Babski wywiad, czyli plotki i ploteczki

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Młodzik
Yilanè
Posty: 3687
Rejestracja: wt, 10 cze 2008 14:48
Płeć: Mężczyzna

Babski wywiad, czyli plotki i ploteczki

Post autor: Młodzik »

Tekst ten napisałem specjalnie na konkurs, mniejsza jaki, dość powiedzieć że nie przeszedł dalej. Z perspektywy czasu (genialnie to brzmi, jakbym miał 50 lat i wspominał co było 30 lat wcześniej), czyli prawie 5 miesięcy, rozumiem czemu nie przeszedł dalej (przez małą oryginalność fabularną). Ale że uwielbiam sado-maso psychiczne i ciekaw jestem co jeszcze jest źle to zamieszczam tenże tekst w formie właściwie niezmienionej od czasu wysłania.
Liczę na ossstre znęcanie się ;)

Babski wywiad, czyli plotki i ploteczki


- Kochanieńka łoglądała może łostatni łodcinek „Mody na sukces”? – spytała pani Józia, by przerwać ciszę, następnie upiła łyk herbaty.
- A, pani – machnęła ręką pani Ala – myślicie, że ja to mam czas, aby cięgiem w telewizorze siedzieć? A kto łogródkiem się zajmie? – staruszka miała zły humor, tak jak zwykle.
- A! to łopowiem – odparła niezrażona Józefina. Uśmiechnęła się promieniście i to w znaczeniu dosłownym i przenośnym. Otóż wszem i wobec prezentowała nowowstawione sztuczne szczęki – Więc Stefania…
W tym momencie za oknem przejechało czarne BMW.
- O! czekajcie, czekajcie – Ala pobiegła do sąsiedniego pokoju (znaczy się, tak szybko jak na to pozwalał jej wiek - siedemdziesiąt dwa lata). Delikatnie odsunęła firankę i wyjrzała.
Tak jak podejrzewała, samochód zatrzymał się przed nowowybudowaną willą. Wysiadły z niego trzy kobiety. Najpierw wysoka blondynka w okularach przeciwsłonecznych i eleganckim żakiecie, potem brunetka w powłóczystej sukni, a na końcu pulchna kasztanowłosa, wyglądająca na kucharkę. Były ubrane na czarno. Rozejrzały się dookoła, pogadały chwilę i weszły do domu.
- Tak myślałam - powiedziała triumfalnie pani Ala, wróciwszy do salonu. – Nowe!
- Same kobity? No, niechże kochanieńka łopowiada jak wyglądają! – zainteresowała się pani Józia.
- We trzy się sprowadziły. Jedna blondyna, co na biznesłumen wygląda, druga poetka jakaś, bo taka rozmarzona i do tego w śmieszną kieckę ubrana. A trzecia to chyba kucharka… dziwne ciuchy miała.
- Hmm… bez chłopów? Stare panny może?
- A gdzie tam! Po trzydzieści lat, nie więcej, mają. Może mężowie jeszcze nie przyjechali. Chociaż… kto ich tam wie? Jakby mężów miały to przecież razem by nie mieszkały… Wiecie, ja to ostatnio w takiej gazecie czytałam, że młodzi najpierw kariery robią a dopiero potem ło ślubie i dzieciakach myślą. A ta blondyna akurat na dyrektorkę wyglądała
- Ale tak we trzy by mieszkały? Kochanieńka mówi, że kucharka razem z nimi przyjechała. Ale służący to przecie łosobno się zjawiają. To może trzy siostry? Może tamta tylko lubi na kucharkę się ubierać?
- Pani, a skąd mie to wiedzieć!? Co ja, wróżka!?
- Albo to lesbijki – pani Józia, zwykle śmiała i gadatliwa, wyraziła swoje podejrzenie niezwykle cicho i od razu się zarumieniła.
- A dajcie spokój! Jeszcze tego by nam brakowało. Lesbijki! – prychnęła pani Ala. – Sodoma i Gomora! Zresztą lesbijki w miastach mieszkają. Tam ludziska to lubią. Gdzie na wieś by się sprowadziły! – staruszka się naburmuszyła, co tym bardziej upodabniało ją do ropuchy. Wytrzeszczone oczy, duże usta, szeroka twarz; wystarczyło tylko na zielono pomalować. – W ogóle powiem pani, że to dziwny układ był. Że w pół roku się pobudowały to nawet normalne - kasę mają. Ale żeby przez cały ten czas nie spojrzeć co się dzieje. Nawet jak ziemię kupowały to nie przyjechały sprawdzić jak to wygląda. A co dopiero potem. Tydzień temu pozjeżdżały się ciężarówki, sama pani widziała, wysiadają ludzie i sprzęty do domu ładują. Żeby na tym się skończyło. Nawet osobiste bibeloty wnosili! A tamte? Nie zjawiły się, żeby przypilnować. Normalnie róbta co chceta. Kto widział takie fanaberie, ja się pytam?!
- Może rodzinę do roboty zaciągnęły?
- To kuzynów z całej Polski ściągnęły. I każdy to złota rączka. Nie dość, że sprzęty ustawili to domontowali co się da. Przecie widziałam. Kible wnosili, kuchenki elektryczne. To trzeba umieć podłączyć.
- No racja, racja – potaknęła pani Józia.
- A, zapomniałam wspomnieć – pani Ala uderzyła się w czoło – żebyście tylko wiedzieli jakie jeszcze okazy wnosili. Słoiki wypełnione kolorowymi cudami. Co to było - nie wiem, bo z łokna wyglądałam. Do tego różne paczuszki i ususzone rośliny.
- O! – Józia mało co nie podskoczyła. – Znachorki pewnie. Ludzi w wiosce poleczą. I reumatyzmu się pozbędę. Widzi, kochanieńka, jak dobrze się ułożyło. Oj już do rodziny podzwonię. Wie pani, siostra moja z Wąchocka źle widzi, wnuk ciągle kicha, na wszystko uczulony, a mąż ma nadciśnienie i miażdżycę. Łoj jak dobrze! – staruszka aż zatarła ręce.
- A tam znachorki. Widział kto tak ubrane znachorki. Takie to mieszkają łosobno, w starych chatach i same są pomarszczone jak suszona śliwka. Te to młode, ładne. Gdzie im do znachorek.
- Może z pokolenia na pokolenie…
- Jeszcze czego! Dajcie już spokój i nie kombinujcie – pani Ala była bardzo zła, gdy nie umiała rozszyfrować ludzi.
- To ja po mszy niedzielnej, wypytam je co i jak – zaproponowała pani Józia.
- O to jest myśl! – pochwaliła Alicja i rozchmurzyła się nieco, jednak do uśmiechu było daleko. We wsi żartowano, że prędzej koniec świata nastąpi niż pani Ala się rozweseli. Ta oczywiście tego nie słyszała lub też udawała, że nie.
- Kochanieńka chce wiedzieć co łostatnio w „Modzie” było? - spytała Józia, a widząc, że gospodyni kiwa głową, zaczęła opowiadać: - Więc Stefania…

***

Dzwony kościelne nawoływały wioskowych na kolejną mszę. Słońce miło przygrzewało a ptaki wesoło ćwierkały. Pani Ala oraz pani Józia stały przy omszałym murze i plotkowały.
- Nie chodzą do kościoła, no po prostu nie chodzą! – Alicji ręce opadły. – Kto widział takie zwyczaje?!
- Łoj, kochanieńka może później chodzą a myśmy nie zauważyły. Przyznam, że wypatrywałam ich ło dwunastej, bo to najprzyzwoitsza godzina.
- A gdzie tam! Wyobraźcie sobie, że w zeszłym tygodniu byłam na wszystkich mszach i nie przyszły. Ateistki i tyle.
-Ee, nie przesadzajcie – machnęła ręką pani Józia. – Może na niedziele jeżdżą do rodziny i tam się modlą?
- Dobrze, żeś pani wspomniała. Oni NIGDZIE nie wychodzą! Co to za zwyczaje? Do roboty nie, do rodziny nie, na zakupy nie, na spacer nie. Skąd oni się urwały?!
- Więc pracują w domu. Interesik mają i już.
- Ale to widać by było! Jakieś rozliczenia by przychodziły, interesanci, cokolwiek!
- Hehe, a ło kumputerze i Internecie kochanieńka słyszała? Technika do przodu idzie. Teraz takie rzeczy załatwia się na odległość – Józia pokazała białe ząbki, wyraźnie z siebie zadowolona.
- Aleś pani mądra. Żaden technik do nich nie przyłaził. A ło tym trochę wiem.
- Hmm… A kochanieńka słyszała, co Nurkowa mówiła? Że tu sobie burdel urządziły. Przysięga na Boga, że nocą faceci przyjeżdżają i spółkują z innymi dziewczynami, co w piwnicy są pozamykane.
- Nurkowej chyba to wszystko się przyśniło, tyle pani powiem. Mieszkam przecie łobok i nic nocą nie słyszałam, a często gęsto się budzę na byle skrzypnięcie. Ale za to wiem coś pewnego. Do Hanki do sklepu przyszła raz ta kucharkowata i pytała się czy na stanie są płatki fiołkowe w cukrze, niby, że jej to do gotowania potrzebne. Hanka oczy jak talerze zrobiła, bo ło czymś takim nie słyszała w życiu.
- Ło tym nie wiedziałam – Józia zamyśliła się na chwilę. – Dziwne są…
- No dziwne, dziwne. Zresztą patrz pani jaka chałupa. Piętro, strych, piwnica, pokoi ze dwadzieścia pewnie i na co im to jak we trzy mieszkają. A jak przystrojona. Na słomiano pomalowały, ściany kamyczkami ozdobiły… Jeszcze łod strony Stułków ogrodzenie zabudowały na wysokość dachu, jakby coś chciały ukryć. A ogródek? Wielki jak pole i samymi choinkami, drzewami i kwiatkami poobsadzany. Cała wioska by się w nim pomieściła. Jednak trawa jest w tym najciekawsza. Popatrzcie. Jakby świeżo skoszona. Przecie nikt z domu nie wyłaził. Czary jakieś, czy co? – pani Ala z każdą chwilą była co raz bardziej sfrustrowana.
- Ma kochanieńka rację. Myślę, że trzeba z wizytą do nich zajrzeć.
- Też już nad tym się zastanawiałam i chyba to jest najlepszy pomysł. Tylko trzeba wymyślić jakiś powód.
- Tym to ja już się zajmę – w błękitnych oczach Józefiny zatańczyły wesołe iskierki. – No kochanieńka, trzeba mi do domu wracać i staremu łobiad łodgrzać. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, do zobaczenia – odparła dość gniewnie pani Ala.
Rozstały się.
Józefina z daleka wyglądała jak chodząca baryłeczka: malutka i grubiutka.
Rewelacje pani Nurkowej o nielegalnym domu uciech były ledwie wierzchołkiem góry lodowej. Po wiosce rozeszły się historie rodem z Hollywood. Mówiono, że nowe są uciekinierkami polskiego pochodzenia z Ameryki. Miała je ścigać tamtejsza mafia. Żeby było śmieszniej inna wersja głosiła, że damulki są bossami mafii pończoszanej i że sprowadziły się na wieś by móc bezpiecznie kierować interesem. Utożsamiano je również ze słynnymi rosyjskimi aktorkami, które postanowiły zrobić karierę w Unii Europejskiej. Z grubsza rzecz biorąc wszystkie domysły można było podzielić na dwie kategorie: nowe są bogaczkami z zagranicy albo majątek zbiły na przestępczości. Przy czym wszyscy zarzekali się, że powtarzają tylko to co usłyszeli od nich. Cóż, wyobraźnia ludzka nie zna granic.
Prawdę odkryła dopiero pani Ala, jednak nie bardzo się tym ucieszyła.

