Opowiadanie "Spotkanie na szlaku śmierci" / 3887 z

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Jalbum

Opowiadanie "Spotkanie na szlaku śmierci" / 3887 z

Post autor: Jalbum »

To moje pierwsze opowiadanie z prawdziwego zdarzenia, zatem proszę oceńcie je sprawiedliwie.
=================
Słońce śpiewało jak zwykle bezgłośną pieśń wieczoru, ale jej to nie obchodziło. Siedziała na ławce obok mostu prowadzącego do lasu Vreain. Czekała na ukochanego, który nie wracał. Przypomniała sobie ze szczegółami to, co zdarzyło się rano. Rano wstała, podeszła do drzwiczek szafki, zajrzała do półki i wyjęła stamtąd piękną śnieżnobiałą suknię. Suknia była olśniewająco piękna, a do tego zniewalająca. Cieszyła się, gdyż wiedziała, że już dziś ukochany przyjdzie do niej i zabierze w inny świat, świat wielkiego miasta, gdzie wezmą ślub w pięknym kościele na wzgórzu.

Ale ON nie przyszedł. Nie wrócił z wyprawy do lasu Vreain, na którą poszedł z kolegami wczoraj wieczorem, gdyż usłyszano plotkę, że po lesie biega jakiś stwór. Bała się o niego. Czy stwór był groźny, czy zrobił mu krzywdę? - Idę po niego. - Pomyślała szybko.

Poszła do lasu, a noc była czarna wokół niej, dziwne odgłosy zwierzaków, tak piękne za dnia, w nocy zmieniały się w dziwne pohukiwania. Bała się, bo księżyc łypał antypatycznie zza koron drzew, a niezliczone oczy gasły się i zapalały w zaroślach. Gdzieś nad nią, w pobliżu przeleciała sowa, wydając potępieńcze dźwięki i jeszcze bardziej biedaczkę przerażając. Ale powiedziała sobie: "Nie ma się czego bać". Zacisnęła dłoń na tym, co miała na szyi. Podarowany jej przez niego medalik ze złota. Zawsze ją kochał, całował, pieścił. A teraz zniknął. Tak być nie może, to po prostu nie może być prawda, nie może, nie może. Musi go znaleźć!

Ruszyła w las. Bała się, gdyż tam, jak wieść niosła, spotkać można było wiele dzikich zwierzów. Wilki, dziki, niedźwiedzie, licho wie, co może człowiek tu znaleźć. Lepiej nie schodzić ze szlaku. Szlak Śmierci - tak się nazywała droga, którą szła. Nikt nie wiedział czemu, bo źródło nazwy zaginęło w otchłani wieków.

Przed nią ktoś był. Szedł, zataczając się lekko niby pijany. Stanął przed nią i zobaczyła, że nie ma twarzy, a jedynie gładką, świetlistą plamę. - Kim... czym jesteś? - spytała wysuszonym gardłem.

Stwór patrzył na nią przez chwilę z melancholią, po czym począł mówić: - Twój ukochany nie wróci. Nie żyje. Idź, wracaj do domu, pędź dalej własne życie, nie zatrzymuj swego życia dla umarłych.

- Nie... NIE! - krzyknęła i rzuciła się z pięściami na istotę. Ta jednak znikła, gdy tylko jej dotknęła. Została sama w lesie, z obłąkanym wyrazem oczu. - Muszę go znaleźć - powtarzała jak mantrę, idąc przed siebie.

Szła, szła, a las wokół niej czerniał coraz bardziej. Liście zdawały się zaciskać na jej gardle, a wyobrażone bestie czające się w mroku już sobie zęby ostrzyły. W pewnej chwili zauważyła na ziemi płynącą strużkę krwi. Nachyliła się. - To nie jego! - powiedziała do siebie.

Podążyła za ponurym tropem. Prowadził ją przez zarośla, chaszcze, bagna, skały. Szła, nie uskarżając się nikomu na ból i zmęczenie, na strach i zimno. Na końcu tropu znalazła rozszarpane zwłoki. Spod stosu trupów wystawała znajoma ręka.

- Przypadła do zabitego i bez słowa przytuliła go do piersi, nurzając się we własnej rozpaczy. Jak długo to trwało, jak długo go ściskała bez pamięci? W pewnej chwili posłyszała pomruk za sobą. Odwróciła się - ciemny kształt, zielone ślepia, żółte kły. Potwór rzucił się na nią. Uskoczyła, schwyciła nóż jednego z myśliwych i w dzikiej rozpaczy, chęci zemsty i zajadłości wbiła nóż potworowi w kark. Bestia zacharczała, po czym padła nieżywa.

