Moja żona

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Metallic
Kadet Pirx
Posty: 1276
Rejestracja: sob, 22 mar 2008 21:17
Płeć: Mężczyzna

Moja żona

Post autor: Metallic »

Tekst popełniony w ubiegłe wakacje. Jest to... hmm... a zresztą, stwierdźcie sami. Traktuję to opowiadanie z przymrużeniem oka, ciekaw jestem, co powiecie.



Kiedy pewnego lipcowego wieczoru do „Drapieżnika” wszedł pewien mężczyzna, Kacper pomyślał, że wygląda na jeszcze bardziej zdołowanego niż on sam – choć do tej pory sądził, że jest to niemożliwe.
Facet nazywał się Andrzej Kolicki, czego Kacper dowiedział się trochę później. Wszedł do pubu i od razu ruszył do baru. Widać było, że jest tu nie pierwszy raz i że z nikim się nie umówił. Nie rozglądając się, usiadł przy barze, zamówił piwo i zaczął je powoli sączyć, wpatrując się ponuro w kontuar.
Zdawał się rozmyślać o czymś niewesołym. Kiedy nie popijał z kufla, podpierał głowę na rękach, sprawiając wrażenie zdesperowanego. Co jakiś czas przecierał oczy, jakby był bardzo zmęczony.
Kiedy skończył pierwsze piwo, zamówił kolejne. Wtedy też zaczął rozglądać się po sali.
Kacper siedział samotnie przy jednym ze stolików nieopodal.
Kiedy ich spojrzenia się spotkały, coś przykuło je na dłuższą chwilę – jak gdyby porozumieli się na płaszczyźnie telepatii. Dwóch samotnych facetów w pełnym świetnie bawiących się młodych ludzi pubie – niczym dwa wciśnięte na siłę puzzle należące tak naprawdę do innego kompletu. Dwoje ludzi, którym życie skopało dupę, pogrążonych w milczącej konsternacji.
Kacper zobaczył, jak tamten wstaje i idzie w jego stronę.
Stanął naprzeciw niego i wyciągnął rękę nad stołem.
- Kolicki Andrzej.
- Kacper. Wadzisz… - dodał po chwili.
Kolicki zmieszał się.
- Okej, sorry… - odwrócił się, jakby chciał odejść.
- Nie, zaczekaj – Kacper poczuł, że się czerwieni. – Tak się nazywam. Wadzisz.
Kolicki uśmiechnął się niewyraźnie i usiadł. Pociągnął długi łyk piwa, po czym powiedział nagle prosto z mostu coś, co zdawało się strasznie ciążyć mu na duszy i chciał się tego pozbyć:
- Moja żona jest potworem.