***

Powszechnie wiadomo, że starsi mężczyźni mają problemy z oddawaniem moczu nocą. Okazuje się, iż niektóre kobiety także. Pierwszy z boku przykład: pani Ala.
Staruszka wstała z łóżka naglona potrzebą. Powędrowała do łazienki, która przylegała do sypialni. Po uporaniu się ze swoją dolegliwością spuściła wodę i opuściła wygódkę. Oczy pani Ali przywykły do ciemności i wtedy dostrzegła nikłe światło wpadające przez okno. Wyjrzała na zewnątrz i osłupiała.
W głębi ogrodu nowych sąsiadek stał ogromny kocioł opalany drwami. Wydobywała się z niego ceglastoczerwona para. A wokół stały, nie kto inny, tylko owe kobiety i do tego półnagie! Od pasa w górę nie miały na sobie nawet stanika. Pani Ala dopiero po chwili uświadomiła sobie, że źródłem światła nie jest bynajmniej ogień, czy księżyc w pełni lecz dziwna poświata rozchodząca się po podwórku. Staruszce przyszło do głowy tylko jedno wytłumaczenie tych dziwactw, jednak nawet sama przed sobą nie chciała go uznać.
Nagle kobiety rzuciły coś do kotła. Z tego gwałtownie wystrzeliły trzy słupy: czarny, zielony i niebieski. Co to było? Trudno stwierdzić. Dość, że siostry zaczęły tańcować i krzyczeć jakby się upiły.
Pani Ala nie zdzierżyła i schowała się pod kołdrą. Wreszcie dopuściła jedyne logiczne tłumaczenie: „To czarownice”. Nim zasnęła, odmówiła ze trzydzieści „Zdrowasiek”.
Pierwszą rzeczą jaką zrobiła staruszka o poranku było opieprzenie samej siebie za tak nonsensowny sen (otóż uznała, że to był koszmar) i zapomniała o całym zajściu na kilka dni. Dopiero później zaczęła mieć wątpliwości. Przecież tak realistyczne mary się nie zdarzają. Chyba. Wreszcie doszła do wniosku, że jedynym sposobem na poznanie prawdy jest obserwowanie sąsiadek, co sumiennie czyniła przez jedenaście dni. Nie przyjmowała wtedy nikogo, nawet pani Józi, ani też nie wychodziła na dwór. Mało tego, gdy poszła w niedzielę do kościoła to potem miała wyrzuty sumienia.
I przez cały ten czas dowiedziała się jedynie, że blondyna i brunetka palą papierosy. Najwyraźniej kucharkowata robiła o to awanturę, gdyż wychodziły zawsze na dwór.
Jedenastego dnia pani Ala już chciała sobie odpuścić to podglądanie i wreszcie wrócić do plotkowania (należy zaznaczyć, iż plotkowanie jest jak narkotyk: uzależnia i szkodzi zdrowiu, tyle że psychicznemu). Siedziała właśnie przy oknie w sypialni. Wtem z willi wyszły siostry, by sobie zapalić. Staruszka nie przejęła się tym zbytnio, gdyż owy rytuał oglądała po kilka razy na dzień. Już miała pójść do kuchni, gdy brunetka rozejrzała się wokoło ze zbójeckim uśmiechem. Upewniwszy się, że nikt ich nie obserwuje (nie zauważyła Ali) zaciągnęła się papierosem i wypuściła ustami obłok dymu w kształcie czarownicy na miotle. Blondynka zrobiła pobłażliwą minę i odpowiedziała głową smoka, która pożarła wiedźmę.
Pani Ala szybko się położyła na ziemi (jakby ktoś zakomenderował „Padnij!”) i odpełzła w stronę drzwi. Teraz już była pewna. Pozostało tylko wymyślić co począć z takimi sąsiadkami. Staruszka nie należała do osób tolerancyjnych i reagowała wręcz alergicznie na każdy odchył od normalności, łatwo więc sobie wyobrazić co poczuła na widok czarów. Nagle przyszło olśnienie. Postanowiła odwołać się do najwyższej instancji: do księdza proboszcza.

***

Ksiądz miał dawno za sobą kwiecie wieku i teraz był na etapie usychania. Pisząc prościej – zbliżał się do siedemdziesiątki. Od ukończenia seminarium pracował w tej parafii, najpierw jako wikary, a po śmierci starego proboszcza przejął nad nią zarząd. Do pomocy nie oddelegowano mu nikogo, gdyż dwustoma parafianami z powodzeniem sam się zajmował. Przez lata pracy wyrobił sobie jedną ważną cechę: kompromisowość. Jako że ciągle był proszony o rozstrzyganie sporów – nie miał innego wyjścia. A teraz musiał rzucić całe to doświadczenie w cholerę.
Pani Ala wpadła na plebanię jak burza; proboszcz akurat zajmował się rozliczeniami.
- Proszę księdza – zaczęła tonem nie cierpiącym zwłoki – mam niemiłosiernie ważną sprawę!
- Droga pani, przychodząc do kogoś najpierw się wita – odpowiedział staruszek i podrapał się po łysinie, gdzieniegdzie przetykanej siwizną. Nie miał ochoty wysłuchiwać setnej w tym tygodniu „niemiłosiernie ważnej sprawy”. Zdjął okulary. – Poza tym, ja też mam swoje zajęcia – spojrzał na minę Ali i od razu się zmitygował – ale dobrze: słucham więc.
- Ja wiem, że to nieprawdopodobne i wręcz śmieszne, ale ksiądz musi mi uwierzyć.
- Droga pani, od czasu jak Niemczyk zarzekał się, że UFO go porwało nic mnie nie zaskoczy – (owy Niemczyk twierdził, że złapały go niebieskie ludki i zaciągnęły do niebieskiego statku, później okazało się, że zgarnęła go policja, gdy był pijany w sztok.)
- Więc: mamy we wsi C Z A R O W N I C E – kobiecina położyła wyjątkowy nacisk na ostatni wyraz.
Proboszcz dopiero po kilku chwilach odpowiedział i to tonem pełnym niedowierzania:
- Ma pani na myśli te nowe? Wiedziałem, że już krąży setka plotek na ich temat, ale skąd pani tę wytrzasnęła, nie mam bladego pojęcia. Przecież są to całkiem przyzwoite osóbki. Z jedną nawet rozmawiałem i wydała mi się nadzwyczaj miłą i dobrze wychowaną. Fakt, nie chodzą do kościoła, ale to jeszcze nie powód, by posądzać je o konszachty z Szatanem.
- Proszę księdza, ksiądz dobrze wie, że lubię pogadać ło ludziach, ale nigdy nie dawałam wiary aż tak niestworzonym historiom, ani też nie wymyślałam takich, przyzna ksiądz.
- No, prawda, prawda.
- To łopowiem dobrodziejowi co widziałam. W zeszłym tygodniu łobudziłam się w nocy i zobaczyłam jak oni…
Pani Ala pokrótce zrelacjonowała tamte wydarzenia i przyznała, że nie wierzyła własnym oczom do czasu podejrzenia sceny z papierosami.
- Uff, nie wiem co o tym myśleć – ksiądz przetarł zmęczone oczy. – Ten moment gdy tańczyły półnago byłby w stylu pani Łucji, ale skoro słyszę to od pani… Jest pani pewna, że to nie był sen?
- Pewna jestem całkowicie.
- Nadal trudno mi uwierzyć…
Pani Ala rozłożyła ręce.
- A co mam zrobić, żeby ksiądz się przekonał? Sam ksiądz musi zobaczyć. A daję głowę, że w najbliższą pełnię księżyca znów powtórzą swoje czary. Więc gdyby dobrodziej był tak dobry i przyszedł…
- Nie nie nie nie nie nie! Co też pani wygaduje?! Jakby mnie ktoś zobaczył… Wieś by szumiała od plotek.
- Proszę księdza, no jak inaczej? Wytłumaczcie. Na ich podwórko się nie wkradniecie, bo na pewno zauważą, łod strony Stułków się zabudowały. Musicie przyjść do mnie.
- W ten sposób ryzykuję swoją reputację.
- To niech się ksiądz przebierze albo co. Kapelusz na głowę, płaszcz z kołnierzem i już.
- W tym wypadku to o pani będą plotkować…
- Wiem, wiem, jednak wolę już, żeby ło mnie gadali niż ło księdzu, jeśli w ten sposób dobrodziej mi uwierzy, że to czarownice.
- No… zgoda. Co jak co, ale dla głupich plotek nie narażałaby pani własnej reputacji.
Alicja, prawie szczęśliwa, podziękowała proboszczowi i wróciła do domu. Nie była wcale pewna, czy każdej pełni wiedźmy odprawiają rytuał i, co jest przezabawne, modliła się aby tak właśnie robiły.

***

Przez wieś szło oryginalne indywiduum: w długich, dżinsowych spodniach, kapeluszu z rodnem i płaszczu z postawionym kołnierzem. Innymi słowy: zupełnie nie dało się zobaczyć twarzy. Wyglądało to o tyle śmiesznie, że był środek lata i nawet zbliżający się wieczór nie usprawiedliwiał cudacznego stroju. „Szpiedzy” stacjonujący w domach odnotowali ten fakt. Można więc wyobrazić sobie ich zdziwienie gdy indywiduum weszło do domu Alicji. Nie dalej jak minutę później staruszka mieszkająca w pobliżu poleciała do sąsiadki z drugiego końca wsi by poplotkować na ten temat. Do rana wszyscy poznali co najmniej kilka nieprawdopodobnych wersji wydarzeń.
- Pochwalony! – pani Ala, wyraźnie zestresowana, przywitała księdza.
- Pochwalony. Droga pani wie ile musiałem się namęczyć? – spytał ksiądz zdejmując płaszcz. Nie miał na sobie nawet koloratki. – Najpierw do miasta po ubrania jechałem. A teraz tłukłem się przez wieś w taki skwar… Oby było warto.
- Będzie, będzie – odparła nerwowo kobiecina.
Posadziła proboszcza w salonie i poszła zrobić herbatę. Gdy ksiądz się rozgościł, zmówili pacierz i włączyli telewizję. Obejrzeli parę seriali i film (ale tylko do połowy, gdyż okazało się, że zawiera treści przeznaczone dla dorosłych). Z każdą chwilą stresowali się co raz bardziej. Ksiądz na myśl o możliwości istnienia czarownic a co dopiero zamieszkiwania tuż obok nich. Pani Ala – że rytuał się nie powtórzy. Wreszcie nastała północ.
Ksiądz i staruszka mało się nie pozabijali w drzwiach do sypialni. Gdyby ktoś ich widział… Ale mniejsza. Dopadli okna i zobaczyli, ku uldze pani Ali, rytuał czarownic.
- Słodki Jezu! – wyszeptał proboszcz.
- Mówiłam! – odparła triumfująco kobiecina.
Milczeli. Kiedy było po wszystkim, ksiądz się pożegnał i bez słowa komentarza wrócił na plebanię. Z wrażenia zapomniał płaszcza i kapelusza.

