Smokobójcy - fantasy "na luzie"
Moderator: RedAktorzy
-
- Sepulka
- Posty: 21
- Rejestracja: śr, 19 sty 2011 18:37
Smokobójcy - fantasy "na luzie"
Dotarli do Grimswald jakoś wieczorem. Niewielkie miasteczko położone u stóp Góry Smogu wyglądało malowniczo. Grupa budynków, stała zgromadzona wokół centralnie położonego kościoła. Kilka świateł zapaliło się już w oknach przyciągając ćmy. Jakiś pies szczekał, ktoś inny darł się na męża, który wrócił z połową wypłaty. Po prostu malownicze zadupie. Jednak było to zadupie z poważnym problemem. Ten właśnie problem przybyli tu rozwiązać krasnolud Nagopalcy i czarnoksiężnik Romuald (bez uprzedzeń rasowych).
Na obrzeżu miasteczka stała gospoda. Do niej to skierowali kroki nasi bohaterowie. Zastali jednak drzwi zamknięte na głucho i kawałek pergaminu, przybity do nich gwoździem. Napis na pergaminie głosił "Zamknione. Powud: brag kości"
- Brak... gości... - rozszyfrował krasnolud.
- Widziałem kilka zapalonych świateł – pocieszył go czarodziej. - Może ktoś nas przyjmie.
Ruszyli na swych klaczach ulicami miasteczka. Błądzenie nie trwało zbyt długo, bo ulice były tylko trzy. Szybko dotarli pod drzwi kowala.
- Prrr - zatrzymał swojego konia Romuald.
- Stój kobyło! - Warknął krasnolud do swojej klaczki. Nie wymawiał "r", więc tradycyjne sposoby powstrzymania konia nie wchodziły w grę.
Czarodziej zeskoczył na ziemię i kilkukrotnie walnął pięścią w drzwi.
- Dobry kowalu! – Krzyknął. - Goście!
Po chwili oczekiwania drzwi otwarły się gwałtownie.
Stał w nich kowal, w skórzanym fartuchu i z zaczerwienioną twarzą.
- Co tam za lichota!
"Ja ci dam lichota" - wymamrotał do siebie krasnolud chwytając za rękojeść topora. Miał duże umiejętności kowalskie, ale wzrostem ustępował kowalowi o dwie piędzi.
- Witaj kowalu - Czarodziej załagodził rodzący się spór. - Szukamy gościny.
Kowal obrzucił wzrokiem obu podróżnych i ich wierzchowce. Ocenił, że stać ich na zapłatę i wpuścił do środka.
- Gość w dom, Bóg w dom!
Krasnolud był zatwardziałym ateistą, więc puścił mimo uszu napomknięcie o Bogu. Wszedł do izby.
Romuald wiedział, że z bogami nie wolno żartować. Tym razem jednak szukał schronienia na noc, więc zrezygnował z dyskusji o szczegółach.
***
Godzinę później siedzieli z kowalem za stołem zastawionym kuflami i popijali piwo. Kowal był starym kawalerem skupionym na karierze zawodowej, więc oprócz piwa, nic nie mógł gościom zaproponować. Gości jednak nie interesowała strawa, a piwo było jak najbardziej w ich stylu.
Szukali informacji i tutaj ją dostali.
- ...i mamy Smoka Nieroba - perorował kowal. - Wredne bydlę, krowy nam zżera... No, jakby kto miał krowy, bo ja z rękodzieła żyję. Dziś, na przykład miałem dzień... (kowal zamyślił się nie chcąc bluźnić) ...zły dość, ale smok zeżreć może i pół stada, a wtedy mój zły dzień to nic!
- Ten wasz smok Nierób... - zaczął czarodziej.
- Nierob! - poprawił kowal. - Mordercze to imię i, jako w ryj daje pyskiem!
- Jako w ryj daje pyskiem? - zapytał zdziwiony krasnolud.
- To takie lokalne powiedzenie... – zarumienił się kowal.
- A więc ten Nierob, smok z zawodu, daje tym pyskiem w ryj - zaczął czarodziej próbując ogarnąć problem. - Wasz burmistrz nagrodę wyznaczył, żeby bestii się pozbyć?
- Nie momy burmistrza, gościu czarodzieju. My tu momy demokracje! Dowodzi ksiundz i on wom, ewentualnie, nagrodę wypłaci, jak smoka ubijecie.
- Więc propozycja jest? - zagaił Nagopalcy.
- Smoka ubić, propozycja jest - odparl kowal. - Ale co wom ksiundz za to dadzą, to on zdecyduje.
***
Następnego ranka trafili na plebanię. Nim minęło pięć minut targowali się o złocisze.
- Dla takich jak wy zabicie smoka to będzie drobiazg. - Mówił ksiądz z pełnym przekonaniem. Taki był jego zawód: przekonywanie kmiotków. Tym razem nie był do końca pewny, czy przekonuje kmiotków. Krasnolud i czarodziej wydawali się bardziej światowi niż jego typowi słuchacze. Ksiądz miał jednak swoje metody i nie zamierzał z nich rezygnować w obliczu nietypowego odbiorcy.
- Drobiazg, aha - wtrącił krasnolud - Trzydzieści metrów smoczego cielska to faktycznie drobiazg!
Romuald uciszył go gestem ręki.
- Dla nas nie istnieją problemy zbyt duże - powiedział - najwyżej zbyt nisko płatne...
Ksiądz był przygotowany na takie dictum. Wyciągnął z szafki brzęczącą miło, pękatą sakiewkę.
- Pięćdziesiąt złotych monet – powiedział.
- Pięćdziesiąt teraz – Zaczął czarodziej biorąc sakiewkę - i sto pięćdziesiąt po robocie – dokończył.
Ale… – zatchnął się ksiądz – Skąd ja wam wezmę te sto pięćdziesiąt?
- Trzeba będzie coś wymyślić. – Romuald nie uczynił najmniejszego gestu by oddać zaliczkę.
Duchowny zastanowił się. Zmierzył wzrokiem obu kandydatów na smokobójców i pomyślał: „Mały ma wielki topór, ale co to, taki topór na smoka. Inna sprawa czarodziej. Ci potrafią podobno wiele.”
- Dobrze – powiedział – negocjujmy. – Wyciągnął rękę po zwrot sakiewki.
Romuald znowu zignorował propozycję zwrotu złota. Poczuł jednak, że musi pójść na ustępstwa.
- Smok jest, rozumiem, złotolubny? – zapytał.
Ksiądz znał to określenie. Nauce wiadomo było, że smoki dzielą się na gromadzące złoto i te, ceniące sobie po prostu wyżerkę. Wiedziony zawodową uczciwością odpowiedział zgodnie z prawdą:
- Nie bardzo. Raczej chodzi mu o to, żeby się nażreć i wyspać.
To rozwiało wizję czarodzieja o zagarnięciu smoczego łupu jako części zapłaty.
Krasnolud obserwował tę rozmowę jak mecz ping-ponga. Teraz zamyślił się, solidaryzując się z bezradnym chwilowo Romualdem.
I to Nagopalcy znalazł rozwiązanie:
- Powiedzcie, dobrodzieju, byli przed nami już jacyś śmiałkowie?
Duchowny zawahał się przez moment. Nie chciał zniechęcać naszych bohaterów. Z drugiej jednak strony, specjaliści powinni mieć pełną informację przed przystąpieniem do pracy.
- Kilku… - odpowiedział. Widząc uniesione pytająco brwi krasnoluda dodał: - Pięciu.
- Więc mamy nasze brakujące sto pięćdziesiąt złotych monet! – Krasnolud zadowolony uderzył dłonią w stół. To zakończyło negocjacje.
***
Tego ranka gospoda w Grimswald została otwarta. Przez noc do właściciela dotarły pogłoski, że rano może spodziewać się gości. Nasi przyjaciele zawitali tam jednak dopiero koło południa. Ksiądz dobrodziej, widząc, że są naprawdę zdecydowani na walkę ze smokiem, ugościł ich winem mszalnym i chlebem z serem. Kilka godzin rozmawiali o filozofii i żartowali z mieszkańców stolicy, jak to zwykle na prowincji. Ser był naprawdę pyszny.
Oddali konie pod opiekę chłopca stajennego (do tej roli wynajęty został chwilowo miejscowy głupek) i weszli do gospody.
Przywitał ich gwar i wesoła muzyka skwierczącego na ogniu prosiaka. Pół miasteczka zbiegło się by obejrzeć kolejnych chętnych do zabicia smoka.
Przyjaciele usiedli za stołem i chwilę później zamówili piwo. Gospodarz odbiegł, by im je podać. Pomiędzy przyjęciem zamówienia, a podawaniem wybiegł tylnymi drzwiami z gospody, odebrał konie od głupka i pokazał mu jak ma je nakarmić.
Kiedy wrócił z piwem był zdumiony, że nie słyszy narzekań na ospałą obsługę.
Czarodziej podziękował za podane piwo. Krasnolud skinął głową.
Pogrążyli się w cichej rozmowie.
- No to mamy pierwsze zlecenie od dawna – mówił Romuald.
- Dosyć paskudne…
- Mówisz o zabiciu smoka czy późniejszym babraniu się w jego gównie?
Krasnolud zignorował ironię.
- Masz jakiś pomysł? – zapytał.
W tym momencie do ich stołu podeszła dziewczyna.
- Chcecie się panowie zabawić?
Miała piękny, lekko zachrypnięty głos. W tym momencie czarodziej miał już pomysł.
- Pójdziesz ze mną na górę? – zapytał
- Co pan, panie czarodziej! – odepchnęła go lekko, z wyraźnym oburzeniem. – Goście z tamtego stolika chcieli tylko bym was zaprosiła do gry w karty…
Czarodziej zerknął na stolik pod ścianą. Siedziało przy nim dwóch miejscowych, którzy uśmiechali się szeroko..
- Mój przyjaciel zajmie się nimi, a ty pójdziesz ze mną na górę! – Romuald wstał i szybko, zanim dostanie w twarz, nachylił się do ucha dziewczyny i coś chwilę szeptał.
Ta obróciła się, dygnęła przed nim z chichotem:
- Oczywiście, panie czarodzieju!
Był to chichot typowy dla początkujących gwiazd filmowych. Film współcześnie jednak nie istniał, musiała więc radzić sobie jak umiała z czarodziejami tych czasów.
- Nagi! Pograsz z panami o złoto! My idziemy na górę!
Krasnolud powiedział coś do siebie i ruszył w stronę sprytnych karciarzy. Piwo, kobiety i hazard! To był sposób na zaliczkę za smoka! On jednak nie zamierzał przegrywać.
***
Godzinę później czarodziej wyłonił się wraz z dziewczyną z pokoju na górze. Ona chichotała zadowolona, Romuald wyglądał na zmęczonego. Odprowadził ją do drzwi gospody, pomachał czule i wrócił do krasnoluda.
- Nagi, graj dalej, ale jak wrócisz do pokoju nie budź mnie pod żadnym pozorem!
Krasnolud zdążył już ugrać trzy złote monety. Wątpił, by jego partnerzy od kart mieli dużo więcej.
Teraz spojrzał na czarodzieja i wyrecytował:
- Romek śpij, jutro damy smoku w ryj!
Czarodziej zamrugał trochę nieprzytomnie. Powinien poprawić krasnoluda, że nie mówi się „smoku” tylko „smokowi”, ale naprawdę nie miał siły. Odszedł do wynajętego pokoju lekko powłócząc nogami. Spać!
Nagopalcy powrócił do gry. Spojrzał w karty i powiedział:
- Kareta asów, nie dożyjesz lepszych czasów!
Pół godziny później było już po grze. Miejscowi nie mieli więcej pieniędzy. Nie było o co grać.
Nagi zamknął wieczór bilansem plus czterech złotych monet …i kilka miedziaków.
Kiedy poszedł na górę zastał czarodzieja rozwalonego na łóżku i śpiącego snem sprawiedliwego.
Położył się więc pokornie na podłodze i też zasnął. W młodości, kiedy jeszcze pracował w kopalni swego wuja, przyzwyczaił się do spania na kamieniu. Ach, ten wuj… ten wuj… - myślał zasypiając.
***
Następnego ranka nie wyruszyli w drogę od razu. Tak naprawdę rankiem w ogóle nie wyruszyli, bo czarodziej spał do południa.
Krasnolud, w tym czasie zszedł na dół i zjadł obfite śniadanie.
Gospoda była pusta, jednak właściciel czekał już na gości.
Nagopalcy zamówił więc piwo. Później drugie. Pogadał z miejscowym głupkiem, który tym razem wycierał stoły i mył podłogę. Kiedy mu się pomyliło zaczynał myć stoły i wycierać podłogę. Różnicy większej to nie robiło. Jedno i drugie pozostawało tak samo brudne.
Kiedy Romuald w końcu opuścił pokój, zastał Nagiego nieźle wstawionego. Zniósł ten widok mężnie i powiedział:
- Nagi! Powoli zbieramy się do drogi! Weź się ogarnij!
Czarodziej też nie wyglądał szczególnie świeżo, jednak twardo dodał:
- Potrzebuję dwie godziny na przygotowanie zaklęć. W tym czasie masz być jak nowo narodzony!
Krasnolud sklął go pod nosem, ale skinął głową.
Mag, nieco chwiejnie, wrócił na górę i zatrzasnął za sobą drzwi.
„Ta dziewka to naprawdę musiał być sam ogień!” – Pomyślał Nagopalcy i zamówił kolejne piwo. To piwo zamierzał jednak sączyć przez najbliższe dwie godziny. Wiedział, że w tym czasie wytrzeźwieje. Metabolizm krasnoludów był legendarny.
***
Trzy godziny później zbierali się do drogi. Konie były wypoczęte. Miały też jakiś niejasny optymizm w oczach. Być może głupek coś im wcześnie powiedział.
Mniej więcej to samo powiedział naszym przyjaciołom właściciel gospody:
- Konie zostawcie lepiej tutaj. Droga jest nieprzejezdna i szkapiny nie dadzą rady.
Klacze naszych przyjaciół były wniebowzięte. Ruszać na smoka to żadna przyjemność dla wierzchowca.
- Za złocisza dam wam przewodnika – dodał gospodarz.
Wciąż mieścili się w budżecie. To co wczoraj krasnolud wygrał w karty starczało i na pokój i na śniadanie popijane piwem. Także na wizytę sympatycznej dziewczyny u czarodzieja.
Kolejna złota moneta wylądowała w kieszeni właściciela gospody. Ten na chwilę odszedł i wrócił prowadząc miejscowego głupka.
- To jest Gustaw. Będzie waszym przewodnikiem.