* * *


Byli jak czarne i białe pola na szachownicy. Jak dwa ustawione naprzeciw siebie lustra – jeżeli nie ma nic pomiędzy nimi, to co odbijają?
Kacper tak właściwie nie potrafił wskazać, kiedy został sam. Nie wiedział nawet, kiedy to się zaczęło. W pewnym momencie zorientował się po prostu, że takie słowa, jak „przyjaźń”, czy „bezinteresowność” nie istnieją, a ludzie, którzy się z nim zadają, robią to dla takich bądź innych korzyści. Kiedy sobie to uświadomił, powiedział im wprost, że nie będzie dla nich dłużej jak dojna krowa – a wtedy się od niego odwrócili. Nawet jeśli później tego żałował, było już za późno.
Od tamtej pory nie udawało mu się nawiązywanie długotrwałych kontaktów. Stał się uprzedzony i nieufny, stawiając nowo poznanych ludzi w świetle przeszłości. Większość zrażała się do niego, nim zdążała w ogóle bliżej go poznać.
Dopiero, kiedy tamtego wieczoru zobaczył wchodzącego do pubu Andrzeja Kolickiego, pomyślał, że być może są jeszcze nieliczni, którym warto zaufać. Choćby i ci wyglądający na tak samo zmaltretowanych przez życie, jak sam Kacper.
Od lat cierpiał samotność. A jak było z Andrzejem?
- Znowu się zaczęło – powiedział Kolicki, kiedy zrozumiał, że zapoznawcze konwenanse to nie to, po co przysiadł się do stolika Kacpra. – Nie mogę wytrzymać we własnym domu.
- Przez… żonę?
Kolicki kiwnął głową, a Kacper nagle zrozumiał.
- Aha, to… te dni miesiąca, tak? – zawahał się, nie chcąc być nieuprzejmy.
- Tak to nazywają. Te dni, w których moja młoda, piękna żonka zmienia się w potwora.
- Cóż… – Kacper chciał coś powiedzieć, lecz zmieszał się: jak miał go pocieszyć? Nigdy nie miał żony. Nigdy nie doświadczył na własnej skórze tego, o czym mówił Kolicki. Co niby miał mu powiedzieć?
- Cóż… - podjął po chwili milczenia – chyba trzeba to jakoś przeżyć, nie?
- To właśnie próbuję zrobić – rzekł Kolicki ponuro, unosząc do góry piwo.
Napili się.
- Ja nie mam tego problemu – odezwał się Kacper.
- Nie jesteś żonaty?
- Nie.
- I masz, ku**a, rację.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, Kacper sięgnął do kieszeni po papierosy.
- Palisz? – podsunął paczkę Kolickiemu.
- Nie. Próbowałem, myślałem że jakoś mi to pomoże, ale to gówno prawda, co mówią. Fajki wcale nie uspokajają.
- Ja tam po prostu to lubię.
Otwierał już zapalniczkę, lecz nagle się zawahał:
- Ale… nie przeszkadza ci to?
Machnął ręką.
- Pal, ile chcesz. – osuszył kufel do dna. – chcesz piwo?
Kacper spojrzał na swój prawie pełen.
- Może nie.
- W stresie żłopię za dwóch – skrzywił się Kolicki. – nawet nie czuję smaku. Zaraz wracam.
Kacper patrzył, jak odchodzi w stronę baru. Kiedy wrócił, rozmawiali dalej.
Podczas tej konwersacji dopadło go dziwne wrażenie, że kiedy już się trochę poznali, zaczęli czerpać jakąś dziwną otuchę z samej swojej obecności: Andrzej widział, że życie w samotności rozwiązuje co prawda problemy współżycia, lecz niesie wiele innych, Kacper za to pocieszał się, że nawet mając kogoś u boku nie jest wcale tak różowo.
Poczuł, że zaczyna lubić Andrzeja. Uświadomił sobie, że nie ma jednego sposobu na życie w szczęściu, lecz każdy musi odnaleźć swój własny.
Zarówno on, jak i Andrzej byli przykładem, że często człowiek zamiast na szczęście, znajduje sposób na piekło.


* * *


Ale, czy on nie przesadzał?
Czasem Kacper, słuchając opowieści Kolickiego, zastanawiał się nad tym. Czasem miał wrażenie, że prawie na pewno przesadza, choć w gruncie rzeczy chyba nie chciał, żeby tak było.
- Kiedy nie daję już z nią rady, wychodzę z domu – stwierdził Kolicki, kiedy spotkali się w „Drapieżcy” innego dnia. – Walę drzwiami i mam to wszystko gdzieś.
Kacper milczał, więc tamten ciągnął dalej:
- Zdziwiłbyś się, o jakie najmniejsze gówno potrafi zrobić problem. Brudny talerz w zlewie. Odsunięte krzesło. No, albo ta już legendarna pieprzona deska klozetowa.
- I jak długo tak…?
- Różnie. Kilka-kilkanaście dni. Nieważne, jak długo, zawsze zdąży doprowadzić mnie w tym czasie do ostateczności.
- No a co z… - Kacper zmieszał się.
- Z czym?
- No, czy wy w tym czasie… no wiesz.
Kolicki otworzył szeroko oczy i wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę. Wreszcie powiedział:
- Zwariowałeś?
Kacper nic nie odrzekł. Najwyraźniej zadał zbyt oczywiste pytanie. Po raz kolejny: skąd mógł cokolwiek o tym wiedzieć?
- Człowieku, słyszałeś o modliszkach? – zapytał Kolicki.
- Co konkretnie?
- Na przykład to, że samice modliszek po kopulacji odcinają partnerowi głowę, a następnie go zjadają.
Kacper trawił tę informację w milczeniu, zastanawiając się, co to ma do rzeczy, lecz odpowiedź nadeszła po chwili sama:
- Widzisz, właśnie dlatego w tym czasie nigdy nie próbuję. Bo… boję się, co będzie po.
Kacper parsknął śmiechem, sądząc, że żartuje. Lecz Kolicki miał bardzo poważny wyraz twarzy.
Po raz kolejny odniósł nieodparte wrażenie, że Andrzej przesadza.


