Zabić Boga [16k]
Moderator: RedAktorzy
- marinho
- Mamun
- Posty: 113
- Rejestracja: wt, 27 mar 2007 23:29
Zabić Boga [16k]
aka Ehrej Bob Crow
Ehrej Bob Crow wchodzi do gry
Czarne BMW z przyciemnianymi szybami mknie autostradą. Kierujący pojazdem Agent musi się spieszyć. Pół godziny temu zjadł sto świeżych łysiczek lancetowatych. Niedługo jego umysł zbombardują barwne wizje, ego ulegnie rozproszeniu, a on sam stanie się jednocześnie wszystkim i niczym. Da to ogromną przewagę w misji, którą musi niezwłocznie wykonać. Głos z anonimowego telefonu zlecił mu spotkanie z gnostyckim biskupem. Agent nie wie czego dokładnie się spodziewać. Gnostycyzm jest mglistym i niejednoznacznym pojęciem. Równie dobrze może trafić na świra w purpurowej, błyszczącej szacie, ekscentrycznych spiczastych butach zawijanych na końcu i mitrze na głowie, jak też na niezwykłego filozofa, palącego fajkę haszu w zaciemnionej bibliotece, pełnej bezcennych ksiąg. Tak czy inaczej, wiadomość zostanie dostarczona. Precyzyjnie.
*
Ehrej Bob Crow zastanawiał się cóż takiego może dziś zjeść. W lodówce znajdowały się jajka, a także surowe mięso, puszka koncentratu pomidorowego i majonez. W chlebaku leżała piętka chleba chleba, co pięknie się składało, gdyż była to wystarczająca ilość do zagryzienia jajecznicy (bez kiełbasy) usmażonej na smalcu. Własnoręcznie przygotowany posiłek dawno temu stał się codziennością. Żona Ehreja nie potrafiła zająć się domem. Crow co i rusz natrafiał w lodówce na produkty pokryte pleśnią. Nigdy się do tego nie przyzwyczaił.
Po śniadaniu Bob lubił oddawać się rozmyślaniom. Niezwykle pomocna w tej czynności była szklana fifka nabita marihuaną (Crow nie mógł sobie pozwolić na porządny haszysz). Myśli Ehreja, wzmocnione kilkunastoma głębokimi wdechami szarego dymu, ulatywały gdzieś bardzo daleko. Bob miał nieodzowne wrażenie, że nikt wcześniej nie był tam gdzie on. Wspinał się na wyżyny kosmosu i czuł, że nie ma już niczego więcej do odkrycia.
*
Crow osiąga to czego potrzebuje jedynie na krótką chwilę. Pragnienie nowych wrażeń staje się bezlitosne. Bob potrzebuje wtedy informacji z zewnątrz. Ehrej włącza holograficzny odbiornik informacji. W pomieszczeniu pojawiają się kolorowe światła i rozpoczynają szalony taniec. Uruchamia się stroboskop. Wszechświat klatkuje. Wyświetlają się wiadomości. Materializuje się kobieta obfitych kształtów. Jej czarne włosy spięte są w kucyk, a piersi wylewają się z dekoltu. Ehrej rozpoznaje miseczkę C+, to jego ulubiona. Pełne usta kobiety zaczynają się poruszać. Bob wsłuchuje się z uwagą, skupiając wzrok na ogromnych brązowych oczach spikerki.
- Szanowni Państwo. Światowy Rząd proponuje wprowadzenie jednej waluty na terenie całego świata. Wybuchły zamieszki podczas nieoficjalnego spotkania członków Światowego Rządu w Grecji. Gnostycy zebrani od kilku dni pod pałacem moskiewskim zostali spaleni za pomocą rosyjskich miotaczy ognia, będących własnością oddziałów milicji. Sprawców nie zidentyfikowano. Przekaz tajnych informacji trwa. Wysłano kilku Agentów w celu powiadomienia specjalnie wyselekcjonowanych obywateli o nadciągających wydarzeniach. Życzę udanego jutra. Dobranoc państwu. - Hologram kończy się.
*
Ehrej był w szoku. Czy dobrze usłyszał? To mógł być ukryty przekaz... dograna wiadomość. Może ktoś zhakował jego sprzęt? Czy to możliwe, aby miał skontaktować się z nim Agent? Wiadomości jednoznacznie na to wskazywały. Został wrzucony do gry. Zaciągnął się głęboko dymem marihuanowym. Wziął z pułki Kodeksy z Nag Hammadi, zacisnął wróżebnie pięść i zakrzyknął:
- Wchodzę w to skurwysyny!
Ehrej Bob Crow odbiera komunikat
Agent nawet późnym wieczorem nosił ciemne okulary. Uwielbiał tę porę dnia. Gdy pozwalał sobie na chwilę odprężenia przypominały mu się stare czasy, kiedy cieszył się ignorancją. Było to zanim wpadł w Sieć - psychologiczną siatkę połączeń o potężnej mocy. Sieć była niczym chińska pułapka na palec. Pomimo wszystko solidnie wykonywał swoją pracę. Bezustannie pozostawał dobrze naoliwionym trybikiem wielkiej machiny. Gdyby choć jeden malutki element, taki jak on, zawiódł, skończyłoby się to bardzo źle.
Za szybko dotarł do źródła, był zbyt zachłanny. Przyjął brzemię, aby posiąść najwyższą wiedzę. Spotkał osobę która pokazała mu to, co ukryte jest przed innymi ludźmi. Myślał, że zostanie artystą, że będzie brał udział w tworzeniu wielkiego działa rzeczywistości, lecz stał się zwykłym wyrobnikiem. Pracował wyłącznie według ustalonego wzorca, kreował bez finezji i bez indywidualności. Obiecywał światło, a potem oślepiał; zupełnie tak samo jak kiedyś postąpiono z nim. Oto on, rzemieślnik tworzący armię identycznych produktów bez żadnej estetycznej wartości.
- Potrzebuję nowego materiału, który nie podda się standardowej obróbce - rzekł cicho, parkując auto przed domem adresata wiadomości.
*
Ehrej nie może spać. Leży na łóżku paląc papierosa i rozmyśla o nadchodzącej informacji. Wstaje z rozleniwieniem, robi sobie kawę i siada przy stole. Obok popielniczki wypełnionej niedopalonymi skrętami, leżą listy z banku informujące o zaległych kredytach. Siedząc tak, Bob Crow czuje coraz większy ciężar. Ma wrażenie, że garbi się do samej ziemi, a rzeczywistość kuriozalnie wygina jego ciało. W prawym uchu pojawia się silny szum. Ehrej z trudem włącza staroświecki odbiornik telewizyjny. Na jedynym kanale bezustannie transmitowane jest przemówienie Generała Stukova, Naczelnika Światowego Rządu, który mówi o krwiożerczych terrorystach i zemście. Po chwili Stukov zmienia ton głosu na bardziej łagodny i zaczyna namawiać do korzystania z Ośrodków Ostatniego Tchnienia, gdzie dokonuje się legalnych eutanazji osób nieuleczalnie chorych, cierpiących na depresję, oraz zupełnie zdrowych, którym propaganda wystarczająco wyprała mózgi. W OOT pacjentom - jak nazywa się klientów - podawane jest Odiosum, narkotyk, którego odpowiednia dawka powoduje rozkoszną śmierć.
- Rozkoszna śmierć - stwierdza Ehrej. - Dzięki ci generale Stukov za twą łaskawość.
Szum w uchu nasila się. Obraz Stukova na ekranie ulega deformacji: na generalskiej twarzy pojawiają się okropne rany i ropne wrzody. Widok jest obrzydliwy. Ehrej odbiera zniekształconą wiadomość. Serce bije coraz mocniej i mocniej. Bob Crow wymiotuje na stół, niszcząc przy tym listy.
Za oknem prószy śnieg. Jest trzecia w nocy, a temperatura wynosi grubo poniżej zera. Na parkingu, pod czteropiętrowym blokiem stoi samochód na obcych dla tego miejsca rejestracjach. W środku nafaszerowany psychodelicznymi substancjami Agent, w ciemnych okularach przeciwsłonecznych na nosie i z wyciągniętym na wierzch językiem, kręci zawzięcie pokrętłem od niewielkiej elektrycznej skrzynki emitującej sygnały zniekształcające odbiór audio i wideo w telewizorze biskupa Ehreja Boba Crowa. Elektryczna maszynka buczy jak stara lodówka.
Ehreja Boba Crowa spotkania z młodym bogiem
Jakiś czas temu, w wyniku procesu zwanego anamnezą, dowiedziałem się wszystkiego, czego można się dowiedzieć. Moja percepcja została zaburzona. W mym mózgu powstały nowe połączenia nerwowe, które trwale zniekształciły zmysł wzroku. Za zamkniętymi oczami dostrzegam barwne wzory, symbole i światła. Teraz mogę przewidzieć, co wydarzy się za trzy lata.
Widzę ukrytą strukturę rzeczywistości. Wiem już czym jest rzeczywistość. Ja jestem rzeczywistością. Potrafię się zobiektywizować. Obserwuję wszystko w prawdziwej postaci. Doszedłem do granic poznania. Stałem na szczycie wszechświata i przeraziłem się. Dane było mi wejść w posiadanie tajnych dokumentów, które potwierdziły moje przepuszczenia. Już wiem jak i kiedy zakończyć całe to cierpienie.
*
Pamiętam jak spotkaliśmy się nocą, by obserwować gwiazdy, by patrzeć jak się zniekształcają i dziwnie poruszają po niebie. Pragnąłem widzieć znaki, światła, ogromnych przybyszów i eksplozję barw - zapowiedź niesamowitych zdarzeń. Chciałem napełnić się tą podniosłą chwilą przed czymś istotnym, kiedy można wznieść się w powietrze i polecieć tam gdzie nie ma rzeczywistości. Był ze mną Ehrej Bob Crow. Ja, młody bóg, piłem już ósme piwo holenderskiej marki. Crow mówił do mnie, jak zwykle sepleniąc i plując piwną pianą, która ściekała mu po dłoni i rękawie koszuli. Głośno beknął.
- ku**a nie masz pojęcia, co dzieje się na świecie. Rodzi się ogromny ruch liczący miliony osób! Ludzie dzielą się informacjami niedostępnymi w mediach, na temat prawdziwego obrazu świata, polityki, ekonomii, religii. Mówiłem ci już. Internet w niemożliwie krótkim czasie przyśpieszył ewolucję świadomości. Dwa tysiące lat temu oświeconych ludzi było... no był jeden, a teraz są ich tysiące... może nawet czterdzieści cztery tysiące. - Po tej uwadze wyszczerzył zęby w sarkastycznym śmiechu, przepuszczając pianę przez zęby. - W każdym razie za trzy lata nastąpi apogeum, wszystko zależy, od tego co wtedy się wydarzy; od tego co zrobimy.
Najgorsze jest to, że jedyni szukający świadomości ludzie, którzy mogliby cokolwiek zmienić, zostali oszukani. Ehrej Bob Crow, poszukiwacz prawdy i badacz rzeczywistości, stał chwiejnie zjadając ostatnie dwadzieścia pięć łysiczek. Już po nim. Spojrzałem na zegarek wskazujący czwartą w nocy. Crow odprowadził mnie kawałek, wsiadł na swój rower z zepsutym oświetleniem i odjechał zanurzając się w ciemnościach. Czekało go dwadzieścia pięć kilometrów jazdy. Jeden grzybek na jeden kilometr, całkiem sprytnie.
*
Innej nocy wybieram się do ukrytego gabinetu Boba znajdującego się w obskurnej piwnicy. Ehrej urządził się dość nieźle: ma sofę, dywan oraz grzejnik elektryczny. Żarówka wisząca pod sufitem daje wątłe, przesiąknięte brudną żółcią światło. Gospodarz przeżuwa mały kartonik. Siadam na krześle naprzeciwko sofy. Nad głową Crowa znajduje się przymocowana do ściany półka uginająca się pod ciężarem tajemniczych ksiąg. Mój przyjaciel nie jest w dobrym humorze.
- Kim ty ku**a jesteś? - krzyczy - nie potrafisz nic o sobie powiedzieć! Czym się zajmujesz? Co robisz w wolnym czasie? Nigdy o tym nie opowiadasz. Istniejesz tylko w mojej głowie. Jesteś tylko robotem ku**a, bezmózgim. O co tu chodzi? Czym jest ta rzeczywistość?
*
Pewnego dnia spotkaliśmy się w jego oficjalnym mieszkaniu. Ehrej Bob podszedł do wiszącego na ścianie aparatu i drżąc na całym ciele wykręcił numer telefonu. Oczekując na połączenie przyglądał się uważnie otoczeniu. W pomieszczeniu walało się pełno różnego typu butelek po alkoholach. Na stole, obok czeskiego absyntu stało zakurzone radio, z którego sączył się wokal Jima Morrisona śpiewającego o końcu wszystkiego. Usłyszałem donośny głos ze słuchawki trzymanej przez Boba:
- Słucham!
- Masz to?
- To ty? Co się tak gorączkujesz? Zajęty teraz jestem. Odezwę się do ciebie wieczorem.
- Potrzebuję tego dużo więcej - rzucił Ehrej Bob, ale odpowiedziała mu głucha cisza.
Zaczął niecierpliwie chodzić w tę i z powrotem. Kwasowego doznania nie dawało się określić jako przyjemne lub nieprzyjemnie. To przeżycie jedyne w swoim rodzaju. Scalenie z rzeczywistością. Przytłaczające poczucie ciężkości materii było niebezpiecznie atrakcyjne. Potrzebował tego tu i teraz, a do wieczora pozostawało wiele godzin. Ehrej odkrył. że regularne przyjmowanie LSD zmniejszało efekt działania. Wszystko przez cholerną tolerancję fizjologiczną.
Czy czuł, że życie ma sens? Przed nim było jeszcze tak wiele doznań, mistycznych podróży oraz spotkań w zadymionych i dusznych barach, które tak bardzo uwielbiał. A ja byłem jak turysta - każdego dnia poznawałem nowych ludzi. Odchodzili i przychodzili. Czerpałem z nich pełnymi garściami, ile tylko zdołałem pomieścić. Zapaliłem jointa.