Ona zaś przez chwilę stała chwiejnie z nożem w rękach, po czym sama padła bez życia na ciało ukochanego. A wtedy z krzaków wyszła świetlista istota i mruknęła do siebie:
- Typowe. Śmiertelnicy zawsze uważają, że wszystko wiedzą lepiej, że mogą przechytrzyć świat. Głupcy!! Nigdy im się to nie uda.
Podniósł rękę do twarzy i machnął nią. Spod świetlistej plamy wychynęła czaszka. Śmierć wyjął spod płaszcza kosę, machnął nią nad zwłokami dziewczyny i zadowolony z dobrze wykonanego obowiązku - zniknął.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Przeczytałam początek. To znaczy:
Słońce śpiewało jak zwykle bezgłośną pieśń wieczoru, ale jej to nie obchodziło. Siedziała na ławce obok mostu prowadzącego do lasu Vreain.
Wyjaśnienie, czemu służy personifikacja pieśni jest jednakowoż poza moim zasięgiem (zaznaczona pogrubieniem personifikacja, nie pieśń). Nie, OK, dałam się nabrać - to nie żaden zabieg artystyczny, lecz zwykły błąd tożsamości podmiotów. Domyślna ona, która siedzi na ławce, proszę Autora, to pieśń, jak wynika ze zdania wcześniej. I nie, nie da się tego utrzymać - trzeba dać, ach! - podmiot konkretny. Co za przykrość, nie będzie tej tajemniczości, anonimowości postaci. Trzeba powiedzieć np. kobieta.
I jeszcze podkreślony fragment. Śpiewać pieśń - jak dla mnie, brzmi tautologicznie, prawie jak masło maślane i skończony koniec. I choć prawie robi różnicę, to sformułowanie jest podejrzane - ale może jestem przewrażliwiona? No, OK, pewnie jestem. Ale "bezgłośna pieśń wieczoru", którą śpiewa słońce, natychmiast wywołuje we mnie przekonanie, że w świecie przedstawionym słońce o różnych porach dnia wydaje różne dźwięki. Np. o zachodzie można wyczuć wibracje, ale nie można usłyszeć - pewnie są poza zasięgiem skali dostępnej narratorowi.
Cóż, nie podoba mi się to przeniesienie światła na dźwięk, bo celu w tym nie ma żadnego, a zrozumiałość opisu leci na mordę.
A to oznacza, że podkreślone nie jest opisem lirycznym. Wg mnie to bełkot.
Czekała na ukochanego, który nie wracał.
Tato nie wraca ranki i wieczory... A ten tu "ON" nie wrócił zaledwie od rana.
Przypomniała sobie ze szczegółami to, co zdarzyło się rano.
Już się przestraszyłam, że będzie długi opis, ale - co za ulga - "ona" (domyślna) nie ma aż tak dobrej pamięci.
Rano wstała, podeszła do drzwiczek szafki, zajrzała do półki i wyjęła stamtąd piękną śnieżnobiałą suknię. Suknia była olśniewająco piękna, a do tego zniewalająca.
Matko Literaturo, co za brzydka relacja z poranka! Wstała-zajrzała-wyciągnęła. Naprawdę to takie ważne, co zrobiła ta "ona"? Nie wystarczy powiedzieć, że rano wyjęła suknię, muszę poznać te wszystkie banalne czynności poprzedzające niezwykle istotną suknię? A po co? Napięcie nie rośnie, za to ziew jest szerszy u odbiorcy. Chociaż nie... Piękną suknię ta "ona" trzymała w... szafce?! Na półce?! I zaraz ją założyła, tak bez prasowania?!
Było nic nie mówić, Autorze, o szczegółach przechowywania ubrań przez "oną"... Skrót pozwala uniknąć takich wpadek.
A co gorsze, ta suknia nie odegra już żadnej roli w dalszej części tekstu. To po co mi na nią zwracasz uwagę?
Pogrubieniem zaznaczam powtórzenia, które na pewno nie są retoryczne.
Ale ON nie przyszedł.
Jakoś mało kreatywnie wychodzą Ci imiona, Autorze.
Nie wrócił z wyprawy do lasu Vreain, na którą poszedł z kolegami wczoraj wieczorem, gdyż usłyszano plotkę, że po lesie biega jakiś stwór. Bała się o niego.
Ta plotka się bała o ON-ego.
A po tych wszystkich mniej lub bardziej udanych patetycznych kawałkach nagle ze zdania wyskakują koledzy. I zgrzytnęło, zgrzytnęło głośno i boleśnie, aż ciarki przeszły mi po plecach. Poza tym logika zdania o kumplach i ON-ym jest podejrzana. ON nie wrócił, bo inni (nieznani i bezosobowi) usłyszeli plotkę? Czy mi się zdaje, czy to bełkot?
Poszła do lasu, a noc była czarna wokół niej, dziwne odgłosy zwierzaków, tak piękne za dnia, w nocy zmieniały się w dziwne pohukiwania.

