Dziadek

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Mchmiel

Dziadek

Post autor: Mchmiel »

Kolumna wojska poruszała się powoli. Jesień rozmiękczyła i tak kiepskie drogi zacinając ostrym, zimnym deszczem. Koła ciężarówek i gąsienice transporterów oblepione były kleistą, brązową gliną, wymieszaną z liśćmi.
„Złota polska jesień” pomyślał feldfebel Jurgen Straub i splunął przez okno pojazdu. Ślina spłynęła po ubłoconym bocznym lusterku.
Nie lubił Polski. Nienawidził tego kraju od momentu w którym jego stopa w podkutym bucie stanęła na tej ziemi we wrześniu. Wpajano im, że to będzie bułka z masłem a już w czasie pierwszego tygodnia stracił trzech ludzi z drużyny. Minął miesiąc i wcale nie było łatwiej. Co z tego, że bombardowali Warszawę, że Sowieci zgnietli Polaków od wschodu, skoro wciąż ktoś do nich strzelał. Najczęściej celnie.
Pojazd wpadł w koleinę i zaczął sunąć niemal bokiem. Kierowca zamiast zdjąć nogę z gazu , wcisnął pedał w podłogę. Straub poczuł , że w coś uderzają. Walnął głową o drzwi kabiny. Silnik kaszlnął i stanął.
- Przepraszam Herr Feldfebel – młody kierowca spojrzał zmieszany na podoficera – koleiny...
-Zamknij się – Straub przerwał mu suchym tonem i wysiadł z szoferki.
Po chwili stał po kolana w rozjeżdżonym błocku. Gdy zrobił krok, by wyjść na pobocze, buty cmoknęły w glinie jak gdyby chciały go wciągnąć ale zdołał się utrzymać na nogach. Stanął na wysokim poboczu i spojrzał krytycznie na samochód. Ciężarówka stała bokiem, przechylona na jedną stronę. Jedno z kół było bez wątpienia urwane. Z budy ciężarówki zaczęli wyglądać zaciekawieni żołnierze. Ktoś klął głośno. Na drodze zaczął się tworzyć zator...
Straub rozejrzał się dookoła. Ciemny las , prawie zupełnie ogołoconych z liści drzew trwał w bezruchu. Zerknął na zegarek. Do zachodu jeszcze kilka godzin...
- Pluton z wozu!!!!!- krzyknął do żołnierzy i prawie w tym samym momencie trzydziestu chłopa wysypało się z ciężarówki. Miła odmiana w nużącej podróży przez Polskę.
Straub przywołał ręką Heinza Millera, starego szewca z Dortmundu. Znali się jeszcze sprzed wojny.
- Heini, weź kilku ludzi i spróbujcie ściągnąć tego grata z drogi, do lasu. Inaczej pan porucznik Fahrenwirst raczy nas straszliwie opierdolić. – Jurgen Straub wyciągnął mapnik , przetarł rękawem i rozłożył. Przez chwilę wpatrywał się w mapę – Dywizja rozciągnęła się na jakieś 30 kilometrów – popatrzył na Heinza – nic się chyba nie stanie jak się nieco spóźnimy na bitwę, prawda Heini? – mrugnął znacząco.
- Nie miałbym nic przeciwko temu, by wogóle spóźnić się na wojnę....- Miller westchnął – Nie na moje lata ta cała wojaczka. – dodał i gwizdnął w kierunku żołnierzy kręcących się w błocie przy ciężarówce. – Chłopaki, trzeba wyciągnąć tego grata. Musimy odblokować trakt.

Minęły blisko dwie godziny, zanim przy pomocy lin i wozu technicznego batalionu, udało się ściągnąć ciężarówkę na pobocze, pomiędzy drzewa. W drodze pozostała wielka błotna wyrwa, w którą narzucili naścinanych gałęzi.
Pluton feldfebla Strauba, trzydziestu żołnierzy, przeważnie prostych, pochodzących z ludu młodych chłopców, odpoczywał przy drodze. Odblokowany trakt zapełnił się ponownie ciężkim sprzętem 13 Dywizji Zmotoryzowanej. Żołnierze z przejeżdżającej kolumny z zazdrością spoglądali na rozłożony na poboczu pluton. Pojawiły się ogniska, parowała woda w kociołkach, buty oskrobane z gliny suszyły się przy ogniu.
Heinz siedział na plecaku krytycznie spoglądając na swe świeżo wyczyszczone buty.
- Rozumiesz no, Jurgen? Fuhrer wysłał nas na podbój dzikich słowiańskich plemion. Prawda?
Dzikich, znaczy złożonych z dzikusów, prawda? – spojrzał na Strauba, który odpalał właśnie swą fajkę, cmokając z wprawą. – A pamiętasz tych dzikusów z wtorku? Pamiętasz, Jurgen? – ciągnął Heinz .
- Pamiętam, Heini – feldfebel wydmuchał aromatyczny dym – Kawalerzyści. Odważni ale głupi. Nie żyją.
- Mniejsza z tym – Miller spojrzał się w ciemniejące niebo- ale jakie te dzikusy miały buty!!!! Kurrrrrrrwa, w kwestii butów to my na tej wojnie jesteśmy dzikusami. Zobacz – wstał wyciągając nogi w stronę feldfebla – miesiąc wojny a mnie już paluch z boku chce wyskoczyć. Skóra może i dobra, ale na torebkę paniusi, nie na żołnierskiego buta. Następnym razem nie będę się opieprzał, trupom buty nie potrzebne, szczególnie takie cudne.

Szybko zapadł zmierzch i las rozciągający się wokół zaczął niepokoić Strauba. Polecił rozstawić czujki i zarządził wygaszenie wszystkich ognisk poza jednym. Goniec wysłany na czoło kolumny jeszcze nie wrócił ale feldfebel wcale nie był z tego powodu zmartwiony. Nie śpieszyło mu się do wojaczki.
Przy ognisku przycupnęło kilku żołnierzy. Hełmy zastąpiły im stołki, nogi skrzyżowali po turecku. Kilku ogrzewało dłonie ciepłem syczącego ogniska.
Jurgen Straub półleżał wyciągnięty na rozłożonej plandece z ciężarówki, opierał się o plecak. Cmokając z cybucha fajki rozejrzał się po twarzach swoich żołnierzy.
„Większość to jeszcze chłopcy” pomyślał
- No i jak wam się podoba na wojnie? - zagaił
Kilku sięgnęło nerwowo do kieszeni w poszukiwaniu papierosów, kilku zapatrzyło się w ogień. Strzelec Gruber, młody wychowanek domu dziecka spod Aachen, splunął w żar i spojrzał się na feldfebla.
- Mi się podoba, choć uważam, że zbyt wolno poruszamy się do przodu. Niemiecki Wehrmacht przy całej swojej przewadze technologicznej....
- ... może obyć się bez Strzelca Grubera – wtrącił się szewc Miller – mam rację Jurgen?
Straub spojrzał się na kumpla.
- Heini, za sianie defetyzmu i podkopywanie morale zaraz cię każę rozstrzelać – powiedział powoli.
Miller zaśmiał się głośno,
- Strzel se z dupy Jurgen!!!!! - krzyknął wesoło.
Straub pierdnął w tym momencie głośno, co wywołało salwę śmiechu wśród żołnierzy. Śmiali się wszyscy prócz strzelca Grubera. Siedział zakłopotany i zaniepokojony tak nieprofesjonalną postawą kolegów z plutonu. W końcu to wojna...


