Granice iluzji

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
iskra
Sepulka
Posty: 42
Rejestracja: sob, 19 kwie 2008 12:50

Granice iluzji

Post autor: iskra »

Opowiadanie było pisane na konkurs, którego tematem przewodnim miał być Chopin. Niestety miało zbyt małą siłę przebicia. Niemniej jednak życzę smacznego, mając nadzieję, że nikt nie nabawi się niestrawności.

Przepustki:
WT VII A http://www.fahrenheit.net.pl/forum/viewtopic.php?t=3044
WT VII B http://www.fahrenheit.net.pl/forum/viewtopic.php?t=3146

GRANICE ILUZJI

Barczysty mężczyzna gwałtownym ruchem przesunął ręką po stole, dysząc z wściekłości. Książki uderzyły z głuchym hukiem o podłogę, pojedyncze kartki zaszeleściły w powietrzu. Jeśli myślał, że wyładowanie złości i frustracji w akcie destrukcji wywrze jakiekolwiek wrażenie na ciemnowłosej kobiecie, to się mylił. Siedziała nieporuszona z przymkniętymi powiekami, odruchowo przygładzając fałdy sukni.
- Niepotrzebnie unosi się pan gniewem, panie Tytusie. – w skrytych pod ciemnymi rzęsami oczach z pewnością nie było lęku. Raczej wyzwanie.
- Kiedy to zaplanowałaś? Jak możesz być tak głupia, by myśleć, że to się uda?
Uśmiechnęła się blado. Tylko przez jedną krótką chwilę można było dostrzec zmęczenie na jej twarzy. Zmęczenie i strach. Obszerna suknia zafalowała, gdy kobieta wstawała z gracją, by po chwili klęczeć przy porozrzucanych na podłodze przedmiotach. Smukłe palce sięgały po kartki papieru zapisane nutami, a drżenie dłoni nie uszło uwadze mężczyzny. Z pewną satysfakcją stwierdził, że nie jest tak opanowana, jakby tego chciała. Matowy szelest przygarnianych do ciała kartek odbijał się tępo od ścian. Lekko przygarbiona sylwetka i schowana w ramionach pochylona głowa mogłyby świadczyć o niepewności, ale w cichym głosie nie dało się słyszeć zwątpienia. Wręcz przeciwnie – pewność z jaką wypowiadała słowa była aż nadto wyczuwalna.
- Nie miałam wyboru. – szepnęła z mocną.
Tytus uspokajał się z wolna. Agresywna konfrontacja raczej nie przyniosłaby niczego dobrego. Sięgnął po książki, by ułożyć je niedbale na swoim dawnym miejscu.
- Jest zbyt słaby. – pomasował bolącą z nerwów skroń. – Wiesz o tym. Plan nie najgorszy, ale Fryderyk może tego nie przeżyć. Ryzykujesz, Delfino. Czy on chociaż się na to zgadza?
- Oczywiście, że nie. – prychnęła niemal od niechcenia. – Nigdy nie zdobyłby się na ruch, który odizoluje go od ukochanej pani Sand. Wiesz, że nawet po rozstaniu miewali schadzki?
W słowach Delfiny było tyle zjadliwości i nieumiejętnie krytego gniewu, że Tytus mimowolnie uniósł lekko kąciki ust. On również nie popierał związku Fryderyka z panią Sand. Początkowo określenie powodu było trudne. Dopiero po latach zorientował się kim jest francuska skandalistka i jak bardzo zgubny wpływ wywiera na Chopina. Tylko Delfina okazała wystarczająco dużo zdeterminowania, by podjąć jakiekolwiek kroki. I były to kroki na tyle radykalne, że Tytus – gdy Potocka powiadomiła go o swoich zamiarach - przeszmuglował się do Paryża bez paszportu, ryzykując życie. Teraz patrzył, jak salonowa piękność romantycznej Francji wstaje z klęczek i delikatnie odkłada na stół spisane przez Fryderyka utwory.
- Dlaczego George nie pozwoli mu odejść, skoro porzuciła go dwa lata temu? Nie nasyciła się jeszcze? Przecież doskonale zdaje sobie sprawę, że doprowadza go do śmierci.
- Tak mało jeszcze wiesz. – palcem wskazującym rysowała na stole jakieś kształty, aż prawie stracił nadzieję na odpowiedź. Odezwała się jednak cicho i jakby z poczuciem winy. – Fryderyk jest smaczny. Ma w sobie mnóstwo pasji, ognia, emocji niespotykanych u kogokolwiek innego. Sand nie może się opanować przed wysysaniem z niego życia.
A ty, Delfino? Ty możesz się opanować? – pytał w myślach, próbując przeniknąć w głąb duszy kobiety. Zbadać ją, sprawdzić czy jest szczera. Nie doszukał się niczego niepokojącego, ale chyba nawet nie spodziewał się, że będzie inaczej. Znał Potocką dość pobieżnie. Niemniej jednak doskonale wiedział, że przysporzenie cierpienia Fryderykowi było ostatnią rzeczą, na jaką by się zdobyła.
- Podałaś mu ostatnią dawkę? – spytał, chociaż znał odpowiedź. Delfina skinęła głową, na co Tytus westchnął ciężko. – Więc nie pozostaje mi nic innego jak tylko ci pomóc.
Kobieta ponownie przytaknęła. Tym razem w geście tym było widać sporo wdzięczności i ulgi. Kiedy deklaracja została wypowiedziana, żadne z nich się nie poruszyło. Stali, jakby niepewni tego, co mają dalej uczynić. Świadomość, że w pokoju obok umiera – bądź wydaje się umierać – ich najcenniejszy przyjaciel przytłaczała, opadała na barki sprawiając wręcz fizyczny ból. Tytus odwrócił się na pięcie, kroki skierował w stronę drzwi. Sam nie chciał się przed sobą przyznać, że ma bardzo złe przeczucia.
- Tytusie. – obejrzał się przez ramię. Delfina trzymała obie dłonie na sercu. – Potrafisz sprawić, by ludzie widzieli to, co spodziewają się zobaczyć. Ta umiejętność to magia nie tylko w sensie metaforycznym. Tak jak mój śpiew. Tak jak cała gama sztuczek tej wiedźmy Sand. Rozumiesz, prawda?
- Tak.
Oczywiście, że rozumiał! Już jako młodzieniec, mieszkając w pensjonacie Mikołaja Chopina, zdał sobie sprawę z istnienia czegoś więcej niż racjonalny i wytłumaczalny świat. Początkowo to do niego nie docierało. Fakt, że potrafi tworzyć żywe i łudząco realne iluzje traktował jak coś normalnego. Zwierzał się z nich Fryderykowi, by potem wprowadzać je do żartów i psot, które młodziutki kompozytor wymyślał na poczekaniu w ilościach dość znacznych. Tytus bawił się swoimi umiejętnościami. Z czasem zaczęły wymykać się spod kontroli, stając się coraz trudniejsze do opanowania. Niekiedy z przerażeniem stwierdzał, że tworzy iluzje nieświadomie, jakby w pół śnie. Nieokreśloną i niespodziewaną pomocą stał się ojciec Fryderyka. Pomógł uporać się z chaosem, doradzał jak pielęgnować dar, jak zwykł mawiać. W tym samym okresie Tytus dowiedział się, że właściciel pensjonatu należy do jednej z warszawskich loży masońskiej i posmakował kilku zakazanych rytuałów. Jak więc mógł nie rozumieć wypowiedzianych drżącym głosem słów pani Delfiny Potockiej?
