Moje Sny - Ciemność (~17k)

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
dacepowolny
Sepulka
Posty: 29
Rejestracja: pn, 15 mar 2010 07:40
Płeć: Mężczyzna

Moje Sny - Ciemność (~17k)

Post autor: dacepowolny »

“Evil, more evil than violence
Violent, more violent than death
Deadly, more deadly than man
I am yeah, yeah, I’m evil I am”



Raban przewracanego aluminiowego regału, przywędrował echem z głębi budynku, wytrącając mnie z drzemki. Otworzyłem oczy. Połyskliwa, jasno błękitna powierzchnia kafli monotonnie pokrywających ściany, odbijała jaskrawe światło jarzeniówek oświetlających oddział. Jak w dzieciństwie zrobiłem symetrycznego zeza starając się skupić spojrzenie na odległej o pięć centymetrów białej fudze i podziwiałem kątem oka, w dostępnej tylko dla wytrawnych śmiałków perspektywie, rozmazane refleksy świetlne. Natychmiast gdy się udało, zacząłem nerwowo mrugać, aby uniknąć trwałego uszkodzenia wzroku, czym zawsze mnie, smarkacza kiedyś, straszono. Zadowolony i uspokojony, obawy przed karą za zabronione zabawy wymazałem z pamięci do czasu następnej próby.
Nadal stojąc nieruchomo w kącie korytarza obok drzwi do kibli, zacząłem zastanawiać się - Co ja, ku**a, tutaj robię? - jałowa analiza przyniosła tylko jedną odpowiedź. – Wygląda na to, że znowu miałem zjazd.
Zawsze po atakach zasypiam w przedziwnych miejscach i pozach oraz budzę się nie pamiętając co się stało. Nie wiedzą co te ataki powoduje, nie do końca wiedzą jak to leczyć, co gorsza nie chcą powiedzieć jaki mają przebieg. Wiem tylko, że nie stwarzam zagrożenia dla siebie lub innych, więc mogę swobodnie przemierzać oddział. Kontakt z pacjentami i personelem ma podobno pomóc w leczeniu i faktycznie dzięki temu czuję się chyba lepiej.
W odruchu radości z rozpoznania bezpiecznego już położenia, dałem sygnał otoczeniu o ponownej gotowości do dalszych interakcji, bardzo realistycznie naśladując odgłos pierdzenia osobnika po obfitej lewatywie. Kropelki śliny utworzyły futurystyczny deseń na kaflach, wprawiając mnie w fascynację. Stałbym tak do końca świata, patrząc jak moje DNA poddaje się życiodajnej grawitacji, lecz widok ten został zasłonięty przez cień kogoś przebiegającego za plecami. Ucięło to kontemplację. Zachęcony odwróciłem się przekonany, że zaczyna się jakaś zabawa.
Może to będzie mój ulubiony berek parapetowy? - pomyślałem z podnieceniem. Ale ten ktoś najwyraźniej bał się przegranej, bo gnał korytarzem bez ociągania kierując się ku schodom.
Tak, to z pewnością berek parapetowy i do tego ten koleś wie, że jestem w nim dobry, dlatego tak zapieprza - wiadomo, że nikt nie lubi przegrywać. Pognałem za nim klaszcząc podklejonymi filcem kapciami. Pęd powietrza rozwiał mi wiązaną na plecach, ostemplowaną koszulę szpitalną i przyprawił o gęsią skórkę na gołych pośladkach. Zadziałało to na mnie niczym ostroga na rasowego konia wyścigowego.
Biegnąc mijałem sale chorych, gdzie wydawało mi się, że na łóżkach zamiast mniej lub bardziej ciekawych i schorowanych ludzi, leżały na pokrwawionych prześcieradłach stosy mięsa – karczki, łopatki, schaby, szynki i inne produkty pracowitego rzeźnika. Nie miałem czasu by sprawdzić, czy mnie oczy nie mylą i zastanowić dlaczego zajmują miejsca pacjentów? Berek pochłaniał mnie w pełni.
Niesiony galopadą dopadłem schodów i zbiegałem na niższe piętra, swawolnie biorąc wiraże na pełnym poślizgu kapci, kontrolowanym sprawnym uchwytem na metalowej poręczy. Ruch wirowy sprawił, że byłem bliski zatracenia w rozkoszy z zawrotów głowy płynącej, lecz bariera metalowych drzwi do piwnicy, na które w końcu wpadłem boleśnie uderzając w nie łysą głową, wyrwała mnie z tej otchłani. Nigdy tych drzwi nie przekraczałem, lecz tym razem stało się to mimowolnie, dzięki sile odśrodkowej wynikającej z masy mego wysportowanego inaczej ciała. Głuchy huk tego manewru zakończonego zatrzaśnięciem się drzwi rozbrzmiewał w piwnicy, a ja stałem nieruchomo niczym zastraszony przez dziadków poborowy na warcie.
- Co ja, ku**a, tutaj robię? - ulubione zdanie wyrwało mi się nim wzrok rozpoczął syzyfowe starania o przywyknięcie do grobowych ciemności. Toż to była piwnica, ciemna i zimna. Ale przede wszystkim ciemna. Urghhh! Strach wpełznął mi na plecy, łapiąc w wilgotnym i zimnym uścisku. Szmer w głębi nieznanych pomieszczeń, uświadomił, że nie jestem tu sam.
- Co z tego, że nie sam, jeśli ciemno tu jak w dupie! – krzyknąłem. Cały zdrętwiały zacząłem macać drzwi za plecami w poszukiwaniu klamki. Ni cholery, żadnej klamki ani czegokolwiek co pomogłoby uciec na schody nim będzie za późno. Zacząłem ciężko oddychać.
Nieźle debilu, teraz ten ktoś już wie, że ma do czynienia z płaczliwym tchórzem – skarciłem się w myślach. W dzieciństwie opieprz zawsze działał na mnie motywująco. Tym razem leniwy mózg również się poddał, zmuszony do gorączkowej pracy. Przypomniałem sobie, że zamiłowanie do berka sprowadziło na mnie te kłopoty. Skłonność do przesady i histerii pchnęły myśli jeszcze dalej.
Po jakiego wała leciałem za tym gościem? Nikt normalny nie pędzi na wyścigi do królestwa ciemności jakim jest ta nora – nie dość, że sytuacja jest ciężka to mi jeszcze mózg ppdsuwa głupoty, przecież to wcale nikt normalny nie był, w końcu jestem w szpitalu wariatów.
Wytężyłem wzrok. Nic, nawet najciemniejszy odcień szarości nie znajdował się w zasięgu. Od dziecka bałem się nocy i samotności, ogólnie ciemności, lecz szczególnie w piwnicach. Nerwy nie wytrzymały napięcia i skoczyłem naprzód, na oślep. Zdawało mi się, że z ciemności wyłaniają się pokryte zakrzepłą krwią ściany, pod którymi porozrzucano strzępy ciał nieszczęśników bestialsko rozszarpanych w pułapce, w którą ja również wpadłem. Zatrzymałem się sparaliżowany tym widokiem i mozolnie zacząłem przesuwać ku memu przeznaczeniu. Podnosząc wysoko gołe, ale za to z nastroszonym owłosieniem, nogi przekraczałem niewyobrażalnie wręcz zmasakrowane zwłoki. Większość wyglądała na pacjentów szpitala, lecz nie rozpoznawałem nikogo. Spora część była poćwiartowana i to najprawdopodobniej czymś o ząbkowanym ostrzu. Podobne ślady zostawały po użyciu noża, którym posługiwał się Rambo, mój dziecięcy bohater. Szkoda, że go tu ze mną nie było. Z pewnością doradziłby jak zapobiec tchórzliwej sraczce pchającej się okrężnicą. Szukając ratunku we wspomnieniach z filmu, przesuwałem się naprzód w pustej piwnicy. Krwawe obrazy znikły osamotniając ciemność.
Nagle rozległ się histeryczny chichot, który może miał być pojednawczym gestem, lecz wydający go uciekinier najwyraźniej nie zrozumiał zmiany w moich pościgowych intencjach. Jakiś przedmiot stuknął o betonową podłogę, a zaraz potem rozległ się chrzęst przesuwanych drzwi, najprawdopodobniej od windy. Ta z kolei po sekundzie ruszyła, nie pozostawiając wątpliwości co do przyczyny chrzęstu oraz dalszej drogi ucieczki niedoszłego kolegi. Zostałem sam.
Co teraz? – przedłożyłem zagubionemu rozumowi pytanie. Umęczone tytanicznym wysiłkiem nogi zgięły się w kolanach i na czworaka kontynuowałem spacer po łące, jak to w myślach sobie nazwałem, aby się mniej bać. Nawet debil nie powinien bać się spaceru po łące.
Przebrzmiałe dźwięki określały kierunek. Stada włochatych pająków, opancerzonych insektów i innych robali otaczały moje wypielęgnowane dłonie, nie podziwiając jednak manicure. Skąd to cholerstwo się tu wzięło? Ach tak. Łąka, jak to łąka, była pełna wszelakich żyjątek. Rozgarniając trawy i pełznąc natrafiłem ręką na coś, co od razu rozwiało obraz łąki. Znowu byłem w piwnicy. Zimny plastik niedużej strzykawki przywrócił mój obłąkany umysł do rzeczywistości. Strzykawka, tak to z pewnością była strzykawka i to ją Pieprzony Biegacz Odkrywca Ciemnych Piwnic porzucił.
Czekaj, czekaj. Tylko gdzie ten facet teraz jest? – ponowne poszukiwanie sensu zajęło mnie przez chwilę. No ta! Walnąłbym się w czoło, gdyby nie to, że po ciemku przy mojej zerowej koordynacji i tak bym nie trafił. Eryka! – od zawsze lubiłem przekręcać słowa tworząc własny słownik, bo w podstawówce pozazdrościłem tym od esperanto. Przecież dopiero co koleś wlazł do jakiejś windy i pojechał w siną dal.
Głupek, głupi głupek! – skarciłem się ulubioną wyzywanką młodszej siostry. W jaką siną? Windy jeżdżą tylko w górę lub w dół, pamiętałem to z wykładów na politechnice.
– Czyli pojechał w górę lub w dół – skwitowałem pod nosem.
Na języku poczułem wyraźne mrowienie, sygnał, że odstęp pomiędzy kolejnymi dawkami leków przekroczył dopuszczalny limit. To była moja jedyna potrzeba fizjologiczna. Pozostałe załatwiałem automatycznie tam gdzie stałem i tym co było pod ręką, tak jakby sranie, szczanie i jedzenie obsługiwał układ autonomiczny. Przełamując strach wstałem i machając przed sobą rękami dotarłem do ściany. Wyraźnie lepiła się i śmierdziała. Czy to mogła być krew? Niekoniecznie, może tylko ktoś pomazał ją miodem. Myśli wyraźnie szły już na skróty, koncentrując się na daniu głównym jakim było siedem różnokolorowych kapsułek spoczywających w plastikowym kubeczku przy moim łóżku.
Przywarłem do ściany niczym Spiderman, odgoniłem marzenia o ponownej próbie zostania jego następcą i szurając wydatnym brzuchem po cegłach przesuwałem się w prawo. Wybrałem ten kierunek tak jak to zawsze robiłem grając w Wolfensteina. Opłaciło się, natrafiłem na windę, teraz pozostała mi jedynie obawa czy oficer SS będzie w środku. Drżąc z podniecenia nacisnąłem namacany guzik i dźwig ruszył. Jak tylko zatrzymał się na moim poziomie szarpnąłem gwałtownie wdzierając się do środka. Winda była pusta. Na szczęście, bo w tej samej chwili uświadomiłem sobie, że w ręku nie trzymam ukochanego Walthera P38 tylko pustą strzykawkę.
Teoria o jedynych możliwych kierunkach przejażdżek windą potwierdziła się. Dwa przyciski mogłyby mi przypominać oczy robota lub otwory wielkiego guzika, ale jak na złość umieszczone były jeden nad drugim. Takich robotów nie znałem, choć R2D2 miał jeszcze dziwniejszą gębę. A więc okręcony guzik, guzik, guziiik, guuzik, guzek? Otrząsnąłem się z zamyślenia. Tak, guzik był mi potrzebny, aby ruszyć to cholerstwo i wydostać się z niebezpiecznej piwnicy.
- Tylko który nacisnąć? – szepnąłem. Gdzie ja byłem kiedy mózgi rozdawali?! W kolejce za fajkami stałeś – odpowiedź na zagadkę autorstwa siostry wydostała się migiem z pamięci. Ten mój intelekt już doprowadza mnie do szaleństwa, ewidentnie to ostatni sort, bo takie głupoty mi na język podsuwa, ale za to pamięć jest całkiem dobra. Wiadomo, że na dół to już nie pojadę. Nacisnąłem górny.
Lekki odlot towarzyszący przeciążeniu wydobył ze mnie błogi pomruk. Podróż trwała jednak krótko. Po chwili byłem już na parterze, a za dwie minuty w gabinecie dyrektorki ośrodka, do którego zgarnęli mnie z korytarza dwaj salowi.
Nie protestowałem jak mi niedelikatnie unieruchomili ręce i w pokornym skłonie prowadzili. Nie zaprotestowałem również jak już wylądowałem u niej. Tym bardziej, że widok jaki zastałem wielce mi odpowiadał. Trzydziesto letnia kobietka w żakiecie koloru mysiego stoi plecami do drzwi, spoglądając na grafik wiszący na ścianie. To chyba żakiet ją odziewa - domyślam się wpatrzony w jej nagie od pasa w dół ciało. Jeśli żakietem nazwać marynareczkę dopasowaną w talii oraz nagie krągłe pośladki i ładnie umięśnione uda golizną.
- Co ja, ku**a, tutaj robię? – zdradzieckie zdanie padło niszcząc niesamowite wrażenie. Chyba odjechana mózgowina wycwaniwszy się ponad własne możliwości chciała odkryć karty w tej rozgrywce. Dyrektorka słysząc me słowa oczywiście odwróciła się gwałtownie, lecz obraz golizny stał się blaknącym wspomnieniem. Baba stała przodem do mnie, ale w gaciach w kant.
- Wrrr! – tak zwykli reagować na zagrożenie przywódcy wilczych stad, które lubiłem oglądać na National Geografic, a ja dowodząc niejako słuszności teorii Darwina, dałem upust rozczarowaniu jakie mnie spotkało. Poczucie zbliżającego się kopnięcia w jaja też się na to złożyło.
- Panie... Proszę przypomnieć jak powinnam się do pana zwracać?
- Prince of Darkness, dyrko.
- Tia, panie Prince of Darkness. Będzie pan łaskaw wyjaśnić mi dwie sprawy.
- Co ja, k...? – wreszcie zaprotestowałem.
- Momencik, proszę mi dać skończyć, ja nie znoszę jak mi się przerywa. Po pierwsze dlaczego opuścił pan swoje piętro? Po drugie co pan robił z tą strzykawką w piwnicy?
- Po pierwsze w parapetowego biegam gdzie mi się chce, bo nie ma ograniczeń. Po drugie to strzykawka, którą znalazłem na łące i postanowiłem, że zabiorę ją na pamiątkę.
- Dość! – nie wiem dlaczego już miała dość skoro dopiero zaczęliśmy rozmawiać. Coś jednak wyraźnie ją wkurzyło. Zanim zdążyłem zaprotestować już salowi trzymali mnie w iście przyjacielskim niedźwiedzim uścisku.
- Szprycowałeś się gnoju! My latamy za tobą z kaczką, ścieramy rzygowiny, myjemy i znosimy wszystkie wybryki, a ty walisz w kanał i masz w dupie nasze starania!
O, w gluteus maximus kopana! Tego już było za wiele. Skoro żem jest Prince to nie dam się tak szmacić i szarpać. Wykonałem, wielokrotnie obserwowany na filmach ze Stefanem Seagalem, Ruch Obrotowy Uwalniający z Uchwytu Napastników i zacząłem spieprzać od oprawców. Pędziłem ile tchu w płucach i szybko zostawiłem w tyle spasionych bardziej niż ja grubasów, oczywiście dyrektorki nie wliczając bo ta i tak nie biegła z powodu zajmowanego stanowiska. Przez chwilę wydawało mi się, że jestem na bieżni stadionu w Seulu. Usłużnym kątem oka zaobserwowałem, że Ben już mnie odstawił, ale bardziej było dla mnie ważne gdzie jest Carl, bo wiadomo, że Bena i tak zdyskwalifikują.
Pech chciał, że zahaczyłem o gablotę z dyplomami i nagrodami przyznanymi ośrodkowi za sukcesy w walce o zdrowie podopiecznych. Regał jebnął z niemiłosiernym hukiem, ale nie przestałem biec, tylko ogłuszające dzwonienie w uszach nie pozwalało mi kontrolować postępów pościgu.
Początkowo podświadomie kierowałem się ku mojej sali wbiegając na ostatnie piętro budynku, ale będąc już w pobliżu wrzasnąłem odkrywczo w myślach. Matko z córką! Ty debilu! Przecież to pierwsze miejsce gdzie będą szukać! Dobrze jednak, że zwolniłem w jej okolicach, bo bym wpadł na jakiegoś pacjenta stojącego z twarzą przy ścianie. Pozbawiony chwilowo słuchu i ogłupiony reakcją personelu nie potrzebowałem zapasów na podłodze z jakimś wariatem. Tym razem jednak szczęście dopisało. Nie dość, że minąłem go zręcznie to jeszcze słuch mi wrócił! Niestety któryś z salowych musiał być w wyjątkowej dyspozycji, bo usłyszałem jego człapiącą pogoń.
Dopadłem drugiej klatki schodowej i zbiegałem na niższe piętra, swawolnie biorąc wiraże. Karuzela obrazów napędzała mój bieg, aż do czasu kiedy boleśnie uderzyłem w metalowe drzwi do piwnicy i wpadłem do środka. Wyhamowałem na kolanach, po kilku przewrotach przez bark wyuczonych na lekcjach wf. Doświadczyłem uniesienia spowodowanego widokiem zatrzaskujących się drzwi i znikającego za nimi światła, które niestety przyszło mi pożegnać. Był to piękny widok, coś na wzór panoramy zachodzącego słońca, tylko w olbrzymim przyspieszeniu, ale trochę za bardzo przypominał scenę z horroru, w której zakopują faceta żywcem.
- Co ja, ku**a, tutaj robię! – chciałem westchnąć, ale piskliwie zaskrzeczałem. Rozsypane myśli nie dawały się zebrać. Policzyłem nawet do dziesięciu, tak mi się przynajmniej zdawało. Dalej nic, a nawet ni huhu. Postanowiłem przynajmniej nie klęczeć i to udało się przeforsować. Kiedy już miałem uchwycić tą ciągle uciekającą i niemal eteryczną myśl odpowiadającą na egzystencjonalne - co dalej? - drzwi odcinające mnie od pogoni wypluły jej przedstawiciela.
Miałem przewagę nad ogłuszonym tym manewrem upierdliwym biegaczem i uznałem, że warto te kilka chwil poświęcić na przygotowanie do walki. Nie zamierzałem się poddać.
Będę jak Harrison Ford w Ściganym – pomyślałem. W ciemnicy trudno było coś wypatrzyć, więc skupiłem się na tym co było pod ręką. Nie musiałem daleko szukać. Nadal trzymałem strzykawkę. O dziwo była cała, a co ważniejsze i dużo bardziej dziwujące, teraz była pełna jakiegoś płynu. Czułem wyraźnie zwiększoną wagę i odciągnięty tłoczek. Ośmielony odkryciem zapragnąłem natychmiast użyć tej broni. Hmm, strzykawka, jak walczyć strzykawką? Błyskotliwy jak nigdy dotąd umysł ruszył z pomocą. Zakasałem rękaw i nie bacząc na liczne ślady po igłach i zwapnienia naczyń, pewnym ruchem dostałem się do żyły i wtłoczyłem zawartość.
W jednej chwili zrozumiałem prawdę jedyną, podstawową i wystarczającą. Poznałem wszystkie możliwe pytania i wszystkie możliwe odpowiedzi nurtujące nie tylko mnie i sąsiada alkoholika obok którego kiedyś mieszkałem, ale również ludzkość, a nawet wszechświat. Cudowne uczucie. Przejrzałem na oczy, bielmo opadło i już wiedziałem co ja tutaj robię.
Przestałem odbierać wrażenia z otaczającego świata, bo na to nie pozwalałem. Ważny byłem tylko ja i moja rzeczywistość, którą w pełni kontrolowałem. Miałem misję do wykonania i w związku z tym dużo pracy. Nigdy tak ochoczo się za robotę nie brałem. Zaśmiałem się krótko i wypuściwszy zbędną już strzykawkę wszedłem do windy i pojechałem wypełnić przeznaczenie pacjentów ośrodka. W kuchni odszukałem tasak do mięsa, a w kanciapie gospodarczej piłkę do metalu i sekator. Systematycznie, sala po sali zarzynałem i ćwiartowałem każdego napotkanego pacjenta. Personel na mój widok uciekał ratując swe marne żywoty, ale oni mnie nie obchodzili. Jeszcze nie przyszedł czas na ich lekarstwo.

____________________________
copywright by dacepowolny 2007
"w czterech ścianach własnych marzeń dopadnie Cię śmierć" TSA

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Dlaczego motto nie jest przetłumaczone?
Autor-szpaner.

edit: A po polsku nie opanował nawet ortografii...
Ostatnio zmieniony czw, 18 mar 2010 11:36 przez Małgorzata, łącznie zmieniany 1 raz.
So many wankers - so little time...

Xiri
Nexus 6
Posty: 3388
Rejestracja: śr, 27 gru 2006 15:45

Re: Moje Sny - Ciemność (~17k)

Post autor: Xiri »

Powiem szczerze, że już zniechęciłam się do czytania na samym początku. Za dużo zbędnych szczegółów, źle dobrane wyrazy, za duża komplikacja opisu - żeby wyobrazić sobie sytuację, musiałam pogłówkować jak przy zadaniu z matmy - nieprzemyślane zupełnie. Weźmy pierwszy cytat:
dacepowolny pisze:
Raban przewracanego aluminiowego regału, przywędrował echem z głębi budynku, wytrącając mnie z drzemki. Otworzyłem oczy. Połyskliwa, jasno błękitna powierzchnia kafli monotonnie pokrywających ściany, odbijała jaskrawe światło jarzeniówek oświetlających oddział. Jak w dzieciństwie zrobiłem symetrycznego zeza starając się skupić spojrzenie na odległej o pięć centymetrów białej fudze i podziwiałem kątem oka, w dostępnej tylko dla wytrawnych śmiałków perspektywie, rozmazane refleksy świetlne.
1. Jak to się dzieje, że osoba drzemiąca wie, zanim się rozbudzi, że gdzieś tam daleko przewraca się regał i jest on jeszcze aluminiowy?

2. Jasnobłękitna - piszemy razem.

3. Nie jestem pewna, czy w tym przypadku można użyć wyrazu "monotonnie", który raczej określa brzmienie dźwięku albo pewną czynność, która wykonuje się przez pewien czas identycznie. Np. monotonnie mówić, recytować wiersz, monotonnie szumiał silnik.
Połyskliwa, jasno błękitna powierzchnia kafli monotonnie pokrywających ściany, odbijała jaskrawe światło jarzeniówek oświetlających oddział.
Tu już się zamotałam zupełnie. A informacja, że jarzeniówki oświetlają oddział jest zbędna... bo co innego one mają robić? Zresztą jarzeniówki z zasady ślą jaskrawe światło, chyba że się akurat psują.
Jak w dzieciństwie zrobiłem symetrycznego zeza
Hę? Zez to zez ;)
Jak w dzieciństwie zrobiłem symetrycznego zeza starając się skupić spojrzenie na odległej o pięć centymetrów białej fudze i podziwiałem kątem oka, w dostępnej tylko dla wytrawnych śmiałków perspektywie, rozmazane refleksy świetlne.
Rozumie ktoś może, o co chodzi w pogrubionej części? Jaki wpływ na fabułę ma to, że fuga znajduje się dokładnie 5 cm od nosa obserwatora? I jeszcze informacja, że jest biała? Swoją drogą fugi w podobnych obiektach są z zasady białe.

cytat i wyraz

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Jak się domyślam, Xiri, ten zez może być obuoczny (i wtedy jest symetryczny) lub jednooczny (wtedy nie jest symetryczny).
A pogrubione, to tradycyjnie, bełkot => wychodzi z niego, że osoba robiąca obuocznego zeza, to śmiałek. Kłóciłabym się...
Z podobnych, a może nawet lepszych:
wzrok rozpoczął syzyfowe starania o przywyknięcie do grobowych ciemności
Ciąg dalszy dowodzi, że powyższe zdanie jest fałszywe (pomijając, że kulawe też okrutnie), zapewne dlatego, że kwestia "syzyfowości" nie jest przez Autora rozumiana.
Sądząc po "grobowych ciemnościach", podejrzewam też problemy frazeologiczne...

Przebrnęłam przez całość. Niestety, zasadniczo chciałabym wiedzieć: o co chodzi w tym tekście?
So many wankers - so little time...

Xiri
Nexus 6
Posty: 3388
Rejestracja: śr, 27 gru 2006 15:45

Post autor: Xiri »

Sądząc po "grobowych ciemnościach", podejrzewam też problemy frazeologiczne...
Albo autor stara się nie używać schematów ;)
Tu faktycznie jednak mógł użyć porównania: "ciemności niczym w grobie".

Z tym zezem nie chodziło mi o fachowe medyczne określenie, lecz samo użycie wyrazu "symetryczny" w tym przypadku, które powoduje, że typowy Kowalski zaczyna się intensywnie zastanawiać, jak taki rodzaj zeza wygląda. Imo wystarczyło napisać, że zrobiłem zeza - każdy sobie na pewno skojarzy, że chodzi o skierowanie obu źrenic na nos. Że zez jest symetryczny i jeszcze dopowiedzenie, że tak zezuje się w dzieciństwie (jakby dorośli nie zezowali), wydaje mi się tu zupełnie zbędne.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Xiri pisze:
Sądząc po "grobowych ciemnościach", podejrzewam też problemy frazeologiczne...
Albo autor stara się nie używać schematów ;)
Taki kredyt zaufania daję tylko tym Autorom, którzy opanowali językową podstawówkę. W pozostałych przypadkach zakładam zwyczajną niezdolność do klarownego wyrażania myśli => nie da się unikać czegoś, czego się nie zna.

Łapanka na potwierdzenie mojej tezy - za chwilę.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Zanim Małgorzata dokona profesjonalnej sekcji... :)
Xiri wskazała część błędów w pierwszym akapicie, więc ja się ograniczę tylko do wskazania.
Zadowolony i uspokojony, obawy przed karą za zabronione zabawy wymazałem z pamięci do czasu następnej próby.
To zdanie jest w kontekście poprzednich nielogiczne. Poza tym, jakie ma znaczenie dla tekstu informacja o zabawach z oczami?
Raban przewracanego aluminiowego regału, przywędrował echem z głębi budynku, wytrącając mnie z drzemki. Otworzyłem oczy(...)
Nadal stojąc nieruchomo w kącie korytarza (...)
Gość sypia na stojąco... Ciekawostka.
Zawsze po atakach zasypiam w przedziwnych miejscach i pozach oraz budzę się nie pamiętając co się stało. Nie wiedzą co te ataki powoduje, nie do końca wiedzą jak to leczyć, co gorsza nie chcą powiedzieć jaki mają przebieg. Wiem tylko, że nie stwarzam zagrożenia dla siebie lub innych, więc mogę swobodnie przemierzać oddział. Kontakt z pacjentami i personelem ma podobno pomóc w leczeniu i faktycznie dzięki temu czuję się chyba lepiej.
Z reszty tekstu wynika coś całkiem innego. Gość ma zwidy, bije się z pielęgniarzami, gania po parapetach (chyba?) a potrzeby fizjologiczne załatwia pod siebie. Całkiem nieszkodliwy.
W odruchu radości z rozpoznania bezpiecznego już położenia, dałem sygnał otoczeniu o ponownej gotowości do dalszych interakcji, bardzo realistycznie naśladując odgłos pierdzenia osobnika po obfitej lewatywie
Odruch radości objawia się udawaniem pierdzeniem... Czym objawia się odruch smutku. Rzyganiem?
Kropelki śliny utworzyły futurystyczny deseń na kaflach, wprawiając mnie w fascynację. Stałbym tak do końca świata, patrząc jak moje DNA poddaje się życiodajnej grawitacji, lecz widok ten został zasłonięty przez cień kogoś przebiegającego za plecami
Nie wiedziałem, że synonimem śliny jest skrótowiec DNA. Futurystyczny deseń, czyli deseń przyszłościowy. Tak?
A już zupełnie nie wiem czym życiodajna grawitacja jest...
No i widok zasłonięty przez cień kogoś za plecami. Nijak sobie nie mogę tego wyobrazić.
Pognałem za nim klaszcząc podklejonymi filcem kapciami
Kapie na filcu klaszczą o podłogę. Znaczy, element fantastyczny jest!
I w kapciach trudno się biega...
Niesiony galopadą dopadłem schodów i zbiegałem na niższe piętra, swawolnie biorąc wiraże na pełnym poślizgu kapci, kontrolowanym sprawnym uchwytem na metalowej poręczy
Bohater niesiony galopadą i kapciami pełnymi poślizgu, a wszystko to kontrolowane sprawnym uchwytem. Jak dla mnie – bełkot.
Ruch wirowy sprawił, że byłem bliski zatracenia w rozkoszy z zawrotów głowy płynącej, lecz bariera metalowych drzwi do piwnicy, na które w końcu wpadłem boleśnie uderzając w nie łysą głową, wyrwała mnie z tej otchłani.
Nie wiem, czy płynęła rozkosz czy ewentualnie głowa (Tak! Jatka!), ale rozkosz jest otchłanią i wyrwa z niej walnięcie łbem o drzwi. Metalowe drzwi.
Głowie, obojętnie, oddzielonej od ciała czy nie najwyraźniej nie szkodzi to wcale.
Nigdy tych drzwi nie przekraczałem, lecz tym razem stało się to mimowolnie, dzięki sile odśrodkowej wynikającej z masy mego wysportowanego inaczej ciała.
A ten niewysportowany gość brał takie wspaniałe wiraże. To pewno przez kapcie poślizgu pełne...
Głuchy huk tego manewru zakończonego zatrzaśnięciem się drzwi rozbrzmiewał w piwnicy, a ja stałem nieruchomo niczym zastraszony przez dziadków poborowy na warcie.
Huk manewru? Co to jest?
- Co z tego, że nie sam, jeśli ciemno tu jak w dupie! – krzyknąłem
Nic, to zdanie nie ma sensu.
Bezimienny bohater jest z kimś bliżej nieznanym w piwnicy i boi się, jak zeznaje Ałtor.
Nie pyta: kto tu jest? Gdzie jesteś? Albo milczy w oczekiwaniu na rozwój wypadków. Nie. Bohater wygłasza takie coś, ni w pięć ni w dziewięć.
Nieźle debilu, teraz ten ktoś już wie, że ma do czynienia z płaczliwym tchórzem – skarciłem się w myślach. W dzieciństwie opieprz zawsze działał na mnie motywująco. Tym razem leniwy mózg również się poddał, zmuszony do gorączkowej pracy. Przypomniałem sobie, że zamiłowanie do berka sprowadziło na mnie te kłopoty. Skłonność do przesady i histerii pchnęły myśli jeszcze dalej.
Przeczytałem powyższy fragment i kompletnie nie wiem o co tu chodzi. Opieprz (samoopieprz) działał motywująco, ale mózg się poddał. Co to znaczy? Motywacja zadziałał czy nie? I gdzie zostały pchnięte myśli bohatera? Co Ałtor chciał przez to powiedzieć?
Wytężyłem wzrok. Nic, nawet najciemniejszy odcień szarości nie znajdował się w zasięgu
W zasięgu czego?
Od dziecka bałem się nocy i samotności, ogólnie ciemności, lecz szczególnie w piwnicach
No, ale co w piwnicach? O czym właściwie mówi to zdanie?
Krwawe obrazy znikły osamotniając ciemność.
???
Nagle rozległ się histeryczny chichot, który może miał być pojednawczym gestem, lecz wydający go uciekinier najwyraźniej nie zrozumiał zmiany w moich pościgowych intencjach.
Przeczytałem to zdanie dziesięć razy i kompletnie nie wiem co Ałtor miał ma myśli.

A teraz problemy Ałtora z ciemnością w piwnicach.
W piwnicy było ciemno, choć oko wykol, tako rzecze tekst.
Co prawda, opis poszatkowanych zwłok jest tak skonstruowany, że czytając mam wrażenie, że one są tam realnie i bohater jest WIDZI.
Ale wątpliwości na korzyść Ałtora.
Bohater jest zamknięty w piwnicy z jakimś wariatem. Wariat wzywa winę (on najwyraźniej w ciemnościach widzi)
(...)chrzęst przesuwanych drzwi, najprawdopodobniej od windy. Ta z kolei po sekundzie ruszyła, nie pozostawiając wątpliwości co do przyczyny chrzęstu oraz dalszej drogi ucieczki niedoszłego kolegi. Zostałem sam.
Bohater nie zobaczył kabiny windy, jedynie ją usłyszał. Zatem, kabina windy oświetlona być nie mogła. Bohater szedł do niej na oślep. Bo:
Przywarłem do ściany niczym Spiderman, odgoniłem marzenia o ponownej próbie zostania jego następcą i szurając wydatnym brzuchem po cegłach przesuwałem się w prawo. Wybrałem ten kierunek tak jak to zawsze robiłem grając w Wolfensteina. Opłaciło się, natrafiłem na windę, teraz pozostała mi jedynie obawa czy oficer SS będzie w środku
Nie grywam z Ałtorem w Wolfensteina i nie wiem gdzie jest TEN KIERUNEK, ale mam wrażenie, że łysy gość dotarł do drzwi windy czepiając się ściany.
Ergo, nie wiedział gdzie one są.

Wsiada do windy i...
Dwa przyciski mogłyby mi przypominać oczy robota lub otwory wielkiego guzika, ale jak na złość umieszczone były jeden nad drugim. Takich robotów nie znałem, choć R2D2 miał jeszcze dziwniejszą gębę. A więc okręcony guzik, guzik, guziiik, guuzik, guzek? Otrząsnąłem się z zamyślenia. Tak, guzik był mi potrzebny, aby ruszyć to cholerstwo i wydostać się z niebezpiecznej piwnicy.
Tak! Bohater zobaczył przyciski!. Jak?! I mamy kolejny fantastyczny element.
Trzydziesto letnia kobietka w żakiecie koloru mysiego stoi plecami do drzwi, spoglądając na grafik wiszący na ścianie.
Letnia kobieta. Nie za gorąca taka. Czyli numerek z panią dyrektor odpada.
A co to jest to „trydziesto”?
Jeśli żakietem nazwać marynareczkę dopasowaną w talii oraz nagie krągłe pośladki i ładnie umięśnione uda golizną.
Golizną uda umięśnione... Bosz ty mój, Ałtor...
- Momencik, proszę mi dać skończyć, ja nie znoszę jak mi się przerywa. Po pierwsze dlaczego opuścił pan swoje piętro? Po drugie co pan robił z tą strzykawką w piwnicy?
Babka może i letnia jest, ale jasnowidz z niej - pierwsza klasa.
Wykonałem, wielokrotnie obserwowany na filmach ze Stefanem Seagalem, Ruch Obrotowy Uwalniający z Uchwytu Napastników i zacząłem spieprzać od oprawców.
Wiedziałem! No, po prostu wiedziałem! Film kopany ma wielkie wartości edukacyjne. A ludzie na jakieś kursy aikido chodzą, kasę wydają, a ty wystarczy komplet „Liberatorów” obejrzeć.
Kołek niewiary wraz z kawałem tynku leży na podłodze. Po raz kolejny.
Pozbawiony chwilowo słuchu i ogłupiony reakcją personelu nie potrzebowałem zapasów na podłodze z jakimś wariatem
Facet wyrwał się pielęgniarzom i ucieka. Co powoduje u niego ogłupienie... Logiczne.
Karuzela obrazów napędzała mój bieg, aż do czasu kiedy boleśnie uderzyłem w metalowe drzwi do piwnicy i wpadłem do środka. Wyhamowałem na kolanach, po kilku przewrotach przez bark wyuczonych na lekcjach wf.
.
Steven Seagal i Chuck w jednym.
A podobno był wysportowany inaczej. Kłamczuszek.
Kiedy już miałem uchwycić tą ciągle uciekającą i niemal eteryczną myśl odpowiadającą na egzystencjonalne - co dalej? - drzwi odcinające mnie od pogoni wypluły jej przedstawiciela. Miałem przewagę nad ogłuszonym tym manewrem upierdliwym biegaczem i uznałem, że warto te kilka chwil poświęcić na przygotowanie do walki. Nie zamierzałem się poddać.

Ort kursywą.
Po dłuższych rozmyślaniach poświęconych na zrozumienie co Ałtor miał na myśli powoli dochodzę do wniosku, że w tym szpitalu do piwnicy nie wchodzi się inaczej jak z byka, po piruecie na zakręcie schodów.
Czułem wyraźnie zwiększoną wagę i odciągnięty tłoczek.
Element fantastyczny numer trzy, czyli strzykawka zawsze pełna.
Zakasałem rękaw i nie bacząc na liczne ślady po igłach i zwapnienia naczyń, pewnym ruchem dostałem się do żyły i wtłoczyłem zawartość.

W piwnicy podobno ciemno było...
W kuchni odszukałem tasak do mięsa, a w kanciapie gospodarczej piłkę do metalu i sekator.
Jak wiadomo, wskazane narzędzia są łatwo dostępne w szerokim wyborze w każdym szpitalu psychiatrycznym...

A teraz Ałtorze o czym był ten tekst? W jaki sposób opisane zdarzenia wiodą do zakończenia?
Było tak.
Łysy i gruby gość, pacjent szpitala, najpierw kogoś goni do ciemnej i pustej piwnicy, gdzie znajduje strzykawkę.
Dlaczego tego kogoś gonił? Dlaczego ten ktoś uciekał? Czy uciekinier ma jakiś związek z porzuconą strzykawką? A jeżeli tak to jaki?

Łysy wjeżdża na górę windą, tam go łapią pielęgniarze. Rozmowa z jasnowidzącą dyrektorką.
Zupełnie nie wiem o co chodzi. Po co go do niej zabrano? Co wnosi do treści dialog z szefową szpitala? Dlaczego pacjent potem ucieka?

Prince of Darkness znów w piwnicy. Decyduje się wstrzyknąć sobie zawartość strzykawki. Po iniekcji morduje wszystkich pacjentów. Ciekawość, czemu nie personel? Co oznacza, wspomniane na końcu, enigmatyczne lekarstwo?
Mam wrażenie, że Ałtor wena wzięła i Ci się skończyła.
Tyle od mnie.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
dacepowolny
Sepulka
Posty: 29
Rejestracja: pn, 15 mar 2010 07:40
Płeć: Mężczyzna

Post autor: dacepowolny »

To chyba jeszcze nie koniec sekcji i łapanki? Mam nadzieję, bo jestem rozczarowany.
Małgorzata pisze:Dlaczego motto nie jest przetłumaczone?
Autor-szpaner.

edit: A po polsku nie opanował nawet ortografii...
Po angielsku również nie mówię najlepiej, tym bardziej za tłumaczenia się nie biorę :)
Taka niewinna ta szpileczka, że nie wiem jak odpowiedzieć - bo to cytat z kawałka heavy metlowej kapeli i miło mi jak czytelnik (nawet jeden na stu) dzięki wersji orygianlnej go rozpoznaje?
Xiri pisze:Powiem szczerze, że już zniechęciłam się do czytania na samym początku. Za dużo zbędnych szczegółów, źle dobrane wyrazy, za duża komplikacja opisu - żeby wyobrazić sobie sytuację, musiałam pogłówkować jak przy zadaniu z matmy - nieprzemyślane zupełnie.
Również powiem szczerze. Jak nie czytasz całości to mi nie pomożesz, choć ubawiłem się nieźle przy Twoich wątpliwościach dotyczących zeza. Tak bardzo Cię on zaintrygował, że dumny jestem z emocji, które potrafiłem wywołać. Dlaczego zmuszanie do główkowania, jak przy zadaniu z matmy, jest nieprzemyślane? Nie lubisz matmy? Są tacy co lubią :P
Xiri pisze:A informacja, że jarzeniówki oświetlają oddział jest zbędna... bo co innego one mają robić? Zresztą jarzeniówki z zasady ślą jaskrawe światło, chyba że się akurat psują
Mogą być po prostu wyłączone, ale ponieważ opowiadanie ma pewien tytuł (nie wiem czy zwróciliście na niego uwagę) ważne dla fabuły (to chyba Twój ulubiony zwrot Xiri?) jest wskazanie, że w szpitalu było jasno.
To, że oświetlały oddział też jest ważne bo pozwala na umiejscowienie akcji.
Jeśli bardziej odpowiadałoby Ci zdanie: Połyskiliwa powierzchnia kafli pokrywających ściany odbijała światło - to chyba dobrze, że reszty nie czytałaś. Ciekawe czy do takiego zdania też udałoby się przyczepić (tak, sugeruję czepianie się na siłę :P)? No chyba można, bo "nie rozumiem jakie znaczenie ma dla fabuły, że kafle były na ścianach i co innego mają robić jeśli nie połyskiwać i odbijać", itd. Ubaw setny.
Małgorzata pisze:A pogrubione, to tradycyjnie, bełkot => wychodzi z niego, że osoba robiąca obuocznego zeza, to śmiałek. Kłóciłabym się...
Z podobnych, a może nawet lepszych:
Cytat:
wzrok rozpoczął syzyfowe starania o przywyknięcie do grobowych ciemności

Ciąg dalszy dowodzi, że powyższe zdanie jest fałszywe (pomijając, że kulawe też okrutnie), zapewne dlatego, że kwestia "syzyfowości" nie jest przez Autora rozumiana.
Sądząc po "grobowych ciemnościach", podejrzewam też problemy frazeologiczne...

Przebrnęłam przez całość. Niestety, zasadniczo chciałabym wiedzieć: o co chodzi w tym tekście?
Dziękuję za komplement (pogrubienie). Bohater to wariat i powinien bełkotać, mieć zwidy, zwiechy i porąbane wrażenia. Szukanie w nich gładkich i logicznych przemyśleń nie ma sensu.

Kojarzę Syzyfa, np. pomagał mi na studiach w oblewaniu egzaminów z fizyki :P
Rozwiń proszę uwagę z problemami frazeologicznymi.
O co chodzi w tekście? Nie wynika z niego? To chyba poległem?
Przyśnił mi się kiedyś sen, w którym wcieliłem się w schizofrenika. Starałem się to opisać i dołożyłem trochę humrou.
Małgorzata pisze:Taki kredyt zaufania daję tylko tym Autorom, którzy opanowali językową podstawówkę. W pozostałych przypadkach zakładam zwyczajną niezdolność do klarownego wyrażania myśli => nie da się unikać czegoś, czego się nie zna.

Łapanka na potwierdzenie mojej tezy - za chwilę.
Bardzo proszę o komentarz pracy i oddzielenie jej od autora (dziękuję za Autora) - źle rozumiem zasady FF?
Prosze też o łapankę niezależną. Małgorzato, jestem pewien, że postawioną tezę jesteś w stanie uzasadnić samodzielnie.

Neularger, bardzo dziękuję Ci za obszerny komentarz (na takie czekam nadal). Jest w nim sporo ciekawych spostrzeżeń, ale też niemało zadziwiających mnie. Odniosę się do nich wieczorem.
"w czterech ścianach własnych marzeń dopadnie Cię śmierć" TSA

Bebok

Post autor: Bebok »

neularger pisze:
Kropelki śliny utworzyły futurystyczny deseń na kaflach, wprawiając mnie w fascynację. Stałbym tak do końca świata, patrząc jak moje DNA poddaje się życiodajnej grawitacji, lecz widok ten został zasłonięty przez cień kogoś przebiegającego za plecami
Nie wiedziałem, że synonimem śliny jest skrótowiec DNA. Futurystyczny deseń, czyli deseń przyszłościowy. Tak?
W stylizacji przyjętej przez autora zastąpienie śliny w danym kontekście przez DNA wydaje mi się dopuszczalne. Narrator jest uczestnikiem zdarzeń, opowiada właściwie językiem potocznym, poza tym to wariat.
Dalej, futuryzm to kierunek w sztuce. Po wpisaniu w googlach w zakładce grafika 'futurystyczny deseń' wyskoczyły mi między innymi obrazki przedmiotów w dziwne wzorki. Może więc da się zwrot obronić, ale przekonany nie jestem.
neularger pisze:
Pognałem za nim klaszcząc podklejonymi filcem kapciami
Kapie na filcu klaszczą o podłogę. Znaczy, element fantastyczny jest!
I w kapciach trudno się biega...
Kapcie klaszczą o stopy, a dokładniej to chyba o pięty, ale teraz nie sprawdzę, bo założone mam buty. Autor nie napisał nic o klaskaniu o podłogę.
neularger pisze:
- Co z tego, że nie sam, jeśli ciemno tu jak w dupie! – krzyknąłem
Nic, to zdanie nie ma sensu.
Bezimienny bohater jest z kimś bliżej nieznanym w piwnicy i boi się, jak zeznaje Ałtor.
Nie pyta: kto tu jest? Gdzie jesteś? Albo milczy w oczekiwaniu na rozwój wypadków. Nie. Bohater wygłasza takie coś, ni w pięć ni w dziewięć.
Bohater jest wariatem, dlaczego miałby reagować rozsądnie?
neularger pisze:
Czułem wyraźnie zwiększoną wagę i odciągnięty tłoczek.
Element fantastyczny numer trzy, czyli strzykawka zawsze pełna.
Nie rozumiem, skąd wniosek, że zawsze pełna?

Awatar użytkownika
Baranek
Mamun
Posty: 183
Rejestracja: śr, 10 sie 2005 18:16

Post autor: Baranek »

nie będę rozkładał tekstu na części, są lepsi w tym względzie. poza tym, nie ma sensu oceniać tekstu pod względem gramatyki, logiki czy też pod jakimkolwiek innym względem, nie ma sensu wskazywanie Ałtorowi błędów, bo to przecież nie są jego błędy, jeno błędy Bohatera-narratora. a ten wszakże jest wariatem. i tak tak sobie pomyślałem po przeczytaniu opowiadania i komentarzy:
Początkujący Ałtorze, jeśli nie jesteś pewien swoich umiejętności, uczyń bohaterem swojego tekstu wariata. będziesz mógł łatwo wytłumaczyć wszystkie obsuwy. bohater plecie bzdury - przecież to wariat. zachowuje się bezsensownie - to wariat.
dacepowolny, napisz może coś o normalnych, wtedy będzie można dostrzec Twój talent w całej okazałości.
rzadko zabieram głos, zwykle ograniczam się do czytania, ale tym razem wyjątkowo nie spodobał mi się ton jakim Ałtor odpowiada na uwagi komentujących.
i to by było na tyle.

Awatar użytkownika
Orson
Ośmioł
Posty: 686
Rejestracja: ndz, 05 kwie 2009 18:55

Re: Moje Sny - Ciemność (~17k)

Post autor: Orson »

Ohohoho, widzę, że Ałtor, to z tych butnych. Krew się będzie lać. Ale, od utoczenia komuś fachowo krwi jest Małgorzata i inni. Ja tylko dorzucę swoje marne trzy grosze.
“Evil, more evil than violence
Violent, more violent than death
Deadly, more deadly than man
I am yeah, yeah, I’m evil I am”
Ok, mamy sobie pierdzioszka, jak to nazywam. Zobaczymy po co Autor dał pierdzioszka. Może się okaże.

Jak w dzieciństwie zrobiłem symetrycznego zeza starając się skupić spojrzenie na odległej o pięć centymetrów białej fudze i podziwiałem kątem oka, w dostępnej tylko dla wytrawnych śmiałków perspektywie, rozmazane refleksy świetlne.
Czy bohater jest kameleonem?
Nie wiedzą co te ataki powoduje, nie do końca wiedzą jak to leczyć, co gorsza nie chcą powiedzieć jaki mają przebieg
Na ostatnie zagadnienie odpowiedziałeś sobie zdanie, albo dwa zdania wcześniej. Niekonsekwencja.
W odruchu radości z rozpoznania bezpiecznego już położenia, dałem sygnał otoczeniu o ponownej gotowości do dalszych interakcji, bardzo realistycznie naśladując odgłos pierdzenia osobnika po obfitej lewatywie. Kropelki śliny utworzyły futurystyczny deseń na kaflach, wprawiając mnie w fascynację. Stałbym tak do końca świata, patrząc jak moje DNA poddaje się życiodajnej grawitacji, lecz widok ten został zasłonięty przez cień kogoś przebiegającego za plecami.
Prowadzisz bardzo męczącą, nużącą i przeegzaltowaną narrację. Te zdania, w których czasownik jest na czasowniku, a obok nich ozdobniki i czasami nieadekwatne zamienniki, są po prostu męczące.
Ucięło to kontemplację.
Uciąć nie mogło. Złe słowo. Uciąć można sobie z rozkoszą coś, albo komuś wypowiedź, w kontekście oralnym.
Ale ten ktoś najwyraźniej bał się przegranej, bo gnał korytarzem bez ociągania kierując się ku schodom.
To można gnać i ociągać się? Szybka wolna Polska?
Ruch wirowy sprawił, że byłem bliski zatracenia w rozkoszy z zawrotów głowy płynącej, lecz bariera metalowych drzwi do piwnicy, na które w końcu wpadłem boleśnie uderzając w nie łysą głową, wyrwała mnie z tej otchłani
Litości, dobry człowieku. Płynącej z czego?
Nigdy tych drzwi nie przekraczałem, lecz tym razem stało się to mimowolnie, dzięki sile odśrodkowej wynikającej z masy mego wysportowanego inaczej ciała.

Wysportowane inaczej ciało? Wiem, miał być żarcik, ale nie wyszedł, chyba.
najciemniejszy odcień szarości
Hmmm?
Od dziecka bałem się nocy i samotności, ogólnie ciemności, lecz szczególnie w piwnicach.
Dlatego też zbiegł do piwnicy?
Nagle rozległ się histeryczny chichot, który może miał być pojednawczym gestem, lecz wydający go uciekinier najwyraźniej nie zrozumiał zmiany w moich pościgowych intencjach.

Gest?

Przebrnąłem przez całość, ale na tym miejscu skończyłem łapankę. O co chodzi? I gdzie tu fantastyka? I po co pierdzioszka na początku?
,,Mówię po hiszpańsku do Boga, po włosku do kobiet, po francusku do mężczyzn, a po niemiecku do mojego konia" Karol V Obieżyświat

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Autor pisze:
ja pisze:A pogrubione, to tradycyjnie, bełkot => wychodzi z niego, że osoba robiąca obuocznego zeza, to śmiałek. Kłóciłabym się...
Dziękuję za komplement (pogrubienie). Bohater to wariat i powinien bełkotać, mieć zwidy, zwiechy i porąbane wrażenia. Szukanie w nich gładkich i logicznych przemyśleń nie ma sensu.
Nie zakładaj, Autorze, że nie odróżniam kreacji postaci od kreacji Autora.
Powiedziałam, że Ty bełkoczesz, nie Twój bohater - i dokładnie to miałam na myśli.
Szaleństwo w literaturze ma rację bytu, oniryzm, abstrakcje, etc. - to wszytko ma obywatelstwa prawo.
Problem w tym, że te zabiegi muszą być w pokrętny sposób zrozumiałe dla odbiorcy, inaczej tekst nie spełni funkcji komunikatywnej. Prościej mówiąc, w tym szaleństwie musi być metoda.
U Ciebie jej nie dostrzegłam.
Zwyczajnie, nie tyle niezrozumiałe są zwidy bohatera, co informacje o tych zwidach - Neularger wskazał na kwestię ciemności, Xiri na wszechwiedzę w kwestii regału, etc. To nie bełkot bohatera, lecz przegięcie Autora ma tu miejsce.
Nie ma klucza do tego, o czym gada narrator, nie ma jasności, jak zakończenie wynika z ciągu opisanych bezpośrednim narratorem zdarzeń. Przez co tekst nie jest opowieścią, staje się zbiorem niejasnych epizodów, z których nie wynika dla odbiorcy żadna konkluzja - choćby najprostsza: że wie, o czym czytał.
I na tym polega bełkot w tym tekście, Autorze.