Z podkreślonego wynika, że noc była czarna tylko wokół "onej", a dalej już nie. Zdumiewające zjawisko... Jaki ma zasięg?

Mogę tak dalej, bo co akapit, to wpadka, Autorze, ale chyba już widać, że językowo nie podołałeś. Może warto jednak używać podmiotu konkretnego, co? Powiedziałabym, że po polsku jest to konieczne... I radziłabym jednak unikać powtórzeń, bo irytują. Czytelnik nie dziecko, nie trzeba mu łopatologicznie akcentować. Powtórzenia retoryczne wymagają wyczucia - akcentować należy rzeczy ważne, a nie wszystko jak leci.
Poetyckość poniosła Cię na ciemną stronę języka, Autorze. Miało być wzniośle, a wyszło jak zwykle.

Po ilości błędów można przewidzieć, że pojawi się pytanie stare jak literatura: ale o co chodzi w tym tekście?
Bo to, rzecz jasna, jest równie niejasne, jak metafora śpiewającego bezgłośnie słońca...
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
flamenco108
ZakuŻony Terminator
Posty: 2229
Rejestracja: śr, 29 mar 2006 00:01
Płeć: Mężczyzna

Post autor: flamenco108 »

Małgorzata pisze:Piękną suknię ta "ona" trzymała w... szafce?! Na półce?! I zaraz ją założyła, tak bez prasowania?!
Może ta śnieżnobiała, zniewalająca suknia była z nylonu (czy bistoru?) i nie wymagała prasowania? Albo z jakiej syntetycznej dzianiny? Albo (w końcu piszemy tu fantastykę - z latexu?
Tak czy owak, chociaż z niejednego pieca spadłem i widziałem już niejedno, nie poważyłbym się bez poważnej konsultacji z odpowiednio zaufaną damą pisnąć choćby o sprawach damskich ubrań, fatałaszków, hej, zapomnijcie o bieliźnie. My tu dyskutujemy, czy bezpiecznie jest wnikać w szczegóły spraw dość niecodziennych, jak wulkany, gwiazdy, superkomputery, gdzie jedna milionowa potencjalnych czytelników może wyłapać nieścisłość - ale niekompetencja w sprawie odzieży może stać się wtopą pogrążającą na wieki... ;-)
EDIT:
Na końcu tropu znalazła rozszarpane zwłoki. Spod stosu trupów wystawała znajoma ręka.

- Przypadła do zabitego i bez słowa przytuliła go do piersi, nurzając się we własnej rozpaczy.
Znaczy, najsampierw odwaliła ten stos, a później przytuliła do śnieżnobiałej piersi?
Nondum lingua suum, dextra peregit opus.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Flamenco pisze:
ja pisze:Piękną suknię ta "ona" trzymała w... szafce?! Na półce?! I zaraz ją założyła, tak bez prasowania?!
Może ta śnieżnobiała, zniewalająca suknia była z nylonu (czy bistoru?) i nie wymagała prasowania? Albo z jakiej syntetycznej dzianiny? Albo (w końcu piszemy tu fantastykę - z latexu?
Racja, może i z lateksu albo i z jakiegoś nanomateriału, co sobie mamy żałować? Problem w tym, że jakoś nie widzę kobiety, która taką cenną (choćby tylko dla niej) suknię trzymała na półce tak zwyczajnie, jak sweter czy ulubiony dres.
W szafę, na wieszak i w pokrowiec jeszcze - to, owszem. Albo - wzorem Japonek - w pudełko i na półkę w szafce, jak najbardziej. Ale tak luzem, jak zwykłe ubranie? W życiu!

No, szczegóły idiotyczne z pozoru. Ale skoro Autor podkreśla wyjątkowość tej sukni (choć nie wiadomo, po co), to - niestety - musi się liczyć, że naraża się na kręcenie nosem u czytelniczek... :P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Kruger
Zgred, tetryk i maruda
Posty: 3413
Rejestracja: pn, 29 wrz 2008 14:51
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Kruger »