Położył dłoń na klamce. Coraz bliższy szelest sukni świadczył o tym, że Delfina stoi tuż za nim. Nie ponaglała. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Woyciechowski potrzebuje chwili, by zdobyć się na odwagę otwarcia drzwi. Fryderyk z pewnością informował go o stanie swojego zdrowia. Równie pewne było to, że robił to w sposób łagodny i ironiczny zarazem, wręcz zabawny. Tytus znał go od kilkudziesięciu lat. Dobrze wiedział, jak bardzo musiało być źle, skoro Fryderyk rozpaczliwie nawoływał, by przyjechał do Paryża. Teraz bał się wejść do środka, na co Potocka zareagowała zniecierpliwionym nuceniem melodii, której nie znał. Jednak z każdym kolejnym dźwiękiem mężczyznę ogarniał spokój. Był wdzięczny Delfinie za jej kojący sopran.
Klamka ustąpiła pod naciskiem i Woyciechowski wszedł do pokoju Chopina. Zaraz za nim wsunęła się Potocka, kładąc mu dłoń na ramieniu. Tytus nawet nie czuł, jak drobne palce zaciskają się kurczowo. Całą swą uwagę skupił na przyjacielu od lat młodzieńczych. Wychudły, poszarzały na twarzy Fryderyk leżał bez ruchu. Oczy miał szeroko otwarte, usta ściągnięte w grymasie bólu. Na dźwięk otwieranych drzwi z trudem odwrócił głowę, a na jego obliczu pojawiło się najpierw nieopisane zdziwienie, potem – blady uśmiech. Tytus natychmiast przypadł do łoża, ujął ledwie ciepłą dłoń. Delfina ruchem głowy wyprosiła z pokoju przyjaciół Chopina. Siostra jego, Ludwika Jędrzejewicz, nieco się wzbraniała, ale szybko uległa charyzmie pani Potockiej. Woyciechowski nie mógł wydobyć z siebie słowa. Żałosny wygląd umierającego sprawiał, że krtań zaciskała się kurczowo.
- Umieram tak nędznie w łóżku. – wydusił z siebie Chopin. – Żeby to było w bitwie, to bym rozumiał.
Tytus zacisnął powieki, by powstrzymać łzy.
- Gdybyś tylko nie poddał się urokowi tej przeklętej Sand! – syknął przez zęby. – Gdybyś tylko… - nieznaczny ucisk zimnych palców sprawił, że urwał zdanie w połowie.
- George zabrała mi parę lat życia… - wychrypiał Fryderyk, zwracając się do Delfiny.
- Chyba kilkanaście. – wtrąciła bezceremonialnie.
- To prawda. Ale to ty mnie teraz zabijasz, moje najdroższe życie.
Kobieta przysiadła gwałtownie na łóżku. Po wyjściu świadków zrzuciła maskę dumy i opanowania. Teraz na jej twarzy widoczna była determinacja i nieograniczony smutek. Tytus nie musiał podnosić głowy, by wiedzieć, jak bardzo zraniły ją słowa Chopina.
- Uda się. – szepnęła przez łzy. – Jeszcze trochę a trucizna zacznie działać. Umrzesz na parę godzin, wieść rozniesie się po całym Paryżu. Dotrze do pani Sand. Będziesz wolny. Od niej, od złośliwych krytyków, od natarczywych ludzi. Panna Jane Stirling przygotowała już dla ciebie miejsce w zamku Calder House. Wyzdrowiejesz, zaczniesz tworzyć. Może nawet z czasem zrozumiesz, że nie jesteś więźniem.
- Nigdy ci tego nie wybaczę. – z wyraźnym wysiłkiem sięgnął do kobiecego policzka, by niezdarnym ruchem otrzeć łzę.
- Wiem. – przykryła na chwilę jego dłoń swoją.
Ręka Chopina opadła na prześcieradło, z gardła wydobył się zduszony jęk. Tytus zaklął z bezsilności, a Delfina przygryzła wargę. Zdołała jakoś opanować żal i łkanie, zmuszając się do śpiewu. Z jej ust najpierw cicho, potem z mocą i przejęciem zaczął wydobywać się Hymn do Matki Boskiej Stradelli. Ktokolwiek słyszał pieśni pani Potockiej od razu zdałby sobie sprawę, że nigdy nie śpiewała czyściej, z większą determinacją niż teraz. Powietrze aż wibrowało od łagodnego głosu. Odczuł to Woyciechowski, Chopin przyjął z westchnieniem ulgi. Sopran Potockiej nie tylko uśmierzał ból, napełniał spokojem serce kompozytora. Robił coś znaczniej więcej, a mianowicie przygotowywał ciało na kilka godzin odrętwienia, dodawał sił, w każdą komórkę wlewał zapasy życia.
Zwabieni muzyką przyjaciele poczęli zaglądać do pokoju, a gdy Delfina nie przerywała Hymnu, ani nie protestowała żadnym gestem, wchodzili, by zająć miejsce przy łożu umierającego. Ksiądz Jełowicki modlił się szeptem, wtórowała mu księżna Marcelina. Franchomme, Clésinger i Gavard zaciskali pięści w bezsilności. Doktor Cruveilhier przyglądał się choremu z uwagą, gotowy do działania. Ludwika weszła dopiero przy końcu pieśni. Była wyraźnie zaniepokojona i zdenerwowana, nie śmiała jednak przerywać Potockiej. Zrobił to nagły atak kaszlu Chopina. Wszyscy wciągnęli ze świstem powietrze, Delfina urwała melodię w połowie dźwięku. Atak trwał długo. Zgromadzeni wiedzieli, że po nim nie nastąpi kolejny. Gdy ustał, twarz Fryderyka poczerniała, a Cruveilhier pochylił się nad łóżkiem, pytając czy cierpi.
- Plus. – odpowiedział ledwo słyszalnym głosem i odetchnął po raz ostatni.
W pokoju zapadła cisza, jakby wraz ze zmarłym przestali oddychać także żywi. Mimo kilkumiesięcznych zapowiedzi niechybnego kresu życia Chopina, wszystkim było trudno w to uwierzyć. Pierwszy szloch wydała z siebie księżna Marcelina. Siedzący przy niej ksiądz objął ją pocieszająco – nikt nie zamierzał patrzeć na jakiekolwiek konwenanse. Delfina przełknęła ślinę, usta zacisnęła w wąską, nieładną kreskę. Oczy ją piekły, ale nie mogła pozwolić sobie na płacz. Czekała ich teraz najtrudniejsza część planu.
- Ludwiko, wyprowadź wszystkich. – poleciła głucho.
Siostra Chopina przytaknęła szybko. Po chwili pozostali w pokoju tylko Delfina, Tytus, Ludwika i ciało Fryderyka. Ludwika nerwowo wyginała palce.
- Pani Sand będzie tu lada moment. – wydusiła w końcu z siebie.
- Mogłam się tego spodziewać. – szepnęła Potocka.
- Co teraz? – Tytus wyciągnął zza paska pistolet, sprawdził go kilkoma szybkimi ruchami, po czym znów wcisnął pod frak.
Delfina zwinęła drobną dłoń w pięść i przygryzła ją, zastanawiając się nad odpowiedzią. Fakt, że mogła się spodziewać przybycia Sand nie oznaczał, że się na to przygotowywała. Myślała dość chaotycznie nad modyfikacją planu. Woyciechowski okazywał się bardziej pomocny, niż wcześniej przypuszczała.
- Ksawery! Cyryl! – krzyknęła świdrująco, a w krzyku tym nie było niczego naturalnego. Tytus spojrzał na nią pytająco. – Zabiorę Fryderyka w bezpieczne miejsce. Stwórz iluzję, której nie przejrzy Sand i która przetrzyma pogrzeb.
- Ciekawy jestem, jak chcesz sobie poradzić z ciałem. – mruknął Woyciechowski nieobecnym głosem.
W skupieniu tworzył świetliste nici łączące palce obu dłoni. Wiarygodna iluzja wymagała czasu. Musiał zacząć tkać natychmiast. Delfina nie zdążyła odpowiedzieć. Do pokoju wpadło dwóch młodzieńców bliźniaczo do siebie podobnych. Z ich uśmiechniętych półgębkiem twarzy dało się wyczytać ślepe posłuszeństwo Potockiej. Nim ktokolwiek wydał polecenie, podnosili już ciało Fryderyka, zarzucając sobie jego ramiona na szyję.