*
Kim są ci ludzie? Ci którzy przychodzą i odchodzą? Płyną jak nurt rzeki... coraz szybciej i szybciej, stają się jak rwący potok adrenaliny. Niekiedy jednak zwalniają, brzmią wtedy jak trąbka Milesa Davisa. Są gdzieś w tle wydarzeń, znikają dla świata, który udaje, że nigdy nie istnieli.
Pewnego mroźnego popołudnia Ehrej Bob Crow czekał na mnie w samochodzie na parkingu. Poprosiłem żeby zawiózł mnie do baru. Zamówiliśmy gorzką żołądkową. Moja ręka pracowała jak mechaniczne ramię robota na taśmie produkcyjnej. Poczułem się znacznie lepiej.
*
Nieustannie zmieniająca się układanka, płynne tryby, mechanizm otaczających się sfer. Nadchodzi wieczór. Na osiedlu za oknem niepodzielnie panuje cisza. Na niebie nie widać gwiazd ani księżyca. Rządzący tym terenem magik jest bardzo sprytny. Zna sztuczki, o których ja mogę tylko marzyć. Przejmuje kontrolę. Gdy zasypiam, paraliżuje moje ciało i zmusza je do wymierzenia klapsa w tyłek leżącej obok dziewczyny. Nikt nie ma pojęcia, co tu się tak naprawdę dzieje. Czym jest nauka, którą św. Paweł poprzez Teodusa przekazał Walentynowi z Egiptu? Może ktoś niebawem mi to zdradzi
Żona Ehreja Boba Crowa pakuje wszechświat do walizki
Ehrej Bob Crow budzi się z koszmarnego snu. Gdzie był? Czy spotkał Boga? Ehrej zna Boga osobiście! To jego przyjaciel. Teraz przypomina sobie wszystko. Młody bóg przychodził do niego co jakiś czas, rozmawiali godzinami i odurzali się wszystkim, co tylko było pod ręką. Ale gdzie znajdował się w tej chwili? Czemu Ehrej tego nie wie? Ból głowy staje się nie do wytrzymania. Bob połyka dwie pigułki ketanolu i zapija je zimną wódką. Odgrzane w mikrofali krokiety z mięsem sprawiają, że jego żołądek zaczyna normalnie funkcjonować. Nadchodzi odprężenie. Bob ze dziwieniem znajduje w kieszeni spodni zalakowaną kopertę. Crow rozgląda się po mieszkaniu i stwierdza, że coś jest nie tak. Na podłodze leżą szczątki spalonego zaświadczenia o biskupich święceniach, które zdobył w wyniku biurokratycznej gry dla podstarzałych ekscentryków. Brakuje wielu przedmiotów. Żona Boba zabrała wszystkie swoje rzeczy. Ehrej Bob Crow jest smutny.
*
Agent wykonał swoje zadanie. Nie było to trudne, wystarczyło delikwenta wysłać na drugą stronę przytomności i wsadzić mu kopertę w gacie. Najgorsza praca czekała teraz niedoszłego denata. Musi uwierzyć w swoją misję, a wtedy nie będzie stanowił już problemu dla ludzkiej jedności. Agent też kiedyś myślał, że można wygrać ze Światowym Rządem. Walczył i oczerniał zawzięcie domniemane elity panujące nad tym upadłym kosmosem, dopóki nie dowiedział się prawdy. Wraz z prawdą przyszło zrozumienie. Wraz ze zrozumieniem wyszła na jaw cała maskarada. Sumienie wystrzeliło daleko poza zasięg percepcji. Od tamtej chwili zwykli ludzie byli dla Agenta niczym komary, pieprzone insekty, które chcą podstępnie i boleśnie wyssać krew należącą tylko do niego, tylko do jedności, tylko do Światowego Rządu.
*
Ehrej Bob Crow z przerażeniem stwierdził, że na kopercie znajdują się gnostyckie symbole. Informacja bez wątpienia pochodziła od Agenta. Skontaktowali się z nim. Czekał na to całe życie. Drżącymi palcami wyjął list i przeczytał wiadomość.
Musisz umrzeć nim miną trzy lata dokładnie od dziś. W przeciwnym razie zwycięży adwersarz, którego hipostazą jest Rząd Światowy. Tylko ty możesz powstrzymać ciemność. Oto gnoza. Zasłużyłeś na wiedzę po latach posługi. Wszystko teraz zależy od Ciebie.
Bobowi pociemniało przed oczami. Strach zapanował nad jego duszą. Przez otwarte okno do mieszkania wleciał biały gołąb, który spostrzegł upadającego biskupa i z przerażenia wypróżnił się na dywan. Panicznym lotem skierował się z powrotem ku oknu, i nim odzyskał wolność, uderzył skrzydłem o szybę. Ta kontuzja może kosztować go życie. Ogarniający wszystko fetor strachu stał się nie do wytrzymania
*
Minęły trzy lata nim ponownie przyszedłem spotkać się z Bobem. Gdy zobaczyłem coś owłosionego, siedzącego w kącie i nerwowo obgryzającego palce pozbawione paznokci, stwierdziłem, że Ehrej nie jest w najlepszym stanie. Zrobiło mi się go żal. Gdy tylko mnie dostrzegł poderwał się i wycelował we mnie skrywany dotąd w spodniach pistolet.
- To ty skurwysynu! Choć emanujesz boskością, istniejesz tylko w mojej głowie. Nie jesteś prawdziwy.
- Ehreju, to ja jestem prawdziwy, a ty nie - rzekłem. - Nie wiem dlaczego nie powiedziałem ci tego wcześniej. Po prostu... lubiłem twoją postać. Spotkania z tobą były dla mnie bardzo fascynujące. Jednak to, co było w tobie interesującego, nieodzownie wiązało się z cierpieniem. Nie zasłużyłeś na tyle.
- Wypierdalaj z mojej głowy! Mam ważne zadanie, muszę dziś umrzeć, aby powstrzymać Rząd Światowy. Muszę uratować ten świat.
- Ehreju, ten świat nie jest prawdziwy. To ja stworzyłem ciebie i wszystko czego doświadczyłeś. Określam się mianem boga, choć nim nie jestem, jestem tylko kreatorem, demiurgiem. Przyszedłem, aby cię zbawić. Już nigdy więcej nie będziesz cierpiał.
- Przez całe życie czułem okropny ból, którego nie jestem w stanie opisać. Jedyne co miałem to moja misja. Nawet ty nie odbierzesz mi tego od tak sobie.
-Kurwaaaaaaa! - krzyknął z całej siły i strzelił sobie w głowę.
Ehrej Bob Crow uratował wszechświat.
Nicość.
Ehrej Bob Crow wchodzi do gry
Czarne BMW z przyciemnianymi szybami mknie autostradą. Kierujący pojazdem Agent musi się spieszyć. Pół godziny temu zjadł sto świeżych łysiczek lancetowatych. Niedługo jego umysł zbombardują barwne wizje, ego ulegnie rozproszeniu, a on sam stanie się jednocześnie wszystkim i niczym. Da to ogromną przewagę w misji, którą musi niezwłocznie wykonać. Głos z anonimowego telefonu zlecił mu spotkanie z gnostyckim biskupem. Agent nie wie czego dokładnie się spodziewać. Gnostycyzm jest mglistym i niejednoznacznym pojęciem. Równie dobrze może trafić na świra w purpurowej, błyszczącej szacie, ekscentrycznych spiczastych butach zawijanych na końcu i mitrze na głowie, jak też na niezwykłego filozofa, palącego fajkę haszu w zaciemnionej bibliotece, pełnej bezcennych ksiąg. Tak czy inaczej, wiadomość zostanie dostarczona. Precyzyjnie.
*
Ehrej Bob Crow zastanawiał się cóż takiego może dziś zjeść. W lodówce znajdowały się jajka, a także surowe mięso, puszka koncentratu pomidorowego i majonez. W chlebaku leżała piętka chleba chleba, co pięknie się składało, gdyż była to wystarczająca ilość do zagryzienia jajecznicy (bez kiełbasy) usmażonej na smalcu. Własnoręcznie przygotowany posiłek dawno temu stał się codziennością. Żona Ehreja nie potrafiła zająć się domem. Crow co i rusz natrafiał w lodówce na produkty pokryte pleśnią. Nigdy się do tego nie przyzwyczaił.
Po śniadaniu Bob lubił oddawać się rozmyślaniom. Niezwykle pomocna w tej czynności była szklana fifka nabita marihuaną (Crow nie mógł sobie pozwolić na porządny haszysz). Myśli Ehreja, wzmocnione kilkunastoma głębokimi wdechami szarego dymu, ulatywały gdzieś bardzo daleko. Bob miał nieodzowne wrażenie, że nikt wcześniej nie był tam gdzie on. Wspinał się na wyżyny kosmosu i czuł, że nie ma już niczego więcej do odkrycia.
*
Crow osiąga to czego potrzebuje jedynie na krótką chwilę. Pragnienie nowych wrażeń staje się bezlitosne. Bob potrzebuje wtedy informacji z zewnątrz. Ehrej włącza holograficzny odbiornik informacji. W pomieszczeniu pojawiają się kolorowe światła i rozpoczynają szalony taniec. Uruchamia się stroboskop. Wszechświat klatkuje. Wyświetlają się wiadomości. Materializuje się kobieta obfitych kształtów. Jej czarne włosy spięte są w kucyk, a piersi wylewają się z dekoltu. Ehrej rozpoznaje miseczkę C+, to jego ulubiona. Pełne usta kobiety zaczynają się poruszać. Bob wsłuchuje się z uwagą, skupiając wzrok na ogromnych brązowych oczach spikerki.
- Szanowni Państwo. Światowy Rząd proponuje wprowadzenie jednej waluty na terenie całego świata. Wybuchły zamieszki podczas nieoficjalnego spotkania członków Światowego Rządu w Grecji. Gnostycy zebrani od kilku dni pod pałacem moskiewskim zostali spaleni za pomocą rosyjskich miotaczy ognia, będących własnością oddziałów milicji. Sprawców nie zidentyfikowano. Przekaz tajnych informacji trwa. Wysłano kilku Agentów w celu powiadomienia specjalnie wyselekcjonowanych obywateli o nadciągających wydarzeniach. Życzę udanego jutra. Dobranoc państwu. - Hologram kończy się.
*
Ehrej był w szoku. Czy dobrze usłyszał? To mógł być ukryty przekaz... dograna wiadomość. Może ktoś zhakował jego sprzęt? Czy to możliwe, aby miał skontaktować się z nim Agent? Wiadomości jednoznacznie na to wskazywały. Został wrzucony do gry. Zaciągnął się głęboko dymem marihuanowym. Wziął z pułki Kodeksy z Nag Hammadi, zacisnął wróżebnie pięść i zakrzyknął:
- Wchodzę w to skurwysyny!
Ehrej Bob Crow odbiera komunikat
Agent nawet późnym wieczorem nosił ciemne okulary. Uwielbiał tę porę dnia. Gdy pozwalał sobie na chwilę odprężenia przypominały mu się stare czasy, kiedy cieszył się ignorancją. Było to zanim wpadł w Sieć - psychologiczną siatkę połączeń o potężnej mocy. Sieć była niczym chińska pułapka na palec. Pomimo wszystko solidnie wykonywał swoją pracę. Bezustannie pozostawał dobrze naoliwionym trybikiem wielkiej machiny. Gdyby choć jeden malutki element, taki jak on, zawiódł, skończyłoby się to bardzo źle.
Za szybko dotarł do źródła, był zbyt zachłanny. Przyjął brzemię, aby posiąść najwyższą wiedzę. Spotkał osobę która pokazała mu to, co ukryte jest przed innymi ludźmi. Myślał, że zostanie artystą, że będzie brał udział w tworzeniu wielkiego działa rzeczywistości, lecz stał się zwykłym wyrobnikiem. Pracował wyłącznie według ustalonego wzorca, kreował bez finezji i bez indywidualności. Obiecywał światło, a potem oślepiał; zupełnie tak samo jak kiedyś postąpiono z nim. Oto on, rzemieślnik tworzący armię identycznych produktów bez żadnej estetycznej wartości.
- Potrzebuję nowego materiału, który nie podda się standardowej obróbce - rzekł cicho, parkując auto przed domem adresata wiadomości.
*
Ehrej nie może spać. Leży na łóżku paląc papierosa i rozmyśla o nadchodzącej informacji. Wstaje z rozleniwieniem, robi sobie kawę i siada przy stole. Obok popielniczki wypełnionej niedopalonymi skrętami, leżą listy z banku informujące o zaległych kredytach. Siedząc tak, Bob Crow czuje coraz większy ciężar. Ma wrażenie, że garbi się do samej ziemi, a rzeczywistość kuriozalnie wygina jego ciało. W prawym uchu pojawia się silny szum. Ehrej z trudem włącza staroświecki odbiornik telewizyjny. Na jedynym kanale bezustannie transmitowane jest przemówienie Generała Stukova, Naczelnika Światowego Rządu, który mówi o krwiożerczych terrorystach i zemście. Po chwili Stukov zmienia ton głosu na bardziej łagodny i zaczyna namawiać do korzystania z Ośrodków Ostatniego Tchnienia, gdzie dokonuje się legalnych eutanazji osób nieuleczalnie chorych, cierpiących na depresję, oraz zupełnie zdrowych, którym propaganda wystarczająco wyprała mózgi. W OOT pacjentom - jak nazywa się klientów - podawane jest Odiosum, narkotyk, którego odpowiednia dawka powoduje rozkoszną śmierć.
- Rozkoszna śmierć - stwierdza Ehrej. - Dzięki ci generale Stukov za twą łaskawość.
Szum w uchu nasila się. Obraz Stukova na ekranie ulega deformacji: na generalskiej twarzy pojawiają się okropne rany i ropne wrzody. Widok jest obrzydliwy. Ehrej odbiera zniekształconą wiadomość. Serce bije coraz mocniej i mocniej. Bob Crow wymiotuje na stół, niszcząc przy tym listy.
