaciskać na jej gardle, a wyobrażone bestie czające się w mroku już sobie zęby ostrzyły. W pewnej chwili zauważyła na ziemi płynącą strużkę krwi. Nachyliła się. - To nie jego! - powiedziała do siebie.
Podążyła za ponurym tropem. Prowadził ją przez zarośla, chaszcze, bagna, skały. Szła, nie uskarżając się nikomu na ból i zmęczenie, na strach i zimno. Na końcu tropu znalazła rozszarpane zwłoki. Spod stosu trupów wystawała znajoma ręka.
- Przypadła do zabitego i bez słowa przytuliła go do piersi, nurzając się we własnej rozpaczy. Jak długo to trwało, jak długo go ściskała bez pamięci? W pewnej chwili posłyszała pomruk za sobą. Odwróciła się - ciemny kształt, zielone ślepia, żółte kły. Potwór rzucił się na nią. Uskoczyła, schwyciła nóż jednego z myśliwych i w dzikiej rozpaczy, chęci zemsty i zajadłości wbiła nóż potworowi w kark. Bestia zacharczała, po czym padła nieżywa.
Ona zaś przez chwilę stała chwiejnie z nożem w rękach, po czym sama padła bez życia na ciało ukochanego. A wtedy z krzaków wyszła świetlista istota i mruknęła do siebie:
- Typowe. Śmiertelnicy zawsze uważają, że wszystko wiedzą lepiej, że mogą przechytrzyć świat. Głupcy!! Nigdy im się to nie uda.
Podniósł rękę do twarzy i machnął nią. Spod świetlistej plamy wychynęła czaszka. Śmierć wyjął spod płaszcza kosę, machnął nią nad zwłokami dziewczyny i zadowolony z dobrze wykonanego obowiązku - zniknął.
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Przeczytałam początek. To znaczy:
I jeszcze podkreślony fragment. Śpiewać pieśń - jak dla mnie, brzmi tautologicznie, prawie jak masło maślane i skończony koniec. I choć prawie robi różnicę, to sformułowanie jest podejrzane - ale może jestem przewrażliwiona? No, OK, pewnie jestem. Ale "bezgłośna pieśń wieczoru", którą śpiewa słońce, natychmiast wywołuje we mnie przekonanie, że w świecie przedstawionym słońce o różnych porach dnia wydaje różne dźwięki. Np. o zachodzie można wyczuć wibracje, ale nie można usłyszeć - pewnie są poza zasięgiem skali dostępnej narratorowi.
Cóż, nie podoba mi się to przeniesienie światła na dźwięk, bo celu w tym nie ma żadnego, a zrozumiałość opisu leci na mordę.
A to oznacza, że podkreślone nie jest opisem lirycznym. Wg mnie to bełkot.
Było nic nie mówić, Autorze, o szczegółach przechowywania ubrań przez "oną"... Skrót pozwala uniknąć takich wpadek.
A co gorsze, ta suknia nie odegra już żadnej roli w dalszej części tekstu. To po co mi na nią zwracasz uwagę?
Pogrubieniem zaznaczam powtórzenia, które na pewno nie są retoryczne.
A po tych wszystkich mniej lub bardziej udanych patetycznych kawałkach nagle ze zdania wyskakują koledzy. I zgrzytnęło, zgrzytnęło głośno i boleśnie, aż ciarki przeszły mi po plecach. Poza tym logika zdania o kumplach i ON-ym jest podejrzana. ON nie wrócił, bo inni (nieznani i bezosobowi) usłyszeli plotkę? Czy mi się zdaje, czy to bełkot?
Z podkreślonego wynika, że noc była czarna tylko wokół "onej", a dalej już nie. Zdumiewające zjawisko... Jaki ma zasięg?
Mogę tak dalej, bo co akapit, to wpadka, Autorze, ale chyba już widać, że językowo nie podołałeś. Może warto jednak używać podmiotu konkretnego, co? Powiedziałabym, że po polsku jest to konieczne... I radziłabym jednak unikać powtórzeń, bo irytują. Czytelnik nie dziecko, nie trzeba mu łopatologicznie akcentować. Powtórzenia retoryczne wymagają wyczucia - akcentować należy rzeczy ważne, a nie wszystko jak leci.
Poetyckość poniosła Cię na ciemną stronę języka, Autorze. Miało być wzniośle, a wyszło jak zwykle.
Po ilości błędów można przewidzieć, że pojawi się pytanie stare jak literatura: ale o co chodzi w tym tekście?
Bo to, rzecz jasna, jest równie niejasne, jak metafora śpiewającego bezgłośnie słońca...
Wyjaśnienie, czemu służy personifikacja pieśni jest jednakowoż poza moim zasięgiem (zaznaczona pogrubieniem personifikacja, nie pieśń). Nie, OK, dałam się nabrać - to nie żaden zabieg artystyczny, lecz zwykły błąd tożsamości podmiotów. Domyślna ona, która siedzi na ławce, proszę Autora, to pieśń, jak wynika ze zdania wcześniej. I nie, nie da się tego utrzymać - trzeba dać, ach! - podmiot konkretny. Co za przykrość, nie będzie tej tajemniczości, anonimowości postaci. Trzeba powiedzieć np. kobieta.Słońce śpiewało jak zwykle bezgłośną pieśń wieczoru, ale jej to nie obchodziło. Siedziała na ławce obok mostu prowadzącego do lasu Vreain.