- Ludwiko, zatrzymasz Sand? Tylko na kilka chwil. – Delfina spojrzała błagalnie na panią Jędrzejewicz, a gdy ta przytaknęła dodała: – Proszę, bądź ostrożna.
Gdy Ludwika znikła za drzwiami, dało się słyszeć jej tłumaczenia pozostałym, że pani Potocka i pan Woyciechowski potrzebują kilku minut, by pożegnać się z przyjacielem, że należy uszanować ich żal. Tytus nie zwracał na to uwagi. Manewrował nad łóżkiem dłońmi. Na prześcieradle zaczęła pojawiać się mglista sylwetka na razie tylko przypominająca Chopina. Bliźniacy patrzyli na te dokonania zafascynowani. Jeden z nich gwizdnął z uznaniem.
- Nie przeszkadzać. – zganiła go Delfina cichym sykiem.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że wyprowadzenie Tytusa z transu może zniweczyć powstające dzieło. Skinęła na pomocników, po czym podeszła do regału z książkami. Z uwagą przeglądała tytuły. W końcu wysunęła jeden z tomów. Ciche szczęknięcie rozległo się po pokoju, wywołując na twarzy Delfiny uśmiech zadowolenia. Podeszła do jednej ze ścian, dotknęła jej otwartą dłonią i pchnęła. Ukryte drzwi otwarły się z budzącym grozę skrzypnięciem, ukazując prowadzące w dół schody. Któryś z bliźniaków znów gwizdnął. Tym razem Potocka nie rzuciła upomnienia. Zamiast tego zabrała z nocnego stolika płonącą świecę. Zatrzymała się jeszcze w drzwiach, odwracając się do Tytusa.
- Nie waż się przyjeżdżać do Szkocji. Zaczekaj na moje zaproszenie. – miała nadzieję, że mimo skupienia docierają do niego jej słowa. – I wybacz mi, proszę, niepewność z jaką cię zostawiam.
Pani Delfina Potocka poprowadziła w dół schodów bliźniaków, którzy trzymali ciało Fryderyka niczym bezwładną marionetkę. Drzwi zatrzasnęły się, nie pozostawiając śladów swego istnienia na ścianie. Wszystko to dotarło do Tytusa przytłumione, zbyt był skupiony na tkaniu iluzji. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu, mokre włosy przykleiły się do skóry. Dyszał ciężko, z wyraźnym wysiłkiem, ale jego dzieło było tego warte.
Na łóżku leżał martwy Fryderyk Chopin.
Mężczyzna opadł na klęczki przed łóżkiem, łapiąc oddech z wycieńczenia. Wiedział, że musi jak najszybciej dojść do siebie. Pani Sand mogła pojawić się w każdej chwili i lepiej, żeby był na to przygotowany. Złapał kopię przyjaciela za dłoń. Zimna i całkowicie realna! – przemknęło mu triumfalnie przez myśl. Zaraz potem drzwi otwarły się gwałtownie, a do pokoju wkroczyła drobna kobieca postać w spodniach. Za nią górowało trzech barczystych mężczyzn o nieco upiornych aparycjach. Wszyscy mieli złowrogo zmrużone oczy, wargi wykrzywione w brzydkim grymasie. Tytus przez sekundę zastanawiał się, jak z taką łatwością ominęli domowników i co zrobili Ludwice. Szybko jednak skupił się na tym, co za chwilę miało się wydarzyć. Zacięta ładna kobieca twarzyczka obrzuciła pokój obojętnym spojrzeniem. Wydawało się, że szuka wroga, a Woyciechowski z łatwością wywnioskował o kogo chodzi. Gdy jednak wzrok pani Sade spoczął na Fryderyku, ściągnęła brwi, usta jej zadrżały. Minęła mężczyznę klęczącego przy łóżku, jakby nie istniał. Sama przysiadła po drugiej stronie. Ponure trio sunęło za kobietą niczym cień.
- Najdroższy. – szepnęła z czułością, jej dłonie spoczęły na policzkach Fryderyka. – Chciała mi ciebie odebrać, a zamiast tego odebrała ci resztki życia. Marnotrawstwo.
Tytus wstał powoli, zaczął wycofywać się ku wyjściu. Towarzysze Sand śledzili jego ruchy, gotowi wykonać każdy rozkaz francuskiej skandalistki. Brak zainteresowania ze strony George dezorientowała Woyciechowskiego. Ignorancja świadczyła o szalonej miłości i głębokim uczucia, jakimi można darzyć tylko zabawkę, żywą własność. Spodziewał się, że Sand nie będzie zadowolona, gdy zorientuje się o podstępie. Będzie wściekła. – dodał w myślach. – I raczej nie mam ochoty tego oglądać. Już niemal stał w progu, niemal odwracał się na pięcie, by oddalić się zanim jego cielesność własna zostanie naruszona, gdy zobaczył twarz Sand zbliżającą się do ust Chopina. Teraz! – krzyknął w duchu. Powinien uciekać, ale chęć zobaczenia reakcji kobiety, napawanie się jej wściekłością sprawiła, że namacał tylko pistolet, tkwiący z tyłu za paskiem pod frakiem.
Pani George Sand złożyła na wargach Fryderyka ostatni pocałunek. A potem stało się to, czego oczekiwał Tytus. Jej twarz wykrzywiła się w iście przerażającym gniewie. Oblizała wargi, wystawiając język, jakby właśnie zjadła coś obrzydliwego. Wlepiła rozwścieczone spojrzenie w stojącego w progu mężczyznę.
- Gdzie on jest? – wysyczała.
Tytus wzdrygnął się, tak nieprzyjemny miała teraz głos. Na wszelki wypadek wyciągnął pistolet, celując w kobietę. Towarzysze zareagowali natychmiast i zasłonili ją swoimi ciałami.
- Pani wybaczy. – rzucił lekko Woyciechowski. Starał się, by jego głos nie okazywał zmęczenia. – Fryderyk Chopin jest tutaj. Śmierć odebrała nam naszego genialnego kompozytora i wiernego przyjaciela niespełna godzinę temu. Wszyscy pogrążeni jesteśmy w żalu, aczkolwiek trudno mi wyobrazić sobie, jak wielki smutek targa pani zakochanym sercem. Aż miesza pani w głowie.
- Odnajdę go, panie Woyciechowski. Przekona się pan o tym. – odparła Sand ze spokojem, który wydawał się kosztować wiele sił. – O ile pan przeżyje.
Tytus postanowił nie sprawdzać, co kobieta miała na myśli. Zanim gwałtownie odwrócił się, by ruszyć ku drzwiom frontowym, wystrzelił jeszcze w stronę jednego z mężczyzn, który zerwał się z zamiarem dopadnięcia tkacza iluzji. Nie wiedział czy obalił potężnego towarzysza Sand, ale – prawdę mówiąc – wcale go to nie interesowało. Jedyne, co było teraz ważne, to wydostanie się z apartamentu mieszczącego się przy placu Vendôme. Przemierzając mieszkanie z ulgą stwierdził, że domownicy zostali tylko uśpieni. Co prawda leżeli gdzie popadnie, ale najwyraźniej nic im nie było. Zanim dopadł drzwi zdążył chwycić jeszcze swój płaszcz.
Wypadł na zewnątrz, a chłód październikowej nocy uderzył go w twarz, otrzeźwił i sprawił, że od razu zapomniał o wycieńczeniu. Tylko raz obejrzał się za siebie. Miał taką sposobność, gdy zawijał pistolet w materiał płaszcza, a potem rzucił łachman pod schody jednego z domów. Nie widział pościgu, co jednak nie oznaczało, że go nie ma. Ostatkiem sił zmusił się do biegu. Wiedział, że musi jak najszybciej się spakować i wydostać z Paryża.