Za oknem prószy śnieg. Jest trzecia w nocy, a temperatura wynosi grubo poniżej zera. Na parkingu, pod czteropiętrowym blokiem stoi samochód na obcych dla tego miejsca rejestracjach. W środku nafaszerowany psychodelicznymi substancjami Agent, w ciemnych okularach przeciwsłonecznych na nosie i z wyciągniętym na wierzch językiem, kręci zawzięcie pokrętłem od niewielkiej elektrycznej skrzynki emitującej sygnały zniekształcające odbiór audio i wideo w telewizorze biskupa Ehreja Boba Crowa. Elektryczna maszynka buczy jak stara lodówka.
Ehreja Boba Crowa spotkania z młodym bogiem
Jakiś czas temu, w wyniku procesu zwanego anamnezą, dowiedziałem się wszystkiego, czego można się dowiedzieć. Moja percepcja została zaburzona. W mym mózgu powstały nowe połączenia nerwowe, które trwale zniekształciły zmysł wzroku. Za zamkniętymi oczami dostrzegam barwne wzory, symbole i światła. Teraz mogę przewidzieć, co wydarzy się za trzy lata.
Widzę ukrytą strukturę rzeczywistości. Wiem już czym jest rzeczywistość. Ja jestem rzeczywistością. Potrafię się zobiektywizować. Obserwuję wszystko w prawdziwej postaci. Doszedłem do granic poznania. Stałem na szczycie wszechświata i przeraziłem się. Dane było mi wejść w posiadanie tajnych dokumentów, które potwierdziły moje przepuszczenia. Już wiem jak i kiedy zakończyć całe to cierpienie.
*
Pamiętam jak spotkaliśmy się nocą, by obserwować gwiazdy, by patrzeć jak się zniekształcają i dziwnie poruszają po niebie. Pragnąłem widzieć znaki, światła, ogromnych przybyszów i eksplozję barw - zapowiedź niesamowitych zdarzeń. Chciałem napełnić się tą podniosłą chwilą przed czymś istotnym, kiedy można wznieść się w powietrze i polecieć tam gdzie nie ma rzeczywistości. Był ze mną Ehrej Bob Crow. Ja, młody bóg, piłem już ósme piwo holenderskiej marki. Crow mówił do mnie, jak zwykle sepleniąc i plując piwną pianą, która ściekała mu po dłoni i rękawie koszuli. Głośno beknął.
- ku**a nie masz pojęcia, co dzieje się na świecie. Rodzi się ogromny ruch liczący miliony osób! Ludzie dzielą się informacjami niedostępnymi w mediach, na temat prawdziwego obrazu świata, polityki, ekonomii, religii. Mówiłem ci już. Internet w niemożliwie krótkim czasie przyśpieszył ewolucję świadomości. Dwa tysiące lat temu oświeconych ludzi było... no był jeden, a teraz są ich tysiące... może nawet czterdzieści cztery tysiące. - Po tej uwadze wyszczerzył zęby w sarkastycznym śmiechu, przepuszczając pianę przez zęby. - W każdym razie za trzy lata nastąpi apogeum, wszystko zależy, od tego co wtedy się wydarzy; od tego co zrobimy.
Najgorsze jest to, że jedyni szukający świadomości ludzie, którzy mogliby cokolwiek zmienić, zostali oszukani. Ehrej Bob Crow, poszukiwacz prawdy i badacz rzeczywistości, stał chwiejnie zjadając ostatnie dwadzieścia pięć łysiczek. Już po nim. Spojrzałem na zegarek wskazujący czwartą w nocy. Crow odprowadził mnie kawałek, wsiadł na swój rower z zepsutym oświetleniem i odjechał zanurzając się w ciemnościach. Czekało go dwadzieścia pięć kilometrów jazdy. Jeden grzybek na jeden kilometr, całkiem sprytnie.
*
Innej nocy wybieram się do ukrytego gabinetu Boba znajdującego się w obskurnej piwnicy. Ehrej urządził się dość nieźle: ma sofę, dywan oraz grzejnik elektryczny. Żarówka wisząca pod sufitem daje wątłe, przesiąknięte brudną żółcią światło. Gospodarz przeżuwa mały kartonik. Siadam na krześle naprzeciwko sofy. Nad głową Crowa znajduje się przymocowana do ściany półka uginająca się pod ciężarem tajemniczych ksiąg. Mój przyjaciel nie jest w dobrym humorze.
- Kim ty ku**a jesteś? - krzyczy - nie potrafisz nic o sobie powiedzieć! Czym się zajmujesz? Co robisz w wolnym czasie? Nigdy o tym nie opowiadasz. Istniejesz tylko w mojej głowie. Jesteś tylko robotem ku**a, bezmózgim. O co tu chodzi? Czym jest ta rzeczywistość?
*
Pewnego dnia spotkaliśmy się w jego oficjalnym mieszkaniu. Ehrej Bob podszedł do wiszącego na ścianie aparatu i drżąc na całym ciele wykręcił numer telefonu. Oczekując na połączenie przyglądał się uważnie otoczeniu. W pomieszczeniu walało się pełno różnego typu butelek po alkoholach. Na stole, obok czeskiego absyntu stało zakurzone radio, z którego sączył się wokal Jima Morrisona śpiewającego o końcu wszystkiego. Usłyszałem donośny głos ze słuchawki trzymanej przez Boba:
- Słucham!
- Masz to?
- To ty? Co się tak gorączkujesz? Zajęty teraz jestem. Odezwę się do ciebie wieczorem.
- Potrzebuję tego dużo więcej - rzucił Ehrej Bob, ale odpowiedziała mu głucha cisza.
Zaczął niecierpliwie chodzić w tę i z powrotem. Kwasowego doznania nie dawało się określić jako przyjemne lub nieprzyjemnie. To przeżycie jedyne w swoim rodzaju. Scalenie z rzeczywistością. Przytłaczające poczucie ciężkości materii było niebezpiecznie atrakcyjne. Potrzebował tego tu i teraz, a do wieczora pozostawało wiele godzin. Ehrej odkrył. że regularne przyjmowanie LSD zmniejszało efekt działania. Wszystko przez cholerną tolerancję fizjologiczną.
Czy czuł, że życie ma sens? Przed nim było jeszcze tak wiele doznań, mistycznych podróży oraz spotkań w zadymionych i dusznych barach, które tak bardzo uwielbiał. A ja byłem jak turysta - każdego dnia poznawałem nowych ludzi. Odchodzili i przychodzili. Czerpałem z nich pełnymi garściami, ile tylko zdołałem pomieścić. Zapaliłem jointa.
*
Kim są ci ludzie? Ci którzy przychodzą i odchodzą? Płyną jak nurt rzeki... coraz szybciej i szybciej, stają się jak rwący potok adrenaliny. Niekiedy jednak zwalniają, brzmią wtedy jak trąbka Milesa Davisa. Są gdzieś w tle wydarzeń, znikają dla świata, który udaje, że nigdy nie istnieli.
Pewnego mroźnego popołudnia Ehrej Bob Crow czekał na mnie w samochodzie na parkingu. Poprosiłem żeby zawiózł mnie do baru. Zamówiliśmy gorzką żołądkową. Moja ręka pracowała jak mechaniczne ramię robota na taśmie produkcyjnej. Poczułem się znacznie lepiej.
*
Nieustannie zmieniająca się układanka, płynne tryby, mechanizm otaczających się sfer. Nadchodzi wieczór. Na osiedlu za oknem niepodzielnie panuje cisza. Na niebie nie widać gwiazd ani księżyca. Rządzący tym terenem magik jest bardzo sprytny. Zna sztuczki, o których ja mogę tylko marzyć. Przejmuje kontrolę. Gdy zasypiam, paraliżuje moje ciało i zmusza je do wymierzenia klapsa w tyłek leżącej obok dziewczyny. Nikt nie ma pojęcia, co tu się tak naprawdę dzieje. Czym jest nauka, którą św. Paweł poprzez Teodusa przekazał Walentynowi z Egiptu? Może ktoś niebawem mi to zdradzi
Żona Ehreja Boba Crowa pakuje wszechświat do walizki
Ehrej Bob Crow budzi się z koszmarnego snu. Gdzie był? Czy spotkał Boga? Ehrej zna Boga osobiście! To jego przyjaciel. Teraz przypomina sobie wszystko. Młody bóg przychodził do niego co jakiś czas, rozmawiali godzinami i odurzali się wszystkim, co tylko było pod ręką. Ale gdzie znajdował się w tej chwili? Czemu Ehrej tego nie wie? Ból głowy staje się nie do wytrzymania. Bob połyka dwie pigułki ketanolu i zapija je zimną wódką. Odgrzane w mikrofali krokiety z mięsem sprawiają, że jego żołądek zaczyna normalnie funkcjonować. Nadchodzi odprężenie. Bob ze dziwieniem znajduje w kieszeni spodni zalakowaną kopertę. Crow rozgląda się po mieszkaniu i stwierdza, że coś jest nie tak. Na podłodze leżą szczątki spalonego zaświadczenia o biskupich święceniach, które zdobył w wyniku biurokratycznej gry dla podstarzałych ekscentryków. Brakuje wielu przedmiotów. Żona Boba zabrała wszystkie swoje rzeczy. Ehrej Bob Crow jest smutny.
*
Agent wykonał swoje zadanie. Nie było to trudne, wystarczyło delikwenta wysłać na drugą stronę przytomności i wsadzić mu kopertę w gacie. Najgorsza praca czekała teraz niedoszłego denata. Musi uwierzyć w swoją misję, a wtedy nie będzie stanowił już problemu dla ludzkiej jedności. Agent też kiedyś myślał, że można wygrać ze Światowym Rządem. Walczył i oczerniał zawzięcie domniemane elity panujące nad tym upadłym kosmosem, dopóki nie dowiedział się prawdy. Wraz z prawdą przyszło zrozumienie. Wraz ze zrozumieniem wyszła na jaw cała maskarada. Sumienie wystrzeliło daleko poza zasięg percepcji. Od tamtej chwili zwykli ludzie byli dla Agenta niczym komary, pieprzone insekty, które chcą podstępnie i boleśnie wyssać krew należącą tylko do niego, tylko do jedności, tylko do Światowego Rządu.
*
Ehrej Bob Crow z przerażeniem stwierdził, że na kopercie znajdują się gnostyckie symbole. Informacja bez wątpienia pochodziła od Agenta. Skontaktowali się z nim. Czekał na to całe życie. Drżącymi palcami wyjął list i przeczytał wiadomość.
Musisz umrzeć nim miną trzy lata dokładnie od dziś. W przeciwnym razie zwycięży adwersarz, którego hipostazą jest Rząd Światowy. Tylko ty możesz powstrzymać ciemność. Oto gnoza. Zasłużyłeś na wiedzę po latach posługi. Wszystko teraz zależy od Ciebie.
Bobowi pociemniało przed oczami. Strach zapanował nad jego duszą. Przez otwarte okno do mieszkania wleciał biały gołąb, który spostrzegł upadającego biskupa i z przerażenia wypróżnił się na dywan. Panicznym lotem skierował się z powrotem ku oknu, i nim odzyskał wolność, uderzył skrzydłem o szybę. Ta kontuzja może kosztować go życie. Ogarniający wszystko fetor strachu stał się nie do wytrzymania
*
Minęły trzy lata nim ponownie przyszedłem spotkać się z Bobem. Gdy zobaczyłem coś owłosionego, siedzącego w kącie i nerwowo obgryzającego palce pozbawione paznokci, stwierdziłem, że Ehrej nie jest w najlepszym stanie. Zrobiło mi się go żal. Gdy tylko mnie dostrzegł poderwał się i wycelował we mnie skrywany dotąd w spodniach pistolet.
- To ty skurwysynu! Choć emanujesz boskością, istniejesz tylko w mojej głowie. Nie jesteś prawdziwy.
- Ehreju, to ja jestem prawdziwy, a ty nie - rzekłem. - Nie wiem dlaczego nie powiedziałem ci tego wcześniej. Po prostu... lubiłem twoją postać. Spotkania z tobą były dla mnie bardzo fascynujące. Jednak to, co było w tobie interesującego, nieodzownie wiązało się z cierpieniem. Nie zasłużyłeś na tyle.
- Wypierdalaj z mojej głowy! Mam ważne zadanie, muszę dziś umrzeć, aby powstrzymać Rząd Światowy. Muszę uratować ten świat.
- Ehreju, ten świat nie jest prawdziwy. To ja stworzyłem ciebie i wszystko czego doświadczyłeś. Określam się mianem boga, choć nim nie jestem, jestem tylko kreatorem, demiurgiem. Przyszedłem, aby cię zbawić. Już nigdy więcej nie będziesz cierpiał.
- Przez całe życie czułem okropny ból, którego nie jestem w stanie opisać. Jedyne co miałem to moja misja. Nawet ty nie odbierzesz mi tego od tak sobie.
-Kurwaaaaaaa! - krzyknął z całej siły i strzelił sobie w głowę.
Ehrej Bob Crow uratował wszechświat.
Nicość.
Materia jest plastyczna w obliczu Umysłu.
- Czarownica
- ZakuŻony Terminator
- Posty: 1495
- Rejestracja: pn, 14 sie 2006 20:48
Dawno już miałam wrócić do komentowania tekstów na warsztatach, a ponieważ właśnie zaczęła mi się przerwa świąteczna na uniwerku i skoro nikt jeszcze nie uskutecznił łapanki powyższego opowiadania, trudno o lepszą okazję do jatki.
Najpierw łapanka, uwagi ogólne na końcu.
No to lecimy:
Za dużo "się" nieładnie brzmi. To raz.
Dwa, pierwsze zdanie z niewyjaśnionych przyczyn nie bardzo przypadło mi do gustu. Zmieniłabym na: [...]zastanawiał się, co by tu zjeść., ale może zbytnio się czepiam. W każdym razie ja bym zmieniła.