I jeszcze podkreślony fragment. Śpiewać pieśń - jak dla mnie, brzmi tautologicznie, prawie jak masło maślane i skończony koniec. I choć prawie robi różnicę, to sformułowanie jest podejrzane - ale może jestem przewrażliwiona? No, OK, pewnie jestem. Ale "bezgłośna pieśń wieczoru", którą śpiewa słońce, natychmiast wywołuje we mnie przekonanie, że w świecie przedstawionym słońce o różnych porach dnia wydaje różne dźwięki. Np. o zachodzie można wyczuć wibracje, ale nie można usłyszeć - pewnie są poza zasięgiem skali dostępnej narratorowi.
Cóż, nie podoba mi się to przeniesienie światła na dźwięk, bo celu w tym nie ma żadnego, a zrozumiałość opisu leci na mordę.
A to oznacza, że podkreślone nie jest opisem lirycznym. Wg mnie to bełkot.
Tato nie wraca ranki i wieczory... A ten tu "ON" nie wrócił zaledwie od rana.Czekała na ukochanego, który nie wracał.
Już się przestraszyłam, że będzie długi opis, ale - co za ulga - "ona" (domyślna) nie ma aż tak dobrej pamięci.Przypomniała sobie ze szczegółami to, co zdarzyło się rano.
Matko Literaturo, co za brzydka relacja z poranka! Wstała-zajrzała-wyciągnęła. Naprawdę to takie ważne, co zrobiła ta "ona"? Nie wystarczy powiedzieć, że rano wyjęła suknię, muszę poznać te wszystkie banalne czynności poprzedzające niezwykle istotną suknię? A po co? Napięcie nie rośnie, za to ziew jest szerszy u odbiorcy. Chociaż nie... Piękną suknię ta "ona" trzymała w... szafce?! Na półce?! I zaraz ją założyła, tak bez prasowania?!Rano wstała, podeszła do drzwiczek szafki, zajrzała do półki i wyjęła stamtąd piękną śnieżnobiałą suknię. Suknia była olśniewająco piękna, a do tego zniewalająca.
Było nic nie mówić, Autorze, o szczegółach przechowywania ubrań przez "oną"... Skrót pozwala uniknąć takich wpadek.
A co gorsze, ta suknia nie odegra już żadnej roli w dalszej części tekstu. To po co mi na nią zwracasz uwagę?
Pogrubieniem zaznaczam powtórzenia, które na pewno nie są retoryczne.
Jakoś mało kreatywnie wychodzą Ci imiona, Autorze.Ale ON nie przyszedł.
Ta plotka się bała o ON-ego.Nie wrócił z wyprawy do lasu Vreain, na którą poszedł z kolegami wczoraj wieczorem, gdyż usłyszano plotkę, że po lesie biega jakiś stwór. Bała się o niego.
A po tych wszystkich mniej lub bardziej udanych patetycznych kawałkach nagle ze zdania wyskakują koledzy. I zgrzytnęło, zgrzytnęło głośno i boleśnie, aż ciarki przeszły mi po plecach. Poza tym logika zdania o kumplach i ON-ym jest podejrzana. ON nie wrócił, bo inni (nieznani i bezosobowi) usłyszeli plotkę? Czy mi się zdaje, czy to bełkot?
Poszła do lasu, a noc była czarna wokół niej, dziwne odgłosy zwierzaków, tak piękne za dnia, w nocy zmieniały się w dziwne pohukiwania.
Z podkreślonego wynika, że noc była czarna tylko wokół "onej", a dalej już nie. Zdumiewające zjawisko... Jaki ma zasięg?
Mogę tak dalej, bo co akapit, to wpadka, Autorze, ale chyba już widać, że językowo nie podołałeś. Może warto jednak używać podmiotu konkretnego, co? Powiedziałabym, że po polsku jest to konieczne... I radziłabym jednak unikać powtórzeń, bo irytują. Czytelnik nie dziecko, nie trzeba mu łopatologicznie akcentować. Powtórzenia retoryczne wymagają wyczucia - akcentować należy rzeczy ważne, a nie wszystko jak leci.
Poetyckość poniosła Cię na ciemną stronę języka, Autorze. Miało być wzniośle, a wyszło jak zwykle.
Po ilości błędów można przewidzieć, że pojawi się pytanie stare jak literatura: ale o co chodzi w tym tekście?
Bo to, rzecz jasna, jest równie niejasne, jak metafora śpiewającego bezgłośnie słońca...
So many wankers - so little time...
- flamenco108
- ZakuŻony Terminator
- Posty: 2229
- Rejestracja: śr, 29 mar 2006 00:01
- Płeć: Mężczyzna
Może ta śnieżnobiała, zniewalająca suknia była z nylonu (czy bistoru?) i nie wymagała prasowania? Albo z jakiej syntetycznej dzianiny? Albo (w końcu piszemy tu fantastykę - z latexu?Małgorzata pisze:Piękną suknię ta "ona" trzymała w... szafce?! Na półce?! I zaraz ją założyła, tak bez prasowania?!
Tak czy owak, chociaż z niejednego pieca spadłem i widziałem już niejedno, nie poważyłbym się bez poważnej konsultacji z odpowiednio zaufaną damą pisnąć choćby o sprawach damskich ubrań, fatałaszków, hej, zapomnijcie o bieliźnie. My tu dyskutujemy, czy bezpiecznie jest wnikać w szczegóły spraw dość niecodziennych, jak wulkany, gwiazdy, superkomputery, gdzie jedna milionowa potencjalnych czytelników może wyłapać nieścisłość - ale niekompetencja w sprawie odzieży może stać się wtopą pogrążającą na wieki... ;-)
EDIT:
Znaczy, najsampierw odwaliła ten stos, a później przytuliła do śnieżnobiałej piersi?Na końcu tropu znalazła rozszarpane zwłoki. Spod stosu trupów wystawała znajoma ręka.
- Przypadła do zabitego i bez słowa przytuliła go do piersi, nurzając się we własnej rozpaczy.