- Gud Staf! – Potwierdził głupek lekko bełkotliwie i posłał naszym przyjaciołom szczerbaty uśmiech. Ci spojrzeli na przewodnika, później na siebie nawzajem. Krasnolud wzruszył w końcu ramionami. Cóż, głupek był najwyraźniej człowiekiem wielu talentów.
***
Brnęli w stronę jaskini już przynajmniej dwie godziny. Przynajmniej mieli nadzieję, że celem marszu jest siedziba smoka. Gustaw prowadził ich wąskimi dróżkami, przez sterty kamieni, przedzierając się przez kosodrzewinę. Raz pod górę, innym razem w dół zbocza. Najwyraźniej znał doskonale teren i wszystkie jego niedogodności. Został sowicie opłacony, więc starał się przeprowadzić ich przez wszystkie. W pewnym momencie dotarli do piargów. Przewodnik obrócił się do nich, uśmiechnął szeroko i… poprowadził naokoło rumowiska. Wtedy czarodziej także poczuł, że może mu ufać.
- Powiedz Gustaw, czym się zajmujesz, gdy gospoda nie ma gości? – Zagadnął konwersacyjnie.
Głupek zatrzymał się i wyjął z kieszeni suszony listek. Włożył go do ust i zaczął żuć. Przewrócił oczami z rozkoszy.
- Gud Staff! – wyjaśnił i, sięgnąwszy znów do kieszeni, wyciągnął do naszych przyjaciół dłoń z malutką paczuszką.
Krasnolud powąchał wstrzemięźliwie i mruknął:
- Ja dziękuję. Jestem w pracy.
Czarodziej wziął paczuszkę, także powąchał i zapytał:
- A ja poproszę… ile?
Gustaw pokazał trzy palce. Mag wręczył mu trzy centymy i uśmiechnął się.
Głupek pokręcił głową jakby niezadowolony.
Romuald westchnął i dołożył miedziaki do sumy trzydziestu centymów. Schował paczuszkę do woreczka z ziołami, zapisując na niej: „paczuszka gud stafu, żuć chwilę”.
Po dokonaniu tej wymiany handlowej wrócili na szlak.
Zmierzchało się już, gdy dotarli do niewielkiej skalnej szczeliny. Przewodnik wskazał na nią i powiedział:
- y – y ..
Mogło to znaczyć „iść, iść” albo cokolwiek innego.
- My iść, ty zostać? – zapytał czarodziej
- y – y! – Potwierdził głupek kiwając głową.
- Ty, patrz… - krasnolud zwrócił się do Romualda. – Niby głupek, a wie co dla niego dobre.
Dotychczasowy przewodnik zainkasował kilka miedziaków napiwku i ruszył w drogę powrotną. Tym razem wydawał się znajdować łatwiejsze ścieżki. Wyglądało na to, że przed zmrokiem dotrze do domu.
Nasi przyjaciele obejrzeli wejście do wnętrza góry.
- To co? Rozbijamy obóz na noc? Już się zmierzcha. – Krasnolud zawsze był gotowy opóźniać nieuniknione.
Czarodziej obrzucił go wzrokiem.
- Nie ma potrzeby – odpowiedział. – Pod ziemią zawsze jest ciemno. Czy noc, czy dzień.
Nagopalcy dobrze o tym wiedział. Za młodu często pracował w kopalni wuja po kilkanaście godzin nie wiedząc o tym nawet. Nikt spośród młodych krasnoludów, nie miał zegarka. Teraz, oczywiście, zegarek już miał. Tyle, że zepsuty. Wyczerpała się magiczna moc, która go napędzała a kupić nowego kryształu zasilania nigdy nie było okazji.
Czarodziej, widząc jak Nagi bezradnie spogląda na swój zegarek pokręcił krytycznie głową i powiedział:
- Kup sobie w końcu normalny, nakręcany zegarek.
- A co, jak zapomnę go nakręcić?
- Mnie zapytasz, która jest godzina, nastawisz i nakręcisz!
Weszli w trzewia góry. Skalna szczelina rozwijała się w długi, ciemny korytarz. Czarodziej rzucił proste zaklęcie i nad ich głowami zaczęła lewitować świetlista kula. Oświetlała niewiele, ale dawała ogólne pojęcie o tym, o co można by się potknąć za chwilę.
W końcu dotarli do większej jaskiniowej komnaty. Po jej środku widniała głeboka dziura, której dno, niewiadomo jak odległe, niknęło w mroku. Poza tym z komnaty prowadziły trzy wyjścia. Jedno pięło się ku górze, drugie prowadziło płasko. Trzecie zdawało się zagłębiać niżej.
Romuald zarządził postój.
- Zjedz jakąś kanapkę, ja w tym czasie zastanowię się którędy ruszymy.
Krasnolud sięgnął po bukłak z piwem, w który przezornie zaopatrzył się w gospodzie. Wypił „jedną kanapkę” i zaczął przyglądać się dziurze na środku podłogi. Po chwili znalazł jakiś kamyk i wrzucił go do niej. Chwilę nasłuchiwał nim kamyk uderzył w dno. Z głębi rozległy się popiskiwania.
- Są tu szczury – wyszeptał do czarodzieja.
- Bądź bardziej ostrożny! – strofował go czarodziej. – Mogłeś obudzić pradawne zło!
- Ano, szczury to nic dobrego – zgodził się Nagopalcy. – Jednak to tylko szczury.
Romuald coś odburknął i dalej zastanawiał się, którą drogę wybrać. W końcu zdecydował się na tunel środkowy. Ten, który nie wznosił się ani nie opadał w dół. Zgodnie ruszyli tym tunelem.
Po jakimś czasie błądzenia wyszli na skalną półkę nad przepaścią. Setki metrów niżej płynęła rzeka lawy. Byli w kraterze wulkanu. Spojrzeli w górę. Przez otwór na samym szczycie krateru widać było gwiaździste niebo. Nagle coś przesłoniło grupkę gwiazd. Rozpoznali kształt smoczego ogona. Gdzieś tam, dużo wyżej, na większej skalnej półce drzemał smok, leniwie ruszając ogonem.
- No to powrotem do rozwidlenia – mruknął krasnolud. – Trochę pobłądziliśmy.
- Nie pobłądziliśmy, tylko mieliśmy okazję obejrzeć niebezpieczeństwo z bezpiecznej odległości.
Romek nie lubił przyznawać się do błędu.
Mozolnie wracali do jaskini, gdzie Nagopalcy próbował obudzić pradawne zło.
Kiedy dotarli już do rozstajów krasnolud rzucił w dół studni kawałki chleba i z dumą słuchał jak głębinowe szczury biją się o nie. To na pewno były szczury a nie jakieś „pradawne zło”.
Tym razem ruszyli tunelem wznoszącym się ku górze. Ten doprowadził ich w końcu do dużej, skalnej półki, na której drzemał smok.
Krasnolud wyjrzał na chwilę ze skalnego przejścia i, chowając się z powrotem powiedział:
- O w mordę jeża! …to znaczy: jako w ryj daje pyskiem!
Smok drzemał spokojnie. Wyglądało na to, że śniły mu się stada baranów lub krów, bo co kilka chwil oblizywał pysk.
Romuald chwycił krasnoluda za ramię.
- Wiesz, jaki jest plan?
- Nie bardzo…
- Słuchaj więc.
Czarodziej wyjaśnił w kilku słowach. Wyjął zza pazuchy kryształ przygotowany w gospodzie podczas wizyty dziewki. Był to ruben, szeroko stosowany do zapisu dźwięku i obrazu. Związane z nim zaklęcia były bardzo wyczerpujące, jednak czasami to się opłacało.
- Zostawisz tu topór – wyjaśniał Romuald. – Nie ma sensu niepokoić gada orężem.
Nagopalcy zdjął topór z pleców i tęsknie na niego spojrzał. Dobrze wiedział, że ta zabawka nic nie wskóra przeciw smokowi. Bez niej jednak czuł się jak nagi.
Romuald przymocował kryształ do hełmu krasnoluda. Przykleił go taśmą przezroczystą tuż nad nosalem.
Nagi poddał się tym zabiegom. Przy okazji, wiedziony instynktem, powiedział:
- Teraz zaryzykuję, ale jak trzeba będzie grzebać się w smoczym gównie nastąpi twoja pora?
- Zgoda! – Czarodziej chciał pozbyć się smoka. Nie myślał jeszcze o tym, co stanie się później.
Niższy z przyjaciół wkroczył na środek jaskini pojękując „beep, beep”. Szedł sztywnym krokiem jak marionetka... Smok obudził się i jednym okiem obserwował to dziwowisko. Krasnolud zatrzymał się, powiedział „beep, beep” i zamarł w oczekiwaniu.
Schowany za skałą czarodziej wykonał oszczędny gest ręką. Z kryształu przymocowanego nad nosalem hełmu wydobył się stożkowaty promień światła. Był to hologram. W powietrzu unosił się wizerunek młodej, atrakcyjnej smoczycy.
Smoczyca była złota i wyraźnie przypominała ornament z pierścienia Romualda.
W tym momencie do hologramu dołączył głos:
- Pojmał mnie zły satrapa. Jestem więziona w podziemiach zamku w Świebiedzi. Proszę Nierobie. Pomóź mi!
Smok wyciągnął pazurzastą łapę i dotknął krasnoluda, który posłusznie się przewrócił.
Ukryty za skałą czarodziej ponownie wykonał gest, rzucając zaklęcie.
Nagrana wiadomość znów popłynęła z kryształu.
„…Proszę Nierobie. Pomóż mi!”
Smok zerwał się na równe łapy. Nie był głupi! Stosowana przez niego filozofia „nażrej się i wyśpij” w dużym stopniu wynikała z doświadczeń z płcią piękną. Smoczyca na hologramie wydawała się jakoś mało autentyczna. Może chodziło o przesadny makijaż na pysku a może o to, ŻE BYŁA TYLKO ZŁOTĄ OZDÓBKĄ!
Wielki jaszczur, śpiący do tej pory na skalnym filarze pośród przepastnej otchłani, zgarnął leżącego krasnoluda w przepaść. Rozległ się krzyk naszego bohatera: „NIEEEE…”
Potężny gad zaczął węszyć za drugim z naszych przyjaciół.
Romuald nie mógł dłużej się ukrywać. Podbiegł do krańca przepaści i rzucił jedno ze spamiętanych zaklęć. Lewitacja zahamowała upadek krasnoluda i pozwoliła posadzić go delikatnie na skalnej półce dziesiątki metrów niżej.
Czarodziej odetchnął i obrócił się by stanąć oko w oko ze smokiem. Cofnął się odruchowo i aż przysiadł rażony cuchnącym, gadzim oddechem.
Szybko pozbierał się jednak i zaczął uciekać szerokim, skalnym korytarzem. Nieszczęśliwie wybrał tak szeroki korytarz, że smok mógł podążyć za nim.
Romuald uciekał przerażony. Zostało mu już tylko ostatnie zaklęcie. Na dodatek takie, które w trzewiach góry mogło okazać się ryzykowne. TRZĘSIENIE ZIEMI, jedno z tych zaklęć, o których zawsze się pamięta a nigdy nie używa. Tym jednak razem nie było innego wyjścia.
Zatrzymał się, obrócił w stronę szarżującego smoka, wycelował w sufit i rzucił zaklęcie.
Stalaktyty posypały się obficie. Zaskoczony gad próbował przed nimi uskakiwać. Bezskutecznie. Skalna włócznia przebiła jego szyję i przyszpiliła do podłogi jaskini. Smok szamotał się, krusząc skały i łamiąc stalagmity. Po chwili znieruchomiał. Tak skończyło się szczęśliwe smocze życie. Wypełniona jedzeniem i spaniem tysiącletnia egzystencja dobiegła końca.
***
Czarodziej podszedł i kopnął w dolną wargę Nieroba. Nic, brak reakcji. Już miał odejść zadowolony z siebie, gdy dotarło do niego, że czegoś tak drobnego gad nie poczułby nawet, gdyby jeszcze żył. Rozejrzał się za jakimś cięższym argumentem, chodząc po rumowisku. W końcu znalazł topór Nagopalcego. Chwycił go obiema rękami i, ciągnąc po ziemi, podszedł do wywalonego smoczego jęzora. Podniósł topór z niemałym wysiłkiem i opuścił gwałtownie na jęzor.
- Yh - stęknął.
Ze strony smoka nie padła żadna odpowiedź.
„Gad zdiagnozowany, nie żyje!" - pomyślał. Był to jego pierwszy smok w życiu. - „Teraz czas, po nagrodę!" - W tym momencie zamarł. Przypomniał sobie, co oznaczało odbieranie nagrody. Pomarkotniał i rozejrzał się po jaskini. Chodził po niej zaglądając do nisz i uchyłków. Starał się kierować węchem i w końcu znalazł miejsce, gdzie jaszczur załatwiał swoje prywatne sprawy. Przed Romualdem piętrzyła się nagroda! Wielkie gówno!
Czarodziej odszedł na tyle daleko, by nie czuć wyraźnie smrodu i usiadł pod skałą. Zastanawiał się jak zlokalizować złoto śmiałków pożartych i przetrawionych przez smoka. Nie wyobrażał sobie, jak w tak dużej kupie znaleźć je, szukając na ślepo. Poszperał w pamięci, chcąc znaleźć pomocne zklęcie. W końcu coś sobie przypomniał: Wykrywanie Metali! Jego zastosowanie wciąż oznaczało grzebanie się w nieczystościach, jednak powinno ono pozwolić dowiedzieć się, w którym miejscu grzebać.
Romuald zagłębił się w medytacji przywołując zaklęcie runa po runie. Trwało to na tyle długo, że dotarł do niego Nagopalcy. Po godzinnym błądzeniu w korytarzach Góry Smogu, krasnolud przytruchtał z powrotem do leża smoka. Zobaczył przyjaciela pogrążonego w rytuale. Nie był to dla niego nowy widok. Uszanował więc spokój czarodzieja i zaczął zwiedzać sąsiednie jaskinie. Nie zajęło dużo czasu nim natknął się na problem, przed którym stanęli. Problem był może gówniany, ale na pewno wielki.
Powrócił do boku przyjaciela, usiadł i czekał aż ten wyjdzie z transu. Doskonale pamiętał jak się umówili. Nagopalcy ryzykował „szrżując" na smoka. Romuald miał zadbać o odzyskanie nagrody.
Cóż, w ich dwuosobowym zespole to czarodziej odpowiadał za finanse.
***
Kiedy wyłonili się z trzewi Góry Smogu nie pachnieli różami, ale mieli zadowolone miny. Udało im się odzyskać sto pięćdziesiąt złotych monet! Znaczyło to, że tylko dwóch spośród pięciu poprzedników było zwykłymi oszustami. Pozostali stawili się grzecznie „na dywaniku" u Nieroba i dorzucili po pięćdziesiąt sztuk złota do wspólnej sakiewki.