***

Zima dawała się we znaki. Śnieg nie przestawał padać od kilku dni, a Poturzyn tonął w zaspach. Tytus Woyciechowski patrzył beznamiętnym wzrokiem w zawieruchę szalejącą za oknem. Pełne niepokoju wieczory towarzyszyły mu od powrotu z Paryża. Z każdym kolejnym dniem miał coraz większe wątpliwości co do tego, czy Fryderyk przeżył. Nie uchronił go od tego nawet krótki list od Potockiej otrzymany w maju ubiegłego roku. Myśli o przyjacielu trawiły go, zżerały od środka jak pasożyt. Tak wiele pytań pozostawało bez odpowiedzi.
Znudzony monotonną naturą śnieżycy usiadł przy ogniu trzeszczącym w kominku. Wystarczająco blisko, by z łatwością odczytać słowa pisane starannym kobiecym pismem:


Edynburg, 2 maja 1840 roku

Drogi Tytusie!
Z radością donoszę Ci, że przeżył! Niestety nadal nie jest dobrze. Dużo kaszle i pluje krwią, a gdy mu lepiej odgraża się i bardzo musimy uważać, by jakiego znaku nie przesłał Sand, o której wciąż mówi. Zmienił się mocno. Czasami go nie poznaję. Na razie nie może grać. Ale żyje! To jest najważniejsze.

Oddana Ci za to, coś dla Fryderyka zrobił
D.