Nondum lingua suum, dextra peregit opus.
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Racja, może i z lateksu albo i z jakiegoś nanomateriału, co sobie mamy żałować? Problem w tym, że jakoś nie widzę kobiety, która taką cenną (choćby tylko dla niej) suknię trzymała na półce tak zwyczajnie, jak sweter czy ulubiony dres.Flamenco pisze:Może ta śnieżnobiała, zniewalająca suknia była z nylonu (czy bistoru?) i nie wymagała prasowania? Albo z jakiej syntetycznej dzianiny? Albo (w końcu piszemy tu fantastykę - z latexu?ja pisze:Piękną suknię ta "ona" trzymała w... szafce?! Na półce?! I zaraz ją założyła, tak bez prasowania?!
W szafę, na wieszak i w pokrowiec jeszcze - to, owszem. Albo - wzorem Japonek - w pudełko i na półkę w szafce, jak najbardziej. Ale tak luzem, jak zwykłe ubranie? W życiu!
No, szczegóły idiotyczne z pozoru. Ale skoro Autor podkreśla wyjątkowość tej sukni (choć nie wiadomo, po co), to - niestety - musi się liczyć, że naraża się na kręcenie nosem u czytelniczek... :P
So many wankers - so little time...
- Kruger
- Zgred, tetryk i maruda
- Posty: 3413
- Rejestracja: pn, 29 wrz 2008 14:51
- Płeć: Mężczyzna
Dorzucę, co sam widzę a Małgorzata chyba z miłosierdzia ominęła. I Flamenco takoż.
Przy moście.
Secundo, jak machnął kosą to zadowolony z dobrze wypełnionego obowiązku (wykonany to chyba nieodpowiednie słowo) ale jak wcześniej wbrew swym obowiązkom ostrzegał, to żaden mars mu czoła nie... zmarszczył.
Tertio, machnął kosą nad zwłokami... Muchy odganiał?
Za krótko, krótko mówiąc. Dramatyzm się poszedł... na spacerek.
No tak, nie wpadłem na to wcześniej. Szlak Śmierci, bo Śmierć po nim chadza. Świetlista, dodam.
Ogólnie, dużo zbędnej zabawy z językiem. Nie oceniam jej na takim wysokim poziomie oceny jak Małgorzata, widzę raczej to co prostsze: przestawiony bez powodu szyk zdań, orzeczenia na końcu itp.
Gdzie jest bok mostu a gdzie jego przód/tył? To proste, bok jest... z boku. Bohaterska pieśń siedząca obok mostu na ławeczce nie zauważyła najwyraźniej, że ktoś sobie z niej dowcipy robi. I ławeczkę w rzece postawił.Jablum pisze:Siedziała na ławce obok mostu prowadzącego do lasu Vreain.
Przy moście.
Na półkę.Rano wstała, podeszła do drzwiczek szafki, zajrzała do półki i wyjęła stamtąd piękną śnieżnobiałą suknię.
Primo, czemu śmierć się zatacza? Rzeczywiście pijany, czy może babcia Weatherwax nie zdążyła jeszcze wypróbować swych zabiegów kręgarskich i nóżka boli biedniutkiego?Przed nią ktoś był. Szedł, zataczając się lekko niby pijany.
(...)
Podniósł rękę do twarzy i machnął nią. Spod świetlistej plamy wychynęła czaszka. Śmierć wyjął spod płaszcza kosę, machnął nią nad zwłokami dziewczyny i zadowolony z dobrze wykonanego obowiązku - zniknął.
Secundo, jak machnął kosą to zadowolony z dobrze wypełnionego obowiązku (wykonany to chyba nieodpowiednie słowo) ale jak wcześniej wbrew swym obowiązkom ostrzegał, to żaden mars mu czoła nie... zmarszczył.
Tertio, machnął kosą nad zwłokami... Muchy odganiał?
No to twarz świetlista, czy istota? Niespójne.Stanął przed nią i zobaczyła, że nie ma twarzy, a jedynie gładką, świetlistą plamę.
(...)
A wtedy z krzaków wyszła świetlista istota i mruknęła do siebie: (...)
Spytała... gardłem?- Kim... czym jesteś? - spytała wysuszonym gardłem.
Ja rozumiem cel Autora, biedna, cierpiąca, wkoło żadnej duszy czyli samiusieńka. Ale użyte sformułowanie chybione, bo my już wiemy, że jest sam, więc komu miałaby się skarżyć, gdyby jednak postanowiła?Szła, nie uskarżając się nikomu na ból i zmęczenie, na strach i zimno.
Strużka płynęła i płynęła. A dziewczę podążało za strużką przez zarośla, chaszcze, bagna, skały i wciąż i wciąż pod górę. Ani na chwilę nachylenie terenu nie spowodowało, że strużka płynąć przestała, wsiąkła w ziemię, rozmyła się w bagnie (tak, tak, bagno jest najlepsze). Nie ma realizmu w tym opisie.W pewnej chwili zauważyła na ziemi płynącą strużkę krwi.
(...)
Podążyła za ponurym tropem. Prowadził ją przez zarośla, chaszcze, bagna, skały.
O kurczę! najbardziej dramatyczny moment w opku i ledwie 5 krótkich zdań? Ledwie część akapitu? Gdzie część o ślizganiu się po krwi, o uniknięciu cudem kłów a drugim cudem pazurów, o nożu ześlizgującym sie po żebrach potworu, o mdlejącej dłoni i szarpanym oddechu? Gdzie przygniatający dziewczynę potwór, który sam się nabija serduchem na przypadkowo dzierżony nóż? No gdzie???W pewnej chwili posłyszała pomruk za sobą. Odwróciła się - ciemny kształt, zielone ślepia, żółte kły. Potwór rzucił się na nią. Uskoczyła, schwyciła nóż jednego z myśliwych i w dzikiej rozpaczy, chęci zemsty i zajadłości wbiła nóż potworowi w kark. Bestia zacharczała, po czym padła nieżywa.
