Kocia mama

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Pinki
Pćma
Posty: 210
Rejestracja: wt, 30 mar 2010 19:22

Kocia mama

Post autor: Pinki »

KOCIA MAMA

Dziś rano postanowiłem zmienić swoje życie. Gdzieś pomiędzy pierwszą kawą a trzecim papierosem dotarło do mnie, że za długo już zgrywam pustelnika, że porzuciłem wszystkie ambicje z czasów młodości, że od pięciu lat... Gówno prawda. Nic nie dotarło. Nie jestem typem człowieka, który miewa refleksje. Śmieję się sam do siebie, wspominając, jak właśnie w ten sposób zdefiniował mnie kiedyś pan Mitten. "Brak ci umiejętności zastanawiania się nad sobą, chłopcze - rzucił obojętnie, nie odwracając nawet głowy w moją stronę. - Nie żebym uważał to za wadę".

A więc jestem bytem bezrefleksyjnym. Nie żebym uważał to za coś nadzwyczajnego. W końcu refleksje nie biorą się z niczego, a jeśli zarabia się na życie odwiedzając znajomych pana Mittena i nakłaniając ich, żeby coś zrobili (albo czegoś nie robili), to cóż - bądźmy szczerzy, nie widzę w tym zbyt dużego potencjału. Próbuję sobie wyobrazić, jak by to było być kimś innym, na przykład kucharzem. Przez chwilę zabawiam się, usiłując zdecydować czy wolałbym serwować haute cuisine czy fast foody, kiedy dociera do mnie, że znowu wymyśliłem coś zupełnie bez sensu. "Skąd niby chcesz tam wytrzasnąć refleksje, palancie? - wrzeszczę na siebie w myślach. - Będziesz rozważał wyższość wołowiny nad cielęciną? Chcesz medytować nad optymalną temperaturą smażenia omletu?".

Teraz wściekam się już na dobre. Jak niby mam prowadzić ciekawe życie, jeśli na każdym kroku prześladuje mnie to cholerne... no właśnie, co? Może ci, którzy miewają refleksje, znają też dobre słowo na "za każdym razem, kiedy mam dobry pomysł, muszę go zaraz spieprzyć". Proszę bardzo: dokładnie tak jest dzisiaj. Wymyśliłem, że zmienię swoje życie - dobrze. Wymyśliłem, że nowe życie ma być ciekawsze niż to obecne - jeszcze lepiej. I nagle wyskakuje mi ten cholerny kucharz. Wściekłość zamienia się w niesmak, a ja biorę głęboki oddech i zdaję sobie sprawę, że wszystkie moje dobre i złe pomysły są ze sobą połączone. Tak jak na przykład wczoraj, kiedy zaczął się cały ten burdel, przez który jestem zmuszony rozważać kwestię nowego życia. Też wydawało mi się, że pomysł jest dobry. Może nie? W końcu chciałem tylko zerknąć do środka i...

Ale od początku.

Pan Mitten raz w tygodniu chodzi do klubu. Nie, nie do jednego z tych idiotycznych miejsc, gdzie naćpane nastolatki bawią się przy hałaśliwej muzyce. Pan Mitten to dżentelmen, więc bywa w miejscach dla dżentelmenów. Ich klub mieści się w prywatnym mieszkaniu na obrzeżach Londynu. Spotykają się tam erudyci starej daty, piją whisky i rozmawiają o Michale Aniele. (Tak przynajmniej powiedział pan Mitten, kiedy go zapytałem). Ja w tym czasie włóczę się po mieście, by o umówionej godzinie pojawić się pod drzwiami budynku i odeskortować mojego klienta do domu. Czasami kupuję gazetę o polityce i siedząc z nią w pubie udaję intelektualistę, częściej jednak po prostu łażę bez celu.

Pech chciał, że wczoraj padało, a w knajpie rozsiadł się Dick i jego kumple, z którymi miałem na pieńku. W razie czego pewnie dałbym im radę, ale najzwyczajniej w świecie - nie chciało mi się. Nie miałem też ochoty moknąć, postanowiłem więc poczekać w bramie kamienicy, w której znajdował się klub. Oparłem się o ścianę i zapaliłem papierosa. I wtedy pojawił się kot.

Mógłbym przysiąc, że nie było w nim nic złowieszczego - żadnych iskrzących, zielonych oczu, żadnej otaczającej go aury niesamowitości, nic z tych rzeczy. Ot, mały, chudy, pręgowany dachowiec. Śmignął między moimi nogami w oszalałym pędzie i wyrżnął płaską mordą prosto w drzwi klatki schodowej. Parsknąłem śmiechem, żałując że nie mam kamery - gdybym uwiecznił ten wariacki rajd, mógłbym wrzucić to potem na Youtube i pośmiać się razem z innymi internautami. Sięgnąłem do kieszeni po komórkę żeby chociaż pstryknąć fotkę, kiedy przerwało mi skrzypnięcie uchylających się do wewnątrz drzwi. Kot wstał, otrząsnął się, i z oburzonym prychnięciem wślizgnął się w powstałą szparę, pozostawiając mnie z dość głupim wyrazem twarzy.

Zaraz, chwilunia, coś tu nie gra. Ciężkie, zabezpieczone elektronicznym domofonem drzwi nie otwierają się tylko dlatego, że jakiś sierściuch się z nimi zderzy. Zastanawiam się o co tu, do cholery, chodzi, a w mojej głowie zaczyna kiełkować fatalny pomysł. I może na kiełkowaniu by się skończyło, gdyby nie dziewczyna. Pojawia się w bramie nagle, rozpędzona ledwo wyrabia na zakręcie. Zdyszana, zasapana, ubrana w pomarańczową kurtkę, z której ściekają strugi wody. Opiera się jedną ręką o ścianę, rozgląda dookoła błędnym wzrokiem i wbija we mnie świdrujące spojrzenie.