Dorzucę, co sam widzę a Małgorzata chyba z miłosierdzia ominęła. I Flamenco takoż.
Jablum pisze:Siedziała na ławce obok mostu prowadzącego do lasu Vreain.
Gdzie jest bok mostu a gdzie jego przód/tył? To proste, bok jest... z boku. Bohaterska pieśń siedząca obok mostu na ławeczce nie zauważyła najwyraźniej, że ktoś sobie z niej dowcipy robi. I ławeczkę w rzece postawił.
Przy moście.
Rano wstała, podeszła do drzwiczek szafki, zajrzała do półki i wyjęła stamtąd piękną śnieżnobiałą suknię.
Na półkę.
Przed nią ktoś był. Szedł, zataczając się lekko niby pijany.
(...)
Podniósł rękę do twarzy i machnął nią. Spod świetlistej plamy wychynęła czaszka. Śmierć wyjął spod płaszcza kosę, machnął nią nad zwłokami dziewczyny i zadowolony z dobrze wykonanego obowiązku - zniknął.
Primo, czemu śmierć się zatacza? Rzeczywiście pijany, czy może babcia Weatherwax nie zdążyła jeszcze wypróbować swych zabiegów kręgarskich i nóżka boli biedniutkiego?
Secundo, jak machnął kosą to zadowolony z dobrze wypełnionego obowiązku (wykonany to chyba nieodpowiednie słowo) ale jak wcześniej wbrew swym obowiązkom ostrzegał, to żaden mars mu czoła nie... zmarszczył.
Tertio, machnął kosą nad zwłokami... Muchy odganiał?
Stanął przed nią i zobaczyła, że nie ma twarzy, a jedynie gładką, świetlistą plamę.
(...)
A wtedy z krzaków wyszła świetlista istota i mruknęła do siebie: (...)
No to twarz świetlista, czy istota? Niespójne.
- Kim... czym jesteś? - spytała wysuszonym gardłem.
Spytała... gardłem?
Szła, nie uskarżając się nikomu na ból i zmęczenie, na strach i zimno.
Ja rozumiem cel Autora, biedna, cierpiąca, wkoło żadnej duszy czyli samiusieńka. Ale użyte sformułowanie chybione, bo my już wiemy, że jest sam, więc komu miałaby się skarżyć, gdyby jednak postanowiła?
W pewnej chwili zauważyła na ziemi płynącą strużkę krwi.
(...)
Podążyła za ponurym tropem. Prowadził ją przez zarośla, chaszcze, bagna, skały.
Strużka płynęła i płynęła. A dziewczę podążało za strużką przez zarośla, chaszcze, bagna, skały i wciąż i wciąż pod górę. Ani na chwilę nachylenie terenu nie spowodowało, że strużka płynąć przestała, wsiąkła w ziemię, rozmyła się w bagnie (tak, tak, bagno jest najlepsze). Nie ma realizmu w tym opisie.
W pewnej chwili posłyszała pomruk za sobą. Odwróciła się - ciemny kształt, zielone ślepia, żółte kły. Potwór rzucił się na nią. Uskoczyła, schwyciła nóż jednego z myśliwych i w dzikiej rozpaczy, chęci zemsty i zajadłości wbiła nóż potworowi w kark. Bestia zacharczała, po czym padła nieżywa.
O kurczę! najbardziej dramatyczny moment w opku i ledwie 5 krótkich zdań? Ledwie część akapitu? Gdzie część o ślizganiu się po krwi, o uniknięciu cudem kłów a drugim cudem pazurów, o nożu ześlizgującym sie po żebrach potworu, o mdlejącej dłoni i szarpanym oddechu? Gdzie przygniatający dziewczynę potwór, który sam się nabija serduchem na przypadkowo dzierżony nóż? No gdzie???
Za krótko, krótko mówiąc. Dramatyzm się poszedł... na spacerek.
Ona zaś przez chwilę stała chwiejnie z nożem w rękach, po czym sama padła bez życia na ciało ukochanego.
Ekhem. Margota to chyba nazywa - chciejstwo. Chciejstwo autora, by rzecz się zdarzyła tak jak autor chce, bez żadnej wzmianki o powodach. Padło dziewczę bez życia, ale czemu? Potwór ją ciachnął zdychając? Oparem oddechu otruł? Nagły wylew spowodowany równie nagłą myślą o nieoddanych do biblioteki książkach? Żal po śmierci ukochanego? Zero informacji. Racjonalnie rzecz biorąc nie łykam nawet wytłumaczenia o sercu pękającym z żalu. Po takiej dawce adrenaliny i radochy z zemsty na wielgachnym potworze, dziewczę winno zostać łowcą potworów i cynicznie podążać przez świat szukając pitki i wybitki.
Nie wrócił z wyprawy do lasu Vreain, na którą poszedł z kolegami wczoraj wieczorem, gdyż usłyszano plotkę, że po lesie biega jakiś stwór.
(...)
Ruszyła w las. Bała się, gdyż tam, jak wieść niosła, spotkać można było wiele dzikich zwierzów. Wilki, dziki, niedźwiedzie, licho wie, co może człowiek tu znaleźć. Lepiej nie schodzić ze szlaku. Szlak Śmierci - tak się nazywała droga, którą szła. Nikt nie wiedział czemu, bo źródło nazwy zaginęło w otchłani wieków.
A mówiąc prościej i konkretniej, źródło nazwy zaginęło w otchłani wczoraj wieczorem. Ledwie wczoraj plotka o stworze pchnęła na szlak kolegów i ONego. Jakoś nie przekonuję mnie, że źródłem tej odwiecznej nazwy są te wszystkie zwierzaki, wtedy każdy szlak byłby szlakiem Śmierci. A może...
No tak, nie wpadłem na to wcześniej. Szlak Śmierci, bo Śmierć po nim chadza. Świetlista, dodam.