Za krótko, krótko mówiąc. Dramatyzm się poszedł... na spacerek.
Ekhem. Margota to chyba nazywa - chciejstwo. Chciejstwo autora, by rzecz się zdarzyła tak jak autor chce, bez żadnej wzmianki o powodach. Padło dziewczę bez życia, ale czemu? Potwór ją ciachnął zdychając? Oparem oddechu otruł? Nagły wylew spowodowany równie nagłą myślą o nieoddanych do biblioteki książkach? Żal po śmierci ukochanego? Zero informacji. Racjonalnie rzecz biorąc nie łykam nawet wytłumaczenia o sercu pękającym z żalu. Po takiej dawce adrenaliny i radochy z zemsty na wielgachnym potworze, dziewczę winno zostać łowcą potworów i cynicznie podążać przez świat szukając pitki i wybitki.Ona zaś przez chwilę stała chwiejnie z nożem w rękach, po czym sama padła bez życia na ciało ukochanego.
A mówiąc prościej i konkretniej, źródło nazwy zaginęło w otchłani wczoraj wieczorem. Ledwie wczoraj plotka o stworze pchnęła na szlak kolegów i ONego. Jakoś nie przekonuję mnie, że źródłem tej odwiecznej nazwy są te wszystkie zwierzaki, wtedy każdy szlak byłby szlakiem Śmierci. A może...Nie wrócił z wyprawy do lasu Vreain, na którą poszedł z kolegami wczoraj wieczorem, gdyż usłyszano plotkę, że po lesie biega jakiś stwór.
(...)
Ruszyła w las. Bała się, gdyż tam, jak wieść niosła, spotkać można było wiele dzikich zwierzów. Wilki, dziki, niedźwiedzie, licho wie, co może człowiek tu znaleźć. Lepiej nie schodzić ze szlaku. Szlak Śmierci - tak się nazywała droga, którą szła. Nikt nie wiedział czemu, bo źródło nazwy zaginęło w otchłani wieków.
No tak, nie wpadłem na to wcześniej. Szlak Śmierci, bo Śmierć po nim chadza. Świetlista, dodam.
Ogólnie, dużo zbędnej zabawy z językiem. Nie oceniam jej na takim wysokim poziomie oceny jak Małgorzata, widzę raczej to co prostsze: przestawiony bez powodu szyk zdań, orzeczenia na końcu itp.
"Trzeba się pilnować, bo inaczej ani się człowiek obejrzy, a już zaczyna każdego żałować i w końcu nie ma komu w mordę dać." W. Wharton
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA
- lernakow
- Mamun
- Posty: 194
- Rejestracja: pn, 24 sie 2009 12:16
- Płeć: Mężczyzna
Re: Opowiadanie "Spotkanie na szlaku śmierci" / 38
Skoro szlak nosi imię Śmierci, to ja bym jednakowoż wolał z niego zejść.Jalbum pisze:Lepiej nie schodzić ze szlaku. Szlak Śmierci - tak się nazywała droga, którą szła.
Skoro zamiast twarzy miał gładką, świetlistą plamę, to jak ona tę melancholię dostrzegła?Jablum pisze:Stanął przed nią i zobaczyła, że nie ma twarzy, a jedynie gładką, świetlistą plamę. - Kim... czym jesteś? - spytała wysuszonym gardłem.
Stwór patrzył na nią przez chwilę z melancholią,
Poznała po kolorze, czy spróbowała?Jablum pisze: W pewnej chwili zauważyła na ziemi płynącą strużkę krwi. Nachyliła się. - To nie jego! - powiedziała do siebie.
- Gesualdo
- Niegrzeszny Mag
- Posty: 1752
- Rejestracja: pn, 01 wrz 2008 14:45
Wiesz, Margot, zawsze można zaśpiewać arię zamiast pieśni;)Małgorzata pisze: Śpiewać pieśń - jak dla mnie, brzmi tautologicznie, prawie jak masło maślane i skończony koniec. I choć prawie robi różnicę, to sformułowanie jest podejrzane - ale może jestem przewrażliwiona?
A jak słońce zajdzie całkowicie, to nawet można pokusić się o Arię Królowej Nocy.
"Jestem kompozytorem i coś pewnie chciałem, ale już zapomniałem."
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Jak słońce zajdzie, to nie będzie komu śpiewać i żadna aria nie wyjdzie, Gessualdo - tak przynajmniej wynika z opisu. :P
Pewnie jednak masz rację, że przy śpiewaniu pieśni wyszła ze mnie nadwrażliwość. Ot, takie zboczenie... Gust językowy, znaczy. I nic dziwnego, bo gdybym to ja zaśpiewała, to świat padłby po pierwszym takcie. I nie wiem, czy podniósłby się po tym traumatycznym doświadczeniu... :)))
Pewnie jednak masz rację, że przy śpiewaniu pieśni wyszła ze mnie nadwrażliwość. Ot, takie zboczenie... Gust językowy, znaczy. I nic dziwnego, bo gdybym to ja zaśpiewała, to świat padłby po pierwszym takcie. I nie wiem, czy podniósłby się po tym traumatycznym doświadczeniu... :)))
So many wankers - so little time...