Osiem miesięcy minęło od odebrania tej jedynej wiadomości, ponad rok od rzekomej śmierci Fryderyka. Tytus uderzył ze złością w oparcie krzesła. Przeklinał w duchu Potocką, że jeszcze nie nakazuje mu podróży do Szkocji. Za bardzo jej ufał, by samemu wybrać się do zamku Calder Hause. Wiedział, że jeśli nie przesyła mu żadnych wiadomości to ma ku temu poważne powody. Westchnął głęboko. Wstał leniwie z zamiarem pójścia w końcu do sypialni, mając na uwadze Alojzę, której z pewnością nie uraduje chłód małżeńskiego łoża.
Gdy wyszedł z salonu, usłyszał nieznaczne szemranie przy drzwiach frontowych. Ktoś najwyraźniej chciał koniecznie wejść do domu, więc Tytus postanowił odprawić naprzykrzającego się gościa z kwitkiem. Wizyty w środku nocy, też mi coś! – myślał wzburzony, krocząc przez korytarz.
Zdecydowanym szarpnięciem otwarł drzwi frontowe. Zakapturzona, lekko zgarbiona postać na krótką chwilę zdezorientowała pana na Poturzynie. Zaraz jednak odzyskał pewność.
- Nie wypada nachodzić uczciwych ludzi o tak późnej porze, panie… - zawiesił głos, licząc na przedstawienie się obcego.
- Nie wypada odprawiać starych przyjaciół, panie Woyciechowski. – odparł tamten z rozbawieniem.
Tytus drgnął. Doskonale znał ten głos. Wciągnął przybysza do środka, po czym drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Gość został doprowadzony do salonu, gdzie odrzucił kaptur i przycupnął przy kominku, by ogrzać zziębnięte smukłe palce pianisty. Trudno było uwierzyć, że Fryderyk Chopin przybył niespodziewanie do Poturzyna. Wyglądał o wiele lepiej, niż przed rokiem i kilkoma miesiącami. Ale czemu tu się dziwić, nie był już przecież umierający. Choć nadal szczupły zanadto i nieco blady.
- Dobrze cię znów widzieć. – Tytus nie krył wzruszenia, obejmując starego przyjaciela.
- Dobrze m ó c cię widzieć. – Chopin poklepał szerokie plecy.
- Co tutaj robisz? Jak pani Delfina? Źle ci było w Szkocji? I czemu żeście tak długo milczeli?
Fryderyk odpowiedział nieznacznym uśmiechem. W oczach czaiła się jakaś nieokreślona tajemnica, której nie chciał wyjawić. A może chciał, ale było to po prostu trudne, więc zaczerpnął tylko głęboko powietrza.
- Tęskniłem do Polski. – powiedział w końcu, jakby to miała być odpowiedź na wszystkie pytania.
Woyciechowski czekał. Miał nadzieję, że usłyszy więcej szczegółów. Jednak milczenie przeciągało się, a chmurne oblicze Chopina nie zachęcało do towarzyskiej pogawędki. Najwyraźniej chciał coś powiedzieć, coś co nie mogło przejść przez gardło. Atmosfera w salonie powoli stawała się nieznośnie napięta. Ale tylko Tytus miał takie wrażenie. Jego przyjaciel wydawał się nad wyraz spokojny. W skupieniu, marszcząc lekko czoło, przyglądał się swoim dłoniom. Obracał je wolno, zwijał w pięści, prostował palce. Jakby chciał coś wybadać. Coś poczuć. W końcu jedna z nich powędrowała pod frak, by po chwili pojawić się z pistoletem. Chopin starał się nie widzieć zaskoczonego spojrzenia Tytusa, gdy lufa celowała prosto między szeroko rozszerzone oczy pana na Poturzynie.
- Przez całą drogę ze Szkocji zastawiałam się, co mogę ci odebrać. – szepnął z wyraźnym trudem.
- Co przez to rozumiesz? – brwi Woyciechowskiego uniosły się odruchowo.
- Nie mogę grać, Tytusie. Po tej przeklętej niby śmierci nie mogę grać.
Dopiero teraz dłonie Chopina nabrały innego wyrazu. Rzeczywiście były powykrzywiane nieznacznie. Drżały jakby w niepewności. Świadomość tego, co to oznacza, sprawiła, że Tytusowi zrobiło się nagle słabo. Fortepian, muzyka i koncerty były dla Fryderyka całym światem. A teraz…
- Odebraliście mi w życiu wszystko, co kocham.
- Gdybym tylko wiedział…
- Trzeba było pozwolić mi umrzeć! – wybuchnął Chopin. – Byłem na to przygotowany.
Powietrze w salonie zrobiło się nagle zimne i nieprzyjemne, wypełnione złością i żalem. Wydawało się, że we wdychanym powietrzu prawie nie ma tlenu. Głowa Tytusa pulsowała tępym bólem. Nie zważając na drżącą lufę przysiadł na fotelu, szerokie dłonie zakryły twarz. Poczucie winy trawiło umysł. Oddałby teraz Fryderykowi wszystko, co ma najcenniejsze. Przed oczyma pojawiła się brzemienna Alojza.
Wszystko prócz… - urwał myśl, zaciskając oczy w geście bezradnej rozpaczy.
- Myślałem o tym. – kompozytor skinął głową w stronę sypialni, w której spała pani Woyciechowska, po czym wzruszył ramionami. – Ale ona nic nie winna. Pewnie nawet nie wie.
Tytus odruchowo przytaknął. Głowę zaprzątały mu setki scenariuszy, które ukazywały do czego może być zdolny Chopin. Żaden nie był trafny.
- Co mogę ci odebrać, Tytusie? Jak myślisz?
W jego tonie głosu dało się usłyszeć drwinę. Nie było wątpliwości – doskonale znał odpowiedź. Tytus starał się nadążyć za rozumowaniem przyjaciela. Analizował, tasował wspomnieniami. Nagle uświadomił sobie do czego zmierza Fryderyk, ale chyba tylko dlatego, że tamten opuszczał powoli pistolet, a po chwili odchyla lekko głowę, by przycisnąć lufę do własnego podbródka.
- Odbieram ci siebie.
Ostatnie słowa rozmyły się w huku wystrzału. Tytus krzyknął i zerwał się niezdarnie z miejsca, zahaczył o stół, potknął się. Skronie pulsowały boleśnie, nie pozwalając zebrać myśli. Szarpnął głową w kierunku drzwi. Nawoływania, by Florian sprowadził doktora brzmiały głucho, zniekształcony głos zdawał się nie należeć do właściciela. Prze chwilę nikt nie odpowiadał, nikt się nie pojawiał, a Tytus bał się spojrzeć w stronę przyjaciela. Co ujrzy? Czy nie powinien już słyszeć jęków konającego? W drzwiach stanął wyrwany ze snu służący ze świecą w dłoniach. Jego obecność dodawała odwagi i mężczyzna zdecydował się przenieść wzrok na samobójcę. Gdy to jednak zrobił, nogi ugięły się pod ciężarem ciała, kolana uderzyły ciężko o podłogę.
W salonie nie było śladu Fryderyka Chopina.
Tytus zapowietrzył się. Dopiero niepewna dłoń Floriana, która spoczęła na drżącym ramieniu, przypomniała mu o oddychaniu. Szalonym wzrokiem wodził po pokoju. Nic.
- Panu chyba brakuje snu. – zaczął nieśmiało służący.
Zamiast odpowiedzieć niedbałym ruchem dłoni odprawił Floriana. Ten z troską wypisaną na starej twarzy i wyraźną niechęcią opuścił salon. Cisza dzwoniła w uszach, doprowadzała do szału. Miękkie nogi powoli uniosły ciało mężczyzny i chwiejnym krokiem doprowadziły do kominka. Tytus opadł bezwładnie w fotelu. Jedyne na co miał siłę to gorączkowe rozmyślania nad tym, co właściwie się stało. Nie mógł odpowiedzieć sobie na żadne z pojawiających się w głowie pytań. Ogień trawił miarowo drewno. Tytus jeszcze raz rozejrzał się po salonie. Wzrok padł na list od Delfiny. Wyciągnął dłoń, a jego oczy otwarły się szerzej z niedowierzania. Na papierze pojawiło się dodatkowe zdanie, napisane koślawym i niewyraźnym charakterem pisma:

Nic nie jest ważniejsze.
"I" of enthrallment.
Milcząca podglądaczka okazjonalna.

Juhani
Laird of Theina Empire
Posty: 3104
Rejestracja: czw, 18 lis 2010 09:04
Płeć: Mężczyzna

Re: Granice iluzji

Post autor: Juhani »

iskra pisze:


Tytus zapowietrzył się.
????!!!