Mieli w perspektywie odjazd w stronę wschodzącego słońca. Słońce wschodziło i teraz, jednak plany, na razie, obejmowały tylko kąpiel i późniejsze świętowanie przy wielu kuflach piwa.
Nagopalcy i Romuald mozolnie schodzili ze zbocza, by podjąć wyzwanie trudnych zleceń i łatwego życia.
UWAGA: opowiadanie było wcześniej publikowane na portalu Nowej Fantastyki.
Na obrzeżu miasteczka stała gospoda. Do niej to skierowali kroki nasi bohaterowie. Zastali jednak drzwi zamknięte na głucho i kawałek pergaminu, przybity do nich gwoździem. Napis na pergaminie głosił "Zamknione. Powud: brag kości"
- Brak... gości... - rozszyfrował krasnolud.
- Widziałem kilka zapalonych świateł – pocieszył go czarodziej. - Może ktoś nas przyjmie.
Ruszyli na swych klaczach ulicami miasteczka. Błądzenie nie trwało zbyt długo, bo ulice były tylko trzy. Szybko dotarli pod drzwi kowala.
- Prrr - zatrzymał swojego konia Romuald.
- Stój kobyło! - Warknął krasnolud do swojej klaczki. Nie wymawiał "r", więc tradycyjne sposoby powstrzymania konia nie wchodziły w grę.
Czarodziej zeskoczył na ziemię i kilkukrotnie walnął pięścią w drzwi.
- Dobry kowalu! – Krzyknął. - Goście!
Po chwili oczekiwania drzwi otwarły się gwałtownie.
Stał w nich kowal, w skórzanym fartuchu i z zaczerwienioną twarzą.
- Co tam za lichota!
"Ja ci dam lichota" - wymamrotał do siebie krasnolud chwytając za rękojeść topora. Miał duże umiejętności kowalskie, ale wzrostem ustępował kowalowi o dwie piędzi.
- Witaj kowalu - Czarodziej załagodził rodzący się spór. - Szukamy gościny.
Kowal obrzucił wzrokiem obu podróżnych i ich wierzchowce. Ocenił, że stać ich na zapłatę i wpuścił do środka.
- Gość w dom, Bóg w dom!
Krasnolud był zatwardziałym ateistą, więc puścił mimo uszu napomknięcie o Bogu. Wszedł do izby.
Romuald wiedział, że z bogami nie wolno żartować. Tym razem jednak szukał schronienia na noc, więc zrezygnował z dyskusji o szczegółach.
***
Godzinę później siedzieli z kowalem za stołem zastawionym kuflami i popijali piwo. Kowal był starym kawalerem skupionym na karierze zawodowej, więc oprócz piwa, nic nie mógł gościom zaproponować. Gości jednak nie interesowała strawa, a piwo było jak najbardziej w ich stylu.
Szukali informacji i tutaj ją dostali.
- ...i mamy Smoka Nieroba - perorował kowal. - Wredne bydlę, krowy nam zżera... No, jakby kto miał krowy, bo ja z rękodzieła żyję. Dziś, na przykład miałem dzień... (kowal zamyślił się nie chcąc bluźnić) ...zły dość, ale smok zeżreć może i pół stada, a wtedy mój zły dzień to nic!
- Ten wasz smok Nierób... - zaczął czarodziej.
- Nierob! - poprawił kowal. - Mordercze to imię i, jako w ryj daje pyskiem!
- Jako w ryj daje pyskiem? - zapytał zdziwiony krasnolud.
- To takie lokalne powiedzenie... – zarumienił się kowal.
- A więc ten Nierob, smok z zawodu, daje tym pyskiem w ryj - zaczął czarodziej próbując ogarnąć problem. - Wasz burmistrz nagrodę wyznaczył, żeby bestii się pozbyć?
- Nie momy burmistrza, gościu czarodzieju. My tu momy demokracje! Dowodzi ksiundz i on wom, ewentualnie, nagrodę wypłaci, jak smoka ubijecie.
- Więc propozycja jest? - zagaił Nagopalcy.
- Smoka ubić, propozycja jest - odparl kowal. - Ale co wom ksiundz za to dadzą, to on zdecyduje.
***
Następnego ranka trafili na plebanię. Nim minęło pięć minut targowali się o złocisze.
- Dla takich jak wy zabicie smoka to będzie drobiazg. - Mówił ksiądz z pełnym przekonaniem. Taki był jego zawód: przekonywanie kmiotków. Tym razem nie był do końca pewny, czy przekonuje kmiotków. Krasnolud i czarodziej wydawali się bardziej światowi niż jego typowi słuchacze. Ksiądz miał jednak swoje metody i nie zamierzał z nich rezygnować w obliczu nietypowego odbiorcy.
- Drobiazg, aha - wtrącił krasnolud - Trzydzieści metrów smoczego cielska to faktycznie drobiazg!
Romuald uciszył go gestem ręki.
- Dla nas nie istnieją problemy zbyt duże - powiedział - najwyżej zbyt nisko płatne...
Ksiądz był przygotowany na takie dictum. Wyciągnął z szafki brzęczącą miło, pękatą sakiewkę.
- Pięćdziesiąt złotych monet – powiedział.
- Pięćdziesiąt teraz – Zaczął czarodziej biorąc sakiewkę - i sto pięćdziesiąt po robocie – dokończył.
Ale… – zatchnął się ksiądz – Skąd ja wam wezmę te sto pięćdziesiąt?
- Trzeba będzie coś wymyślić. – Romuald nie uczynił najmniejszego gestu by oddać zaliczkę.
Duchowny zastanowił się. Zmierzył wzrokiem obu kandydatów na smokobójców i pomyślał: „Mały ma wielki topór, ale co to, taki topór na smoka. Inna sprawa czarodziej. Ci potrafią podobno wiele.”
- Dobrze – powiedział – negocjujmy. – Wyciągnął rękę po zwrot sakiewki.
Romuald znowu zignorował propozycję zwrotu złota. Poczuł jednak, że musi pójść na ustępstwa.
- Smok jest, rozumiem, złotolubny? – zapytał.
Ksiądz znał to określenie. Nauce wiadomo było, że smoki dzielą się na gromadzące złoto i te, ceniące sobie po prostu wyżerkę. Wiedziony zawodową uczciwością odpowiedział zgodnie z prawdą:
- Nie bardzo. Raczej chodzi mu o to, żeby się nażreć i wyspać.
To rozwiało wizję czarodzieja o zagarnięciu smoczego łupu jako części zapłaty.
Krasnolud obserwował tę rozmowę jak mecz ping-ponga. Teraz zamyślił się, solidaryzując się z bezradnym chwilowo Romualdem.
I to Nagopalcy znalazł rozwiązanie:
- Powiedzcie, dobrodzieju, byli przed nami już jacyś śmiałkowie?
Duchowny zawahał się przez moment. Nie chciał zniechęcać naszych bohaterów. Z drugiej jednak strony, specjaliści powinni mieć pełną informację przed przystąpieniem do pracy.
- Kilku… - odpowiedział. Widząc uniesione pytająco brwi krasnoluda dodał: - Pięciu.
- Więc mamy nasze brakujące sto pięćdziesiąt złotych monet! – Krasnolud zadowolony uderzył dłonią w stół. To zakończyło negocjacje.
***
Tego ranka gospoda w Grimswald została otwarta. Przez noc do właściciela dotarły pogłoski, że rano może spodziewać się gości. Nasi przyjaciele zawitali tam jednak dopiero koło południa. Ksiądz dobrodziej, widząc, że są naprawdę zdecydowani na walkę ze smokiem, ugościł ich winem mszalnym i chlebem z serem. Kilka godzin rozmawiali o filozofii i żartowali z mieszkańców stolicy, jak to zwykle na prowincji. Ser był naprawdę pyszny.
Oddali konie pod opiekę chłopca stajennego (do tej roli wynajęty został chwilowo miejscowy głupek) i weszli do gospody.
Przywitał ich gwar i wesoła muzyka skwierczącego na ogniu prosiaka. Pół miasteczka zbiegło się by obejrzeć kolejnych chętnych do zabicia smoka.
Przyjaciele usiedli za stołem i chwilę później zamówili piwo. Gospodarz odbiegł, by im je podać. Pomiędzy przyjęciem zamówienia, a podawaniem wybiegł tylnymi drzwiami z gospody, odebrał konie od głupka i pokazał mu jak ma je nakarmić.
Kiedy wrócił z piwem był zdumiony, że nie słyszy narzekań na ospałą obsługę.
Czarodziej podziękował za podane piwo. Krasnolud skinął głową.
Pogrążyli się w cichej rozmowie.
- No to mamy pierwsze zlecenie od dawna – mówił Romuald.
- Dosyć paskudne…
- Mówisz o zabiciu smoka czy późniejszym babraniu się w jego gównie?
Krasnolud zignorował ironię.
- Masz jakiś pomysł? – zapytał.
W tym momencie do ich stołu podeszła dziewczyna.
- Chcecie się panowie zabawić?
Miała piękny, lekko zachrypnięty głos. W tym momencie czarodziej miał już pomysł.
- Pójdziesz ze mną na górę? – zapytał
- Co pan, panie czarodziej! – odepchnęła go lekko, z wyraźnym oburzeniem. – Goście z tamtego stolika chcieli tylko bym was zaprosiła do gry w karty…
Czarodziej zerknął na stolik pod ścianą. Siedziało przy nim dwóch miejscowych, którzy uśmiechali się szeroko..
- Mój przyjaciel zajmie się nimi, a ty pójdziesz ze mną na górę! – Romuald wstał i szybko, zanim dostanie w twarz, nachylił się do ucha dziewczyny i coś chwilę szeptał.
Ta obróciła się, dygnęła przed nim z chichotem:
- Oczywiście, panie czarodzieju!
Był to chichot typowy dla początkujących gwiazd filmowych. Film współcześnie jednak nie istniał, musiała więc radzić sobie jak umiała z czarodziejami tych czasów.
- Nagi! Pograsz z panami o złoto! My idziemy na górę!
Krasnolud powiedział coś do siebie i ruszył w stronę sprytnych karciarzy. Piwo, kobiety i hazard! To był sposób na zaliczkę za smoka! On jednak nie zamierzał przegrywać.
***
Godzinę później czarodziej wyłonił się wraz z dziewczyną z pokoju na górze. Ona chichotała zadowolona, Romuald wyglądał na zmęczonego. Odprowadził ją do drzwi gospody, pomachał czule i wrócił do krasnoluda.
- Nagi, graj dalej, ale jak wrócisz do pokoju nie budź mnie pod żadnym pozorem!
Krasnolud zdążył już ugrać trzy złote monety. Wątpił, by jego partnerzy od kart mieli dużo więcej.
Teraz spojrzał na czarodzieja i wyrecytował:
- Romek śpij, jutro damy smoku w ryj!
Czarodziej zamrugał trochę nieprzytomnie. Powinien poprawić krasnoluda, że nie mówi się „smoku” tylko „smokowi”, ale naprawdę nie miał siły. Odszedł do wynajętego pokoju lekko powłócząc nogami. Spać!
Nagopalcy powrócił do gry. Spojrzał w karty i powiedział:
- Kareta asów, nie dożyjesz lepszych czasów!
Pół godziny później było już po grze. Miejscowi nie mieli więcej pieniędzy. Nie było o co grać.
Nagi zamknął wieczór bilansem plus czterech złotych monet …i kilka miedziaków.
Kiedy poszedł na górę zastał czarodzieja rozwalonego na łóżku i śpiącego snem sprawiedliwego.
Położył się więc pokornie na podłodze i też zasnął. W młodości, kiedy jeszcze pracował w kopalni swego wuja, przyzwyczaił się do spania na kamieniu. Ach, ten wuj… ten wuj… - myślał zasypiając.
***
Następnego ranka nie wyruszyli w drogę od razu. Tak naprawdę rankiem w ogóle nie wyruszyli, bo czarodziej spał do południa.
Krasnolud, w tym czasie zszedł na dół i zjadł obfite śniadanie.
Gospoda była pusta, jednak właściciel czekał już na gości.
Nagopalcy zamówił więc piwo. Później drugie. Pogadał z miejscowym głupkiem, który tym razem wycierał stoły i mył podłogę. Kiedy mu się pomyliło zaczynał myć stoły i wycierać podłogę. Różnicy większej to nie robiło. Jedno i drugie pozostawało tak samo brudne.
Kiedy Romuald w końcu opuścił pokój, zastał Nagiego nieźle wstawionego. Zniósł ten widok mężnie i powiedział:
- Nagi! Powoli zbieramy się do drogi! Weź się ogarnij!
Czarodziej też nie wyglądał szczególnie świeżo, jednak twardo dodał:
- Potrzebuję dwie godziny na przygotowanie zaklęć. W tym czasie masz być jak nowo narodzony!
Krasnolud sklął go pod nosem, ale skinął głową.
Mag, nieco chwiejnie, wrócił na górę i zatrzasnął za sobą drzwi.
„Ta dziewka to naprawdę musiał być sam ogień!” – Pomyślał Nagopalcy i zamówił kolejne piwo. To piwo zamierzał jednak sączyć przez najbliższe dwie godziny. Wiedział, że w tym czasie wytrzeźwieje. Metabolizm krasnoludów był legendarny.
***
Trzy godziny później zbierali się do drogi. Konie były wypoczęte. Miały też jakiś niejasny optymizm w oczach. Być może głupek coś im wcześnie powiedział.
Mniej więcej to samo powiedział naszym przyjaciołom właściciel gospody:
- Konie zostawcie lepiej tutaj. Droga jest nieprzejezdna i szkapiny nie dadzą rady.
Klacze naszych przyjaciół były wniebowzięte. Ruszać na smoka to żadna przyjemność dla wierzchowca.
- Za złocisza dam wam przewodnika – dodał gospodarz.
Wciąż mieścili się w budżecie. To co wczoraj krasnolud wygrał w karty starczało i na pokój i na śniadanie popijane piwem. Także na wizytę sympatycznej dziewczyny u czarodzieja.
Kolejna złota moneta wylądowała w kieszeni właściciela gospody. Ten na chwilę odszedł i wrócił prowadząc miejscowego głupka.
- To jest Gustaw. Będzie waszym przewodnikiem.
- Gud Staf! – Potwierdził głupek lekko bełkotliwie i posłał naszym przyjaciołom szczerbaty uśmiech. Ci spojrzeli na przewodnika, później na siebie nawzajem. Krasnolud wzruszył w końcu ramionami. Cóż, głupek był najwyraźniej człowiekiem wielu talentów.