- Gesualdo
- Niegrzeszny Mag
- Posty: 1752
- Rejestracja: pn, 01 wrz 2008 14:45
Bywają sytuacje, że wykonawcy, bądź część wykonawców, grają swoje partie poza sceną, a słońce posiada chyba wystarczająco donośny – mimo że bezgłośny – głos.Małgorzata pisze:Jak słońce zajdzie, to nie będzie komu śpiewać i żadna aria nie wyjdzie, Gessualdo - tak przynajmniej wynika z opisu. :P
Tak w ogóle, to fatalnie zaczynać opko podobnym potworkiem do cytowanego przez Margo. Nie wiem, dlaczego, ale przypomniały mi się pierwsze słowa powieści Eragon (której nie czytałem, ale przewertowałem kilka stron). Było tam coś o wietrze, który przynosi zmiany, czy jakoś tak. Trudno po czymś takim zachować powagę.
"Jestem kompozytorem i coś pewnie chciałem, ale już zapomniałem."
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Ale słońce, Gessualdo, słońce zlazło ze sceny i przyszła kolej na mrygający apatycznie księżyc, a nie chórki w tle. Kogo obchodzą statyści, gdy solista mryga? :P
Boszsz, nadinterpretacje piękne są... :)))
Wracamy jednak na ziemię, czyli do tekstu.
W przerwach pomiędzy czytaniem dla pieniędzy, zrobiłam coś, czego Autor nie zrobił (nie dodam: jak zwykle, nie dodam... dam-daram-daram-da-dam!). Plan znaczy. Plan tekstu, czyli moja ulubiona zabawa na warsztatach.
1. Słońce śpiewa i zachodzi. Ona czeka od rana w sukni ślubnej.
Tak mi się nasunęło, że mieli (ON i ona) iść w siną dal, czyli do miasta. I ona tak w sukni ślubnej chciała iść? A wcześniej w tej sukni siedziała cały dzień? Śliczna sukienka, olśniewająca i śnieżnobiała. Autor zwrócił na to uwagę. I to się zemści okrutnie.
2. On nie przychodzi od rana, bo z kumplami poszedł do lasu. Plotkę usłyszał dzień wcześniej, to poszedł. I zapomniał powiedzieć onej, że może się spóźnić... Że nie wspomnę o czymś tak prozaicznym, jak priorytety – pewnie babska to rzecz, by się ślubem martwić, a taki facet, to wiadomo, polezie gdzieś i zapomni. A ta głupia ona się zgodziła, że jej facet pójdzie w las, a mimo to czeka na niego w tej nieszczęsnej białej sukni ślubnej? Czy mi się zdaje, czy logika skrzeczy?
3. Ona z tego całodziennego zmartwienia wreszcie postanawia iść w las. Sukienką się nie martwi (pewnie jakiś nanomateriał, śnieżnobiały pozostał po całym dniu na moście, kurz i inne brudy się go nie imały, to i las nie skazi sukni olśniewającej), pomocy nie wzywa (pewnie ze wstydu, że ją facet do wiatru wystawił).
4.
5. Spotkanie na szlaku z pijanym nieznajomym, co ma plamę świetlistą zamiast twarzy.
Zdumiewające, że ona zobaczyła ową plamę dopiero po zbliżeniu. Wszak ciemno wokół (niej), czyli światło powinno być widoczne z daleka. Nawet w lesie, zwłaszcza na szlaku, czyli w przecince, gdy drzewa mniej zasłaniają.
6. Nieznajomy o świetlistej gębie daje onej radę, by żyła dalej, oraz informuje, że ON nie żyje.
7. Ona próbuje pobić nieznajomego, ale nieznajomy znika, wobec czego ona postanawia poszukać swojego chłopca (do bicia, jak zaczynam podejrzewać).
Jeden rzut oka na dialog z punktu 6-7, i już wiadomo, że łączność między ripostami jest cokolwiek problematyczna. Powiedziałabym nawet, że tej łączności wyraźnie brak. Skrót myślowy prowadzi jakże często na manowce. Języka, rzecz jasna.
8. Ona idzie szukać dalej, choć teraz to nie bardzo wiem, czy nadal chłopaka, czy już jego trupa? Ale nieważne, nie musiała wierzyć pijakowi ze świetlistym ryłem przecież. Też bym nie uwierzyła, diabli wiedzą, co pił, skoro mu morda świeci...
9. Spotkanie ze znajomą ręką.
10. Nurzanie się w rozpaczy.
Na dodatek ona się nurza w rozpaczy. To miała być kreatywna zabawa ze związkiem frazeologicznym? Że niby w rozpacz popada, jak w ekstazę, a na dodatek po kostki brodzi we krwi (własnej, skoro rozpacz jest własna)? I nieważne, że krew już zakrzepła?
Że nie wspomnę o sukience. Dlaczego nikt nie wspomniał o sukience? Krew na śnieżnej bieli – to taki piękny, jatkogenny obrazek... A tu nic!
Taak, zwracanie uwagi na niewiele znaczące drobiazgi okrutnie mści się pod koniec.
11. Jakiś potwór tu nadchodzi... Znaczy, nadszedł był. I rzucił się. A ona go nożem ciach! Po czym padła nieżywa.
Jak powiedział Kruger, chciejstwo. Nie dość, że ona tak znienacka wykazuje się refleksem godnym supermanki (bo Autor tak chciał), to jeszcze walczy jak wyga (normalna rzecz, wszyscy przecież umiemy nożem ciachać, łatwizna – z mlekiem matki, proszę Autora, każda kobieta wysysa tę umiejętność, jakże przydatną potem w kuchni i przy zabijaniu leśnych potworów), nóż usłużnie leży pod nomen omen ręką (bo Autor tak chciał), po ciachnięciu ona pada martwa (z woli Autora również, bo innych przyczyn nie wskazano w tekście).