***

Tak, wieś miała o czym plotkować. Nie dość, że Alicję odwiedził podejrzany jegomość (kochanek, szantażysta lub kochanek-szantażysta) to jeszcze następnego dnia kobiecina odstawiła niezłą scenę.
Otóż sprawa wyglądała następująco: w samo południe pani Ala tachała wiadro pełne wody w jednej ręce, a drugą wręcz groziła proboszczowi. Ten wyraźnie niechętnie podążał za staruszką i starał się jej coś tłumaczyć. Nie dała się przekonać a na dodatek wrzeszczała, że ksiądz nie powinien się bać bo właśnie jest od takich spraw. Oczywiście nikt nie rozumiał o co chodzi, ale i tak był niezły ubaw.
- No niechże ksiądz podejdzie! – pani Ala zatrzymała się tuż przed willą.
- Droga pani, musimy znaleźć inne rozwiązanie, lepiej ich nie drażnić.
- Jakie inne rozwiązanie? No jakie?! Łod kiedy to szatana się wygania miłą prośbą? Tu wody święconej potrzeba.
- Dobrze, dobrze, ale po co aż tyle!? Wystarczy trochę pokropić.
- Jeh, ksiądz się nie zna. Toż to woda święcona jest jak kwas: im więcej się wyleje, tym więcej wyżre.
Proboszcz nie chciał się kłócić. Każdy wiedział, że próba stawiania się Alicji gdy jest rozjuszona to samobójstwo. Ksiądz próbował więc uzmysłowić staruszce zagrożenie.
- Zgoda. Jeśli nawet wygnam szatana to nadal pozostają czarownice, które Bóg wie co potrafią i co nam zrobią.
- A słyszał ksiądz powiedzenie „Kto z kim przystaje, takim się staje”? Woda święcona pogoni i czarownice.
Proboszcz skapitulował. Wziął od pani Ali wiadro i wlazł na podwórko (szczęściem furtka była otwarta, bo pewnie staruszka kazałaby mu przełazić przez ogrodzenie) . Czuł się tak jakby szedł na ścięcie, a jak na złość ścieżka skręcała to w lewo to w prawo. Po minucie ciągnącej się niczym godzina dotarł do drzwi. Drżącymi rękoma wylał wodę na ścianę i okno, a przy okazji podlał kwiatki. Odmówił najkrótszy egzorcyzm jaki znał, zrobił znak krzyża i… zwiał gdzie pieprz rośnie.
Obserwujący to ludzie pękali ze śmiechu i choć lekko zaniepokoiła ich rozmowa pani Alicji i księdza aż do wieczora mieli dobry humor. Bo dopiero wtedy przyszło wyjaśnienie. Pocztą.

***

Drewniany kościółek był po brzegi wypełniony ludźmi, krzyczącymi w niebogłosy. Pozajmowali wszystkie ławki, z wyjątkiem jednej, w której siedziała pani Ala. Tylko Józefinie z mężem nie przeszkadzało jej towarzystwo. Skąd to całe zamieszanie i niechęć do staruszki? Powodem była mała zgięta na pół karteczka, którą każdy znalazł poprzedniego wieczora w skrzynce pocztowej. Niby pusta w środku, lecz tylko przez kilka sekund, po których pojawiał się kolorowy tekst:

Serdecznie zapraszamy na przyjęcie, które odbędzie się o piętnastej w niedzielę.
Czarownice

Dziwnym zbiegiem okoliczności nikt nie miał problemu z ustaleniem adresu organizatorek. Oczywiście w przeciągu kilku godzin powstało setki interpretacji. Przy czym każda zgadzała się w dwóch punktach: nic dobrego z tego nie wyniknie i wszystkiemu winna jest pani Ala.
Ksiądz proboszcz wszedł na ambonę. Momentalnie wszyscy umilkli.
- Szczęść Boże. Podejrzewam, że każdy z was otrzymał zaproszenie…
I wtedy się zaczęło.
- Wiedźmy! Spalić je! – wrzeszczeli ludzie. – To wszystko przez Alę, spalić ją razem z nimi!
- Wszyscy zginiemy!
- Diabelska magia!
- Podobno mają na usługach zastępy szkieletów!
- Robią mikstury z dziecięcych główek!
- Kota mi porwały! – jakoś nikt nie powiązał faktu, że owy kot zaginął na dwa tygodnie przed sprowadzeniem się czarownic.
– Wezwijmy policję, egzorcystów, rząd!
- Nie, pójdźmy kupą i na widły je.
Na szczególną uwagę zasługiwały wrzaski pani Łucji:
- Uprawiają grupowy seks z diabłami! – i aż drżała na myśl o tym, nie wiadomo tylko czy z przerażenia czy z podniecenia.
Kiedy wioskowi się nieco uspokoili odezwał się zdegustowany Ariel, nowobogacki z miasta:
- Proszę państwa, nie cofajmy się do średniowiecza. Magia, czarownice, diabły? Przecież to śmieszne, żeby poważni ludzie gadali takie głupoty. Zresztą…
- Śmieszne tak?! Śmieszne?!? – wrzasnął Stanisław, zwany Nerwosolem. – Patrz pan! Patrz!
I porwał swoje zaproszenie na drobne kawałeczki, a te cisnął w stronę Ariela. Dotarły jako niepognieciona karteczka.
- Nie ma magii, tak?! To jak pan TO wyjaśnisz?! No słucham! Czyżby języka w mordzie zabrakło, hę?! Zatkało kakało?! Co pan tak milczysz?! Kurna, proszek do prania łod siedmiu boleści się znalazł!
Kilka osób się roześmiało. Ariel, mocno zarumieniony, skulił się w ławce i zaczął eksperymentować z zaproszeniem. Rwał je to poziomo, to pionowo, wreszcie spalił, ale i tak powracało do stanu wyjściowego.
- Moi państwo, musimy jednak coś przedsięwziąć. – przemówił sołtys, korzystając z chwilowej ciszy. Stał w pobliżu ołtarza, przodem do zebranych. – Zignorować zaproszenia lepiej nie próbować a i spalenie czarownic nie wchodzi w grę. Mamy w końcu XXI wiek…
- Pierdzielenie ło Chopinie! – wrzasnął Nerwosol. – XXI czy XI wiek, co za różnica? To wiedźmy, spalmy ich w cholerę i bedzie spokój! Przecie to diabelski pomiot! Nawet policja zrozumie. Mam rację?! No, mam!
Większość zgodziła się z Nerwosolem.
- Nie, nie, nie, to nie jest wyjście – zawołał sołtys. – Nie zapominajmy, że są czarownicami i pewnie prędzej by nas w żaby pozamieniały niż byśmy ich dorwali.
- Żaby? To nie możliwe! – zawołał Proszek do prania. – A co z Prawem Zachowania Masy?
- A idź ty… Siedź cicho baranie! – krzyknął Nerwosol i zamachnął się kapciem. Proszek do prania schował się pod ławkę.
- Panie Stanisławie, spokojniej – powiedział sołtys, choć w duchu przyznał mu rację. – Na czym to stanęło?... Aha. Uważam, że należy pójść do czarownic, lepiej z nimi polubownie. Dobrze więc, kto jeszcze tak uważa?
Zgłosili się proboszcz, pani Łucja, pani Józia, Proszek do prania oraz kilkanaście innych osób; znacznie mniej niż połowa.
Można by się dziwić czemu pani Łucja chciała się spotkać z czarownicami, jednak powód jest o tyle prosty co cudaczny. Otóż uwielbiała słuchać Radia Maryja, a w szczególności przemówień Ojca Dyrektora i od dobrych paru lat fantazjowała o ślubie z nim. Właśnie w wiedźmach pokładała nadzieję na ziszczenie swoich marzeń. Zresztą swoją manią na punkcie rozgłośni wyrobiła sobie przezwisko Moherynka.
Natomiast z sołtysem sprawa przedstawiała się inaczej. Był miksem typowego i idealnego polityka. Do władzy pchał się z dwóch powodów: by samemu się nachapać i by zrobić coś dla wsi. Pojawienie się czarownic uznał za łut szczęścia. Już planował, jak się mogą przysłużyć mieszkańcom i jego przyszłej karierze. Miał też chrapkę na spory kawałek ziemi w sąsiedniej gminie, który chciał nabyć możliwie jak najtaniej.
- Uuu, zdecydowanie za mało chętnych – stwierdził niezadowolony. – Kto się boi to niech lepiej nie idzie, ale uważam, że nie wolno lekceważyć czarownic i musimy wysłać jakiś przedstawicieli. Przynajmniej połowa mieszkańców powinna pójść. No nic, będziemy głosować.
- A co jeśli uznają to za obrazę? – spytał proboszcz. – Wszakże głupie nie są i nie uwierzą, że reszta miała co innego na głowie. I nie zapominajmy o ich zdolnościach.
- Ja, proszę księdza, mogę już dziś pojechać do rodziny! – stwierdził ktoś, a kilka osób od razu podchwyciło pomysł.
- Dobrze, dobrze, ale jak zauważą, że chmara ludzi wyjedzie w „ważnych sprawach” i to w przeciągu dwóch dni też się domyślą o co chodzi. Nie, moi drodzy, chcemy czy nie, musimy do nich pójść… Zresztą, przecież nie mogą od tak zaczarować całej wioski – dodał po chwili zastanowienia proboszcz. - Prędzej czy później i tak by to wyszło. Daję głowę, że nawet przy pomocy magii nie sprostałyby policji z całego świata. I pewnie ujawnienie swojej tajemnicy to ostatnia rzecz jakiej chcą. Więc najpewniej planują nas udobruchać.
- O-o właśnie – podchwycił sołtys – proboszcz ma rację. To my rządzimy i stawiamy warunki. Dobrze więc, pójdziemy tam wszyscy. Jeśliby chciały zrobić nam krzywdę… proszę państwa, będzie nas tam prawie dwieście osób. Nim zdążą poczarować to już będą martwe. Jeśli w jedzeniu będzie trucizna to… eh, tu mamy problem – zapał sołtysa zupełnie zniknął. – Musimy znaleźć kogoś kto spróbuje pierwszy.
- Czyli, najprościej mówiąc, potrzeba kozła łofiarnego – stwierdziła cynicznie pani Ala. – W takim razie ja się zgłaszam.
Cóż „reputacja albo śmierć” taka była dewiza wioskowych a w szczególności Alicji. Od początku spotkania w kościele czuła jak bardzo się pogrążyła. Pełne nienawiści spojrzenia lub też ostentacyjne odwracanie głowy. Tylko poświęcenie mogło pomóc i rzeczywiście pomogło. Nienawiść od razu zmieniła się w podziw, a gniew we współczucie. A jeśli jedzenie rzeczywiście będzie zatrute? Umrze wtedy w glorii chwały, a o niczym wspanialszym nie marzyła.
- Bierzmy przykład z pani Alicji! – zawołał sołtys. – Dzielna kobieta. Dobrze więc, idziemy w niedzielę na przyjęcie, mam rację?
Wszyscy się zgodzili. Jedni bardziej inni mniej entuzjastycznie.
- Nie zapominajmy jednak o samym czarownictwie! – zaapelował proboszcz. – Musimy wybadać skąd się bierze magia i czy czasem w grę nie wchodzi szatan. Jakieś propozycje?
- Ja, księże kochanieńki, mogę się spytać czy są wierzące – zaoferowała pani Józia. – Zawsze lubiłam poznawać nowych ludzi i uważam, że dosyć sprytnie się wypytam.
- Dobrze, kto jeszcze?
Zgłosili się jeszcze sołtys, Moherynka i Proszek do prania.
- Hmm… to chyba wszystko – rzekł proboszcz po chwili zastanowienia. – Spotykamy się więc w niedzielę u czarownic. Ale, ale, moi drodzy, uważam, że na wszelki wypadek, należy zostawić w domu dzieci i powiedzieć im co mają zrobić gdybyśmy nie wrócili. Dobrze, udzielę teraz błogosławieństwa.

