Moje Sny - Ciemność (~17k)
Moderator: RedAktorzy
- dacepowolny
- Sepulka
- Posty: 29
- Rejestracja: pn, 15 mar 2010 07:40
- Płeć: Mężczyzna
Moje Sny - Ciemność (~17k)
“Evil, more evil than violence
Violent, more violent than death
Deadly, more deadly than man
I am yeah, yeah, I’m evil I am”
Raban przewracanego aluminiowego regału, przywędrował echem z głębi budynku, wytrącając mnie z drzemki. Otworzyłem oczy. Połyskliwa, jasno błękitna powierzchnia kafli monotonnie pokrywających ściany, odbijała jaskrawe światło jarzeniówek oświetlających oddział. Jak w dzieciństwie zrobiłem symetrycznego zeza starając się skupić spojrzenie na odległej o pięć centymetrów białej fudze i podziwiałem kątem oka, w dostępnej tylko dla wytrawnych śmiałków perspektywie, rozmazane refleksy świetlne. Natychmiast gdy się udało, zacząłem nerwowo mrugać, aby uniknąć trwałego uszkodzenia wzroku, czym zawsze mnie, smarkacza kiedyś, straszono. Zadowolony i uspokojony, obawy przed karą za zabronione zabawy wymazałem z pamięci do czasu następnej próby.
Nadal stojąc nieruchomo w kącie korytarza obok drzwi do kibli, zacząłem zastanawiać się - Co ja, ku**a, tutaj robię? - jałowa analiza przyniosła tylko jedną odpowiedź. – Wygląda na to, że znowu miałem zjazd.
Zawsze po atakach zasypiam w przedziwnych miejscach i pozach oraz budzę się nie pamiętając co się stało. Nie wiedzą co te ataki powoduje, nie do końca wiedzą jak to leczyć, co gorsza nie chcą powiedzieć jaki mają przebieg. Wiem tylko, że nie stwarzam zagrożenia dla siebie lub innych, więc mogę swobodnie przemierzać oddział. Kontakt z pacjentami i personelem ma podobno pomóc w leczeniu i faktycznie dzięki temu czuję się chyba lepiej.
W odruchu radości z rozpoznania bezpiecznego już położenia, dałem sygnał otoczeniu o ponownej gotowości do dalszych interakcji, bardzo realistycznie naśladując odgłos pierdzenia osobnika po obfitej lewatywie. Kropelki śliny utworzyły futurystyczny deseń na kaflach, wprawiając mnie w fascynację. Stałbym tak do końca świata, patrząc jak moje DNA poddaje się życiodajnej grawitacji, lecz widok ten został zasłonięty przez cień kogoś przebiegającego za plecami. Ucięło to kontemplację. Zachęcony odwróciłem się przekonany, że zaczyna się jakaś zabawa.
Może to będzie mój ulubiony berek parapetowy? - pomyślałem z podnieceniem. Ale ten ktoś najwyraźniej bał się przegranej, bo gnał korytarzem bez ociągania kierując się ku schodom.
Tak, to z pewnością berek parapetowy i do tego ten koleś wie, że jestem w nim dobry, dlatego tak zapieprza - wiadomo, że nikt nie lubi przegrywać. Pognałem za nim klaszcząc podklejonymi filcem kapciami. Pęd powietrza rozwiał mi wiązaną na plecach, ostemplowaną koszulę szpitalną i przyprawił o gęsią skórkę na gołych pośladkach. Zadziałało to na mnie niczym ostroga na rasowego konia wyścigowego.
Biegnąc mijałem sale chorych, gdzie wydawało mi się, że na łóżkach zamiast mniej lub bardziej ciekawych i schorowanych ludzi, leżały na pokrwawionych prześcieradłach stosy mięsa – karczki, łopatki, schaby, szynki i inne produkty pracowitego rzeźnika. Nie miałem czasu by sprawdzić, czy mnie oczy nie mylą i zastanowić dlaczego zajmują miejsca pacjentów? Berek pochłaniał mnie w pełni.
Niesiony galopadą dopadłem schodów i zbiegałem na niższe piętra, swawolnie biorąc wiraże na pełnym poślizgu kapci, kontrolowanym sprawnym uchwytem na metalowej poręczy. Ruch wirowy sprawił, że byłem bliski zatracenia w rozkoszy z zawrotów głowy płynącej, lecz bariera metalowych drzwi do piwnicy, na które w końcu wpadłem boleśnie uderzając w nie łysą głową, wyrwała mnie z tej otchłani. Nigdy tych drzwi nie przekraczałem, lecz tym razem stało się to mimowolnie, dzięki sile odśrodkowej wynikającej z masy mego wysportowanego inaczej ciała. Głuchy huk tego manewru zakończonego zatrzaśnięciem się drzwi rozbrzmiewał w piwnicy, a ja stałem nieruchomo niczym zastraszony przez dziadków poborowy na warcie.
- Co ja, ku**a, tutaj robię? - ulubione zdanie wyrwało mi się nim wzrok rozpoczął syzyfowe starania o przywyknięcie do grobowych ciemności. Toż to była piwnica, ciemna i zimna. Ale przede wszystkim ciemna. Urghhh! Strach wpełznął mi na plecy, łapiąc w wilgotnym i zimnym uścisku. Szmer w głębi nieznanych pomieszczeń, uświadomił, że nie jestem tu sam.
- Co z tego, że nie sam, jeśli ciemno tu jak w dupie! – krzyknąłem. Cały zdrętwiały zacząłem macać drzwi za plecami w poszukiwaniu klamki. Ni cholery, żadnej klamki ani czegokolwiek co pomogłoby uciec na schody nim będzie za późno. Zacząłem ciężko oddychać.
Nieźle debilu, teraz ten ktoś już wie, że ma do czynienia z płaczliwym tchórzem – skarciłem się w myślach. W dzieciństwie opieprz zawsze działał na mnie motywująco. Tym razem leniwy mózg również się poddał, zmuszony do gorączkowej pracy. Przypomniałem sobie, że zamiłowanie do berka sprowadziło na mnie te kłopoty. Skłonność do przesady i histerii pchnęły myśli jeszcze dalej.
Po jakiego wała leciałem za tym gościem? Nikt normalny nie pędzi na wyścigi do królestwa ciemności jakim jest ta nora – nie dość, że sytuacja jest ciężka to mi jeszcze mózg ppdsuwa głupoty, przecież to wcale nikt normalny nie był, w końcu jestem w szpitalu wariatów.
Wytężyłem wzrok. Nic, nawet najciemniejszy odcień szarości nie znajdował się w zasięgu. Od dziecka bałem się nocy i samotności, ogólnie ciemności, lecz szczególnie w piwnicach. Nerwy nie wytrzymały napięcia i skoczyłem naprzód, na oślep. Zdawało mi się, że z ciemności wyłaniają się pokryte zakrzepłą krwią ściany, pod którymi porozrzucano strzępy ciał nieszczęśników bestialsko rozszarpanych w pułapce, w którą ja również wpadłem. Zatrzymałem się sparaliżowany tym widokiem i mozolnie zacząłem przesuwać ku memu przeznaczeniu. Podnosząc wysoko gołe, ale za to z nastroszonym owłosieniem, nogi przekraczałem niewyobrażalnie wręcz zmasakrowane zwłoki. Większość wyglądała na pacjentów szpitala, lecz nie rozpoznawałem nikogo. Spora część była poćwiartowana i to najprawdopodobniej czymś o ząbkowanym ostrzu. Podobne ślady zostawały po użyciu noża, którym posługiwał się Rambo, mój dziecięcy bohater. Szkoda, że go tu ze mną nie było. Z pewnością doradziłby jak zapobiec tchórzliwej sraczce pchającej się okrężnicą. Szukając ratunku we wspomnieniach z filmu, przesuwałem się naprzód w pustej piwnicy. Krwawe obrazy znikły osamotniając ciemność.
Nagle rozległ się histeryczny chichot, który może miał być pojednawczym gestem, lecz wydający go uciekinier najwyraźniej nie zrozumiał zmiany w moich pościgowych intencjach. Jakiś przedmiot stuknął o betonową podłogę, a zaraz potem rozległ się chrzęst przesuwanych drzwi, najprawdopodobniej od windy. Ta z kolei po sekundzie ruszyła, nie pozostawiając wątpliwości co do przyczyny chrzęstu oraz dalszej drogi ucieczki niedoszłego kolegi. Zostałem sam.
Co teraz? – przedłożyłem zagubionemu rozumowi pytanie. Umęczone tytanicznym wysiłkiem nogi zgięły się w kolanach i na czworaka kontynuowałem spacer po łące, jak to w myślach sobie nazwałem, aby się mniej bać. Nawet debil nie powinien bać się spaceru po łące.
Przebrzmiałe dźwięki określały kierunek. Stada włochatych pająków, opancerzonych insektów i innych robali otaczały moje wypielęgnowane dłonie, nie podziwiając jednak manicure. Skąd to cholerstwo się tu wzięło? Ach tak. Łąka, jak to łąka, była pełna wszelakich żyjątek. Rozgarniając trawy i pełznąc natrafiłem ręką na coś, co od razu rozwiało obraz łąki. Znowu byłem w piwnicy. Zimny plastik niedużej strzykawki przywrócił mój obłąkany umysł do rzeczywistości. Strzykawka, tak to z pewnością była strzykawka i to ją Pieprzony Biegacz Odkrywca Ciemnych Piwnic porzucił.
Czekaj, czekaj. Tylko gdzie ten facet teraz jest? – ponowne poszukiwanie sensu zajęło mnie przez chwilę. No ta! Walnąłbym się w czoło, gdyby nie to, że po ciemku przy mojej zerowej koordynacji i tak bym nie trafił. Eryka! – od zawsze lubiłem przekręcać słowa tworząc własny słownik, bo w podstawówce pozazdrościłem tym od esperanto. Przecież dopiero co koleś wlazł do jakiejś windy i pojechał w siną dal.
Głupek, głupi głupek! – skarciłem się ulubioną wyzywanką młodszej siostry. W jaką siną? Windy jeżdżą tylko w górę lub w dół, pamiętałem to z wykładów na politechnice.
– Czyli pojechał w górę lub w dół – skwitowałem pod nosem.
Na języku poczułem wyraźne mrowienie, sygnał, że odstęp pomiędzy kolejnymi dawkami leków przekroczył dopuszczalny limit. To była moja jedyna potrzeba fizjologiczna. Pozostałe załatwiałem automatycznie tam gdzie stałem i tym co było pod ręką, tak jakby sranie, szczanie i jedzenie obsługiwał układ autonomiczny. Przełamując strach wstałem i machając przed sobą rękami dotarłem do ściany. Wyraźnie lepiła się i śmierdziała. Czy to mogła być krew? Niekoniecznie, może tylko ktoś pomazał ją miodem. Myśli wyraźnie szły już na skróty, koncentrując się na daniu głównym jakim było siedem różnokolorowych kapsułek spoczywających w plastikowym kubeczku przy moim łóżku.