-Nie widział pan kota? - pyta z pretensją w piskliwym głosie, a ja czuję jakieś nieokreślone rozczarowanie. Jakbym spodziewał się, że laska ucieka przed mafią albo skorumpowanymi policjantami, i będę mógł ją uratować. Bez sensu! Przymykam na chwilę oczy i odruchowo ją skanuję. Zgadza się, przybiegła tutaj za zwierzakiem. Wyczuwam jej irytację, niepokój i zniecierpliwienie - pewnie długo już goni tego sierściucha. Ruchem głowy wskazuję drzwi. Dziewczyna przeczesuje palcami włosy i wbiega do budynku, a mój fatalny pomysł nie jest już w fazie kiełkowania, o nie. Niewiele rzeczy budzi moje zainteresowanie, ale ten wieczór jest wyjątkowo nudny, a mnie rozbawił zwariowany kocur i jego pechowa właścicielka. Zajrzę tylko do środka i trochę się rozejrzę, to wszystko. Może zahaczę przy okazji o mieszkanie numer 8 i rzucę okiem na tajemniczy klub erudytów. Zapalam kolejnego papierosa, wciągam w płuca nikotynowe opary i zastanawiam się, co zrobię, jeśli pan Mitten wścieknie się i mnie zwolni. Nie zrobi tego, decyduję optymistycznie. Ciężko byłoby znaleźć kogoś innego na moje miejsce.

No to idziemy. Niedopałek ląduje w kałuży a ja przekraczam próg klatki schodowej. Zamykam za sobą drzwi i pochłania mnie cisza absolutna - szum deszczu i samochodów pozostają gdzieś w innym wymiarze. Mdłe, bladożółte światło żarówki wydobywa z ciemności stopnie schodów. Widzę mokre ślady łapek i butów, podążając za nimi, wchodzę na drugie piętro. Drzwi do mieszkania numer 8 są uchylone, a wewnątrz pali się światło. Jednak nadal w uszy wciska mi się niepokojąca cisza - nie słychać muzyki, brzęku kieliszków, gwaru rozmów. Po raz pierwszy tego wieczoru świta mi myśl, że może nie powinienem był się tu pchać. Ale jak się powiedziało "a"...

Przełykam ślinę i wchodzę do mieszkania. Gdy widzę trupa w przedpokoju, wypuszczam z siebie westchnienie podwójnej ulgi: po pierwsze, nie jest to pan Mitten. Po drugie, od tej chwili nie jestem już natrętem, węszącym w nie swoich sprawach; mojemu klientowi grozi niebezpieczeństwo i mam pełne prawo tu być.

Z wyciągniętym pistoletem staję w drzwiach salonu i patrzę w szeroko otwarte oczy pana Mittena. Siedzi w fotelu na wprost wejścia, z wyrazem niebotycznego zdumienia zastygłym na pochlapanej krwią twarzy. Jego śnieżnobiała koszula leży na podłodze obok, pedantycznie złożona w kostkę: komuś musiało bardzo zależeć, by nie poplamiły jej wnętrzności, wylewające się z rozciętego brzucha. Wzruszam ramionami (obojętność to jedna z zalet, wynikających z braku refleksji) i rozglądam się po pokoju. Dwóch innych dżentelmenów siedzi na kanapie; krew ściekająca z ich poderżniętych gardeł utworzyła już na podłodze niewielką kałużę.

Niedobrze robi mi się dopiero na widok tego, co leży na stole. Cztery kocie łapki, pokryte puchatą, białą sierścią, odcięte z chirurgiczną precyzją; lśniący metalicznie skalpel i papierowe ręczniki nasiąknięte krwią. Czerwony ślad ciągnie się po podłodze, spod stołu w stronę następnego pokoju. Przełykam ślinę i przypomina mi się, że powinienem przeskanować mieszkanie ("Masz refleks, debilu!", syczę w myślach). Na szczęście czysto. Nie wyczuwam żadnych gwałtownych emocji i już mam zamiar odetchnąć z ulgą, kiedy TO uderza we mnie z siłą huraganu. Co to za miejsce dlaczego tu jesteśmy gdzie jest jedzenie ciemno zimno nie chcę tu być jestem głodny boli boli boli gdzie jest jedzenie co to za miejsce nie podchodź chcę wyjść dlaczego to robicie chcę do domu... i tak w kółko. Mam wrażenie, że zaraz pęknie mi głowa. Wyłączam skanowanie, zanim przerażone głosy rozsadzą mi czaszkę od wewnątrz, i wkładam do ust papierosa. Ktokolwiek tak się wydziera, może poczekać, aż spalę. Pstryknięcie zapalniczki, nikły ognik żarzy się w palcach. Paląc, nie zastanawiam się nad niczym - ot, mechaniczna czynność, żeby chociaż trochę opóźnić kolejny punkt programu. Mam przeczucie, że nie będzie należał do przyjemnych.

Time out. Niechętnie kieruję się do następnego pokoju. Naciskam klamkę, drzwi otwierają się bezgłośnie. Tutaj nie pali się światło, ale mimo to wyczuwam czyjąś obecność. Chwila na zastanowienie - i już wiem. Koty. Pomieszczenie jest pełne kotów. Słyszę gniewne parskanie i syczenie, widzę dziesiątki latarenek oczu, zapalających się w ciemności. Po omacku szukam na ścianie przełącznika i po chwili pokój zalewa światło. Rozglądam się. Pod ścianą stoi bateria metalowych klatek; ich podłoga zasłana jest kocimi odchodami, drzwiczki - szeroko pootwierane. Zwierzęta są wszędzie - na podłodze, parapecie, półkach biblioteczki, na obitych czerwonym pluszem krzesłach. A na kanapie siedzi dziewczyna w pomarańczowej kurtce i przygląda mi się oczami bez wyrazu. W zamyśleniu głaszcze siedzącego jej na kolanach pręgowanego dachowca; po plecach przebiega mi dreszcz, kiedy słyszę cichy, zadowolony pomruk zwierzaka. Po upływie kilku chwil, długich jak wieczność, dziewczyna uśmiecha się szeroko, a pozostałe koty układają się na podłodze wokół jej stóp.

I na tym koniec. Odwróciłem się i zwiałem stamtąd, mając w pamięci słowa faceta, który nauczył mnie skanowania: "Jeśli spotkasz kiedyś kogoś, kogo będziesz się bał sprawdzić, nie zastanawiaj się, tylko spierdalaj". Przepychanki ze smutnymi panami z bronią to jedna rzecz - na to się pisałem, zawierając umowę z panem Mittenem - a nawiedzone psychopatki i ich zwierzyniec to coś zupełnie innego. W nocy śniły mi się koty, jak miękkimi łebkami podbijają mi rękę do głaskania. Dziewczyna patrzyła mi prosto w oczy, a ja pomyślałem, że ma całkiem ładny uśmiech. "Jeszcze parę dni i o nas zapomnisz", szepnęła. I dlatego właśnie po przebudzeniu wypiłem kawę, zapaliłem papierosa i pomyślałem, że czas zmienić swoje życie.
"To see them fumbling with our rich and delicate language is to experience all the horror of seeing a Sèvres vase in the hands of chimpanzee" - Evelyn Waugh

Awatar użytkownika
Kruger
Zgred, tetryk i maruda
Posty: 3413
Rejestracja: pn, 29 wrz 2008 14:51
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Kruger »

Hmmm...