***

Ludzie wyszli z kościoła.
Pani Józia wyjątkowo nie plotkowała z Alicją tylko szła z mężem. Ten, zwykle wesoły i gadatliwy, teraz przypominał raczej panią Alę: bez humoru, ze skwaszoną miną. I miał trudności z chodzeniem. Żona była bardzo zaniepokojona.
- Antek, co tak milczysz? – spytała.
- Aj, Aleczko coś… mnie… w piersi… uwieeera – ostatnie słowo ledwie wyszeptał i padł na ziemię nieprzytomny
Pani Józia po chwili totalnego zaskoczenia wrzasnęła:
- LUDZIEEE RAAATUUUJTA!!!
Wybuchło zamieszanie. Zrobiło się zbiegowisko i jedni przekrzykiwali drugich:
- Po pogotowie dzwonić.
- Nie zdążą dojechać.
- Trzeba go do cienia wziąć.
Wreszcie ktoś wpadł na najbardziej sensowne rozwiązanie:
- Po czarownice!
- O tak, tak! – podchwyciła Józefina. – Zawołajcie czarownice!
Pobiegł Ariel, jako najmłodszy i najtrzeźwiej myślący. Szczęściem wiedźmy mieszkały dość blisko. Tymczasem staruszka uklękła przed mężem, gładziła go po twarzy i modliła się o wyzdrowienie. Ludzie ją pocieszali, ale nikt nie odważył się pomóc. Proboszcz, gdy tylko zobaczył całe zdarzenie, zrobił jedyne co mógł – udzielił sakramentu chorych.
- Ale łon wyzdrowieje – powiedziała pani Józia, przekonując niewiadomo czy siebie czy wszystkich wokoło.
Chwilę potem przybiegły blondynka i brunetka. Jasnowłosa bez ceregieli podciągnęła rękawy i uklękła przy chorym. Nie zwróciła uwagi, że podrze rajstopy o kamienie wyścielające ścieżkę.
- Mówił coś? – spytała Józefinę, domyślając się, że jest żoną.
- W klatce go uwierało…
- Pali?
- Nigdy nie palił, ale jego koledzy…
- Popijał?
- Nie, nawet na święta…
- Nadciśnienie?
- Ma.
- Miażdzyca?
- Też
- Więc to zawał – stwierdziła blondynka i zwróciła się do czarnowłosej: - Osiem świec, zielony i żółta. Leć!
- I rubin – odparła.
- Tak, rubin też. Leć już!
I poleciała, dosłownie. Ludzie rozstąpili się, jedni z wyrazem podziwu, inni zdumieni, inni przerażeni. Tymczasem blondynka wypytywała dalej panią Józię.
- Ile mąż ma lat?
- Siedemdziesiąt dwa.
- Od kiedy ma nadciśnienie?
- Od… O JEZU!
Antoni zsiniał na twarzy.
- O nie mój panie! – zawołała czarownica i zaczęła uderzać pięścią w okolice serca. – Jeszcze… nie… twój… czas.
Wróciła brunetka, niosąc świece, owalny rubin, zielony proszek i żółtą ciecz w słoiku.
- Dawaj, szybko!
Blondynka odebrała rzeczy i kazała się rozstąpić ludziom. Rozhisteryzowaną Józefinę odciągnął proboszcz. Czarownica ustawiła świece dookoła chorego i usypała okrąg proszkiem. Pstryknięciem palców zapaliła knoty. Gapie zachowywali się jakby byli w cyrku: wyższych wypychano na koniec, a ci najniżsi podskakiwali żeby coś zobaczyć. Na ich twarzach malowało się coś w rodzaju rządzy. Tymczasem wiedźma wlała trochę żółtej cieczy do ust chorego i wysmarowała nią swoje dłonie i rubin, który przyłożyła do piersi staruszka. Szybko powiedziała kilka słów i uderzyła z całej siły w klejnot. I tak kilka razy. Antoni aż się unosił. Wyglądało to jak traktowanie impulsem elektrycznym. Do tego za każdym walnięciem proszek wzbijał się w powietrze a płomienie świec wzbijały się wysoko w górę. Blondynka mówiła w innym języku. Jedyne co dało się wychwycić to „mutratrata” lub coś podobnego. Jednak, ku ogólnej uldze, nikt nie usłyszał „satan”. Wreszcie, po dziewiątym razie, Antoni zakasłał i wypluł jakieś żółte płytki. Otworzył oczy, usiadł zdziwiony i popatrzył po wszystkich.
Blondynka wstała, otrzepała ubrudzoną spódnicę i nawet nie zwróciła uwagi na lekko krwawiące nogi i dłoń.
- No proszę pana, mniej smalczyku i masła, więcej oleju. Ostra miażdżyca się wdała – powiedziała raźnie i odeszła razem z brunetką.

***

Józia położyła męża do łóżka i poszła do kuchni. Czekali tam proboszcz i sołtys.
- Szatana raczej nie wyznają – stwierdził ksiądz. – Zresztą i tak, wymyślili to w średniowieczu. Jak Antoni?
- Mówi, że czuje się jak nowy człowiek. Oh muszę usiąść! – zawołała staruszka. Od całego zamieszania rozbolała ją głowa.
Mężczyźni pokiwali głowami.
- Więc jak ksiądz uważa? Powinniśmy pójść do nich? – spytał sołtys.
- Wręcz musimy! Za to co zrobiły… Jednak, należy je wypytać o wszystko.
- Dobrze więc, powiem ludziom. Szczęść Boże.
Ksiądz wyszedł po północy, po wysłuchaniu wszystkich lamentów i radości staruszki.