***
Brnęli w stronę jaskini już przynajmniej dwie godziny. Przynajmniej mieli nadzieję, że celem marszu jest siedziba smoka. Gustaw prowadził ich wąskimi dróżkami, przez sterty kamieni, przedzierając się przez kosodrzewinę. Raz pod górę, innym razem w dół zbocza. Najwyraźniej znał doskonale teren i wszystkie jego niedogodności. Został sowicie opłacony, więc starał się przeprowadzić ich przez wszystkie. W pewnym momencie dotarli do piargów. Przewodnik obrócił się do nich, uśmiechnął szeroko i… poprowadził naokoło rumowiska. Wtedy czarodziej także poczuł, że może mu ufać.
- Powiedz Gustaw, czym się zajmujesz, gdy gospoda nie ma gości? – Zagadnął konwersacyjnie.
Głupek zatrzymał się i wyjął z kieszeni suszony listek. Włożył go do ust i zaczął żuć. Przewrócił oczami z rozkoszy.
- Gud Staff! – wyjaśnił i, sięgnąwszy znów do kieszeni, wyciągnął do naszych przyjaciół dłoń z malutką paczuszką.
Krasnolud powąchał wstrzemięźliwie i mruknął:
- Ja dziękuję. Jestem w pracy.
Czarodziej wziął paczuszkę, także powąchał i zapytał:
- A ja poproszę… ile?
Gustaw pokazał trzy palce. Mag wręczył mu trzy centymy i uśmiechnął się.
Głupek pokręcił głową jakby niezadowolony.
Romuald westchnął i dołożył miedziaki do sumy trzydziestu centymów. Schował paczuszkę do woreczka z ziołami, zapisując na niej: „paczuszka gud stafu, żuć chwilę”.
Po dokonaniu tej wymiany handlowej wrócili na szlak.
Zmierzchało się już, gdy dotarli do niewielkiej skalnej szczeliny. Przewodnik wskazał na nią i powiedział:
- y – y ..
Mogło to znaczyć „iść, iść” albo cokolwiek innego.
- My iść, ty zostać? – zapytał czarodziej
- y – y! – Potwierdził głupek kiwając głową.
- Ty, patrz… - krasnolud zwrócił się do Romualda. – Niby głupek, a wie co dla niego dobre.
Dotychczasowy przewodnik zainkasował kilka miedziaków napiwku i ruszył w drogę powrotną. Tym razem wydawał się znajdować łatwiejsze ścieżki. Wyglądało na to, że przed zmrokiem dotrze do domu.
Nasi przyjaciele obejrzeli wejście do wnętrza góry.
- To co? Rozbijamy obóz na noc? Już się zmierzcha. – Krasnolud zawsze był gotowy opóźniać nieuniknione.
Czarodziej obrzucił go wzrokiem.
- Nie ma potrzeby – odpowiedział. – Pod ziemią zawsze jest ciemno. Czy noc, czy dzień.
Nagopalcy dobrze o tym wiedział. Za młodu często pracował w kopalni wuja po kilkanaście godzin nie wiedząc o tym nawet. Nikt spośród młodych krasnoludów, nie miał zegarka. Teraz, oczywiście, zegarek już miał. Tyle, że zepsuty. Wyczerpała się magiczna moc, która go napędzała a kupić nowego kryształu zasilania nigdy nie było okazji.
Czarodziej, widząc jak Nagi bezradnie spogląda na swój zegarek pokręcił krytycznie głową i powiedział:
- Kup sobie w końcu normalny, nakręcany zegarek.
- A co, jak zapomnę go nakręcić?
- Mnie zapytasz, która jest godzina, nastawisz i nakręcisz!
Weszli w trzewia góry. Skalna szczelina rozwijała się w długi, ciemny korytarz. Czarodziej rzucił proste zaklęcie i nad ich głowami zaczęła lewitować świetlista kula. Oświetlała niewiele, ale dawała ogólne pojęcie o tym, o co można by się potknąć za chwilę.
W końcu dotarli do większej jaskiniowej komnaty. Po jej środku widniała głeboka dziura, której dno, niewiadomo jak odległe, niknęło w mroku. Poza tym z komnaty prowadziły trzy wyjścia. Jedno pięło się ku górze, drugie prowadziło płasko. Trzecie zdawało się zagłębiać niżej.
Romuald zarządził postój.
- Zjedz jakąś kanapkę, ja w tym czasie zastanowię się którędy ruszymy.
Krasnolud sięgnął po bukłak z piwem, w który przezornie zaopatrzył się w gospodzie. Wypił „jedną kanapkę” i zaczął przyglądać się dziurze na środku podłogi. Po chwili znalazł jakiś kamyk i wrzucił go do niej. Chwilę nasłuchiwał nim kamyk uderzył w dno. Z głębi rozległy się popiskiwania.
- Są tu szczury – wyszeptał do czarodzieja.
- Bądź bardziej ostrożny! – strofował go czarodziej. – Mogłeś obudzić pradawne zło!
- Ano, szczury to nic dobrego – zgodził się Nagopalcy. – Jednak to tylko szczury.
Romuald coś odburknął i dalej zastanawiał się, którą drogę wybrać. W końcu zdecydował się na tunel środkowy. Ten, który nie wznosił się ani nie opadał w dół. Zgodnie ruszyli tym tunelem.
Po jakimś czasie błądzenia wyszli na skalną półkę nad przepaścią. Setki metrów niżej płynęła rzeka lawy. Byli w kraterze wulkanu. Spojrzeli w górę. Przez otwór na samym szczycie krateru widać było gwiaździste niebo. Nagle coś przesłoniło grupkę gwiazd. Rozpoznali kształt smoczego ogona. Gdzieś tam, dużo wyżej, na większej skalnej półce drzemał smok, leniwie ruszając ogonem.
- No to powrotem do rozwidlenia – mruknął krasnolud. – Trochę pobłądziliśmy.
- Nie pobłądziliśmy, tylko mieliśmy okazję obejrzeć niebezpieczeństwo z bezpiecznej odległości.
Romek nie lubił przyznawać się do błędu.
Mozolnie wracali do jaskini, gdzie Nagopalcy próbował obudzić pradawne zło.
Kiedy dotarli już do rozstajów krasnolud rzucił w dół studni kawałki chleba i z dumą słuchał jak głębinowe szczury biją się o nie. To na pewno były szczury a nie jakieś „pradawne zło”.
Tym razem ruszyli tunelem wznoszącym się ku górze. Ten doprowadził ich w końcu do dużej, skalnej półki, na której drzemał smok.
Krasnolud wyjrzał na chwilę ze skalnego przejścia i, chowając się z powrotem powiedział:
- O w mordę jeża! …to znaczy: jako w ryj daje pyskiem!
Smok drzemał spokojnie. Wyglądało na to, że śniły mu się stada baranów lub krów, bo co kilka chwil oblizywał pysk.
Romuald chwycił krasnoluda za ramię.
- Wiesz, jaki jest plan?
- Nie bardzo…
- Słuchaj więc.
Czarodziej wyjaśnił w kilku słowach. Wyjął zza pazuchy kryształ przygotowany w gospodzie podczas wizyty dziewki. Był to ruben, szeroko stosowany do zapisu dźwięku i obrazu. Związane z nim zaklęcia były bardzo wyczerpujące, jednak czasami to się opłacało.
- Zostawisz tu topór – wyjaśniał Romuald. – Nie ma sensu niepokoić gada orężem.
Nagopalcy zdjął topór z pleców i tęsknie na niego spojrzał. Dobrze wiedział, że ta zabawka nic nie wskóra przeciw smokowi. Bez niej jednak czuł się jak nagi.
Romuald przymocował kryształ do hełmu krasnoluda. Przykleił go taśmą przezroczystą tuż nad nosalem.
Nagi poddał się tym zabiegom. Przy okazji, wiedziony instynktem, powiedział:
- Teraz zaryzykuję, ale jak trzeba będzie grzebać się w smoczym gównie nastąpi twoja pora?
- Zgoda! – Czarodziej chciał pozbyć się smoka. Nie myślał jeszcze o tym, co stanie się później.
Niższy z przyjaciół wkroczył na środek jaskini pojękując „beep, beep”. Szedł sztywnym krokiem jak marionetka... Smok obudził się i jednym okiem obserwował to dziwowisko. Krasnolud zatrzymał się, powiedział „beep, beep” i zamarł w oczekiwaniu.
Schowany za skałą czarodziej wykonał oszczędny gest ręką. Z kryształu przymocowanego nad nosalem hełmu wydobył się stożkowaty promień światła. Był to hologram. W powietrzu unosił się wizerunek młodej, atrakcyjnej smoczycy.
Smoczyca była złota i wyraźnie przypominała ornament z pierścienia Romualda.
W tym momencie do hologramu dołączył głos:
- Pojmał mnie zły satrapa. Jestem więziona w podziemiach zamku w Świebiedzi. Proszę Nierobie. Pomóź mi!
Smok wyciągnął pazurzastą łapę i dotknął krasnoluda, który posłusznie się przewrócił.
Ukryty za skałą czarodziej ponownie wykonał gest, rzucając zaklęcie.
Nagrana wiadomość znów popłynęła z kryształu.
„…Proszę Nierobie. Pomóż mi!”
Smok zerwał się na równe łapy. Nie był głupi! Stosowana przez niego filozofia „nażrej się i wyśpij” w dużym stopniu wynikała z doświadczeń z płcią piękną. Smoczyca na hologramie wydawała się jakoś mało autentyczna. Może chodziło o przesadny makijaż na pysku a może o to, ŻE BYŁA TYLKO ZŁOTĄ OZDÓBKĄ!
Wielki jaszczur, śpiący do tej pory na skalnym filarze pośród przepastnej otchłani, zgarnął leżącego krasnoluda w przepaść. Rozległ się krzyk naszego bohatera: „NIEEEE…”
Potężny gad zaczął węszyć za drugim z naszych przyjaciół.
Romuald nie mógł dłużej się ukrywać. Podbiegł do krańca przepaści i rzucił jedno ze spamiętanych zaklęć. Lewitacja zahamowała upadek krasnoluda i pozwoliła posadzić go delikatnie na skalnej półce dziesiątki metrów niżej.
Czarodziej odetchnął i obrócił się by stanąć oko w oko ze smokiem. Cofnął się odruchowo i aż przysiadł rażony cuchnącym, gadzim oddechem.
Szybko pozbierał się jednak i zaczął uciekać szerokim, skalnym korytarzem. Nieszczęśliwie wybrał tak szeroki korytarz, że smok mógł podążyć za nim.
Romuald uciekał przerażony. Zostało mu już tylko ostatnie zaklęcie. Na dodatek takie, które w trzewiach góry mogło okazać się ryzykowne. TRZĘSIENIE ZIEMI, jedno z tych zaklęć, o których zawsze się pamięta a nigdy nie używa. Tym jednak razem nie było innego wyjścia.
Zatrzymał się, obrócił w stronę szarżującego smoka, wycelował w sufit i rzucił zaklęcie.
Stalaktyty posypały się obficie. Zaskoczony gad próbował przed nimi uskakiwać. Bezskutecznie. Skalna włócznia przebiła jego szyję i przyszpiliła do podłogi jaskini. Smok szamotał się, krusząc skały i łamiąc stalagmity. Po chwili znieruchomiał. Tak skończyło się szczęśliwe smocze życie. Wypełniona jedzeniem i spaniem tysiącletnia egzystencja dobiegła końca.
***
Czarodziej podszedł i kopnął w dolną wargę Nieroba. Nic, brak reakcji. Już miał odejść zadowolony z siebie, gdy dotarło do niego, że czegoś tak drobnego gad nie poczułby nawet, gdyby jeszcze żył. Rozejrzał się za jakimś cięższym argumentem, chodząc po rumowisku. W końcu znalazł topór Nagopalcego. Chwycił go obiema rękami i, ciągnąc po ziemi, podszedł do wywalonego smoczego jęzora. Podniósł topór z niemałym wysiłkiem i opuścił gwałtownie na jęzor.
- Yh - stęknął.
Ze strony smoka nie padła żadna odpowiedź.
„Gad zdiagnozowany, nie żyje!" - pomyślał. Był to jego pierwszy smok w życiu. - „Teraz czas, po nagrodę!" - W tym momencie zamarł. Przypomniał sobie, co oznaczało odbieranie nagrody. Pomarkotniał i rozejrzał się po jaskini. Chodził po niej zaglądając do nisz i uchyłków. Starał się kierować węchem i w końcu znalazł miejsce, gdzie jaszczur załatwiał swoje prywatne sprawy. Przed Romualdem piętrzyła się nagroda! Wielkie gówno!
Czarodziej odszedł na tyle daleko, by nie czuć wyraźnie smrodu i usiadł pod skałą. Zastanawiał się jak zlokalizować złoto śmiałków pożartych i przetrawionych przez smoka. Nie wyobrażał sobie, jak w tak dużej kupie znaleźć je, szukając na ślepo. Poszperał w pamięci, chcąc znaleźć pomocne zklęcie. W końcu coś sobie przypomniał: Wykrywanie Metali! Jego zastosowanie wciąż oznaczało grzebanie się w nieczystościach, jednak powinno ono pozwolić dowiedzieć się, w którym miejscu grzebać.
Romuald zagłębił się w medytacji przywołując zaklęcie runa po runie. Trwało to na tyle długo, że dotarł do niego Nagopalcy. Po godzinnym błądzeniu w korytarzach Góry Smogu, krasnolud przytruchtał z powrotem do leża smoka. Zobaczył przyjaciela pogrążonego w rytuale. Nie był to dla niego nowy widok. Uszanował więc spokój czarodzieja i zaczął zwiedzać sąsiednie jaskinie. Nie zajęło dużo czasu nim natknął się na problem, przed którym stanęli. Problem był może gówniany, ale na pewno wielki.
Powrócił do boku przyjaciela, usiadł i czekał aż ten wyjdzie z transu. Doskonale pamiętał jak się umówili. Nagopalcy ryzykował „szrżując" na smoka. Romuald miał zadbać o odzyskanie nagrody.
Cóż, w ich dwuosobowym zespole to czarodziej odpowiadał za finanse.
***
Kiedy wyłonili się z trzewi Góry Smogu nie pachnieli różami, ale mieli zadowolone miny. Udało im się odzyskać sto pięćdziesiąt złotych monet! Znaczyło to, że tylko dwóch spośród pięciu poprzedników było zwykłymi oszustami. Pozostali stawili się grzecznie „na dywaniku" u Nieroba i dorzucili po pięćdziesiąt sztuk złota do wspólnej sakiewki.
Mieli w perspektywie odjazd w stronę wschodzącego słońca. Słońce wschodziło i teraz, jednak plany, na razie, obejmowały tylko kąpiel i późniejsze świętowanie przy wielu kuflach piwa.
Nagopalcy i Romuald mozolnie schodzili ze zbocza, by podjąć wyzwanie trudnych zleceń i łatwego życia.