Nadmiar tajemniczości widzę. Jest zamknięta historia, dobrze przypasowana do długości tekstu. Tylko nie bardzo rozumiem co się tam wydarzyło. Owszem, kiepski jestem w zagadkach i łamigłówkach, ale coś powinienem podejrzewać, coś się powinno krystalizować a tymczasem nic.
Jaki jest związek między wejścia kota i panny do mieszkania a śmiercią gentelmenów? Co mają do tego koty w pokoju obok? Czemu są przerażone? I przede wszystkim jak się do tego mają obicięte kocie łapki na stole?
Te łapki powinny być łącznikiem między śmiercią a kotami, ale obawiam się że motają zamiast wyjaśniać. Bo są łapki, narzędzie cięcia, papierowe ręczniki, krwawy ślad prowadzi do pokoju obok - a za drzwami pokoju nic na ten temat. Nie ma reszty ciętego kota ani śladów krwi.
W dodatku łapki obcięte skalpelem... Skalpel nie służy raczej do cięcia kości i jakkolwiek to jest pewnie możliwe przy pewnej dozie wysiłku, to efekt nie wyglądałby już jak obcięcie z chirurgiczna precyzję. Tu mi się chciejstwo autora objawia, obawiam się, bo za jedyne wytłumaczenie chirurgicznej precyzji służy ten skalpel.

Poza powyższym nieco wątpliwości mych budzi początek. Bohater dość długo snuje reflekcje o tym, że nie ejst w stanie snuć refleksji. Czy tylko ja widzę tu sprzeczność?
Trochę niekonsekwetnie ten bohater tu jest zbudowany. Z jego własnego opisu (podpartego słowami pracodawcy) wyłania się raczej obraz nieco bezmózgiego cyngla, co to ma straszyć, strzelać i bić a nie myśleć. Nawet skanowanie może do tego pasować, ale już nie sposób pierwszoosobowej narracji, ta wskazuje raczej na cynicznego zawiadiakę, bynajmniej nie głupiego i na pewno zdolnego, wbrew własnym słowom, do refleksji.
"Trzeba się pilnować, bo inaczej ani się człowiek obejrzy, a już zaczyna każdego żałować i w końcu nie ma komu w mordę dać." W. Wharton
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA

Awatar użytkownika
Pinki
Pćma
Posty: 210
Rejestracja: wt, 30 mar 2010 19:22

Post autor: Pinki »

Dzięki za komentarz! Zaraz spróbuję ocalić resztki ałtorskiej godności, zobaczymy co z tego wyjdzie... ;)
Kruger pisze:Nadmiar tajemniczości widzę. Jest zamknięta historia, dobrze przypasowana do długości tekstu. Tylko nie bardzo rozumiem co się tam wydarzyło. Owszem, kiepski jestem w zagadkach i łamigłówkach, ale coś powinienem podejrzewać, coś się powinno krystalizować a tymczasem nic.
Jaki jest związek między wejścia kota i panny do mieszkania a śmiercią gentelmenów? Co mają do tego koty w pokoju obok? Czemu są przerażone? I przede wszystkim jak się do tego mają obicięte kocie łapki na stole?
Właśnie czegoś takiego się obawiałam - że, bojąc się łopatologicznego wyjaśniania o co chodzi, przekombinuję w drugą stronę i zamotam tak, że nie da się zrozumieć, o co chodzi. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jak to obejść: jeśli pisząc, mam już całą historię w głowie, jak mam na tyle wczuć się w czytelnika, żeby obiektywnie ocenić czy fabuła jest zrozumiała? W momencie kiedy nie wyjaśniam wprost, tylko polegam na sygnałach mających dać coś do zrozumienia - jak mogę zweryfikować, czy wskazówki są wystarczające?

Mogłabym też pójść w stronę innego wyjaśnienia (pozwalającego ocalić resztki honoru ;) ) - historię poznajemy z punktu widzenia narratora pierwszoosobowego, który nie jest główną postacią intrygi, właściwie nie odgrywa w niej żadnej roli - to tylko przypadkowy świadek. Może nie było mu pisane dowiedzieć się więcej? Przecież tak czy inaczej ma wkrótce o tym zapomnieć. Nie zawsze bohater wplątany w tajemniczą intrygę poznaje całą historię i sens wydarzeń, których był częścią- czasami wszystko co przypada mu w udziale, to pourywane strzępki informacji, których nijak poskładać w całość. Może gdyby narratorem był Sherlock Holmes... ;)
Skalpel nie służy raczej do cięcia kości i jakkolwiek to jest pewnie możliwe przy pewnej dozie wysiłku, to efekt nie wyglądałby już jak obcięcie z chirurgiczna precyzję.
Tutaj biję się w piersi, moja wina. Nie pomyślałam, żeby sprawdzić czy ten szczegół ma sens Nie było riserczu.
Swoją drogą... wyobraziłam sobie, jak idę do znajomego weta i wypytuję, czym najlepiej obciąć kotu łapki, żeby było precyzyjnie i równiutko... bałabym się potem spojrzeć mu w oczy ;)
Poza powyższym nieco wątpliwości mych budzi początek. Bohater dość długo snuje reflekcje o tym, że nie ejst w stanie snuć refleksji. Czy tylko ja widzę tu sprzeczność?
Zamiar był taki, żeby na przykładzie rozmyślań nad karierą kucharza ukazać, na czym polega jego problem z przemyśleniami nad sobą. Że każda myśl, która powinna być poważną introspekcją, zamienia się w jego wydaniu w jakąś nieprzystającą do realiów paplaninę.
Trochę niekonsekwetnie ten bohater tu jest zbudowany. Z jego własnego opisu (podpartego słowami pracodawcy) wyłania się raczej obraz nieco bezmózgiego cyngla, co to ma straszyć, strzelać i bić a nie myśleć. Nawet skanowanie może do tego pasować, ale już nie sposób pierwszoosobowej narracji, ta wskazuje raczej na cynicznego zawiadiakę, bynajmniej nie głupiego i na pewno zdolnego, wbrew własnym słowom, do refleksji.
Cy brak autorefleksji musi oznaczać tępą głupotę? Zastanawiałam się, czy nie istnieje ktoś pomiędzy archetypowym samotnym jeźdźcem, filozoficznie rozmyślającym nad sensem swojej walki, a bezmózgim cynglem, który działa na zasadzie "zobaczyć-gonić-zastrzelić". Chciałam mieć kogoś, kto odrzuca całą tę otoczkę wojownika-myśliciela, zadającego sobie egzystencjalne pytania. Ale nigdzie w tekście nie stoi, że bohater to tępy muł! ;) No dobra, zapomniał przeskanować mieszkanie zaraz na wejściu, ale okażmy mu trochę litości ;)