12. Wejście śmierci (z krzaków).
Śmierć przychodzi, spogląda, odgania kosą komary i muchy, po czym wygłasza dęte zdanie, którego nijak nie potrafię powiązać z tokiem wydarzeń, jakie rozegrały się wcześniej.
Na dodatek słowa śmierci na końcu nijak się mają do tego, co na początku. Zaczynasz, Autorze, opowiadać o nieszczęśliwej, wystawionej do wiatru narzeczonej – kończysz na śmierci, która filozofuje, jak to śmiertelnikom nie udaje się oszukać świata (cokolwiek to znaczy). Co ma piernik do wiatraka?
Fabuła zboczyła, jako ta „ona” domyślna, co to ze szlaku za strużką krwi zbiegła.
I tak powstał bełkot, Autorze. Na poziomie zdań, w których nie panujesz nad znaczeniami i podstawowym związkiem syntaktycznym podmiot-orzeczenie. Na poziomie epizodów, których łączność nijak nie jest spójna na tyle, by złożyć je w zrozumiałą fabułę.
Niestety.
Boszsz, nadinterpretacje piękne są... :)))
Wracamy jednak na ziemię, czyli do tekstu.
W przerwach pomiędzy czytaniem dla pieniędzy, zrobiłam coś, czego Autor nie zrobił (nie dodam: jak zwykle, nie dodam... dam-daram-daram-da-dam!). Plan znaczy. Plan tekstu, czyli moja ulubiona zabawa na warsztatach.
1. Słońce śpiewa i zachodzi. Ona czeka od rana w sukni ślubnej.
Tak mi się nasunęło, że mieli (ON i ona) iść w siną dal, czyli do miasta. I ona tak w sukni ślubnej chciała iść? A wcześniej w tej sukni siedziała cały dzień? Śliczna sukienka, olśniewająca i śnieżnobiała. Autor zwrócił na to uwagę. I to się zemści okrutnie.
2. On nie przychodzi od rana, bo z kumplami poszedł do lasu. Plotkę usłyszał dzień wcześniej, to poszedł. I zapomniał powiedzieć onej, że może się spóźnić... Że nie wspomnę o czymś tak prozaicznym, jak priorytety – pewnie babska to rzecz, by się ślubem martwić, a taki facet, to wiadomo, polezie gdzieś i zapomni. A ta głupia ona się zgodziła, że jej facet pójdzie w las, a mimo to czeka na niego w tej nieszczęsnej białej sukni ślubnej? Czy mi się zdaje, czy logika skrzeczy?
3. Ona z tego całodziennego zmartwienia wreszcie postanawia iść w las. Sukienką się nie martwi (pewnie jakiś nanomateriał, śnieżnobiały pozostał po całym dniu na moście, kurz i inne brudy się go nie imały, to i las nie skazi sukni olśniewającej), pomocy nie wzywa (pewnie ze wstydu, że ją facet do wiatru wystawił).
4.
Fauna niebezpieczna, ale ona brnie sama, twardzielka, choć nawet jej facet (co ją wystawił do wiatru) wziął kumpli do pomocy. Na dodatek nie rozumiem, dlaczego zwierz dziki (tak, Autorze, tego złożenia używa się w liczbie pojedynczej, choć znaczenie ma jak liczba mnoga) na drogę nie wlezie, by upolować sobie łatwą, samotną zdobycz... Może ten las to jakieś zoo – szlak bezpieczny, chroniony jest, oddzielony od reszty terenu, gdzie się niebezpieczna zwierzyna plącze? Więc czego się tu bać? I czemu ten szlak, to Szlak Śmierci?Ruszyła w las. Bała się, gdyż tam, jak wieść niosła, spotkać można było wiele dzikich zwierzów. Wilki, dziki, niedźwiedzie, licho wie, co może człowiek tu znaleźć. Lepiej nie schodzić ze szlaku.
5. Spotkanie na szlaku z pijanym nieznajomym, co ma plamę świetlistą zamiast twarzy.
Zdumiewające, że ona zobaczyła ową plamę dopiero po zbliżeniu. Wszak ciemno wokół (niej), czyli światło powinno być widoczne z daleka. Nawet w lesie, zwłaszcza na szlaku, czyli w przecince, gdy drzewa mniej zasłaniają.
6. Nieznajomy o świetlistej gębie daje onej radę, by żyła dalej, oraz informuje, że ON nie żyje.
7. Ona próbuje pobić nieznajomego, ale nieznajomy znika, wobec czego ona postanawia poszukać swojego chłopca (do bicia, jak zaczynam podejrzewać).
Jeden rzut oka na dialog z punktu 6-7, i już wiadomo, że łączność między ripostami jest cokolwiek problematyczna. Powiedziałabym nawet, że tej łączności wyraźnie brak. Skrót myślowy prowadzi jakże często na manowce. Języka, rzecz jasna.
8. Ona idzie szukać dalej, choć teraz to nie bardzo wiem, czy nadal chłopaka, czy już jego trupa? Ale nieważne, nie musiała wierzyć pijakowi ze świetlistym ryłem przecież. Też bym nie uwierzyła, diabli wiedzą, co pił, skoro mu morda świeci...
A wcześniej:Szła, szła, a las wokół niej czerniał coraz bardziej. (...) W pewnej chwili zauważyła na ziemi płynącą strużkę krwi. Nachyliła się.