* * *


Innym razem przyszedł do pubu z zabandażowaną ręką. Kacper siedział przy stoliku przeglądając nowy numer „Hard Rockera” i spostrzegł Andrzeja dopiero, gdy ten stanął przed nim.
- Przeciąłem się nożem – powiedział nerwowo Kolicki, jakby chciał uprzedzić wszelkie pytania i rozwiać wątpliwości.
- Oczywiście – odparł Kacper, choć do głowy przyszło mu co innego.
Kolicki usiadł przy stole i dopiero wtedy dostrzegł jego uważne spojrzenie.
- No co? – zapytał dużo ostrzej, niż powinien. – Pieprzony bandaż, nic więcej, na co się tak gapisz?
Dopiero co wyszedł z domu i najwyraźniej wciąż był wściekły. Oprócz złości, w jego wykrzywionych rysach Kacper dostrzegł coś jeszcze: przygnębienie.
- No, na co się tak, do cholery, gapisz?! – prawie krzyknął. – Może chcesz zobaczyć, co?
Zaczął odwijać bandaż.
- Zostaw – powiedział Kacper i powstrzymał go. – Skoro mówisz, że się przeciąłeś, to spoko.
Pochylił się nad czasopismem.
Zapadło długie milczenie. Kacper udawał, że zainteresował go jakiś wywiad, a Kolicki siedział nieruchomo, jakby zmieszany. Wreszcie odwinął bandaż, a Kacper zorientował się, że od początku zamierzał to zrobić.
- O ku**a – wyrwało mu się.
Na środku przedramienia Kolickiego widniały dwa długie, głębokie rozcięcia. Jeśli ktoś zrobił to nożem, musiał się nieźle przyłożyć.
- No dobra – rzekł Kolicki – to nie ja trzymałem ten nóż.
Zupełnie, jakby Kacper już się nie zorientował. Wyobraził sobie ładną, zgrabną, młodą kobietę. Ta kobieta miała jednocześnie rozwścieczoną twarz i wykłócała się o byle co. Gderliwa i zrzędliwa.
Jak widać, była również agresywna i niebezpieczna.
„Moja żona jest potworem” – powiedział kiedyś Kolicki.
- Mam już tego dosyć.
Kacper oderwał wzrok od ran i spojrzał mu w oczy.
- Jak to się stało?
Kolicki parsknął i pokręcił głową.
- To jest, ku**a, niesamowite. Nie mogę w to uwierzyć.
Wbił zrezygnowany wzrok w stół.
- Z nią jest coraz gorzej. Nie wiem, co się dzieje. Pieprzona psycholka. – spojrzał na bandaż. – Jezu.
- Jak to się stało?
Kolicki odchrząknął.
- Robiłem herbatę. Herbatę, rozumiesz? Kubek stał na stole. Chciałem wcisnąć trochę cytryny, nie, nie trochę, dużo: lubię dużo cytryny w herbacie.
- Ja też – wtrącił Kacper.
Zaśmiał się nerwowo.
- No więc wziąłem połówkę cytryny i ścisnąłem ją nad kubkiem, tyle, że trochę soku rozprysło się na boki i poplamiło obrus. Kilka małych plamek, zaraz by ich nie było! Wtedy weszła do kuchni…
Zamilkł.
- Zadzwoń na policję – powiedział Kacper. – nie wiadomo, co zrobi następnym razem… jak naniesiesz piachu albo coś.
Choć rany na ręce Andrzeja były przerażająco realne, na dźwięk własnych słów zachciało mu się parsknąć śmiechem. Na szczęście się powstrzymał.
- Nie, lepiej nie. – pokręcił głową Kolicki. Nagle jego oczy rozszerzyły się ze strachu: Kacper nie wiedział, dlaczego. Może wyobraził sobie konfrontację policjantów z jego rozeźloną żoną?
- Ten pieprzony obrus jest granatowy – powiedział nagle Kolicki. – nawet ja ledwo co widziałem te plamki. A ona stała dalej, w drzwiach kuchni. Ja pierdole. Normalnie tak dobrze nie widzi.
Kacper zastanowił się, co miały znaczyć te słowa. Lecz Kolicki nie powiedział już nic, tylko smętnie pokiwał głową.