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Wątek na prośbę Autorki przeniesiony z ZWO, dodałam przepustki do posta.
Ostrzec wypada, że tutaj się czeka - chwilowo RedAkcja utonęła w sprawach ważnych i ważniejszych, a choć ZWF są ważne, to Fahrenheit całościowo ma priorytet. :)))

Ale zaraz potem pewnie przylezie jakaś Menda Komentująca. :)))
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

A już miałem napisać komentarz, ale jak nie to nie... :)
<BPNMSP i jużmnietuniema>
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Daję Ci specjalne pozwolenie. :P
<zręcznie zatrzymuje umykającego Neulargera grabkami za kaftanik>

edit: Neularger jednak uciekł. :)))

A mnie rzucił się do oczu pokurcz-maniak. I zastanawiam się, czemuż go tak okaleczyłaś, Iskro. Przecież on swój...
Spojrzyj na język, na zdania kształt - a poznasz swoje winy. :P
- Nie miałam wyboru. – szepnęła z mocną.
Tu drobiazg, czyli literówka. Odpuszczam.
W słowach Delfiny było tyle zjadliwości i nieumiejętnie krytego gniewu
...skrywanego gniewu - jak mi się zdaje. Zręczniej będzie.
Tytus (ciach!) przeszmuglował się do Paryża bez paszportu
Na pewno to dobrze użyty czasownik? Nie wydaje mi się. Komizm zamiast dramatyzmu wychodzi.
Niemniej jednak doskonale wiedział, że przysporzenie cierpienia Fryderykowi było ostatnią rzeczą, na jaką by się zdobyła.
- Podałaś mu ostatnią dawkę?
Tu nie tylko powtórzenie jest niedobre. Przede wszystkim karkołomne zdanie otwierające ten fragment. Prościej, Autorko. Choć odrobinę prościej.
Tym razem w geście tym było widać sporo wdzięczności i ulgi
Proszę dokładniej. Co o tym świadczyło? Bo jestem głęboko przekonana, że nie w geście było widać, nie. I język też raczej tego nie odzwierciedla w taki sposób.
Świadomość, że w pokoju obok umiera – bądź wydaje się umierać – ich najcenniejszy przyjaciel
...najdroższy przyjaciel.
Ale to zdanie jest jeszcze okaleczone stwierdzeniem, że "wydaje się umierać". Znaczy, co? Tytus i Delfina nie są przekonani? Fryderyk marnie symuluje agonię?

Jest więcej takich drobiazgów, które podczas czytania się kumulują i wywołują irytację. Co jest złego w typowych frazeologach?
Zbyt trywialne?

Mam też wrażenie, że za dużo gadasz. Opis z rozrzuconymi nutami, chwila, gdy Tytus odwraca się do drzwi... Mam wrażenie, że naciągasz opis na siłę, by przedłużyć czas czytania. Ryzykowne posunięcie.
Powinnaś też uważać na imiesłowy czynne i rzeczowniki odczynnościowe. Mam wrażenie, że nie zawsze są potrzebne i niekoniecznie w miejscach, w jakich się pojawiły. Jak będę czytać drugi raz, sięgnę po przykłady.

Ciąg dalszy nastąpi...

edit: No, to dalej...
jakby w pół śnie
Nawet ortografii nie darowałaś, Iskro...
Nieokreśloną i niespodziewaną pomocą stał się ojciec Fryderyka. Pomógł uporać się z chaosem...
W polszczyźnie istnieją synonimy. Tu: wsparcie się nadaje, by uniknąć powtórki.
...doradzał jak pielęgnować dar, jak zwykł mawiać.
A dalszą część lub nawet całość - do przeróbki, bo nic nie usprawiedliwia składniowych niedoróbek.
Jak więc mógł nie rozumieć wypowiedzianych drżącym głosem słów pani Delfiny Potockiej?
Pytanie retoryczne dotyczy Tytusa, który od początku Delfinę traktuje dość protekcjonalnie (i zwraca się do niej konsekwentnie per ty), zatem nawet jeżeli narrator jest zewnętrzny i zdystansowany, nie ma w tym miejscu żadnego uzasadnienia na wprowadzenie formy grzecznościowej. Neutralne podanie imienia i nazwiska winno wystarczyć, by nie psuć spójności narracji.
Coraz bliższy szelest sukni świadczył o tym, że Delfina stoi tuż za nim.
Dźwięk jest coraz bliższy - efekt Dopplera zachodzi zatem. Tytus (obserwator) się nie rusza. Kobieta (na której z założenia i implikacji zawartej w zdaniu znajdować się powinno źródło dźwięku, czyli suknia) również się nie przemieszcza (bo stoi). Wychodzi mi zatem, że suknia jest samobieżna...
by zdobyć się na odwagę otwarcia drzwi.
To złożenie dopełnień sugeruje, jakoby istniały różne rodzaje odwagi związane z prozaicznymi czynnościami, jak otwieranie okna, wchodzenie do toalety... yyy... No, może się zapędziłam, bo o odwaga ma wiele aspektów. Ale i tak lepiej o abstraktach mówić bez konkretyzowania (dookreślania). Czyli: ...zdobyć się na odwagę i otworzyć drzwi. Po prostu.
robił to w sposób łagodny i ironiczny zarazem, wręcz zabawny.
Ironia jest zabawna - z założenia. Oczywiście, jest też mniej lub bardziej uszczypliwa, choć może być łagodna. Ale cecha "zabawności" (zapewne chodzi o żartobliwość) postawiona wyżej niż ironia? Niewybaczalne, Autorko.

Foch!
Wrócę później. :P

edit: No i wróciłam.
Nie będę cytować okaleczonych kawałków, bo jest ich za dużo. Rzecz w tym, Autorko, że potwornie okulawiłaś język. Frazeologia - ta najprostsza, najbardziej banalna - ochwacona okrutnie została. To właśnie irytuje przy lekturze, drobne, wkur...zające błędy. Jakby polszczyzna nie była Twoim językiem rodzimym. Jest sztuczna, sztywna i skarlała.
Brzydka.

Za to pomysł ładny. Niedopracowany, ale ładny. No, właśnie: dziurawy świat przedstawiony tu chyba jest. Zdaje mi się, że wypadało jednak wprowadzić czytelnika dokładniej w tę rzeczywistość, wyjaśnić ją/opisać dokładniej, szerzej. Czemu niektórzy (i czy na pewno tylko niektórzy) mają nadprzyrodzone zdolności? Czy to świat, gdzie obok ludzi egzystują oficjalnie wampiry (i czy pani Sand jest wampirem w takim razie?), czy tylko ludzie jak X-mani? Tkacz iluzji, mistrzyni pieśni - ładnie wykorzystane, ale brak im osadzenia, by można było zrozumieć, czy oni są zwyczajni, czy nadzwyczajni w świecie przestawionym, czy żyją otwarcie ze swoimi talentami, czy je ukrywają, jak do tego ma się loża masońska i inne takie szczegóły, które niczemu nie służą poza ornamentem, bo nie doczekały się wyrazistych wskazań i powiązań.
I wreszcie związki fabularne. Ponieważ zabrakło wzmiankowanego osadzenia postaci w świecie przedstawionym, postępowaniu postaci brak spójności. Delfina, która nagle zaczyna śpiewać, jest nienaturalna, chciejska. Intryga polegająca na stworzeniu iluzji - nie ma zrozumiałego celu, bo właściwie nie wiadomo, co zrobiła George Sand Chopinowi i do czego jest zdolna, cały ten dramatyzm z tworzeniem iluzji wydaje się więc cokolwiek naciągany. Czemu Tytus ucieka, czemu domownicy zostali uśpieni, etc. To nie ma sensu. Fabuła wisi po prostu w próżni - świat przedstawiony nie został bowiem przedstawiony właśnie. Nijak.
Stąd po przeczytaniu pozostaje wrażenie niedosytu. O ile przyznam, że to utwór, o tyle zaraz dodam, że nieudany, chaotyczny, dziurawy - słaby. W tym sensie, że pomysł został po prostu zmarnowany. A szkoda.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
iskra
Sepulka
Posty: 42
Rejestracja: sob, 19 kwie 2008 12:50

Post autor: iskra »

Uh. Wiedziałam, że skrzywdziłam język, ale żeby aż tak bardzo... Rzeczywiście, nie podarowałam niczemu. Czuję się, jak morderca.