Ogólnie, dużo zbędnej zabawy z językiem. Nie oceniam jej na takim wysokim poziomie oceny jak Małgorzata, widzę raczej to co prostsze: przestawiony bez powodu szyk zdań, orzeczenia na końcu itp.
"Trzeba się pilnować, bo inaczej ani się człowiek obejrzy, a już zaczyna każdego żałować i w końcu nie ma komu w mordę dać." W. Wharton
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA

Awatar użytkownika
lernakow
Mamun
Posty: 194
Rejestracja: pn, 24 sie 2009 12:16
Płeć: Mężczyzna

Re: Opowiadanie "Spotkanie na szlaku śmierci" / 38

Post autor: lernakow »

Jalbum pisze:Lepiej nie schodzić ze szlaku. Szlak Śmierci - tak się nazywała droga, którą szła.
Skoro szlak nosi imię Śmierci, to ja bym jednakowoż wolał z niego zejść.
Jablum pisze:Stanął przed nią i zobaczyła, że nie ma twarzy, a jedynie gładką, świetlistą plamę. - Kim... czym jesteś? - spytała wysuszonym gardłem.

Stwór patrzył na nią przez chwilę z melancholią,
Skoro zamiast twarzy miał gładką, świetlistą plamę, to jak ona tę melancholię dostrzegła?
Jablum pisze: W pewnej chwili zauważyła na ziemi płynącą strużkę krwi. Nachyliła się. - To nie jego! - powiedziała do siebie.
Poznała po kolorze, czy spróbowała?

Awatar użytkownika
Gesualdo
Niegrzeszny Mag
Posty: 1752
Rejestracja: pn, 01 wrz 2008 14:45

Post autor: Gesualdo »

Małgorzata pisze: Śpiewać pieśń - jak dla mnie, brzmi tautologicznie, prawie jak masło maślane i skończony koniec. I choć prawie robi różnicę, to sformułowanie jest podejrzane - ale może jestem przewrażliwiona?
Wiesz, Margot, zawsze można zaśpiewać arię zamiast pieśni;)
A jak słońce zajdzie całkowicie, to nawet można pokusić się o Arię Królowej Nocy.
"Jestem kompozytorem i coś pewnie chciałem, ale już zapomniałem."

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Jak słońce zajdzie, to nie będzie komu śpiewać i żadna aria nie wyjdzie, Gessualdo - tak przynajmniej wynika z opisu. :P
Pewnie jednak masz rację, że przy śpiewaniu pieśni wyszła ze mnie nadwrażliwość. Ot, takie zboczenie... Gust językowy, znaczy. I nic dziwnego, bo gdybym to ja zaśpiewała, to świat padłby po pierwszym takcie. I nie wiem, czy podniósłby się po tym traumatycznym doświadczeniu... :)))
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Gesualdo
Niegrzeszny Mag
Posty: 1752
Rejestracja: pn, 01 wrz 2008 14:45

Post autor: Gesualdo »

Małgorzata pisze:Jak słońce zajdzie, to nie będzie komu śpiewać i żadna aria nie wyjdzie, Gessualdo - tak przynajmniej wynika z opisu. :P
Bywają sytuacje, że wykonawcy, bądź część wykonawców, grają swoje partie poza sceną, a słońce posiada chyba wystarczająco donośny – mimo że bezgłośny – głos.

Tak w ogóle, to fatalnie zaczynać opko podobnym potworkiem do cytowanego przez Margo. Nie wiem, dlaczego, ale przypomniały mi się pierwsze słowa powieści Eragon (której nie czytałem, ale przewertowałem kilka stron). Było tam coś o wietrze, który przynosi zmiany, czy jakoś tak. Trudno po czymś takim zachować powagę.
"Jestem kompozytorem i coś pewnie chciałem, ale już zapomniałem."

