Nie chodzili jak ludzie

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Satu

Nie chodzili jak ludzie

Post autor: Satu »

Umieszczam swoje pierwsze opowiadanie tutaj. Będę wdzięczny za wszelkie uwagi

---------

1.
Nie jestem dziennikarzem, tylko naukowcem. Uważam więc, że muszę wyjaśnić, dlaczego przystałem na propozycję Redakcji i zdecydowałem się napisać poniższe słowa. Na temat wydarzeń i zjawisk, popularnie określanych nie najszczęśliwszym sformułowaniem Wielka Iluminacja, opublikowałem dwa artykuły w czasopiśmie Nature, gdzie przedstawiłem wyniki swoich analiz. Nie chciałem jednak kontynuować tych badań. Powody rezygnacji z naukowego zajmowania się tą dziedziną są takie same jak te, dla których zgodziłem się opowiedzieć Czytelnikom o mojej roli w całym tym zamieszaniu.
Otóż uważam, że wszystko, co dało się z naukowego punktu widzenia powiedzieć o Wielkiej Iluminacji, zostało na razie powiedziane, by coś dodać, potrzebne są dalsze badania. Dopóki nie zostaną one wykonane, możemy tylko spekulować i plotkować, ale nie próbujmy przy tym udawać uczonych. Mimo iż de facto zapoczątkowałem, razem ze współpracownikami z Uniwersytetu w Harmont, tę odbywającą się na naszych oczach rewolucję, to w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że jestem zbyt osobiście zaangażowany w Wielką Iluminację, by dalej rozpatrywać ją jako obiektywny naukowiec. Ale właśnie ten prywatny wymiar pozwala mi myśleć, że Czytelnicy mogą być zainteresowani, jak te wydarzenia wyglądały z mojej perspektywy.

2.
Wszystko zaczęło się podczas naszej letniej ekspedycji, zajmującej się badaniem tzw. Katastrofy Tunguskiej. Ktokolwiek był latem w syberyjskiej tajdze, doskonale wie, jak jest to uciążliwe. Roje muszek i komarów, niespodziewanie upalna pogoda i w ogóle wszystkie niewygody życia na odludziu w polowych warunkach, gdy dodatkowo na głowie ma się wiele obowiązków. Dlatego w niedzielę, gdy dostaliśmy dzień wolny, prawie wszyscy zaszyli się w namiotach. Ja byłem wyjątkiem. Otóż przed wyruszeniem na wyprawę moja żona, miłośniczka egzotycznej biżuterii, przeczytawszy, że w rejonie Katastrofy Tunguskiej znajdowano tektyty (w skrócie: szczególne okruchy szkliwa), poprosiła mnie, bym postarał się taki przywieźć. Dlatego też wybrałem się z łopatą pogrzebać w ziemi i poszukać prezentu.
Zrobiłem kilka wykopów w różnych miejscach. W jednym z nich znalazłem kulkę kilkucentymetrowej średnicy, o kolorze, którego nie udało mi się zapamiętać (myślę, że ten fakt jest bardzo ważny, bo ogólnie moje wspomnienia z tamtego dnia są bardzo plastyczne i wyraziste). Zdziwiony, wziąłem ją do ręki. Wydzielała z siebie śluz, który natychmiast pokrył dłoń (na szczęście miałem rękawice) i zaczął skapywać na trawę.
Wtedy nastąpiło niesamowite oblężenie owadów. Spędziliśmy już jakiś czas na Syberii, więc przyzwyczaiłem się do ciągłej obecności bzyczących stworzeń, włażących w uszy, nos, usta, ale ten moment był niesamowicie intensywny. Dosłownie zrobiło się czarno, dźwięk mnie uderzył. Poczułem ukąszenia na całej twarzy, owady wciskające się przez szczeliny ubrania. Odruchowo rzuciłem trzymaną w ręku kulkę i zacząłem uciekać. Zaraz wszystko ucichło.
Nie wiedziałem, co myśleć o tym nagłym ataku roju, ale skutecznie zniechęcił mnie on do dalszych poszukiwań tektytów. Wróciłem do obozu.
Wówczas do całego wydarzenia nie przywiązałem większej wagi. Coś jednak skłoniło mnie, by wziąć próbkę, zamiast po prostu opłukać rękawicę. Zaciekawiło mnie, co to za śluz. O zachowanym w probówce materiale szybko zapomniałem, ale na szczęście nie uległ on zniszczeniu.
Tak zakończył się pierwszy akt Wielkiej Iluminacji.