Przywarłem do ściany niczym Spiderman, odgoniłem marzenia o ponownej próbie zostania jego następcą i szurając wydatnym brzuchem po cegłach przesuwałem się w prawo. Wybrałem ten kierunek tak jak to zawsze robiłem grając w Wolfensteina. Opłaciło się, natrafiłem na windę, teraz pozostała mi jedynie obawa czy oficer SS będzie w środku. Drżąc z podniecenia nacisnąłem namacany guzik i dźwig ruszył. Jak tylko zatrzymał się na moim poziomie szarpnąłem gwałtownie wdzierając się do środka. Winda była pusta. Na szczęście, bo w tej samej chwili uświadomiłem sobie, że w ręku nie trzymam ukochanego Walthera P38 tylko pustą strzykawkę.
Teoria o jedynych możliwych kierunkach przejażdżek windą potwierdziła się. Dwa przyciski mogłyby mi przypominać oczy robota lub otwory wielkiego guzika, ale jak na złość umieszczone były jeden nad drugim. Takich robotów nie znałem, choć R2D2 miał jeszcze dziwniejszą gębę. A więc okręcony guzik, guzik, guziiik, guuzik, guzek? Otrząsnąłem się z zamyślenia. Tak, guzik był mi potrzebny, aby ruszyć to cholerstwo i wydostać się z niebezpiecznej piwnicy.
- Tylko który nacisnąć? – szepnąłem. Gdzie ja byłem kiedy mózgi rozdawali?! W kolejce za fajkami stałeś – odpowiedź na zagadkę autorstwa siostry wydostała się migiem z pamięci. Ten mój intelekt już doprowadza mnie do szaleństwa, ewidentnie to ostatni sort, bo takie głupoty mi na język podsuwa, ale za to pamięć jest całkiem dobra. Wiadomo, że na dół to już nie pojadę. Nacisnąłem górny.
Lekki odlot towarzyszący przeciążeniu wydobył ze mnie błogi pomruk. Podróż trwała jednak krótko. Po chwili byłem już na parterze, a za dwie minuty w gabinecie dyrektorki ośrodka, do którego zgarnęli mnie z korytarza dwaj salowi.
Nie protestowałem jak mi niedelikatnie unieruchomili ręce i w pokornym skłonie prowadzili. Nie zaprotestowałem również jak już wylądowałem u niej. Tym bardziej, że widok jaki zastałem wielce mi odpowiadał. Trzydziesto letnia kobietka w żakiecie koloru mysiego stoi plecami do drzwi, spoglądając na grafik wiszący na ścianie. To chyba żakiet ją odziewa - domyślam się wpatrzony w jej nagie od pasa w dół ciało. Jeśli żakietem nazwać marynareczkę dopasowaną w talii oraz nagie krągłe pośladki i ładnie umięśnione uda golizną.
- Co ja, ku**a, tutaj robię? – zdradzieckie zdanie padło niszcząc niesamowite wrażenie. Chyba odjechana mózgowina wycwaniwszy się ponad własne możliwości chciała odkryć karty w tej rozgrywce. Dyrektorka słysząc me słowa oczywiście odwróciła się gwałtownie, lecz obraz golizny stał się blaknącym wspomnieniem. Baba stała przodem do mnie, ale w gaciach w kant.
- Wrrr! – tak zwykli reagować na zagrożenie przywódcy wilczych stad, które lubiłem oglądać na National Geografic, a ja dowodząc niejako słuszności teorii Darwina, dałem upust rozczarowaniu jakie mnie spotkało. Poczucie zbliżającego się kopnięcia w jaja też się na to złożyło.
- Panie... Proszę przypomnieć jak powinnam się do pana zwracać?
- Prince of Darkness, dyrko.
- Tia, panie Prince of Darkness. Będzie pan łaskaw wyjaśnić mi dwie sprawy.
- Co ja, k...? – wreszcie zaprotestowałem.
- Momencik, proszę mi dać skończyć, ja nie znoszę jak mi się przerywa. Po pierwsze dlaczego opuścił pan swoje piętro? Po drugie co pan robił z tą strzykawką w piwnicy?
- Po pierwsze w parapetowego biegam gdzie mi się chce, bo nie ma ograniczeń. Po drugie to strzykawka, którą znalazłem na łące i postanowiłem, że zabiorę ją na pamiątkę.
- Dość! – nie wiem dlaczego już miała dość skoro dopiero zaczęliśmy rozmawiać. Coś jednak wyraźnie ją wkurzyło. Zanim zdążyłem zaprotestować już salowi trzymali mnie w iście przyjacielskim niedźwiedzim uścisku.
- Szprycowałeś się gnoju! My latamy za tobą z kaczką, ścieramy rzygowiny, myjemy i znosimy wszystkie wybryki, a ty walisz w kanał i masz w dupie nasze starania!
O, w gluteus maximus kopana! Tego już było za wiele. Skoro żem jest Prince to nie dam się tak szmacić i szarpać. Wykonałem, wielokrotnie obserwowany na filmach ze Stefanem Seagalem, Ruch Obrotowy Uwalniający z Uchwytu Napastników i zacząłem spieprzać od oprawców. Pędziłem ile tchu w płucach i szybko zostawiłem w tyle spasionych bardziej niż ja grubasów, oczywiście dyrektorki nie wliczając bo ta i tak nie biegła z powodu zajmowanego stanowiska. Przez chwilę wydawało mi się, że jestem na bieżni stadionu w Seulu. Usłużnym kątem oka zaobserwowałem, że Ben już mnie odstawił, ale bardziej było dla mnie ważne gdzie jest Carl, bo wiadomo, że Bena i tak zdyskwalifikują.
Pech chciał, że zahaczyłem o gablotę z dyplomami i nagrodami przyznanymi ośrodkowi za sukcesy w walce o zdrowie podopiecznych. Regał jebnął z niemiłosiernym hukiem, ale nie przestałem biec, tylko ogłuszające dzwonienie w uszach nie pozwalało mi kontrolować postępów pościgu.
Początkowo podświadomie kierowałem się ku mojej sali wbiegając na ostatnie piętro budynku, ale będąc już w pobliżu wrzasnąłem odkrywczo w myślach. Matko z córką! Ty debilu! Przecież to pierwsze miejsce gdzie będą szukać! Dobrze jednak, że zwolniłem w jej okolicach, bo bym wpadł na jakiegoś pacjenta stojącego z twarzą przy ścianie. Pozbawiony chwilowo słuchu i ogłupiony reakcją personelu nie potrzebowałem zapasów na podłodze z jakimś wariatem. Tym razem jednak szczęście dopisało. Nie dość, że minąłem go zręcznie to jeszcze słuch mi wrócił! Niestety któryś z salowych musiał być w wyjątkowej dyspozycji, bo usłyszałem jego człapiącą pogoń.
Dopadłem drugiej klatki schodowej i zbiegałem na niższe piętra, swawolnie biorąc wiraże. Karuzela obrazów napędzała mój bieg, aż do czasu kiedy boleśnie uderzyłem w metalowe drzwi do piwnicy i wpadłem do środka. Wyhamowałem na kolanach, po kilku przewrotach przez bark wyuczonych na lekcjach wf. Doświadczyłem uniesienia spowodowanego widokiem zatrzaskujących się drzwi i znikającego za nimi światła, które niestety przyszło mi pożegnać. Był to piękny widok, coś na wzór panoramy zachodzącego słońca, tylko w olbrzymim przyspieszeniu, ale trochę za bardzo przypominał scenę z horroru, w której zakopują faceta żywcem.
- Co ja, ku**a, tutaj robię! – chciałem westchnąć, ale piskliwie zaskrzeczałem. Rozsypane myśli nie dawały się zebrać. Policzyłem nawet do dziesięciu, tak mi się przynajmniej zdawało. Dalej nic, a nawet ni huhu. Postanowiłem przynajmniej nie klęczeć i to udało się przeforsować. Kiedy już miałem uchwycić tą ciągle uciekającą i niemal eteryczną myśl odpowiadającą na egzystencjonalne - co dalej? - drzwi odcinające mnie od pogoni wypluły jej przedstawiciela.
Miałem przewagę nad ogłuszonym tym manewrem upierdliwym biegaczem i uznałem, że warto te kilka chwil poświęcić na przygotowanie do walki. Nie zamierzałem się poddać.
Będę jak Harrison Ford w Ściganym – pomyślałem. W ciemnicy trudno było coś wypatrzyć, więc skupiłem się na tym co było pod ręką. Nie musiałem daleko szukać. Nadal trzymałem strzykawkę. O dziwo była cała, a co ważniejsze i dużo bardziej dziwujące, teraz była pełna jakiegoś płynu. Czułem wyraźnie zwiększoną wagę i odciągnięty tłoczek. Ośmielony odkryciem zapragnąłem natychmiast użyć tej broni. Hmm, strzykawka, jak walczyć strzykawką? Błyskotliwy jak nigdy dotąd umysł ruszył z pomocą. Zakasałem rękaw i nie bacząc na liczne ślady po igłach i zwapnienia naczyń, pewnym ruchem dostałem się do żyły i wtłoczyłem zawartość.
W jednej chwili zrozumiałem prawdę jedyną, podstawową i wystarczającą. Poznałem wszystkie możliwe pytania i wszystkie możliwe odpowiedzi nurtujące nie tylko mnie i sąsiada alkoholika obok którego kiedyś mieszkałem, ale również ludzkość, a nawet wszechświat. Cudowne uczucie. Przejrzałem na oczy, bielmo opadło i już wiedziałem co ja tutaj robię.
Przestałem odbierać wrażenia z otaczającego świata, bo na to nie pozwalałem. Ważny byłem tylko ja i moja rzeczywistość, którą w pełni kontrolowałem. Miałem misję do wykonania i w związku z tym dużo pracy. Nigdy tak ochoczo się za robotę nie brałem. Zaśmiałem się krótko i wypuściwszy zbędną już strzykawkę wszedłem do windy i pojechałem wypełnić przeznaczenie pacjentów ośrodka. W kuchni odszukałem tasak do mięsa, a w kanciapie gospodarczej piłkę do metalu i sekator. Systematycznie, sala po sali zarzynałem i ćwiartowałem każdego napotkanego pacjenta. Personel na mój widok uciekał ratując swe marne żywoty, ale oni mnie nie obchodzili. Jeszcze nie przyszedł czas na ich lekarstwo.
____________________________
copywright by dacepowolny 2007
Violent, more violent than death
Deadly, more deadly than man
I am yeah, yeah, I’m evil I am”
Raban przewracanego aluminiowego regału, przywędrował echem z głębi budynku, wytrącając mnie z drzemki. Otworzyłem oczy. Połyskliwa, jasno błękitna powierzchnia kafli monotonnie pokrywających ściany, odbijała jaskrawe światło jarzeniówek oświetlających oddział. Jak w dzieciństwie zrobiłem symetrycznego zeza starając się skupić spojrzenie na odległej o pięć centymetrów białej fudze i podziwiałem kątem oka, w dostępnej tylko dla wytrawnych śmiałków perspektywie, rozmazane refleksy świetlne. Natychmiast gdy się udało, zacząłem nerwowo mrugać, aby uniknąć trwałego uszkodzenia wzroku, czym zawsze mnie, smarkacza kiedyś, straszono. Zadowolony i uspokojony, obawy przed karą za zabronione zabawy wymazałem z pamięci do czasu następnej próby.