Podsumowując, mam teraz wrażenie że godność ałtorska leży i kwiczy, bo konieczność tłumaczenia "Ale to miało chodzić o to, że..." z definicji oznacza, że coś nie zagrało. Ech ;)

W tej chwili zastanawiam się, jak pracować nad jasnością przekazu bez jednoczesnego przekombinowania w drugą stronę i traktowania czytelnika jak idioty, który sam nie zrozumie.
"To see them fumbling with our rich and delicate language is to experience all the horror of seeing a Sèvres vase in the hands of chimpanzee" - Evelyn Waugh

Awatar użytkownika
Kruger
Zgred, tetryk i maruda
Posty: 3413
Rejestracja: pn, 29 wrz 2008 14:51
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Kruger »

Myślę, że sporo osób trapi ten problem. Też to mam, w poprzednich dwóch edycjach warsztatów tematycznych zwrócono mi uwagę na niedopowiedzenia a w obecnych - na nadmierną łopatologię. Trzeba walczyć i pisać, może się w końcu znajdzie złoty środek :)
Pinki pisze:Mogłabym też pójść w stronę innego wyjaśnienia (pozwalającego ocalić resztki honoru ;) ) - historię poznajemy z punktu widzenia narratora pierwszoosobowego, który nie jest główną postacią intrygi, właściwie nie odgrywa w niej żadnej roli - to tylko przypadkowy świadek. Może nie było mu pisane dowiedzieć się więcej? Przecież tak czy inaczej ma wkrótce o tym zapomnieć. Nie zawsze bohater wplątany w tajemniczą intrygę poznaje całą historię i sens wydarzeń, których był częścią- czasami wszystko co przypada mu w udziale, to pourywane strzępki informacji, których nijak poskładać w całość. Może gdyby narratorem był Sherlock Holmes... ;)
Tak, to jest wyjaśnienie. Widząc zdarzenia oczami jednego bohatera nie widzimy całości intrygi. W tym konkretnym przypadku jednak sprawia to, że nie rozumiemy motywów dalszego postępowania bohatera. Bo przecież twardy jest, z niejednego pieca chleb jadł i niejedną jatkę zapewne widział a tu nagle taki strach... Bo co, bo trupy? Bo koty? Bo panna z kotami? Bo łapy odcięte?
Trochę efekt łagodzi budowanie grozy. Bohater nie wie jaki jest związek między tymi elementami, ale czuje (teraz górszczyty będą) bezcielesną grozę, czuje jak mrok zaciska szpony na jego duszy. Krótko mówiąc przeraża go to, choć nie do końca wie dlaczego.
Tylko, że to nie wystarcza. Bohater jest skanerem, więc ze zjawiskami paranormalnymi do czynienia ma, nie przerażają go. Jatka również. Czegoż więc się tak boi?
Dla mnie bezcielesna groza jest tutaj sztampą, kalką, wyrazem braku pomysłu autora na umiejętne i nienachalne wykazanie związku, który byłby dla bohatera powodem do ucieczki i chęci zmiany życia. I do tego dochodzi urwany, jakby ciachnięty nożem, wątek ze śladem krwi ciągnącym się od uciętych łapek do drzwi, gdzie się najwidoczniej urywa, bo bohater już nie wspomina więcej o nim. Co sprawia, że te ucięte łapki niczemu nie służą.
"Trzeba się pilnować, bo inaczej ani się człowiek obejrzy, a już zaczyna każdego żałować i w końcu nie ma komu w mordę dać." W. Wharton
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA

Awatar użytkownika
Pinki
Pćma
Posty: 210
Rejestracja: wt, 30 mar 2010 19:22

Post autor: Pinki »

Bo przecież twardy jest, z niejednego pieca chleb jadł i niejedną jatkę zapewne widział a tu nagle taki strach... Bo co, bo trupy? Bo koty? Bo panna z kotami? Bo łapy odcięte?
Ale zaznaczam, że strachu nie wzbudziły w nim ani trupy, ani kocie łapki. Te drugie wywołały jedynie obrzydzenie, niesmak ("Niedobrze robi mi się dopiero na widok tego, co leży na stole").

Natomiast dlaczego przestraszył się dziewczyny? Tu akurat wydawało mi się to dość czytelnie nakreślone - wg wspomnianych słów mentora, jest taka możliwość, że bohater będzie bał się kogoś przeskanować, co oznacza, że delikwent taki jest wybitnie niebezpieczny. Chciałam uniknąć banalnego i ogranego motywu, w którym narrator jednak przeskanowałby dziewczynę po raz drugi, dojrzał w jej umyśle głębię bezdennego zła (czy coś o podobnym stężeniu patosu ;) ), i dopiero wtedy uciekł. Wydaje mi się, że akurat w tym momencie niedopowiedzenie pasuje lepiej, niż dokopanie się do tajemnicy?
"To see them fumbling with our rich and delicate language is to experience all the horror of seeing a Sèvres vase in the hands of chimpanzee" - Evelyn Waugh

Awatar użytkownika
Kruger
Zgred, tetryk i maruda
Posty: 3413
Rejestracja: pn, 29 wrz 2008 14:51
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Kruger »

Mój umysł podąża najprostszą ścieżką.
Zobaczył dziewczę biegnącą za kotem, przeskanował - wszystko gra. Wchodzi do mieszkania, trupów się nie boi, kotów się nie boi... to czemu jej się przestraszył? Jakoś.... nieprzekonujące to.
Cały czas się upieram, że wymyśliłaś dobry łącznik - te odcięte łapki. Ten element mógłby byc decydujący dla fabuły, połączyć koty, jatkę i kocią mamę. Może nie łopatologicznie, ale coś wyjaśnić, zarysować tajemnicę. Zarysować trochę bardziej, bo to co jest to nawet nie szkic, no i się urywa. Szkoda.