3.
Nie wykonałem badań pobranej próbki od razu. Niemniej jednak zachowałem ją i cały czas chodziła mi po głowie myśl, że powinienem się za nią zabrać. Czasami dziwne sny z ową tajemniczą syberyjską kulką w roli główniej nie pozwalały mi spać. Gdy jednak opowiedziałem o tym żonie, rzuciła, że się przepracowuję.
Mimo obsesji, prawdopodobnie w ogóle nie zająłbym się zebranym materiałem, miałem dużo innych rzeczy na głowie. Jednak pewnego dnia, podczas niezobowiązującej rozmowy w mensie instytutu, osa wleciała przez okno. Tutaj jeszcze raz pojawia się czynnik osobisty – panicznie boję się tych owadów i zareagowałem bardzo gwałtownie. Koledzy zaczęli się śmiać, ale jeden z nich opowiedział historię tragicznej śmierci znajomego swojego znajomego. I to jest punkt zwrotny dla Wielkiej Iluminacji.
Gdyby nie moja fobia, ta historia nie zostałaby w ogóle opowiedziana i nie zechciałbym poznać szczegółów tamtego wypadku. A było to tak:
Podczas badań w amazońskiej dżungli, dokładnie na brzegach rzeki Curuçá, w pobliżu granicy Brazylii z Peru, pięciu naukowców zostało ciężko pożądlonych przez osy, z czego dwóch śmiertelnie. Można powiedzieć, zdarza się. Jednak żaden z nich nie był uczulony, po prostu owady zaatakowały nagle, całą chmarą, a według słów tych, którzy przeżyli, nic tego nie zapowiadało, w okolicy nie widzieli np. gniazda. Ale uderzyło mnie to, co kolega dodał mimochodem: podobno osy pojawiły się, gdy jeden z naukowców wykopał coś dziwnego z ziemi… Dodatkowo, data była zbliżona do naszej ekspedycji na Syberii.
W tym momencie uznałem, że koniecznie muszę przebadać materiał zebrany nad Podkamienną Tunguzką. I wówczas odkryłem substancję, nazywaną dzisiaj adynatoidą.

4.
Na początku nie zdawałem sobie sprawy z rangi odkrycia. Obawiałem się również, że z powodu opóźnienia w badaniu, wyniki są niewiele warte. Zachowałem plik na dysku i wróciłem do moich codziennych prac, a jak każdy pracownik instytucji naukowej nigdy nie narzekałem na nadmiar wolnego czasu. Nie będę również ukrywał, że odwlekanie dalszych badań spowodowała też po prostu obawa przed ośmieszeniem. Mam dziwny, niepewny materiał i na podstawie anegdoty jednego z moich kolegów (dotyczącej, podkreślam, znajomych jego znajomych) rysuję analogię między kopaniem w ziemi i zachowaniami owadów na dwóch różnych kontynentach. Dodatkowo w „historii przypadku” kluczową rolę odgrywa upodobanie żony do tektytów oraz fobia związana z owadami z grupy Aculeata. Tak nie powinien postępować poważny badacz.
Cóż, jak się okazało, nauce potrafią przysłużyć się nie tylko poważni badacze. Co więcej, na postęp ludzkości (jeśli w ogóle Wielką Iluminację można nazwać postępem) może wpłynąć tak niepewne i nierzetelne medium jak… Wikipedia.
Choć studentom powtarzam, by nie korzystali z tej internetowej encyklopedii, to sam często przeglądam jej strony, skacząc od linku do linku (by uspokoić Państwa, oczywiście nie dotyczy to dziedzin, którymi zajmuję się zawodowo). I tak pewnego dnia, surfując, natrafiłem na informację, że 13 sierpnia 1930 nad rzeką Curuçá uderzył meteoryt, wywołując wstrząs, pożary lasów i chwilowe zaćmienie nieba przez pył. To oczywiście wydarzenie bliźniacze w stosunku do katastrofy tunguskiej.
Wtedy postanowiłem zająć się adynatoidą poważniej.
Sprawy bieżące nie pozwalały mi na osobiste udanie się do Brazylii czy na Syberię. Wykorzystując jednak kontakty uniwersytetu, poprosiłem pracowników współpracujących z nami rosyjskich i brazylijskich uczelni, by w miarę możliwości wykonali badania na obecność choćby śladowej ilości adynatoidy wśród populacji owadów zamieszkujących regiony Curuçá i Podkamiennej Tunguzki. Oczywiście wszystko to trwało bardzo długo, bo nawet ja wciąż nie traktowałem tego zagadnienia priorytetowo. Ale rezultaty przeszły najśmielsze oczekiwania.