***

Przyszła niedziela. Wioskowi poubierali się w najlepsze stroje jakie posiadali: lekko nadżarte przez mole garnitury i pocerowane suknie. Oczywiście na przyjęcie nie należało iść z pustymi rękoma, więc, zgodnie ze staropolskim zwyczajem, wszyscy zaopatrzyli się we flaszki. Każdy miał zupełnie inne zdanie na temat tego jakie alkohole mogą lubić czarownice. Dziwnym zbiegiem okoliczności domniemane upodobania obdarowywanych pokrywały się z upodobaniami obdarowującego. Ach, jakaż to była galeria trunków: piwa, od tych najsłabszych po najmocniejsze - dziesięcioprocentowe z Ukrainy; wszelkie gatunki win: mamroty, jabole, mszalne, raz trafił się burgund i porto; wódki, koniaki, likiery, wódki na myszach, zwane też whisky. Te bardziej ekstrawaganckie, stały po kilka lat nie ruszane w domach, gdyż właściciele zupełnie nie wiedzieli czym je zagryźć, więc bardzo się cieszyli, że mogą przekazać alkohol komu innemu. Właściwie tylko Proszek do prania zaopatrzył się w burgunda w porządnym sklepie.
Gospodynie witały gości w drzwiach i zapraszały do wewnątrz willi. Po wyjściu z przytulnej sieni, prosiły zostawiać „prezenty” w salonie. Ten był urządzony z przepychem: wypełniony antykami i obrazami Matejki i Kossaka (oryginały!). Dalej prowadziły korytarzykiem pomalowanym w przyjemny błękit. Kątem oka dostrzegało się bawialnię, nowoczesną kuchnię oraz gabinet, wszystko wyczyszczone i wymuskane tak, że mucha nie siada. Do tego jeszcze zapach nowości i przeróżnych ziół, zupełnie inny od naftaliny w okolicznych domach. Później przechodziło się przez duży taras do ogrodu, gdzie ustawiono trzy stoły na kształt kanciastej podkówki. Zgodnie z ustaleniami, obok czarownic siedzieli ci, którzy mieli zadawać pytania. Tak więc, pani Józia z mężem siadły obok kucharkowatej, Moherynka przy brunetce, a naprzeciwko proboszcz, sołtys, Proszek do prania i Alicja.
Wreszcie wszyscy się zjawili. Blondynka siedząca pośrodku stołu-podstawy, przemówiła:
- Witajcie! Cieszymy się z waszego przyjścia i mamy nadzieję, że zaprzyjaźnimy się. W końcu strach ma tylko wielkie oczy – uśmiechnęła się. – Mam na imię Daria, a moje siostry to Anita – wskazała brunetkę – i Kinga. To jej właśnie zawdzięczamy „fantastyczną” ucztę.
Kucharkowata wstała i uśmiechnęła się promieniście.
- Witajcie, witajcie. Należałoby już zacząć jeść, nie uważacie? Pewnie męczyliście żołądki od śniadania, każąc im czekać na obiad tak długo. Więc dajmy im chwilę wytchnienia. Nie obrazicie się, mam nadzieję, jeśli trochę poczaruję? – popatrzyła po wszystkich. – Tak myślałam – i pstryknęła palcami.
Z domu z niezwykłą gracją wyfrunęły porcelanowe wazy i zgrabnie ustawiły się na stołach. Wywołało to okrzyki zdumienia, zachwytu i w drobnej mierze przestrachu. Goście ciekawie nabierali chochlami parujący mleczno-żółty krem i wąchali podejrzliwie. Jednak woń była cudowna i zwyczajnie nie do opisania.
- Zupa krem ze złota – zawołała Kinga, - Jedzcie i oby wyszło wam to na zdrowie. A jutro zobaczycie jaką śliczną cerę będziecie mieć.
- Ta! na zdrowie, do wieczora będę leżał w piachu – mruknął Nerwosol. Szczęściem siedział daleko od gospodyń.
Oczywiście nikt nie śmiał spróbować zupy przed panią Alą. Wioskowi spojrzeli na staruszkę z niecierpliwością. Ta niechętnie wzięła łyżkę, powąchała, nabrała odrobinkę, podmuchała, wreszcie połknęła. Nie posiniała, nie zakrzyczała tylko uśmiechnęła się błogo (widać apokalipsa już się zbliżała).
Uff! Chwila zmieszania, przecież trucizna mogła działać z opóźnieniem i po chwili kolejne „uff” i kolejne zmieszanie. Proboszcz i sołtys zarumienili się po same uszy, wstydząc się za zachowanie wioskowych. Nie wiedząc co zrobić zwyczajnie zaczęli jeść, a pozostali poszli za ich przykładem.
- Kochanieńkie są może ateistkami? – spytała pani Józia, gdy napełniła nieco żołądek.
- Oh nie, gdzieżby – odpowiedziała Kinga – mamy naszą religię.
- Ale to nie satanizm? – wypaliła Józefina.
- Satanizm, to był, niestety, wymysł Kościoła – powiedziała rzeczowo Daria i spojrzała na księdza. – Jesteśmy kapłankami najstarszej religii świata – kultu Bogini Matki. Co prawda zostało nas niewiele, dzięki usilnym staraniom podejmowanym na przestrzeni wieków.
- Ale ufam, że nie macie nam tego za złe? – spytał proboszcz. Mówiąc „nam” miał na myśli Kościół. – W końcu to było tyle lat temu, przyznaliśmy się do błędów…
- Prawda, przyznaliście się, konkretniej Jan Paweł II się przyznał. Jesteśmy z racji tego bardzo wdzięczne i mamy papieża za bardzo wielki autorytet. Do tego korzystamy z niektórych jego nauk, jak choćby tej o ekumenizmie.
Ksiądz proboszcz wyraźnie się uspokoił. Co prawda nie mógł mieć poręczenia, że mówią prawdę, ale wolał nie dociekać dalej.
- Aaa, te wasze czary to?... – spytała dość niezręcznie pani Józia.
- To coś jak wasze cuda, tylko znacznie częstsze i można by rzec, na zawołanie – odparła Anita patrząc na swoje paznokcie.
Talerze zostały opróżnione i, często gęsto, wręcz wylizane do czysta. Przyfrunęło drugie danie. Z pozoru był to tylko tradycyjny mielony z ziemniakami i surówką, ale…
- Hmm… to mięso jest jakieś dziwne, takie białawe… - stwierdziła pani Ala po odkrojeniu kawałka. – I puszyste…
- Nic dziwnego, to mięso chmura – odpowiedziała Kinga. – Chmury to takie zwierzątka, które w chmurach żyją… o popatrzcie! – wykonała skomplikowany gest dłonią i na stole ukazało się zwierzątko podobne do owcy. Było znacznie bardziej puchate i nie miało kończyn. – Są tak leciutkie, że swobodnie unoszą się w powietrzu. Chmury im odpowiadają, gdyż tam jest odpowiednio chłodno i wilgotno. Ich mięso jest bogate w witaminy i kwasy omega 3. Zdaje się, że pan powinien je jeść – zwróciła się do męża Józefiny.
- Tak, tak… Chciałabym jeszcze raz podziękować za pomoc, nie wiem co bym zrobiła bez… Mój mąż… - odpowiedziała za niego staruszka.
- Łoj, przeżywasz to jak małpa okres – zażartował Antoni. – Żyję? Żyję. A ty zachowujesz się jakbym zmarł. A podziękuję sam za siebie.
Pani Józia udała obrażoną i zaczęła rozmawiać z Kingą o serialach. Okazało się, że ona również ogląda wszystkie telenowele. Po kilku chwilach, wręcz urządziły sobie maraton. Zadawały diabelnie podchwytliwe pytania i, co śmieszne, żadna nie mogła wygrać. Godzinę później gadały jak stare przyjaciółki.
- Panie właściwie co potrafią? – spytał Proszek do prania.
- Zajmujemy się magią kuchenną – odparła Daria. – Kulinarne cuda, można by rzec. Anita waży magiczne przyprawy, Kinga gotuje te wszystkie frykasy, a ja koordynuję „działania wojenne” – zakończyła z uśmiechem.
- A finansami może?...
- Jest nas na świecie kilkaset grup i każda ma inną specjalizację – przerwała sołtysowi. – Finansistki pracują w Warszawie, więc jeśli pan chce to mogę podać ich adres.
- Dobrze więc, będę niemiłosiernie wdzięczny.
- Pani z czego przygotowuje eliksiry? – Proszek do prania zwrócił się do Anity.
- A to nie oczywiste? Z marynowanych główek niemowlęcych – uśmiechnęła się zbójecko.
Zapadło grobowe milczenie. A potem wybuchło zamieszanie. Proboszcz z sołtysem wrzeszczeli, Ariel oburzony wstał od stołu, Józia z Alą zbladły, a Moherynka się zaczerwieniła. Reszta gości, nie wiedząc co się dzieje, też zaczęła krzyczeć i złapała za srebrne sztućce.
- CISZA!!! – krzyknęła Daria, że aż ziemia się zatrzęsła. Chwilowo wszyscy się uspokoili. – Idiotka! – fuknęła na Anitę. – Wiedziałam, że musisz palnąć jakąś głupotę, nie byłabyś sobą – wyjęła z żakietu małą fiolkę. – Pani jest tu testerką? – zwróciła się do Alicji. – Proszę łyknąć odrobinkę. To eliksir prawdy.
- My nie mamy sobie nic do zarzucenia – warknął proboszcz.
- Wiem, ale my też chcemy to udowodnić. Łykaj pani.
Alicja dość niechętnie się napiła.
- No, pytajcie się! – nakazała Daria po chwili milczenia.
- Co za tajemniczy gość był u pani tydzień temu? – wypaliła Moherynka.
- Ksiądz proboszcz.
Yyyyyyh! Wszyscy westchnęli z zaskoczenia i znowu zaczęli gadać. Tym razem już na temat domniemanego romansu księdza z Alicją. Tymczasem Daria napoiła eliksirem Anitę.
- Czy robimy eliksiry z jakichkolwiek części ludzi? – warknęła.
- Nie.
- No! Przepraszam za nią najmocniej – blondynka, już spokojna, usiadła, pozostali również. Tylko Nerwosol nadal wywijał nożem i, mimo wszystko, chciał ukatrupić gospodynie.
- Czy naprawdę nie wyznajecie szatana? - wypalił szybko proboszcz.
- Nie, naprawdę wierzymy w Boginię Matkę – odparła Anita.
Ksiądz już zupełnie spokojny zaczerwienił się. Nie mógł sobie odpuścić tego pytania.
- Ludzkie zaufanie – skwitowała Daria z kwaśnym uśmiechem. – Dobrze, macie jeszcze jakieś pytania?
Siedzący dookoła zaczerwienili się. Józia z Kingą wróciły do plotkowania.
- Moje drogie niech wybaczą… - zaczął ksiądz.
- Rozumiemy. W końcu to „zakorzeniony głęboko lęk przed innością”. Przywykłyśmy. Już i tak gorzej nas traktowano.
- Wybaczycie?
- Oczywiście.
I proboszcz z Darią podali sobie ręce na znak zgody.
- Interesuje mnie jeszcze jedna rzecz – zaczął sołtys. – Dlaczego panie, takie bogate i zdolne, sprowadziły się do naszej wsi. Nie lepiej byłoby w Warszawie?
- Nie, nie, znacznie łatwiej jest na wsi. Mniej ludzi i łatwiej zdobyć ich przychylność. Zresztą mamy za zadanie pomagać innym jak tylko potrafimy – powiedziała Kinga, przerywając na chwilę rozmowę z Józią.
- O właśnie, właśnie. Jestem bardzo ciekawy, czy każdy może nauczyć się czarować? – rzekł zainteresowany Proszek do prania.
- Mężczyźni nie mogą, a i kobiety nie wszystkie. Tylko te z odpowiednimi predyspozycjami, które się nawróciły na naszą wiarę – wyjaśniła Daria.
- Aha.
Ariel wyraźnie osowiał, bardzo chciał czarować.
Przyjęcie trwało. Niezręczne wypytywanie się skończyło, strach minął, wioskowi czuli się już swojsko. Wkrótce podano ciasto tak leciutkie, że aż odlatywało. Potem postawiono porządne wino i gościom rozwiązały się języki. Tańczyli, śpiewali, śmiali się. Kinga z panią Józią znajdowały co raz więcej wspólnych tematów.
Z kolei Moherynka poprosiła Anitę by odeszły kawałek i wypytała ją o eliksir miłosny. Czarownice i owszem posiadały coś takiego. Wystarczyło dodać kilka kropel do obiadu, by jedzący zakochał się na amen w kucharce. Staruszka mało co nie padła do nóg brunetce.
Wieczór się zbliżał. Goście się upili i wyśpiewywali „I jeszsze jeden i jeszsze raz…” Wreszcie przyszło wracać do domów, wioskowi robili to bardzo niechętnie. Każdy na odchodnym po stokroć przepraszał gospodynie za wszelkie podejrzenia i obiecywał nawet małej ploteczki nie puścić w obieg. Przyjęcie się skończyło.
Kilka dni potem zaginęła Moherynka. Zostawiła po sobie list w którym prosiła, by nikt jej nie szukał…
***

Centrum dowodzenia czarownic znajdowało się w Stanach Zjednoczonych w oszklonym biurowcu. Na czele wiedźm stała królowa, która zajmowała przytulne biuro na ostatnim piętrze budynku.
Oczywiście, by zachować jako taki porządek, utworzono sześć departamentów odpowiednio dla każdego kontynentu z wyjątkiem Antarktydy. Natomiast same departamenty podzielono na sekcje krajowe. Czarownice do kontaktowania się z centrum używały telegrafów, lecz nie takich normalnych, tylko magicznych. Były bezprzewodowe, o nieograniczonym zakresie, a ich sygnałów nie mogły odebrać inne urządzenia. Słowem, konspiracja zupełna.
Królowa Lidia siedziała tyłem do biurka i paliła papierosa. Obserwowała przez okno ogromną metropolię i ludzi niczym mrówki, wędrujących daleko w dole. Zdjęła z oczu kosmyk rudych włosów. Ktoś zapukał.
- Wejść – nakazała i powoli obróciła się w stronę drzwi.
Sekretarka przez ten czas zdążyła już przejść połowę długości pomieszczenia.
- Wasza Wysokość – ukłoniła się.
- Tak, słucham.
- Przyszedł telegram od kucharek.
- Przeczytaj.
- Kucharki STOP Tajemnica się wydała STOP Urządziłyśmy przyjęcie STOP Wioskowi nas zaakceptowali STOP Kinga zaprzyjaźniła się z miejscową STOP Czy rozpocząć nawracanie STOP
- Odpisz, żeby poczekały, tak ze dwa pokolenia. A tą jedną mogą delikatnie uświadamiać i namawiać.
- Tak jest. Czy mogę odejść.
Królowa wypuściła chmurę dymu.
- Co z grupą psycholożek?
- Zaczęły nawracać feministki. Te są nawet chętne, tym bardziej gdy dowiedziały się, że tylko kobiety mogą czarować. Kilka z nich już jest gotowych, by przejść szkolenie.
- Dobrze. Przerzućcie je do nas. Możesz odejść.
- Wasza wysokość – sekretarka ukłoniła się i wyszła.
Lidia wypaliła papierosa, zamyśliła się i po chwili powiedziała sama do siebie:
- Ekumenizm to świetny wynalazek.

Awatar użytkownika
Młodzik
Yilanè
Posty: 3687
Rejestracja: wt, 10 cze 2008 14:48
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Młodzik »

Nie wiem jak ten post odbiorą modernatorzy, ale co tam, jakoś komentarze sprowokować trzeba XD.

Czy ja na prawdę mam myśleć że mój tekst jest tak genialny, że an nie ma co mu zarzucić ani nie wymaga najmniejszego komentarza ;>?