I jeszcze wcześniej:Poszła do lasu, a noc była czarna wokół niej
Już wiadomo, o co chcę zapytać? JAK ta ona zauważyła strużkę krwi? Pomijając kwestie ukształtowania terenu, na które zwrócił uwagę Kruger, czy też zagadnienie, ile krwi mogło wypłynąć nawet ze stosu ciał, nim krew owa zakrzepła, że nie wspomnę o problemie ruchu cieczy – wszak krew, gęstsza od wody, z czasem robi się jeszcze bardziej gęsta, by wreszcie zakrzepnąć w ciało stałe => inaczej najmniejsze skaleczenie byłoby dla istot z krwi (i kości) zabójcze. Minął dzień. Znaczy, dość czasu, by krew zakrzepła. Ale w opisie płynie wąską, acz rączą strugą owa krew, choć nie ma przecież pompy, która krew tę tłoczy (pompa wysiadła, jak się przekonamy niedługo, oglądając wraz z oną stos trupów => serca nie działają u trupów, to oczywiste) – przez las, czyli poszycie (liście), skały, ba – nawet bagno! Na dodatek jest ciemno, choć oko wykol czy wydłub, ale krew w mroku widać. Pewnie dlatego, że świeci? Albo i może ona (ta domyślna, nie krew) ma super-hiper-czuły wzrok? Albo węch jak rekin? Taaa... Realizm opisu boleśnie się potłukł na szczegółach.Słońce śpiewało jak zwykle bezgłośną pieśń wieczoru
9. Spotkanie ze znajomą ręką.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie... Ale nie, Autor zapomniał, że ciemno. Do tego ręka jest znajoma. Czemuś budzi to u mnie niedobre skojarzenia, jak ona się z tą ręką poznała. I co potem robiły obie: ona i ręka – niecenzuralne mam myśli, oj!Spod stosu trupów wystawała znajoma ręka.
10. Nurzanie się w rozpaczy.
Kto to powiedział? Bo myślnik wskazuje, że na pewno nie narrator...- Przypadła do zabitego i bez słowa przytuliła go do piersi, nurzając się we własnej rozpaczy.
Na dodatek ona się nurza w rozpaczy. To miała być kreatywna zabawa ze związkiem frazeologicznym? Że niby w rozpacz popada, jak w ekstazę, a na dodatek po kostki brodzi we krwi (własnej, skoro rozpacz jest własna)? I nieważne, że krew już zakrzepła?
Że nie wspomnę o sukience. Dlaczego nikt nie wspomniał o sukience? Krew na śnieżnej bieli – to taki piękny, jatkogenny obrazek... A tu nic!
Taak, zwracanie uwagi na niewiele znaczące drobiazgi okrutnie mści się pod koniec.
11. Jakiś potwór tu nadchodzi... Znaczy, nadszedł był. I rzucił się. A ona go nożem ciach! Po czym padła nieżywa.
Jak powiedział Kruger, chciejstwo. Nie dość, że ona tak znienacka wykazuje się refleksem godnym supermanki (bo Autor tak chciał), to jeszcze walczy jak wyga (normalna rzecz, wszyscy przecież umiemy nożem ciachać, łatwizna – z mlekiem matki, proszę Autora, każda kobieta wysysa tę umiejętność, jakże przydatną potem w kuchni i przy zabijaniu leśnych potworów), nóż usłużnie leży pod nomen omen ręką (bo Autor tak chciał), po ciachnięciu ona pada martwa (z woli Autora również, bo innych przyczyn nie wskazano w tekście).
12. Wejście śmierci (z krzaków).
Śmierć przychodzi, spogląda, odgania kosą komary i muchy, po czym wygłasza dęte zdanie, którego nijak nie potrafię powiązać z tokiem wydarzeń, jakie rozegrały się wcześniej.
Gdzie? Jak? Jak przechytrzyć? Kto próbował przechytrzyć? I kogo? Świat? I to jest typowe? Typowe jest, że impulsywna decyzja jest podstępem? Świadectwem własnej „(nie)możności”? W którym momencie ona uważała, że coś może? Bo o ON-ym nic nie wiadomo, poszedł w las z kumplami i umarł był na stosie zwłok.- Typowe. Śmiertelnicy zawsze uważają, że wszystko wiedzą lepiej, że mogą przechytrzyć świat. Głupcy!! Nigdy im się to nie uda.
Na dodatek słowa śmierci na końcu nijak się mają do tego, co na początku. Zaczynasz, Autorze, opowiadać o nieszczęśliwej, wystawionej do wiatru narzeczonej – kończysz na śmierci, która filozofuje, jak to śmiertelnikom nie udaje się oszukać świata (cokolwiek to znaczy). Co ma piernik do wiatraka?
Fabuła zboczyła, jako ta „ona” domyślna, co to ze szlaku za strużką krwi zbiegła.
I tak powstał bełkot, Autorze. Na poziomie zdań, w których nie panujesz nad znaczeniami i podstawowym związkiem syntaktycznym podmiot-orzeczenie. Na poziomie epizodów, których łączność nijak nie jest spójna na tyle, by złożyć je w zrozumiałą fabułę.
Niestety.
So many wankers - so little time...
- Husiaty
- Pćma
- Posty: 234
- Rejestracja: sob, 17 lis 2007 14:29
A ja chciałbym móc leciutku odejść od tekstu. Jak mnie nie wymodują, to znaczy, "żem to grzecznie zrobił..."
Bo właściwie to pierwszy tekst. I proszę - komentarze sypią się jak króliki z kapelusza. Tylko niestety autor ich nie doceni (zakładam to oczywiście, nie jestem pewien, nie mam na celu obrażenia autora, bo być może się mylę. Może inaczej - ja nie doceniałem) i ten cały wywód pójdzie... na wirtualną makulaturę pewnie.
A najgorsze jest to, że starzy wyjadacze, tak jak na przykład autor tego posta, posiada jakiegoś trefnego magika, który albo ma kapelusz słabej generacji, albo kryzys pociął mu króliki... no i mało ich wypada jednym słowem.