5.
Pierwsze pozytywne wyniki badań, po których nastąpiły publikacje, wywołały wielkie zainteresowanie uczonych na całym świecie. Niemal natychmiastowo zorganizowano kolejne ekspedycje w regiony impaktów, których celem, obok badań owadów, miało być dotarcie do tzw. obiektów X, czyli po prostu owych śluzowych kulek. Niestety, mimo przeprowadzenia wręcz odkrywkowych wykopalisk, nie udało się trafić na ich ślady, zarówno w Brazylii jak i w Rosji.
Zupełnie inaczej wygląda kwestia występowania adynatoidy. Dokładne badania różnych gatunków owadów wykazały, że w promieniu kilkuset kilometrów od prawdopodobnego miejsca uderzenia meteorytu substancja jest obecna w układzie nerwowym u niemal stu procent przebadanej populacji. Im dalej, tym częstotliwość się zmniejsza. Ponadto stwierdzono jej obecność tylko u zwierząt z centralnym układem nerwowym w prymitywnej formie (nie odnaleziono więc adynatoidy u jamochłonów, występowała m.in. u pierścienic i stawonogów, ale już nie u ryb).
Tematyka związana z moim odkryciem zaczęła dominować w periodykach naukowych. Sama substancja podczas badań wykazała wiele dziwnych właściwości, nie będę jednak zanudzać Czytelników wyliczaniem jej biochemicznych cech. Zresztą wszyscy, nawet osoby nie mające nic wspólnego z nauką, doskonale wiedzą o tej najbardziej zadziwiającej – wystarczy krótki kontakt zwierzęcia z adynatoidą, by wniknęła w układ nerwowy, a dalej jest reprodukowana i przekazywana podczas rozmnażania. Jedna pszczoła może więc przenieść substancję na królową, i następne pokolenia owadów będą już „zanieczyszczone”…

6.
Tak, w największym skrócie, przedstawia się Wielka Iluminacja z mojej perspektywy. Jakie wnioski można wysnuć z tych badań i wydarzeń? Przede wszystkich nawołuję wszystkich czytelników do ignorowania sensacyjnych hipotez rozmaitych dziennikarzy, którzy naczytali się zbyt wielu powieści SF. Adynatoida, jej wpływ na układ nerwowy pewnych grup zwierząt i powiązanie z meteorytami nie oznacza, że na Ziemię dokonano inwazji. W pewnej gazecie, której tytuł przemilczę, zdarzyło mi się przeczytać, iż obcy zamierzają opanować wszystkie bezkręgowce Ziemi, a następnie użyć ich do zmiażdżenie ludzkości. Te bzdury firmowała osoba z tytułem profesora. Na szczęście, krótka kwerenda internetowa wystarczyła mi, by sprawdzić, że to profesor, ale… literaturoznawstwa. Jako naukowiec powtarzam więc po raz kolejny: takie stwierdzenia nie mają żadnych podstaw. Oczywiście rozpowszechnienie adynatoidy słusznie wywołuje niepokój, podobnie jak i jej nieznane, prawdopodobnie kosmiczne pochodzenie. Dużo bardziej jednak martwią pomysły niektórych pseudo-zbawicieli ludzkości, chcących pozbyć się tej substancji poprzez bombardowanie nuklearne lub „chemiczny holocaust” Syberii i amazońskiej dżungli.
Dlatego też niektórzy z Państwa mogą się zdziwić, że używam sformułowania Wielka Iluminacja, tak popularnego wśród zwolenników tezy o o kontakcie z życiem pozaziemskim. Otóż, chociaż sceptycyzm naukowca skłania mnie, by nie formułować fantastycznych hipotez na temat adynatoidy, to, jak zaznaczyłem na samym początku, piszę teraz z osobistej perspektywy. Jako człowiek, który wykopał tajemniczy obiekt X, wciąż pamiętam sny oraz nerwowość. To one sprawiły, że nie zapomniałem o epizodzie z syberyjskiej wyprawy i ostatecznie wykonałem opisane wyżej badania. Czym mógł być wywołany ten obsesyjny stan? Według naszej wiedzy na ludzi, podobnie jak na niemal wszystkie kręgowce, adynatoida nie oddziałuje. Co więc dzieło się ze mną? Nie wiem.
Jako naukowiec postanowiłem jednak nie kontynuować badań w tej tematyce. Jako człowiek czuję, wbrew całemu sceptycyzmowi, że wydarzenia, w których brałem udział, są Wielką Iluminacją, być może też Wielkim Zagrożeniem, a na pewno Wielką Zagadką.

Awatar użytkownika
Maximus
ZasłuRZony KoMendator
Posty: 606
Rejestracja: sob, 20 sty 2007 17:24

Post autor: Maximus »

To nie jest opowiadanie, to jest ewentualnie konspekt, na którego podstawie można by stworzyć opowiadanie, albo powieść. Dlatego też powstrzymam się od komentarza dotyczącego Twoich umiejętności (bądź nie) językowych, bo nie bardzo widzę sens oceniania i poprawiania konspektu.
Cokolwiek to było, mea maximus culpa.