Trzy, aby pozbyć się "się" w drugim zdaniu, wystarczy napisać: w lodówce leżały... albo: w lodówce znalazł...
Cztery. Nie wiem, jaka ilość chleba jest wystarczająca do zagryzienia jajecznicy bez kiełbasy, za to na smalcu. No co tu będę kręcić, powyższe zdanie jest bardzo niezdarne. Ekspertem nie jestem, ale ta "ilość chleba" w oczy mię kole, ta jajecznica (bez kiełbasy) - po cholerę nawias? - usmażona na smalcu... Ojoj. A swoją drogą, gdzie on ten smalec trzyma, co? W lodówce go nie było, sama widziałam... tfu, przeczytałam.
Nie można prościej? Można:
Piętką chleba znalezioną w chlebaku postanowił zagryźć jajecznicę. KROPKA.
A jeśli ałtor nie może sobie odpuścić tego, że bez kiełbasy, no to już dopsze, można dopisać:
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie skoczyć do mięsnego po ulubioną kiełbasę, żeby nieco urozmaicić posiłek. - dla przykładu. Przynajmniej mielibyśmy jakiś zarys upodobań głównego bohatera, zalążek charakterystyki.
Skoro codziennie przygotowywał sobie posiłek, znaczy jak wnioskuję, zaglądał do lodówki regularnie. A skoro sam tych pleśniejących produktów nie wywala, ba, na dodatek dopada go wieczne zdziwienie za każdym razem, gdy na jakowyś trafia, to oznacza, że z niego też fleja i to na dodatek mało spostrzegawcza - sugeruję zatem odpitolić się od szanownej małżonki.
A tak serio: połączenie codzienności i tego nieprzyzwyczajenia bohatera do nieporadności żony bardzo się nie klei.
Kilkanaście głębokich wdechów szarego dymu wzmacniających myśli brzmi kiepsko. Zamiast "wzmacniających" proponuję: klarujących\ wyostrzających\ rozjaśniających, czy coś w ten deseń.
Co do tych wdechów: wywalić. Myśli wyostrzone narkotykiem. I już.
No i to "ulatywanie myśli gdzieś bardzo daleko". Nie pasuje do poprzedniego owych myśli "wzmocnienia". Znaczy, kumam, o co autorowi kaman, ale opis w moim odczuciu tego nie oddaje. Proponuję: Myśli Ehreja, wyklarowane/ wyostrzone/ rozjaśnione/ narkotykiem, ulatywały, nim zdążył je zarejestrować/ zanalizować/ się na którejś skupić.
"Nieodzowne wrażenie" - Za słownikiem języka polskiego: nieodzowny – taki, bez którego nie można się obyć. Bez wrażenia można się obyć jak najbardziej, zatem w tym kontekście nieodzowny pasuje jak tygrys do pietruszki. Nieodparte wrażenie Bob mógł mieć, na ten przykład.
A tak na marginesie, opisywanie poczynań bohatera, wiecznie używając innego imienia (Bob, Ehrej, Crow - aczkolwiek to ostatnie to, jak mniemam, nazwisko) wyprowadza czytelnika - czyli mię - w pole. Ograniczyłabym się do jednego imienia i nazwiska (Bob, Crow lub Ehrej, Crow), coby ułatwić odbiór.
Gnostycy zostali siłą zebrani i spaleni, czy się zebrali z własnej woli, za to spaleni wbrew?
Skoro sprawców nie zidentyfikowano, to oznacza, że rosyjskie miotacze ognia zostały milicji skradzione. Tak? Jeśli tak, trzeba by o tym wspomnieć. Jeśli nie, to identyfikacja sprawców nie byłaby chyba taka trudna.
A ja i tak uważam, że to czy te miotacze były rosyjskie, czy nie, czy należały do milicji, czy nie, to raczej nieistotne dla fabuły. Zatem w ogóle darowałabym sobie takie szczegóły. Ja rozumiem, że wiadomość od kobiety obfitych kształtów miała brzmieć profesjonalnie, ale nie tędy droga.
Z niewyjaśnionych przyczyn męczy mnie te ten przekaz tajnych informacji. Skąd ten przekaz? Do kogo? O czym – a nie, tu na wyjaśnienie nie ma co liczyć, toż on jest tajny. Wrócę do tego zdania za chwilę.
A dwa, po chwili zadumy nie dziwię się wcale, że bohater się zagubił. Wiadomości bowiem jednoznacznie wskazywały na to, że (pozwolę sobie jeszcze raz zacytować):
Co na to poradzić? Wróćmy do słów kobiety obfitych kształtów:
Witam, Panie Crow. Został pan wyselekcjonowany spośród obywateli. [...] Niedługo zgłosi się do Pana Agent i przekaże instrukcje oraz scenariusz nadchodzących wydarzeń. Witamy w grze.
Albo jakoś tak. Ciekawiej, moim zdaniem, i wiadomo, o co chodzi.
Teraz tylko trzeba się uporać z tym przekazem tajnych informacji. Już wiemy, że Bob nie jest Agentem, wiemy, że został wybrany do wykonania zadania jakiegoś tam - ważnego w każdym razie. Ale co z tym nieszczęsnym przekazem? Po co kobieta obfitych kształtów o tym mówi. Nie pozostaje mi nic innego, jak znów zapytać: skąd ten przekaz i do kogo? Jeśli do Boba, to niech mu to powiedzą. Jeśli między Agentami, to co Bobowi do tego, niech mu lepiej o tym nie mówią, bo sobie tę tajność sami własnymi rencami popsują.
Może się czepiam zbytnio, ale przekaz uwiera mię w percepcję.
Aha, jeszcze jedno: z jakiegoż to sekretnego powodu słowo "agent" pisze autor wielką literą?
Albo trzeba to wyjaśnić, albo zamienić ignorancję na niewiedzę.
Pomimo jakie wszystko? Mimo tej na palce pułapki chińskiej, tak? Aaaa, no to w takim razie: "pomimo to". "Wszystko"; nie pasuje, w końcu pułapka jest pojedyncza.
Mamy, co prawda, ogólny i raczej mglisty zarys, ale ja kcem konkretów. Znaczy się: co to za źródło? Jakie brzemię przyjął? Co to za najwyższa wiedza? Co jest ukryte przed innymi ludźmi?
Po pierwsze, zakładam, że chodzi o dzieło, nie działo.
Po drugie, za „tworzenie wielkiego dzieła rzeczywistości” ałtor otrzymuje kolejne +10 do patosu. Samo „tworzenie rzeczywistości” wystarczy - toż to i tak umiejętność granicząca z boską potęgą.
Brzmi to bardzo poetycko, ale niewiele wyjaśnia. Takimi metaforami można z powodzeniem zapisać kilkanaście tomiszczów o niczym. Co się kryje pod pojęciem światła? Jakie są konsekwencje tajemniczego oślepienia? Hm?
„Dom adresata wiadomości” nie brzmi dobrze. Lepiej: parkując auto. Kropka. I dodać ewentualnie coś w stylu: Dotarł na miejsce.
Ałtor najwyraźniej lubi to słowo. Informacja. Nie powiem, ładne, ale powtórzenie już nie bardzo.
A co ma do tego rzeczywistość? Bob nie może mieć po prostu wrażenia, że jego ciało się kuriozalnie wygina (pod wpływem tego niesprecyzowanego ciężaru, jak mniemam)?
Swoją drogą słowo „rzeczywistość” również jest darzona przez ałtora szczególnymi względami. I również pada stanowczo zbyt często.
A wracając do naszego Boba, jakby tak się zgarbił do samej ziemi (czy też raczej podłogi), siedząc przy tym na krześle (zakładam, że na krześle, ale pewności nie mam), to by wylądował do góry nogami. A nie, mój błąd, nie wylądowałby, bo przecież Bob siedzi przy stole. A zatem czołem by w ten stół przydzwonił. Czyli nie ma szans zgarbić się do samej ziemi. Gupi stół, jego wina.
No i muszę zapytać: jaki jest cel tego, by zachęcać społeczeństwo do eutanazji? Nijak żaden powód nie przychodzi mi do głowy, prawdopodobnie dlatego, że niewiele ałtor mi powiedział o świecie przedstawionym.
Najpierw łapanka, uwagi ogólne na końcu.
No to lecimy:
Coby cztelnik - czyli mua - nie musiał konsultować się z guglem podczas lektury, warto nieco opisać działanie tych grzybków.Pół godziny temu zjadł sto świeżych łysiczek lancetowatych.
Czy ja wiem... Chyba nie tylko gnostycy mogą tak człowieka zaskoczyć. Znaczy, nie żebym jakiegoś kiedykolwiek widziała na oczy, ale nie wydaje mi się, by tylko oni prezentowali tak szeroki wachlarz cech. Po ludziach jako takich nie wiadomo, czego się spodziewać. Tak sobie myślę.Gnostycyzm jest mglistym i niejednoznacznym pojęciem. Równie dobrze może trafić na świra w purpurowej, błyszczącej szacie, ekscentrycznych spiczastych butach zawijanych na końcu i mitrze na głowie, jak też na niezwykłego filozofa, palącego fajkę haszu w zaciemnionej bibliotece, pełnej bezcennych ksiąg.
A to, czy precyzyjnie, to się jeszcze okaże.Tak czy inaczej, wiadomość zostanie dostarczona. Precyzyjnie.
Ehrej Bob Crow zastanawiał się cóż takiego może dziś zjeść. W lodówce znajdowały się jajka, a także surowe mięso, puszka koncentratu pomidorowego i majonez. W chlebaku leżała piętka chleba chleba, co pięknie się składało, gdyż była to wystarczająca ilość do zagryzienia jajecznicy (bez kiełbasy) usmażonej na smalcu.
Za dużo "się" nieładnie brzmi. To raz.
Dwa, pierwsze zdanie z niewyjaśnionych przyczyn nie bardzo przypadło mi do gustu. Zmieniłabym na: [...]zastanawiał się, co by tu zjeść., ale może zbytnio się czepiam. W każdym razie ja bym zmieniła.
Trzy, aby pozbyć się "się" w drugim zdaniu, wystarczy napisać: w lodówce leżały... albo: w lodówce znalazł...
Cztery. Nie wiem, jaka ilość chleba jest wystarczająca do zagryzienia jajecznicy bez kiełbasy, za to na smalcu. No co tu będę kręcić, powyższe zdanie jest bardzo niezdarne. Ekspertem nie jestem, ale ta "ilość chleba" w oczy mię kole, ta jajecznica (bez kiełbasy) - po cholerę nawias? - usmażona na smalcu... Ojoj. A swoją drogą, gdzie on ten smalec trzyma, co? W lodówce go nie było, sama widziałam... tfu, przeczytałam.
Nie można prościej? Można:
Piętką chleba znalezioną w chlebaku postanowił zagryźć jajecznicę. KROPKA.
A jeśli ałtor nie może sobie odpuścić tego, że bez kiełbasy, no to już dopsze, można dopisać:
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie skoczyć do mięsnego po ulubioną kiełbasę, żeby nieco urozmaicić posiłek. - dla przykładu. Przynajmniej mielibyśmy jakiś zarys upodobań głównego bohatera, zalążek charakterystyki.
Znaczy się co, codziennie jeden i ten sam przygotowany posiłek go prześladował? No toż to nic dziwnego, że im tam w mieszkaniu pleśń szaleje! Własnoręczne przygotowywanie, nie "własnoręczne przygotowany". I gra gitara.Własnoręcznie przygotowany posiłek dawno temu stał się codziennością. Żona Ehreja nie potrafiła zająć się domem. Crow co i rusz natrafiał w lodówce na produkty pokryte pleśnią. Nigdy się do tego nie przyzwyczaił.
Skoro codziennie przygotowywał sobie posiłek, znaczy jak wnioskuję, zaglądał do lodówki regularnie. A skoro sam tych pleśniejących produktów nie wywala, ba, na dodatek dopada go wieczne zdziwienie za każdym razem, gdy na jakowyś trafia, to oznacza, że z niego też fleja i to na dodatek mało spostrzegawcza - sugeruję zatem odpitolić się od szanownej małżonki.
A tak serio: połączenie codzienności i tego nieprzyzwyczajenia bohatera do nieporadności żony bardzo się nie klei.
Chyba nie fifka była pomocna, a właśnie ta marihuana. Do tego te zdania w nawiasach nieco mię irytują. Proponowałabym: Niestety Crow nie mógł pozwolić sobie na porządny haszysz, dlatego musiał zadowolić się marihuaną.Po śniadaniu Bob lubił oddawać się rozmyślaniom. Niezwykle pomocna w tej czynności była szklana fifka nabita marihuaną (Crow nie mógł sobie pozwolić na porządny haszysz). Myśli Ehreja, wzmocnione kilkunastoma głębokimi wdechami szarego dymu, ulatywały gdzieś bardzo daleko. Bob miał nieodzowne wrażenie, że nikt wcześniej nie był tam gdzie on. Wspinał się na wyżyny kosmosu i czuł, że nie ma już niczego więcej do odkrycia.
Kilkanaście głębokich wdechów szarego dymu wzmacniających myśli brzmi kiepsko. Zamiast "wzmacniających" proponuję: klarujących\ wyostrzających\ rozjaśniających, czy coś w ten deseń.
Co do tych wdechów: wywalić. Myśli wyostrzone narkotykiem. I już.
No i to "ulatywanie myśli gdzieś bardzo daleko". Nie pasuje do poprzedniego owych myśli "wzmocnienia". Znaczy, kumam, o co autorowi kaman, ale opis w moim odczuciu tego nie oddaje. Proponuję: Myśli Ehreja, wyklarowane/ wyostrzone/ rozjaśnione/ narkotykiem, ulatywały, nim zdążył je zarejestrować/ zanalizować/ się na którejś skupić.
"Nieodzowne wrażenie" - Za słownikiem języka polskiego: nieodzowny – taki, bez którego nie można się obyć. Bez wrażenia można się obyć jak najbardziej, zatem w tym kontekście nieodzowny pasuje jak tygrys do pietruszki. Nieodparte wrażenie Bob mógł mieć, na ten przykład.