Nadal stojąc nieruchomo w kącie korytarza obok drzwi do kibli, zacząłem zastanawiać się - Co ja, ku**a, tutaj robię? - jałowa analiza przyniosła tylko jedną odpowiedź. – Wygląda na to, że znowu miałem zjazd.
Zawsze po atakach zasypiam w przedziwnych miejscach i pozach oraz budzę się nie pamiętając co się stało. Nie wiedzą co te ataki powoduje, nie do końca wiedzą jak to leczyć, co gorsza nie chcą powiedzieć jaki mają przebieg. Wiem tylko, że nie stwarzam zagrożenia dla siebie lub innych, więc mogę swobodnie przemierzać oddział. Kontakt z pacjentami i personelem ma podobno pomóc w leczeniu i faktycznie dzięki temu czuję się chyba lepiej.
W odruchu radości z rozpoznania bezpiecznego już położenia, dałem sygnał otoczeniu o ponownej gotowości do dalszych interakcji, bardzo realistycznie naśladując odgłos pierdzenia osobnika po obfitej lewatywie. Kropelki śliny utworzyły futurystyczny deseń na kaflach, wprawiając mnie w fascynację. Stałbym tak do końca świata, patrząc jak moje DNA poddaje się życiodajnej grawitacji, lecz widok ten został zasłonięty przez cień kogoś przebiegającego za plecami. Ucięło to kontemplację. Zachęcony odwróciłem się przekonany, że zaczyna się jakaś zabawa.
Może to będzie mój ulubiony berek parapetowy? - pomyślałem z podnieceniem. Ale ten ktoś najwyraźniej bał się przegranej, bo gnał korytarzem bez ociągania kierując się ku schodom.
Tak, to z pewnością berek parapetowy i do tego ten koleś wie, że jestem w nim dobry, dlatego tak zapieprza - wiadomo, że nikt nie lubi przegrywać. Pognałem za nim klaszcząc podklejonymi filcem kapciami. Pęd powietrza rozwiał mi wiązaną na plecach, ostemplowaną koszulę szpitalną i przyprawił o gęsią skórkę na gołych pośladkach. Zadziałało to na mnie niczym ostroga na rasowego konia wyścigowego.
Biegnąc mijałem sale chorych, gdzie wydawało mi się, że na łóżkach zamiast mniej lub bardziej ciekawych i schorowanych ludzi, leżały na pokrwawionych prześcieradłach stosy mięsa – karczki, łopatki, schaby, szynki i inne produkty pracowitego rzeźnika. Nie miałem czasu by sprawdzić, czy mnie oczy nie mylą i zastanowić dlaczego zajmują miejsca pacjentów? Berek pochłaniał mnie w pełni.
Niesiony galopadą dopadłem schodów i zbiegałem na niższe piętra, swawolnie biorąc wiraże na pełnym poślizgu kapci, kontrolowanym sprawnym uchwytem na metalowej poręczy. Ruch wirowy sprawił, że byłem bliski zatracenia w rozkoszy z zawrotów głowy płynącej, lecz bariera metalowych drzwi do piwnicy, na które w końcu wpadłem boleśnie uderzając w nie łysą głową, wyrwała mnie z tej otchłani. Nigdy tych drzwi nie przekraczałem, lecz tym razem stało się to mimowolnie, dzięki sile odśrodkowej wynikającej z masy mego wysportowanego inaczej ciała. Głuchy huk tego manewru zakończonego zatrzaśnięciem się drzwi rozbrzmiewał w piwnicy, a ja stałem nieruchomo niczym zastraszony przez dziadków poborowy na warcie.
- Co ja, ku**a, tutaj robię? - ulubione zdanie wyrwało mi się nim wzrok rozpoczął syzyfowe starania o przywyknięcie do grobowych ciemności. Toż to była piwnica, ciemna i zimna. Ale przede wszystkim ciemna. Urghhh! Strach wpełznął mi na plecy, łapiąc w wilgotnym i zimnym uścisku. Szmer w głębi nieznanych pomieszczeń, uświadomił, że nie jestem tu sam.
- Co z tego, że nie sam, jeśli ciemno tu jak w dupie! – krzyknąłem. Cały zdrętwiały zacząłem macać drzwi za plecami w poszukiwaniu klamki. Ni cholery, żadnej klamki ani czegokolwiek co pomogłoby uciec na schody nim będzie za późno. Zacząłem ciężko oddychać.
Nieźle debilu, teraz ten ktoś już wie, że ma do czynienia z płaczliwym tchórzem – skarciłem się w myślach. W dzieciństwie opieprz zawsze działał na mnie motywująco. Tym razem leniwy mózg również się poddał, zmuszony do gorączkowej pracy. Przypomniałem sobie, że zamiłowanie do berka sprowadziło na mnie te kłopoty. Skłonność do przesady i histerii pchnęły myśli jeszcze dalej.
Po jakiego wała leciałem za tym gościem? Nikt normalny nie pędzi na wyścigi do królestwa ciemności jakim jest ta nora – nie dość, że sytuacja jest ciężka to mi jeszcze mózg ppdsuwa głupoty, przecież to wcale nikt normalny nie był, w końcu jestem w szpitalu wariatów.
Wytężyłem wzrok. Nic, nawet najciemniejszy odcień szarości nie znajdował się w zasięgu. Od dziecka bałem się nocy i samotności, ogólnie ciemności, lecz szczególnie w piwnicach. Nerwy nie wytrzymały napięcia i skoczyłem naprzód, na oślep. Zdawało mi się, że z ciemności wyłaniają się pokryte zakrzepłą krwią ściany, pod którymi porozrzucano strzępy ciał nieszczęśników bestialsko rozszarpanych w pułapce, w którą ja również wpadłem. Zatrzymałem się sparaliżowany tym widokiem i mozolnie zacząłem przesuwać ku memu przeznaczeniu. Podnosząc wysoko gołe, ale za to z nastroszonym owłosieniem, nogi przekraczałem niewyobrażalnie wręcz zmasakrowane zwłoki. Większość wyglądała na pacjentów szpitala, lecz nie rozpoznawałem nikogo. Spora część była poćwiartowana i to najprawdopodobniej czymś o ząbkowanym ostrzu. Podobne ślady zostawały po użyciu noża, którym posługiwał się Rambo, mój dziecięcy bohater. Szkoda, że go tu ze mną nie było. Z pewnością doradziłby jak zapobiec tchórzliwej sraczce pchającej się okrężnicą. Szukając ratunku we wspomnieniach z filmu, przesuwałem się naprzód w pustej piwnicy. Krwawe obrazy znikły osamotniając ciemność.
Nagle rozległ się histeryczny chichot, który może miał być pojednawczym gestem, lecz wydający go uciekinier najwyraźniej nie zrozumiał zmiany w moich pościgowych intencjach. Jakiś przedmiot stuknął o betonową podłogę, a zaraz potem rozległ się chrzęst przesuwanych drzwi, najprawdopodobniej od windy. Ta z kolei po sekundzie ruszyła, nie pozostawiając wątpliwości co do przyczyny chrzęstu oraz dalszej drogi ucieczki niedoszłego kolegi. Zostałem sam.
Co teraz? – przedłożyłem zagubionemu rozumowi pytanie. Umęczone tytanicznym wysiłkiem nogi zgięły się w kolanach i na czworaka kontynuowałem spacer po łące, jak to w myślach sobie nazwałem, aby się mniej bać. Nawet debil nie powinien bać się spaceru po łące.
Przebrzmiałe dźwięki określały kierunek. Stada włochatych pająków, opancerzonych insektów i innych robali otaczały moje wypielęgnowane dłonie, nie podziwiając jednak manicure. Skąd to cholerstwo się tu wzięło? Ach tak. Łąka, jak to łąka, była pełna wszelakich żyjątek. Rozgarniając trawy i pełznąc natrafiłem ręką na coś, co od razu rozwiało obraz łąki. Znowu byłem w piwnicy. Zimny plastik niedużej strzykawki przywrócił mój obłąkany umysł do rzeczywistości. Strzykawka, tak to z pewnością była strzykawka i to ją Pieprzony Biegacz Odkrywca Ciemnych Piwnic porzucił.
Czekaj, czekaj. Tylko gdzie ten facet teraz jest? – ponowne poszukiwanie sensu zajęło mnie przez chwilę. No ta! Walnąłbym się w czoło, gdyby nie to, że po ciemku przy mojej zerowej koordynacji i tak bym nie trafił. Eryka! – od zawsze lubiłem przekręcać słowa tworząc własny słownik, bo w podstawówce pozazdrościłem tym od esperanto. Przecież dopiero co koleś wlazł do jakiejś windy i pojechał w siną dal.
Głupek, głupi głupek! – skarciłem się ulubioną wyzywanką młodszej siostry. W jaką siną? Windy jeżdżą tylko w górę lub w dół, pamiętałem to z wykładów na politechnice.
– Czyli pojechał w górę lub w dół – skwitowałem pod nosem.
Na języku poczułem wyraźne mrowienie, sygnał, że odstęp pomiędzy kolejnymi dawkami leków przekroczył dopuszczalny limit. To była moja jedyna potrzeba fizjologiczna. Pozostałe załatwiałem automatycznie tam gdzie stałem i tym co było pod ręką, tak jakby sranie, szczanie i jedzenie obsługiwał układ autonomiczny. Przełamując strach wstałem i machając przed sobą rękami dotarłem do ściany. Wyraźnie lepiła się i śmierdziała. Czy to mogła być krew? Niekoniecznie, może tylko ktoś pomazał ją miodem. Myśli wyraźnie szły już na skróty, koncentrując się na daniu głównym jakim było siedem różnokolorowych kapsułek spoczywających w plastikowym kubeczku przy moim łóżku.
Przywarłem do ściany niczym Spiderman, odgoniłem marzenia o ponownej próbie zostania jego następcą i szurając wydatnym brzuchem po cegłach przesuwałem się w prawo. Wybrałem ten kierunek tak jak to zawsze robiłem grając w Wolfensteina. Opłaciło się, natrafiłem na windę, teraz pozostała mi jedynie obawa czy oficer SS będzie w środku. Drżąc z podniecenia nacisnąłem namacany guzik i dźwig ruszył. Jak tylko zatrzymał się na moim poziomie szarpnąłem gwałtownie wdzierając się do środka. Winda była pusta. Na szczęście, bo w tej samej chwili uświadomiłem sobie, że w ręku nie trzymam ukochanego Walthera P38 tylko pustą strzykawkę.