Awatar użytkownika
Pinki
Pćma
Posty: 210
Rejestracja: wt, 30 mar 2010 19:22

Post autor: Pinki »

Ja rozumiem, że historię relacjonuje nam naukowiec a nie literat, ale czy ta narracja musi być aż taka sucha, beznamiętna i pozbawiona jakichkolwiek emocji? Nie dostrzegłam śladu napięcia, niepokoju, dramatyzmu.

Ten tekst przypomina mi raczej szkic właściwego utworu, z wypunktowanymi istotnymi wydarzeniami i zarysem fabuły. Kluczowe zdarzenia (odnalezienie tajemniczej kulki i atak owadów, późniejsze odkrycia analogicznych incydentów w innych rejonach świata) są opisane pobieżnie, skwitowane pojedynczymi zdaniami-hasłami. Gdzie są uczucia, gdzie emocje bohatera? Ni w pięć ni w dziewięć opada go rój owadów, nie trzeba być naukowcem, żeby już w tym momencie wydedukować, że ma to coś wspólnego z tajemniczą kulką, i jedyną reakcją jest "nie wiedziałem co myśleć, wróciłem do obozu"?

Rozumiem, że autor sam sobie narzucił to ograniczenie; skoro tekst ma być stylizowany na artykuł naukowy, to nie może kipieć od nadmiaru środków poetyckich - ale dlaczego w ogóle zamykać się w takiej formie? Nasuwa mi się pytanie - po co to wszystko? Jaki jest cel stworzenia tekstu, który nie budzi w odbiorcy emocji? To opowiadanie jest płaskie, bezbarwne, jak streszczenie lektury powtarzane między uczniami przed sprawdzianem: "i wtedy te owady obsiadły tego kolesia, a potem on zrobił badania, odkrył nową substancję, no i koniec."

Pierwszy akapit zasugerował coś fajnego - trochę niedopowiedzeń, trochę narrator się kryguje, ale jednak nas oświeci ;) - natomiast potem jest, jak dla mnie, coraz nudniej.

Mam też niejasne poczucie, że przynajmniej kilkanaście przecinków jest zbędnych, ale nie wypunktuję, gdyż jest to wrażenie czysto intuicyjne ;)
"To see them fumbling with our rich and delicate language is to experience all the horror of seeing a Sèvres vase in the hands of chimpanzee" - Evelyn Waugh

Satu

Post autor: Satu »

Pinki
Dzięki za uwagi dotyczące konwencji i stylu. Są celne, wezmę je pod uwagę.

Co do paru szczegółowych kwestii:
Gdzie są uczucia, gdzie emocje bohatera?
Według przyjętej konwencji, narrator pisze dla popularnej gazety, minęło trochę czasu od opisywanych wydarzeń, dlatego emocje są wygaszone. Myślę, że na poziomie koncepcji jest to spójne, ale przyjmuję Twoją opinię, że być może koncepcja sama w sobie jest chybiona
skoro tekst ma być stylizowany na artykuł naukowy
Nie na artykuł naukowy (przecież nie ma terminologii itd.), ale na wspominki naukowca w popularnej gazecie.
Ja rozumiem, że historię relacjonuje nam naukowiec a nie literat, ale czy ta narracja musi być aż taka sucha, beznamiętna i pozbawiona jakichkolwiek emocji? Nie dostrzegłam śladu napięcia, niepokoju, dramatyzmu.
Nie musi. Słabość mojego warsztatu.

Co do zarzutu szkicowego charakteru, to od razu odpowiem na post Maximusa
To nie jest opowiadanie, to jest ewentualnie konspekt, na którego podstawie można by stworzyć opowiadanie, albo powieść.
To nie jest konspekt. Zwięzłość w opisie wydarzeń wynika z przyjętej konwencji (naukowiec dostał 2-3 strony w popularnej gazecie) i sądzę, że z wybraną konwencją jest w zgodzie. Oczywiście jednak przyjmuję do wiadomości, że być może nie należało się decydować na taką koncepcję sytuacji narracyjnej lub postarać się wypracować inny, barwniejszy styl. Dlatego jeśli czas Ci pozwala, byłbym wdzięczny za uwagi dotyczące umiejętności językowych (lub ich braku).

beton-stal
Fargi
Posty: 312
Rejestracja: wt, 12 gru 2006 01:49
Płeć: Mężczyzna

Post autor: beton-stal »