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Ale słońce, Gessualdo, słońce zlazło ze sceny i przyszła kolej na mrygający apatycznie księżyc, a nie chórki w tle. Kogo obchodzą statyści, gdy solista mryga? :P
Boszsz, nadinterpretacje piękne są... :)))

Wracamy jednak na ziemię, czyli do tekstu.
W przerwach pomiędzy czytaniem dla pieniędzy, zrobiłam coś, czego Autor nie zrobił (nie dodam: jak zwykle, nie dodam... dam-daram-daram-da-dam!). Plan znaczy. Plan tekstu, czyli moja ulubiona zabawa na warsztatach.
1. Słońce śpiewa i zachodzi. Ona czeka od rana w sukni ślubnej.
Tak mi się nasunęło, że mieli (ON i ona) iść w siną dal, czyli do miasta. I ona tak w sukni ślubnej chciała iść? A wcześniej w tej sukni siedziała cały dzień? Śliczna sukienka, olśniewająca i śnieżnobiała. Autor zwrócił na to uwagę. I to się zemści okrutnie.
2. On nie przychodzi od rana, bo z kumplami poszedł do lasu. Plotkę usłyszał dzień wcześniej, to poszedł. I zapomniał powiedzieć onej, że może się spóźnić... Że nie wspomnę o czymś tak prozaicznym, jak priorytety – pewnie babska to rzecz, by się ślubem martwić, a taki facet, to wiadomo, polezie gdzieś i zapomni. A ta głupia ona się zgodziła, że jej facet pójdzie w las, a mimo to czeka na niego w tej nieszczęsnej białej sukni ślubnej? Czy mi się zdaje, czy logika skrzeczy?
3. Ona z tego całodziennego zmartwienia wreszcie postanawia iść w las. Sukienką się nie martwi (pewnie jakiś nanomateriał, śnieżnobiały pozostał po całym dniu na moście, kurz i inne brudy się go nie imały, to i las nie skazi sukni olśniewającej), pomocy nie wzywa (pewnie ze wstydu, że ją facet do wiatru wystawił).
4.
Ruszyła w las. Bała się, gdyż tam, jak wieść niosła, spotkać można było wiele dzikich zwierzów. Wilki, dziki, niedźwiedzie, licho wie, co może człowiek tu znaleźć. Lepiej nie schodzić ze szlaku.
Fauna niebezpieczna, ale ona brnie sama, twardzielka, choć nawet jej facet (co ją wystawił do wiatru) wziął kumpli do pomocy. Na dodatek nie rozumiem, dlaczego zwierz dziki (tak, Autorze, tego złożenia używa się w liczbie pojedynczej, choć znaczenie ma jak liczba mnoga) na drogę nie wlezie, by upolować sobie łatwą, samotną zdobycz... Może ten las to jakieś zoo – szlak bezpieczny, chroniony jest, oddzielony od reszty terenu, gdzie się niebezpieczna zwierzyna plącze? Więc czego się tu bać? I czemu ten szlak, to Szlak Śmierci?
5. Spotkanie na szlaku z pijanym nieznajomym, co ma plamę świetlistą zamiast twarzy.
Zdumiewające, że ona zobaczyła ową plamę dopiero po zbliżeniu. Wszak ciemno wokół (niej), czyli światło powinno być widoczne z daleka. Nawet w lesie, zwłaszcza na szlaku, czyli w przecince, gdy drzewa mniej zasłaniają.
6. Nieznajomy o świetlistej gębie daje onej radę, by żyła dalej, oraz informuje, że ON nie żyje.
7. Ona próbuje pobić nieznajomego, ale nieznajomy znika, wobec czego ona postanawia poszukać swojego chłopca (do bicia, jak zaczynam podejrzewać).
Jeden rzut oka na dialog z punktu 6-7, i już wiadomo, że łączność między ripostami jest cokolwiek problematyczna. Powiedziałabym nawet, że tej łączności wyraźnie brak. Skrót myślowy prowadzi jakże często na manowce. Języka, rzecz jasna.
8. Ona idzie szukać dalej, choć teraz to nie bardzo wiem, czy nadal chłopaka, czy już jego trupa? Ale nieważne, nie musiała wierzyć pijakowi ze świetlistym ryłem przecież. Też bym nie uwierzyła, diabli wiedzą, co pił, skoro mu morda świeci...
Szła, szła, a las wokół niej czerniał coraz bardziej. (...) W pewnej chwili zauważyła na ziemi płynącą strużkę krwi. Nachyliła się.
A wcześniej:
Poszła do lasu, a noc była czarna wokół niej
I jeszcze wcześniej:
Słońce śpiewało jak zwykle bezgłośną pieśń wieczoru