(Toteż nie dziwię się, że Neularger uciekł :D)

Rozumiem, przyjmuję i dziękuję za poświęcony czas, Małgorzato. :) Wszelkie swoje błędy postaram się mieć w pamięci, co by ich w przyszłości nie popełniać oraz unikać nieudolnych tworów literackich.

Dodam jeszcze, że ubawiłam się nad własnym tekstem. To oczyszczające. I motywujące. :)

Ah, i jeszcze małe pytanie. Jeśli poprawię tekst (czyli właściwie skonstruuje go od nowa, zostawiając tylko fabułę), to mogę go wrzucić w tym temacie?
"I" of enthrallment.
Milcząca podglądaczka okazjonalna.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

W tym wątku - z zaznaczeniem, że wersja poprawiona.
Sprawdzaj związki frazeologiczne, te najprostsze: najdroższy przyjaciel (a nie najcenniejszy - najcenniejszy może być np. sojusznik lub przedmiot jakiś) jest tu chyba najbardziej charakterystycznym przykładem grzechów języka.
Sprawdzaj podmioty w zdaniach - były fragmenty, gdzie tożsamość umykała na antypody. Zaimek po polsku można dopasować do każdego rzeczownika, nie tylko żywotnego osobowego, a dopasowanie idzie najczęściej linearnie, a dopiero potem kontekstowo.

I co najważniejsze: uzupełnij opis świata przedstawionego. Osadź zdarzenia na jakimś szerszym tle, wprowadź odbiorcę w ten świat. Nie tylko wstępem narracyjnym, lecz także dialogami postaci. Musisz wydłużyć ten tekst, może też dodać retrospekcje, które wyraźniej pokażą, o co chodzi. To będzie najtrudniejsze, jak mi się zdaje. :)))
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Neularger nie uciekł, tylko był zajęty. Jak moja jednorazowa przepustka ważna nadal jest nadal, to łapankę wrzucę - pewnie jutro.
Powiem teraz, że prócz fabuły, logika też szwankuje.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Oczywiście, że przepustka jest ważna - przecież Ci ją DAŁAM! I nie odwołałam, czyli jest ważna cały czas. :)))

Dawaj-dawaj, Neulargerze.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
iskra
Sepulka
Posty: 42
Rejestracja: sob, 19 kwie 2008 12:50

Post autor: iskra »

Przyłączam się do skandowania - Da-waj! Da-waj ;)
Co prawda nie zaczęłam najlepiej, ale jestem pojętną uczennicą. Wszystko wysłucham i przetworzę :)) (O ile przeżyję...)
"I" of enthrallment.
Milcząca podglądaczka okazjonalna.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Fabuła. Jak dla mnie, początek i koniec tekstu pochodzą wyraźnie z innych bajek.

Pojedźmy epizodami.

DP i TW siedzą w jakimś pomieszczeniu i kłócą się. Obok w pokoju „umiera” FC. TW ciska książkami i wyraża swoją dezaprobatę dla planu DF.
- Kiedy to zaplanowałaś? Jak możesz być tak głupia, by myśleć, że to się uda?
Kilka zdań poświęconych na opis zbieranych książek i nut. I znienacka:
- Jest zbyt słaby. – pomasował bolącą z nerwów skroń. – Wiesz o tym. Plan nie najgorszy, ale Fryderyk może tego nie przeżyć. Ryzykujesz, Delfino. Czy on chociaż się na to zgadza?
Grunt to konsekwencja panie Tytusie.

Zasadniczo, nie wiem dlaczego Autorka postanowiła rozpocząć tekst niezrozumiałą sceną kłótni, z której nic nie wynika. I która, ze względu na wymagania fabuły, natychmiast się kończy, ponieważ zgodny Tytus jest Autorce potrzebny w dalszej części.

Później narrator wprowadza nasz w mroczną stronę związku FC i GS. Otóż GS jest kimś w rodzaju wiedźmy-wampirzycy i wysysa z FC życie. Narrator informuje nas, że TW także o tym wie. Wynika, to z fragmentu:
Dopiero po latach zorientował się kim jest francuska skandalistka i jak bardzo zgubny wpływ wywiera na Chopina
Zorientował się, czyli już wie. Co z kolei prowadzi do pytania o celowość dialogu DP i TW. Oboje wiedzą, kim jest GS, więc po co rozmawiają? Na koniec DP przypomina wspólnikowi.
- Tytusie. – obejrzał się przez ramię. Delfina trzymała obie dłonie na sercu. – Potrafisz sprawić, by ludzie widzieli to, co spodziewają się zobaczyć. Ta umiejętność to magia nie tylko w sensie metaforycznym. Tak jak mój śpiew. Tak jak cała gama sztuczek tej wiedźmy Sand. Rozumiesz, prawda?
Gdyby ktoś nie zwrócił uwagi, to celem powyżej kwestii dialogowej jest li tylko poinformowanie czytelnika, że GS to literalnie – wiedźma, bo oboje rozmawiający wiedzieli o tym już znacznie wcześniej.
Przy dowiadujemy się, że magiczne umiejętności mają także DP i TW.
DP i TW przechodzą do pokoju, gdzie umiera FC. DP wyprasza rodzinę i mówi:
- Uda się. – szepnęła przez łzy. – Jeszcze trochę a trucizna zacznie działać. Umrzesz na parę godzin, wieść rozniesie się po całym Paryżu. Dotrze do pani Sand. Będziesz wolny. Od niej, od złośliwych krytyków, od natarczywych ludzi. Panna Jane Stirling przygotowała już dla ciebie miejsce w zamku Calder House. Wyzdrowiejesz, zaczniesz tworzyć. Może nawet z czasem zrozumiesz, że nie jesteś więźniem.
To jest plan.
I to jest to miejsce, gdzie czytelnik orientuje się, o co chodzi w tekście. A przynajmniej tak mu się wydaje.