Edit. Coś uzupełniłem.
"Trzeba się pilnować, bo inaczej ani się człowiek obejrzy, a już zaczyna każdego żałować i w końcu nie ma komu w mordę dać." W. Wharton
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA

jarmulito dos Santos

Post autor: jarmulito dos Santos »

Pinki, ja mam pewne wątpliwości co do wieku narratora. Bo z jednej strony posługuje się wyrazami świadczącymi, że jest dosyć (tak wiem, to pojęcie względne) młody (Time out, chwilunia), a z drugiej strony wychodzi dziewczę i mówi do niego per "pan" trochę mi to nie gra... i jeszcze to rozczarowanie jak ją widzi... Czyżby myślał o prokreacji?? Może wartowałoby to jakoś uściślić?

jeszcze jedna rzecz mi nie gra. W pewnym momencie daje się odczuć, że bohater to twardziel. Ale w pewnych momentach "przełyka ślinę". Trochę się kryminałów oczytałem i jakoś twardziel z bronią w ręku nie przełyka głośno śliny. Kolejna sprawa: gościu widzi trupa i jest ok. ale jak widzi ucięte kocie łapki to mu się zbiera na wymioty. Czy aby na pewno byłaby taka reakcja?

I jeszcze jedno: co do papierosów: "Ktokolwiek tak się wydziera, może poczekać, aż spalę." Papierochy tak nie działają. Nie wiem czy palisz (sądzę że nie) ja palę i uwierz, że nawet gdybym zapalił w tym momencie, co jest trochę nieprawdopodobne, gdyż o tym w ogóle bym nie myślał, to na 100% nie czekałbym żeby papierosa skończyć... O wiele prędzej działałbym z cygaretem w dłoni lub go w ogóle w niebyt odrzucił, niźli czekał 3-4 minuty na dokończenie go. :)

Awatar użytkownika
Pinki
Pćma
Posty: 210
Rejestracja: wt, 30 mar 2010 19:22

Post autor: Pinki »

jarmulito dos Santos pisze:jeszcze to rozczarowanie jak ją widzi... Czyżby myślał o prokreacji?? Może wartowałoby to jakoś uściślić?
Toż jest uściślone, dlaczego się rozczarował!
Pinki pisze:...czuję jakieś nieokreślone rozczarowanie. Jakbym spodziewał się, że laska ucieka przed mafią albo skorumpowanymi policjantami, i będę mógł ją uratować. Bez sensu!
Chciał być fajny i się wykazać, a ona tylko kota szukała...

jarmulito dos Santos pisze:jeszcze jedna rzecz mi nie gra. W pewnym momencie daje się odczuć, że bohater to twardziel. Ale w pewnych momentach "przełyka ślinę". Trochę się kryminałów oczytałem i jakoś twardziel z bronią w ręku nie przełyka głośno śliny.
To był akurat moment zwątpienia - dajmy twardzielowi prawo do zawahania się! ;) Nie dajmy się zwariować spójności i konsekwencji w kreowaniu postaci; to, że facet jest twardzielem, nie znaczy że to robot pozbawiony zdolności odczuwania strachu, czy choćby niepewności.
Pinki pisze:Po raz pierwszy tego wieczoru świta mi myśl, że może nie powinienem był się tu pchać. Ale jak się powiedziało "a"...

Przełykam ślinę i wchodzę do mieszkania.
jarmulito dos Santos pisze:Kolejna sprawa: gościu widzi trupa i jest ok. ale jak widzi ucięte kocie łapki to mu się zbiera na wymioty. Czy aby na pewno byłaby taka reakcja?
Taka reakcja jest możliwa. Można być przyzwyczajonym do drastycznych scen, ale okrucieństwo wobec dzieci i zwierząt... to jednak coś innego. Tu mała dygresja; sama coś takiego widziałam - należę do organizacji prozwierzęcej i zdarza nam się w drodze interwencji odbierać zwierzęta nad którymi znęcają się właściciele. Towarzyszy nam wtedy policja albo straż miejska, i uwierz, widziałam policjantów, wielkich facetów, którzy mieli łzy w oczach na widok niektórych scen które przyszło nam oglądać.
Papierochy tak nie działają. Nie wiem czy palisz (sądzę że nie) ja palę i uwierz, że nawet gdybym zapalił w tym momencie, co jest trochę nieprawdopodobne, gdyż o tym w ogóle bym nie myślał, to na 100% nie czekałbym żeby papierosa skończyć... O wiele prędzej działałbym z cygaretem w dłoni lub go w ogóle w niebyt odrzucił, niźli czekał 3-4 minuty na dokończenie go. :)
Ale bohater nie działa w ferworze akcji, to nie jest strzelanina czy pościg, żeby typ gnał na łeb, na szyję. Wie, że nie musi się spieszyć - przeskanował mieszkanie i nie znalazł bezpośredniego zagrożenia. Mówi o tym nawet wprost -
Pinki pisze:Paląc, nie zastanawiam się nad niczym - ot, mechaniczna czynność, żeby chociaż trochę opóźnić kolejny punkt programu. Mam przeczucie, że nie będzie należał do przyjemnych.
A co do palenia - rzuciłam rok temu ;) , a z czasów popalania pamiętam, że fajka to świetny sposób na zabicie czasu czy odwlekanie czegoś ;)
"To see them fumbling with our rich and delicate language is to experience all the horror of seeing a Sèvres vase in the hands of chimpanzee" - Evelyn Waugh

jarmulito dos Santos

Post autor: jarmulito dos Santos »

Pinki :)

popatrz na to jak ja: jestem zwykły czytacz. A nie redaktor, tudzież upierdliwiec co to tylko błędów szuka...
Jako zwykły pochłaniacz literatury wszelakiej czasem się głupkowato zastanowię i jak coś mi nie pasuje to to odrzucam. Patrzę podług siebie. I szczerze powiem Ci jedno: przeciętny czytelnik nie będzie się zastanawiał czy twardzielowi ucięte kocie łapki będą "a fe" tylko najnormalniej w świecie takie coś będzie "nie halo" i nie będzie się ałtora dopytywał czy tak może być, czy to możliwe, tylko po prostu to odrzuci :)
Tak ja to widzę, takie jest moje zdanie :) Pozdrawiam :)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Insomnia mode/on...

Biję rekord na bezsenność, więc jestem przymulona jak należy. I czytam bardzo powoli. Baaardzo powooooli, Pinki. Ta narracja jest wolniejsza niż mój ospały neuron (szt. 1 i 1/13).

Dlatego takie ładne znalazłam:
Próbuję sobie wyobrazić, jak by to było być kimś innym (...)
A ja sobie nie wyobrażam, jak to bycie ma być i to jeszcze w trybie przypuszczającym. Nie, wolę sobie nie wyobrażać - zaczynam się bać...
A więc jestem bytem bezrefleksyjnym.
Ja też - jestem bytem bezrefleksyjnym.
Skłamałam.
Narrator też, oszust jeden.
Czasami kupuję gazetę o polityce i siedząc z nią w pubie udaję intelektualistę, częściej jednak po prostu łażę bez celu.
Czemuś to zdanie mnie wytrąciło z rytmu. Przez tę gazetę. Znaczy, narrator się z nią za rączkę po parku prowadza albo w klubie sobie siedzi z polityką?
Zaimek jest zdradliwy. Wredny.
postanowiłem więc poczekać w bramie kamienicy, w której znajdował się klub.
A ten klub, to w kamienicy czy w bramie, bo niejasność jest? Rozbicie opisu na dwa zdania byłoby dobrym pomysłem tutaj, bo mącipole wytrąca z rytmu.
Mógłbym przysiąc, że nie było w nim nic złowieszczego - żadnych iskrzących, zielonych oczu, żadnej otaczającej go aury niesamowitości, nic z tych rzeczy. Ot, mały, chudy, pręgowany dachowiec. Śmignął między moimi nogami w oszalałym pędzie i wyrżnął płaską mordą prosto w drzwi klatki schodowej. (ciach!) gdybym uwiecznił ten wariacki rajd, mógłbym wrzucić to potem na Youtube i pośmiać się razem z innymi internautami. Sięgnąłem do kieszeni po komórkę żeby chociaż pstryknąć fotkę, kiedy przerwało mi skrzypnięcie uchylających się do wewnątrz drzwi. Kot wstał, otrząsnął się, i z oburzonym prychnięciem wślizgnął się w powstałą szparę
To jest opis do odchudzenia. Podkreślone są nadmiarowe określenia (italikiem wybór). Przesterowany, rozciągnięty i męczący opis. Masz wolną narrację, Pinki, ale jak dołożysz jeszcze nadprodukcję określeń, to nawet mój oczadziały neuron się wyłącza.

Potem też tak jest - miejscami się potykałam o niezręczne sformułowania, nadmiarowe opisy też.
Językowo nie masz szczególnych problemów, Pinki. Poza przegadaniem. Ale fraza rytmiczna brzmi w tle. Wolna, monotonna, ale jest.
Wiem, wiem. Dopasowanie języka do narratora musi być. Ale...

Kreacja narratora to fałszywka. Och, narrator rzecz jasna ma swoje momenty.
(obojętność to jedna z zalet, wynikających z braku refleksji)
Najfajniejsze zdanie, a w nawiasie. Brzydko.
Do tego narrator mnie nie przekonał, że jest bytem bezrefleksyjnym.
Ale że flegmatyk, to wyszło. :P
O narratorze więcej, jak się wyśpię.
"Flet z madragory" tak w ogóle popiskuje w dali.

Znikło osadzenie skanowania - umiejętności, która nagle, jak królik z cylindra iluzjonisty, wyskakuje. I facet, co to nauczył narratora skanowania, też byt nieugruntowany fabularnie. Zjawia się na życzenie, animowany li tylko chciejstwem Autorskim.

Fabuła? Jest. Anorektyczna. Zanim się zwiąże, mija dużo czasu. Punkt kulminacyjny - nie zauważyłabym, gdyby nie kursywa. No, nie przekonasz odbiorcy, że narrator przeżył wstrząs (nieduży, jak przy nagłym hałasie), skoro narracja się ślimaczy, Pinki. Nie da rady.
Nie do końca jest dla mnie jasne, po co wątek równoległy z panem Mittenem? Rozjeżdża się, nie do końca wpasowuje się do ważniejszego (bo tytułem wskazanego) wątku dziewczyny z kotami.

I jeszcze o prowadzeniu narracji. Bezpośrednia, pierwszoosobowa narracja nie musi być aż tak "czynnościowa". Nawet taki flegmatyk jak bohater ma prawo do skrótu, Pinki. Myśl leci szybko - nawet u obojętnego skanera. I zwłaszcza bytu bezrefleksyjnego (kokieteryjna poza to jest, heh - i czemuś mnie to bawi).

CDN.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Pinki
Pćma
Posty: 210
Rejestracja: wt, 30 mar 2010 19:22

Post autor: Pinki »

Radość z wyczekanej oceny mode on :D
Małgorzata pisze:
Próbuję sobie wyobrazić, jak by to było być kimś innym (...)
A ja sobie nie wyobrażam, jak to bycie ma być i to jeszcze w trybie przypuszczającym. Nie, wolę sobie nie wyobrażać - zaczynam się bać...
Ale jak to, nie lubisz aliteracji? :((((

No dobra, wiem, wiem. Brzydko.
Małgorzata pisze: Językowo nie masz szczególnych problemów, Pinki. Poza przegadaniem. Ale fraza rytmiczna brzmi w tle. Wolna, monotonna, ale jest.
Wiem, wiem. Dopasowanie języka do narratora musi być. Ale...
Nie rozumiem podkreślonego fragmentu :( Czy on jest nacechowany pejoratywnie, czy nie? Czy chodzi o to, że jest rytm monotonny ale przyzwoity? Czy monotonny, i przez to niefajny?

I facet, co to nauczył narratora skanowania, też byt nieugruntowany fabularnie. Zjawia się na życzenie, animowany li tylko chciejstwem Autorskim.
Rozumiem że deus ex machina to generalnie zło, ale czy jeśli postać - tak jak tutaj - nie pojawia się bezpośrednio w akcji, tylko jest elementem wspomnień (a właściwie jednorazowej 'migawki') bohatera; przywołany jest jedynie fragment jego ogólnej wiedzy o życiu którą ktoś mu kiedyś przekazał - to też muszę osadzać to fabularnie? Nie mógł sobie tak po prostu pomyśleć? Czy zdania pokroju "X wiedział z programu na Animal Planet, że z napotkanym przypadkowo boa dusicielem nie należy próbować się zaprzyjaźnić" albo "Z kursu pierwszej pomocy pamiętał, że jeśli człowiek krwawi z tętnicy, nie jest to powód do radości" też nie mają racji bytu?

Nie do końca jest dla mnie jasne, po co wątek równoległy z panem Mittenem? Rozjeżdża się, nie do końca wpasowuje się do ważniejszego (bo tytułem wskazanego) wątku dziewczyny z kotami.
On nie miał być równoległy :(((
Miało prowadzić jedno do drugiego. Bohater wykonuje rutynowe zadanie - wydarza się coś, co prowokuje go do przełamania schematu i wmieszania się w sprawy pracodawcy - staje się świadkiem załatwiania porachunków między Mittenem a kocią mamą. Założenie było takie, że nie jest aktywnym bohaterem, nie wpływa na przebieg wydarzeń - jest raczej obserwatorem, widzem spektaklu.
Skąd wzięło się wrażenie, że nie ma tego związku?

Podsumowując. Nie wiem czy dobrze zrozumiałam na czym polega ślimaczenie się narracji. Czy jest ona zbyt powolna jak na tekst o takiej a nie innej długości, i po prostu jest dysproporcja między zawiązaniem akcji a samymi wydarzeniami? Czy gdyby opowiadanie było dwa razy dłuższe (a dodatkowa część byłaby bardziej wartka ^^ ) , to te opisy i wprowadzenie które już jest byłyby ok?

Oczywiście, Małgorzato - dziękuję za wymęczoną przeze mnie ocenę ;) Przez wszystkie lata mojej szkolnej edukacji nikt nigdy nie napisał nic tyle o moim pisaniu, ba - jakby zsumować wszystkie 'recenzje', też pewnie by wyszło mniej tekstu ;)
"To see them fumbling with our rich and delicate language is to experience all the horror of seeing a Sèvres vase in the hands of chimpanzee" - Evelyn Waugh

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Insomnia mode/off.

Wiedziałam, że w stanie oczadziałym palnę coś bełkotliwego wcześniej czy później. Ale to mnie nie powstrzymało od gadania, bynajmniej. :/
Z tą rytmiką frazy wypada wyjaśnić. Pinki, nie wiem, czy masz ucho do języka, ale zdania składasz ładne, "czytające się" - rytm języka masz zachowany w nich. Lubisz długie zdania, a im dalej w tekst, tym dłuższe. Ale nawet, gdy przeginasz opis, nadal zdania są "czytające się". To plus.
Minus, że długie zdania nadają wolny rytm. I ta monotonia nie sprzyja skupianiu uwagi odbiorcy. Wcześniej czy później zaczyna to męczyć. I choć zdania nadal są "czytające się" - czytać wcale się już ich nie chce.
Znaczy, dobrze, że rytm jest - niedobrze, że niezmienny.
Chyba chciałam powiedzieć, że powinnaś pokombinować i zastosować dwie sztuczki:
1. normalny dialog dzielący narrację (dialog daje dynamikę);
2. zmiana rytmu narracji, gdy zmienia się sytuacja - krótsze zdania przy szybkiej akcji lub emocjonalnych zdarzeniach mile widziane byłyby (nawet jeżeli narrator jest flegmatyczny).
:P

Miałam pisać dalej, ale nie mam "melodii" - zapomniałam, co jeszcze chciałam powiedzieć. :X
Znaczy, później CDN.
Na razie - żeby sprawdzić wątki => zrób plan, Pinki. Mnie się zdaje, że fabułę nie do końca skomponowałaś wyraźnie.
A w kwestii deux ex machina i podobnych - nie w tym rzecz (choć bogowie z maszyn nie sprawdzają się dobrze w literaturze, nie mają sensu, bo ograniczenia techniczne wizualizacji nie istnieją przecież). Rzecz w tym, że narrator ma "moc", spec-cechę. W konstrukcji narratora nie może to być cecha nieważna - ona go definiuje. A Ty jej nawet nie powiązałaś z bezrefleksyjnością, która to bezrefleksyjność jest narratora problemem (na wielu poziomach nawet). To dlatego ten narrator wymaga osobnej analizy. Między innymi dlatego, jak mi się zdaje.
Ale nie dzisiaj - dzisiaj słabo się nadaję do analizy tekstu. :]
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Pinki
Pćma
Posty: 210
Rejestracja: wt, 30 mar 2010 19:22

Post autor: Pinki »

To moje bogomaszynowanie odnosiło się tylko do Twojej uwagi na temat faceta który nauczył narratora skanowania i zjawia się w tekście na moje osobiste życzenie ;-) - a nie do umiejętności jako takiej, która faktycznie mogłaby doczekać się jakiejś szerszej wzmianki.

Chociaż, z drugiej strony - jak to zgrabnie wpleść? Jeśli czynność ta jest dla bohatera czymś oczywistym, czymś co wykonuje rutynowo - nie wyjdzie zbyt naturalnie, jeśli pan nagle stanie na środku ulicy i w deszczu retrospekcji spłynie na niego wspomnienie dziecinnych lat, kiedy to uczył się swojej supermocy...

Nie piszę już teraz nic więcej, bo moja pula neuronów też gwałtownie maleje. I z drżeniem serca czekam na zdemaskowanie zakłamanego narratora :))
"To see them fumbling with our rich and delicate language is to experience all the horror of seeing a Sèvres vase in the hands of chimpanzee" - Evelyn Waugh

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Insomnia mode/on...

Niestety, znowu mogę zabełkotać, ale muszę odreagować redakcję. Spróbuję trochę o związaniach cech i kreacji narratora pobredzić.

Narrator mówi o sobie, że jest bytem bezrefleksyjnym. I już to stwierdzenie jest podejrzane. Byt bezrefleksyjny nie miałby z definicji refleksji na temat posiadania refleksji choćby, a narrator ma - choć rozmywają mu się te refleksje, ale nadal (jak mi się zdaje - z perspektywy filozoficznej nawet) są to refleksje. A zatem: narrator ma refleksje => nie może być bytem bezrefleksyjnym. :P
W założeniu kreacji postaci tkwi zatem paradoks. :)))
I to mnie bawi.

Poza tym, narrator ma super-hiper-ekstra-ultra moc. Moc, która ujawnia się nieoczekiwanie, na którą odbiorca nie jest przygotowany, bo moc ta nie jest "osadzona". Dałaś sygnał wyraźny, Pinki, że cechą narratora jest bezrefleksyjność (abstrahując, na ile jest to prawdziwe), po czym nagle wyskakujesz ze skanowaniem. Tak się nie da, skanowanie wychodzi chciejsko.
Powinno się zainicjować je choć jedną wzmianką, sugestią najdrobniejszą, już na początku - bo to cecha konstytutywna postaci. Znaczy, w chwili, gdy zapoznajesz odbiorcę ze swoim bohaterem, Pinki, musisz powiedzieć, co tego bohatera tworzy. A tworzy go właśnie cecha dystynktywna - np. że jest bytem bezrefleksyjnym i/lub że jest skanerem. Do tego wypada złożyć/powiązać cechy dystynktywne, gdy jest ich więcej => np. w jakiś sposób (tak mi się wydaje przynajmniej) zdolność do skanowania wpływa przecież na charakter postaci, jest cechą osobowości.
Np. bezrefleksyjność, o której mówi narrator, może wynikać z nadmiaru skanowania cudzych myśli - narratorowi się udziela bełkot z umysłów innych ludzi, obojętność jest wynikiem nadmiaru wrażeń od skanowania - nie wiem, po prostu przykład. Cecha dystynktywna winna być przynajmniej wzmiankowana przy przedstawianiu postaci i powiązana z innymi istotnymi elementami, które tę postać tworzą.

Nie wiem też, czy argument, że dla narratora skanowanie to zwyczajna rzecz, jest dobry. Dla mnie normalna jest leworęczność, a jednak w konfrontacji z osobami praworęcznymi uświadamiam sobie za każdym razem, że się od nich różnię => źle podają mi arkusze do podpisu, w nieodpowiednią rękę wciskają długopis, etc. Twój narrator może mieć (powinien) analogiczne problemy (drobiazgi, które nawet nie irytują, lecz są przez niego zauważane) - i masz sposób na osadzenie cechy => wystarczy, by narrator się do niej przyznał gdzieś na początku, nie wyjaśniając dokładnie - na to może przyjść czas później, w toku fabuły, gdy zdarzenia się rozwijają i jest okazja, by lepiej i dokładniej opisać umiejętności bohatera - w działaniu, rzecz jasna.

Przypomniało mi się jeszcze parę spraw związanych z narratorem, choć niekoniecznie z kreacją postaci.
Pinki pisze: (...) historię poznajemy z punktu widzenia narratora pierwszoosobowego, który nie jest główną postacią intrygi, właściwie nie odgrywa w niej żadnej roli - to tylko przypadkowy świadek. Może nie było mu pisane dowiedzieć się więcej? Przecież tak czy inaczej ma wkrótce o tym zapomnieć. Nie zawsze bohater wplątany w tajemniczą intrygę poznaje całą historię i sens wydarzeń, których był częścią- czasami wszystko co przypada mu w udziale, to pourywane strzępki informacji, których nijak poskładać w całość.

To podkreślone mnie zaintrygowało. Zastanawiam się bowiem, po co Ci w takim razie narrator bezpośredni?
Żeby było jasne: nie twierdzę, że wszystkie karty Autor musi odkryć, wyłożyć czytelnikowi kawa na ławę z nieodmiennym: "Elementarne, drogi Watsonie".
Ale po co Ci tutaj narrator bezpośredni, Pinki, skoro jest on tylko przypadkowym świadkiem, który nic nie rozumie, choć ma super-hiper-ultra moc, która zrozumieć pozwoliłaby wszystko?
Narrator pierwszoosobowy jest takim trochę Sherlockiem zawsze - wgłębia się w zdarzenia, (fabuła jest narratorocentryczna przecież przy tym typie narracji), odkrywa, o co w nich chodzi (mniej lub bardziej - na ile mu Autor pozwoli), prowadząc odbiorcę trochę tak, jak Holmes Watsona właśnie (niedoskonała analogia, ale przynajmniej komparatystyczna :P).

Spróbuję przykładem podeprzeć, o co mi chodzi.
Załóżmy, że piszę opowiadanie pt. "Wypadek drogowy". No, i mam scenę - kraksa na skrzyżowaniu, dwa samochody czołowo zezłomowane, wokół odłamki szkła, kawałki blachy oraz obowiązkowe wiadra krwi - bo ofiary wypadku malowniczo zwisają z okien pojazdów.
I teraz dokładam do tego narratora - przypadkowego przechodnia - pierwszoosobowego. Wzmiankowany przechodzień nie widział przebiegu wypadku, bo dopiero co przyszedł. Nie zna ofiar i tego, co może ofiary łączyć - bo jest przypadkowy i na dodatek pierwszoosobowy => ludzka perspektywa zatem, ograniczona, subiektywna.
Co można takim narratorem zrobić? Opisać, co widzi, jak go to poruszyło (Pomyślałem: nigdy więcej nie siądę za kółko! Boże, niedobrze mi od widoku krwi!) oraz przybliżyć postać samego narratora (np. jest księgowym). Po czym przychodzi policja, wywala gapiów z miejsca zdarzenia (narratora również, rzecz jasna, bo wszak jest gapiem, przypadkowym przechodniem) i koniec historii.
Historii o niczym, bez przebiegu, bez interesującej fabuły i spójnego zakończenia.
Owszem, mogę dołożyć wątek narratora-księgowego, który nudzi się okrutnie, uważa, że jego egzystencja jest bez sensu, etc. Ale co z tego wynika dla głównego wątku sygnalizowanego tytułem, czyli wypadku drogowego?
I tak właśnie wygląda Twój utwór, Pinki.

Planu nie chce mi się robić, żeby pokazać, jak się wątki rozlazły. Rozlazły się - sprawdź sama. :P

Ach, wiem, dlaczego wspomniałam Łysiaka i "Flet z mandragory". Miłość do zwierząt i obojętność wobec ludzi. Narrator i jego brat tak mają u Łysiaka. Ale - w przeciwieństwie do Twojego narratora - we "Flecie..." ta cecha ma znaczenie dla ukazania metamorfozy wewnętrznej postaci.

edit: No, dopisałam sporo, bo mi się przypomniało, co chciałam powiedzieć... :X
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Pinki
Pćma
Posty: 210
Rejestracja: wt, 30 mar 2010 19:22

Post autor: Pinki »

Późno jest, ale chyba zrozumiałam :P O wielu rzeczach nie pomyślałam wcześniej, dzięki za zwrócenie uwagi. Mam nadzieję, że następny bohater bardziej mi się uda ;)
"To see them fumbling with our rich and delicate language is to experience all the horror of seeing a Sèvres vase in the hands of chimpanzee" - Evelyn Waugh

ODPOWIEDZ