* * *


Następnego dnia nie zjawił się w barze. Umówili się na siedemnastą, żeby pograć w bilard – Kacper wyraził wątpliwość z powodu „kontuzji” Andrzeja, lecz ten machnął ręką (zdrową). Zarezerwowali nawet stół na tę godzinę, gdyż inaczej musieliby czekać bardzo długo z powodu odwiedzających „Drapieżcę” tłumów nastolatków.
Z początku Kacper cierpliwie czekał, nie chcąc zrezygnować ze stołu, a następnie spotkać Kolickiego przy wejściu, przepraszającego za spóźnienie. Kilkakrotnie dzwonił, lecz bez skutku. Po dwudziestu pięciu minutach poważnie się zaniepokoił. Podziękował za rezerwację – chętnych było mnóstwo, więc nikt wiele nie stracił – i opuścił pub.
Wiedział, gdzie mieszka Kolicki. Osiedle Jagiellonów wznosiło się w centrum, całkiem nieopodal. Poszedł tam, wciąż mając nadzieję, że jednak spotka Andrzeja gdzieś po drodze.
Niestety jego nadzieje okazały się płonne. Po dziesięciu minutach stał już pod jego blokiem.
Wjechał windą na siódme piętro. Stanął przed drzwiami i zawahał się: co właściwie tak szybko go tu przywiodło? Martwił się o kumpla, czy podświadomie chciał zobaczyć na własne oczy jego żonę? Jeśli Kolicki nie przyszedł z powodu kolejnego małżeńskiego konfliktu, Kacper chyba nie powinien się w to mieszać. Z drugiej strony, skoro zaczęło dochodzić już do rękoczynów…
Przez chwilę stał przed drzwiami, niezdecydowany. Z wnętrza nie dobiegały żadne dźwięki.
Nacisnął dzwonek. Po krótkiej chwili w drzwiach pojawił się Andrzej.
- Kacper? Cześć. Umówiliśmy się na piątą, tak?
- Jest za dziesięć szósta.
Spojrzał na zegarek.
- Cholera jasna. – skrzywił się. – przepraszam cię, ale… wiesz, znowu… ehh, trochę to trwało.
Wyglądał na zmartwionego.
- Nic się nie stało – powiedział Kacper. – innym razem.
Zabierał się już do odejścia, lecz Andrzej zatrzymał go.
- Nie, zaczekaj! Pójdę z tobą. Napijemy się chociaż. Muszę wyjść, nie wytrzymam tu…
- No dobra.
- Chodź, ja tylko się przebiorę.
Kacper zawahał się przez chwilę, ale wszedł do mieszkania.
Znalazł się w zaciemnionym korytarzu. Widział stąd kuchnię, zamknięte drzwi, zabudowaną szafę. W łazience paliło się światło. Kolicki poprowadził go w przeciwnym kierunku, do pokoju gościnnego i posadził na kanapie.
- Zaczekaj chwilę, zaraz będę gotów. – i wyszedł.
Kacper rozejrzał się po pokoju. Był całkiem przytulny i skromnie, choć gustownie urządzony. W rogu stało stare, wiśniowe biurko z krzesłem do kompletu. Ściany pomalowane były na zielono. Światło przenikające przez żółte rolety lśniło na rogach oprawionych w ramki zdjęć, stojących na komodzie.