Awatar użytkownika
No-qanek
Nexus 6
Posty: 3098
Rejestracja: pt, 04 sie 2006 13:03

Post autor: No-qanek »

Czy ja na prawdę mam myśleć że mój tekst jest tak genialny, że an nie ma co mu zarzucić ani nie wymaga najmniejszego komentarza ;>?
Na twoim miejscu raczej bym tak nie myślał.

To raczej oznacza, że nikt na razie miał czasu lub ochoty, aby się nim zająć.
"Polski musi mieć inny sufiks derywacyjny na każdą okazję, zawsze wraca z centrum handlowego z całym naręczem, a potem zapomina i tęchnie to w szafach..."

Awatar użytkownika
Młodzik
Yilanè
Posty: 3687
Rejestracja: wt, 10 cze 2008 14:48
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Młodzik »

No-qanek pisze: Na twoim miejscu raczej bym tak nie myślał.

To raczej oznacza, że nikt na razie miał czasu lub ochoty, aby się nim zająć.
Nie no, w swoim zadufaniu nie posunąłem się tak daleko żeby myśleć że jestem arcygenialnym twórcą a raczej tfu-rcą. Biorąc pod uwagę długość tekstu, który jak na standardy tego forum jest dość obszerny, spodziewałem się, że raczej szybko nie zostanie skomentowany, dlatego też chciałem popędzić nieco szanownych użytkowników niemiłosiernie zadufanym komentarzem, co by udowodnili mi że srogo się mylę XD

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Post autor: hundzia »

popędzanie to zły sposób proszenia o komentarz. Zdecydowanie zły.

Czy to aby na pewno jest fantastyka?!
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
Młodzik
Yilanè
Posty: 3687
Rejestracja: wt, 10 cze 2008 14:48
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Młodzik »

Tak przyznaję się: niecierpliwość to moja straszliwa wada!

Rozumiem że tytuł i początek mogą być mylące, ale tak, to jest fantastyka. Nie należę do tych - szczerze mówiąc nie wiem jak ich określić - którzy zamieszczają ckliwe romanse na forum horrorowym :).
Fantastyka ujawnia się mniej więcej po 1/5 tekstu.

Awatar użytkownika
inatheblue
Cylon
Posty: 1013
Rejestracja: pt, 10 cze 2005 16:37

Post autor: inatheblue »

Nie zrobię szczegółowej łapanki, ale przede wszystkim tak ludzie na wsi nie mówią. W ogóle tak ludzie nie mówią i nie reagują - posługujesz się raczej "wiedzą powszechną" i telewizyjnymi kliszami, niż znajomością ludzi. Nie wiem, ile masz lat, ale skoro zbliżający się do siedemdziesiątki ksiądz jest na etapie usychania, wnioskuję, że niewiele, toteż jest to do wyuczenia. Znaczy, poproszę więcej obserwacji, więcej empatii do bohaterów.
Stylistycznie zaraz ktoś się tobą zajmie.

Awatar użytkownika
flamenco108
ZakuŻony Terminator
Posty: 2229
Rejestracja: śr, 29 mar 2006 00:01
Płeć: Mężczyzna

Re: Babski wywiad, czyli plotki i ploteczki

Post autor: flamenco108 »

Młodzik pisze:rozumiem czemu nie przeszedł dalej (przez małą oryginalność fabularną).
Całkowicie się zgadzam z powyższą oceną. Ponieważ jednak spoczywam akuratnie na chorobie, więc mogę poświęcić kil chwilka na pobieżne przejrzenie tego... Hmm...
Młodzik pisze: Babski wywiad, czyli plotki i ploteczki
1. Ossochozi, czyli o czym właściwie to jest?
2. I czy tytuł w ogóle do tego pasuje?
Młodzik pisze: - Kochanieńka łoglądała może łostatni łodcinek „Mody na sukces”? – spytała pani Józia, by przerwać ciszę, następnie upiła łyk herbaty.
Łot samłego płoczonka rzłuca się tło w łoczy, co już Ina zauważyła: tak ludzie nie rozmawiają. Dodam też, że z tekstu wyziera pustość treściowa, za to entuzjastyczne powtarzanie kalek (zarówno w sensie klisz, jak i kalekich kalek) i stereotypów. Co w zamyśle zapewne ma być śmieszne, a jest żałosne. O bohaterach opowiadania, kochanieńki, mówisz "wioskowi", jakby to była jakaś konkretna kategoria ludzi. Jednak w żaden sposób tej kategorii nie uzasadniasz. Jak wspomniałem w komentarzu do jednego z aktualnych opowiadań w F, żarty na temat milczącej większości są jak najbardziej na miejscu, ale pod warunkiem, że są śmieszne. Twoje żarty dowodzą przede wszystkim, że nie odrobiłeś lekcji.

Świat przedstawiony nie ma żadnych racjonalnych podstaw. Mieszkańcy wioski zajmują się tylko plotkowaniem, oglądaniem seriali i podglądaniem czarownic. Na więcej nie mają czasu. Nadałeś im, kochanieńki, imiona z zupełnie innej kategorii niż wyśmiewasz: Moherynka, Proszek do prania? Co to jest? Żart?

Młodzik pisze: - A, pani – machnęła ręką pani Ala – myślicie, że ja to mam czas, aby cięgiem w telewizorze siedzieć? A kto łogródkiem się zajmie? – staruszka miała zły humor, tak jak zwykle.
O. Jeszcze się łogródkiem zajmują. I na herbatkę jakoś wystarcza.
Młodzik pisze: W tym momencie za oknem przejechało czarne BMW.
Bo czarownice miały bardzo istotny powód, żeby się osiedlić właśnie w tej trzepniętej w czaszkę wiosce.
Młodzik pisze: Tak jak podejrzewała, samochód zatrzymał się przed nowowybudowaną willą. Wysiadły z niego trzy kobiety. Najpierw wysoka blondynka w okularach przeciwsłonecznych i eleganckim żakiecie, potem brunetka w powłóczystej sukni, a na końcu pulchna kasztanowłosa, wyglądająca na kucharkę. Były ubrane na czarno. Rozejrzały się dookoła, pogadały chwilę i weszły do domu.
A willa sama się wybudowała. Nikt nie zauważył, bo było to w czasie, kiedy BMW przejeżdżało za oknem.
Młodzik pisze: - Tak myślałam - powiedziała triumfalnie pani Ala, wróciwszy do salonu. – Nowe!
- Same kobity? No, niechże kochanieńka łopowiada jak wyglądają! – zainteresowała się pani Józia.
- We trzy się sprowadziły. Jedna blondyna, co na biznesłumen wygląda, druga poetka jakaś, bo taka rozmarzona i do tego w śmieszną kieckę ubrana. A trzecia to chyba kucharka… dziwne ciuchy miała.
Bo nie stare. Ledwo weszły, to się sprowadziły i mieszkają, więc widać, że bez mężów. A okno tak małe, że kochanieńka (łona nawet gazety czyta!)musi to łopowiadać. I łod razu taka wnikliwa, że i połetke, i biznełumen, i kucharkę rozpoznała. I wiek.
Młodzik pisze:Tydzień temu pozjeżdżały się ciężarówki, sama pani widziała, wysiadają ludzie i sprzęty do domu ładują. Żeby na tym się skończyło. Nawet osobiste bibeloty wnosili! A tamte? Nie zjawiły się, żeby przypilnować. Normalnie róbta co chceta. Kto widział takie fanaberie, ja się pytam?!
Dziś pytanie, dziś odpowiedź.
Młodzik pisze:Dzwony kościelne nawoływały wioskowych na kolejną mszę. Słońce miło przygrzewało a ptaki wesoło ćwierkały. Pani Ala oraz pani Józia stały przy omszałym murze i plotkowały.
I mur się na nie nie zawalił? Na którą z kolei mszę dzwony nawoływały wioskowych? Ile razy dziennie wioskowi chodzą na mszę?
Młodzik pisze:Powszechnie wiadomo, że starsi mężczyźni mają problemy z oddawaniem moczu nocą.
Nie przychodzi mi do głowy żadna złośliwość. Ale jeszcze przyjdzie.

Młodzik pisze:Staruszka wstała z łóżka naglona potrzebą. Powędrowała do łazienki, która przylegała do sypialni. Po uporaniu się ze swoją dolegliwością spuściła wodę i opuściła wygódkę. Oczy pani Ali przywykły do ciemności i wtedy dostrzegła nikłe światło wpadające przez okno. Wyjrzała na zewnątrz i osłupiała.
A zatem dostaliśmy istotną wiadomość, że:
- łazienka przylega do sypialni
- w łazience jest wygódka
- w wygódce można spuścić wodę (znaczy to też, pani Ala ma dość pieniędzy, żeby nie oszczędzać na szambie... A może ta wieś jest skanalizowana?)
- żeby zobaczyć światło, trzeba przyzwyczaić wzrok do ciemności