UWAGA: opowiadanie było wcześniej publikowane na portalu Nowej Fantastyki.
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
To czego chcesz od nas? :PUWAGA: opowiadanie było wcześniej publikowane na portalu Nowej Fantastyki.
A tak w ogóle - odsyłam do Łowiska. Nie będzie komentarzy, dopóki się nie przywitasz. Delikatnie rzecz ujmując: to straszne chamstwo przychodzić i nie powiedzieć nawet "cześć".
So many wankers - so little time...
-
- Sepulka
- Posty: 21
- Rejestracja: śr, 19 sty 2011 18:37
Bardzo przepraszam
Bardzo przepraszam, nie jestem jeszcze zorientowany na forum. Muszę przyznać, że zarzut chamstwa na przywitanie zrobił na mnie wrażenie ;)
Dziękuję za linka do "Łowiska", już idę sprawdzić co to za miejsce.
Dziękuję za linka do "Łowiska", już idę sprawdzić co to za miejsce.
-
- Fargi
- Posty: 312
- Rejestracja: wt, 12 gru 2006 01:49
- Płeć: Mężczyzna
Re: Smokobójcy - fantasy "na luzie"
Od razu powiem, że moja metoda walki ze słowem polega na wyśmiewaniu treści. Co ja będę krył – lubię, kiedy scena z założenia poważna budzi chichot. Ja z tego chichotu czynię rechot, przynajmniej mój własny. I bywam wyjątkowo zjadliwy, kiedy dostrzegam niedoróbki fabuły czy błędy logiczne. Tylko po co ja to piszę...?
Tak na logikę, to skoro mamy miasteczko z kościołem w środku (a jaka to religia?), to zazwyczaj ulice są cztery. Ale w fantasy mogą być trzy. Wystarczy, aby dwóch durniów musiało pomiędzy nimi błądzić.
Zapamiętajmy, że krasnolud nie wymawia "r". To jest bardzo ważna informacja, kluczowa dla całego tekstu.
Ciekawe, kto i w jaki sposób poinformował właściciela gospody o gościach. I którego ranka to się działo? Tego, czyli...? Może tego, kiedy tych dwóch molestowało księdza o pieniądze? Czyli pogłoski rozniósł kowal. A nie mógł tak po prostu od razu zaprowadzić obu panów do karczmarza jeszcze pierwszej nocy?
A z drugiej strony – od kiedy gospoda to hotel?
Ej, a "trzęsienie ziemi" nie miało być ostatnim zaklęciem?
O czym to było, nietrudno zgadnąć. Po co to napisano, strach pytać.
Tekst jest nudny, stylistycznie koszmarny i żywy jak tow. Lenin w moskiewskim mauzoleum. Z założenia całość miała być zabawna, choć obawiam się, że autor zakładał inny rodzaj śmiechu niż ten, który może towarzyszyć czytelnikowi.
Dopracowania wymaga (gdyby przyszło komu do głowy ratować tego potworka): stylistyka, pomysł na bohaterów, realia, logika, kompozycja i fabuła. Kolejność dowolna. Amen.
Dlaczego te ćmy nie pasują? Bo zmieniłeś perspektywę. Najpierw patrzyłeś z góry, kołysząc się jak jastrząb na nieboskłonie (raczej nietoperz), a nagle zaserwowałeś sceny z życia owadów. Nie, tego się nie dało zobaczyć z tej wysokości. Gdyby chociaż jeszcze był dzień...trocko pisze:Dotarli do Grimswald jakoś wieczorem. Niewielkie miasteczko położone u stóp Góry Smogu wyglądało malowniczo. Grupa budynków, stała zgromadzona wokół centralnie położonego kościoła. Kilka świateł zapaliło się już w oknach przyciągając ćmy.
I dupa – w tym miejscu zaliczyłem pierwszy rechot. Zestawienie psa i owego "kogoś" od razu budzi skojarzenie, że jeden pies szczekał tak po prostu w przestrzeń, a drugi (druga – trzymając się konserwatywno-patriarchalnego modelu rodziny) szczekał na męża, co tylko połowę wypłaty doniósł do domu (ciekawe czemu, może zgubił?). Zacznij od wyeliminowania słowa "inny", potem nazwij ktosia żoną (bo mąż mimo wszystko sygnalizuje wyraźny kod kulturowy), a w końcu zastanów się, czy żona i pies konieczne muszą występować w tym zdaniu obok siebie. Przecież wiadomo, czym różni się żona od psa. Pies na obcego warczy, a do swojego się łasi, a żona – na odwrót.trocko pisze:Jakiś pies szczekał, ktoś inny darł się na męża, który wrócił z połową wypłaty.
Nie mam pojęcia, o jakich uprzedzeniach rasowych piszesz.trocko pisze:Po prostu malownicze zadupie. Jednak było to zadupie z poważnym problemem. Ten właśnie problem przybyli tu rozwiązać krasnolud Nagopalcy i czarnoksiężnik Romuald (bez uprzedzeń rasowych).
Jeszcze się nie spotkałem z takim zwyczajem. Pisać, że zamknięte, a ktoś zaraz wróci, bo tylko do kibla poszedł albo zajarać albo "remanęt", to rozumiem. Ale jak ktoś zamknął interes, to po cholerę o tym pisać? I komu?trocko pisze:Na obrzeżu miasteczka stała gospoda. Do niej to skierowali kroki nasi bohaterowie. Zastali jednak drzwi zamknięte na głucho i kawałek pergaminu, przybity do nich gwoździem. Napis na pergaminie głosił "Zamknione. Powud: brag kości"
- Brak... gości... - rozszyfrował krasnolud.
- Widziałem kilka zapalonych świateł – pocieszył go czarodziej. - Może ktoś nas przyjmie.
Każdy na swojej czy zamienili się wierzchowcami, a Tobie chodziło wyłącznie o to, że nie ukradli koni bankrutowi-karczmarzowi?trocko pisze:Ruszyli na swych klaczach ulicami miasteczka. Błądzenie nie trwało zbyt długo, bo ulice były tylko trzy. Szybko dotarli pod drzwi kowala.
Tak na logikę, to skoro mamy miasteczko z kościołem w środku (a jaka to religia?), to zazwyczaj ulice są cztery. Ale w fantasy mogą być trzy. Wystarczy, aby dwóch durniów musiało pomiędzy nimi błądzić.
Myślałem, że koniem dosiadanym wierzchem "steruje się" za pomocą ruchu nóg, ściągania lejców i temu podobnych czynności. Ale nie znam się na koniach, więc nie będę protestował.trocko pisze:- Prrr - zatrzymał swojego konia Romuald.
- Stój kobyło! - Warknął krasnolud do swojej klaczki. Nie wymawiał "r", więc tradycyjne sposoby powstrzymania konia nie wchodziły w grę.
Zapamiętajmy, że krasnolud nie wymawia "r". To jest bardzo ważna informacja, kluczowa dla całego tekstu.
Hm, gdyby trzymał w ręku młot, pomyślałbym, że uwaga o umiejętnościach kowalskich to wstęp do zaproszenia do swego rodzaju turnieju zawodowo-branżowego. Chyba mu się z umiejętnościami drwala pomyliło.trocko pisze:Czarodziej zeskoczył na ziemię i kilkukrotnie walnął pięścią w drzwi.
- Dobry kowalu! – Krzyknął. - Goście!
Po chwili oczekiwania drzwi otwarły się gwałtownie.
Stał w nich kowal, w skórzanym fartuchu i z zaczerwienioną twarzą.
- Co tam za lichota!
"Ja ci dam lichota" - wymamrotał do siebie krasnolud chwytając za rękojeść topora. Miał duże umiejętności kowalskie, ale wzrostem ustępował kowalowi o dwie piędzi.
A zatem to nieprawda, że gospoda jest zamknięta. Działa nadal, ale pod przykrywką kuźni. Kuźnia tymczasem działa pod szyldem kwiaciarni, a mąka jest w pudełku po cukrze z napisem "sól".trocko pisze:- Witaj kowalu - Czarodziej załagodził rodzący się spór. - Szukamy gościny.
Kowal obrzucił wzrokiem obu podróżnych i ich wierzchowce. Ocenił, że stać ich na zapłatę i wpuścił do środka.
- Gość w dom, Bóg w dom!
Z reguły zatwardziałemu ateiście jest obojętne, kto i jakiego boga/Boga przyzywa.trocko pisze:Krasnolud był zatwardziałym ateistą, więc puścił mimo uszu napomknięcie o Bogu. Wszedł do izby.
Ten dla odmiany ma nie tylko zacięcie teologiczne, ale też potrafi odróżnić na słuch duże "B" od małego "b". Zuch chłopak!trocko pisze:Romuald wiedział, że z bogami nie wolno żartować. Tym razem jednak szukał schronienia na noc, więc zrezygnował z dyskusji o szczegółach.
A te kufle to im nie przeszkadzały? Przecież nie mieli gdzie postawić puszek z piwem.trocko pisze:Godzinę później siedzieli z kowalem za stołem zastawionym kuflami i popijali piwo.
Miał profil na goldenline i na linkedin, a od roku piastował stanowisko prezesa Klubu Kowalo-karczmarzy "Ciężka łapa, twardy łeb".trocko pisze:Kowal był starym kawalerem skupionym na karierze zawodowej,
Kolorem pasowało pod złote zapinki, którymi Romek ściągał włosy. Takie to były stylowe chłopaki!trocko pisze:więc oprócz piwa, nic nie mógł gościom zaproponować. Gości jednak nie interesowała strawa, a piwo było jak najbardziej w ich stylu.
Zapewne coś w rodzaju sensu życia, poszukiwania straconego czasu czy raju utraconego albo chociaż kodu źródłowego Windows Vista.trocko pisze:Szukali informacji i tutaj ją dostali.
Czyli co z tego wynika? Że albo smok, albo kowal, mają wahania nastroju?trocko pisze:- ...i mamy Smoka Nieroba - perorował kowal. - Wredne bydlę, krowy nam zżera... No, jakby kto miał krowy, bo ja z rękodzieła żyję. Dziś, na przykład miałem dzień... (kowal zamyślił się nie chcąc bluźnić) ...zły dość, ale smok zeżreć może i pół stada, a wtedy mój zły dzień to nic!
A podobno krasnolud "r" nie wymawia. Jak to nie warto wierzyć narratorom.trocko pisze:- Ten wasz smok Nierób... - zaczął czarodziej.
- Nierob! - poprawił kowal. - Mordercze to imię i, jako w ryj daje pyskiem!
- Jako w ryj daje pyskiem? - zapytał zdziwiony krasnolud.
A temu co? Do tej pory operował względnie zrozumiałą polszczyzną, a tu nagle na stylizację mu się zabrało? Może wypił za dużo?trocko pisze:- To takie lokalne powiedzenie... – zarumienił się kowal.
- A więc ten Nierob, smok z zawodu, daje tym pyskiem w ryj - zaczął czarodziej próbując ogarnąć problem. - Wasz burmistrz nagrodę wyznaczył, żeby bestii się pozbyć?
- Nie momy burmistrza, gościu czarodzieju. My tu momy demokracje! Dowodzi ksiundz i on wom, ewentualnie, nagrodę wypłaci, jak smoka ubijecie.
Raczej plopozycja albo płopozycja, skoro to kłasnolud mówi.trocko pisze:- Więc propozycja jest? - zagaił Nagopalcy.
Nie, proszę pana. To jest dopiero pół propozycji. Skoro zobowiązanie ma być odpłatne, to brak świadczenia wzajemnego. No, chyba że oni pod tytułem darmym...trocko pisze:- Smoka ubić, propozycja jest - odparl kowal. - Ale co wom ksiundz za to dadzą, to on zdecyduje.
A nie mówiłem?trocko pisze:Następnego ranka trafili na plebanię. Nim minęło pięć minut targowali się o złocisze.
I oto powód, dlaczego chrystianizacja ludów odległych kulturowo jest z góry skazana na klęskę. Kiepska kadra misjonarska.trocko pisze:- Dla takich jak wy zabicie smoka to będzie drobiazg. - Mówił ksiądz z pełnym przekonaniem. Taki był jego zawód: przekonywanie kmiotków. Tym razem nie był do końca pewny, czy przekonuje kmiotków. Krasnolud i czarodziej wydawali się bardziej światowi niż jego typowi słuchacze. Ksiądz miał jednak swoje metody i nie zamierzał z nich rezygnować w obliczu nietypowego odbiorcy.
Kułwa – zaklął pod nosem. – Znowu mój ostły topół złobi się tępy.trocko pisze:- Drobiazg, aha - wtrącił krasnolud - Trzydzieści metrów smoczego cielska to faktycznie drobiazg!
Kłóć się, targuj, wyśmiej ich, zażądaj kosztorysu! Przecież to nie są towarzysze z NKWD, można z nimi negocjować.trocko pisze:Romuald uciszył go gestem ręki.
- Dla nas nie istnieją problemy zbyt duże - powiedział - najwyżej zbyt nisko płatne...
Ksiądz był przygotowany na takie dictum. Wyciągnął z szafki brzęczącą miło, pękatą sakiewkę.
- Pięćdziesiąt złotych monet – powiedział.
- Pięćdziesiąt teraz – Zaczął czarodziej biorąc sakiewkę - i sto pięćdziesiąt po robocie – dokończył.
Ale… – zatchnął się ksiądz – Skąd ja wam wezmę te sto pięćdziesiąt?
I co z tego wynika? Wynajmie tylko jednego pajaca?trocko pisze:- Trzeba będzie coś wymyślić. – Romuald nie uczynił najmniejszego gestu by oddać zaliczkę.
Duchowny zastanowił się. Zmierzył wzrokiem obu kandydatów na smokobójców i pomyślał: „Mały ma wielki topór, ale co to, taki topór na smoka. Inna sprawa czarodziej. Ci potrafią podobno wiele.”
Co za napięcie...trocko pisze:- Dobrze – powiedział – negocjujmy. – Wyciągnął rękę po zwrot sakiewki.
Romuald znowu zignorował propozycję zwrotu złota. Poczuł jednak, że musi pójść na ustępstwa.
Z czego należy wnosić, że Romek będzie naciskał na 200 złotych.trocko pisze:- Smok jest, rozumiem, złotolubny? – zapytał.
Ksiądz znał to określenie. Nauce wiadomo było, że smoki dzielą się na gromadzące złoto i te, ceniące sobie po prostu wyżerkę. Wiedziony zawodową uczciwością odpowiedział zgodnie z prawdą:
- Nie bardzo. Raczej chodzi mu o to, żeby się nażreć i wyspać.
To rozwiało wizję czarodzieja o zagarnięciu smoczego łupu jako części zapłaty.
Obracał głową na prawo i lewo?trocko pisze:Krasnolud obserwował tę rozmowę jak mecz ping-ponga.