Satu pisze:
Maximus pisze:To nie jest opowiadanie, to jest ewentualnie konspekt, na którego podstawie można by stworzyć opowiadanie, albo powieść.
To nie jest konspekt. Zwięzłość w opisie wydarzeń wynika z przyjętej konwencji (naukowiec dostał 2-3 strony w popularnej gazecie) i sądzę, że z wybraną konwencją jest w zgodzie. Oczywiście jednak przyjmuję do wiadomości, że być może nie należało się decydować na taką koncepcję sytuacji narracyjnej lub postarać się wypracować inny, barwniejszy styl. Dlatego jeśli czas Ci pozwala, byłbym wdzięczny za uwagi dotyczące umiejętności językowych (lub ich braku).
Ja jeszcze raz przeczytam dokładnie całość (bo na razie - przeleciałem po łebkach), ale całkowicie zgadzam się z poglądem, że mamy do czynienia z konspektem. To nie jest kwestia stylu ani tego, ile miejsca naukowiec dostał w gazecie. Po co narzuciłeś sobie takie ograniczenie? A jeśli już, to czemu ograniczenie nie brzmiało: "facet podpisał umowę na książkę - autobiografię albo monografię na dany temat"?

Dlaczego to konspekt? Bo opowiadanie tętni życiem, jest akcja, mordobicia, strzelaniny, pościgi, seks z przypadkowo poznanymi kobietami, zamachy bombowe, a przede wszystkim - intryga! Co będzie dalej? Jak to się skończy? O co chodzi? Czy Stefan oświadczy się Marioli? Okay, to ostanie to trochę nie z tej bajki, ale wiadomo w czym rzecz.

U Ciebie tego nie ma. Jest zarys, szkic - model pomysłu, bo nawet nie fabuły. Można z tego zrobić opowiadanie, a jak Cię wydawca skusi - cały cykl (czyli serial - Stefan żeni się z Mariolą, ale Roman...). Można machnąć powieść (albo od razu 40 tomów cyklu - litości...). A Ty pokazałeś nam początek zaczynu wstępnej wersji pomysłu. To nie jest opowiadanie.

Awatar użytkownika
Maximus
ZasłuRZony KoMendator
Posty: 606
Rejestracja: sob, 20 sty 2007 17:24

Post autor: Maximus »

Dlatego napisałem, że nie będę oceniał umiejętności językowych, bo tutaj, na Warsztatach, pracujemy nad opowiadaniami. Nie chodzi tu o brak mojego czasu, ale raczej o sensowność pomocy. Co z tego, że zdania są konstruowane poprawnie, porównania nieprzesadzone, gramatycznie wszystko jest zgodne z zasadami etc. (nie twierdzę, że tu tak jest, to na potrzeby przykładu), jeśli nie mogę się wypowiedzieć np. o rytmie, tempie akcji, dynamice wydarzeń, odpowiedniości doboru środków wyrazu do przedstawionych scen itp. ? Przecież to też składa się na całość warsztatu Autora. Nie ocenię umiejętności gitarzysty po tym, jak potrafi zagrać kilka pojedynczych akordów, chociaż mogą być one trudne technicznie, ale po tym, jak zagra cały utwór. Tak samo malarz może sobie maznąć pędzlem po kilku płótnach, ale ocenie podlega całe dzieło. W tym tekście może i jest pokazany język, jakim potrafi władać Autor, ale oprócz tego to jedynie szkic fabuły, przedstawionej dość beznamiętnie - fajnie, że takie było założenie, ale do mnie to nie przemawia. I myślę, że nie tylko do mnie.

Pokaż tego naukowca, jak przeżywa te wydarzenia. Czytelnik powinien je przeżywać razem z nim. O to chodzi w literaturze. Przekazujesz historię: żywą historię, a nie suche fakty. Nie streszczasz lektury szkolnej. Grasz na emocjach. Jeśli nie Ty zagrasz, to czytelnik sięgnie po dzieło innego, który zagra. Pianista wybiera fortepian, ale czytelnik wybiera pisarza. W pewnym sensie oczywiście celujesz w specyficzny typ czytelnika, niczyja twórczość nie jest stworzona dla każdego czytacza na tej wielkiej planecie, ale z jakiegoś powodu konspekty są dla wydawców, a książki dla moli książkowych :-) .

Dalej uważam, że gdyby to przerobić na opowiadanie, może i miałoby sens, to raz; a dwa - dałoby się rozebrać na czynniki pierwsze tak, aby pomóc Autorowi w poprawieniu błędów. A tak to nie bardzo wiadomo, o co się zahaczyć.
Cokolwiek to było, mea maximus culpa.

Awatar użytkownika
inatheblue
Cylon
Posty: 1013
Rejestracja: pt, 10 cze 2005 16:37

Post autor: inatheblue »

To jest jakiś dupny naukowiec. Żaden szanujący się badacz po znalezieniu czegoś takiego nie będzie chował tego do kieszeni, tylko raczej od razu pójdzie zbadać albo zapytać się kolegi po fachu, co to takiego. Chyba, że młody i się nie zna. Może się opierniczać, zwlekać, pracować w czasie wolnym, ale będzie dłubał. A ten twierdzi, że ma obsesję, a nawet nie przysiądzie, żeby sobie poguglać w pubmedzie, co znalazł. A jeżeli to np. nowy gatunek?
Naukowiec zachowa się tak:
http://archeowiesci.wordpress.com/2010/ ... ke-nature/
Zaraz, ale od czego on właściwie jest tym naukowcem? Fizyk, biolog, archeolog…? Chyba entomolog? Na szczęście nie Entomologia… Wot zagadka.
Inne fakty z życia badaczy:

- nie tylko korzystają z Wikipedii, którą na bieżąco ulepszają (zwłaszcza w wersji angielskiej), ale zrobili sobie własne wiki i ładują do niego protokoły i opisy doświadczeń.

- naukowcy nie lubią sami siebie nazywać naukowcami. Wolą o sobie mówić „badacz”. A najlepiej wolą się wypowiadać bez podkreślania, że są badaczami i to w dodatku sceptycznymi, bo przecież czytelnik o tym wie, a jak nie wie, to jego problem.

-naukowcy nie są skromni. Wręcz przeciwnie. Jeżeli odkryli już coś tak doniosłego, będą raczej podkreślać swoje zasługi i wagę swojego zdania, niż odwrotnie.

- naukowcy strasznie klną w pracy. Dla tego opowiadania to bez znaczenia, ale znam jedno (całkiem zabawne i fajne), które opiera się na założeniu, że naukowcy są spokojni, mili i nie przeklinają.

- kolejność pracy, moim zdaniem, wyglądałaby następująco: badacz znajduje cosia. Gonią go osy, ale to nieistotne - każdy racjonalnie rozumujący człowiek uznałby po prostu, że nieostrożnie wlazł w gniazdo os. Coś jest nie tylko interesujący, ale w dodatku wywołuje obsesyjne zainteresowanie, toteż badacz bada cosia. Współpracownicy są poirytowani i przypominają mu o konieczności wywiązania się z grantu. Badacz skleca jakieś dane do grantu na szybko, ale pokazuje wyniki analizy cosia. Coś jest uznane za ciekawe i badacz pisze grant, a potem zaczyna badania oficjalnie. Dopiero na tym etapie może mu przyjść do głowy, że osy mają jakieś znaczenie, bo np. podał substancję muszce owocówce i coś wyszło. Dopiero wypłyną anegdoty i wyłoni się jakiś szerszy kontekst. Ewentualnie kontekst wypłynie przy badaniu literatury, przed analizą cosia, o ile anegdoty trafiły już do obiegu w odpowiednich kręgach w necie/na konferencji.

Myślę, że autorowi pomoże przeczytanie kilku reportaży z serii National Geographic, to chyba najbliższe temu, co chciałby osiągnąć.

Satu

Post autor: Satu »

Do Maximusa i Betonu-stali w kwestii szkicowego charakteru.
Nie powiem, że w pełni trafiliście mi do przekonania, ale fakt, że tekst, który ja uznaję za opowiadanie, Wy bierzecie za konspekt, jest pouczający. Zgadzam się, że należało wlać więcej życia i jeśli jeszcze raz będę sięgał po podobną konwencję lub pisał drugą wersję tego tekstu, to na pewno skorzystam z Waszych uwag

inatheblue
Uwagi z "folkloru" naukowców (tudzież badaczy) ciekawe i faktycznie, pomagają wypunktować niedopracowanie postaci narratora. Dziękuję.
Zaraz, ale od czego on właściwie jest tym naukowcem? Fizyk, biolog, archeolog…? Chyba entomolog?
Mój duży błąd, nie określiłem specjalności (miał być geomorfologiem).

Nie podoba mi się natomiast, że zdajesz się opierać na dziwnym założeniu, iż wszyscy naukowcy są podobni. Odniosłem wrażenie, może się mylę, że ponieważ Twoje doświadczenie sugeruje Ci ileś cech, to chciałbyś, by bohater też był taki. Ok., w literaturze często spotyka się typizację, ale to nie jest komedia attycka.
Dlatego myślę, że podając fakty z życia naukowców przesadzasz z uogólnieniami, na każdy mógłbym przytoczyć kontrprzykład (znam nawet takich, co klną rzadko:)).
nie tylko korzystają z Wikipedii, którą na bieżąco ulepszają (zwłaszcza w wersji angielskiej), ale zrobili sobie własne wiki i ładują do niego protokoły i opisy doświadczeń.
Znam takich, którzy edytują, ale znam takich, którzy odżegnują się jak od zła wcielonego. I czy rzeczywiście uważasz, że z popularnej Wikipedii korzystają badacze jak ze źródła naukowego? Moim zdaniem jest to raczej "źródło pierwszego kontaktu" (jak każda inna encyklopedia) lub po prostu narzędzie "rozrywki" - tak jak skakał po linkach mój bohater. Jest też kwestia sytuacji komunikacyjnej - Wikipedia nie cieszy się prestiżem w społeczeństwie, dlatego bohater wspomina o niej z przekąsem, by przypadkiem czytelnicy gazety nie pomyśleli sobie, że on jakiś niepoważny. [link do artykułu z Wyborczej na ten temat, może kogoś zainteresuje http://wyborcza.pl/szkola20/1,106745,84 ... edii_.html]
po znalezieniu czegoś takiego nie będzie chował tego do kieszeni
Gonią go osy
Hm, rozumiem, że czytałeś szybko. To oczywiście nie zarzut, jesteśmy na forum i w ogóle dziękuję za zwrócenie uwagi na tekst. Tak dla porządku - Cosia nie chowa do kieszeni, osy pojawiają się w Brazylii.
To jest jakiś dupny naukowiec. Żaden szanujący się badacz po znalezieniu czegoś takiego nie będzie chował tego do kieszeni, tylko raczej od razu pójdzie zbadać albo zapytać się kolegi po fachu, co to takiego.
A dlaczego nie dupny?:) Jednym z bohaterów opowiadania jest przypadek. A naukowiec-niedorajda na skutek kilkukrotnych zbiegów okoliczności wpada na trop wielkiego odkrycia, chociaż jest fajtłapą. Choć pewnie należało to lepiej wyeksponować.
Zaś co do przebiegu wydarzeń, to zwróć uwagę, że narrator opowiada z perspektywy przyszłości, więc już wie, że kulka była czymś ważnym. Ale wówczas: bohater jest pierwszy raz na Syberii [choć nie wspomniałem o tym w narracji, mój błąd] i różne rzeczy są dla niego dziwne, a cosia wykopał podczas weekendowej aktywności, niezwiązanej z pracą i nawet nie zdążył obejrzeć. Dlatego się specjalnie nie przejął. Miał inne rzeczy na głowie, kulki i owady to nie jego specjalność.
Ale generalnie masz rację, postać narratora należało lepiej dopracować.

Naukowiec zachowa się tak:
http://archeowiesci.wordpress.com/2010/ ... ke-nature/
Hm, chyba nie do końca trafny przykład. Cytat z linku:
Na pierwsze ślady natrafił osiem lat temu. Miał wówczas 22 lata i był jedynie studentem. Długo nie był pewien, czy to prawdziwy trop zwierzęcy. Jego geologiczny wiek kompletnie nie pasował do naszej wiedzy. W 2008 r. po odnalezieniu kolejnych tropów wysłał informację o znalezisku do prof. Pera Ahlberga z Uppsali.
Jak widzisz, też nie działał „od razu”. A studiował biologię i być może już wtedy myślał o specjalizowaniu się w paleobiologii.
A tak swoją drogą, ciekawe ilu ludzi natrafiło na te ślady wcześniej, nie zdając sobie sprawy, co to może być.

PS.
Na szczęście nie Entomologia…
Czyżbyś myślał o Entomologii Motylkowskiej, asystentce Profesorka Nerwosolka:)

Awatar użytkownika
flamenco108
ZakuŻony Terminator
Posty: 2229
Rejestracja: śr, 29 mar 2006 00:01
Płeć: Mężczyzna

Post autor: flamenco108 »

Satu pisze:
Na szczęście nie Entomologia…
Czyżbyś myślał o Entomologii Motylkowskiej, asystentce Profesorka Nerwosolka:)
Myślała ina_the_blue, myślała.
Nondum lingua suum, dextra peregit opus.

Awatar użytkownika
Albiorix
Niegrzeszny Mag
Posty: 1768
Rejestracja: pn, 15 wrz 2008 14:44

Post autor: Albiorix »

Nie wiem co wy z tymi emocjami bohatera. Co mnie interesuje ile bohater mial endorfin a ile noradrenaliny? Tak jak nie interesuje mnie konsystencja jego stolca albo strzykanie w kolanach - tylko co zrobil w zwiazku z fabula :) No ale dobra, to degustibus.

Tekst jest nazywany konspektem bo fabula idzie tak:
1. Znalazl cos.
2. przypadkiem zaczal badac (swoja droga - gdyby nie on, znalazlby ktos inny, taki naukowiec bez naukowego aciecia tyle jest wart co chlop przypadkiem wykopujacy starozytna waze)
3. Moze to inwazja obcych a moze nic sie nie dzieje.
4. Koniec.

Kosmici przylecieli ale jeszcze nie wiadomo czy napewno... Koniec.
nie rozumiem was, jestem nieradioaktywny i nie może mnie zniszczyć ochrona wybrzeża.

M.E.Chris
Sepulka
Posty: 43
Rejestracja: pn, 13 wrz 2010 09:13

Post autor: M.E.Chris »

Witam cię Satu:). Przeczytałem dokładnie twój tekst, przeczytałem komentarze do tekstu. Nie zgadzam się z komentarzami typu - dlaczego twój naukowiec nie klnie, albo dlaczego mówi o sobie naukowiec a nie badacz. Bo to wspomniane już gdzieś życzenia. Postać ty kreujesz i to twój wybór.

Jednakże, zgadzam się z faktem, że ten naukowiec nie miał żadnej obsesji. Żadnej. Ot poprostu parę snów - wynik zaniepokojenia atakiem owadów? (ma forbię - przeczytaj jeszcze jakiś materiał na temat fobii i czym one różnią się po prostu od strachu przed czymś). Zrobił od niechcenia parę badań.

Zaznaczasz że ów naukowiec rezygnuje z dalszych badań bo ma zbyt osobisty stosunek do sprawy, że jest osobiście zaangażowany, a tekst jest tak suchy jak muszla ślimaka wypalonego przez słońce na stoliku w ogródku mojej cioci - totalny brak emocjonalnego ustosunkowania. Tekst, jest wypowiedzią osoby która się całą sprawą emocjonuje. Swoistym manifestem. Określenia typu: ta banda niedowierków, ćwierć głowi niby naukowcy doszli nawet do wniosku, że... itd.
Zadziwiające jak szybko wolność skłania człowieka ku brakowi poszanowania dla czyjegoś życia.

beton-stal
Fargi
Posty: 312
Rejestracja: wt, 12 gru 2006 01:49
Płeć: Mężczyzna

Post autor: beton-stal »

Satu pisze:Do Maximusa i Betonu-stali w kwestii szkicowego charakteru.
Ja formalnie - powinno być "Betona-stali". Jakkolwiek oba człony mojego nicka to rzeczowniki pospolite, to jednak odnoszą się do bytu ożywionego (i to nieraz aż do przesady), a więc powinny odmieniać się osobowo, a nie rzeczowo.
Satu pisze:Nie powiem, że w pełni trafiliście mi do przekonania, ale fakt, że tekst, który ja uznaję za opowiadanie, Wy bierzecie za konspekt, jest pouczający. Zgadzam się, że należało wlać więcej życia i jeśli jeszcze raz będę sięgał po podobną konwencję lub pisał drugą wersję tego tekstu, to na pewno skorzystam z Waszych uwag
Odpowiem za siebie - mnie nie chodziło o "więcej życia", ale o tak podstawowe elementy opowiadania jak: bohaterowie, intryga, fabuła, zwrot akcji, pointa...

Satu

Post autor: Satu »

Cytat:
Na szczęście nie Entomologia…

Czyżbyś myślał o Entomologii Motylkowskiej, asystentce Profesorka Nerwosolka:)

Myślała ina_the_blue, myślała.
Oj, przepraszam Inę za pomyłkę:)
Ja formalnie - powinno być "Betona-stali". Jakkolwiek oba człony mojego nicka to rzeczowniki pospolite, to jednak odnoszą się do bytu ożywionego (i to nieraz aż do przesady), a więc powinny odmieniać się osobowo, a nie rzeczowo.
W takim razie również przepraszam. A zastanawiałem się, jak Twój nick odmienić...

Jednakże, zgadzam się z faktem, że ten naukowiec nie miał żadnej obsesji. Żadnej. Ot poprostu parę snów - wynik zaniepokojenia atakiem owadów? (ma forbię - przeczytaj jeszcze jakiś materiał na temat fobii i czym one różnią się po prostu od strachu przed czymś). Zrobił od niechcenia parę badań.
Ok, dzięki za wskazówkę.
Zaznaczasz że ów naukowiec rezygnuje z dalszych badań bo ma zbyt osobisty stosunek do sprawy, że jest osobiście zaangażowany, a tekst jest tak suchy jak muszla ślimaka wypalonego przez słońce na stoliku w ogródku mojej cioci - totalny brak emocjonalnego ustosunkowania.
Osobiste zaangażowanie dotyczy też tego, o czym narrator wspomina na końcu - że być może był/jest jakoś pod oddziaływaniem adynatoidy. Należało to zapewne inaczej opisać. A z komentarzy wynoszę, że ów "totalny brak emocjonalnego ustosunkowanie" i zwięzłość to pewnie największe problemy tego tekstu.

ODPOWIEDZ