Wstał i wiedziony ciekawością, podszedł bliżej. Andrzej nie miał dzieci, toteż większość fotografii przedstawiała go tylko z żoną, na niektórych byli jeszcze jacyś znajomi. Kacper przyjrzał się jednej z nich, zrobionej gdzieś w górach: Kolicki stał na tarasie góralskiej chatki, obejmując w pasie kobietę. Była bardzo ładna: miała długie, kręcone ciemne włosy i zielone oczy. Uśmiechała się ciepło i sprawiała bardzo sympatyczne wrażenie. Czuł, że sam mógłby się zakochać w takiej kobiecie. W jednej chwili opowieści Andrzeja straciły na wiarygodności; w konfrontacji z jej zdjęciami stały się wydumanymi bzdurami.
Kacper nie wierzył, że ktoś taki może być potworem.
Usłyszał, jak otwierają się drzwi łazienki. Kiedy usłyszał zbliżające się kroki, mimowolnie zrobiło mu się gorąco. Odwrócił się, a kiedy żona Andrzeja weszła do pokoju, poczuł, że robi mu się słabo.
Trwało to zaledwie dwie sekundy, bo tuż po chwili rzuciła się na niego: Kacper poczuł, jak coś cięło go na odlew po klatce piersiowej, a potem wyżej, po krtani. Zobaczył fontannę swojej krwi tryskającej na komodę i obryzgującej zdjęcia. Ochlapana czerwoną posoką kobieta na fotografii wciąż uśmiechała się słodko.
Poczuł, że upada, lecz wciąż żył: wciąż przed oczami miał potworną istotę o owadziej głowie, z olbrzymimi, muszymi oczami, o chitynowej powłoce i dwóch długich, potężnych ostrzach na kształt kos zamiast ramion. Skoczyła na niego, klekocząc wystającymi z otworu gębowego szczypcami.
Kacper usłyszał kroki i kiedy szpony wbiły się w niego, łamiąc żebra, resztką świadomości zobaczył wchodzącego do pokoju Andrzeja.
- No nie, ku**a mać! – usłyszał, jak krzyczy. – Znowu nie mogłaś się powstrzymać? Ty to jednak wszystko musisz spierdolić, no nie? Wszystko! Cokolwiek, co sprawia mi przyjemność – nawet pójście na piwo!
W odpowiedzi rozległ się znów klekot szczypiec. Lecz oczy Kacpra zalała ciemność. Umarł i nie czuł już, jak modliszka przyssała się do jego ciała i zaczęła je pożerać.
- Nie myśl jeszcze, ku**a, że ja będę to sprzątał – rzucił na odchodnym Andrzej.
Zarzucił kurtkę na ramiona i wyszedł, trzaskając drzwiami. Poszedł, jak zwykle, do „Drapieżcy”: usiadł przy barze i zamówił piwo.
"...handlarz starym książkami odkrywa, że jego zarośnięte chwastami, najzwyklejsze w świecie podwórko jest znacznie dłuższe, niż się wydaje - w istocie sięga ono aż do samych bram piekieł."

Awatar użytkownika
Ika
Oko
Posty: 4256
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 11:26

Post autor: Ika »

Od razu masz po… rozmaitych częściach ciała, za niechlujstwo.

Na samym początku mamy takie zgromadzenie rzeczowników, które wprowadza delikatny zamęcik:
Kiedy pewnego lipcowego wieczoru do „Drapieżnika” wszedł pewien mężczyzna, Kacper pomyślał, że wygląda na jeszcze bardziej zdołowanego niż on sam – choć do tej pory sądził, że jest to niemożliwe.
To nam daje przedsmak stylu. Jakby się zastanowić to należałoby najpierw odstrzelić „Drapieżnika”, chociażby dlatego, że potem zmienia się w „Drapieżcę” i jest dowodem, iż zły autor nie przeczytał tekstu przed wklejeniem. Ten wieczór tez zasadniczo nie jest tu najważniejszy, można było go z pierwszego zdania wywalić, jest to zaledwie pewien wieczór, wcale nie szczególny, a informacja, iż jest lipcowy nie jest jakoś niezwykle frapująca.
Facet nazywał się Andrzej Kolicki, czego Kacper dowiedział się trochę później. Wszedł do pubu i od razu ruszył do baru.
Zgaduj-zgadula, kto wszedł do pubu? Moim skromnym zdaniem to „czego” aż w oczy kłuje. O czym Kacper dowiedział się nieco później. I chciałabym zwrócić uwagę, że ta konstrukcja zdania sugeruje, jakoby nazwisko miało jakieś szczególne znaczenie. Nie ma. No i ta zbitka: pub bar – ona, Panie, nie jest dobra. Co więcej, ona jest zła.
Widać było, że jest tu nie pierwszy raz i że z nikim się nie umówił.
Jak się rozpoznaje gościa, który z nikim się nie umówił? Tak od pierwszego rzutu oka rozpoznaje?
Naprawdę muszę to wiedzieć!
Nie rozglądając się, usiadł przy barze, zamówił piwo i zaczął je powoli sączyć, wpatrując się ponuro w kontuar.
Tu są pierwsze oznaki uwielbienia dla imiesłowów. Dlatego mamy informację, iż usiadł nie rozglądając się, ja bym chciała zobaczyć gościa, który tak długo siada, że jeszcze ma czas, by się w tym samym czasie rozejrzeć. Ale mało po pubach-barach chadzam, to pewnikiem nie zobaczę.
Dwa imiesłowy współczesne w jednym zdaniu to jak dwa grzyby w barszcz :).
Ale najbardziej mi się podoba:
Kiedy nie popijał z kufla, podpierał głowę na rękach, sprawiając wrażenie zdesperowanego.


Imiesłów jest śliczny. I sensownie użyty – ja, na ten przykład, siedzę pisząc, czasem: pracuję nucąc, a on: siedział sprawiając wrażenie. Mniam.

Kiedy – się powtarza, bardzo brzydko.

Ten fragment:
Kiedy ich spojrzenia się spotkały, coś przykuło je na dłuższą chwilę – jak gdyby porozumieli się na płaszczyźnie telepatii. Dwóch samotnych facetów w pełnym świetnie bawiących się młodych ludzi pubie – niczym dwa wciśnięte na siłę puzzle należące tak naprawdę do innego kompletu. Dwoje ludzi, którym życie skopało dupę, pogrążonych w milczącej konsternacji.
Zmógł był mnie.
Coś, co je przykuło, chyba te spojrzenia, zapewne do kontuaru baru. Płaszczyzna telepatii to coś, czego nawet nie potrafię sobie wyobrazić. Następnie składnia Dwóch samotnych facetów w pełnym świetnie bawiących się młodych ludzi pubie – oczy bolą czytać, mózg boli rozumieć. No i tajemnicza aczkolwiek zapewne głęboko uzasadniona, zmiana płci jednego z bohaterów: Dwóch samotnych facetów/ Dwoje ludzi. No i nie powiem, męczy mnie pytanie: w co były te puzzle wciśnięte były?
Mam nadzieję, że to nie horror i mi się nie przyśni. Tak sobie piszę, sprawiając wrażenie zmęczonej, więc pójdę spać. Jutro/Dzisiaj spróbuję raz jeszcze podejść do tego tekstu, sprawiającego mi opór.
Im mniej zębów tym większa swoboda języka