Młodzik pisze: Nagle kobiety rzuciły coś do kotła. Z tego gwałtownie wystrzeliły trzy słupy: czarny, zielony i niebieski. Co to było? Trudno stwierdzić. Dość, że siostry zaczęły tańcować i krzyczeć jakby się upiły.
Jak później się dowiemy, reszta wsi nic nie zauważyła. Chociaż zasadniczo zajmuje się tylko plotkowaniem.
Młodzik pisze:Nie przyjmowała wtedy nikogo, nawet pani Józi, ani też nie wychodziła na dwór.
A jedzenie samo rosło w lodówce.
Młodzik pisze:Staruszka nie należała do osób tolerancyjnych i reagowała wręcz alergicznie na każdy odchył od normalności, łatwo więc sobie wyobrazić co poczuła na widok czarów.
No właśnie, co poczuła osoba nieszczególnie tolerancyjna na widok czarów? Skoro na odchył reagowała wręcz alergicznie, to na czary zupełnie alergicznie. Czyli wiadomo: dostała wysypki, astmy, spuchła, a z głowy sypnął się jej łupierz.
Młodzik pisze: Przez wieś szło oryginalne indywiduum: w długich, dżinsowych spodniach, kapeluszu z rodnem i płaszczu z postawionym kołnierzem. Innymi słowy: zupełnie nie dało się zobaczyć twarzy.
Hiehiehie. Bo zasłaniały ją długie, dżinsowe spodnie!
Młodzik pisze: Wyglądało to o tyle śmiesznie, że był środek lata i nawet zbliżający się wieczór nie usprawiedliwiał cudacznego stroju.
Bardzo śmiesznie to wyglądało. Ałtor nas o tym zapewnia.
Młodzik pisze: „Szpiedzy” stacjonujący w domach odnotowali ten fakt. Można więc wyobrazić sobie ich zdziwienie gdy indywiduum weszło do domu Alicji.
Polegamy na zapewnieniu ałtora, że można sobie wyobrazić ich zdziwienie.
Młodzik pisze: Otóż sprawa wyglądała następująco: w samo południe pani Ala tachała wiadro pełne wody w jednej ręce, a drugą wręcz groziła proboszczowi.
Wyjaśnij mi ałtorze: dlaczego pani Alicja tacha wiadro wody (zakładam, że na trasie z plebanii do domu), skoro wlecze też ze sobą księdza, a w domu ma bieżącą wodę, o czym już nas zawiadomiłeś opisując akt spuszczenia wody w wygódce?
Młodzik pisze: I wtedy się zaczęło.
- Wiedźmy! Spalić je! – wrzeszczeli ludzie. – To wszystko przez Alę, spalić ją razem z nimi!
- Wszyscy zginiemy!
- Diabelska magia!
- Podobno mają na usługach zastępy szkieletów!
- Robią mikstury z dziecięcych główek!
- Kota mi porwały! – jakoś nikt nie powiązał faktu, że owy kot zaginął na dwa tygodnie przed sprowadzeniem się czarownic.
– Wezwijmy policję, egzorcystów, rząd!
- Nie, pójdźmy kupą i na widły je.
Na szczególną uwagę zasługiwały wrzaski pani Łucji:
- Uprawiają grupowy seks z diabłami! – i aż drżała na myśl o tym, nie wiadomo tylko czy z przerażenia czy z podniecenia.
Kiedy wioskowi się nieco uspokoili odezwał się zdegustowany Ariel, nowobogacki z miasta:
- Proszę państwa, nie cofajmy się do średniowiecza. Magia, czarownice, diabły? Przecież to śmieszne, żeby poważni ludzie gadali takie głupoty. Zresztą…
- Śmieszne tak?! Śmieszne?!? – wrzasnął Stanisław, zwany Nerwosolem. – Patrz pan! Patrz!
I porwał swoje zaproszenie na drobne kawałeczki, a te cisnął w stronę Ariela. Dotarły jako niepognieciona karteczka.
- Nie ma magii, tak?! To jak pan TO wyjaśnisz?! No słucham! Czyżby języka w mordzie zabrakło, hę?! Zatkało kakało?! Co pan tak milczysz?! Kurna, proszek do prania łod siedmiu boleści się znalazł!
Kilka osób się roześmiało. Ariel, mocno zarumieniony, skulił się w ławce i zaczął eksperymentować z zaproszeniem. Rwał je to poziomo, to pionowo, wreszcie spalił, ale i tak powracało do stanu wyjściowego.
- Moi państwo, musimy jednak coś przedsięwziąć. – przemówił sołtys, korzystając z chwilowej ciszy. Stał w pobliżu ołtarza, przodem do zebranych. – Zignorować zaproszenia lepiej nie próbować a i spalenie czarownic nie wchodzi w grę. Mamy w końcu XXI wiek…
- Pierdzielenie ło Chopinie! – wrzasnął Nerwosol. – XXI czy XI wiek, co za różnica? To wiedźmy, spalmy ich w cholerę i bedzie spokój! Przecie to diabelski pomiot! Nawet policja zrozumie. Mam rację?! No, mam!
Wydzielam. Albowiem po lekturze tego fragmentu doszedłem do takiego oto wniosku:
Mimo, że minęło już wiele miesięcy, od kiedy popełniłeś niniejszy (po)twór, nie zadałeś sobie trudu, żeby doń zajrzeć. Dalej już nie będę cytował, bo żal duszę ściska.

Tekst nie jest:
- napisany poprawnym językiem,
- śmieszny,
- interesujący,
- przemyślany.

Za to zawiera:
- mnóstwo błędów ortograficznych (choć mogło być gorzej),
- mnóstwo błędów interpunkcyjnych (choć mogło być gorzej),
- mnóstwo błędów składniowych (choć mogło być gorzej),
- mnóstwo błędów rzeczowych, które dowodzą, że nie wiesz, o czym piszesz,
- mnóstwo błędów logicznych.

Nie będę wyliczał błędów szczegółowo, bo mniejsze lub większe pojawiają się w każdym zdaniu, a to oznacza, że trzeba włożyć więcej pracy niż w samo pisanie tego... Tego.

Chociaż z pewnością tekst ten nie plasuje Cię w kategorii tych, którzy najpierw powinni nauczyć się pisać, a dopiero potem pisać, to jednak daleka droga przed Tobą. Najbardziej boli właśnie ta nieznośna rozbieżność między osobistym doświadczeniem, a poziomem refleksji w tekście.

Powtórzę pytania:
1. O czym to jest?
2. Jak się ma tytuł i początek do zakończenia?

Do tego powtórzę się co do wybranej metody stylizacji:
1. Żarty z milczącej większości muszą być śmieszne, bo inaczej są żałosne. A to dlatego, że kopanie leżącego jest łatwe, czyli żadna to sztuka. A skoro nie sztuka, to czego tu szuka? Łatwo jest naigrawać się z ludzi prostych, niewykształconych, przesądnych, żyjących w biedzie. Dlatego trzeba to robić z klasą. Skoro kalkujesz z telewizji, dlaczego tak słabo? Czy "Ranczo Wilkowyje" było zbyt trudnym przykładem? To jest przykład żartów z prowincjuszy, z których najgłośniej śmiać się będą sami prowincjusze - czyli są to dobre żarty. Jeżeli żart jest kiepski, to szkoda czasu, żeby go opowiadać. Jeżeli w ogóle można czynić jakieś teoretyczne założenia dla poczucia humoru, to jednym z podstawowych warunków dobrego żartu, jest brak negatywnych emocji wobec przedmiotu żartów. U Ciebie widzę coś przeciwnego, choć z treści tekstu dedukuję, że nie mieszkasz na wsi, bo nie masz bladego pojęcia, jak takie życie wygląda. A skoro nie są to dobre żarty, to jest to zwyczajna, niska pogarda.
2. Tekst literacki może przekazywać pogardę, poniżać itp. - ale ma robić to w jakimś celu. Tutaj takiego celu nie zauważyłem.
3. Jak napisałem wyżej, nie zauważyłem też żadnego innego celu tego opowiadania, czyli żadnego przesłania. Nie wiadomo, po jakiego brzdągala czarownice osiedliły się we wiosce, nie wiadomo, po co sama wioska. Na końcu dowiadujemy się, że czarownice mają zamiar w ciągu trzech pokoleń nawrócić wioskę na nowy-stary kult. Ale dlaczego akurat tę? I dlaczego akurat wioskę? I po co właściwie nawracać takich rozplotkowanych, głupowatych, przesądnych nierobów?
4. Zasadniczo tekst, moim zdaniem, nawet przesłania nie musi zawierać. Ale coś z niego musi wynikać. Czy to śmiech, czy to smutek, czy to żal, czy to nostalgia (serce gryzie). I efekt ten winien być zaplanowany przez autora. Tutaj czegoś takiego nie dostrzegam.
5. Najgłębszą refleksją tego tekstu było spostrzeżenie, że starsi mężczyźni mają kłopoty z oddawaniem moczu nocą. Zwrócę Ci uwagę, że:
- tylko niemowlęta i małe dzieci nie mają kłopotu z oddawaniem moczu nocą,
- w nocy zarówno starsi, jak i młodsi mężczyźni zasadniczo wolą spać niż oddawać mocz.

Cieszę się, że nie jestem redaktorem. Nie wiem, co by na to powiedział zawodowiec, ale moim zdaniem to "coś" jest nie do uratowania. Zawiera jeden pomysł, który można by rozwinąć w ciekawe opowiadanie fantastyczne, ale nie w tym tekście. Trzeba by napisać zupełnie nowy, inny.

Zatem nie zrażaj się ałtorze. Czytaj dużo mistrzów. Ucz się od nich, nie z telewizji. Pisz. A później czytaj, co napisałeś.
Nondum lingua suum, dextra peregit opus.

Awatar użytkownika
Młodzik
Yilanè
Posty: 3687
Rejestracja: wt, 10 cze 2008 14:48
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Młodzik »

Mam 18 lat to po pierwsze :).

Z księdzem to rzeczywiście, może to była niezbyt trafna metafora. Przyznaję się do błędu.

A jeśli chodzi o dialogi. Ten zarzut, że ludzie tak nie mówią, powtarzał się już wielokrotnie, ale ja się chciałem spytać o co dokładnie ci chodzi? Że dialogi są drętwe, czy też stylizacja wzięta z kosmosu, znaczy, że wymyśliłem ją sobie na podstawie TV. Jeśli chodzi o możliwość drugą: ludzie TAK mówą. Dialogi stylizowałem na podstawie wypowiedzi moich dziadków którzy są właśnie ze wsi. Prawda mogłem sie w to jeszcze bardziej zagłębić, bo wioskowy język nie sprowadza się tylko do "ło" zamiast "o" na początku wyrazu i do "oni" zamiast "one", jednak nie mam jeszcze na tyle rozwiniętego... "słuchu pisarskiego" (?) jeśli wolno mi zastosować taki neologizm, by wychycić wszelkie charakterystyczne cechy, jak składnia czy inne przekręcenia wyrazów.

To tyle :)

Awatar użytkownika
flamenco108
ZakuŻony Terminator
Posty: 2229
Rejestracja: śr, 29 mar 2006 00:01
Płeć: Mężczyzna

Post autor: flamenco108 »

Młodzik pisze:Jeśli chodzi o możliwość drugą: ludzie TAK mówą. Dialogi stylizowałem na podstawie wypowiedzi moich dziadków którzy są właśnie ze wsi. Prawda mogłem sie w to jeszcze bardziej zagłębić, bo wioskowy język nie sprowadza się tylko do "ło" zamiast "o" na początku wyrazu i do "oni" zamiast "one", jednak nie mam jeszcze na tyle rozwiniętego... "słuchu pisarskiego" (?)
1. Może się jaki znajdzie, co dla hecy tak będzie mówił.
2. Jeżeli nie możesz wystylizować, nie stylizuj. To trudne i ryzykowne, jak widać, skoro wszyscy się tego czepiają. Stylizacja to pokusa, ale rzadko dobrze się udaje. Tutaj często przywoływano przykład Sienkiewicza: ludzie nigdy tak nie mówili, jak on stylizował, ale jego stylizacja była lepsza od rzeczywistości. Twoja jest gorsza.
3. Dialog literacki nie jest lustrzanym odbiciem dialogu rzeczywistego. Ale w wyobraźni czytelnika tak ma się właśnie przedstawić.
4. Twoi dziadkowie nie mówili "Łojezu, łociec, musimy przedsięwziąć jakieś środki". Stylizacja musi być konsekwentna.
Nondum lingua suum, dextra peregit opus.