A tak na marginesie, opisywanie poczynań bohatera, wiecznie używając innego imienia (Bob, Ehrej, Crow - aczkolwiek to ostatnie to, jak mniemam, nazwisko) wyprowadza czytelnika - czyli mię - w pole. Ograniczyłabym się do jednego imienia i nazwiska (Bob, Crow lub Ehrej, Crow), coby ułatwić odbiór.
Przecinki by się przydały. Bo teraz nie wiadomo, czy Crow osiąga owo potrzebne coś jedynie na krótką chwilę, czy potrzebuje owego czegoś jedynie na krótką chwilę.Crow osiąga to czego potrzebuje jedynie na krótką chwilę.
Bezlitosne pragnienie... No dobra, może się czepiam, ale nie gra mi. Pragnienie nowych wrażeń staje się zbyt silne, by mógł się mu oprzeć. Na przykład.Pragnienie nowych wrażeń staje się bezlitosne.
Powtórzenie nieładne.Bob potrzebuje wtedy informacji z zewnątrz. Ehrej włącza holograficzny odbiornik informacji.
Zznowu za dużo "się". Niezręcznie brzmi i kiepsko się czyta.W pomieszczeniu pojawiają się kolorowe światła i rozpoczynają szalony taniec. Uruchamia się stroboskop. Wszechświat klatkuje. Wyświetlają się wiadomości. Materializuje się kobieta obfitych kształtów. Jej czarne włosy spięte są w kucyk, a piersi wylewają się z dekoltu. Ehrej rozpoznaje miseczkę C+, to jego ulubiona. Pełne usta kobiety zaczynają się poruszać. Bob wsłuchuje się z uwagą, skupiając wzrok na ogromnych brązowych oczach spikerki.
Ja do tej pory myślałam, że facetom podobają się piersi, a nie staniki. Ależ byłam głupia...Ehrej rozpoznaje miseczkę C+, to jego ulubiona.
Chyba o obfitych kształtach.Materializuje się kobieta obfitych kształtów.
Niejasne to.Szanowni Państwo. Światowy Rząd proponuje wprowadzenie jednej waluty na terenie całego świata. Wybuchły zamieszki podczas nieoficjalnego spotkania członków Światowego Rządu w Grecji. Gnostycy zebrani od kilku dni pod pałacem moskiewskim zostali spaleni za pomocą rosyjskich miotaczy ognia, będących własnością oddziałów milicji. Sprawców nie zidentyfikowano. Przekaz tajnych informacji trwa. Wysłano kilku Agentów w celu powiadomienia specjalnie wyselekcjonowanych obywateli o nadciągających wydarzeniach. Życzę udanego jutra. Dobranoc państwu. - Hologram kończy się.
Gnostycy zostali siłą zebrani i spaleni, czy się zebrali z własnej woli, za to spaleni wbrew?
Skoro sprawców nie zidentyfikowano, to oznacza, że rosyjskie miotacze ognia zostały milicji skradzione. Tak? Jeśli tak, trzeba by o tym wspomnieć. Jeśli nie, to identyfikacja sprawców nie byłaby chyba taka trudna.
A ja i tak uważam, że to czy te miotacze były rosyjskie, czy nie, czy należały do milicji, czy nie, to raczej nieistotne dla fabuły. Zatem w ogóle darowałabym sobie takie szczegóły. Ja rozumiem, że wiadomość od kobiety obfitych kształtów miała brzmieć profesjonalnie, ale nie tędy droga.
Z niewyjaśnionych przyczyn męczy mnie te ten przekaz tajnych informacji. Skąd ten przekaz? Do kogo? O czym – a nie, tu na wyjaśnienie nie ma co liczyć, toż on jest tajny. Wrócę do tego zdania za chwilę.
Mógł? No dobrze, powiedzmy, że mógł. Ale przekaz ukryty przed czym? Wiadomość dograna do czego? Zwykłego serwisu informacyjnego, jak mniemam. Jednak w tekście tego nie ma i się gubię, a bu.Ehrej był w szoku. Czy dobrze usłyszał? To mógł być ukryty przekaz... dograna wiadomość. Może ktoś zhakował jego sprzęt?
Skoro wiadomości jednoznacznie wskazywały, to co się głupio pyta, czy to możliwe? Jakieś rozwinięcie by się przydało, opis owego szoku, zagubienia w którym bohater się znajduje. To raz.Czy to możliwe, aby miał skontaktować się z nim Agent? Wiadomości jednoznacznie na to wskazywały. Został wrzucony do gry. Zaciągnął się głęboko dymem marihuanowym.
A dwa, po chwili zadumy nie dziwię się wcale, że bohater się zagubił. Wiadomości bowiem jednoznacznie wskazywały na to, że (pozwolę sobie jeszcze raz zacytować):
Ani słowa o tym, że Bob jest jednym z wyselekcjonowanych obywateli i że to właśnie on ma spodziewać się wizyty Agenta. Przez to, że nie wiemy wiele o życiu Boba - prócz tego oczywiście, że sam sobie musi robić kanapki - trudno nam wywnioskować, czym się gościu na co dzień zajmuje. A biorąc pod uwagę początkowy fragment tekstu, pierwsze skojarzenie, jakie się nasuwa jest takie, że Bob sam jest Agentem, bądź że ma z Agentami do czynienia na co dzień. Dlatego początek zacytowanego wyżej fragmentu informującego, jakoby Ehrej był w szoku wprowadza mącipole.Wysłano kilku Agentów w celu powiadomienia specjalnie wyselekcjonowanych obywateli o nadciągających wydarzeniach.
Co na to poradzić? Wróćmy do słów kobiety obfitych kształtów:
Po pierwsze, zamiast Szanowni Państwo proponowałabym: Witam, Panie Crow. Dzięki temu czytelnicy nie pomylą tej wiadomości ze zwykłym serwisem informacyjnym. A zatem:Szanowni Państwo. Światowy Rząd proponuje wprowadzenie jednej waluty na terenie całego świata. Wybuchły zamieszki podczas nieoficjalnego spotkania członków Światowego Rządu w Grecji. Gnostycy zebrani od kilku dni pod pałacem moskiewskim zostali spaleni za pomocą rosyjskich miotaczy ognia, będących własnością oddziałów milicji. Sprawców nie zidentyfikowano. Przekaz tajnych informacji trwa. Wysłano kilku Agentów w celu powiadomienia specjalnie wyselekcjonowanych obywateli o nadciągających wydarzeniach. Życzę udanego jutra. Dobranoc państwu. - Hologram kończy się.
Witam, Panie Crow. Został pan wyselekcjonowany spośród obywateli. [...] Niedługo zgłosi się do Pana Agent i przekaże instrukcje oraz scenariusz nadchodzących wydarzeń. Witamy w grze.
Albo jakoś tak. Ciekawiej, moim zdaniem, i wiadomo, o co chodzi.
Teraz tylko trzeba się uporać z tym przekazem tajnych informacji. Już wiemy, że Bob nie jest Agentem, wiemy, że został wybrany do wykonania zadania jakiegoś tam - ważnego w każdym razie. Ale co z tym nieszczęsnym przekazem? Po co kobieta obfitych kształtów o tym mówi. Nie pozostaje mi nic innego, jak znów zapytać: skąd ten przekaz i do kogo? Jeśli do Boba, to niech mu to powiedzą. Jeśli między Agentami, to co Bobowi do tego, niech mu lepiej o tym nie mówią, bo sobie tę tajność sami własnymi rencami popsują.
Może się czepiam zbytnio, ale przekaz uwiera mię w percepcję.
Aha, jeszcze jedno: z jakiegoż to sekretnego powodu słowo "agent" pisze autor wielką literą?
Kodeksy z Nag Hammadi mają być, jak rozumiem, wskazówką dla czytelnika - czyli mię - że Bob jest gnostyckim biskupem, którego ma odwiedzić Agent. Ale musiałam je sobie wyguglać, więc zwracam się z uprzejmą prośbą o rozwinięcie myśli.Wziął z pułki Kodeksy z Nag Hammadi, zacisnął wróżebnie pięść i zakrzyknął:
- Wchodzę w to skurwysyny!
Ignorancją? Jaką, czyją? Ignorancją Agenta w stosunku do innych, czy innych w stosunku do Agenta? Rozwinięcia owej myśli w tekście się nie doczekawszy, no i teraz nie wiem. A wiedzieć bym chciała, zwłaszcza, że w przypadku drugiej opcji cieszyć się nie bardzo jest z czego.Agent nawet późnym wieczorem nosił ciemne okulary. Uwielbiał tę porę dnia. Gdy pozwalał sobie na chwilę odprężenia przypominały mu się stare czasy, kiedy cieszył się ignorancją.
Albo trzeba to wyjaśnić, albo zamienić ignorancję na niewiedzę.
Dobra, przyznaję się, nie miałam pojęcia, co to jest chińska pułapka na palec. Musiałam wyguglać. A nie powinnam była musieć, znaczy, przydał by się bardziej obrazowy opis owej pułapki.Było to zanim wpadł w Sieć - psychologiczną siatkę połączeń o potężnej mocy. Sieć była niczym chińska pułapka na palec. Pomimo wszystko solidnie wykonywał swoją pracę.
Pomimo jakie wszystko? Mimo tej na palce pułapki chińskiej, tak? Aaaa, no to w takim razie: "pomimo to". "Wszystko"; nie pasuje, w końcu pułapka jest pojedyncza.
Huuu-huuuuu... No jak bardzo źle, to ja tego Agenta rozumiem. Na jego miejscu też bym nie chciała, żeby coś się skończyło bardzo źle. Ale co to znaczy bardzo źle? Jak? Czym? Równie dobrze można napisać, że wtedy stałoby się nieszczęście. Ale bez opisania tego nieszczęścia trudno pojąć motyw Agenta, który pozostaje solidnym trybikiem w chińskiej na palce pułapce. Trudno się utożsamić. Rozumie ałtor, do czego piję?Bezustannie pozostawał dobrze naoliwionym trybikiem wielkiej machiny. Gdyby choć jeden malutki element, taki jak on, zawiódł, skończyłoby się to bardzo źle.
Źródło, brzemię, posiąść najwyższą wiedzę, poznać to, co ukryte przed innymi... – już pomijam fakt, że brzmi to wszystko okropnie pompatycznie, zwłaszcza w takim nagromadzeniu. Pompatyczność można znieść, pod warunkiem, że coś z niej wynika. A z powyższego fragmentu wynika niewiele.Za szybko dotarł do źródła, był zbyt zachłanny. Przyjął brzemię, aby posiąść najwyższą wiedzę. Spotkał osobę która pokazała mu to, co ukryte jest przed innymi ludźmi.
Mamy, co prawda, ogólny i raczej mglisty zarys, ale ja kcem konkretów. Znaczy się: co to za źródło? Jakie brzemię przyjął? Co to za najwyższa wiedza? Co jest ukryte przed innymi ludźmi?
Myślał, że zostanie artystą, że będzie brał udział w tworzeniu wielkiego działa rzeczywistości, lecz stał się zwykłym wyrobnikiem.
Po pierwsze, zakładam, że chodzi o dzieło, nie działo.
Po drugie, za „tworzenie wielkiego dzieła rzeczywistości” ałtor otrzymuje kolejne +10 do patosu. Samo „tworzenie rzeczywistości” wystarczy - toż to i tak umiejętność granicząca z boską potęgą.
No cóż, raczej trudno o indywidualność, kiedy jest się tylko trybikiem wielkiej machiny. A ten się dziwi. Tak, wiem, wyzłośliwiam się.Pracował wyłącznie według ustalonego wzorca, kreował bez finezji i bez indywidualności.
A potem zmądrzał i zaczął nosić ciemne okulary. I to nawet późnym wieczorem, na wszelki niewiadomy.Obiecywał światło, a potem oślepiał; zupełnie tak samo jak kiedyś postąpiono z nim.
Brzmi to bardzo poetycko, ale niewiele wyjaśnia. Takimi metaforami można z powodzeniem zapisać kilkanaście tomiszczów o niczym. Co się kryje pod pojęciem światła? Jakie są konsekwencje tajemniczego oślepienia? Hm?
O ile się nie mylę, każde dzieło sztuki ma wartość estetyczną. Może i byle jaką, może kiepską, ale ma. Zawsze.Oto on, rzemieślnik tworzący armię identycznych produktów bez żadnej estetycznej wartości.
O, to on w aucie siedzi? Dobrze byłoby o tym wspomnieć gdzieś między ciemnymi okularami a chińską pułapką na palce.- Potrzebuję nowego materiału, który nie podda się standardowej obróbce - rzekł cicho, parkując auto przed domem adresata wiadomości.
„Dom adresata wiadomości” nie brzmi dobrze. Lepiej: parkując auto. Kropka. I dodać ewentualnie coś w stylu: Dotarł na miejsce.
Chyba lepiej: o czekającym go spotkaniu.Ehrej nie może spać. Leży na łóżku paląc papierosa i rozmyśla o nadchodzącej informacji.
Ehrej nie może spać. Leży na łóżku paląc papierosa i rozmyśla o nadchodzącej informacji. Wstaje z rozleniwieniem, robi sobie kawę i siada przy stole. Obok popielniczki wypełnionej niedopalonymi skrętami, leżą listy z banku informujące o zaległych kredytach.
Ałtor najwyraźniej lubi to słowo. Informacja. Nie powiem, ładne, ale powtórzenie już nie bardzo.
Gdzie? Na sercu? W głowie? Kończynach? Czy może w...Siedząc tak, Bob Crow czuje coraz większy ciężar.
Ma wrażenie, że garbi się do samej ziemi, a rzeczywistość kuriozalnie wygina jego ciało.
A co ma do tego rzeczywistość? Bob nie może mieć po prostu wrażenia, że jego ciało się kuriozalnie wygina (pod wpływem tego niesprecyzowanego ciężaru, jak mniemam)?