Już wiadomo, o co chcę zapytać? JAK ta ona zauważyła strużkę krwi? Pomijając kwestie ukształtowania terenu, na które zwrócił uwagę Kruger, czy też zagadnienie, ile krwi mogło wypłynąć nawet ze stosu ciał, nim krew owa zakrzepła, że nie wspomnę o problemie ruchu cieczy – wszak krew, gęstsza od wody, z czasem robi się jeszcze bardziej gęsta, by wreszcie zakrzepnąć w ciało stałe => inaczej najmniejsze skaleczenie byłoby dla istot z krwi (i kości) zabójcze. Minął dzień. Znaczy, dość czasu, by krew zakrzepła. Ale w opisie płynie wąską, acz rączą strugą owa krew, choć nie ma przecież pompy, która krew tę tłoczy (pompa wysiadła, jak się przekonamy niedługo, oglądając wraz z oną stos trupów => serca nie działają u trupów, to oczywiste) – przez las, czyli poszycie (liście), skały, ba – nawet bagno! Na dodatek jest ciemno, choć oko wykol czy wydłub, ale krew w mroku widać. Pewnie dlatego, że świeci? Albo i może ona (ta domyślna, nie krew) ma super-hiper-czuły wzrok? Albo węch jak rekin? Taaa... Realizm opisu boleśnie się potłukł na szczegółach.
9. Spotkanie ze znajomą ręką.
Spod stosu trupów wystawała znajoma ręka.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie... Ale nie, Autor zapomniał, że ciemno. Do tego ręka jest znajoma. Czemuś budzi to u mnie niedobre skojarzenia, jak ona się z tą ręką poznała. I co potem robiły obie: ona i ręka – niecenzuralne mam myśli, oj!
10. Nurzanie się w rozpaczy.
- Przypadła do zabitego i bez słowa przytuliła go do piersi, nurzając się we własnej rozpaczy.
Kto to powiedział? Bo myślnik wskazuje, że na pewno nie narrator...
Na dodatek ona się nurza w rozpaczy. To miała być kreatywna zabawa ze związkiem frazeologicznym? Że niby w rozpacz popada, jak w ekstazę, a na dodatek po kostki brodzi we krwi (własnej, skoro rozpacz jest własna)? I nieważne, że krew już zakrzepła?
Że nie wspomnę o sukience. Dlaczego nikt nie wspomniał o sukience? Krew na śnieżnej bieli – to taki piękny, jatkogenny obrazek... A tu nic!
Taak, zwracanie uwagi na niewiele znaczące drobiazgi okrutnie mści się pod koniec.
11. Jakiś potwór tu nadchodzi... Znaczy, nadszedł był. I rzucił się. A ona go nożem ciach! Po czym padła nieżywa.
Jak powiedział Kruger, chciejstwo. Nie dość, że ona tak znienacka wykazuje się refleksem godnym supermanki (bo Autor tak chciał), to jeszcze walczy jak wyga (normalna rzecz, wszyscy przecież umiemy nożem ciachać, łatwizna – z mlekiem matki, proszę Autora, każda kobieta wysysa tę umiejętność, jakże przydatną potem w kuchni i przy zabijaniu leśnych potworów), nóż usłużnie leży pod nomen omen ręką (bo Autor tak chciał), po ciachnięciu ona pada martwa (z woli Autora również, bo innych przyczyn nie wskazano w tekście).
12. Wejście śmierci (z krzaków).
Śmierć przychodzi, spogląda, odgania kosą komary i muchy, po czym wygłasza dęte zdanie, którego nijak nie potrafię powiązać z tokiem wydarzeń, jakie rozegrały się wcześniej.
- Typowe. Śmiertelnicy zawsze uważają, że wszystko wiedzą lepiej, że mogą przechytrzyć świat. Głupcy!! Nigdy im się to nie uda.
Gdzie? Jak? Jak przechytrzyć? Kto próbował przechytrzyć? I kogo? Świat? I to jest typowe? Typowe jest, że impulsywna decyzja jest podstępem? Świadectwem własnej „(nie)możności”? W którym momencie ona uważała, że coś może? Bo o ON-ym nic nie wiadomo, poszedł w las z kumplami i umarł był na stosie zwłok.
Na dodatek słowa śmierci na końcu nijak się mają do tego, co na początku. Zaczynasz, Autorze, opowiadać o nieszczęśliwej, wystawionej do wiatru narzeczonej – kończysz na śmierci, która filozofuje, jak to śmiertelnikom nie udaje się oszukać świata (cokolwiek to znaczy). Co ma piernik do wiatraka?
Fabuła zboczyła, jako ta „ona” domyślna, co to ze szlaku za strużką krwi zbiegła.
I tak powstał bełkot, Autorze. Na poziomie zdań, w których nie panujesz nad znaczeniami i podstawowym związkiem syntaktycznym podmiot-orzeczenie. Na poziomie epizodów, których łączność nijak nie jest spójna na tyle, by złożyć je w zrozumiałą fabułę.
Niestety.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Husiaty
Pćma
Posty: 234
Rejestracja: sob, 17 lis 2007 14:29