Teoria o jedynych możliwych kierunkach przejażdżek windą potwierdziła się. Dwa przyciski mogłyby mi przypominać oczy robota lub otwory wielkiego guzika, ale jak na złość umieszczone były jeden nad drugim. Takich robotów nie znałem, choć R2D2 miał jeszcze dziwniejszą gębę. A więc okręcony guzik, guzik, guziiik, guuzik, guzek? Otrząsnąłem się z zamyślenia. Tak, guzik był mi potrzebny, aby ruszyć to cholerstwo i wydostać się z niebezpiecznej piwnicy.
- Tylko który nacisnąć? – szepnąłem. Gdzie ja byłem kiedy mózgi rozdawali?! W kolejce za fajkami stałeś – odpowiedź na zagadkę autorstwa siostry wydostała się migiem z pamięci. Ten mój intelekt już doprowadza mnie do szaleństwa, ewidentnie to ostatni sort, bo takie głupoty mi na język podsuwa, ale za to pamięć jest całkiem dobra. Wiadomo, że na dół to już nie pojadę. Nacisnąłem górny.
Lekki odlot towarzyszący przeciążeniu wydobył ze mnie błogi pomruk. Podróż trwała jednak krótko. Po chwili byłem już na parterze, a za dwie minuty w gabinecie dyrektorki ośrodka, do którego zgarnęli mnie z korytarza dwaj salowi.
Nie protestowałem jak mi niedelikatnie unieruchomili ręce i w pokornym skłonie prowadzili. Nie zaprotestowałem również jak już wylądowałem u niej. Tym bardziej, że widok jaki zastałem wielce mi odpowiadał. Trzydziesto letnia kobietka w żakiecie koloru mysiego stoi plecami do drzwi, spoglądając na grafik wiszący na ścianie. To chyba żakiet ją odziewa - domyślam się wpatrzony w jej nagie od pasa w dół ciało. Jeśli żakietem nazwać marynareczkę dopasowaną w talii oraz nagie krągłe pośladki i ładnie umięśnione uda golizną.
- Co ja, ku**a, tutaj robię? – zdradzieckie zdanie padło niszcząc niesamowite wrażenie. Chyba odjechana mózgowina wycwaniwszy się ponad własne możliwości chciała odkryć karty w tej rozgrywce. Dyrektorka słysząc me słowa oczywiście odwróciła się gwałtownie, lecz obraz golizny stał się blaknącym wspomnieniem. Baba stała przodem do mnie, ale w gaciach w kant.
- Wrrr! – tak zwykli reagować na zagrożenie przywódcy wilczych stad, które lubiłem oglądać na National Geografic, a ja dowodząc niejako słuszności teorii Darwina, dałem upust rozczarowaniu jakie mnie spotkało. Poczucie zbliżającego się kopnięcia w jaja też się na to złożyło.
- Panie... Proszę przypomnieć jak powinnam się do pana zwracać?
- Prince of Darkness, dyrko.
- Tia, panie Prince of Darkness. Będzie pan łaskaw wyjaśnić mi dwie sprawy.
- Co ja, k...? – wreszcie zaprotestowałem.
- Momencik, proszę mi dać skończyć, ja nie znoszę jak mi się przerywa. Po pierwsze dlaczego opuścił pan swoje piętro? Po drugie co pan robił z tą strzykawką w piwnicy?
- Po pierwsze w parapetowego biegam gdzie mi się chce, bo nie ma ograniczeń. Po drugie to strzykawka, którą znalazłem na łące i postanowiłem, że zabiorę ją na pamiątkę.
- Dość! – nie wiem dlaczego już miała dość skoro dopiero zaczęliśmy rozmawiać. Coś jednak wyraźnie ją wkurzyło. Zanim zdążyłem zaprotestować już salowi trzymali mnie w iście przyjacielskim niedźwiedzim uścisku.
- Szprycowałeś się gnoju! My latamy za tobą z kaczką, ścieramy rzygowiny, myjemy i znosimy wszystkie wybryki, a ty walisz w kanał i masz w dupie nasze starania!
O, w gluteus maximus kopana! Tego już było za wiele. Skoro żem jest Prince to nie dam się tak szmacić i szarpać. Wykonałem, wielokrotnie obserwowany na filmach ze Stefanem Seagalem, Ruch Obrotowy Uwalniający z Uchwytu Napastników i zacząłem spieprzać od oprawców. Pędziłem ile tchu w płucach i szybko zostawiłem w tyle spasionych bardziej niż ja grubasów, oczywiście dyrektorki nie wliczając bo ta i tak nie biegła z powodu zajmowanego stanowiska. Przez chwilę wydawało mi się, że jestem na bieżni stadionu w Seulu. Usłużnym kątem oka zaobserwowałem, że Ben już mnie odstawił, ale bardziej było dla mnie ważne gdzie jest Carl, bo wiadomo, że Bena i tak zdyskwalifikują.
Pech chciał, że zahaczyłem o gablotę z dyplomami i nagrodami przyznanymi ośrodkowi za sukcesy w walce o zdrowie podopiecznych. Regał jebnął z niemiłosiernym hukiem, ale nie przestałem biec, tylko ogłuszające dzwonienie w uszach nie pozwalało mi kontrolować postępów pościgu.
Początkowo podświadomie kierowałem się ku mojej sali wbiegając na ostatnie piętro budynku, ale będąc już w pobliżu wrzasnąłem odkrywczo w myślach. Matko z córką! Ty debilu! Przecież to pierwsze miejsce gdzie będą szukać! Dobrze jednak, że zwolniłem w jej okolicach, bo bym wpadł na jakiegoś pacjenta stojącego z twarzą przy ścianie. Pozbawiony chwilowo słuchu i ogłupiony reakcją personelu nie potrzebowałem zapasów na podłodze z jakimś wariatem. Tym razem jednak szczęście dopisało. Nie dość, że minąłem go zręcznie to jeszcze słuch mi wrócił! Niestety któryś z salowych musiał być w wyjątkowej dyspozycji, bo usłyszałem jego człapiącą pogoń.
Dopadłem drugiej klatki schodowej i zbiegałem na niższe piętra, swawolnie biorąc wiraże. Karuzela obrazów napędzała mój bieg, aż do czasu kiedy boleśnie uderzyłem w metalowe drzwi do piwnicy i wpadłem do środka. Wyhamowałem na kolanach, po kilku przewrotach przez bark wyuczonych na lekcjach wf. Doświadczyłem uniesienia spowodowanego widokiem zatrzaskujących się drzwi i znikającego za nimi światła, które niestety przyszło mi pożegnać. Był to piękny widok, coś na wzór panoramy zachodzącego słońca, tylko w olbrzymim przyspieszeniu, ale trochę za bardzo przypominał scenę z horroru, w której zakopują faceta żywcem.
- Co ja, ku**a, tutaj robię! – chciałem westchnąć, ale piskliwie zaskrzeczałem. Rozsypane myśli nie dawały się zebrać. Policzyłem nawet do dziesięciu, tak mi się przynajmniej zdawało. Dalej nic, a nawet ni huhu. Postanowiłem przynajmniej nie klęczeć i to udało się przeforsować. Kiedy już miałem uchwycić tą ciągle uciekającą i niemal eteryczną myśl odpowiadającą na egzystencjonalne - co dalej? - drzwi odcinające mnie od pogoni wypluły jej przedstawiciela.
Miałem przewagę nad ogłuszonym tym manewrem upierdliwym biegaczem i uznałem, że warto te kilka chwil poświęcić na przygotowanie do walki. Nie zamierzałem się poddać.
Będę jak Harrison Ford w Ściganym – pomyślałem. W ciemnicy trudno było coś wypatrzyć, więc skupiłem się na tym co było pod ręką. Nie musiałem daleko szukać. Nadal trzymałem strzykawkę. O dziwo była cała, a co ważniejsze i dużo bardziej dziwujące, teraz była pełna jakiegoś płynu. Czułem wyraźnie zwiększoną wagę i odciągnięty tłoczek. Ośmielony odkryciem zapragnąłem natychmiast użyć tej broni. Hmm, strzykawka, jak walczyć strzykawką? Błyskotliwy jak nigdy dotąd umysł ruszył z pomocą. Zakasałem rękaw i nie bacząc na liczne ślady po igłach i zwapnienia naczyń, pewnym ruchem dostałem się do żyły i wtłoczyłem zawartość.
W jednej chwili zrozumiałem prawdę jedyną, podstawową i wystarczającą. Poznałem wszystkie możliwe pytania i wszystkie możliwe odpowiedzi nurtujące nie tylko mnie i sąsiada alkoholika obok którego kiedyś mieszkałem, ale również ludzkość, a nawet wszechświat. Cudowne uczucie. Przejrzałem na oczy, bielmo opadło i już wiedziałem co ja tutaj robię.
Przestałem odbierać wrażenia z otaczającego świata, bo na to nie pozwalałem. Ważny byłem tylko ja i moja rzeczywistość, którą w pełni kontrolowałem. Miałem misję do wykonania i w związku z tym dużo pracy. Nigdy tak ochoczo się za robotę nie brałem. Zaśmiałem się krótko i wypuściwszy zbędną już strzykawkę wszedłem do windy i pojechałem wypełnić przeznaczenie pacjentów ośrodka. W kuchni odszukałem tasak do mięsa, a w kanciapie gospodarczej piłkę do metalu i sekator. Systematycznie, sala po sali zarzynałem i ćwiartowałem każdego napotkanego pacjenta. Personel na mój widok uciekał ratując swe marne żywoty, ale oni mnie nie obchodzili. Jeszcze nie przyszedł czas na ich lekarstwo.
____________________________
copywright by dacepowolny 2007
"w czterech ścianach własnych marzeń dopadnie Cię śmierć" TSA
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Dlaczego motto nie jest przetłumaczone?
Autor-szpaner.
edit: A po polsku nie opanował nawet ortografii...
Autor-szpaner.
edit: A po polsku nie opanował nawet ortografii...
Ostatnio zmieniony czw, 18 mar 2010 11:36 przez Małgorzata, łącznie zmieniany 1 raz.
So many wankers - so little time...
-
- Nexus 6
- Posty: 3388
- Rejestracja: śr, 27 gru 2006 15:45
Re: Moje Sny - Ciemność (~17k)
Powiem szczerze, że już zniechęciłam się do czytania na samym początku. Za dużo zbędnych szczegółów, źle dobrane wyrazy, za duża komplikacja opisu - żeby wyobrazić sobie sytuację, musiałam pogłówkować jak przy zadaniu z matmy - nieprzemyślane zupełnie. Weźmy pierwszy cytat:
2. Jasnobłękitna - piszemy razem.
3. Nie jestem pewna, czy w tym przypadku można użyć wyrazu "monotonnie", który raczej określa brzmienie dźwięku albo pewną czynność, która wykonuje się przez pewien czas identycznie. Np. monotonnie mówić, recytować wiersz, monotonnie szumiał silnik.
cytat i wyraz
1. Jak to się dzieje, że osoba drzemiąca wie, zanim się rozbudzi, że gdzieś tam daleko przewraca się regał i jest on jeszcze aluminiowy?dacepowolny pisze:
Raban przewracanego aluminiowego regału, przywędrował echem z głębi budynku, wytrącając mnie z drzemki. Otworzyłem oczy. Połyskliwa, jasno błękitna powierzchnia kafli monotonnie pokrywających ściany, odbijała jaskrawe światło jarzeniówek oświetlających oddział. Jak w dzieciństwie zrobiłem symetrycznego zeza starając się skupić spojrzenie na odległej o pięć centymetrów białej fudze i podziwiałem kątem oka, w dostępnej tylko dla wytrawnych śmiałków perspektywie, rozmazane refleksy świetlne.
2. Jasnobłękitna - piszemy razem.
3. Nie jestem pewna, czy w tym przypadku można użyć wyrazu "monotonnie", który raczej określa brzmienie dźwięku albo pewną czynność, która wykonuje się przez pewien czas identycznie. Np. monotonnie mówić, recytować wiersz, monotonnie szumiał silnik.
Tu już się zamotałam zupełnie. A informacja, że jarzeniówki oświetlają oddział jest zbędna... bo co innego one mają robić? Zresztą jarzeniówki z zasady ślą jaskrawe światło, chyba że się akurat psują.Połyskliwa, jasno błękitna powierzchnia kafli monotonnie pokrywających ściany, odbijała jaskrawe światło jarzeniówek oświetlających oddział.
Hę? Zez to zez ;)Jak w dzieciństwie zrobiłem symetrycznego zeza
Rozumie ktoś może, o co chodzi w pogrubionej części? Jaki wpływ na fabułę ma to, że fuga znajduje się dokładnie 5 cm od nosa obserwatora? I jeszcze informacja, że jest biała? Swoją drogą fugi w podobnych obiektach są z zasady białe.Jak w dzieciństwie zrobiłem symetrycznego zeza starając się skupić spojrzenie na odległej o pięć centymetrów białej fudze i podziwiałem kątem oka, w dostępnej tylko dla wytrawnych śmiałków perspektywie, rozmazane refleksy świetlne.
cytat i wyraz
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Jak się domyślam, Xiri, ten zez może być obuoczny (i wtedy jest symetryczny) lub jednooczny (wtedy nie jest symetryczny).
A pogrubione, to tradycyjnie, bełkot => wychodzi z niego, że osoba robiąca obuocznego zeza, to śmiałek. Kłóciłabym się...
Z podobnych, a może nawet lepszych:
Sądząc po "grobowych ciemnościach", podejrzewam też problemy frazeologiczne...
Przebrnęłam przez całość. Niestety, zasadniczo chciałabym wiedzieć: o co chodzi w tym tekście?
A pogrubione, to tradycyjnie, bełkot => wychodzi z niego, że osoba robiąca obuocznego zeza, to śmiałek. Kłóciłabym się...
Z podobnych, a może nawet lepszych:
Ciąg dalszy dowodzi, że powyższe zdanie jest fałszywe (pomijając, że kulawe też okrutnie), zapewne dlatego, że kwestia "syzyfowości" nie jest przez Autora rozumiana.wzrok rozpoczął syzyfowe starania o przywyknięcie do grobowych ciemności
Sądząc po "grobowych ciemnościach", podejrzewam też problemy frazeologiczne...
Przebrnęłam przez całość. Niestety, zasadniczo chciałabym wiedzieć: o co chodzi w tym tekście?
So many wankers - so little time...
-
- Nexus 6
- Posty: 3388
- Rejestracja: śr, 27 gru 2006 15:45
Albo autor stara się nie używać schematów ;)Sądząc po "grobowych ciemnościach", podejrzewam też problemy frazeologiczne...
Tu faktycznie jednak mógł użyć porównania: "ciemności niczym w grobie".
Z tym zezem nie chodziło mi o fachowe medyczne określenie, lecz samo użycie wyrazu "symetryczny" w tym przypadku, które powoduje, że typowy Kowalski zaczyna się intensywnie zastanawiać, jak taki rodzaj zeza wygląda. Imo wystarczyło napisać, że zrobiłem zeza - każdy sobie na pewno skojarzy, że chodzi o skierowanie obu źrenic na nos. Że zez jest symetryczny i jeszcze dopowiedzenie, że tak zezuje się w dzieciństwie (jakby dorośli nie zezowali), wydaje mi się tu zupełnie zbędne.
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Taki kredyt zaufania daję tylko tym Autorom, którzy opanowali językową podstawówkę. W pozostałych przypadkach zakładam zwyczajną niezdolność do klarownego wyrażania myśli => nie da się unikać czegoś, czego się nie zna.Xiri pisze:Albo autor stara się nie używać schematów ;)Sądząc po "grobowych ciemnościach", podejrzewam też problemy frazeologiczne...
Łapanka na potwierdzenie mojej tezy - za chwilę.
So many wankers - so little time...
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
Zanim Małgorzata dokona profesjonalnej sekcji... :)
Xiri wskazała część błędów w pierwszym akapicie, więc ja się ograniczę tylko do wskazania.
A już zupełnie nie wiem czym życiodajna grawitacja jest...
No i widok zasłonięty przez cień kogoś za plecami. Nijak sobie nie mogę tego wyobrazić.
I w kapciach trudno się biega...
Głowie, obojętnie, oddzielonej od ciała czy nie najwyraźniej nie szkodzi to wcale.
Bezimienny bohater jest z kimś bliżej nieznanym w piwnicy i boi się, jak zeznaje Ałtor.
Nie pyta: kto tu jest? Gdzie jesteś? Albo milczy w oczekiwaniu na rozwój wypadków. Nie. Bohater wygłasza takie coś, ni w pięć ni w dziewięć.
A teraz problemy Ałtora z ciemnością w piwnicach.
W piwnicy było ciemno, choć oko wykol, tako rzecze tekst.
Co prawda, opis poszatkowanych zwłok jest tak skonstruowany, że czytając mam wrażenie, że one są tam realnie i bohater jest WIDZI.
Ale wątpliwości na korzyść Ałtora.
Bohater jest zamknięty w piwnicy z jakimś wariatem. Wariat wzywa winę (on najwyraźniej w ciemnościach widzi)
Ergo, nie wiedział gdzie one są.
Wsiada do windy i...
A co to jest to „trydziesto”?
Kołek niewiary wraz z kawałem tynku leży na podłodze. Po raz kolejny.
Steven Seagal i Chuck w jednym.
A podobno był wysportowany inaczej. Kłamczuszek.
Ort kursywą.
Po dłuższych rozmyślaniach poświęconych na zrozumienie co Ałtor miał na myśli powoli dochodzę do wniosku, że w tym szpitalu do piwnicy nie wchodzi się inaczej jak z byka, po piruecie na zakręcie schodów.
W piwnicy podobno ciemno było...
A teraz Ałtorze o czym był ten tekst? W jaki sposób opisane zdarzenia wiodą do zakończenia?
Było tak.
Łysy i gruby gość, pacjent szpitala, najpierw kogoś goni do ciemnej i pustej piwnicy, gdzie znajduje strzykawkę.
Dlaczego tego kogoś gonił? Dlaczego ten ktoś uciekał? Czy uciekinier ma jakiś związek z porzuconą strzykawką? A jeżeli tak to jaki?
Łysy wjeżdża na górę windą, tam go łapią pielęgniarze. Rozmowa z jasnowidzącą dyrektorką.
Zupełnie nie wiem o co chodzi. Po co go do niej zabrano? Co wnosi do treści dialog z szefową szpitala? Dlaczego pacjent potem ucieka?
Prince of Darkness znów w piwnicy. Decyduje się wstrzyknąć sobie zawartość strzykawki. Po iniekcji morduje wszystkich pacjentów. Ciekawość, czemu nie personel? Co oznacza, wspomniane na końcu, enigmatyczne lekarstwo?
Mam wrażenie, że Ałtor wena wzięła i Ci się skończyła.
Tyle od mnie.
Xiri wskazała część błędów w pierwszym akapicie, więc ja się ograniczę tylko do wskazania.
To zdanie jest w kontekście poprzednich nielogiczne. Poza tym, jakie ma znaczenie dla tekstu informacja o zabawach z oczami?Zadowolony i uspokojony, obawy przed karą za zabronione zabawy wymazałem z pamięci do czasu następnej próby.
Raban przewracanego aluminiowego regału, przywędrował echem z głębi budynku, wytrącając mnie z drzemki. Otworzyłem oczy(...)
Gość sypia na stojąco... Ciekawostka.Nadal stojąc nieruchomo w kącie korytarza (...)
Z reszty tekstu wynika coś całkiem innego. Gość ma zwidy, bije się z pielęgniarzami, gania po parapetach (chyba?) a potrzeby fizjologiczne załatwia pod siebie. Całkiem nieszkodliwy.Zawsze po atakach zasypiam w przedziwnych miejscach i pozach oraz budzę się nie pamiętając co się stało. Nie wiedzą co te ataki powoduje, nie do końca wiedzą jak to leczyć, co gorsza nie chcą powiedzieć jaki mają przebieg. Wiem tylko, że nie stwarzam zagrożenia dla siebie lub innych, więc mogę swobodnie przemierzać oddział. Kontakt z pacjentami i personelem ma podobno pomóc w leczeniu i faktycznie dzięki temu czuję się chyba lepiej.
Odruch radości objawia się udawaniem pierdzeniem... Czym objawia się odruch smutku. Rzyganiem?W odruchu radości z rozpoznania bezpiecznego już położenia, dałem sygnał otoczeniu o ponownej gotowości do dalszych interakcji, bardzo realistycznie naśladując odgłos pierdzenia osobnika po obfitej lewatywie
Nie wiedziałem, że synonimem śliny jest skrótowiec DNA. Futurystyczny deseń, czyli deseń przyszłościowy. Tak?Kropelki śliny utworzyły futurystyczny deseń na kaflach, wprawiając mnie w fascynację. Stałbym tak do końca świata, patrząc jak moje DNA poddaje się życiodajnej grawitacji, lecz widok ten został zasłonięty przez cień kogoś przebiegającego za plecami
A już zupełnie nie wiem czym życiodajna grawitacja jest...
No i widok zasłonięty przez cień kogoś za plecami. Nijak sobie nie mogę tego wyobrazić.
Kapie na filcu klaszczą o podłogę. Znaczy, element fantastyczny jest!Pognałem za nim klaszcząc podklejonymi filcem kapciami
I w kapciach trudno się biega...
Bohater niesiony galopadą i kapciami pełnymi poślizgu, a wszystko to kontrolowane sprawnym uchwytem. Jak dla mnie – bełkot.Niesiony galopadą dopadłem schodów i zbiegałem na niższe piętra, swawolnie biorąc wiraże na pełnym poślizgu kapci, kontrolowanym sprawnym uchwytem na metalowej poręczy
Nie wiem, czy płynęła rozkosz czy ewentualnie głowa (Tak! Jatka!), ale rozkosz jest otchłanią i wyrwa z niej walnięcie łbem o drzwi. Metalowe drzwi.Ruch wirowy sprawił, że byłem bliski zatracenia w rozkoszy z zawrotów głowy płynącej, lecz bariera metalowych drzwi do piwnicy, na które w końcu wpadłem boleśnie uderzając w nie łysą głową, wyrwała mnie z tej otchłani.
Głowie, obojętnie, oddzielonej od ciała czy nie najwyraźniej nie szkodzi to wcale.
A ten niewysportowany gość brał takie wspaniałe wiraże. To pewno przez kapcie poślizgu pełne...Nigdy tych drzwi nie przekraczałem, lecz tym razem stało się to mimowolnie, dzięki sile odśrodkowej wynikającej z masy mego wysportowanego inaczej ciała.
Huk manewru? Co to jest?Głuchy huk tego manewru zakończonego zatrzaśnięciem się drzwi rozbrzmiewał w piwnicy, a ja stałem nieruchomo niczym zastraszony przez dziadków poborowy na warcie.
Nic, to zdanie nie ma sensu.- Co z tego, że nie sam, jeśli ciemno tu jak w dupie! – krzyknąłem
Bezimienny bohater jest z kimś bliżej nieznanym w piwnicy i boi się, jak zeznaje Ałtor.
Nie pyta: kto tu jest? Gdzie jesteś? Albo milczy w oczekiwaniu na rozwój wypadków. Nie. Bohater wygłasza takie coś, ni w pięć ni w dziewięć.
Przeczytałem powyższy fragment i kompletnie nie wiem o co tu chodzi. Opieprz (samoopieprz) działał motywująco, ale mózg się poddał. Co to znaczy? Motywacja zadziałał czy nie? I gdzie zostały pchnięte myśli bohatera? Co Ałtor chciał przez to powiedzieć?Nieźle debilu, teraz ten ktoś już wie, że ma do czynienia z płaczliwym tchórzem – skarciłem się w myślach. W dzieciństwie opieprz zawsze działał na mnie motywująco. Tym razem leniwy mózg również się poddał, zmuszony do gorączkowej pracy. Przypomniałem sobie, że zamiłowanie do berka sprowadziło na mnie te kłopoty. Skłonność do przesady i histerii pchnęły myśli jeszcze dalej.
W zasięgu czego?Wytężyłem wzrok. Nic, nawet najciemniejszy odcień szarości nie znajdował się w zasięgu
No, ale co w piwnicach? O czym właściwie mówi to zdanie?Od dziecka bałem się nocy i samotności, ogólnie ciemności, lecz szczególnie w piwnicach
???Krwawe obrazy znikły osamotniając ciemność.
Przeczytałem to zdanie dziesięć razy i kompletnie nie wiem co Ałtor miał ma myśli.Nagle rozległ się histeryczny chichot, który może miał być pojednawczym gestem, lecz wydający go uciekinier najwyraźniej nie zrozumiał zmiany w moich pościgowych intencjach.
A teraz problemy Ałtora z ciemnością w piwnicach.
W piwnicy było ciemno, choć oko wykol, tako rzecze tekst.
Co prawda, opis poszatkowanych zwłok jest tak skonstruowany, że czytając mam wrażenie, że one są tam realnie i bohater jest WIDZI.
Ale wątpliwości na korzyść Ałtora.
Bohater jest zamknięty w piwnicy z jakimś wariatem. Wariat wzywa winę (on najwyraźniej w ciemnościach widzi)
Bohater nie zobaczył kabiny windy, jedynie ją usłyszał. Zatem, kabina windy oświetlona być nie mogła. Bohater szedł do niej na oślep. Bo:(...)chrzęst przesuwanych drzwi, najprawdopodobniej od windy. Ta z kolei po sekundzie ruszyła, nie pozostawiając wątpliwości co do przyczyny chrzęstu oraz dalszej drogi ucieczki niedoszłego kolegi. Zostałem sam.
Nie grywam z Ałtorem w Wolfensteina i nie wiem gdzie jest TEN KIERUNEK, ale mam wrażenie, że łysy gość dotarł do drzwi windy czepiając się ściany.Przywarłem do ściany niczym Spiderman, odgoniłem marzenia o ponownej próbie zostania jego następcą i szurając wydatnym brzuchem po cegłach przesuwałem się w prawo. Wybrałem ten kierunek tak jak to zawsze robiłem grając w Wolfensteina. Opłaciło się, natrafiłem na windę, teraz pozostała mi jedynie obawa czy oficer SS będzie w środku
Ergo, nie wiedział gdzie one są.
Wsiada do windy i...
Tak! Bohater zobaczył przyciski!. Jak?! I mamy kolejny fantastyczny element.Dwa przyciski mogłyby mi przypominać oczy robota lub otwory wielkiego guzika, ale jak na złość umieszczone były jeden nad drugim. Takich robotów nie znałem, choć R2D2 miał jeszcze dziwniejszą gębę. A więc okręcony guzik, guzik, guziiik, guuzik, guzek? Otrząsnąłem się z zamyślenia. Tak, guzik był mi potrzebny, aby ruszyć to cholerstwo i wydostać się z niebezpiecznej piwnicy.
Letnia kobieta. Nie za gorąca taka. Czyli numerek z panią dyrektor odpada.Trzydziesto letnia kobietka w żakiecie koloru mysiego stoi plecami do drzwi, spoglądając na grafik wiszący na ścianie.
A co to jest to „trydziesto”?
Golizną uda umięśnione... Bosz ty mój, Ałtor...Jeśli żakietem nazwać marynareczkę dopasowaną w talii oraz nagie krągłe pośladki i ładnie umięśnione uda golizną.
Babka może i letnia jest, ale jasnowidz z niej - pierwsza klasa.- Momencik, proszę mi dać skończyć, ja nie znoszę jak mi się przerywa. Po pierwsze dlaczego opuścił pan swoje piętro? Po drugie co pan robił z tą strzykawką w piwnicy?
Wiedziałem! No, po prostu wiedziałem! Film kopany ma wielkie wartości edukacyjne. A ludzie na jakieś kursy aikido chodzą, kasę wydają, a ty wystarczy komplet „Liberatorów” obejrzeć.Wykonałem, wielokrotnie obserwowany na filmach ze Stefanem Seagalem, Ruch Obrotowy Uwalniający z Uchwytu Napastników i zacząłem spieprzać od oprawców.
Kołek niewiary wraz z kawałem tynku leży na podłodze. Po raz kolejny.
Facet wyrwał się pielęgniarzom i ucieka. Co powoduje u niego ogłupienie... Logiczne.Pozbawiony chwilowo słuchu i ogłupiony reakcją personelu nie potrzebowałem zapasów na podłodze z jakimś wariatem
.Karuzela obrazów napędzała mój bieg, aż do czasu kiedy boleśnie uderzyłem w metalowe drzwi do piwnicy i wpadłem do środka. Wyhamowałem na kolanach, po kilku przewrotach przez bark wyuczonych na lekcjach wf.
Steven Seagal i Chuck w jednym.
A podobno był wysportowany inaczej. Kłamczuszek.
Kiedy już miałem uchwycić tą ciągle uciekającą i niemal eteryczną myśl odpowiadającą na egzystencjonalne - co dalej? - drzwi odcinające mnie od pogoni wypluły jej przedstawiciela. Miałem przewagę nad ogłuszonym tym manewrem upierdliwym biegaczem i uznałem, że warto te kilka chwil poświęcić na przygotowanie do walki. Nie zamierzałem się poddać.
Ort kursywą.
Po dłuższych rozmyślaniach poświęconych na zrozumienie co Ałtor miał na myśli powoli dochodzę do wniosku, że w tym szpitalu do piwnicy nie wchodzi się inaczej jak z byka, po piruecie na zakręcie schodów.
Element fantastyczny numer trzy, czyli strzykawka zawsze pełna.Czułem wyraźnie zwiększoną wagę i odciągnięty tłoczek.
Zakasałem rękaw i nie bacząc na liczne ślady po igłach i zwapnienia naczyń, pewnym ruchem dostałem się do żyły i wtłoczyłem zawartość.
W piwnicy podobno ciemno było...
Jak wiadomo, wskazane narzędzia są łatwo dostępne w szerokim wyborze w każdym szpitalu psychiatrycznym...W kuchni odszukałem tasak do mięsa, a w kanciapie gospodarczej piłkę do metalu i sekator.
A teraz Ałtorze o czym był ten tekst? W jaki sposób opisane zdarzenia wiodą do zakończenia?
Było tak.
Łysy i gruby gość, pacjent szpitala, najpierw kogoś goni do ciemnej i pustej piwnicy, gdzie znajduje strzykawkę.
Dlaczego tego kogoś gonił? Dlaczego ten ktoś uciekał? Czy uciekinier ma jakiś związek z porzuconą strzykawką? A jeżeli tak to jaki?
Łysy wjeżdża na górę windą, tam go łapią pielęgniarze. Rozmowa z jasnowidzącą dyrektorką.
Zupełnie nie wiem o co chodzi. Po co go do niej zabrano? Co wnosi do treści dialog z szefową szpitala? Dlaczego pacjent potem ucieka?
Prince of Darkness znów w piwnicy. Decyduje się wstrzyknąć sobie zawartość strzykawki. Po iniekcji morduje wszystkich pacjentów. Ciekawość, czemu nie personel? Co oznacza, wspomniane na końcu, enigmatyczne lekarstwo?
Mam wrażenie, że Ałtor wena wzięła i Ci się skończyła.
Tyle od mnie.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
- dacepowolny
- Sepulka
- Posty: 29
- Rejestracja: pn, 15 mar 2010 07:40
- Płeć: Mężczyzna
To chyba jeszcze nie koniec sekcji i łapanki? Mam nadzieję, bo jestem rozczarowany.
Taka niewinna ta szpileczka, że nie wiem jak odpowiedzieć - bo to cytat z kawałka heavy metlowej kapeli i miło mi jak czytelnik (nawet jeden na stu) dzięki wersji orygianlnej go rozpoznaje?
To, że oświetlały oddział też jest ważne bo pozwala na umiejscowienie akcji.
Jeśli bardziej odpowiadałoby Ci zdanie: Połyskiliwa powierzchnia kafli pokrywających ściany odbijała światło - to chyba dobrze, że reszty nie czytałaś. Ciekawe czy do takiego zdania też udałoby się przyczepić (tak, sugeruję czepianie się na siłę :P)? No chyba można, bo "nie rozumiem jakie znaczenie ma dla fabuły, że kafle były na ścianach i co innego mają robić jeśli nie połyskiwać i odbijać", itd. Ubaw setny.
Kojarzę Syzyfa, np. pomagał mi na studiach w oblewaniu egzaminów z fizyki :P
Rozwiń proszę uwagę z problemami frazeologicznymi.
O co chodzi w tekście? Nie wynika z niego? To chyba poległem?
Przyśnił mi się kiedyś sen, w którym wcieliłem się w schizofrenika. Starałem się to opisać i dołożyłem trochę humrou.
Prosze też o łapankę niezależną. Małgorzato, jestem pewien, że postawioną tezę jesteś w stanie uzasadnić samodzielnie.
Neularger, bardzo dziękuję Ci za obszerny komentarz (na takie czekam nadal). Jest w nim sporo ciekawych spostrzeżeń, ale też niemało zadziwiających mnie. Odniosę się do nich wieczorem.
Po angielsku również nie mówię najlepiej, tym bardziej za tłumaczenia się nie biorę :)Małgorzata pisze:Dlaczego motto nie jest przetłumaczone?
Autor-szpaner.
edit: A po polsku nie opanował nawet ortografii...
Taka niewinna ta szpileczka, że nie wiem jak odpowiedzieć - bo to cytat z kawałka heavy metlowej kapeli i miło mi jak czytelnik (nawet jeden na stu) dzięki wersji orygianlnej go rozpoznaje?
Również powiem szczerze. Jak nie czytasz całości to mi nie pomożesz, choć ubawiłem się nieźle przy Twoich wątpliwościach dotyczących zeza. Tak bardzo Cię on zaintrygował, że dumny jestem z emocji, które potrafiłem wywołać. Dlaczego zmuszanie do główkowania, jak przy zadaniu z matmy, jest nieprzemyślane? Nie lubisz matmy? Są tacy co lubią :PXiri pisze:Powiem szczerze, że już zniechęciłam się do czytania na samym początku. Za dużo zbędnych szczegółów, źle dobrane wyrazy, za duża komplikacja opisu - żeby wyobrazić sobie sytuację, musiałam pogłówkować jak przy zadaniu z matmy - nieprzemyślane zupełnie.
Mogą być po prostu wyłączone, ale ponieważ opowiadanie ma pewien tytuł (nie wiem czy zwróciliście na niego uwagę) ważne dla fabuły (to chyba Twój ulubiony zwrot Xiri?) jest wskazanie, że w szpitalu było jasno.Xiri pisze:A informacja, że jarzeniówki oświetlają oddział jest zbędna... bo co innego one mają robić? Zresztą jarzeniówki z zasady ślą jaskrawe światło, chyba że się akurat psują
To, że oświetlały oddział też jest ważne bo pozwala na umiejscowienie akcji.
Jeśli bardziej odpowiadałoby Ci zdanie: Połyskiliwa powierzchnia kafli pokrywających ściany odbijała światło - to chyba dobrze, że reszty nie czytałaś. Ciekawe czy do takiego zdania też udałoby się przyczepić (tak, sugeruję czepianie się na siłę :P)? No chyba można, bo "nie rozumiem jakie znaczenie ma dla fabuły, że kafle były na ścianach i co innego mają robić jeśli nie połyskiwać i odbijać", itd. Ubaw setny.
Dziękuję za komplement (pogrubienie). Bohater to wariat i powinien bełkotać, mieć zwidy, zwiechy i porąbane wrażenia. Szukanie w nich gładkich i logicznych przemyśleń nie ma sensu.Małgorzata pisze:A pogrubione, to tradycyjnie, bełkot => wychodzi z niego, że osoba robiąca obuocznego zeza, to śmiałek. Kłóciłabym się...
Z podobnych, a może nawet lepszych:
Cytat:
wzrok rozpoczął syzyfowe starania o przywyknięcie do grobowych ciemności
Ciąg dalszy dowodzi, że powyższe zdanie jest fałszywe (pomijając, że kulawe też okrutnie), zapewne dlatego, że kwestia "syzyfowości" nie jest przez Autora rozumiana.
Sądząc po "grobowych ciemnościach", podejrzewam też problemy frazeologiczne...
Przebrnęłam przez całość. Niestety, zasadniczo chciałabym wiedzieć: o co chodzi w tym tekście?
Kojarzę Syzyfa, np. pomagał mi na studiach w oblewaniu egzaminów z fizyki :P
Rozwiń proszę uwagę z problemami frazeologicznymi.
O co chodzi w tekście? Nie wynika z niego? To chyba poległem?
Przyśnił mi się kiedyś sen, w którym wcieliłem się w schizofrenika. Starałem się to opisać i dołożyłem trochę humrou.
Bardzo proszę o komentarz pracy i oddzielenie jej od autora (dziękuję za Autora) - źle rozumiem zasady FF?Małgorzata pisze:Taki kredyt zaufania daję tylko tym Autorom, którzy opanowali językową podstawówkę. W pozostałych przypadkach zakładam zwyczajną niezdolność do klarownego wyrażania myśli => nie da się unikać czegoś, czego się nie zna.
Łapanka na potwierdzenie mojej tezy - za chwilę.
Prosze też o łapankę niezależną. Małgorzato, jestem pewien, że postawioną tezę jesteś w stanie uzasadnić samodzielnie.
Neularger, bardzo dziękuję Ci za obszerny komentarz (na takie czekam nadal). Jest w nim sporo ciekawych spostrzeżeń, ale też niemało zadziwiających mnie. Odniosę się do nich wieczorem.
"w czterech ścianach własnych marzeń dopadnie Cię śmierć" TSA
W stylizacji przyjętej przez autora zastąpienie śliny w danym kontekście przez DNA wydaje mi się dopuszczalne. Narrator jest uczestnikiem zdarzeń, opowiada właściwie językiem potocznym, poza tym to wariat.neularger pisze:Nie wiedziałem, że synonimem śliny jest skrótowiec DNA. Futurystyczny deseń, czyli deseń przyszłościowy. Tak?Kropelki śliny utworzyły futurystyczny deseń na kaflach, wprawiając mnie w fascynację. Stałbym tak do końca świata, patrząc jak moje DNA poddaje się życiodajnej grawitacji, lecz widok ten został zasłonięty przez cień kogoś przebiegającego za plecami
Dalej, futuryzm to kierunek w sztuce. Po wpisaniu w googlach w zakładce grafika 'futurystyczny deseń' wyskoczyły mi między innymi obrazki przedmiotów w dziwne wzorki. Może więc da się zwrot obronić, ale przekonany nie jestem.
Kapcie klaszczą o stopy, a dokładniej to chyba o pięty, ale teraz nie sprawdzę, bo założone mam buty. Autor nie napisał nic o klaskaniu o podłogę.neularger pisze:Kapie na filcu klaszczą o podłogę. Znaczy, element fantastyczny jest!Pognałem za nim klaszcząc podklejonymi filcem kapciami
I w kapciach trudno się biega...
Bohater jest wariatem, dlaczego miałby reagować rozsądnie?neularger pisze:Nic, to zdanie nie ma sensu.- Co z tego, że nie sam, jeśli ciemno tu jak w dupie! – krzyknąłem
Bezimienny bohater jest z kimś bliżej nieznanym w piwnicy i boi się, jak zeznaje Ałtor.
Nie pyta: kto tu jest? Gdzie jesteś? Albo milczy w oczekiwaniu na rozwój wypadków. Nie. Bohater wygłasza takie coś, ni w pięć ni w dziewięć.
Nie rozumiem, skąd wniosek, że zawsze pełna?neularger pisze:Element fantastyczny numer trzy, czyli strzykawka zawsze pełna.Czułem wyraźnie zwiększoną wagę i odciągnięty tłoczek.
- Baranek
- Mamun
- Posty: 183
- Rejestracja: śr, 10 sie 2005 18:16
nie będę rozkładał tekstu na części, są lepsi w tym względzie. poza tym, nie ma sensu oceniać tekstu pod względem gramatyki, logiki czy też pod jakimkolwiek innym względem, nie ma sensu wskazywanie Ałtorowi błędów, bo to przecież nie są jego błędy, jeno błędy Bohatera-narratora. a ten wszakże jest wariatem. i tak tak sobie pomyślałem po przeczytaniu opowiadania i komentarzy:
Początkujący Ałtorze, jeśli nie jesteś pewien swoich umiejętności, uczyń bohaterem swojego tekstu wariata. będziesz mógł łatwo wytłumaczyć wszystkie obsuwy. bohater plecie bzdury - przecież to wariat. zachowuje się bezsensownie - to wariat.
dacepowolny, napisz może coś o normalnych, wtedy będzie można dostrzec Twój talent w całej okazałości.
rzadko zabieram głos, zwykle ograniczam się do czytania, ale tym razem wyjątkowo nie spodobał mi się ton jakim Ałtor odpowiada na uwagi komentujących.
i to by było na tyle.
Początkujący Ałtorze, jeśli nie jesteś pewien swoich umiejętności, uczyń bohaterem swojego tekstu wariata. będziesz mógł łatwo wytłumaczyć wszystkie obsuwy. bohater plecie bzdury - przecież to wariat. zachowuje się bezsensownie - to wariat.
dacepowolny, napisz może coś o normalnych, wtedy będzie można dostrzec Twój talent w całej okazałości.
rzadko zabieram głos, zwykle ograniczam się do czytania, ale tym razem wyjątkowo nie spodobał mi się ton jakim Ałtor odpowiada na uwagi komentujących.
i to by było na tyle.
- Orson
- Ośmioł
- Posty: 686
- Rejestracja: ndz, 05 kwie 2009 18:55
Re: Moje Sny - Ciemność (~17k)
Ohohoho, widzę, że Ałtor, to z tych butnych. Krew się będzie lać. Ale, od utoczenia komuś fachowo krwi jest Małgorzata i inni. Ja tylko dorzucę swoje marne trzy grosze.
Wysportowane inaczej ciało? Wiem, miał być żarcik, ale nie wyszedł, chyba.
Gest?
Przebrnąłem przez całość, ale na tym miejscu skończyłem łapankę. O co chodzi? I gdzie tu fantastyka? I po co pierdzioszka na początku?
Ok, mamy sobie pierdzioszka, jak to nazywam. Zobaczymy po co Autor dał pierdzioszka. Może się okaże.“Evil, more evil than violence
Violent, more violent than death
Deadly, more deadly than man
I am yeah, yeah, I’m evil I am”
Czy bohater jest kameleonem?Jak w dzieciństwie zrobiłem symetrycznego zeza starając się skupić spojrzenie na odległej o pięć centymetrów białej fudze i podziwiałem kątem oka, w dostępnej tylko dla wytrawnych śmiałków perspektywie, rozmazane refleksy świetlne.
Na ostatnie zagadnienie odpowiedziałeś sobie zdanie, albo dwa zdania wcześniej. Niekonsekwencja.Nie wiedzą co te ataki powoduje, nie do końca wiedzą jak to leczyć, co gorsza nie chcą powiedzieć jaki mają przebieg
Prowadzisz bardzo męczącą, nużącą i przeegzaltowaną narrację. Te zdania, w których czasownik jest na czasowniku, a obok nich ozdobniki i czasami nieadekwatne zamienniki, są po prostu męczące.W odruchu radości z rozpoznania bezpiecznego już położenia, dałem sygnał otoczeniu o ponownej gotowości do dalszych interakcji, bardzo realistycznie naśladując odgłos pierdzenia osobnika po obfitej lewatywie. Kropelki śliny utworzyły futurystyczny deseń na kaflach, wprawiając mnie w fascynację. Stałbym tak do końca świata, patrząc jak moje DNA poddaje się życiodajnej grawitacji, lecz widok ten został zasłonięty przez cień kogoś przebiegającego za plecami.
Uciąć nie mogło. Złe słowo. Uciąć można sobie z rozkoszą coś, albo komuś wypowiedź, w kontekście oralnym.Ucięło to kontemplację.
To można gnać i ociągać się? Szybka wolna Polska?Ale ten ktoś najwyraźniej bał się przegranej, bo gnał korytarzem bez ociągania kierując się ku schodom.
Litości, dobry człowieku. Płynącej z czego?Ruch wirowy sprawił, że byłem bliski zatracenia w rozkoszy z zawrotów głowy płynącej, lecz bariera metalowych drzwi do piwnicy, na które w końcu wpadłem boleśnie uderzając w nie łysą głową, wyrwała mnie z tej otchłani
Nigdy tych drzwi nie przekraczałem, lecz tym razem stało się to mimowolnie, dzięki sile odśrodkowej wynikającej z masy mego wysportowanego inaczej ciała.
Wysportowane inaczej ciało? Wiem, miał być żarcik, ale nie wyszedł, chyba.
Hmmm?najciemniejszy odcień szarości
Dlatego też zbiegł do piwnicy?Od dziecka bałem się nocy i samotności, ogólnie ciemności, lecz szczególnie w piwnicach.
Nagle rozległ się histeryczny chichot, który może miał być pojednawczym gestem, lecz wydający go uciekinier najwyraźniej nie zrozumiał zmiany w moich pościgowych intencjach.
Gest?
Przebrnąłem przez całość, ale na tym miejscu skończyłem łapankę. O co chodzi? I gdzie tu fantastyka? I po co pierdzioszka na początku?
,,Mówię po hiszpańsku do Boga, po włosku do kobiet, po francusku do mężczyzn, a po niemiecku do mojego konia" Karol V Obieżyświat
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Nie zakładaj, Autorze, że nie odróżniam kreacji postaci od kreacji Autora.Autor pisze:Dziękuję za komplement (pogrubienie). Bohater to wariat i powinien bełkotać, mieć zwidy, zwiechy i porąbane wrażenia. Szukanie w nich gładkich i logicznych przemyśleń nie ma sensu.ja pisze:A pogrubione, to tradycyjnie, bełkot => wychodzi z niego, że osoba robiąca obuocznego zeza, to śmiałek. Kłóciłabym się...
Powiedziałam, że Ty bełkoczesz, nie Twój bohater - i dokładnie to miałam na myśli.
Szaleństwo w literaturze ma rację bytu, oniryzm, abstrakcje, etc. - to wszytko ma obywatelstwa prawo.
Problem w tym, że te zabiegi muszą być w pokrętny sposób zrozumiałe dla odbiorcy, inaczej tekst nie spełni funkcji komunikatywnej. Prościej mówiąc, w tym szaleństwie musi być metoda.
U Ciebie jej nie dostrzegłam.
Zwyczajnie, nie tyle niezrozumiałe są zwidy bohatera, co informacje o tych zwidach - Neularger wskazał na kwestię ciemności, Xiri na wszechwiedzę w kwestii regału, etc. To nie bełkot bohatera, lecz przegięcie Autora ma tu miejsce.
Nie ma klucza do tego, o czym gada narrator, nie ma jasności, jak zakończenie wynika z ciągu opisanych bezpośrednim narratorem zdarzeń. Przez co tekst nie jest opowieścią, staje się zbiorem niejasnych epizodów, z których nie wynika dla odbiorcy żadna konkluzja - choćby najprostsza: że wie, o czym czytał.
I na tym polega bełkot w tym tekście, Autorze.
Niestety, tekst, nad którym pracuję, zajmuje mi więcej czasu niż sądziłam, więc z omówieniem dokładniejszym spóźnię się - przepraszam.
edit: Coś sobie przypomniałam. W kwestii motta.
1. Autorze, nie podałeś, czyj tekst wziąłeś do motta. To nie tylko nieuprzejme, to również NIELEGALNE. Naruszasz w ten sposób niezbywalne prawa autorskie twórcy tekstu.
2. Niezbyt dobrze znasz lengłydż, ale nie przeszkadzało Ci to użyć obcego motta? A powinno. Będę się upierać: albo dajesz tłumaczenie w przypisach choćby, albo nie dajesz obcego języka wcale. Albowiem tekst, który stawiasz przed oczy czytelnika, winien najpierw być zrozumiały dla Ciebie. Całościowo i dokładnie.
Nadal podtrzymuję: to motto jest przejawem zwykłego, ordynarnego szpanu.
So many wankers - so little time...
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
Nie napisał też, że chodzi o pięty.Bebok pisze:Kapcie klaszczą o stopy, a dokładniej to chyba o pięty, ale teraz nie sprawdzę, bo założone mam buty. Autor nie napisał nic o klaskaniu o podłogę.neularger pisze:Kapie na filcu klaszczą o podłogę. Znaczy, element fantastyczny jest!Pognałem za nim klaszcząc podklejonymi filcem kapciami
I w kapciach trudno się biega...
Pierwsze skojarzenie jest takie, że to jednak buty (kapcie) klaszczą o podłogę. Nie jest zadaniem czytelnika rozwiązywanie łamigłówek, co o co mogło uderzać, żeby wszystko logiczne było.
Bohater znajduje strzykawkę. Jak podejrzewam pustą. Upewnia mnie o tym powyższy fragment, mówiący, że strzykawka nagle została czymś napełniona. Skoro została napełniona, to wcześniej była pusta. Si?Bebok pisze:Nie rozumiem, skąd wniosek, że zawsze pełna?neularger pisze:Element fantastyczny numer trzy, czyli strzykawka zawsze pełna.Czułem wyraźnie zwiększoną wagę i odciągnięty tłoczek.
I mamy trzy możliwości:
a. strzykawka od początku była czymś napełniona, a Autor źle poprowadził opis, sugerując coś innego,
b. strzykawka została napełniona podczas któregoś z epizodów, a Autor wspomnieć zapomniał,
c. strzykawka jest magicznym artefaktem i napełniła się sama. => Stąd "strzykawka zawsze pełna" albo "samonapełniająca się". :)
Ponieważ, tekst nie wspomina nic o a. i b. (a ja nie siedzę w głowie Autora i nie wiem czego zapomniał lub nie), muszę wybrać c.
Stylizacji, jak dla mnie, w tekście nie ma. Poza tym, DNA w "stylizacji na mowę potoczną"? No, nie wydaje mi się.Bebok pisze:W stylizacji przyjętej przez autora zastąpienie śliny w danym kontekście przez DNA wydaje mi się dopuszczalne. Narrator jest uczestnikiem zdarzeń, opowiada właściwie językiem potocznym, poza tym to wariat.neularger pisze:Nie wiedziałem, że synonimem śliny jest skrótowiec DNA. Futurystyczny deseń, czyli deseń przyszłościowy. Tak?Kropelki śliny utworzyły futurystyczny deseń na kaflach, wprawiając mnie w fascynację. Stałbym tak do końca świata, patrząc jak moje DNA poddaje się życiodajnej grawitacji, lecz widok ten został zasłonięty przez cień kogoś przebiegającego za plecami
Dalej, futuryzm to kierunek w sztuce. Po wpisaniu w googlach w zakładce grafika 'futurystyczny deseń' wyskoczyły mi między innymi obrazki przedmiotów w dziwne wzorki. Może więc da się zwrot obronić, ale przekonany nie jestem.
Co do futuryzmu możesz mięć rację, choć może lepiej by było "abstrakcyjny wzorek" (ale to już dziedzina Autora).
A o wariatach poniżej.
Do tego co napisała Małgorzata o bohaterach-wariatach nic właściwie nie trzeba dodawać. Niezrównoważony bohater, to nie jest licencja na brak logiki w jego zachowaniu. Inne postacie w utworze rozumieć go nie muszą i nawet pewnie nie mogą (bo wariat), ale czytelnik rozumieć musi.Bebok pisze:Bohater jest wariatem, dlaczego miałby reagować rozsądnie?neularger pisze:Nic, to zdanie nie ma sensu.- Co z tego, że nie sam, jeśli ciemno tu jak w dupie! – krzyknąłem
Bezimienny bohater jest z kimś bliżej nieznanym w piwnicy i boi się, jak zeznaje Ałtor.
Nie pyta: kto tu jest? Gdzie jesteś? Albo milczy w oczekiwaniu na rozwój wypadków. Nie. Bohater wygłasza takie coś, ni w pięć ni w dziewięć.
Co do inkryminowanego fragmentu.
Bohater jest zamknięty w ciemnej piwnicy i bliżej nieznanym, niebezpiecznym osobnikiem. I boi się. Normalne? Jasne. Dlatego oczekuję, że bohater zacznie się zachowywać jak normalna przestraszona osoba, chyba że, Autor powie inaczej. Wytłumaczy, że to wariat, ma odmienne postrzeganie rzeczywistość (bo wiadomo z głową nie wszystko ok) i inne reakcje. Ale Autor nie powiedział.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Twoje pierwsze skojarzenie było takie, że chodzi o podłogę, moje takie, że chodzi o stopy. Znaczy, skoro wypowiedziało się nas dwóch, a każdy inaczej, może nie ma co orzekać o błędzie autora. Poza tym odgłosu uderzania butów o podłogę chyba nie nazwałbym klaskaniem :) Masz oczywiście rację, że czytelnik nie po to, by dociekać, co autor miał na myśli, ale też autor nie po to, by wszystko podawać na talerzu, chyba że pisze instrukcje obsługi :> Przecież nie lubimy łopatologii, prawda?neularger pisze: Nie napisał też, że chodzi o pięty.
Pierwsze skojarzenie jest takie, że to jednak buty (kapcie) klaszczą o podłogę. Nie jest zadaniem czytelnika rozwiązywanie łamigłówek, co o co mogło uderzać, żeby wszystko logiczne było.
Jak dla mnie jest :) Ale mniejsza o to, intryguje mnie Twoje przeczenie możliwości występowania w stylizacji na mowę potoczną skrótowca DNA. Wyjaśnij to jakoś, proszę. Bo chyba nie sugerujesz, że w tej stylizacji nie mogą występować żadne "mądre" wyrazy czy tam skróty? Moim zdaniem taki sposób użycia DNA, jak to zrobił autor, świetnie pasuje do mowy potocznej.neularger pisze:Stylizacji, jak dla mnie, w tekście nie ma. Poza tym, DNA w "stylizacji na mowę potoczną"? No, nie wydaje mi się.
Odnośnie wariatów:
Nie zabrałem głosu w dyskusji na temat tego, czy bohater-wariat to alibi dla autora. Chodziło mi tylko wyłącznie o wyobrębniony przez Ciebie fragment.
e: z opóźnieniem zauważyłem uzupełnienie posta Małgorzaty.
A zdaje się Sapkowski bezczelnie wypisywał w swoich książkach tam, gdzie tłumaczeń nie było, coś w stylu: autor zachęca czytelnika do korzystania ze słowników i uczenia się języków. I tym mi z leksza podpadł, bo też wolę wszystko mieć po polsku :)Małgorzata pisze:Będę się upierać: albo dajesz tłumaczenie w przypisach choćby, albo nie dajesz obcego języka wcale.