Awatar użytkownika
Młodzik
Yilanè
Posty: 3687
Rejestracja: wt, 10 cze 2008 14:48
Płeć: Mężczyzna

Re: Babski wywiad, czyli plotki i ploteczki

Post autor: Młodzik »

Po pierwsze: dziękuję :).
Szczęściem nie należę do "niedocenionych geniuszy" więc się nieobrażam za zjadliwość :).
Może jednak spróbuję nieśmiało zaoponować w pewnych punktach, podając przykłady z życia wzięte.
flamenco108 pisze:1. Ossochozi, czyli o czym właściwie to jest?
2. I czy tytuł w ogóle do tego pasuje?
Tytuł jak i ogólne założenia tekstu wziąłem z życia moich dziadków oraz pewnych komentarzy jakie padły w rodzinie na ten temat. Jako że dziadkowie mieszkają tuż obok mnie, więc mogę dość dokładnie obserwować ich życie (i blagam: niechże ktoś mi wreszcie uwierzy, że właśnie w ten sposób się wysławiają). Pomysł na tytuł poddał mi tata (nieświadomie) mówiąc że w domu dziadków jest wywiad i kontrwywiad (że babski to dlatego że głównie babcie plotkują), a miał na myśli ciągłe plotki. Czy tytuł pasuje do całości? W moim mniemaniu tak, skoro chciałem się ponaśmiewać z plotek. Jak to wyszło? Tu zdaję się całkowicie na doświadcene forumowiczów :).
flamenco108 pisze:O bohaterach opowiadania, kochanieńki, mówisz "wioskowi", jakby to była jakaś konkretna kategoria ludzi.
Czy zmiana na "wieśniacy" byłaby satysfakcjonująca ;>?
flamenco108 pisze:Bo czarownice miały bardzo istotny powód, żeby się osiedlić właśnie w tej trzepniętej w czaszkę wiosce.
A czy w każdym wypadku autor musi prowadzić 10stronicowy wywód wyjaśniając dlaczego taką a nie inną decyzję podjął bohater/bohaterowie, popierając ją szczegółową analizą psychologiczną i konkretnymi wydarzeniami z przeszłości, które by taki wybór uzasadniały ;>?
flamenco108 pisze:A willa sama się wybudowała. Nikt nie zauważył, bo było to w czasie, kiedy BMW przejeżdżało za oknem.
Czy istnieje jedna prawidłowa kolejność opisywania zdarzeń? Pisząc "nowowybudowana" miałem na myśli, że została niedawno wybudowana. Czy taka zamiana byłaby satysfakcjonująca? Ten konkretny przypadek uważam za czepialstwo ze strony szanownego komentatora.
flamenco108 pisze:Bo nie stare. Ledwo weszły, to się sprowadziły i mieszkają, więc widać, że bez mężów. A okno tak małe, że kochanieńka (łona nawet gazety czyta!)musi to łopowiadać. I łod razu taka wnikliwa, że i połetke, i biznełumen, i kucharkę rozpoznała. I wiek.
Po pierwsze - błąd z mojej strony. Nie wyjaśniłem tego dostatecznie (znaczy się, sprawy z oknami) więc bardzo przepraszam :). Po drugie - gdy już stwierdzić że pani Józia nie miała możliwości zobaczenia tego co Ala w sąsiednim pokoju (znaczy się, nie podbiegła do okna), to wyjaśnienia ze strony Alicji wydają się jak najbardziej na miejscu. Po trzecie - z przenikliwością Ali rzeczywiście przesadziłem, ale też istotą plotkowania jest wysnuwanie cudacznych wniosków na podstawie strzępków informacji. Jednak biorąc pod uwagę marną jakość komediową tekstu to mnie nie usprawiedliwia :). Po czwarte - co jak co ale wiek można określić z całkiem niezłym przybliżeniem na podstawie samego spojrzenia.
flamenco108 pisze:I mur się na nie nie zawalił? Na którą z kolei mszę dzwony nawoływały wioskowych? Ile razy dziennie wioskowi chodzą na mszę?
Mur z jakiego powodu miałby się zawalić? Napisałem że jest omszały a nie, że ledwo stoi XD. Ale to mój błąd. Powinienem napisać "murek" bo i o to w domyśle mi chodziło :). Z mojego doświadczenia (tj. z rozmów z dziadkami) niektórzy mogą chodzić więcej niż raz do kościoła w niedzielę. Do tego, jeśli kościółek mieścił ledwie 200 parafian, to raczej należy się spodziewać, że wieśniacy raczej w kilku turach chodzą na msze w niedzielę.
flamenco108 pisze:A zatem dostaliśmy istotną wiadomość, że:
- łazienka przylega do sypialni
- w łazience jest wygódka
- w wygódce można spuścić wodę (znaczy to też, pani Ala ma dość pieniędzy, żeby nie oszczędzać na szambie... A może ta wieś jest skanalizowana?)
- żeby zobaczyć światło, trzeba przyzwyczaić wzrok do ciemności
A jak napisałem tylko "nowowybudowana willa" to nażekałeś (odejmując złośliwą otoczkę), że to jest zbyt mało szczegółowy opis. Teraz, że jest nazbyt szczegółowy. Choć kto wie, może masz rację :)? Ze światłem - mój błąd (biję sie po raz setny w pierś XD).
flamenco108 pisze:Jak później się dowiemy, reszta wsi nic nie zauważyła. Chociaż zasadniczo zajmuje się tylko plotkowaniem.
Halo! Była noc, toż to każdy przyzwoity człowiek wtedy śpi, toż to tylko pania Alę wtedy do wc pognało :).
flamenco108 pisze:No właśnie, co poczuła osoba nieszczególnie tolerancyjna na widok czarów? Skoro na odchył reagowała wręcz alergicznie, to na czary zupełnie alergicznie. Czyli wiadomo: dostała wysypki, astmy, spuchła, a z głowy sypnął się jej łupierz.
Czy każda moja metafora musi być tak zjadliwie komentowana XD? Dobrze więc, zaprzestanę metafor :).
flamenco108 pisze:Wyjaśnij mi ałtorze: dlaczego pani Alicja tacha wiadro wody (zakładam, że na trasie z plebanii do domu), skoro wlecze też ze sobą księdza, a w domu ma bieżącą wodę, o czym już nas zawiadomiłeś opisując akt spuszczenia wody w wygódce?
Hmm... najwyraźniej błąd w sposobie prowadzenia narracji z mojej strony. Całość miała być opisywana z punktu widzenia obserwatorów, dlatego nie mogłem napisać że jest to wiadro wody święconej. Choć później sama Ala (pośrednio) wyjaśnia, że to jest woda święcona, więc do końca nie jestem pewien czy to czepialstwo, czy rzeczywiście niejasność narracyjna.
flamenco108 pisze:- mnóstwo błędów ortograficznych (choć mogło być gorzej),
Jakich konkretnie błędów ortograficznych, jeśli można wiedzieć? Bo chciałem zapewnić, że na prawdę rzetelna osoba czytała ten tekst i rzadnych nie wychwyciła (lub je poprawiła).

Należałoby się teraz pokornie przyznać do wszystkich błędów i obiecać poprawę, nieprawdaż? Przyznaję się do istnienia w tym tekście ogromu dziur logicznych i marnej jakości humorystycznej i obiecuję też już więcej nie brać się za teksty w domyśle prześmiewcze (bo i nie jest to moja ulubiona kategoria). Nie przyznaję sie natomiast do błędu w stylizacji języka wieśniaków (pomijając filtr komediowy). I ogółem to tyle :).
Dzięki wielkie za konstruktywną i zjadliwą krytykę :).

Awatar użytkownika
inatheblue
Cylon
Posty: 1013
Rejestracja: pt, 10 cze 2005 16:37

Post autor: inatheblue »

Ksiądz może poświęcić wodę "na miejscu". Nie trzeba tachać wiader :)
Stylizacja jest kulawa. Powtarzam, ludzie tak nie mówią. To tak, jakby opisać biologów molekularnych mówiących w kółko i na okrągło technobełkotem. Mówiąc krótko, sztuczność, przegięcie.

No i właśnie, "wieśniacy"... w twojej głowie to nie są nie rolnicy, nie mieszkańcy wsi, nie chłopi nawet, tylko wieśniacy. Popracuj nad wczuciem się w bohaterów, empatią. Każdych bohaterów, a nie tylko tych głównych i oświeconych. Wtedy i dialog będzie lepszy, i stylizacja przestanie być karykaturą.
Ostatnio zmieniony pt, 27 lis 2009 14:23 przez inatheblue, łącznie zmieniany 3 razy.

Awatar użytkownika
emigrant
Pćma
Posty: 224
Rejestracja: wt, 11 lis 2008 20:26

Post autor: emigrant »

Flamenco, Twój tekst to nie jest recenzja tylko w większości zwykła czepiactwo i złośliwości, przeważnie kulą w płot. Młodzik w większości to udowodnił odpowiadając na Twoje komentarze.

Tekst Młodzika mi się nie podobał. Najlepiej oddaje jego klimat słowo: toporność i to zarówno jeśli chodzi o krytykę Nietolerancji jak i nieudolne usiłowanie naśladownictwa gwary ( tu Flamenco ma w/g mnie rację) przez dodawanie na początku do każdego wyrazu zaczynającego się na "o" spółgłoski "ł". Coś za mało chyba swoich dziadków słuchałeś, Młodzik.
Indianin uzbrojony był w uk i tą mahawkę.

Awatar użytkownika
Młodzik
Yilanè
Posty: 3687
Rejestracja: wt, 10 cze 2008 14:48
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Młodzik »

No jak pragnę zdrowia! Ja na prawdę zgadzam się z 90% krytyki, ale tego "ło" będę bronił jak lwica swoich młodych. Moi dziadkowie tak rzeczywiście mówią. Nigdy wcześniej na to uwagi nie zwracałem, ale pisząc ten tekst specjalnie się przysłuchiwałem. Racja, taki sposób pisania niemiłosiernie kontrastuje z nazbyt wydumanym słownictwem jak na wieśniaków (innego zamiennika dla określenia zbiorowości wiejskiej nie jetem w stanie określić, bo pragnę zaznaczyć, że mieszkaniec wsi nie zawsze równa się rolnikowi). Dalej, co do dziadków. Wczśniej mieszkali tuż przy granicy z Białorusią, więc może to jakaś lokalna gwara, bo już u cioć, które wychowały się w okolicach Radomia, obserwuję zupełnie inną gwarę (pozbawioną tego "ło"). Ale dobrze już więcej za komedie się nie biorę, bo wyraźnie mi nie wychodzą, pomijając już ogólną toporność moich "umiejętności" tfu-rczych :).

Awatar użytkownika
Albiorix
Niegrzeszny Mag
Posty: 1768
Rejestracja: pn, 15 wrz 2008 14:44

Post autor: Albiorix »

Na swiecenie wody z kranu pod krzyzowym ogniem zaklec moze nie byc czasu. Zreszta a to wiadomo czy czarownice w ogole maja kran?

Ogolnie, swiat nie trzyma sie u podstaw. Na zdrowy rozum skuteczna,jednoznacznie nadnaturalna, bajkowo-rpgowa magia nie klei sie ze swiatem realnym, bo natychmiast powstaja problemy typu 'jak w ogole mozliwy jest sceptycyzm wobec czarow i jak uchowala sie niemagiczna cywilizacja jaka znamy' albo 'jakim cudem magowie nie rzadza swiatem'. Rozwiazan sa dziesiatki (np rownolegle swiaty, magia ograniczona do specjalnych miejsc, konspiracja i spisek, niewiarygodni swiadkowie, niejednoznaczne czary) i to jakie uzasadnienie wybierzemy decyduje o ksztalcie i klimacie historii. Konflikt racjonalnego i nieracjonalnego to tlo wiekszosci horrorow, urban fantasy, gotyckich romansow i czego tam badz. W tym tekscie ten problem nie istnieje. Wiedzmy otwarcie lataja sobie przed normalnymi trzezwymi ludzmi i nic. I to nie jest bardzo wiarygodne.
nie rozumiem was, jestem nieradioaktywny i nie może mnie zniszczyć ochrona wybrzeża.

ODPOWIEDZ