Myślenie nie jest mocną stroną obu tych panów.trocko pisze:Teraz zamyślił się, solidaryzując się z bezradnym chwilowo Romualdem.
"Dobłodzieju" – tak brzmi poprawna forma w wykonaniu kłasnoluda.trocko pisze:I to Nagopalcy znalazł rozwiązanie:
- Powiedzcie, dobrodzieju, byli przed nami już jacyś śmiałkowie?
Odnoszę wrażenie, że zdaniem autora można tu dostrzec ciąg logiczny. Szukajcie, a znajdziecie!trocko pisze:Duchowny zawahał się przez moment. Nie chciał zniechęcać naszych bohaterów. Z drugiej jednak strony, specjaliści powinni mieć pełną informację przed przystąpieniem do pracy.
- Kilku… - odpowiedział. Widząc uniesione pytająco brwi krasnoluda dodał: - Pięciu.
- Więc mamy nasze brakujące sto pięćdziesiąt złotych monet! – Krasnolud zadowolony uderzył dłonią w stół. To zakończyło negocjacje.
Otworzniono. Powut: som goździe.trocko pisze:Tego ranka gospoda w Grimswald została otwarta. Przez noc do właściciela dotarły pogłoski, że rano może spodziewać się gości.
Ciekawe, kto i w jaki sposób poinformował właściciela gospody o gościach. I którego ranka to się działo? Tego, czyli...? Może tego, kiedy tych dwóch molestowało księdza o pieniądze? Czyli pogłoski rozniósł kowal. A nie mógł tak po prostu od razu zaprowadzić obu panów do karczmarza jeszcze pierwszej nocy?
A z drugiej strony – od kiedy gospoda to hotel?
Jeszcze brakowało im ogórków i mleka, a sraczka gwarantowana.trocko pisze:Nasi przyjaciele zawitali tam jednak dopiero koło południa. Ksiądz dobrodziej, widząc, że są naprawdę zdecydowani na walkę ze smokiem, ugościł ich winem mszalnym i chlebem z serem. Kilka godzin rozmawiali o filozofii i żartowali z mieszkańców stolicy, jak to zwykle na prowincji. Ser był naprawdę pyszny.
Hm, czyli rozkoszna pogawędka przy winku i serku o stolycy i jej mieszkańcach odbywała się przed gospodą. Czy konie też piły? Kto zajmuje się końmi, jeśli miejscowy głupek ma inne zajęcia (np. udaje głupka z innej miejscowości)? Czy ser wszedł z nimi do gospody?trocko pisze:Oddali konie pod opiekę chłopca stajennego (do tej roli wynajęty został chwilowo miejscowy głupek) i weszli do gospody.
Prosiak grał szlagiery sprzed lat: "Pig in Japan", "Jailhouse pork", "Swine Christmas" i inne.trocko pisze:Przywitał ich gwar i wesoła muzyka skwierczącego na ogniu prosiaka.
Jasne! Ser im chcieli ukraść, ot co!trocko pisze:Pół miasteczka zbiegło się by obejrzeć kolejnych chętnych do zabicia smoka.
Odbiegł, żeby podać? Chciał rzucić w nich kuflem?trocko pisze:Przyjaciele usiedli za stołem i chwilę później zamówili piwo. Gospodarz odbiegł, by im je podać.
Zrekonstruujmy przebieg wydarzeń. Facet przyjął zamówienie na piwo. Szybko pobiegł na zaplecze, ale nie po alkohol, lecz żeby odebrać konie. Co zrobił z końmi po ich odebraniu, nie wiadomo, ale głupka, który się nimi zajmował, nauczył karmienia koni (po co, skoro mu je zabrał/odebrał?). A kiedy wrócił z piwem (nigdy z nim nie odszedł, ale grunt, że wrócił), nie słyszał narzekań. Hm, to rzeczywiście nietypowy sposób obsługiwania gości. Ciekawi mnie tylko jedno – kto miał narzekać? Konie, głupek, prosiak...?trocko pisze:Pomiędzy przyjęciem zamówienia, a podawaniem wybiegł tylnymi drzwiami z gospody, odebrał konie od głupka i pokazał mu jak ma je nakarmić.
Kiedy wrócił z piwem był zdumiony, że nie słyszy narzekań na ospałą obsługę.
Jak raz mogę się z nim zgodzić. Inna sprawa, że nadzwyczaj łatwo jest zignorować coś, czego nie ma.trocko pisze:Czarodziej podziękował za podane piwo. Krasnolud skinął głową.
Pogrążyli się w cichej rozmowie.
- No to mamy pierwsze zlecenie od dawna – mówił Romuald.
- Dosyć paskudne…
- Mówisz o zabiciu smoka czy późniejszym babraniu się w jego gównie?
Krasnolud zignorował ironię.
Ale to pomysłowe, ja nie mogę! Ciekawe, czy na pomysł, żeby zdjąć gacie, wpadłby jeszcze na schodach, czy dopiero w pokoju? A może musiałby poradzić się kłasnoluda? Albo prosiaka?trocko pisze:- Masz jakiś pomysł? – zapytał.
W tym momencie do ich stołu podeszła dziewczyna.
- Chcecie się panowie zabawić?
Miała piękny, lekko zachrypnięty głos. W tym momencie czarodziej miał już pomysł.
- Pójdziesz ze mną na górę? – zapytał
Pewnie głuchoniemi, skoro sami nie mogli poprosić.trocko pisze:- Co pan, panie czarodziej! – odepchnęła go lekko, z wyraźnym oburzeniem. – Goście z tamtego stolika chcieli tylko bym was zaprosiła do gry w karty…
Czarodziej zerknął na stolik pod ścianą. Siedziało przy nim dwóch miejscowych, którzy uśmiechali się szeroko..
Powiedział jej, żeby się nie martwiła, bo jest tylko postacią w bardzo kiepskim tekściku fantasy i nic gorszego już jej nie spotka.trocko pisze:- Mój przyjaciel zajmie się nimi, a ty pójdziesz ze mną na górę! – Romuald wstał i szybko, zanim dostanie w twarz, nachylił się do ucha dziewczyny i coś chwilę szeptał.
Ta obróciła się, dygnęła przed nim z chichotem:
- Oczywiście, panie czarodzieju!
Ciekawe, co powiedział krasnolud? I skąd wiadomo, że karciarze są sprytni?trocko pisze:Był to chichot typowy dla początkujących gwiazd filmowych. Film współcześnie jednak nie istniał, musiała więc radzić sobie jak umiała z czarodziejami tych czasów.
- Nagi! Pograsz z panami o złoto! My idziemy na górę!
Krasnolud powiedział coś do siebie i ruszył w stronę sprytnych karciarzy. Piwo, kobiety i hazard! To był sposób na zaliczkę za smoka! On jednak nie zamierzał przegrywać.
A cały ten fragment jest równie dobrze napisany, co potrzebny fabule.trocko pisze:Godzinę później czarodziej wyłonił się wraz z dziewczyną z pokoju na górze. Ona chichotała zadowolona, Romuald wyglądał na zmęczonego. (...)
Położył się więc pokornie na podłodze i też zasnął. W młodości, kiedy jeszcze pracował w kopalni swego wuja, przyzwyczaił się do spania na kamieniu. Ach, ten wuj… ten wuj… - myślał zasypiając.
Zaczyna wiać nudą. Do tej pory było nawet zabawnie – co prawda wskutek niezamierzonych błędów autora, ale zawsze – jednak od kilku akapitów tekst zaczyna dogorywać.trocko pisze:Następnego ranka nie wyruszyli w drogę od razu. Tak naprawdę rankiem w ogóle nie wyruszyli, bo czarodziej spał do południa.
Krasnolud, w tym czasie zszedł na dół i zjadł obfite śniadanie.
Gospoda była pusta, jednak właściciel czekał już na gości.
Nagopalcy zamówił więc piwo. Później drugie. Pogadał z miejscowym głupkiem, który tym razem wycierał stoły i mył podłogę. Kiedy mu się pomyliło zaczynał myć stoły i wycierać podłogę. Różnicy większej to nie robiło. Jedno i drugie pozostawało tak samo brudne.
Im więcej piją, tym są trzeźwiejsi. Ergo – najbardziej pijani są, kiedy nie piją w ogóle. Rzeczywiście, można zrobić z tego legendę.trocko pisze:Kiedy Romuald w końcu opuścił pokój, zastał Nagiego nieźle wstawionego. Zniósł ten widok mężnie i powiedział:
- Nagi! Powoli zbieramy się do drogi! Weź się ogarnij!
Czarodziej też nie wyglądał szczególnie świeżo, jednak twardo dodał:
- Potrzebuję dwie godziny na przygotowanie zaklęć. W tym czasie masz być jak nowo narodzony!
Krasnolud sklął go pod nosem, ale skinął głową.
Mag, nieco chwiejnie, wrócił na górę i zatrzasnął za sobą drzwi.
„Ta dziewka to naprawdę musiał być sam ogień!” – Pomyślał Nagopalcy i zamówił kolejne piwo. To piwo zamierzał jednak sączyć przez najbliższe dwie godziny. Wiedział, że w tym czasie wytrzeźwieje. Metabolizm krasnoludów był legendarny.
Dał im sera, a potem całą noc pili z prosiakiem wino mszalne.trocko pisze:Trzy godziny później zbierali się do drogi. Konie były wypoczęte. Miały też jakiś niejasny optymizm w oczach. Być może głupek coś im wcześnie powiedział.
Nuda...trocko pisze:Mniej więcej to samo powiedział naszym przyjaciołom właściciel gospody:
- Konie zostawcie lepiej tutaj. Droga jest nieprzejezdna i szkapiny nie dadzą rady.(...)
Krasnolud wzruszył w końcu ramionami. Cóż, głupek był najwyraźniej człowiekiem wielu talentów.
Nuda...trocko pisze:Brnęli w stronę jaskini już przynajmniej dwie godziny. Przynajmniej mieli nadzieję, że celem marszu jest siedziba smoka. Gustaw prowadził ich wąskimi dróżkami, przez sterty kamieni, przedzierając się przez kosodrzewinę. (...)
Schował paczuszkę do woreczka z ziołami, zapisując na niej: „paczuszka gud stafu, żuć chwilę”.
Po dokonaniu tej wymiany handlowej wrócili na szlak.
Spryciula. Byle nie zasnął po drodze – w tę stronę było dość nudno, więc z powrotem będzie pewnie nie lepiej.trocko pisze:Zmierzchało się już, gdy dotarli do niewielkiej skalnej szczeliny. Przewodnik wskazał na nią i powiedział:
- y – y ..
Mogło to znaczyć „iść, iść” albo cokolwiek innego.
- My iść, ty zostać? – zapytał czarodziej
- y – y! – Potwierdził głupek kiwając głową.
- Ty, patrz… - krasnolud zwrócił się do Romualda. – Niby głupek, a wie co dla niego dobre.
Dotychczasowy przewodnik zainkasował kilka miedziaków napiwku i ruszył w drogę powrotną. Tym razem wydawał się znajdować łatwiejsze ścieżki. Wyglądało na to, że przed zmrokiem dotrze do domu.
Nuuuuudaaaaa...trocko pisze:Nasi przyjaciele obejrzeli wejście do wnętrza góry.
- To co? Rozbijamy obóz na noc? Już się zmierzcha. – Krasnolud zawsze był gotowy opóźniać nieuniknione. (...)
- Nie pobłądziliśmy, tylko mieliśmy okazję obejrzeć niebezpieczeństwo z bezpiecznej odległości.
Romek nie lubił przyznawać się do błędu.
Błagam, niech oni już go w końcu zatłuką! Najłatwiej będzie im zabić go nudą, bo zdaje się, że ten oręż obaj opanowali do perfekcji.trocko pisze:Mozolnie wracali do jaskini, gdzie Nagopalcy próbował obudzić pradawne zło.
Kiedy dotarli już do rozstajów krasnolud rzucił w dół studni kawałki chleba i z dumą słuchał jak głębinowe szczury biją się o nie. To na pewno były szczury a nie jakieś „pradawne zło”.
Tym razem ruszyli tunelem wznoszącym się ku górze. Ten doprowadził ich w końcu do dużej, skalnej półki, na której drzemał smok.
Krasnolud wyjrzał na chwilę ze skalnego przejścia i, chowając się z powrotem powiedział:
- O w mordę jeża! …to znaczy: jako w ryj daje pyskiem!
Smok drzemał spokojnie. Wyglądało na to, że śniły mu się stada baranów lub krów, bo co kilka chwil oblizywał pysk.
Świetnie. Byle szybko i do domu.trocko pisze:Romuald chwycił krasnoluda za ramię.
- Wiesz, jaki jest plan?
- Nie bardzo…
- Słuchaj więc.
Czarodziej wyjaśnił w kilku słowach. Wyjął zza pazuchy kryształ przygotowany w gospodzie podczas wizyty dziewki. Był to ruben, szeroko stosowany do zapisu dźwięku i obrazu. Związane z nim zaklęcia były bardzo wyczerpujące, jednak czasami to się opłacało.
Jw.trocko pisze:- Zostawisz tu topór – wyjaśniał Romuald. – Nie ma sensu niepokoić gada orężem.
Nagopalcy zdjął topór z pleców i tęsknie na niego spojrzał. Dobrze wiedział, że ta zabawka nic nie wskóra przeciw smokowi. Bez niej jednak czuł się jak nagi.
Romuald przymocował kryształ do hełmu krasnoluda. Przykleił go taśmą przezroczystą tuż nad nosalem.
Nagi poddał się tym zabiegom. Przy okazji, wiedziony instynktem, powiedział:
- Teraz zaryzykuję, ale jak trzeba będzie grzebać się w smoczym gównie nastąpi twoja pora?
- Zgoda! – Czarodziej chciał pozbyć się smoka. Nie myślał jeszcze o tym, co stanie się później.
Nareszcie jakaś odmiana.trocko pisze:Niższy z przyjaciół wkroczył na środek jaskini pojękując „beep, beep”. Szedł sztywnym krokiem jak marionetka... Smok obudził się i jednym okiem obserwował to dziwowisko. Krasnolud zatrzymał się, powiedział „beep, beep” i zamarł w oczekiwaniu.
Schowany za skałą czarodziej wykonał oszczędny gest ręką. Z kryształu przymocowanego nad nosalem hełmu wydobył się stożkowaty promień światła. Był to hologram. W powietrzu unosił się wizerunek młodej, atrakcyjnej smoczycy.
Może tak, może srak. Kto to wie, kogo to obchodzi...trocko pisze:Smoczyca była złota i wyraźnie przypominała ornament z pierścienia Romualda.
W tym momencie do hologramu dołączył głos:
- Pojmał mnie zły satrapa. Jestem więziona w podziemiach zamku w Świebiedzi. Proszę Nierobie. Pomóź mi!