Swoją drogą słowo „rzeczywistość” również jest darzona przez ałtora szczególnymi względami. I również pada stanowczo zbyt często.
A wracając do naszego Boba, jakby tak się zgarbił do samej ziemi (czy też raczej podłogi), siedząc przy tym na krześle (zakładam, że na krześle, ale pewności nie mam), to by wylądował do góry nogami. A nie, mój błąd, nie wylądowałby, bo przecież Bob siedzi przy stole. A zatem czołem by w ten stół przydzwonił. Czyli nie ma szans zgarbić się do samej ziemi. Gupi stół, jego wina.
A w lewym już nie? Zresztą w prawym uchu szum też się nie pojawił. Szum się nie pojawia. Odgłosy się nie pojawiają. One mają w zwyczaju się na ten przykład rozlegać.W prawym uchu pojawia się silny szum.
Gdybym ja była zgarbiona do samej ziemi przy stole, też bym pewnie miała z tym niejakie trudności.Ehrej z trudem włącza staroświecki odbiornik telewizyjny.
Ale o tym Naczelnik nie mówi głośno, mam nadzieję. Zepsułby niespodziankę.Po chwili Stukov zmienia ton głosu na bardziej łagodny i zaczyna namawiać do korzystania z Ośrodków Ostatniego Tchnienia, gdzie dokonuje się legalnych eutanazji osób nieuleczalnie chorych, cierpiących na depresję, oraz zupełnie zdrowych, którym propaganda wystarczająco wyprała mózgi.
No i muszę zapytać: jaki jest cel tego, by zachęcać społeczeństwo do eutanazji? Nijak żaden powód nie przychodzi mi do głowy, prawdopodobnie dlatego, że niewiele ałtor mi powiedział o świecie przedstawionym.
<gollum bunny mode on> Świeże mięsssko, hyhyhyhy... Dopsie, dopsie... >:-] Tak, tak, trzeba pisssać, wysssyłać, tak, tak, trzeba, rozwijać sssię, tak, tak... Bałdzo dopsssie, ssskarby, dopsssie... <gollum bunny mode off> - by Harna
- Czarownica
- ZakuŻony Terminator
- Posty: 1495
- Rejestracja: pn, 14 sie 2006 20:48
Łapanki ciąg dalszy:
Absolutnie nie potrafię wczuć się w atmosferę opowiadania, w którym Agent kręci korbką z wywalonym na brodę językiem. No, chyba że opowiadanie ma być humorystyczne. W takim razie przepraszam, że się nie połapałam.
2. Skąd zdobył tajne dokumenty? I po cholerę mu one, skoro podczas tej... no... jak jej tam... anamnezy dowiedział się wszystkiego? Jakie przypuszczenia potwierdziły?
3. Ale jakie cierpienie? Czyje? Opis poproszsz.
2. Przed CZYM istotnym? I z JAKIEGO niezrozumiałego dla mnie powodu chwila jest podniosła? Bo niebo się zniekształca, a gwiazdom odbiło?
3. No przecież dopiero co powiedział, że on jest rzeczywistością! Czyli co, bredził?
Fragment mnie wgniótł w fotel. I szczerze przyznam, że nie bardzo wiem, co mam na jego temat powiedzieć.
A po drugie... Hm. Znów zaczynam się poważnie zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest tekst humorystyczny. Wyłącznie w zamierzeniach, ma się rozumieć.
2. Uprasza się o nie mieszanie w to Wieszcza.
3. Nie muszę mówić, prawda? Prawda. Ale powiem: po pierwsze, brzydkie powtórzenie. Po drugie, ta piana przez zęby... no nijak nie potrafię pokumać, po co Bob to robi, w sensie, jaki miał ałtor cel w tym, żeby Bobowi z ust toczył się śluz?
W tym tekście jest zdecydowanie za dużo niepotrzebnych, absolutnie nic nie wznoszących do opowiadania fragmentów, jak ten powyżej. Aż się prosi o rozwinięcie, a tu raptem ciach i skaczemy dalej. Spójności za grosz.
A co to takiego, to oficjalne mieszkanie? Bo jeszcze się okaże, że też mam takie i o tym nie wiem.
1. Magik? Serio? SERIO?!
2. Drogi ałtorze, zasada jest prosta: albo jesteśmy sparaliżowani, albo klepiemy dziewczynę po tyłku. Równocześnie - nie da się.
3. Ałtor też zdaje się nie mieć pojęcia. W każdym razie czytelnik – czyli mua - nie ma go na pewno.
4. Jak można... No jak można w jednym krótkim fragmencie zamieścić jednocześnie babskie pośladki, świętego Pawła oraz Walentyna z Egiptu dla towarzystwa? I przede wszystkim: PO CO?
2. Bezu pyta: czy jest na sali lekarz?
3. Aaaaa... Więc o tym jest ten tekst. Hm.
4. Mi też jest smutno, albowiem nie wiem, jak ja mam to skomentować.
2. Szkoda, że nie do mnie.
3. A że co? To sumienie ma zapach, smak, można go dotknąć, zobaczyć i usłyszeć? I ja o tym nie wiedziałam?!
No to może zdecydujmy się raz a dobrze, do kogo należała krew Agenta? I wydawało mi się, że cel jest taki, by ludzi wyzwolić... Najwyraźniej byłam w mylnym błędzie.
No tak. Miało być wzniośle oraz dramatycznie, a wyszło gówno.
W kieszeni, za paskiem, ale nie w spodniach. „[...] poderwał się i wyszarpnął pistolet zza pasa spodni”. Czy coś.
A ta wzmianka o cierpieniu... No ni przypiął ni przyłatał, kiedy on się niby zdążył tak nacierpieć i to do tego niepostrzeżenie dla czytelnika – czyli mię? Przez te nieopisane w tekście trzy lata? W takim razie wcale mi go nie żal. Bo niby jak ja mam się z nim utożsamić, skoro nie wiem, ile wycierpiał? I skąd ja mam wiedzieć, że Bob sobie nie zasłużył, no skąd?
I kto właściwie krzyczy? Zakładam, że Bob.
Taaak... To teraz ogólnie:
1. POMYSŁ - owszem, zalążek pomysłu majaczy gdzieś daleko na horyzoncie, ale ałtor utkał tak gęstą sieć niejasności, dziwacznych sytuacji, równie wielkich, co pustych słów, powtarzanych w kółko jak modlitwa czy zaklęcie, że sens i cel utworu pozostaje dla czytelnika – czyli mię - nieuchwytny. Nic tylko prawda, rzeczywistość, cierpienie, zbawienie, informacje, plus ogólnie pojęta tajność i boskość na dokładkę.
2. FABUŁA – urywana, poszatkowana jak warzywa na zupę. Z nią mam największy problem: z jednej strony ałtor nafaszerował ją nieistotnymi elementami, a z drugiej zostawił ogromne dziury. Efekt jest taki, że opowiadanie nie trzyma się kupy i choć przeczytałam je już wielokrotnie, nadal mam problem z interpretacją. A koniec nie przemawia do mnie za grosz. Aby ocalić świat, bohater strzelił sobie w łeb. Nie wiadomo, czemu akurat on miał ten świat zbawiać, a nie kto inny, i jak światu miała pomóc właśnie jego śmierć.
Jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, to wspomniana już wcześniej schizofrenia, mania prześladowcza, paranoja, lub zwyczajny zjazd po narkotykach. Ale nawet wtedy czytelnik – czyli mua – powinien mieć szansę by zrozumieć poczynania bohaterów. No i na koniec: skąd ten tytuł? Bob był bogiem? Aaaa, no to w takim razie nie schizofrenia, tylko rozdwojenie jaźni! Czy to bóg w niewiadomy sposób wyrwał Bobowi broń i sam się zastrzelił?
3. BOHATEROWIE – uch. Z żadnym z nich nie potrafiłam się utożsamić. Ich motywy są niejasne, cele życiowe kompletnie abstrakcyjne, decyzje niepojęte, a cierpienia, jakie podobno zsyłał na nich los, nie budzą najmniejszego współczucia – a to dlatego, że ałtor niczego o tych cierpieniach nie napisał, prócz tego, że były.
4. JĘZYK – trafiło się sporo niezdarnych zdań. Łatwo je jednak poprawić, tragedii nie ma, ale trzeba jeszcze sporo popracować nad słowem pisanym. I interpunkcją. Błędów przecinkowych jest dużo, wszystkich poprawić nie dałabym rady, również dlatego, że nie jestem specem od interpunkcji. Powtórzenia i to nieszczęsne „się” skutecznie zniechęcają do lektury. Ałtor powinien również pamiętać, że czytelnik nie jest chodzącą encyklopedią, ma prawo pewnych pojęć nie znać, a nawet jeśli coś mu świta w odmętach pamięci, nigdy nie zaszkodzi, by w tekście pojawiło się odpowiednie wyjaśnienie: to się tyczy łysiczek, chińskiej pułapki na palce i takich tam.
Czy ałtor potrafi sam sobie odpowiedzieć na pytanie, o czym jest ten tekst? I na resztę pytań, które zadałam w łapance? Jeśli tak, niech go odłoży na dwa miesiące do szuflady, a potem zacznie poprawiać, umieszczając te odpowiedzi w tekście. Jeśli nie, opowiadanie należy wywalić w kosmos i zapomnieć, a potem napisać nowe. Lepsze.
Howgh.
A czym on wymiotuje? Kwasem? Ogniem zionie, czy ki diabeł? Ale fajnie, też tak kcem! Wtedy nie potrzebowałabym niszczarki i zaoszczędziła na prądzie!Bob Crow wymiotuje na stół, niszcząc przy tym listy.
Już się chciałam czepić tych „substancji psychodelicznych”, bo przed oczami stanęły mi tabletki padające ofiarami urojeń i niepohamowanej euforii, ale słownik języka polskiego mię uspokoił. Niech już będą psychodeliczne. Ja jednak byłabym za odurzającymi, halucynogennymi lub psychotropowymi no i oczywiście za tym, by ałtor poczęstował czytelników opisem działania. Samo słowo „psychodeliczne” nie wywoła odpowiedniego efektu. Nie ma siły.W środku nafaszerowany psychodelicznymi substancjami Agent, w ciemnych okularach przeciwsłonecznych na nosie i z wyciągniętym na wierzch językiem, kręci zawzięcie pokrętłem od niewielkiej elektrycznej skrzynki emitującej sygnały zniekształcające odbiór audio i wideo w telewizorze biskupa Ehreja Boba Crowa.
Absolutnie nie potrafię wczuć się w atmosferę opowiadania, w którym Agent kręci korbką z wywalonym na brodę językiem. No, chyba że opowiadanie ma być humorystyczne. W takim razie przepraszam, że się nie połapałam.
1. Skoro jest rzeczywistością, to znaczy, że obserwuje sam siebie?Widzę ukrytą strukturę rzeczywistości. [1] Wiem już czym jest rzeczywistość. Ja jestem rzeczywistością. Potrafię się zobiektywizować. Obserwuję wszystko w prawdziwej postaci. Doszedłem do granic poznania. Stałem na szczycie wszechświata i przeraziłem się. [2] Dane było mi wejść w posiadanie tajnych dokumentów, które potwierdziły moje przepuszczenia.[3] Już wiem jak i kiedy zakończyć całe to cierpienie.
2. Skąd zdobył tajne dokumenty? I po cholerę mu one, skoro podczas tej... no... jak jej tam... anamnezy dowiedział się wszystkiego? Jakie przypuszczenia potwierdziły?
3. Ale jakie cierpienie? Czyje? Opis poproszsz.
Ałtor uwielbia słowo „zniekształcać”. I stanowczo go nadużywa.Pamiętam jak spotkaliśmy się nocą, by obserwować gwiazdy, by patrzeć jak się zniekształcają i dziwnie poruszają po niebie.
1. JAKICH ogromnych przybyszów znowu?! JAKICH, na bogów, niesamowitych zdarzeń zapowiedzią mieliby być?Pragnąłem widzieć znaki, światła, [1] ogromnych przybyszów i eksplozję barw - zapowiedź niesamowitych zdarzeń. Chciałem napełnić się tą [2] podniosłą chwilą przed czymś istotnym, kiedy można wznieść się w powietrze i polecieć tam [3] gdzie nie ma rzeczywistości.
2. Przed CZYM istotnym? I z JAKIEGO niezrozumiałego dla mnie powodu chwila jest podniosła? Bo niebo się zniekształca, a gwiazdom odbiło?
3. No przecież dopiero co powiedział, że on jest rzeczywistością! Czyli co, bredził?
Fragment mnie wgniótł w fotel. I szczerze przyznam, że nie bardzo wiem, co mam na jego temat powiedzieć.
Po pierwsze, gdzie się spotkali, skoro sobie tak pod gołym zniekształcającym się nieboskłonem czekają na wielkich przybyszów, popijając przy tym piwo? Polanka, pub, czy szczyt Kilimandżaro?Był ze mną Ehrej Bob Crow. Ja, młody bóg, piłem już ósme piwo holenderskiej marki. Crow mówił do mnie, jak zwykle sepleniąc i plując piwną pianą, która ściekała mu po dłoni i rękawie koszuli. Głośno beknął.
A po drugie... Hm. Znów zaczynam się poważnie zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest tekst humorystyczny. Wyłącznie w zamierzeniach, ma się rozumieć.
1. Dochodzę do wniosku, że tekst traktuje o wynalezieniu Internetu. Trafiłam? Nie? Cholera.ku**a nie masz pojęcia, co dzieje się na świecie. [1] Rodzi się ogromny ruch liczący miliony osób! Ludzie dzielą się informacjami niedostępnymi w mediach, na temat prawdziwego obrazu świata, polityki, ekonomii, religii. Mówiłem ci już. Internet w niemożliwie krótkim czasie przyśpieszył ewolucję świadomości. Dwa tysiące lat temu oświeconych ludzi było... no był jeden, a teraz są ich tysiące... może nawet [2] czterdzieści cztery tysiące. - [3] Po tej uwadze wyszczerzył zęby w sarkastycznym śmiechu, przepuszczając pianę przez zęby . - W każdym razie za trzy lata nastąpi apogeum, wszystko zależy, od tego co wtedy się wydarzy; od tego co zrobimy.