Zazwyczaj oczywiście. I to tylko moje spostrzeżenia... Już się gdzieś zaszywam, żeby nie dostać czymś w głowę ^^
Bo właściwie to pierwszy tekst. I proszę - komentarze sypią się jak króliki z kapelusza. Tylko niestety autor ich nie doceni (zakładam to oczywiście, nie jestem pewien, nie mam na celu obrażenia autora, bo być może się mylę. Może inaczej - ja nie doceniałem) i ten cały wywód pójdzie... na wirtualną makulaturę pewnie.
A najgorsze jest to, że starzy wyjadacze, tak jak na przykład autor tego posta, posiada jakiegoś trefnego magika, który albo ma kapelusz słabej generacji, albo kryzys pociął mu króliki... no i mało ich wypada jednym słowem.
Zazwyczaj oczywiście. I to tylko moje spostrzeżenia... Już się gdzieś zaszywam, żeby nie dostać czymś w głowę ^^
Ostatnio napisałem bestsellera, tylko jakoś kiepsko się sprzedaje...
Dziękuję za wasze porady. Trochę się obraziłem nawet z początku... Ale rozumiem, że chcecie mi pomóc i przy okazji rozbawić zapewne nawet. Tak więc napiszę coś innego i bardziej się przyłożę tj. nie będę zapominał o szczegółach, na ten przykład. Husiaty - ależ zapewniam cię, że przeczytałem i wezmę to pod uwagę w przyszłości.
Nie każdy jest Mickiewiczem na samym początku. Rozumiecie chyba, że każdy jest mistrzem, tak więc przepraszam za nieporadności i będę się uczył na błędach.
Nie każdy jest Mickiewiczem na samym początku. Rozumiecie chyba, że każdy jest mistrzem, tak więc przepraszam za nieporadności i będę się uczył na błędach.
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Zrób dwie rzeczy, Jalbumie, zanim pokażesz następny tekst:
1. po napisaniu odłóż na tak długo, aż zapomnisz go choć trochę;
2. po powrocie - zrób nie tylko korektę języka, ale i plan zdarzeń, by sprawdzić spójność fabularną.
Husiaty, supozycje zawarte w Twojej wypowiedzi są obraźliwe - i nie zmieni tego żadna grzeczna lub mniej grzeczna forma ich przekazania.
Bądź łaskaw zatem nie bawić się w wyrocznię i nie przewidywać, co Autor prezentowanego tekstu sobie pomyśli/powie/napisze w poście.
Poza tym, czy mi się zdaje, że Tobie się zdaje, jakoby o jakości omówień tekstu decydowała ilość komentarzy?
1. po napisaniu odłóż na tak długo, aż zapomnisz go choć trochę;
2. po powrocie - zrób nie tylko korektę języka, ale i plan zdarzeń, by sprawdzić spójność fabularną.
Husiaty, supozycje zawarte w Twojej wypowiedzi są obraźliwe - i nie zmieni tego żadna grzeczna lub mniej grzeczna forma ich przekazania.
Bądź łaskaw zatem nie bawić się w wyrocznię i nie przewidywać, co Autor prezentowanego tekstu sobie pomyśli/powie/napisze w poście.
Poza tym, czy mi się zdaje, że Tobie się zdaje, jakoby o jakości omówień tekstu decydowała ilość komentarzy?
So many wankers - so little time...
- Husiaty
- Pćma
- Posty: 234
- Rejestracja: sob, 17 lis 2007 14:29
No i żem to źle zrobił. Urgh.Małgorzata pisze: Husiaty, supozycje zawarte w Twojej wypowiedzi są obraźliwe - i nie zmieni tego żadna grzeczna lub mniej grzeczna forma ich przekazania.
Bądź łaskaw zatem nie bawić się w wyrocznię i nie przewidywać, co Autor prezentowanego tekstu sobie pomyśli/powie/napisze w poście.
Poza tym, czy mi się zdaje, że Tobie się zdaje, jakoby o jakości omówień tekstu decydowała ilość komentarzy?
Ależ droga Małgorzato - nikogo obrazić nie chcę! I wyrocznią? Nie, raczej nie wierzę w takie rzeczy... Jeżeli kogoś obrażam, to tylko siebie, a to w zasadzie nawet miła obraza :)
Chcę tylko zaznaczyć, że nowego gościa dobrze przywitać jest... dobrze. Z zainteresowaniem, płaszcz powiesić, zaprosić do salonu, nalać (póki co, jeszcze herbaty) I tutaj się to praktykuje, jak widzę! Gratuluję, chwalę, podziwiam ;-)
Rzecz w tym, że ja tego nie doceniałem... I o tyle dobre powitanie u mnie się... zmarnowało. Teraz mi go brakuje, ot co. Czysto założyłem, że nie jestem jedyny.
Może jestem jedyny alien? Kto to wie...!
Pozdrawiam,
Husiaty, który nikogo nie chce obrazić.
Ostatnio napisałem bestsellera, tylko jakoś kiepsko się sprzedaje...
- Albiorix
- Niegrzeszny Mag
- Posty: 1768
- Rejestracja: pn, 15 wrz 2008 14:44
Starzy niektórzy popełniają mniej błędów łatwych do wyłapania przez amatora.Husiaty pisze:Bo właściwie to pierwszy tekst. I proszę - komentarze sypią się jak króliki z kapelusza.
Starych bardziej strach komentować.
Starzy często publikują w dziale gdzie amatorom komentować po prostu nie wolno.
Każdy nieznany młody to potencjalna szansa na obejrzenie ścinania i majestatycznego upadku ego wielkości sekwoi.
nie rozumiem was, jestem nieradioaktywny i nie może mnie zniszczyć ochrona wybrzeża.