Awatar użytkownika
Kruger
Zgred, tetryk i maruda
Posty: 3413
Rejestracja: pn, 29 wrz 2008 14:51
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Kruger »

A ja widzę, mylę się być może, niekonsekwencję fabularną. Ujawnia się ona w końcówce tekstu.
Metallic pisze:No nie, ku**a mać! – usłyszał, jak krzyczy. – Znowu nie mogłaś się powstrzymać? Ty to jednak wszystko musisz spierdolić, no nie? Wszystko! Cokolwiek, co sprawia mi przyjemność – nawet pójście na piwo!
W odpowiedzi rozległ się znów klekot szczypiec. Lecz oczy Kacpra zalała ciemność. Umarł i nie czuł już, jak modliszka przyssała się do jego ciała i zaczęła je pożerać.
- Nie myśl jeszcze, ku**a, że ja będę to sprzątał – rzucił na odchodnym Andrzej.
Zarzucił kurtkę na ramiona i wyszedł, trzaskając drzwiami. Poszedł, jak zwykle, do „Drapieżcy”: usiadł przy barze i zamówił piwo.
Niepogrubiony tekst sugeruje takie rozumienie fabuły: Kolicki próbuje uciekać z domu i szuka bliskiej osoby, przyjaciela, który byłby dla niego odskocznią, ucieczką przed potworem. Ale potwór pozbawia go tej przyjemności. I nagle ostatni fragment swym brzmieniem sugeruje coś innego i to smaczniejszego, ciekawszego: Kolicki zastawia pułapki na ludzi i delikatnie ściąga ich do domu by dać pożywienie lub rozrywkę swej... żonie. Przyznam, że taki rozwój tekstu bardziej mi się podoba, ale wcześniejsze wypowiedzi Kolickiego do żony temu przeczą.
Czy pogrubiony fragment przeczy tym wypowiedziom i pierwszemu rozumieniu tekstu?
Sam w sobie nie. Niech będzie, że chłop naprawdę szuka przyjaciela i mu tego znalezionego żonka bezczelnie szlachtuje. Tylko pojawia się tutaj niekonsekwencja logiczna. Kolicki mówi do żony: Znowu nie mogłaś się powstrzymać? Czyli wcześniej taka sytuacja miała już miejsce (co sugeruje też trochę pogrubiony fragment). Więc po kiego grzyba Kolicki zaprosił Kacpra do środka? Z głupoty czy z premedytacji? Bo premedytacja sugeruje jednak fabułę z pułapką...

Druga rzecz. Narracja trzecioosobowa, ale prowadzona z punktu widzenia bohatera - Kacpra. Widzimy to co on widzi, poznajemy fakty w tym samym tempie co on. Pomaga to zbudować narastające napięcie, gdy Kolicki kolejnymi półsłówkami kreśli obraz grozy. Ale w końcówce Kacper umiera i nagle narracja przetacza się na drugą stronę i zaczyna być prowadzona z punktu widzenia Kolickiego. Nie potrafię uzasadnić, czemu to jest źle, czemu mi się to niepodoba, po prostu tak jest. Uważam, że opowiadanie i tekst winny kończyć się z chwilą zgaśnięcia świadomości Kacpra, byłoby dramatyczniej i lepiej.
Często widzi się inne rozwiązanie, ostatni, po śmierci bohatera, fragment narracji jest totalnie bezosobowy, relacjonuje tylko suche fakty i wydarzenia, jak relacja dziennikarza. Takie rozwiązanie, IMO też niedobre, widze jako lepsze od powyżej zastosowanego.
Być może, gdyby inne były proporcje? Gdyby fragmenty Kacpronarracji przetykały fragmenty Andrzejonarracji?