Post autor: Husiaty »

A ja chciałbym móc leciutku odejść od tekstu. Jak mnie nie wymodują, to znaczy, "żem to grzecznie zrobił..."
Bo właściwie to pierwszy tekst. I proszę - komentarze sypią się jak króliki z kapelusza. Tylko niestety autor ich nie doceni (zakładam to oczywiście, nie jestem pewien, nie mam na celu obrażenia autora, bo być może się mylę. Może inaczej - ja nie doceniałem) i ten cały wywód pójdzie... na wirtualną makulaturę pewnie.
A najgorsze jest to, że starzy wyjadacze, tak jak na przykład autor tego posta, posiada jakiegoś trefnego magika, który albo ma kapelusz słabej generacji, albo kryzys pociął mu króliki... no i mało ich wypada jednym słowem.

Zazwyczaj oczywiście. I to tylko moje spostrzeżenia... Już się gdzieś zaszywam, żeby nie dostać czymś w głowę ^^
Ostatnio napisałem bestsellera, tylko jakoś kiepsko się sprzedaje...

Jalbum

Post autor: Jalbum »

Dziękuję za wasze porady. Trochę się obraziłem nawet z początku... Ale rozumiem, że chcecie mi pomóc i przy okazji rozbawić zapewne nawet. Tak więc napiszę coś innego i bardziej się przyłożę tj. nie będę zapominał o szczegółach, na ten przykład. Husiaty - ależ zapewniam cię, że przeczytałem i wezmę to pod uwagę w przyszłości.

Nie każdy jest Mickiewiczem na samym początku. Rozumiecie chyba, że każdy jest mistrzem, tak więc przepraszam za nieporadności i będę się uczył na błędach.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Zrób dwie rzeczy, Jalbumie, zanim pokażesz następny tekst:
1. po napisaniu odłóż na tak długo, aż zapomnisz go choć trochę;
2. po powrocie - zrób nie tylko korektę języka, ale i plan zdarzeń, by sprawdzić spójność fabularną.

Husiaty, supozycje zawarte w Twojej wypowiedzi są obraźliwe - i nie zmieni tego żadna grzeczna lub mniej grzeczna forma ich przekazania.
Bądź łaskaw zatem nie bawić się w wyrocznię i nie przewidywać, co Autor prezentowanego tekstu sobie pomyśli/powie/napisze w poście.
Poza tym, czy mi się zdaje, że Tobie się zdaje, jakoby o jakości omówień tekstu decydowała ilość komentarzy?
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Husiaty
Pćma
Posty: 234
Rejestracja: sob, 17 lis 2007 14:29

Post autor: Husiaty »

Małgorzata pisze: Husiaty, supozycje zawarte w Twojej wypowiedzi są obraźliwe - i nie zmieni tego żadna grzeczna lub mniej grzeczna forma ich przekazania.
Bądź łaskaw zatem nie bawić się w wyrocznię i nie przewidywać, co Autor prezentowanego tekstu sobie pomyśli/powie/napisze w poście.
Poza tym, czy mi się zdaje, że Tobie się zdaje, jakoby o jakości omówień tekstu decydowała ilość komentarzy?
No i żem to źle zrobił. Urgh.

Ależ droga Małgorzato - nikogo obrazić nie chcę! I wyrocznią? Nie, raczej nie wierzę w takie rzeczy... Jeżeli kogoś obrażam, to tylko siebie, a to w zasadzie nawet miła obraza :)
Chcę tylko zaznaczyć, że nowego gościa dobrze przywitać jest... dobrze. Z zainteresowaniem, płaszcz powiesić, zaprosić do salonu, nalać (póki co, jeszcze herbaty) I tutaj się to praktykuje, jak widzę! Gratuluję, chwalę, podziwiam ;-)
Rzecz w tym, że ja tego nie doceniałem... I o tyle dobre powitanie u mnie się... zmarnowało. Teraz mi go brakuje, ot co. Czysto założyłem, że nie jestem jedyny.
Może jestem jedyny alien? Kto to wie...!

Pozdrawiam,
Husiaty, który nikogo nie chce obrazić.
Ostatnio napisałem bestsellera, tylko jakoś kiepsko się sprzedaje...

Awatar użytkownika
Albiorix
Niegrzeszny Mag
Posty: 1768
Rejestracja: pn, 15 wrz 2008 14:44

Post autor: Albiorix »

Husiaty pisze:Bo właściwie to pierwszy tekst. I proszę - komentarze sypią się jak króliki z kapelusza.
Starzy niektórzy popełniają mniej błędów łatwych do wyłapania przez amatora.
Starych bardziej strach komentować.
Starzy często publikują w dziale gdzie amatorom komentować po prostu nie wolno.
Każdy nieznany młody to potencjalna szansa na obejrzenie ścinania i majestatycznego upadku ego wielkości sekwoi.
nie rozumiem was, jestem nieradioaktywny i nie może mnie zniszczyć ochrona wybrzeża.

ODPOWIEDZ