Chwilę później FC umiera, a DP śpiewa magiczną pieśń pozwalającą, jak rozumiem, przywrócić później życie FC.
- Pani Sand będzie tu lada moment. – wydusiła w końcu z siebie.
- Mogłam się tego spodziewać. – szepnęła Potocka.
- Co teraz? – Tytus wyciągnął zza paska pistolet, sprawdził go kilkoma szybkimi ruchami, po czym znów wcisnął pod frak.
Delfina zwinęła drobną dłoń w pięść i przygryzła ją, zastanawiając się nad odpowiedzią. Fakt, że mogła się spodziewać przybycia Sand nie oznaczał, że się na to przygotowywała. Myślała dość chaotycznie nad modyfikacją planu. Woyciechowski okazywał się bardziej pomocny, niż wcześniej przypuszczała
.
I to jest ten moment, kiedy kołek niewiary wali się wraz z tynkiem na ziemię.
Autorko, kompletnie zaniedbałaś logikę w tym epizodzie. FC umarł, a GS – automagicznie – natychmiast się o tym dowiedziała. Tylko jak ona się dowiedziała? Może ma obserwatorów w domu albo to magia wiedźmy?
Z tym że DP powinna być na to przygotowana, ostatecznie wie, z kim ma do czynienia. Całe przedstawienie jest przecież po to, żeby oszukać wiedźmę Sand... DP zastanawia się nad „modyfikacją” (podkreślone) planu. Ale jaki był ten oryginalny plan? W jaki sposób zamierzała oszukać GS? Co powie rodzinie, która wróciwszy, nie zastanie ciała? (FC „umarł” - jak wygodnie! - w pokoju z tajemnym przejściem). Właściwie, tak na dobrą sprawę, co zamierzała zrobić DP poza podawaniem FC trucizny?
I tu do akcji wkracza chciejstwo. Tytus – tkacz iluzji. Osoba w oryginalnym „planie” DP nie uwzględniona, ale jest wygodnie obecna. DP zabiera ciało FC i ucieka do Szkocji.
Tytus tworzy iluzję trupa FC.
Do pokoju wchodzi GS i niestety nie daje się nabrać. Ciekawe, tkacz iluzji doskonale wie, że GS iluzją oszukać się nie da. Ponieważ:
Ignorancja świadczyła o szalonej miłości i głębokim uczucia, jakimi można darzyć tylko zabawkę, żywą własność. Spodziewał się, że Sand nie będzie zadowolona, gdy zorientuje się o podstępie. Będzie wściekła. – dodał w myślach. – I raczej nie mam ochoty tego oglądać. Już niemal stał w progu, niemal odwracał się na pięcie, by oddalić się zanim jego cielesność własna zostanie naruszona, gdy zobaczył twarz Sand zbliżającą się do ust Chopina. Teraz! – krzyknął w duchu. Powinien uciekać, ale chęć zobaczenia reakcji kobiety, napawanie się jej wściekłością sprawiła, że namacał tylko pistolet, tkwiący z tyłu za paskiem pod frakiem.
Pani George Sand złożyła na wargach Fryderyka ostatni pocałunek. A potem stało się to, czego oczekiwał Tytus. Jej twarz wykrzywiła się w iście przerażającym gniewie. Oblizała wargi, wystawiając język, jakby właśnie zjadła coś obrzydliwego. Wlepiła rozwścieczone spojrzenie w stojącego w progu mężczyznę.
- Gdzie on jest? – wysyczała.
Panie Tytusie, następnym razem do poduszki proszę przypiąć karteczkę o treści „Tu leży trup Fryderyka Chopina”. Efekt będzie taki sam, a o wiele mniej zachodu. :)

Plan DP nie wypalił. GS zorientowała się, że FC żyje. Zamierza go znaleźć.
Interesujące jest to, że nie ma to absolutnie żadnego znaczenia dla reszty tekstu. DP zasadniczo mogła wywieźć FC z Paryża, zwyczajnie go porwawszy. Szopka z trucizną i tkaniem iluzji jest pozbawiona sensu. TW też żadnych magicznych umiejętności mieć nie musiał.
Od tego momentu GS już się w tekście nie pojawi, więc nie ma znaczenia, czy udało się ją oszukać, czy nie i w jaki sposób?
Napisałaś Autorko epizod nie dość, że nielogiczny, to mający się nijak do reszty tekstu.
Potem jest zakończenie, trochę, IMO, z innej bajki.

Zakończenie, którego nie rozumiem. Zaczyna się tak.
Edynburg, 2 maja 1840 roku
(...)
Osiem miesięcy minęło od odebrania tej jedynej wiadomości, ponad rok od rzekomej śmierci Fryderyka
.
Daty ważne są. Dotąd myślałem Autorko, że bawimy się w grę: „Ukryte fakty z życia Fryderyka Chopina”. Znaczy, sądziłem, że wprowadzając postacie ze świata realnego i trzymając się faktów z życia kompozytora, piszesz tekst, który niejako „wciska się w szczeliny” biografii Fryderyka i wraz z nią tworzy nową historię. Wszyscy wiedzą, o romansie Fryderyka z George Sand, ale nikt nie wiem, że była wampirzycą. Coś w tym guście.
Zabawa runęła, kiedy uśmierciłaś Chopina dziesięć lat przed czasem.
Czemu tak nagle zdecydowałaś się na taki krok?
Chociaż z drugiej strony, czy Fryderyk naprawdę umarł? :)

I ostatni epizod: Chopin, Tytus i pistolet.
Nie rozumiem zupełnie, o co chodzi. Czy mam wnioskować, że w wyniku magicznych machinacji DP i TW Chopin stracił swoje talenty kompozytorskie? W takim razie, jak to się ma do pozostałych epizodów? Czy chodzi o rozstanie z GS? A Może to GS wynajęła „tkacza iluzji” (pewnie jest ich więcej niż jeden) i próbuje doprowadzić TW do utraty zmysłów? Albo Fryderyk też ma jakąś magiczną umiejętność (w sumie wszyscy bohaterowie są „ponadnaturalni”)? A może chodzi, o coś zupełnie innego... :)
IMO, brak tropów, Autorko.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Orson
Ośmioł
Posty: 686
Rejestracja: ndz, 05 kwie 2009 18:55

Post autor: Orson »

Ale to zdanie jest jeszcze okaleczone stwierdzeniem, że "wydaje się umierać". Znaczy, co? Tytus i Delfina nie są przekonani? Fryderyk marnie symuluje agonię?
Trzyma się mnie dzisiaj czarny humor, a przy okazji wyobraźnia pracuje na zwiększonych obrotach. Może dlatego parsknąłem śmiechem próbując sobie wyobrazić marnie symulowaną agonię:P.
,,Mówię po hiszpańsku do Boga, po włosku do kobiet, po francusku do mężczyzn, a po niemiecku do mojego konia" Karol V Obieżyświat

ODPOWIEDZ