2. Uprasza się o nie mieszanie w to Wieszcza.
3. Nie muszę mówić, prawda? Prawda. Ale powiem: po pierwsze, brzydkie powtórzenie. Po drugie, ta piana przez zęby... no nijak nie potrafię pokumać, po co Bob to robi, w sensie, jaki miał ałtor cel w tym, żeby Bobowi z ust toczył się śluz?
Nigdzie w tekście nawet przez moment, nie odniosłam choćby najmniejszego wrażenia, że Bob jest poszukiwaczem prawdy i badaczem rzeczywistości. Dla mnie był po prostu samodzielnie przygotowującym jajecznicę na smalcu bez kiełbasy fanem marihuany i inszych używek. A to, że lubił po jedzeniu oddawać się rozmyślaniom jeszcze z niego badacza nie czyni. Zwłaszcza, że te rozmyślania zostały opisane jak pozbawiona jakiejkolwiek refleksji wegetacja w narkotycznym transie. Jeżeli to faktycznie potrafi ludzi przekwalifikować na poszukiwaczy prawdy i badaczy rzeczywistości, to ja takich znam na pęczki! Ba, mieszkam z nimi (i nie mam tu na myśli Beza, naszego nowego użytkownika), o proszę bardzo, jeden za ścianą mojego pokoju, drugi dwa piętra niżej. Nic innego nie robią tylko badają i poszukują. Patrzcie państwo, jaki ten świat mały!Najgorsze jest to, że jedyni szukający świadomości ludzie, którzy mogliby cokolwiek zmienić, zostali oszukani. Ehrej Bob Crow, poszukiwacz prawdy i badacz rzeczywistości, stał chwiejnie zjadając ostatnie dwadzieścia pięć łysiczek. Już po nim. Spojrzałem na zegarek wskazujący czwartą w nocy. Crow odprowadził mnie kawałek, wsiadł na swój rower z zepsutym oświetleniem i odjechał zanurzając się w ciemnościach. Czekało go dwadzieścia pięć kilometrów jazdy. Jeden grzybek na jeden kilometr, całkiem sprytnie.
Dobrze, że nie za ruchomym regałem z książkami.Innej nocy wybieram się do ukrytego gabinetu Boba znajdującego się w obskurnej piwnicy.
Słowem wszystko, czego można się spodziewać po gabinecie.Ehrej urządził się dość nieźle: ma sofę, dywan oraz grzejnik elektryczny.
Jajka i smalec się skończyły? A nie. Pewnie zapleśniały.Żarówka wisząca pod sufitem daje wątłe, przesiąknięte brudną żółcią światło. Gospodarz przeżuwa mały kartonik. Siadam na krześle naprzeciwko sofy.
W głowie Boba robot, k**wa, bezmózgi? Eeee, ale jak to... I o co tak na dobrą sprawę Bob ma pretensje? Za to że gościu nie opowiada mu, jak spędza czas wolny, czy za to że istnieje tylko w jego głowie będąc przy tym bezmózgim, k**wa, robotem?- Kim ty ku**a jesteś? - krzyczy - nie potrafisz nic o sobie powiedzieć! Czym się zajmujesz? Co robisz w wolnym czasie? Nigdy o tym nie opowiadasz. Istniejesz tylko w mojej głowie. Jesteś tylko robotem ku**a, bezmózgim. O co tu chodzi? Czym jest ta rzeczywistość?
W tym tekście jest zdecydowanie za dużo niepotrzebnych, absolutnie nic nie wznoszących do opowiadania fragmentów, jak ten powyżej. Aż się prosi o rozwinięcie, a tu raptem ciach i skaczemy dalej. Spójności za grosz.
Pewnego dnia spotkaliśmy się w jego oficjalnym mieszkaniu.
A co to takiego, to oficjalne mieszkanie? Bo jeszcze się okaże, że też mam takie i o tym nie wiem.
No, kumam, małe, duże, plastykowe, szklane, ciemne, jasne, rozbite, nierozbite... A jednak coś mi podpowiada, że ałtorowi chodziło chyba o różne rodzaje alkoholu, nie butelek.W pomieszczeniu walało się pełno różnego typu butelek po alkoholach.
Nie potrafię sobie wyobrazić poczucia ciężkości materii, w dodatku przytłaczającego. I nie rozumiem jak to może być atrakcyjne. „Przytłaczający” niesie ze sobą raczej negatywne skojarzenia. No, chyba, że nasz bohater jest już tak uzależniony od kwasu, że nie chodzi mu o „kwasowe doznania”, a o zwykłe ulżenie sobie cierpień związanych z głodem.Kwasowego doznania nie dawało się określić jako przyjemne lub nieprzyjemnie. To przeżycie jedyne w swoim rodzaju. Scalenie z rzeczywistością. Przytłaczające poczucie ciężkości materii było niebezpiecznie atrakcyjne.
I z przykrością muszę stwierdzić, że nadal nie wiem, o czym jest ten tekst. Powyższy fragment znów zbił mnie z tropu.Czy czuł, że życie ma sens? Przed nim było jeszcze tak wiele doznań, mistycznych podróży oraz spotkań w zadymionych i dusznych barach, które tak bardzo uwielbiał. A ja byłem jak turysta - każdego dnia poznawałem nowych ludzi. Odchodzili i przychodzili. Czerpałem z nich pełnymi garściami, ile tylko zdołałem pomieścić. Zapaliłem jointa.
Rwący potok adrenaliny i trąbka Milesa Davisa... Wyjątkowo nieszczęśliwe połączenie. Na dodatek nie wiem, co poeta miał na myśli.Kim są ci ludzie? Ci którzy przychodzą i odchodzą? Płyną jak nurt rzeki... coraz szybciej i szybciej, stają się jak rwący potok adrenaliny. Niekiedy jednak zwalniają, brzmią wtedy jak trąbka Milesa Davisa. Są gdzieś w tle wydarzeń, znikają dla świata, który udaje, że nigdy nie istnieli.
Ja nie będę mówić z czym mi się skojarzyła ta ręka pracująca jak mechaniczne ramię. Wzmianka o tym, że bohater poczuł się po owej czynności lepiej, czyni me skojarzenie całkiem akuratnym... Ała. Sounds gay, dude. I to na dodatek w miejscu publicznym. Świntuszek.Pewnego mroźnego popołudnia Ehrej Bob Crow czekał na mnie w samochodzie na parkingu. Poprosiłem żeby zawiózł mnie do baru. Zamówiliśmy gorzką żołądkową. Moja ręka pracowała jak mechaniczne ramię robota na taśmie produkcyjnej. Poczułem się znacznie lepiej.
Zaczynam panikować, albowiem chyba wyczerpały mi się pokłady złośliwości. No dobrze, może jeszcze nie:Nieustannie zmieniająca się układanka, płynne tryby, mechanizm otaczających się sfer. Nadchodzi wieczór. Na osiedlu za oknem niepodzielnie panuje cisza. Na niebie nie widać gwiazd ani księżyca. [1]Rządzący tym terenem magik jest bardzo sprytny . Zna sztuczki, o których ja mogę tylko marzyć. Przejmuje kontrolę. [2]Gdy zasypiam, paraliżuje moje ciało i zmusza je do wymierzenia klapsa w tyłek leżącej obok dziewczyny. [3] Nikt nie ma pojęcia, co tu się tak naprawdę dzieje. [4] Czym jest nauka, którą św. Paweł poprzez Teodusa przekazał Walentynowi z Egiptu? Może ktoś niebawem mi to zdradzi.
1. Magik? Serio? SERIO?!
2. Drogi ałtorze, zasada jest prosta: albo jesteśmy sparaliżowani, albo klepiemy dziewczynę po tyłku. Równocześnie - nie da się.
3. Ałtor też zdaje się nie mieć pojęcia. W każdym razie czytelnik – czyli mua - nie ma go na pewno.
4. Jak można... No jak można w jednym krótkim fragmencie zamieścić jednocześnie babskie pośladki, świętego Pawła oraz Walentyna z Egiptu dla towarzystwa? I przede wszystkim: PO CO?
1. Do diabła z Ehrejem - dlaczego ja tego nie wiem?Ehrej Bob Crow budzi się z koszmarnego snu. Gdzie był? Czy spotkał Boga? Ehrej zna Boga osobiście! To jego przyjaciel. Teraz przypomina sobie wszystko. Młody bóg przychodził do niego co jakiś czas, rozmawiali godzinami i odurzali się wszystkim, co tylko było pod ręką. Ale gdzie znajdował się w tej chwili? [1] Czemu Ehrej tego nie wie? Ból głowy staje się nie do wytrzymania.[2]Bob połyka dwie pigułki ketanolu i zapija je zimną wódką. Odgrzane w mikrofali krokiety z mięsem sprawiają, że jego żołądek zaczyna normalnie funkcjonować. Nadchodzi odprężenie. Bob ze dziwieniem znajduje w kieszeni spodni zalakowaną kopertę. Crow rozgląda się po mieszkaniu i stwierdza, że coś jest nie tak. [3]Na podłodze leżą szczątki spalonego zaświadczenia o biskupich święceniach, które zdobył w wyniku biurokratycznej gry dla podstarzałych ekscentryków. Brakuje wielu przedmiotów. Żona Boba zabrała wszystkie swoje rzeczy. [4]Ehrej Bob Crow jest smutny.
2. Bezu pyta: czy jest na sali lekarz?
3. Aaaaa... Więc o tym jest ten tekst. Hm.
4. Mi też jest smutno, albowiem nie wiem, jak ja mam to skomentować.
1. Aż się normalnie dziwię, że słowo „prawda” nie została napisana wielką literą.[1]Walczył i oczerniał zawzięcie domniemane elity panujące nad tym upadłym kosmosem, dopóki nie dowiedział się prawdy. [2] Wraz z prawdą przyszło zrozumienie. Wraz ze zrozumieniem wyszła na jaw cała maskarada. [3]Sumienie wystrzeliło daleko poza zasięg percepcji. [4]Od tamtej chwili zwykli ludzie byli dla Agenta niczym komary, pieprzone insekty, które chcą podstępnie i boleśnie wyssać krew należącą tylko do niego, tylko do jedności, tylko do Światowego Rządu.
2. Szkoda, że nie do mnie.
3. A że co? To sumienie ma zapach, smak, można go dotknąć, zobaczyć i usłyszeć? I ja o tym nie wiedziałam?!
No to może zdecydujmy się raz a dobrze, do kogo należała krew Agenta? I wydawało mi się, że cel jest taki, by ludzi wyzwolić... Najwyraźniej byłam w mylnym błędzie.
Powiem krótko: brednie. PO CO ma umierać, JAK jego śmierć miałaby pokrzyżować plany Rządu Światowego? DLACZEGO tylko Bob może powstrzymać ciemność? DLACZEGO to właśnie Bob zasłużył na wiedzę? DLACZEGO wszystko od niego zależy? Gdyby tekst był dobry nie musiałabym zadawać takich pytań.Musisz umrzeć nim miną trzy lata dokładnie od dziś. W przeciwnym razie zwycięży adwersarz, którego hipostazą jest Rząd Światowy. Tylko ty możesz powstrzymać ciemność. Oto gnoza. Zasłużyłeś na wiedzę po latach posługi. Wszystko teraz zależy od Ciebie.
Nad duszą. Strach. Panował. A co panowało pod nią?Bobowi pociemniało przed oczami. Strach zapanował nad jego duszą.
Przez otwarte okno do mieszkania wleciał biały gołąb, który spostrzegł upadającego biskupa i z przerażenia wypróżnił się na dywan.
No tak. Miało być wzniośle oraz dramatycznie, a wyszło gówno.
Ja nie wierzę w to, co czytam. Fetor strachu, o dżezu... Nie do wytrzymania dla kogo? Narratora? Toż Bob padł nieprzytomny, a gołąb, za przeproszeniem, nasrał i spier****ł.Ogarniający wszystko fetor strachu stał się nie do wytrzymania.
Mój ty mały psychologu.Minęły trzy lata nim ponownie przyszedłem spotkać się z Bobem. Gdy zobaczyłem coś owłosionego, siedzącego w kącie i nerwowo obgryzającego palce pozbawione paznokci, stwierdziłem, że Ehrej nie jest w najlepszym stanie.
No wiedziałam, że Broke Back Mountain!Gdy tylko mnie dostrzegł poderwał się i wycelował we mnie skrywany dotąd w spodniach pistolet.
W kieszeni, za paskiem, ale nie w spodniach. „[...] poderwał się i wyszarpnął pistolet zza pasa spodni”. Czy coś.
Skąd to „choć”? Co konkretnie stoi na przeszkodzie urojeniu w emanowaniu boskością?To ty skurwysynu! Choć emanujesz boskością, istniejesz tylko w mojej głowie. Nie jesteś prawdziwy.
Wiadomo chyba, o co chodzi z tymi wytłuszczonymi wyrazami, nieprawdaż? No.- Ehreju, to ja jestem prawdziwy, a ty nie - rzekłem. - Nie wiem dlaczego nie powiedziałem ci tego wcześniej. Po prostu... lubiłem twoją postać. Spotkania z tobą były dla mnie bardzo fascynujące. Jednak to, co było w tobie interesującego, nieodzownie wiązało się z cierpieniem. Nie zasłużyłeś na tyle.
A ta wzmianka o cierpieniu... No ni przypiął ni przyłatał, kiedy on się niby zdążył tak nacierpieć i to do tego niepostrzeżenie dla czytelnika – czyli mię? Przez te nieopisane w tekście trzy lata? W takim razie wcale mi go nie żal. Bo niby jak ja mam się z nim utożsamić, skoro nie wiem, ile wycierpiał? I skąd ja mam wiedzieć, że Bob sobie nie zasłużył, no skąd?
Daruj sobie, Bob. Dla dobra nas wszystkich.- Wypierdalaj z mojej głowy! Mam ważne zadanie, muszę dziś umrzeć, aby powstrzymać Rząd Światowy. Muszę uratować ten świat.
Okej, nie jest bogiem, ale wykreował i świat, i naszego dzielnego bohatera. Przyszedł, by zbawić i uwolnić od cierpień. Skoro nie jest bogiem, to ja stawiam na to, że Bob cierpi schizofrenię lub manię prześladowczą. Innego wytłumaczenia nie widzę, a zważywszy na fakt, że doczołgaliśmy się do końca, raczej już nie zobaczę.- Ehreju, ten świat nie jest prawdziwy. To ja stworzyłem ciebie i wszystko czego doświadczyłeś. Określam się mianem boga, choć nim nie jestem, jestem tylko kreatorem, demiurgiem. Przyszedłem, aby cię zbawić. Już nigdy więcej nie będziesz cierpiał.
Eee, no bez przesady. Nie cierpiał przez całe życie, tylko raptem przez ostatnie trzy lata. A ten już, że okropny ból nieopisywalny... Faceci.- Przez całe życie czułem okropny ból, którego nie jestem w stanie opisać. Jedyne co miałem to moja misja. Nawet ty nie odbierzesz mi tego od tak sobie.
Jeśli już koniecznie musi, to niech krzyknie ile sił w płucach. Łatwiej będzie.-Kurwaaaaaaa! - krzyknął z całej siły i strzelił sobie w głowę.
I kto właściwie krzyczy? Zakładam, że Bob.
No... No trudno.Ehrej Bob Crow uratował wszechświat.
Byłoby.Nicość
Taaak... To teraz ogólnie:
1. POMYSŁ - owszem, zalążek pomysłu majaczy gdzieś daleko na horyzoncie, ale ałtor utkał tak gęstą sieć niejasności, dziwacznych sytuacji, równie wielkich, co pustych słów, powtarzanych w kółko jak modlitwa czy zaklęcie, że sens i cel utworu pozostaje dla czytelnika – czyli mię - nieuchwytny. Nic tylko prawda, rzeczywistość, cierpienie, zbawienie, informacje, plus ogólnie pojęta tajność i boskość na dokładkę.
2. FABUŁA – urywana, poszatkowana jak warzywa na zupę. Z nią mam największy problem: z jednej strony ałtor nafaszerował ją nieistotnymi elementami, a z drugiej zostawił ogromne dziury. Efekt jest taki, że opowiadanie nie trzyma się kupy i choć przeczytałam je już wielokrotnie, nadal mam problem z interpretacją. A koniec nie przemawia do mnie za grosz. Aby ocalić świat, bohater strzelił sobie w łeb. Nie wiadomo, czemu akurat on miał ten świat zbawiać, a nie kto inny, i jak światu miała pomóc właśnie jego śmierć.
Jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, to wspomniana już wcześniej schizofrenia, mania prześladowcza, paranoja, lub zwyczajny zjazd po narkotykach. Ale nawet wtedy czytelnik – czyli mua – powinien mieć szansę by zrozumieć poczynania bohaterów. No i na koniec: skąd ten tytuł? Bob był bogiem? Aaaa, no to w takim razie nie schizofrenia, tylko rozdwojenie jaźni! Czy to bóg w niewiadomy sposób wyrwał Bobowi broń i sam się zastrzelił?
3. BOHATEROWIE – uch. Z żadnym z nich nie potrafiłam się utożsamić. Ich motywy są niejasne, cele życiowe kompletnie abstrakcyjne, decyzje niepojęte, a cierpienia, jakie podobno zsyłał na nich los, nie budzą najmniejszego współczucia – a to dlatego, że ałtor niczego o tych cierpieniach nie napisał, prócz tego, że były.
4. JĘZYK – trafiło się sporo niezdarnych zdań. Łatwo je jednak poprawić, tragedii nie ma, ale trzeba jeszcze sporo popracować nad słowem pisanym. I interpunkcją. Błędów przecinkowych jest dużo, wszystkich poprawić nie dałabym rady, również dlatego, że nie jestem specem od interpunkcji. Powtórzenia i to nieszczęsne „się” skutecznie zniechęcają do lektury. Ałtor powinien również pamiętać, że czytelnik nie jest chodzącą encyklopedią, ma prawo pewnych pojęć nie znać, a nawet jeśli coś mu świta w odmętach pamięci, nigdy nie zaszkodzi, by w tekście pojawiło się odpowiednie wyjaśnienie: to się tyczy łysiczek, chińskiej pułapki na palce i takich tam.
Czy ałtor potrafi sam sobie odpowiedzieć na pytanie, o czym jest ten tekst? I na resztę pytań, które zadałam w łapance? Jeśli tak, niech go odłoży na dwa miesiące do szuflady, a potem zacznie poprawiać, umieszczając te odpowiedzi w tekście. Jeśli nie, opowiadanie należy wywalić w kosmos i zapomnieć, a potem napisać nowe. Lepsze.
Howgh.
<gollum bunny mode on> Świeże mięsssko, hyhyhyhy... Dopsie, dopsie... >:-] Tak, tak, trzeba pisssać, wysssyłać, tak, tak, trzeba, rozwijać sssię, tak, tak... Bałdzo dopsssie, ssskarby, dopsssie... <gollum bunny mode off> - by Harna
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Wymiękłam na pierwszych zdaniach prezentowanego tekstu, ale łapanka mi się bardzo... hik! :)))
Zdecydowanie ciekawsza. :D
I z tej łapanki jeszcze jeden kwiatek (w tekście nie doszłam do tego miejsca, nie).
Zdecydowanie ciekawsza. :D
I z tej łapanki jeszcze jeden kwiatek (w tekście nie doszłam do tego miejsca, nie).
Polecałabym Autoru sprawdzenie wyrazów pułk i półka.Wziął z pułki Kodeksy z Nag Hammadi
So many wankers - so little time...
- Czarownica
- ZakuŻony Terminator
- Posty: 1495
- Rejestracja: pn, 14 sie 2006 20:48
Szczerze mówiąc filtr wyłapujący ortograły i buędy intrepunkcyjne wyłączył mi się podczas lektury powyższego tekstu. Tak byłam na fabule skupiona, że zapomniałam zupełnie walnąć komentarz o pułce :)
<gollum bunny mode on> Świeże mięsssko, hyhyhyhy... Dopsie, dopsie... >:-] Tak, tak, trzeba pisssać, wysssyłać, tak, tak, trzeba, rozwijać sssię, tak, tak... Bałdzo dopsssie, ssskarby, dopsssie... <gollum bunny mode off> - by Harna
Ha! A mowilem Ci w robocie o tej zenskiej formie pulku! *Zaklada ciemne okulary i je bulke z szynka (bez sera)*Czarownica pisze:Szczerze mówiąc filtr wyłapujący ortograły i buędy intrepunkcyjne wyłączył mi się podczas lektury powyższego tekstu. Tak byłam na fabule skupiona, że zapomniałam zupełnie walnąć komentarz o pułce :)
- Czarownica
- ZakuŻony Terminator
- Posty: 1495
- Rejestracja: pn, 14 sie 2006 20:48
Za to z masłem :)bez pisze:*Zaklada ciemne okulary i je bulke z szynka (bez sera)*
Hihi.
<gollum bunny mode on> Świeże mięsssko, hyhyhyhy... Dopsie, dopsie... >:-] Tak, tak, trzeba pisssać, wysssyłać, tak, tak, trzeba, rozwijać sssię, tak, tak... Bałdzo dopsssie, ssskarby, dopsssie... <gollum bunny mode off> - by Harna
-
- Laird of Theina Empire
- Posty: 3104
- Rejestracja: czw, 18 lis 2010 09:04
- Płeć: Mężczyzna
To tak ?! No dołożę się jeszcze do tych łysiczek
- bóle i zawroty głowy,
- osłabienie, niepokój, dezorientacja
- zaburzenia widzenia, rozszerzenie źrenic, halucynacje wzrokowe
- pobudzenie psychoruchowe, agresywne zachowanie,
- możliwość wystąpienia myśli samobójczych,
- zaburzenia percepcji, senność,
- możliwość wystąpienia hipertermii,
- możliwe drgawki, stan padaczkowy i śpiączka
To jak to ma pomóc agentowi w wykonaniu misji, to ja dziękuję.
i nie chodzi o to, czym są. Tylko co powodują. A powodują między innymi:Pół godziny temu zjadł sto świeżych łysiczek lancetowatych.
- bóle i zawroty głowy,
- osłabienie, niepokój, dezorientacja
- zaburzenia widzenia, rozszerzenie źrenic, halucynacje wzrokowe
- pobudzenie psychoruchowe, agresywne zachowanie,
- możliwość wystąpienia myśli samobójczych,
- zaburzenia percepcji, senność,
- możliwość wystąpienia hipertermii,
- możliwe drgawki, stan padaczkowy i śpiączka
To jak to ma pomóc agentowi w wykonaniu misji, to ja dziękuję.
- Czarownica
- ZakuŻony Terminator
- Posty: 1495
- Rejestracja: pn, 14 sie 2006 20:48
Podobnie jest z Bobem, palącym trawę i faszerującym się używkami, by rozmyślać, poszukiwać prawdę i badać rzeczywistość - środek do celu jak dla mnie niepojęty.
Założyłam, że ałtor wymyślił sposób, w jaki łysiczki pomagały Agentowi w wykonaniu misji - może w połączeniu z innymi środkami, a może nie żarł ich na surowo, tylko były specjalnie wcześniej przygotowane? - dlatego domagałam się opisu sposobu ich działania, ewentualnego wpływu na psychikę. Masz rację, Juhani, trzeba by jeszcze wyjaśnić, jak to możliwe, że Agent nie odwala kity po konsumpcji owych grzybków i to na dodatek w takich ilościach.
Założyłam, że ałtor wymyślił sposób, w jaki łysiczki pomagały Agentowi w wykonaniu misji - może w połączeniu z innymi środkami, a może nie żarł ich na surowo, tylko były specjalnie wcześniej przygotowane? - dlatego domagałam się opisu sposobu ich działania, ewentualnego wpływu na psychikę. Masz rację, Juhani, trzeba by jeszcze wyjaśnić, jak to możliwe, że Agent nie odwala kity po konsumpcji owych grzybków i to na dodatek w takich ilościach.
<gollum bunny mode on> Świeże mięsssko, hyhyhyhy... Dopsie, dopsie... >:-] Tak, tak, trzeba pisssać, wysssyłać, tak, tak, trzeba, rozwijać sssię, tak, tak... Bałdzo dopsssie, ssskarby, dopsssie... <gollum bunny mode off> - by Harna
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
- Czarownica
- ZakuŻony Terminator
- Posty: 1495
- Rejestracja: pn, 14 sie 2006 20:48
A tam, od razu idiotyczne. Nie ma nic złego w byciu szczegółowym (oczywiście nie należy z tym przesadzać), pod warunkiem, że to, o czym piszemy jest logicznie uzasadnione, wyjaśnione i osadzone w świecie przedstawionym. Nie w tym tkwi problem, że ałtor za bardzo skupił się na detalach (a nawet powiedziałabym, patrząc na całe opowiadanie, pisze stanowczo zbyt ogólnikowo), a w tym, że nie przemyślał i nie napisał, po co mu one i jaki mają mieć wpływ na fabułę i bohaterów.
edit: coby uporządkować nieco, bo chaos powstał łokrutny
edit: coby uporządkować nieco, bo chaos powstał łokrutny
<gollum bunny mode on> Świeże mięsssko, hyhyhyhy... Dopsie, dopsie... >:-] Tak, tak, trzeba pisssać, wysssyłać, tak, tak, trzeba, rozwijać sssię, tak, tak... Bałdzo dopsssie, ssskarby, dopsssie... <gollum bunny mode off> - by Harna
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
Ja właśnie o tym. Szczegóły ważne są, ale kiedy się je podaje risercz wcześniej zrobić trzeba, bo łatwo o błąd rzeczowy. Tak jak w tym przypadku. Gdyby Ałtor napisał, że Agent konsumuje jakieś środki psychoaktywne przed/w czasie pracy i mu to nie przeszkadza, to można takie stwierdzenie obronić.Czarownica pisze:(...)że nie przemyślał i nie napisał, po co mu one i jaki mają mieć wpływ na fabułę i bohaterów.
Przecież nie wszystkie środki psychoaktywne powodują zjazd i zachwycone oglądanie fajerwerków we własnej głowie.
Tu jednak Ałtoru podał nazwę konkretną nazwę grzybka i wpadł, bo efekty po grzybku nijak nie pozwalają na normalne funkcjonowanie, nie mówiąc o pracy... Agenta (służb tajnych niewątpliwie)
I jeszcze sto sztuk grzybka... :)
e. dodatkowe słówko
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Mam katar(sis) i przez to mi różne myśli wpadają do głowy - z każdym kichnięciem coraz bardziej światłe... ee... No, może przesadziłam.:X
Ale zastanawiam się, czy Autor tak na serio popełnił ten tekst. W sensie, czy on (tekst, nie Autor) był napisany w założeniu, że to utwór, czy też wręcz przeciwnie - celowy bełkot ku uciesze Komentatorów?
Bo czemuś mam nieodparte wrażenie, że to zostało popełnione z jakimś zamiarem dalekim od literackiego. Znaczy, nie mieści mi się głowie, że nawet w zamiarach to na początku miała być literatura...
Pewnie od kichania dostałam manii prześladowczej, czy co?
Ale zastanawiam się, czy Autor tak na serio popełnił ten tekst. W sensie, czy on (tekst, nie Autor) był napisany w założeniu, że to utwór, czy też wręcz przeciwnie - celowy bełkot ku uciesze Komentatorów?
Bo czemuś mam nieodparte wrażenie, że to zostało popełnione z jakimś zamiarem dalekim od literackiego. Znaczy, nie mieści mi się głowie, że nawet w zamiarach to na początku miała być literatura...
Pewnie od kichania dostałam manii prześladowczej, czy co?
So many wankers - so little time...