Jeszcze taka myśl mnie naszła, że byłby to naprawdę fajny kawałek grozy, gdybys zrezygnował z przymrużenia oka przy pisaniu i zrobił to w narracji z punktu widzenia Kolickiego, od początku do końca. Nawet nie trzecio, a pierwooosobowej. Taki Andrzej-narrator musiałby sączyć informacje powoli, mimo jego pełnej wiedzy i tak my czytelnicy stalibyśmy na równie z Kacprem, chwytalibyśmy te strzępy wiedzy, które Andrzej by nam rzucał. I wersja z pułapką... mniam.
"Trzeba się pilnować, bo inaczej ani się człowiek obejrzy, a już zaczyna każdego żałować i w końcu nie ma komu w mordę dać." W. Wharton
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA

Awatar użytkownika
Albiorix
Niegrzeszny Mag
Posty: 1768
Rejestracja: pn, 15 wrz 2008 14:44

Post autor: Albiorix »

Groza jak groza, samo życie raczej. Chociaż trochę wyidealizowane, bo pozwala mężowi chodzić regularnie na piwo :)
nie rozumiem was, jestem nieradioaktywny i nie może mnie zniszczyć ochrona wybrzeża.

Awatar użytkownika
Metallic
Kadet Pirx
Posty: 1276
Rejestracja: sob, 22 mar 2008 21:17
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Metallic »

Dzięki za komentarz :)
Kruger pisze:A ja widzę, mylę się być może, niekonsekwencję fabularną. Ujawnia się ona w końcówce tekstu.
Masz rację, zaznaczone przez Ciebie zdanie może powodować dwuznaczność w interpretacji. Powiem nawet, że pisząc je, mignęła mi w głowie taka myśl, że cała ta akcja z modliszką i sprowadzaniem kumpli do domu celowo mogłaby być grubszą intrygą. Jednak od początku do końca miałem zamiar, by to wszystko było przypadkowe (wersja, że Kolicki tylko szuka kumpli, by się oderwać od awantur w domu). Oczywiście w takim wypadku wychodzą pewne sprzeczności, o których wspomniałeś (incydent się powtarza, mimo to Andrzej zaprasza do domu kolejnych znajomych). Jest to niedopatrzenie z mojej strony.

Co do narracji i tego, że powinna zostać przerwana w chwili śmierci Kacpra - nie pomyślałem o tym nawet. Musiałem napisać tę końcową kwestię Andrzeja, nie mogłem się powstrzymać :P

edyta była raz
"...handlarz starym książkami odkrywa, że jego zarośnięte chwastami, najzwyklejsze w świecie podwórko jest znacznie dłuższe, niż się wydaje - w istocie sięga ono aż do samych bram piekieł."

Awatar użytkownika
Kruger
Zgred, tetryk i maruda
Posty: 3413
Rejestracja: pn, 29 wrz 2008 14:51
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Kruger »

Metallis pisze:Co do narracji i tego, że powinna zostać przerwana w chwili śmierci Kacpra - nie pomyślałem o tym nawet. Musiałem napisać tę końcową kwestię Andrzeja, nie mogłem się powstrzymać :P
Nie napisałem, że powinna, musiałbym umieć jakoś sensownie uzasadnić dlaczego, a potrafię co najwyżej uzasadnić swój degustibus. Natomiast potrzebę napisania ostatnich kwestii Kolickiego rozumiem, są jak najbardziej w porządku. Mogłyby być obie wypowiedziane nim zgasła świadomość Kacpra i wtedy by się urwała narracja... Ale to już gdybanie co by było gdyby.
"Trzeba się pilnować, bo inaczej ani się człowiek obejrzy, a już zaczyna każdego żałować i w końcu nie ma komu w mordę dać." W. Wharton
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA

ODPOWIEDZ