Niestety, tekst, nad którym pracuję, zajmuje mi więcej czasu niż sądziłam, więc z omówieniem dokładniejszym spóźnię się - przepraszam.

edit: Coś sobie przypomniałam. W kwestii motta.
1. Autorze, nie podałeś, czyj tekst wziąłeś do motta. To nie tylko nieuprzejme, to również NIELEGALNE. Naruszasz w ten sposób niezbywalne prawa autorskie twórcy tekstu.
2. Niezbyt dobrze znasz lengłydż, ale nie przeszkadzało Ci to użyć obcego motta? A powinno. Będę się upierać: albo dajesz tłumaczenie w przypisach choćby, albo nie dajesz obcego języka wcale. Albowiem tekst, który stawiasz przed oczy czytelnika, winien najpierw być zrozumiały dla Ciebie. Całościowo i dokładnie.
Nadal podtrzymuję: to motto jest przejawem zwykłego, ordynarnego szpanu.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Bebok pisze:
neularger pisze:
Pognałem za nim klaszcząc podklejonymi filcem kapciami
Kapie na filcu klaszczą o podłogę. Znaczy, element fantastyczny jest!
I w kapciach trudno się biega...
Kapcie klaszczą o stopy, a dokładniej to chyba o pięty, ale teraz nie sprawdzę, bo założone mam buty. Autor nie napisał nic o klaskaniu o podłogę.
Nie napisał też, że chodzi o pięty.
Pierwsze skojarzenie jest takie, że to jednak buty (kapcie) klaszczą o podłogę. Nie jest zadaniem czytelnika rozwiązywanie łamigłówek, co o co mogło uderzać, żeby wszystko logiczne było.
Bebok pisze:
neularger pisze:
Czułem wyraźnie zwiększoną wagę i odciągnięty tłoczek.
Element fantastyczny numer trzy, czyli strzykawka zawsze pełna.
Nie rozumiem, skąd wniosek, że zawsze pełna?
Bohater znajduje strzykawkę. Jak podejrzewam pustą. Upewnia mnie o tym powyższy fragment, mówiący, że strzykawka nagle została czymś napełniona. Skoro została napełniona, to wcześniej była pusta. Si?
I mamy trzy możliwości:
a. strzykawka od początku była czymś napełniona, a Autor źle poprowadził opis, sugerując coś innego,
b. strzykawka została napełniona podczas któregoś z epizodów, a Autor wspomnieć zapomniał,
c. strzykawka jest magicznym artefaktem i napełniła się sama. => Stąd "strzykawka zawsze pełna" albo "samonapełniająca się". :)
Ponieważ, tekst nie wspomina nic o a. i b. (a ja nie siedzę w głowie Autora i nie wiem czego zapomniał lub nie), muszę wybrać c.
Bebok pisze:
neularger pisze:
Kropelki śliny utworzyły futurystyczny deseń na kaflach, wprawiając mnie w fascynację. Stałbym tak do końca świata, patrząc jak moje DNA poddaje się życiodajnej grawitacji, lecz widok ten został zasłonięty przez cień kogoś przebiegającego za plecami
Nie wiedziałem, że synonimem śliny jest skrótowiec DNA. Futurystyczny deseń, czyli deseń przyszłościowy. Tak?
W stylizacji przyjętej przez autora zastąpienie śliny w danym kontekście przez DNA wydaje mi się dopuszczalne. Narrator jest uczestnikiem zdarzeń, opowiada właściwie językiem potocznym, poza tym to wariat.
Dalej, futuryzm to kierunek w sztuce. Po wpisaniu w googlach w zakładce grafika 'futurystyczny deseń' wyskoczyły mi między innymi obrazki przedmiotów w dziwne wzorki. Może więc da się zwrot obronić, ale przekonany nie jestem.
Stylizacji, jak dla mnie, w tekście nie ma. Poza tym, DNA w "stylizacji na mowę potoczną"? No, nie wydaje mi się.
Co do futuryzmu możesz mięć rację, choć może lepiej by było "abstrakcyjny wzorek" (ale to już dziedzina Autora).
A o wariatach poniżej.
Bebok pisze:
neularger pisze:
- Co z tego, że nie sam, jeśli ciemno tu jak w dupie! – krzyknąłem
Nic, to zdanie nie ma sensu.
Bezimienny bohater jest z kimś bliżej nieznanym w piwnicy i boi się, jak zeznaje Ałtor.
Nie pyta: kto tu jest? Gdzie jesteś? Albo milczy w oczekiwaniu na rozwój wypadków. Nie. Bohater wygłasza takie coś, ni w pięć ni w dziewięć.
Bohater jest wariatem, dlaczego miałby reagować rozsądnie?
Do tego co napisała Małgorzata o bohaterach-wariatach nic właściwie nie trzeba dodawać. Niezrównoważony bohater, to nie jest licencja na brak logiki w jego zachowaniu. Inne postacie w utworze rozumieć go nie muszą i nawet pewnie nie mogą (bo wariat), ale czytelnik rozumieć musi.
Co do inkryminowanego fragmentu.
Bohater jest zamknięty w ciemnej piwnicy i bliżej nieznanym, niebezpiecznym osobnikiem. I boi się. Normalne? Jasne. Dlatego oczekuję, że bohater zacznie się zachowywać jak normalna przestraszona osoba, chyba że, Autor powie inaczej. Wytłumaczy, że to wariat, ma odmienne postrzeganie rzeczywistość (bo wiadomo z głową nie wszystko ok) i inne reakcje. Ale Autor nie powiedział.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Orson
Ośmioł
Posty: 686
Rejestracja: ndz, 05 kwie 2009 18:55

Post autor: Orson »

Właśnie, ja też się zastanawiałem jak pierdziuszka ma się do całości.
,,Mówię po hiszpańsku do Boga, po włosku do kobiet, po francusku do mężczyzn, a po niemiecku do mojego konia" Karol V Obieżyświat

Bebok

Post autor: Bebok »

neularger pisze: Nie napisał też, że chodzi o pięty.
Pierwsze skojarzenie jest takie, że to jednak buty (kapcie) klaszczą o podłogę. Nie jest zadaniem czytelnika rozwiązywanie łamigłówek, co o co mogło uderzać, żeby wszystko logiczne było.
Twoje pierwsze skojarzenie było takie, że chodzi o podłogę, moje takie, że chodzi o stopy. Znaczy, skoro wypowiedziało się nas dwóch, a każdy inaczej, może nie ma co orzekać o błędzie autora. Poza tym odgłosu uderzania butów o podłogę chyba nie nazwałbym klaskaniem :) Masz oczywiście rację, że czytelnik nie po to, by dociekać, co autor miał na myśli, ale też autor nie po to, by wszystko podawać na talerzu, chyba że pisze instrukcje obsługi :> Przecież nie lubimy łopatologii, prawda?
neularger pisze:Stylizacji, jak dla mnie, w tekście nie ma. Poza tym, DNA w "stylizacji na mowę potoczną"? No, nie wydaje mi się.
Jak dla mnie jest :) Ale mniejsza o to, intryguje mnie Twoje przeczenie możliwości występowania w stylizacji na mowę potoczną skrótowca DNA. Wyjaśnij to jakoś, proszę. Bo chyba nie sugerujesz, że w tej stylizacji nie mogą występować żadne "mądre" wyrazy czy tam skróty? Moim zdaniem taki sposób użycia DNA, jak to zrobił autor, świetnie pasuje do mowy potocznej.

Odnośnie wariatów:
Nie zabrałem głosu w dyskusji na temat tego, czy bohater-wariat to alibi dla autora. Chodziło mi tylko wyłącznie o wyobrębniony przez Ciebie fragment.

e: z opóźnieniem zauważyłem uzupełnienie posta Małgorzaty.
Małgorzata pisze:Będę się upierać: albo dajesz tłumaczenie w przypisach choćby, albo nie dajesz obcego języka wcale.
A zdaje się Sapkowski bezczelnie wypisywał w swoich książkach tam, gdzie tłumaczeń nie było, coś w stylu: autor zachęca czytelnika do korzystania ze słowników i uczenia się języków. I tym mi z leksza podpadł, bo też wolę wszystko mieć po polsku :)

ODPOWIEDZ