Smok wyciągnął pazurzastą łapę i dotknął krasnoluda, który posłusznie się przewrócił.
Ukryty za skałą czarodziej ponownie wykonał gest, rzucając zaklęcie.
Nagrana wiadomość znów popłynęła z kryształu.
„…Proszę Nierobie. Pomóż mi!”
Smok zerwał się na równe łapy. Nie był głupi! Stosowana przez niego filozofia „nażrej się i wyśpij” w dużym stopniu wynikała z doświadczeń z płcią piękną. Smoczyca na hologramie wydawała się jakoś mało autentyczna. Może chodziło o przesadny makijaż na pysku a może o to, ŻE BYŁA TYLKO ZŁOTĄ OZDÓBKĄ!
Przynajmniej ominie go grzebanie w gównie.trocko pisze:Wielki jaszczur, śpiący do tej pory na skalnym filarze pośród przepastnej otchłani, zgarnął leżącego krasnoluda w przepaść. Rozległ się krzyk naszego bohatera: „NIEEEE…”
To się nazywa przyjaciel! W obliczu wroga, czując nieświeży oddech śmierci, poświęca uwagę i siły na ratowanie kolegi! Aż się wzruszyłem.trocko pisze:Potężny gad zaczął węszyć za drugim z naszych przyjaciół.
Romuald nie mógł dłużej się ukrywać. Podbiegł do krańca przepaści i rzucił jedno ze spamiętanych zaklęć. Lewitacja zahamowała upadek krasnoluda i pozwoliła posadzić go delikatnie na skalnej półce dziesiątki metrów niżej.
Wiedziałem.trocko pisze:Czarodziej odetchnął i obrócił się by stanąć oko w oko ze smokiem. Cofnął się odruchowo i aż przysiadł rażony cuchnącym, gadzim oddechem.
A to ci pech!trocko pisze:Szybko pozbierał się jednak i zaczął uciekać szerokim, skalnym korytarzem. Nieszczęśliwie wybrał tak szeroki korytarz, że smok mógł podążyć za nim.
Requiem aeternam dona eis, Domine, et lux aeterna luceat eis. Finiszujmy wreszcie, bo pora najwyższa.trocko pisze:Romuald uciekał przerażony. Zostało mu już tylko ostatnie zaklęcie. Na dodatek takie, które w trzewiach góry mogło okazać się ryzykowne. TRZĘSIENIE ZIEMI, jedno z tych zaklęć, o których zawsze się pamięta a nigdy nie używa. Tym jednak razem nie było innego wyjścia.
Zatrzymał się, obrócił w stronę szarżującego smoka, wycelował w sufit i rzucił zaklęcie.
Stalaktyty posypały się obficie. Zaskoczony gad próbował przed nimi uskakiwać. Bezskutecznie. Skalna włócznia przebiła jego szyję i przyszpiliła do podłogi jaskini. Smok szamotał się, krusząc skały i łamiąc stalagmity. Po chwili znieruchomiał. Tak skończyło się szczęśliwe smocze życie. Wypełniona jedzeniem i spaniem tysiącletnia egzystencja dobiegła końca.
Miejmy tylko nadzieję, że zaklęcie – w przeciwieństwie do typowego wykrywacza metali – zareaguje na złoto.trocko pisze:Czarodziej podszedł i kopnął w dolną wargę Nieroba. Nic, brak reakcji. Już miał odejść zadowolony z siebie, gdy dotarło do niego, że czegoś tak drobnego gad nie poczułby nawet, gdyby jeszcze żył. (...)
Poszperał w pamięci, chcąc znaleźć pomocne zklęcie. W końcu coś sobie przypomniał: Wykrywanie Metali! Jego zastosowanie wciąż oznaczało grzebanie się w nieczystościach, jednak powinno ono pozwolić dowiedzieć się, w którym miejscu grzebać.
Ej, a "trzęsienie ziemi" nie miało być ostatnim zaklęciem?
Rysują się pewne analogie.trocko pisze:Romuald zagłębił się w medytacji przywołując zaklęcie runa po runie. Trwało to na tyle długo, że dotarł do niego Nagopalcy. Po godzinnym błądzeniu w korytarzach Góry Smogu, krasnolud przytruchtał z powrotem do leża smoka. Zobaczył przyjaciela pogrążonego w rytuale. Nie był to dla niego nowy widok. Uszanował więc spokój czarodzieja i zaczął zwiedzać sąsiednie jaskinie. Nie zajęło dużo czasu nim natknął się na problem, przed którym stanęli. Problem był może gówniany, ale na pewno wielki.
Ale to już wiemy. Po co pisać o tym dwa czy trzy razy?trocko pisze:Powrócił do boku przyjaciela, usiadł i czekał aż ten wyjdzie z transu. Doskonale pamiętał jak się umówili. Nagopalcy ryzykował „szrżując" na smoka. Romuald miał zadbać o odzyskanie nagrody.
Cóż, w ich dwuosobowym zespole to czarodziej odpowiadał za finanse.
Hm, to skąd podczas wizyty u księdza wiedzieli, że tyle właśnie będzie w gównie? Każda wartość pomiędzy 0 a 250 podzielna bez reszty przez 50 była równie prawdopodobna (16,67%), zakładając, że żaden z poprzedników nie wydał ani grosza, nie miał wcześniej pieniędzy, jak również ani jednej złotej monety ekstra nie dostał, nie ukradł, nie znalazł itd.trocko pisze:Kiedy wyłonili się z trzewi Góry Smogu nie pachnieli różami, ale mieli zadowolone miny. Udało im się odzyskać sto pięćdziesiąt złotych monet! Znaczyło to, że tylko dwóch spośród pięciu poprzedników było zwykłymi oszustami. Pozostali stawili się grzecznie „na dywaniku" u Nieroba i dorzucili po pięćdziesiąt sztuk złota do wspólnej sakiewki.
To zdanie jest w jakimś języku, ale w jakim?trocko pisze:Mieli w perspektywie odjazd w stronę wschodzącego słońca. Słońce wschodziło i teraz, jednak plany, na razie, obejmowały tylko kąpiel i późniejsze świętowanie przy wielu kuflach piwa.
Supeł! Supeł! – zawołał kłasnolud.trocko pisze:Nagopalcy i Romuald mozolnie schodzili ze zbocza, by podjąć wyzwanie trudnych zleceń i łatwego życia.
Możesz im przekazać wyrazy współczucia.trocko pisze:UWAGA: opowiadanie było wcześniej publikowane na portalu Nowej Fantastyki.
O czym to było, nietrudno zgadnąć. Po co to napisano, strach pytać.
Tekst jest nudny, stylistycznie koszmarny i żywy jak tow. Lenin w moskiewskim mauzoleum. Z założenia całość miała być zabawna, choć obawiam się, że autor zakładał inny rodzaj śmiechu niż ten, który może towarzyszyć czytelnikowi.
Dopracowania wymaga (gdyby przyszło komu do głowy ratować tego potworka): stylistyka, pomysł na bohaterów, realia, logika, kompozycja i fabuła. Kolejność dowolna. Amen.
-
- Sepulka
- Posty: 21
- Rejestracja: śr, 19 sty 2011 18:37
Bardzo dziękuję za przeczytanie i recenzję :)
Niektóre uwagi są nieco na siłę, inne dowodzą niezrozumienia tekstu. Jest też parę uwag, które uważam za konstruktywne.
Kilka uwag autentycznie mnie rozbawiło (w sensie pozytywnym). Chwilami zaś recenzent sugeruje, że żart zawarty w opowiadaniu był przeze mnie niezamierzony.
Podsumowanie zaś, to gorzka pigółka. Może nie było tak źle skoro dało się przeczytać?
Jeszcze raz dziękuję za reckę :)
Niektóre uwagi są nieco na siłę, inne dowodzą niezrozumienia tekstu. Jest też parę uwag, które uważam za konstruktywne.
Kilka uwag autentycznie mnie rozbawiło (w sensie pozytywnym). Chwilami zaś recenzent sugeruje, że żart zawarty w opowiadaniu był przeze mnie niezamierzony.
Podsumowanie zaś, to gorzka pigółka. Może nie było tak źle skoro dało się przeczytać?
Jeszcze raz dziękuję za reckę :)
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
Że tak wyrwę się przed szereg i zapytam o konkrety. Znaczy, które uwagi BS-a świadczą o niezrozumieniu tekstu lub "są nieco na siłę"? Owszem, szumy w odbiorze zawsze są. Wiesz, komunikacja Autor-Czytelnik i te sprawy... Dobrze byłoby zatem wytłumaczyć.trocko pisze: Niektóre uwagi są nieco na siłę, inne dowodzą niezrozumienia tekstu. Jest też parę uwag, które uważam za konstruktywne.
e. dodatkowe zdanie
Ostatnio zmieniony czw, 20 sty 2011 12:12 przez neularger, łącznie zmieniany 1 raz.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
-
- Sepulka
- Posty: 21
- Rejestracja: śr, 19 sty 2011 18:37
Podaję przykłady:
Uwaga na siłę:
trocko : Ruszyli na swych klaczach ulicami miasteczka.
BS: Każdy na swojej czy zamienili się wierzchowcami, a Tobie chodziło wyłącznie o to, że nie ukradli koni bankrutowi-karczmarzowi?
Niezrozumienie:
trocko: - Więc mamy nasze brakujące sto pięćdziesiąt złotych monet!
BS: Odnoszę wrażenie, że zdaniem autora można tu dostrzec ciąg logiczny. Szukajcie, a znajdziecie!
Biorąc pod uwagę, że ksiądz każdemu śmiałkowi, na dzień dobry, dawał sakiewkę z 50 złotymi monetami?
Na wszelki wypadek sprawa jest wyjaśniona łopatologicznie na końcu tekstu.
Zrozumienie żartu i uważanie go za własny:
trocko : Krasnolud obserwował tę rozmowę jak mecz ping-ponga.
BS: Obracał głową na prawo i lewo?
Dokładnie tak!
Brak zrozumienia:
trocko: Miała piękny, lekko zachrypnięty głos. W tym momencie czarodziej miał już pomysł. - Pójdziesz ze mną na górę? – zapytał
BS: Ale to pomysłowe, ja nie mogę! Ciekawe, czy na pomysł, żeby zdjąć gacie, wpadłby jeszcze na schodach, czy dopiero w pokoju? A może musiałby poradzić się kłasnoluda? Albo prosiaka?
W tym miejscu tekstu faktycznie czytelnik ma prawo tak pomyśleć. W dalszej części wyjaśnia się jednak, że nie po to czrodziej zaprosił dziewczynę na górę.
BTW: ciekawe, że na razie nikt się nie przyczepił do słowa "pigułka" napisanego przez "Ó"...
Uwaga na siłę:
trocko : Ruszyli na swych klaczach ulicami miasteczka.
BS: Każdy na swojej czy zamienili się wierzchowcami, a Tobie chodziło wyłącznie o to, że nie ukradli koni bankrutowi-karczmarzowi?
Niezrozumienie:
trocko: - Więc mamy nasze brakujące sto pięćdziesiąt złotych monet!
BS: Odnoszę wrażenie, że zdaniem autora można tu dostrzec ciąg logiczny. Szukajcie, a znajdziecie!
Biorąc pod uwagę, że ksiądz każdemu śmiałkowi, na dzień dobry, dawał sakiewkę z 50 złotymi monetami?
Na wszelki wypadek sprawa jest wyjaśniona łopatologicznie na końcu tekstu.
Zrozumienie żartu i uważanie go za własny:
trocko : Krasnolud obserwował tę rozmowę jak mecz ping-ponga.
BS: Obracał głową na prawo i lewo?
Dokładnie tak!
Brak zrozumienia:
trocko: Miała piękny, lekko zachrypnięty głos. W tym momencie czarodziej miał już pomysł. - Pójdziesz ze mną na górę? – zapytał
BS: Ale to pomysłowe, ja nie mogę! Ciekawe, czy na pomysł, żeby zdjąć gacie, wpadłby jeszcze na schodach, czy dopiero w pokoju? A może musiałby poradzić się kłasnoluda? Albo prosiaka?
W tym miejscu tekstu faktycznie czytelnik ma prawo tak pomyśleć. W dalszej części wyjaśnia się jednak, że nie po to czrodziej zaprosił dziewczynę na górę.
BTW: ciekawe, że na razie nikt się nie przyczepił do słowa "pigułka" napisanego przez "Ó"...
- Bakalarz
- Stalker
- Posty: 1859
- Rejestracja: pn, 01 sty 2007 17:08
Zupełnie pomijając fakt, że tekst już był publikowany i w ogóle. Można powiedzieć ogólnie, że po ptokach i życzyć szczęścia z nowymi opowiadaniami... Dlatego łapanki z mojej strony nie będzie. W zamian za to odniosę się tylko do komentarzy odałtorskich.
A czym ta ortograficzna pigółka miałaby powalać na kolana, skoro Ałtor się nią chwali aż tak mocno?
Ale przede wszystkim chciałem w tym miejscu odnieść się do tego, że:
Uwagi na siłę będą zawsze, nikt nie ostrzegał, że warsztaty na FF to nie klepanie po pleckach, ale łapanki i darcie na sztuki! Komentatorzy są po prostu złośliwymi czytelnikami, którzy mają swoje własne pomysły i odczucia co do tekstów.
Jest też parę uwag, które uważam za konstruktywne Wybacz, ale wydaje mi się, że robisz łaskę komentatorom, że w ogóle chcesz z nimi rozmawiać o swoim tekście (i tak zresztą będąc łapanym za język). A chyba po to właśnie powinno się pchać na warsztaty. No chyba, że jesteś wystarczająco wielkim geniuszem, że nasza mała Korea Północna to tylko miejsce żeby oświecać blaskiem sztuki przez wielkie esz.
Tak zupełnie poza tym, co się znalazło w łapance piszę - co by wypadało zaznaczyć dla czystego sumienia.
A czym ta ortograficzna pigółka miałaby powalać na kolana, skoro Ałtor się nią chwali aż tak mocno?
Ale przede wszystkim chciałem w tym miejscu odnieść się do tego, że:
Widzisz, z tekstami już wypuszczonymi jest tak, że zaczynają żyć własnym życiem. To co chciał przekazać autor przestaje być rzeczą dominującą, miejsce na piedestale spada na czytelnika. To dla czytelnika się publikuje i nie kto inny niż tylko czytelnik spowoduje, że tekst się "sprzeda". W tym mniej więcej sensie, autor przestaje mieć prawo oskarżania czytelnika o niezrozumienie tekstu. Trzeba było tak ów tekst napisać, żeby czytelnik nie miał wątpliwości co do linii interpretacji.trocko pisze:Niektóre uwagi są nieco na siłę, inne dowodzą niezrozumienia tekstu. Jest też parę uwag, które uważam za konstruktywne.