- Stój!!! Stój , kto idzie!!!! – to krzyknął ktoś ze wschodniej czujki.
Siedzący przy ognisku chwycili za broń nasłuchując. Straub zerwał się z posłania , nałożył hełm i podbiegł w kierunku alarmu przeładowując po drodze swojego mausera.
-Stój!!! – rozległo się ponownie. Straub poznał głos Wittenberga, młokosa z Berlina. Głos drżał.
- Przecie stoję!!!- rozległo się z ciemności. Ktoś wołał po niemiecku z dziwnym akcentem. – Opuśćcie karabina panie kameradzie!!! Do starszego chcecie strzelać? Mało to młodych żołnierzyków macie do strzelania? Dziadka wam się ubić zachciewa?
Feldfebel dobiegł do Witenberga, poklepał go uspokajająco po plecach.
- Opuść broń Willi – powiedział i spojrzał w głąb lasu. W ciemnościach zamajaczyła mu jakaś jaśniejsza plama.
– Wychodźcie no, dziadku!!! – krzyknął – Powoli i z łapami w górze!!!!
Przez chwilę nikt nie odpowiadał. Wydało mu się, że plama nieznacznie się poruszyła.
- Panie oficerze!!! – dobiegło z gęstwiny – Powoli to ja i tak chodzę ale łapów w górę nie podniese bo wałówkę dźwigam!!! Żarcie znaczy się, Wiecie, wurst, szpek, chliba trochę i picie ma się rozumieć.
W krzakach coś zaszeleściło i po chwili z lasu wyczłapała pochylona postać. Pojawiła się zupełnie nie tam gdzie spodziewał się Straub. Nieco zaniepokojony zerknął na majaczącą wcześniej wśród drzew plamę lecz tym razem nic już nie dostrzegł. Spojrzał na zbliżającego się intruza..
Chłop skrzywił się, mrużąc oczy przed światłem latarki. Był niewysoki, żylasty, ubrany w lnianą koszulę i ciemne płócienne portki. Był stary. Ramiona okrywał mu krótki kożuszek swym wyglądem sugerujący, że nie opuszczał pleców właściciela od dawna. Od bardzo dawna. Na nogach Dziadka z pewnym zdziwieniem Straub zauważył piękne oficerki. Te natomiast wyglądały, jak gdyby wyszły chwilę temu spod rąk ordynansa. Wprost błyszczały.
Dziadek zatrzymał się. W obu rękach trzymał wiklinowe kosze. Kosze ciążyły mu wyraźnie.
- Panie generale – jęknął Dziadek – każcie z łaski swojej to ode mnie wziąć.
Do chłopa podszedł wciąż przestraszony Wittenberg, zajrzał do koszy.
- Jedzenie, Herr Feldfebel – zameldował
Straub popatrzył na przybysza w zamyśleniu. Dziadek uśmiechnął się, błyskając zębami. Kilkoma.
- Zapraszam do ogniska – Straub wziął od Dziadka wałówkę i podał ją Wittenbergowi. Wskazał staremu majaczące pomiędzy drzewami ognisko i puścił go przodem.
Dziadek szedł kołysząc się na boki, masował przedramiona. I gadał.
- ....i zobaczyłem ogniska, więc myślę sobie, że albo nasze albo Niemce. Ale wojak to wojak – zjeść musi. Na wojnie każdemu źle, od dawna tak było, jest i będzie. Na wieki wieków – Dziadek splunął – Bo mnie to wszystko jedno, o co te wojne Pan Hitler wywołali. Nam chłopom prostym, to wszystko jedno czy pod germańskim, czy pod naszym sanacyjnym butem będziem....
Żołnierze siedzący wokół ognia spoglądali ciekawie na gościa. Dziadek zatarł dłonie prawie wkładając je w strzelające płomienie a następnie ciężko usiadł na rozłożonej plandece. Głośno przy tym pierdnął.
- Przepraszam panów żołnierzy, ale fasoli żem się dziś najadł a jako, że stare flaki u mnie jak widzicie, to i wiatry niemożebnie męczą. – Dziadek rozejrzał się wokół i zobaczywszy Wittenberga stojącego z koszami, kiwnął na niego ręką – Na, dawaj no młokosie. Kameraden twoi pożywić i popić by chcieli. Dobrze mówię?
Twarze oświetlone płomieniami ogniska rozpromieniły się, gdy z koszy wysypano, kiełbasę przednią wędzoną, ser kozi, świeży chleb i inne specjały a wojsko niemal uniosło się w powietrze z zachwytu gdy dziad wyciągnął pięć zielonkawych butelek pachnących samogonem.
- Sam robiłem – pokraśniał Dziadek – dobry, nie chrzczony, leśny specyjał. Dajcie no jakie kubki. Z okazji spotkania nie wypada z gwinta ciągnąć.
Straub stał poza kręgiem światła i patrzył jak jego żołnierze rozpoczynają ucztę. Znikła gdzieś ich nieufność do niespodziewanego gościa, ich zmęczenie uleciało w noc.
„Wyglądają jak chłopcy z Hitlerjugend na biwaku”, pomyślał i zawrócił w kierunku mrocznego lasu. Nie uśmiechało mu się spędzać nocy w takim miejscu i już prawie miał sobie za złe, że sprowokował ten przymusowy biwak. Las otaczający obozowisko wzbudzał w nim nieokreślony niepokój. Straub pomyślał, że bałby się wejść samemu w tę nieznaną ciemność. Tak jak się bał ciemności, gdy był małym chłopcem. Stał przez kilka minut wśród drzew nasłuchując, lecz nie usłyszał i nie zobaczył niczego niepokojącego. Od strony ogniska dobiegał go jedynie donośny głos Dziadka i śmiech żołnierzy. Straub splunął pod nogi.
„Nie ma co szukać duchów, tam gdzie ich nie ma” pomyślał i raźnym krokiem poszedł na obchód. Sprawdził wystawione posterunki, wydał kilka nieistotnych rozkazów i wrócił do ogniska. Po chwili, siedział obok Dziadka racząc się wyśmienitym bimbrem, od którego zapierało dech w piersiach. Zmartwienia i niespokojne myśli uciekły gdzieś w noc.
Straub zauważył, że starzec zdołał już wypić prawie pół butelki bimbru i zdążył zaciekawić swymi opowieściami wszystkich siedzących przy ogniu. Żołnierze chłonęli każde jego słowo, spragnieni wieści z frontu, ciekawi jak widzą wojnę Polacy. Dziadkowi wyraźnie podobała się rola gwiazdy wieczoru. Gdy tak opowiadał, popijając samogon, wyglądał jak natchniony kaznodzieja. Straub łyknął swoją porcję wódki i zaczął słuchać.
-...ze dwa dni temu. Ubieżali na wschód ale po co, to ja nie wiem, przecie tam Sowiety już porządki robio – stary zagryzł kiełbasą i popił tęgi łyk samogonu z kubka – Jeden taki młody ledwo dychał – raniony był ciężko, musi w bitwie co dzień wcześniej za folwarkiem była. I jak szłem na drugi dzień do lasu, to znalazłem go przy drodze. Nieboszczyk już był. I te buty – stary klepnął się po cholewie wyglansowanych oficerek – ja żem wziął. Kawaleryjski but piękny i mocny. Po co takie piękne buty truposzowi?
Miller, szewc z Dortmundu spojrzał się znacząco na Strauba.
- A nie mówiłem, Jurgen? Trupom nie grzech buty wziąć, jeszcze takie buty.
Dziadek spojrzał na Millera.
- Nie grzech a nawet nagroda w niebie przyobiecana za to, że grzechu nie uczyniono. No bo to grzechem jest przecie by praca szewca poszła na marne...
Heinz Miller uniósł kubek z gorzałką.
- Lubię cię za to chłopie – i przepił do gościa.
Dziadek łyknął i chuchnął potężnie. Miller przysunął się bliżej do niego przystawiając swój ubłocony kamasz do błyszczących oficerek chłopa.
- A co ty na to druhu miły, by zamienić się ze mną na buciki? Wy człek zacny...
Dziadek zaśmiał się głośno i spojrzał się na Millera zamyślony.
-Ja by chętnie panie żołnierz ale panu i tak nic po butach – rzekł powoli.
- Jak to? – Miller uniósł brwi.
Dziadek przyglądał mu się przez chwilę, mrucząc coś pod nosem. Rozmowy przy ognisku ucichły. Stary zmrużył oczy i wnet rozpromienił się.
- No tak, tak jak mi się wydawało. Wy tych butów nie będziecie niebawem potrzebowali panie Miller. Żadnych butów. Za dwie niedziele nogi wy stracicie. Obie. Lewą od kolana , a prawą o tu wam obetnie – Dziadek klepnął Heinza w udo. I sięgnął do koszyka po kawałek sera.
Przy ognisku zapanowała cisza. Żołnierze patrzyli po sobie ponurym wzrokiem. Któryś szepnął coś ze złością.
Heinz zaśmiał się nerwowo, był blady.
- Co ty za głupoty wygadujesz starcze!?! – spojrzał się na Strauba szukając pomocy – Co on gada, Jurgen?
Straub wyjął kubek z samogonem z ręki Dziadka. Spojrzał mu się w oczy.
- No właśnie, co ty wygadujesz, człowieku? Takich rzeczy się nie mówi. Szczególnie żołnierzowi na wojnie.
Stary nie wyglądał na zmieszanego. Spojrzał tęsknie na odebrany mu napitek. Westchnął.
- No, głupoty czy nie głupoty, ja tam swoje wiem. Patrzę na rzekę i wiem czy i kiedy wyleje, patrzę na drzewo i wiem kiedy padnie albo kiedy je zetną. Ha! – uderzył się po kolanie –czasem nawet wiem czy pójdzie na zapałki czy stół z niego będzie, albo inne meble. Zawsze wiedziałem za dużo, i zawsze się sprawdzało. Wiem co się będzie zdarzać na całym świecie aż do 2012 roku.
- A dlaczego do 2012? – Feldefebel uniósł brwi.
- Ano dlatego, że wtedy to właśnie, zostanę zabity. A dokładnie ogłuszony, pozbawiony głowy i spalony – dziadek wyjął kubek z rąk Strauba. Napił się.
Feldfebel odetchnął.
„ To wariat” pomyślał „Niegroźny wariat”
Atmosfera wśród żołnierzy wyraźnie się poprawiła, tu i ówdzie zabrzmiał śmiech, ktoś coś powiedział, ktoś szeptał.
Heinz Miller, doszedł do siebie po nieoczekiwanym proroctwie dotyczącym jego własnych nóg. Wyciągnął z kieszeni tytoń, skręcił grubego, krzywego papierosa. Zapalił od wyciągniętego z ogniska patyka.
- No, to mamy za gościa Nostradamusa we własnej osobie! – powiedział głośno – I co nam powiecie jeszcze panie? – ukłonił się dworsko do gościa.
- Nostradamus to szarlatan – powiedział Dziadek – gówno wiedział a mądrzył się tak, że aż strach. Ja natomiast jak mówię, tak się dzieje. A mam tak od czasu gdy piorun mnie ugodził jak lat pięć miałem. Wtedy to właśnie zacząłem wieszczyć i wróżyć. I się tak sprawdzało, że ze wsi mnie przegnali niewdzięcznicy. Ale dobry człek mnie przygarnął, i jakoś tak żyję sobie...Czasem bieda, czasem bogactwo, raz na wozie, raz pod wozem jak to gadajo.
Jeden z młodych żołnierzy wstawiony już nieco dziadkowym samogonem zapytał:
- A to każdemu możecie powróżyć dziadku? Bo jak tak, to ja chcę wiedzieć co ze mną będzie – żołnierz wyglądał na poważnie zafrasowanego. Siedzący obok niego kolega klepnął go w ramię
- Będzie cię jutro bolał łeb, Hans.
Zaśmieli się wszyscy. Straub zauważył jednak, że Dziadek nie śmieje się, tylko patrzy bacznie na pytającego.
-Hmmmm – dziadek uniósł do czoła sękatą dłoń – Już widzę!!! – krzyknął – Ty się chłopcze nie musisz martwić. Do końca wojny nic ci się nie stanie, a w roku pańskim 1953 ożenisz się z dziewczyną o imieniu Dżeny i będziesz mieszkał na farmie niedaleko Gór Skalistych w Ameryce. Twój syn zostanie nawet kimś ważnym , tam u Jankesów. Umrzesz w dziewięćdziesiątym ósmym na zapalenie płuc.
Żołnierze ryknęli śmiechem a Hans udawał, że kaszle i pada nieżywy na ziemię.
- Dobre, dziadek – powiedział – a po co się znajdę u Amerykanów? Przecież mam swoją farmę w Bawarii? Ja tam nie chcę jechać. Po co mnie to...
- Po co?... Dostaniesz się do niewoli zaraz po tym jak alianty, znaczy nasze, polskie alianty wylądują w Normandii.... To we Francji – Dziadek przymknął na chwilę oczy – a dokładnie 8 czerwca 1944 roku. Będziesz miał szczęście. Nie zginiesz na tej wojnie.
Żołnierze jeden przez drugiego zaczęli się wypytywać ze śmiechem, jakie są ich przyszłe losy a Dziadek cierpliwie starał się wszystkim odpowiedzieć.
- .. ty mój chłopcze nie będziesz miał tyle szczęścia co kolega. Wojnę przeżyjesz ale umrzesz w obozie na wschodzie. U Sowietów – stary zastanowił się – 12 grudnia 1952 roku. O trzynastej szesnaście. Gangrena.... A ty...
Śmiech i rozbawione głosy rozległy się wokoło.
Straub odszedł na chwilę od ogniska sprawdzić posterunki. Dołączył do niego Miller.
- Uwierzyłbyś, Jurgen? – szewc był wyraźnie rozbawiony – gada tak, jak gdyby to była prawda. Może oddamy go do Sztabu Dywizji? Dostaniemy medale !!!
- Może – mruknął feldfebel – zauważyłeś, że powiedział do ciebie po nazwisku, Heini?
Miller zatrzymał się.
- To popularne nazwisko, a poza tym pewnie słyszał, że ktoś mnie tak zawołał – jego głos zabrzmiał niepewnością.
- Nieprawda, Heini. Nikt nie mówi do ciebie po nazwisku. Żaden z chłopaków.
Stali przez chwilę w ciszy. Miller spojrzał się w stronę ogniska. Dziadek wciąż opowiadał. Żołnierze się śmieli. Miller znowu był blady.
Gdy prawie wszyscy już wiedzieli co ich czeka w przyszłości, do ogniska powrócił Straub z Millerem. Szewc patrzył na Dziadka marszcząc brwi. Dziadek półleżał na plandece, opierając się łokciem o plecak. Wyglądał na zadowolonego z siebie.
- Ktoś jeszcze? Ktoś jeszcze chce wiedzieć? – rozejrzał się wokół.
Odpowiedziało mu kilka rozbawionych spojrzeń ale już nikt nie chciał poznać swej „przyszłości”. Żołnierze byli już zmęczeni a alkohol zrobił swoje. Straub odczuł ulgę, nie wiedział dlaczego ale niepokoił się słuchając „przepowiedni” starego. Nie chciał już tego słuchać.
Dziadek pokiwał głową. Strzyknął śliną w ognisko i zapalił kolejnego pogiętęgo skręta. Milczał przez chwilę wpatrując się w ogień. W lesie zahuczała sowa...
- Panie feldfebel ....wiem, że wy Niemiec ale i u was dobrego człeka spotkać można. A pan dobry właśnie jest. Wędrowca ugościł, do ognia zaprosił. Nie kazał pan odpędzić albo ubić tym młodym wilczkom – Dziadek wskazał brodą na żołnierzy – ale niestety więcej zła wy niesiecie ze sobą na te udręczone ziemie...I nie tylko na te, jak się niebawem okaże. Złe moce was prowadzą, panie Straub...
Oczy Dziadka wydały się nagle zimne i nieobecne.
„Martwe” pomyślał feldefebel i wzdrygnął się „ Nocne strachy...”
-...na klamrach widzę u was napis, co twierdzi, że Bóg jest z wami – Dziadek wyszczerzył zęby - ... ale to nie Bóg ino zło wcielone. Szatan, jak wolicie. I nic tego nie zmieni.
- Wojna to zawsze dzieło Szatana... – powiedział powoli Straub lecz Dziadek przerwał mu zniecierpliwiony.
- Nie. Wojna to dzieło ludzi i to jest właśnie najbardziej fascynujące. Cały czas byście się tylko mordowali. Jedni drugich. A wy, Niemce jesteście w tym dobrzy – Dziadek zaśmiał się – diabelsko dobrzy.
Przy ognisku zaczęło się robić sennie. Część żołnierzy już drzemała, reszta otępiale wpatrywała się w płomienie. Noc była ciemna, zimna i wilgotna. Las wokoło mruczał i trzeszczał, żyjąc swoim i nie tylko swoim życiem.
Dziadek od kilku minut przypatrywał się Straubowi, który powoli nabijał swą fajkę.
- Jeszcze chyba tylko pan, panie Straub nie pytaliście mnie o przyszłość. Nie interesuje was co się z wami stanie?
Feldefebel ubił kciukiem tytoń i osłaniając dłońmi cybuch, zapalił. W noc pomknął wonny aromat.
- Nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć i czy w to wierzyć – odparł - martwi mnie jednak to, że znacie nasze nazwiska. Na przykład moje i Millera. To daje do zastanowienia.
Dziadek zachichotał w kułak.
- Tu się nie ma nad czym zastanawiać – powiedział – po prostu znam nazwiska i tyle. To akurat niezbyt trudne. Pan ma swoje wypisane na chlebaku a pan Miller – stary spojrzał na drzemiącego szewca – ma je wydrapane na kolbie swej flinty.
Straub sięgnął po swój chlebak lecz zaraz cofnął rękę. Zaśmiał się i odetchnął.
„No tak, to po prostu sprytny i spostrzegawczy starzec” pomyślał z ulgą.
Dziadek odwrócił się w stronę ciemnej ściany lasu.
- A tak, sprytny i spostrzegawczy – powiedział – ale to nie wszystko. Ja naprawdę wiem te rzeczy. Ja wiem, panie Straub. I jak pan pewnie zauważył, czytuję od czasu do czasu w myślach...
Feldfebel poczuł nagle jak strużka moczu płynie mu po udzie. Strach ściął mu krew w żyłach.
Dziadek odwrócił głowę i żołnierz zobaczył, że jego oczy przypominają oczy ryb - są puste i martwe. Bez żadnych uczuć. Usta Dziadka wykrzywiły się w uśmiechu i Straub poczuł zapach rozkopanego grobu. Zapach śmierci.
- Od dawna nie widziałem w tym lesie ludzi. Szczególnie Niemce dawno tu nie zaglądali. Nic do was nie mam ale nie lubię jak ktoś łazi po mojej okolicy. Te co tu łażą, nadstawiają karku.
Jurgen Straub nie mógł się poruszyć. Rozpaczliwie starał się spojrzeć w stronę leżących wokół ogniska żołnierzy ale dostrzegł tylko kilku śpiących
„Martwych” pomyślał przerażony.
ludzi.
Dziadek sięgnął po kolejne pętko kiełbasy i odgryzł kawałek.
- Polubiłem was, panie Straub – stary mówił jedząc - Ponadto wiem, że jesteście człek dobry. Wracajcie tedy szybko do domu, do swej Hannelore i małego Klausa. Nic tu po was. Dzieciak choruje na suchoty ale wydobrzeje. Będzie dobrze.... A wojnę i tak w końcu przegracie, sromotnie i bezwarunkowo. Ten wasz Hitler, w łeb se palnie w swym plugawym legowisku pod Berlinem. Dużo Niemca zginie, dużo Sowiety wywiezą do siebie, na wschód. Ale wam się uda panie Straub – Dziadek uniósł palec – uda, jak mnie posłuchacie... Lubię czasem dobrego uczynka zrobić, tym bardziej jak kogoś polubię, panie feldfebel. A więc słuchajcie. Ten awans co wam zaproponują za tydzień, przyjmijcie. Zostaniecie skierowani na kurs do Baden –Baden. Tam wojne macie przeczekać. Jak nie – Dziadek wypluł chrząstkę w ognisko – znajdę was. Albo inni was znajdą. I umrzecie. Bo w czas wojny, takie jak ja, ciągną za wojskiem. Trupa i nieszczęście czują. I krew.
Straub poczuł, że paraliż go opuszcza. Opadł na zimną trawę dysząc. Był cały zlany potem. Na spodniach parowała mu plama moczu.
- Jeszcze jedno – Dziadek uniósł dłoń – napiszecie raport z naszego dzisiejszego spotkania. Wezwą was na przesłuchanie. Będzie tam taki jeden. W czarnym mundurze z trupią czaszką na czapce. Von Lubenau go zwą, bo nie wydaje mnie się by pod innym nazwiskiem występował. Zawsze był ryzykant z Manfreda... Pozdrówcie go ode mnie bo to mój wojenny Kamerad. Powiedzcie, że pozdrawia go ten, co uratował mu dupę pod Spicheren – Stary uśmiechnął się do swych wspomnień – Nie kłamcie mu, co tu dzisiaj żeście widzieli i słyszeli panie Straub, bo on i tak też wszystko będzie wiedział. A nie jest tak dobry i kulturalny jak ja.
Straub jęknął.
- ...ale bitwa pod Spicheren... to przecież 70 lat temu...
- A wy wciąż zdziwieni? Żyję dość długo by to pamiętać. I jeszcze pożyję – Dziadek wydał się zniecierpliwiony – Zupełnie nie słuchacie co ja gadam...panie feldfebel.
Straub uznał, że już może zebrać siły. Powoli, opierając się na lufie karabinu uniósł się na kolana. Zachwiał się i wstał ociężale. Drżały mu nogi. Stary ze spokojem przyglądał się jego wysiłkom.
- Kim jesteś człowieku – Straub wycelował w Dziadka swojego mausera – Kim ty ku**a jesteś!!!?? – głos mu się łamał.
Żołnierze śpiący przy ognisku ani drgnęli. Nikt nie odezwał się też z posterunków w lesie.
Dziadek wytarł tłuste od kiełbasy dłonie w kubrak.
- To nie istotne kim jestem. Jestem sobie. Ot i cała tajemnica – zaśmiał się skrzekliwie – Pojawiam się tam gdzie mnie nie oczekują. I odchodzę kiedy chcieliby bym został. Przynajmniej niektórzy – Dziadek uśmiechnął się do swych myśli - No, czas na mnie.
Wstał, otrzepał spodnie z okruchów chleba, wyjął karabin z zesztywniałych rąk Feldfebla i przrzucił go sobie przez ramię.
- Czasy teraz niebezpieczne, przyda się – wyjaśnił i nachylił się do ucha Strauba – naprawdę, nie chciałem być niemiły – poklepał go po ramieniu i odszedł w ciemność.
Gdy tylko wyszedł poza krąg światła, feldfebel Jurgen Straub stracił przytomność i runął na ziemię.

Dziadek był w dobrym humorze. Najadł się, napił do syta. Choć jedzenie tego rodzaju od lat nie przynosiło mu tej radości co niegdyś, cenił sobie nade wszystko dobre towarzystwo. Postanowił więc po drodze odwiedzić posterunek strzelca Wittenberga. Młody żołnierz spał i we śnie umarł. Gdy znaleźli go nad ranem, miał na szyi paskudne ślady kłów a jego lewe ramię było ogryzione prawie do kości. Jednak najbardziej przerażająca była jego twarz. Wittenberg szeroko się uśmiechał...

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Pierwszy akapit, Autorze, i porażka.
Kolumna wojska poruszała się powoli. Jesień rozmiękczyła i tak kiepskie drogi zacinając ostrym, zimnym deszczem. Koła ciężarówek i gąsienice transporterów oblepione były kleistą, brązową gliną, wymieszaną z liśćmi.
„Złota polska jesień” pomyślał feldfebel Jurgen Straub i splunął przez okno pojazdu. Ślina spłynęła po ubłoconym bocznym lusterku.
Najpierw jesień. Ta pogrubiona jest konkluzją. A skoro jest konkluzją, to idiotyzmem na miarę opowiadania dowcipu od puenty jest zamieszczanie jesieni podkreślonej. Ponieważ zeruje wniosek, czyli element podsumowujący poetycki opis wcześniej.
Tym prostym sposobem, Autorze, spaliłeś starter.

Nieco mniej paskudna, ale i tak zagadkowa dla mnie, jest kwestia błota. Kleista, brązowa glina (z liśćmi) - to, jak rozumiem, błoto. To samo, które upaćkało boczne lusterko. Z fizyki jestem upośledzona, ale zastanawiam się, jak to błoto trafiło na boczne lusterko? Pomijając, czy to takie ważne, że owo lusterko było ubłocone, ostatecznie, o błocie już napisałeś wcześniej, Autorze, po jakie licho zatem powtarzać? Przecież jeszcze pamiętam - odległość w tekście nie jest duża...

No, nic. Czytam dalej...

edit: Tak na marginesie - spacja występuje PO znaku interpunkcyjnym, Autorze. Tymczasem u Ciebie wędruje między przecinkami, co jest denerwujące przy czytaniu.
So many wankers - so little time...

Mchmiel

Post autor: Mchmiel »

"Jesień" faktycznie spalona - poprawię. A błoto na lusterku? Zwykła to rzecz podczas jazdy w terenie. Jakieś pół godziny temu sam musiałem umyć boczne lusterka w swoim pojeździe - dojazd mam do domu ciężkawy.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Nie będę się spierać. Zwróciłam uwagę tylko dlatego na to błoto, że go strasznie dużo pojawiło w opisie tak krótkim.
Zresztą, masz tendencję do powtórzeń - nie tylko redundancji, lecz także kontaminacji. Ale o tym zaraz... :P

edit:
No, to ciąg dalszy językowej wiwisekcji.
Nienawidził tego kraju (ciach!) Wpajano im, że to będzie bułka z masłem a już w czasie pierwszego tygodnia stracił trzech ludzi z drużyny. Minął miesiąc i wcale nie było łatwiej. Co z tego, że bombardowali Warszawę, że Sowieci zgnietli Polaków od wschodu, skoro wciąż ktoś do nich strzelał.
Intrygujące, do kogo odnoszą się zaimki i podmioty domyślne w liczbie mnogiej. Z kontekstu nie wynika, że do Sowietów, sugerowany podmiot zbiorowy (czyli feldfebel i jego drużyna) też raczej nie pasują do bombardowania kontekstowo...
Straub poczuł , że w coś uderzają. Walnął głową o drzwi kabiny.
Nie wiem, po co to coś, skoro to drzwi.
Gdy zrobił krok, by wyjść na pobocze, buty cmoknęły w glinie jak gdyby chciały go wciągnąć
Tego nie rozumiem ani w ząb. Znaczy, że jest porównanie, rozumiem. Obrazowania w tym porównaniu - ani trochę.
Ciężarówka stała bokiem, przechylona na jedną stronę. Jedno z kół było bez wątpienia urwane. Z budy ciężarówki zaczęli wyglądać zaciekawieni żołnierze.
Boldem powtórzenie. Podkreślone i pochylone - niezrozumiałe. Pochylone - niezręczne użycie konstrukcji zacząć+bezokolicznik.
Słowem fragment bardzo ochwacony językowo.
Straub rozejrzał się dookoła.
Za SJP: rozejrzeć się, rozglądnąć się — rozglądać się
1. popatrzeć uważnie na wszystkie strony;
2. zorientować się w czymś.
Znaczy, podkreślony przysłówek na pewno jest zbędny.
- Pluton z wozu!!!!!- krzyknął
Bo jeden wykrzyknik+odnarracyjne wyjaśnienie to za mało, choć wykrzyknik, jak sama nazwa wskazuje, służy do zaznaczenia w tekście zjawiska, które w mowie jest krzykiem. Znaczy, niepotrzebne jest zarówno mnożenie "!" (bo to nie słit-blogasek czy też wypowiedź internetowa), jak i wyjaśnienie - krzyk wynika ze znaku interpunkcyjnego.
Znaczy, więcej wiary - czytelnik nie jest aż tak niedomyślny, Autorze.
- Nie miałbym nic przeciwko temu, by wogóle spóźnić się na wojnę....
No, i doczekałam się ortografa. A na dodatek, Autorze, masz zwyczaj mnożyć nie tylko wykrzykniki. Przypomnę, że choć ten znak interpunkcyjny, który postawiłeś na końcu wypowiedzi, nazywa się wielokropkiem, to jednak składa się on tylko z trzech kropek. Zawsze.
spojrzał na Strauba, który odpalał właśnie swą fajkę, cmokając z wprawą.
Pogrubiłam zaimek zakazany. Dla Ciebie, Autorze.
Imiesłowowy równoważnik zdania - ciekawe, do kogo się odnosi...
Znaczy, stylistycznie do bani.
trupom buty nie potrzebne
I kolejny ortograf.
Jurgen Straub półleżał wyciągnięty na rozłożonej plandece z ciężarówki, opierał się o plecak. Cmokając z cybucha fajki rozejrzał się po twarzach swoich żołnierzy.
Istny jarmark nadopisów.
Gruber, młody wychowanek domu dziecka spod Aachen, splunął w żar i spojrzał się na feldfebla.
(ciach - kwestia dialogowa)
Straub spojrzał się na kumpla.
Narrator się przywiązał do tego potocyzmu. Tak, to zasługuje na osobne omówienie. Znaczy, narrator i jego język.
Był niewysoki, żylasty, ubrany w lnianą koszulę i ciemne płócienne portki. Był stary.
Jeszcze jedno powtórzenie. A zaraz potem będzie kontaminacja.
Ramiona okrywał mu krótki kożuszek swym wyglądem sugerujący, że nie opuszczał pleców właściciela
Kożuszek sugerował. Autor sprawdzi znaczenie czasownika.
Na nogach Dziadka z pewnym zdziwieniem Straub zauważył piękne oficerki. (...) Wprost błyszczały.
Dziadek zatrzymał się. W obu rękach trzymał wiklinowe kosze. Kosze ciążyły mu wyraźnie.
- Panie generale – jęknął Dziadek

O, właśnie. Powtórzenia pogrubione, kontaminacja podkreślona, a pleonazm do kwadratu - pogrubiony i pochylony.
O ile kontaminacja nie jest sama w sobie błędem stylu, o tyle tutaj jest ewidentnym błędem przekazu. Albowiem kontaminacja służy do podkreślenia, zaakcentowania, że rzecz jest ważna. Kosz nie jest ani trochę ważnym elementem fabularnym, rekwizyt to tylko, więc nie wymaga "znakowania" w tekście.

I tak dalej.
Językowo, jak widać, nieporadnie, Autorze. Za dużo słów i stylistyczne niezręczności wskazują, że nie panujesz nad tym, co piszesz. Ortografy natomiast tylko to potwierdzają. Przypomnij sobie zasady pisowni "nie".
Nieistotne - razem. Nieistotny - też.

Wyraźny problem (językowy, a jakże) stanowi także narracja i kreacja postaci.
Narrator jakiś taki niezdecydowany. Czy on jest zdystansowany, czy bezpośredni? Forma świadczy, że bezpośredni nie, ale potocyzmy - wręcz przeciwnie.
Język postaci też ma podobne wahania. Widać to wyraźnie w konstrukcji postaci Dziadka.
Dziadek, wiadomo, stary jest - starszy nawet niż początkowo się wydaje. Nic dziwnego, że nauczył się mówić inaczej i udawał tylko kmiotka. Ale w pewnym momencie przestał. A feldfebel nic, jakby nie zauważył, że Dziadek nagle przestał odgrywać poczciwego staruszka. Zero reakcji. A feldfebel był podejrzliwy przecież.
Znaczy, rozłożyłeś konfrontację, Autorze, przez język postaci.
I wyszło chciejstwo li tylko.

Fabularnie też można się czepić. Przede wszystkim - to chyba reguła - do zakończenia.
So many wankers - so little time...

Lasekziom
Kadet Pirx
Posty: 1215
Rejestracja: ndz, 21 wrz 2008 12:49

Post autor: Lasekziom »

A ja mam pytania odnośnie 2 rzeczy.
Z tym puszczeniem bąka to miał być komizm?

Ubłocone boczne lusterko mnie niezwykle intryguje, ale tu bym prosił o pomoc jakiegoś militarystę.
Czy jeśli jest ubłocone, to czy obowiązkiem żołnierza nie jest je wyczyścić, zamiast na nie pluć? Po co on w ogóle pluł na lusterko, lub czy ich konstrukcja pozwala na przypadkowe ich oplucie?
Przecież zarówno w transporterze jak i ciężarówce są one jedyną informacją o tym co się dzieje za pojazdem, a sam piszesz, że Polacy wciąż stanowili zagrożenie.
Skoro sierżant:
- pluje sobie w lustro jak największa ciamajda.
- nie potrafi dopilnować by jego własny pojazd zachował sprawność bojową na okupowanym terytorium.
- nie trzyma dyscypliny w oddziale (no sorry, ale strzel se z dupy, to nie jest reakcja jakiej można się spodziewać po usłyszeniu groźby rozstrzelania usłyszanej przez trzymającego oddział w ryzach podoficera).
- puszcza bąka i sam się z tego śmieje.
...
Ty specjalnie go takim pierdołowatym zrobiłeś, czy tak ci przez przypadek wyszło?

Mchmiel

Post autor: Mchmiel »

A ja mam pytania odnośnie 2 rzeczy.
Z tym puszczeniem bąka to miał być komizm?
Zgaduję, że w wojsku nie byłeś? Głośne puszczanie bąków, plucie i bekanie to w armii naturalne zachowania. Wyobraź sobie, że żołnierze w polu nawet smarkają "po piłkarsku" strzelając glutami z nosa i nikt ich za to nie potępia.
Ubłocone boczne lusterko mnie niezwykle intryguje, ale tu bym prosił o pomoc jakiegoś militarystę.
Proszę.
http://i178.photobucket.com/albums/w267 ... 1282242563
Czy jeśli jest ubłocone, to czy obowiązkiem żołnierza nie jest je wyczyścić, zamiast na nie pluć? Po co on w ogóle pluł na lusterko, lub czy ich konstrukcja pozwala na przypadkowe ich oplucie?
:) Na froncie są ważniejsze rzeczy niż utrzymywanie w czystości pojazdów. A sierżant nie pluł na lusterko tylko splunął przez okno. Nie wierzę, że nigdy się nie oplułeś. On trafił w lusterko. Tak, konstrukcja lusterek samochodowych pozwala na ich przypadkowe oplucie, szczególnie kiedy jedziesz wolno po leśnych wertepach.
Skoro sierżant:
- pluje sobie w lustro jak największa ciamajda.
- nie potrafi dopilnować by jego własny pojazd zachował sprawność bojową na okupowanym terytorium.
- nie trzyma dyscypliny w oddziale (no sorry, ale strzel se z dupy, to nie jest reakcja jakiej można się spodziewać po usłyszeniu groźby rozstrzelania usłyszanej przez trzymającego oddział w ryzach podoficera).
- puszcza bąka i sam się z tego śmieje.
...
Ty specjalnie go takim pierdołowatym zrobiłeś, czy tak ci przez przypadek wyszło?
1.nigdy się nie oplułeś?
2.Poruszali się w kolumnie. Jechali ciężarówką. Ciężarówka to środek transportu a nie pojazd bojowy
3.Dialog "o strzelaniu z dupy", to dialog między dobrymi kumplami, znającymi się jeszcze przed wojną.
A czy Straub jest pierdołowaty?

Do postu Małgorzaty odniosę się niebawem. Muszę najpierw przetłumaczyć sobie to co napisała. Za dużo trudnych wyrazów. Ale rozumiem, że tak właśnie miałem zostać zdruzgotany ;) W wykwintnym stylu.

Za ortografię już się wybatożyłem. Jeszcze mi wstyd.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Też się czepnę...
„Złota polska jesień” pomyślał feldfebel Jurgen Straub i splunął przez okno pojazdu
Pojazd wpadł w koleinę i zaczął sunąć niemal bokiem. Kierowca zamiast zdjąć nogę z gazu , wcisnął pedał w podłogę. Straub poczuł , że w coś uderzają. Walnął głową o drzwi kabiny. Silnik kaszlnął i stanął.
Powtórzenie boldem. No i mam wrażenie, że za pierwszym razem powinno być konkretniej, czyli samochodu.
Po chwili stał po kolana w rozjeżdżonym błocku. Gdy zrobił krok, by wyjść na pobocze, buty cmoknęły w glinie jak gdyby chciały go wciągnąć ale zdołał się utrzymać na nogach
- Nie miałbym nic przeciwko temu, by wogóle spóźnić się na wojnę....- Miller westchnął – Nie na moje lata ta cała wojaczka. – dodał i gwizdnął w kierunku żołnierzy kręcących się w błocie przy ciężarówce
O błocie pałętającym się przez pierwszą część tekstu wspomniała już Małgorzata. Ale...
Naprawdę nie musisz mi przypominać, że wszędzie to błoto było.
I błoto to jednak nie to samo co glina.
Żołnierze z przejeżdżającej kolumny z zazdrością spoglądali na rozłożony na poboczu pluton. Pojawiły się ogniska, parowała woda w kociołkach, buty oskrobane z gliny suszyły się przy ogniu
.
Piknik na skraju drogi. :)
No, jakoś nie wydaje mi się. Dlaczego pluton po prostu nie idzie poboczem w kierunku zgrupowania? Ewentualna pomoc może nadejść tylko stamtąd i spotkaliby ją w drodze. Dlaczego dowódca nie próbuje skontaktować się drogą radiową?
Miller zaśmiał się głośno,
- Strzel se z dupy Jurgen!!!!! - krzyknął wesoło.
Straub pierdnął w tym momencie głośno, co wywołało salwę śmiechu wśród żołnierzy. Śmiali się wszyscy prócz strzelca Grubera. Siedział zakłopotany i zaniepokojony tak nieprofesjonalną postawą kolegów z plutonu. W końcu to wojna...

Mam chyba atrofię poczucia humoru, bo w ogóle mnie to nie śmieszy.
Nie rozumiem celu zamieszczenia tego fragmentu. Czy chciałeś przez to powiedzieć, że dowódca to pierdoła i daje sobie bezkarnie podrywać autorytet? I pięć wykrzykników...?
Szybko zapadł zmierzch i las rozciągający się wokół zaczął niepokoić Strauba. Polecił rozstawić czujki i zarządził wygaszenie wszystkich ognisk poza jednym.
To jest naprawdę zabawne. Rozumiem, że w nocy jest zasadnicza różnica pomiędzy pięcioma ogniskami a jednym. Pojedyncze się w ogóle w oczy nie rzuca. A podobno wokół partyzanci...
Zresztą mam wrażenie, że opis świata ogólnie szwankuje. Niby wszędzie partyzantka, a dowódca plutonu pozwala, żeby żołnierze zachowywali się jak na wypadzie integracyjnym. Żarcie i chlanie. To jak w końcu jest, bezpiecznie czy wręcz przeciwnie?
Zgodzę się z Ziomem: jakiś ciamajdowaty ci ten dowódca, Autorze, wyszedł...
I z tą podejrzliwością też jakoś nie bardzo, niby feldfebel obserwuje dziadka i zastanawia się skąd zna nazwiska żołnierzy, ale już skąd dziadek z pełną wałówką w okupowanym i grabionym kraju się wziął to już nie...

A fabularnie to fascynuje mnie wątek butów. Zajmuje sporą część tekstu, a jego użyteczność sprowadza się do pytania dziadka o błyszczące oficerki, dzięki temu może on odpowiedzieć feldfebelowi, że mu nogi utną. Wyjątkowa rozrzutność. ;)

edit.
Mchmiel pisze:
A ja mam pytania odnośnie 2 rzeczy.
Z tym puszczeniem bąka to miał być komizm?
Zgaduję, że w wojsku nie byłeś? Głośne puszczanie bąków, plucie i bekanie to w armii naturalne zachowania. Wyobraź sobie, że żołnierze w polu nawet smarkają "po piłkarsku" strzelając glutami z nosa i nikt ich za to nie potępia.
Nie chodzi o sam fakt pierdzenia dowódcy, ale o relację pomiędzy dowódcą a podwładnym. I co z tego wynika.
e2. buty
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Lasekziom
Kadet Pirx
Posty: 1215
Rejestracja: ndz, 21 wrz 2008 12:49

Post autor: Lasekziom »

1.Ok czyli to nie miał być komizm, tylko zwykła sytuacja.
2. Nie dziwi mnie fakt obłocenia lusterka tylko wszystko co z nim związane.
3. Jeśli trwa walka to tak, ale chyba raczej w czasie przejazdu przez okupowany teren należy zachować ostrożność. Może podchodzę do tego zbyt podręcznikowo, ale takie postępowanie wydaje mi się nieodpowiedzialne.

A w podsumowaniu:
1. No niestety, musisz mi uwierzyć nie zdarzyło mi się :)
2. Ok w takim razie nie jest to jakieś wytłumaczenie.
3. Z sierżanta tez się mogą tak nabijać. Zwłaszcza na froncie? Nie byłem w wojsku, ale to mi się wydaje po prostu dziwne, dlatego prosiłem kogoś jeszcze o opinię. Poza tym tu nie o wojsko chodzi, ale o front. Na froncie ponoć rygor jest/powinien być inny.

Czyli w tym układzie sierżant to nie pierdoła (chociaż opluł lustro) tylko facet który nie do końca zdaje sobie sprawę, że jest na wojnie, lub po prostu ma gdzieś dyscyplinę.

Ok już wszystko pasuje, dzięki.

Mchmiel

Post autor: Mchmiel »

neularger pisze:
Szybko zapadł zmierzch i las rozciągający się wokół zaczął niepokoić Strauba. Polecił rozstawić czujki i zarządził wygaszenie wszystkich ognisk poza jednym.
To jest naprawdę zabawne. Rozumiem, że w nocy jest zasadnicza różnica pomiędzy pięcioma ogniskami a jednym. Pojedyncze się w ogóle w oczy nie rzuca. A podobno wokół partyzanci...
Zresztą mam wrażenie, że opis świata ogólnie szwankuje. Niby wszędzie partyzantka, a dowódca plutonu pozwala, żeby żołnierze zachowywali się jak na wypadzie integracyjnym. Żarcie i chlanie. To jak w końcu jest, bezpiecznie czy wręcz przeciwnie?
O co chodzi z tymi partyzantami? Z tekstu wynika, że mamy październik 1939 r. - partyzantka wtedy? Niemcy jadą kolumną w kierunku frontu - są obecnie na tyłach. Po kilku tygodniach walk to dla nich w miarę bezpieczne "środowisko".
Zgodzę się z Ziomem: jakiś ciamajdowaty ci ten dowódca, Autorze, wyszedł...
I z tą podejrzliwością też jakoś nie bardzo, niby feldfebel obserwuje dziadka i zastanawia się skąd zna nazwiska żołnierzy, ale już skąd dziadek z pełną wałówką w okupowanym i grabionym kraju się wziął to już nie...
Tak jak Ziom, piszesz o "okupowanym" kraju. To jeszcze wojna - nie okupacja. A gość z wałówką? Na wsi ludność nie odczuła jakoś szczególnie głodu, czy braków w aprowizacji. Wieś żywiła wówczas miasta. Chyba, że chodziło Ci o to, skąd on się wziął w środku lasu? A , to już Dziadek sam wyjaśnia.
A fabularnie to fascynuje mnie wątek butów. Zajmuje sporą część tekstu, a jego użyteczność sprowadza się do pytania dziadka o błyszczące oficerki, dzięki temu może on odpowiedzieć feldfebelowi, że mu nogi utną. Wyjątkowa rozrzutność. ;)
E, khm... Nie rozumiem.

Dawajcie dalej. Może komuś się coś spodoba.
Dziękuję za sensowne spostrzeżenia. Notuję wszystko. O bezsensownych zapominam.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Mchmiel pisze: Dziękuję za sensowne spostrzeżenia. Notuję wszystko. O bezsensownych zapominam.
Autorze. Nie tylko tekst jest na bakier z logiką.
Odpowiedz sobie po co wstawiłeś tekst na Warsztaty, skoro równocześnie przyznałeś sobie prawo do oceniania Komentujących i decydowania czy to co napisali ma sens, bądź nie?
Skoro masz tyle wiedzy i umiesz nabrać właściwego dystansu do własnego tekstu, żeby błędy zobaczyć (musi tak być, skoro posuwasz się do takich ocen), to możesz poprawiać go sam.
No, mnie w każdym razie ochota przeszła...
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Mchmiel

Post autor: Mchmiel »

neularger pisze:
Mchmiel pisze: Dziękuję za sensowne spostrzeżenia. Notuję wszystko. O bezsensownych zapominam.
Autorze. Nie tylko tekst jest na bakier z logiką.
Odpowiedz sobie po co wstawiłeś tekst na Warsztaty, skoro równocześnie przyznałeś sobie prawo do oceniania Komentujących i decydowania czy to co napisali ma sens, bądź nie?
Skoro masz tyle wiedzy i umiesz nabrać właściwego dystansu do własnego tekstu, żeby błędy zobaczyć (musi tak być, skoro posuwasz się do takich ocen), to możesz poprawiać go sam.
No, mnie w każdym razie ochota przeszła...
Mam prawo by nie zgadzać się ze wszystkim co piszą oceniający. Z uwagą czytam wszystkie komentarze. Z niektórymi się zgadzam a z niektórymi nie mogę się zgodzić. To chyba naturalne?
Nietrafne "zarzuty" staram się od razu wyjaśnić (choć nadal rozszyfrowuję post " Małgorzaty") a te trafne przyjmuję z pokorą i wdzięcznością.
Jestem zszokowany Twoją delikatnością "neularger". Po co się tak obrażać?

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Autor pisze:
Neularger pisze:A fabularnie to fascynuje mnie wątek butów. Zajmuje sporą część tekstu, a jego użyteczność sprowadza się do pytania dziadka o błyszczące oficerki, dzięki temu może on odpowiedzieć feldfebelowi, że mu nogi utną. Wyjątkowa rozrzutność. ;)
E, khm... Nie rozumiem.
Zatem wypada wyjaśnić. Mnie nie intryguje, bo wiem, co to jest. Neularger chciał być uprzejmy, jak mi się zdaje, wrażliwego ego Autora nie drażnić niepotrzebnie...

Motyw butów ciągnie się tak mniej więcej od początku do połowy spotkania z Dziadkiem. Wygląda mniej więcej tak:
początek pisze:Gdy zrobił krok, by wyjść na pobocze, buty cmoknęły w glinie jak gdyby chciały go wciągnąć
Tutaj po raz pierwszy, jeszcze bez nacisku, Autorze, wprowadzasz element opisu - buty.
Pojawiły się ogniska, parowała woda w kociołkach, buty oskrobane z gliny suszyły się przy ogniu.
Heinz siedział na plecaku krytycznie spoglądając na swe świeżo wyczyszczone buty.
Tu już trochę więcej o butach, a wcześniej wskazałeś, że Heinz jest szewcem. Znaczy, jest ugruntowanie fabularne - jedna z postaci zawodowo niejako butami się interesuje. OK.

Potem pojawia się Dziadek, w opisie zwracasz, Autorze, uwagę na wyróżniający się szczegół ubioru - lśniące oficerki.
Dziadek splunął – (ciach!) Nam chłopom prostym, to wszystko jedno czy pod germańskim, czy pod naszym sanacyjnym butem będziem....
Tu znowu but, choć w zupełnie innym kontekście.
I jak szłem na drugi dzień do lasu, to znalazłem go przy drodze. Nieboszczyk już był. I te buty – stary klepnął się po cholewie wyglansowanych oficerek – ja żem wziął. Kawaleryjski but piękny i mocny. Po co takie piękne buty truposzowi?
Tu nawiązanie do wcześniejszego opisu Dziadka, wyjaśnienie, skąd ma buty.
koniec pisze:Miller przysunął się bliżej do niego przystawiając swój ubłocony kamasz do błyszczących oficerek chłopa.
- A co ty na to druhu miły, by zamienić się ze mną na buciki? Wy człek zacny...
Dziadek zaśmiał się głośno i spojrzał się na Millera zamyślony.
-Ja by chętnie panie żołnierz ale panu i tak nic po butach – rzekł powoli.
- Jak to? – Miller uniósł brwi.
Dziadek przyglądał mu się przez chwilę, mrucząc coś pod nosem. Rozmowy przy ognisku ucichły. Stary zmrużył oczy i wnet rozpromienił się.
- No tak, tak jak mi się wydawało. Wy tych butów nie będziecie niebawem potrzebowali panie Miller. Żadnych butów. Za dwie niedziele nogi wy stracicie. Obie. Lewą od kolana , a prawą o tu wam obetnie – Dziadek klepnął Heinza w udo.
I w tym fragmencie buty występują po raz ostatni.
Fetysz, czy co?
No, dobrze, bez złośliwości.
Co z tego wynika? Po co zwracałeś uwagę na błoto, buty (lepsze i gorsze), Autorze? Jest jakiś wątek, który wisi, niedokończony, niezamknięty, do niczego niepotrzebny. Ot, tak sobie jest. Zawiązany, poprowadzony lepiej lub gorzej przez większą część fabuły, by potem go po prostu urwać i przeskoczyć do innych zagadnień.
To po co tak mocno zaznaczałeś buty, jakby były elementem istotnym fabularnie? Z zakończenia wątku (i tekstu) wynika, że nie miały one żadnego znaczenia fabularnego. Po co zatem?
To zapewne intrygowało Neulargera. Po jakie licho zaznaczać wątek butów, skoro się go nie wykorzysta?

Zwykła niedoróba fabularna i tyle.
So many wankers - so little time...

Lasekziom
Kadet Pirx
Posty: 1215
Rejestracja: ndz, 21 wrz 2008 12:49

Post autor: Lasekziom »

:)
wciśnij ctrl+f i wpisz "but".
Mnie się aż żółto zrobiło, od podkreśleń.
2 akapity poszły won, bo postanowiłeś pogadać o obuwiu?
Co do bezsensownych uwag, nie będę komentować, bo ja akurat tylko amatorem jestem, ale pozostaje jedna rzecz, o którą Margo zapomniala zapytać.
O co chodzi w tym tekście.
Z tego co odczytałem, opisałeś piknik wojaków, a nie takie było chyba założenie?
edit.
Uwierz mi, Neularger nie postąpił delikatnie.

Mchmiel

Post autor: Mchmiel »

Małgorzata pisze:
Motyw butów ciągnie się tak mniej więcej od początku do połowy spotkania z Dziadkiem. Wygląda mniej więcej tak:
CIACH
I w tym fragmencie buty występują po raz ostatni.
Fetysz, czy co?
No, dobrze, bez złośliwości.
Co z tego wynika? Po co zwracałeś uwagę na błoto, buty (lepsze i gorsze), Autorze? Jest jakiś wątek, który wisi, niedokończony, niezamknięty, do niczego niepotrzebny. Ot, tak sobie jest. Zawiązany, poprowadzony lepiej lub gorzej przez większą część fabuły, by potem go po prostu urwać i przeskoczyć do innych zagadnień.
To po co tak mocno zaznaczałeś buty, jakby były elementem istotnym fabularnie? Z zakończenia wątku (i tekstu) wynika, że nie miały one żadnego znaczenia fabularnego. Po co zatem?
To zapewne intrygowało Neulargera. Po jakie licho zaznaczać wątek butów, skoro się go nie wykorzysta?

Zwykła niedoróba fabularna i tyle.
:) Faktycznie tak to wygląda. Popełniłem to zupełnie niechcący. Może rzeczywiście fetysz.

Mchmiel

Post autor: Mchmiel »

Lasekziom pisze::)
wciśnij ctrl+f i wpisz "but".
Mnie się aż żółto zrobiło, od podkreśleń.
2 akapity poszły won, bo postanowiłeś pogadać o obuwiu?
Zrobiłem to. Mi się zrobiło różowo (choć część różu zawdzięczam "butelkom"). Za dużo "butów".
Co do bezsensownych uwag, nie będę komentować, bo ja akurat tylko amatorem jestem, ale pozostaje jedna rzecz, o którą Margo zapomniala zapytać.
O co chodzi w tym tekście.
Z tego co odczytałem, opisałeś piknik wojaków, a nie takie było chyba założenie?
No, nie takie. W czasie pikniku wojaków odwiedził gość. Dziadek wydaje mi się ciekawą postacią, która jednak jakieś tam wrażenie kilku wojakach wywarła. Nie planowałem zawrzeć w tym tekście żadnego posłania, czy drugiego dna. Miało być lekko. Nie Kino Moralnego Niepokoju tylko coś w stylu "Chopper chicks in Zombietown"

ODPOWIEDZ