Uwagi na siłę będą zawsze, nikt nie ostrzegał, że warsztaty na FF to nie klepanie po pleckach, ale łapanki i darcie na sztuki! Komentatorzy są po prostu złośliwymi czytelnikami, którzy mają swoje własne pomysły i odczucia co do tekstów.
Jest też parę uwag, które uważam za konstruktywne Wybacz, ale wydaje mi się, że robisz łaskę komentatorom, że w ogóle chcesz z nimi rozmawiać o swoim tekście (i tak zresztą będąc łapanym za język). A chyba po to właśnie powinno się pchać na warsztaty. No chyba, że jesteś wystarczająco wielkim geniuszem, że nasza mała Korea Północna to tylko miejsce żeby oświecać blaskiem sztuki przez wielkie esz.
Tak zupełnie poza tym, co się znalazło w łapance piszę - co by wypadało zaznaczyć dla czystego sumienia.
Sasasasasa...
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Gdyby Autor znał zasady nieużywania zaimka "swój, swoja, swoje", pewnie nie miałby problemów z rozszyfrowaniem uwagi Beton-stala...trocko pisze:Podaję przykłady:
Uwaga na siłę:
trocko : Ruszyli na swych klaczach ulicami miasteczka.
BS: Każdy na swojej czy zamienili się wierzchowcami, a Tobie chodziło wyłącznie o to, że nie ukradli koni bankrutowi-karczmarzowi?
Zakładać zatem należy, że w Twoim uniwersum, Autorze, ping-pong był popularną rozrywką, zarówno ludzi, jak i krasnoludów, a Betona nie powinno dziwić to sformułowanie u narratora?trocko pisze: Zrozumienie żartu i uważanie go za własny:
trocko : Krasnolud obserwował tę rozmowę jak mecz ping-ponga.
BS: Obracał głową na prawo i lewo?
Dokładnie tak!
To się nazywa jakoś, ten błąd. Chodzi o logikę świata przedstawionego. Tu ją naruszyłeś. Na dodatek uważasz takie ujęcie za śmieszne? U mnie budzi politowanie... Niby też śmiech, ale chyba niekoniecznie taki, jak zamierzyłeś.
"Dokładnie tak" jest też błędem - tak na marginesie.
Tu są dwa błędy. Po pierwsze - podkreślone powtórzenie, czyli stylistyczny (bo nie powtórzenie retoryczne to jest). Po drugie: łączność logiczna, czyli tak zwana spójność narracji. Ona - ma głos. On - ma pomysł. A te dwie kwestie łączą się ze sobą, bo... No, właśnie.Brak zrozumienia:
trocko: Miała piękny, lekko zachrypnięty głos. W tym momencie czarodziej miał już pomysł. - Pójdziesz ze mną na górę? – zapytał
BS: Ale to pomysłowe, ja nie mogę! Ciekawe, czy na pomysł, żeby zdjąć gacie, wpadłby jeszcze na schodach, czy dopiero w pokoju? A może musiałby poradzić się kłasnoluda? Albo prosiaka?
Głupio i niezręcznie zainicjowany epizod.
I tak pozbawiłeś mnie okazji do poćwiczenia złośliwości, może nawet sarkazmu, ale nic straconego - mam przecież jeszcze Twój tekst.trocko pisze:BTW: ciekawe, że na razie nikt się nie przyczepił do słowa "pigułka" napisanego przez "Ó"...
Nikt nie będzie się odzywał w wątku o tekście tylko po to, żeby poprawić ortografa w wypowiedzi Autora, bo:
a. mógłby oberwać za niemerytoryczny komentarz - wszak ortografię Autor winien znać, jeżeli robi takie błędy, świadczy to tylko o jego niekompetencji językowej (niezaliczona podstawówka);
b. mógłby dać Autorowi okazję do przytyku (w stylu: zajmujesz się moimi ortografami, zajmij się więc tekstem) - a po co ulegać tak prymitywnym prowokacjom? Przecież potem Komentujący musiałby przeczytać tekst Autora, omówić... A to czasochłonne jest, wysiłku wymaga na dodatek. Nie każdemu się chce, zwłaszcza po lekturze pierwszego akapitu.
BTW. Do kwestii niezrozumienia (i kto czego nie zrozumiał) odniosę się, gdy przeczytam tekst.
edit: Bo mi się przecinek pomylił z kropką.
Ostatnio zmieniony czw, 20 sty 2011 12:56 przez Małgorzata, łącznie zmieniany 2 razy.
So many wankers - so little time...
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
BS miał na myśli bezsensownie wstawiony zaimek...trocko pisze: Uwaga na siłę:
trocko : Ruszyli na swych klaczach ulicami miasteczka.
BS: Każdy na swojej czy zamienili się wierzchowcami, a Tobie chodziło wyłącznie o to, że nie ukradli koni bankrutowi-karczmarzowi
Podzielam niezrozumienie BS-a. Spójrzmy na tekst:trocko pisze: Niezrozumienie:
trocko: - Więc mamy nasze brakujące sto pięćdziesiąt złotych monet!
BS: Odnoszę wrażenie, że zdaniem autora można tu dostrzec ciąg logiczny. Szukajcie, a znajdziecie!
Biorąc pod uwagę, że ksiądz każdemu śmiałkowi, na dzień dobry, dawał sakiewkę z 50 złotymi monetami?
Na wszelki wypadek sprawa jest wyjaśniona łopatologicznie na końcu tekstu.
5*50=250. Ale Krasnolud nie korzysta z pomocy zwyczajnej arytmetyki, to musi być jasnowidzenie. Ponieważ:trocko pisze: Ksiądz był przygotowany na takie dictum. Wyciągnął z szafki brzęczącą miło, pękatą sakiewkę.
- Pięćdziesiąt złotych monet – powiedział.
(...)
Duchowny zawahał się przez moment. Nie chciał zniechęcać naszych bohaterów. Z drugiej jednak strony, specjaliści powinni mieć pełną informację przed przystąpieniem do pracy.
- Kilku… - odpowiedział. Widząc uniesione pytająco brwi krasnoluda dodał: - Pięciu.
- Więc mamy nasze brakujące sto pięćdziesiąt złotych monet! – Krasnolud zadowolony uderzył dłonią w stół. To zakończyło negocjacje.
Znaczy, wytłumacz mi proszę Ałtorze w jaki sposób krasnolud dochodzi do tych 150 złotych monet na plebani. Skąd wie, już wtedy, że było dwóch oszustów?trocko pisze:Udało im się odzyskać sto pięćdziesiąt złotych monet! Znaczyło to, że tylko dwóch spośród pięciu poprzedników było zwykłymi oszustami.
Kluczowe słowo - "żart". Tu go nie ma. Jest za to niezrozumienie pojawiające się po przeczytaniu porównania od czapy.trocko pisze:Zrozumienie żartu i uważanie go za własny:
trocko : Krasnolud obserwował tę rozmowę jak mecz ping-ponga.
BS: Obracał głową na prawo i lewo?
Dokładnie tak!
To się nazywa Ałtorskie Chciejstwo. Scena jest na siłę i bezsensownie zaplanowana wyłącznie po to, żeby wzbudzić w czytelniku skojarzenie o "jurnym czarodzieju". (piękne glosy, dwuznaczne pytania i głuchoniemi gracze)trocko pisze:Brak zrozumienia:
trocko: Miała piękny, lekko zachrypnięty głos. W tym momencie czarodziej miał już pomysł. - Pójdziesz ze mną na górę? – zapytał
BS: Ale to pomysłowe, ja nie mogę! Ciekawe, czy na pomysł, żeby zdjąć gacie, wpadłby jeszcze na schodach, czy dopiero w pokoju? A może musiałby poradzić się kłasnoluda? Albo prosiaka?
W tym miejscu tekstu faktycznie czytelnik ma prawo tak pomyśleć. W dalszej części wyjaśnia się jednak, że nie po to czrodziej zaprosił dziewczynę na górę.
Też zrobię łapankę, jak starczy mi czasu. Zatem, nic straconegotrocko pisze:BTW: ciekawe, że na razie nikt się nie przyczepił do słowa "pigułka" napisanego przez "Ó"...
edit. Nie zrobię łapanki, bo przyszła Margo. Zatem Ałtorze dostaniesz najlepszą, choć przyznać trzeba że krwawą, jatkę ze swojego tekstu.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
-
- Sepulka
- Posty: 21
- Rejestracja: śr, 19 sty 2011 18:37
"jechali na klaczach" brzmi dla mnie nieco głupio. Zaimek "swych" poprawia brzmienie tego zdania.
Oczekiwali tylko 150 złota. Brakującą kwotą było tylko 150 monet. Ewentualna reszta to mógł być tylko bonus.
A na konic okazało się po prostu, że udało się uzyskać tylko tyle ile żądali.
Nie ma tu żadnego przewidywania przyszłości.
Co do ping-ponga. Porównanie nie jest najwyraźniej z czapy skoro BS od razu je zrozumiał. Jest to żart sytuacyjny: trzeba sobie wyobrazić krasnoluda kręcącego głową z lewa na prawo. Wg mnie to jest groteskowy widok.
Logika świata przedstawionego nie jest tu konieczna: narrator i czytelnik doskonele wiedzą czym jest ping-pong. Ten zarzut, to jakby twierdzić, że wszystko to powinno być napisane pismem runicznym.
Zwrócenie uwagi na powtórzenie jest w pełni słuszne.
Podobnie jak zwrócenie uwagi na błąd wymowy krasnoluda. Albo powinienem to dokładniej wyjaśnić, albo konsekwentnie później tą wadę wymowy eksploatować.
Oczekiwali tylko 150 złota. Brakującą kwotą było tylko 150 monet. Ewentualna reszta to mógł być tylko bonus.
A na konic okazało się po prostu, że udało się uzyskać tylko tyle ile żądali.
Nie ma tu żadnego przewidywania przyszłości.
Co do ping-ponga. Porównanie nie jest najwyraźniej z czapy skoro BS od razu je zrozumiał. Jest to żart sytuacyjny: trzeba sobie wyobrazić krasnoluda kręcącego głową z lewa na prawo. Wg mnie to jest groteskowy widok.
Logika świata przedstawionego nie jest tu konieczna: narrator i czytelnik doskonele wiedzą czym jest ping-pong. Ten zarzut, to jakby twierdzić, że wszystko to powinno być napisane pismem runicznym.
Zwrócenie uwagi na powtórzenie jest w pełni słuszne.
Podobnie jak zwrócenie uwagi na błąd wymowy krasnoluda. Albo powinienem to dokładniej wyjaśnić, albo konsekwentnie później tą wadę wymowy eksploatować.
- nimfa bagienna
- Demon szybkości
- Posty: 5779
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 11:40
- Płeć: Nie znam
I słusznie. To, że jechali na klaczach, a nie na ogierach, wałachach albo pegazach, nie ma związku z akcją. Miałoby, gdyby szanowny aŁtor przemycił gdzieś w tekście, że te kobyłki były jedynymi kobietami w życiu ich właścicieli, albo gdyby były po kobiecemu kapryśnie, albo wdzięczyłyby się i wstrząsały grzywami itp. Ale nic takiego nie ma. I dlatego "klacze" wydają się nie na miejscu.trocko pisze:"jechali na klaczach" brzmi dla mnie nieco głupio.
Zaimkoza niczego nie poprawia, to grzech śmiertelny. Użycie zaimka ma sens np. w przypadku, gdy pan Piprztycki idzie do stajni, gdzie stoi wizdylion koni (i klaczy), po czym wyprowadza SWOJEGO konia (swojego, nie pana Ziutka albo xsięcia von Dupenszturchen). W innym przypadku użycie zaimka jest zbędne. Skoro jadą na koniach, to to są ich konie, o ile wcześniej w tekście aŁtor nie zaznaczył, że są pożyczone albo kradzione.trocko pisze:Zaimek "swych" poprawia brzmienie tego zdania.
Tłumaczenie niechlujstwa językowego dysleksją jest jak szpanowanie małym fiutkiem.
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Beton zrozumiałby również, gdyby nieszczęsne kobyły porównać do Ferrari, co nie daje jednak Autorowi prawa, by tego porównania używać bezmyślnie.Co do ping-ponga. Porównanie nie jest najwyraźniej z czapy skoro BS od razu je zrozumiał. Jest to żart sytuacyjny: trzeba sobie wyobrazić krasnoluda kręcącego głową z lewa na prawo. Wg mnie to jest groteskowy widok.
Gdyby cały tekst opierał się na paradoksach i anachronizmach, porównanie byłoby uzasadnione. Gdyby w uniwersum ping-pong był jedną z wielu gier uprawianych mniej lub bardziej powszechnie, co Autor przemyciłby w tekście, również byłoby uzasadnienie. Ale, Autorze, używasz stylizacji (na staroć, czyli archaizacji), bez żadnych sugestii do współczesności, zatem założeniem jest quasi-średniowieczność typowa dla fantasy, zatem prawo do współczesnych porównań sam sobie odebrałeś.
Wg mnie widok kręcącego głową krasnoluda nie jest jakoś szczególnie groteskowy, choć może być zabawny => ale w ujęciu, jakie tutaj zaproponowałeś, komizmu pozbawiasz go właśnie przez źle dopasowane porównanie, IMAO.
Na dodatek puszczanie przez Autora perskiego oczka do Czytelnika winno być zasadne. Tu jakoś nie widzę celu.
So many wankers - so little time...
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
Doprawdy? To weźmy tekst:trocko pisze: Oczekiwali tylko 150 złota. Brakującą kwotą było tylko 150 monet. Ewentualna reszta to mógł być tylko bonus.
A na konic okazało się po prostu, że udało się uzyskać tylko tyle ile żądali.
Nie ma tu żadnego przewidywania przyszłości.
Ze zdania wynika, że Krasnolud wie, że w g* smoka znajduje się wspomniane 150 ZM. Nie przypuszcza, nie zakłada, nie domyśla się. Wie.- Więc mamy nasze brakujące sto pięćdziesiąt złotych monet! – Krasnolud zadowolony uderzył dłonią w stół. To zakończyło negocjacje.
Tymczasem w wydalinach smoka może być i 250 ZM i 20 ZM i może ich tam wcale nie być, bo wszyscy poprzednicy byli oszustami. Dodatkowo zastanawia zbieżność znalezionej sumy z tą "zakładaną". Nikt nie przepił części zaliczki, nie kupił nowego miecza (u okolicznego fanatyka zawodu), nie przepuścił na dziewki sprzedajne?
Dlatego Ałtorze, ponownie proszę, wskaż miejsce w swoim tekście, które uprawnia krasnoluda do tak kategorycznego stwierdzenia jak powyżej.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola