Światłowstręt

Moderator: RedAktorzy

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Heh. Tego jest więcej, Beton-stalu. Autorka nie przemyślała koncepcji kreatywnej. Przede wszystkim nie zastanowiła się, jak posiadanie i nieposiadanie wzroku winno wpłynąć na język. A powinno, to wiem na pewno. W imię wiarygodności i spójności opisu.
So many wankers - so little time...

Toporniczka
Sepulka
Posty: 16
Rejestracja: pt, 17 gru 2010 18:26

Post autor: Toporniczka »

neularger pisze:
(…) i zasłuchani w cichutki brzęk rozgrzanego włókna węglowego. Dla ludzi spoza organizacji dźwięk ten byłby niemalże niemożliwy do wychwycenia. Oświeceni doskonale jednak słyszeli szept Boga. Zasłuchani w głos Pana nie zauważyli ruchu z tyłu sali.
Mamy tajemniczą organizację, której członkowie odznaczają się nadnaturalnym słuchem i słyszą Boga w żarówce. Głos Jezusa Chrystusa. Znaczy, Autorko wybrałaś sobie konkretną religię (chrześcijaństwo) i wprowadziłaś element niewystępujący w powszechnej teologii wybranego wierzenia. Czym mylisz czytelnika. To błąd numer jeden. Błędem numer dwa był wybór jakiejkolwiek konkretnej religii. Nie ma bowiem znaczenia dla tekstu czy czcicielami Światła są mormonami, żydami, świadkami Jehowy czy zgoła wyznawcami Baala.
Wybrałam chrześcijańtwo ze względu na to, jak bardzo istotna jest w tej religii symbolika światła. Wyznawcy Baala chyba nie mają zbyt wiele wspólnego ze światłością. Co do wprowadzenia elementu niewystępujacego w powszechnej teologii... Jacek Piekara wprowadził tych elementów nawet kilka i nikogo to nie dezorientuje.
neularger pisze:
Młody uczony wiercił się niespokojnie, na przemian szeroko otwierając i przymykając lekko załzawione oczy.
Udało mi się kilkukrotnie zamknąć i otworzyć oczy pozostając w bezruchu...
Natomiast on czuł się wysoce niekomfortowo, dlatego się wiercił.


neularger pisze: wątpię w fizyczną wykonalność opisanych manewrów.
Jeżeli praworęczny facet łapie mnie za lewe ramię, to znajduje się po mojej lewej stronie i nieco z tyłu. Łatwiej go wtedy uderzyć pięścią prawej ręki niż łokciem do tyłu, ponieważ przeciwnik nie znajduje się dokładnie za plecami.
Wykonalność opisanych manewrów sprawdziłam. Działało, i to całkiem naturalnie. Być może nie opisałam tego dostatecznie jasno.

neularger pisze:
Ona z jakiegoś powodu ich nie słyszała, tak jakby jej jaźń była zawsze gdzie indziej.

Te jaźnie przebywające z dala od ciała. Nic dziwnego, że trudno było się z dziewczyną dogadać.
Napisałam "tak jakby" jej jaźń była zawsze gdzie indziej.
neularger pisze:
Od lewej i prawej strony otaczały nas stare drzewa o powyginanych gałęziach i gęstym listowiu, stanowiącym dom dla setek ptaków i wiewiórek. Na niewielkiej polanie koło zamku pasły się trzy kuce.

Trzy (jakże istotny szczegół) kuce pasły się. W nocy?
Tuż obok mojego domu jest polana, na której pasą się kuce. W nocy. Trzy. (Tak, wiem, czytelnika nie obchodzi ich liczba- powinnam była to pominąć).
neularger pisze:
- Tak mniej więcej możesz określić gdzie jest piękno, a gdzie zepsucie. Tam gdzie są światła jest bezmyślność, ciągła kontrola, niewrażliwość i pęd. Tam gdzie go nie ma, jestem ja
.
Droga Eino, tu gdzie siedzicie, musi być światło, bo inaczej byłoby ciemno jak w grobowcu i nie mogłabyś się zachwycać zamkiem, lasem i trzema pasącymi się kucykami.
Noce w Szkocji (nawet bezksiężycowe) są na tyle jasne, że widać wszystko idealnie. Nawet na najciemniejszym, najbardziej oddalonym od cywilizacji zadupiu. (Akcja rozgrywa się w Edynburgu. Założyłam, że czytelnik wie, że Edynburg jest w Szkocji i że na północy Europy nieczęsto robi się całkowicie ciemno).
neularger pisze:
I jak to się ma do Prologu gdzie narrator (trzecioosobowy) mówił mi, że światło to Bóg, a ciemności są „szatańskie”?
To, co dla jednych jest boskie, dla innych jest szatańskie. Ale widzę teraz, że nie oddałam tego w tekście. Powinnam wtłuc sobie do głowy, że czytelnik czytać potrafi, ale nie w moich myślach ;)

"neularger" pisze:
Niektóre informacje nie pozostawiają wielkiego wyboru: można albo walczyć z wiatrakami, albo dać im się pociąć, albo gapić się na nie bezmyślnie.
Poproszę o wytłumaczenie metafory.
Wiatrak – Oświeceni. Walczący z wiatrakami – Umbra. Gapiący się bezmyślnie – ludzkość. Kogo reprezentują ci, którzy „dali się pociąć”?
Tych, którzy nie potrafią pójść do lasu bez latarki. Tych, którzy na wakacjach na wsi wieczorami marudzą, że wokół tak "głucho i ciemno". Dla mnie tacy ludzie są częściowo upośledzeni. Chociaż rozumiem, że nie wytłumaczyłam tego w swoim opowiadaniu.
neularger pisze:
Zabawkami przeznaczonymi do finalnej destrukcji.
Jest zatem destrukcja „niefinalna”. Znaczy, jaka?
Nie chodziło mi o całkowitą destrukcję, ale destrukcję, która nastąpi "w końcu", po serii zdarzeń.
neularger pisze:
Wstąpiłem więc do Umbry. Wewnątrz organizacji nie było już filozofowania i zastanawiania się. Był pośpiech, regulamin, zasady, posłuszeństwo i całkowite oddanie sprawie. Nie mieliśmy czasu ani prawa, aby kwestionować cokolwiek.
Czyli całkiem inaczej niż hodowlanych miastach, opanowanych przez Światło, gdzie króluje pęd, niewrażliwość i kontrola....
Tak samo (choć godniej). Na tym miał polegać tragizm... Chociaż nie rozwinęłam go za bardzo i rzeczywiście wyszło dziwnie.

Dzięki za uwagi, Neularger. Doceniam. Niektórych z nich nie skomentowałam z tej prostej przyczyny, że się z nimi zgadzam, biorę je do serduszka i nie mam nic do dopowiedzenia. Na niektóre zaś nie mogłam odpowiedzieć, bo wywiązałaby się z tego dyskusja światopoglądowa, a tego nie chcemy. Rozumiem za to, że w wielu przypadkach nie wyraziłam dię dostatecznie jasno i nie wprowadziłam czytelnika w klimat. Przyznaję też, że kilka błędów fabularnych zauważyłam podczas pisania, ale zignorowałam je, naiwnie myśląc, że czytelnik nie zauważy.

Beton- stal -> Plany oglądał jeszcze przed wydłubaniem oczu. Z jakiegoś durnego powodu tego nie napisałam.

Małgorzato -> Ten wykrzyknik po kropce to przypadek. Dziwne, że sama nie zauważylam...

A co do owsianki i jajek, które wzbudziły tak nieoczekiwane zainteresowanie... Oglądałam kiedyś program o pakerach i, wierzcie lub nie, ci "najtwardsi" żywią się właśnie tym. Przed zawodami przez kilka tygodni jedzą wyłącznie owsiankę i jajecznicę, często zmieszane razem. W końcu to najbardziej proteinowe żarcie, jakie można sobie wyobrazić.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Toporniczka pisze:Wybrałam chrześcijańtwo ze względu na to, jak bardzo istotna jest w tej religii symbolika światła. Wyznawcy Baala chyba nie mają zbyt wiele wspólnego ze światłością. Co do wprowadzenia elementu niewystępujacego w powszechnej teologii... Jacek Piekara wprowadził tych elementów nawet kilka i nikogo to nie dezorientuje.
Autorko, nie będziemy tu dyskutować o religii, jednak w powszechnym przekonaniu symbolika światła nie jest czymś, co wysuwa się na czoło w chrześcijaństwie.
Ważniejszą sprawą jest fakt, że wybór jakiejkolwiek religii konkretnej religii jest tu niepotrzebny. Światło da się przywiązać do jakiejkolwiek religii Mogłaś nawet wymyślić jakieś stowarzyszenie czcicieli światła. Nie korzystasz z chrześcijańskiej teologii. Zasadniczo, nie korzystasz z żadnej teologii.
Co do Jacka Piekary. Ciężko mi powiedzieć... :)
Toporniczka pisze:
neularger pisze:
Młody uczony wiercił się niespokojnie, na przemian szeroko otwierając i przymykając lekko załzawione oczy.
Udało mi się kilkukrotnie zamknąć i otworzyć oczy pozostając w bezruchu...
Natomiast on czuł się wysoce niekomfortowo, dlatego się wiercił.
Natomiast nie wynika to z inkryminowanego zdania.
Toporniczka pisze:Wykonalność opisanych manewrów sprawdziłam. Działało, i to całkiem naturalnie. Być może nie opisałam tego dostatecznie jasno.
Opis brzmi jak brzmi. I tylko o to tu chodzi.
Toporniczka pisze:
neularger pisze:
Ona z jakiegoś powodu ich nie słyszała, tak jakby jej jaźń była zawsze gdzie indziej.
Te jaźnie przebywające z dala od ciała. Nic dziwnego, że trudno było się z dziewczyną dogadać.
Napisałam "tak jakby" jej jaźń była zawsze gdzie indziej.
Autorko. Jaźń to świadomość. Ciało "jakby bez" świadomości jak się zachowuje?
Toporniczka pisze:Noce w Szkocji (nawet bezksiężycowe) są na tyle jasne, że widać wszystko idealnie. Nawet na najciemniejszym, najbardziej oddalonym od cywilizacji zadupiu. (Akcja rozgrywa się w Edynburgu. Założyłam, że czytelnik wie, że Edynburg jest w Szkocji i że na północy Europy nieczęsto robi się całkowicie ciemno).
Toporniczka-tekst pisze: - Tak mniej więcej możesz określić gdzie jest piękno, a gdzie zepsucie. Tam gdzie są światła jest bezmyślność, ciągła kontrola, niewrażliwość i pęd. Tam gdzie go nie ma, jestem ja
Nie chodzi mi o to, gdzie na Ziemi jak bardzo ciemno jest i w jakich porach roku. Zbudowałaś opozycję światło-ciemno. W miejscu gdzie nie ma żadnego źródła światła, nie zobaczymy absolutnie nic. Albowiem jesteśmy tak skonstruowani, że widzimy wyłącznie światło (informacje przez nie niesione). Skoro Eina coś widzi, to musi gdzieś być źródło światła, czyli opozycja jest z gruntu fałszywa.
Toporniczka pisze:
I jak to się ma do Prologu gdzie narrator (trzecioosobowy) mówił mi, że światło to Bóg, a ciemności są „szatańskie”?

To, co dla jednych jest boskie, dla innych jest szatańskie. Ale widzę teraz, że nie oddałam tego w tekście. Powinnam wtłuc sobie do głowy, że czytelnik czytać potrafi, ale nie w moich myślach ;)
Niezupełnie o to chodzi. Jeżeli narrator trzecioosobowy, zdystansowany (instancja narracyjna) coś mówi, to jest to prawda. To obiektywny opis świata przedstawionego. Jeżeli taki narrator mówi, że z żarówki gada Bóg – to tak jest. W to wierzy czytelnik.
Toporniczka pisze:
Poproszę o wytłumaczenie metafory.
Wiatrak – Oświeceni. Walczący z wiatrakami – Umbra. Gapiący się bezmyślnie – ludzkość. Kogo reprezentują ci, którzy „dali się pociąć”?
Tych, którzy nie potrafią pójść do lasu bez latarki. Tych, którzy na wakacjach na wsi wieczorami marudzą, że wokół tak "głucho i ciemno". Dla mnie tacy ludzie są częściowo upośledzeni. Chociaż rozumiem, że nie wytłumaczyłam tego w swoim opowiadaniu.
Znaczy, chcesz powiedzieć, że ta kategoria ludzi jest rozłączna z „ludzkością”? I co w niej jest takiego szczególnego, że postanowiłaś ją wyróżnić? W jaki sposób wyróżniają się od tych co np. siedzą przed monitorami? I dlaczego "dali się pociąć"? Ci przed monitorami się nie dali?
Nawet przyjmując Twoje wyjaśnienie metafora jest nieprzekonująca
Toporniczka pisze:Nie chodziło mi o całkowitą destrukcję, ale destrukcję, która nastąpi "w końcu", po serii zdarzeń.
A wynika to ze zdania, w jaki sposób?
Toproniczka pisze:Na niektóre zaś nie mogłam odpowiedzieć, bo wywiązałaby się z tego dyskusja światopoglądowa, a tego nie chcemy
.
Nie piszesz książki pod tytułem „Świat według Kowalskiej”, ale opowiadanie. Czyli coś, co ma być wewnętrznie spójne. Jeżeli do zrozumienia opowiadania potrzebny jest światopogląd – to go gdzieś przedstaw. Zaproponuj spójną wizję cywilizacji bez sztucznego światła. Bo to, co pokazałaś, to jak na razie banały z broszurek antyglobalistów i ekologów dziurawe jak durszlak.
Toporniczka pisze:A co do owsianki i jajek, które wzbudziły tak nieoczekiwane zainteresowanie... Oglądałam kiedyś program o pakerach i, wierzcie lub nie, ci "najtwardsi" żywią się właśnie tym.
Ależ wierzę. Może nie całymi jajkami, tylko białkiem z nich. Poza tym nie na okrągło, bo żołądek wraz jelitami zgłosiłyby veto. To jak sama powiedziałaś dieta przed zawodami. Zatem przedstawianie tego jak codziennej diety to lekkie nadużycie.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
in_ka
Fargi
Posty: 444
Rejestracja: ndz, 25 mar 2007 22:26

Post autor: in_ka »

neularger pisze:(...)Ależ wierzę. Może nie całymi jajkami, tylko białkiem z nich. Poza tym nie na okrągło, bo żołądek wraz jelitami zgłosiłyby veto. To jak sama powiedziałaś dieta przed zawodami. Zatem przedstawianie tego jak codziennej diety to lekkie nadużycie.
E tam, czepiasz się TEGO SZCZEGÓŁU zupełnie niepotrzebnie i niezasadnie ;P Jakie to nadużycie - bez żadnych problemów można świetnie funkcjonować na takiej diecie całe życie.
Jakie masz zastrzeżenia do żółtek btw?

Mnie rozbawiło takie sformułowanie:
Wymiociny podchodzą mi do gardła.
Wymiociny to to co już jest na zewnątrz. Ale może w świecie fantastycznym mogą podchodzić do gardła? ;P
Małgorzata pisze:Heh. Tego jest więcej, Beton-stalu. Autorka nie przemyślała koncepcji kreatywnej. Przede wszystkim nie zastanowiła się, jak posiadanie i nieposiadanie wzroku winno wpłynąć na język. A powinno, to wiem na pewno. W imię wiarygodności i spójności opisu.
Margota jak zwykle ma rację :).
Cała masa.
No bo jak bohater, który deklaruje: jesienne liście, których nigdy już nie będzie dane mi ujrzeć wcześniej dostrzega to, że Z oczu zniknął nienaturalny blask czy Jej zazwyczaj blada skóra robi się sinawa.
I to też tylko przykładowe drobiazgi z licznych opisów dostrzeganych szczegółów.

Zupełnie nie wiem jakie jest znaczenie tego zdania: Czuję benzynę, co w chwili obecnej muszę zignorować. Co pozwolę sobie zignorować ;P.

Do swojego sztambucha zapisuję ten oto opis:
Uwalniam żyłę środkową siatkówki od ciężaru dyndającej na niej gałki ocznej. Przeciąłem nerw – twarz przechodzą mimowolne skurcze.
Wywołał we mnie mimowolny atak śmiechu,
za co bardzo autorce dziękuję, choć nie był to z całą pewnością efekt zamierzony :)

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

in_ka pisze: E tam, czepiasz się TEGO SZCZEGÓŁU zupełnie niepotrzebnie i niezasadnie ;P Jakie to nadużycie - bez żadnych problemów można świetnie funkcjonować na takiej diecie całe życie.
Jakie masz zastrzeżenia do żółtek btw?
Do żółtek jako takich nie mam nic. Tylko, że dieta owsiankowo-jajeczna ma być stosowana tuż przed zawodami, gdzie chodzi o maksymalne odtłuszczenie i wyrzeźbienie sylwetki. A żółtko ma sporo tłuszczu, z tego co wiem pakerzy unikają go jak ognia.
A kiedy pisałem o tym, że wspomniana dieta może powodować zaburzenia, to zastanawiałem się czy nie ma tu za mało błonnika. Znaczy problemy z jelitami i takie tam, ale skoro mówisz, że ok, to w porządku.
Pomijając problem z nudnymi posiłkami. :)
in_ka pisze: Do swojego sztambucha zapisuję ten oto opis:
Uwalniam żyłę środkową siatkówki od ciężaru dyndającej na niej gałki ocznej. Przeciąłem nerw – twarz przechodzą mimowolne skurcze.
Wywołał we mnie mimowolny atak śmiechu,
za co bardzo autorce dziękuję, choć nie był to z całą pewnością efekt zamierzony :)
Autorka bardzo zaniedbała risercz?

e. doprecyzowanie
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
in_ka
Fargi
Posty: 444
Rejestracja: ndz, 25 mar 2007 22:26

Post autor: in_ka »

neularger pisze: Do żółtek jako takich nie mam nic. Tylko, że dieta owsiankowo-jajeczna ma być stosowana tuż przed zawodami, gdzie chodzi o maksymalne odtłuszczenie i wyrzeźbienie sylwetki. A żółtko ma sporo tłuszczu, z tego co wiem pakerzy unikają go jak ognia.
A kiedy pisałem o tym, że wspomniana dieta może powodować zaburzenia, to zastanawiałem się czy nie ma tu za mało błonnika. Znaczy problemy z jelitami i takie tam, ale skoro mówisz, że ok, to w porządku.
Pomijając problem z nudnymi posiłkami. :)
Żóltko zawiera masę różnych składników w tym cholesterolu, który później jest przekształcany w testosteron - bardzo przez pakerów pożądany :). Tłuszcz zawarty w żółtku nie obciąża organizmu by doprowadzić do otłuszczenia. A owsianka - to jedno z najbogatszych źródeł błonnika! (i nie tylko :)) Nudne, ale i tak ciekawsze niż pasza dla astronautów - co kto lubi, ale zawiera wszystko co potrzeba.
neularger pisze:
in_ka pisze: Do swojego sztambucha zapisuję ten oto opis:
Uwalniam żyłę środkową siatkówki od ciężaru dyndającej na niej gałki ocznej. Przeciąłem nerw – twarz przechodzą mimowolne skurcze.
Wywołał we mnie mimowolny atak śmiechu,
za co bardzo autorce dziękuję, choć nie był to z całą pewnością efekt zamierzony :)
Autorka bardzo zaniedbała risercz?
Bardzo, oj bardzo :)))

Awatar użytkownika
Ilt
Stalker
Posty: 1930
Rejestracja: pt, 02 paź 2009 15:45

Post autor: Ilt »

Owsianka zawiera też w sobie skąpstwo. Weźmy choćby taką Wiedźmę z Wall Street... :)

NMSP.
The mind is not a vessel to be filled but a fire to be kindled.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Te "wierze" były przypadkiem, tak? I ta kropka z wykrzyknikiem też. A "niezaspokojoną rządzę" też przypadek wywołał? I co jeszcze wywołał przypadek, Autorko?

Teraz ja też sobie kopnę leżący tekst. :)))

1. Prolog, czyli wprowadzenie w tło. Mamy Żarówkę, przez którą przemawia Bóg, Edisona oraz kult Światła (bynajmniej nie chrześcijański, ale to już wyjaśnił Neularger - może rozwinę, ale Piekara i jego cykl o inkwizytorze z całą pewnością nie jest argumentem obronnym).
Chrześcijaństwo w prezentowanym tekście, chrześcijaństwem jest tylko z nazwy i jednego cytatu biblijnego. Potem ważniejszy okazuje się jednak mędrzec, którego słowa Autorka sobie wymyśliła. OK, ale po co w takim razie Biblia?
W religii przedstawionej w Prologu chodzi o światło. Nie o zbawienie, grzechy, życie wieczne, nadstawianie drugiego policzka i wybaczanie wrogom. Nie. O światło. A nawet Światło.
Czy już postawiono tezę, że ta religia nie jest chrześcijaństwem, a w tekście popełniono nadużycie semantyczne?

2. Po Prologu startuje fabuła właściwa. Zaczyna ją epizod na stacji benzynowej. O sprzecznościach i usterkach wspomniał już Neularger, mnie pozostaje tylko uzupełnić:
Prawda, choć trudno w to uwierzyć, maluje się jednak inaczej.
Trudno w to uwierzyć. Mnie się zawsze zdawało, że malować się może obraz (sytuacji), a prawda może wyglądać. Ale co ja tam wiem o frazeologii...
Podchodzę spokojnie do pierwszego z dystrybutorów, nalewam benzynę do czarnego kanistra. Staram się pochylać głowę tak, aby nie rzucało się w oczy, iż ukrywam swoją tożsamość. Gdy pojemnik jest pełny wstaję, obracam się na pięcie i odchodzę.
A kiedy usiadł?
To niesamowite, jak bardzo agresor potrafi być zaskoczony, gdy odpowiadasz mu atakiem.
Rozumiem, że kolokwializm, że narrator bezpośredni, ale i tak zastanawiam się, DO KOGO on mówi? Do siebie? Per ty?
Co się porobiło z tym językiem, nawet nie można zachować własnej tożsamości...

3. Retrospekcja - narrator/bohater i jego dziewczyna Eina, pierwsza randka, ślicznie, romantycznie i gotycko (stare zamczysko, noc, żywego ducha, takie tam). Z językowych:
Poza tym, wstydziłem się faktu
No, niby wstydzić się należy czegoś, ale FAKTU?! Mnie się zawsze zdawało, że to dotyczy cech - w sensie, wstydzić się zachowania (jakiegoś), braku (np. wykształcenia, manier, pieniędzy, etc.), wyglądu. Ewentualnie można się wstydzić za kogoś też (i za jego zachowanie choćby). Ale faktu? Jak można się wstydzić faktu? Przecież on nie jest mój czy czyjś... :X
Coś w tym jest. Gdzieś tam w świecie musi być ktoś, kto cię rozumie... kto myśli i czuje jak ty
No, nie mogłam się powstrzymać. Rozumiem, mowa potoczna i w ogóle, ale czy musi być aż tyle tych zaimków? Zwłaszcza, że podkreślony kawałek to redundancja. I po co?
zatoczyła ręką półkole, dając mi do zrozumienia, abym przyjrzał się okolicy
A tu łopatologia tak porażająca, że obraźliwa normalnie. Dla odbiorcy obraźliwa.
Mówiła o rzeczach, o których sam bałem się mówić przez lata, nie chcąc zostać oskarżonym o bycie dziecinnym i nieżyciowym
A tu jedno z karkołomnych, ochwaconych zdań. Po jakiemu to jest? Bo nie po polsku, nie. Po polsku mówi się prościej: ...bałem się mówić, by nie oskarżono mnie, że jestem dziecinny i nieżyciowy. - na przykład. Nie chce mi się kombinować ładniej. Tego typu zdań jest więcej. Obcych struktur, zagmatwanych i drętwych. Narracja bezpośrednia niby, prawo do kręcenia językiem tak, by pasował do charakteru postaci jest, ale - błagam! - czy tak się mówi?! Co mam sobie pomyśleć? Że bohater-narrator niezbyt jest rozgarnięty, a język ma drewniany?
To przecież literatura! Tu każdy narrator musi być rozgarnięty (choć może udawać, że jest wręcz przeciwnie), a mówić ma płynnie - nie da się inaczej. :P

Ale nie w tym rzecz. Do oczu rzuciły mi się opisy.
Teraz nie mogę wypowiadać prawdziwego imienia swojej żony nawet w myślach, gdyż ze względów bezpieczeństwa wszyscy członkowie Umbry posługują się pseudonimami. Uszy i oczy Oświeconych są wszędzie tam, gdzie światła, musimy więc być szczególnie ostrożni.
Czy ta ostrożność nie jest czasem przesadzona?
I co to za pseudonim "Eina"? Ma dziwnie brzmieć? No, to chyba jakaś sprzeczność z konspiracyjnym charakterem ruchu oporu mi się widzi...

Tak zupełnie marginalnie zastanawia mnie też "techniczna" strona oczu i uszu, czyli lamp. Mnie się zdawało, że lampa świeci, czyli wysyła światło, którego jest źródłem. A jak odsyła informacje? Zwrotnie? Pochłania światło?
To jak świeci wtedy? No, kierunek światła się mi nie zgadza...
Na dodatek dźwięk też idzie w drugą stronę?
Z dalszych opisów wynika, że nie chodzi o proste pluskwy czy inny monitoring, lecz o światło samo w sobie. I to mnie właśnie zastanawia...
Eina zawsze była dziwna. Nosiła okulary przeciwsłoneczne bez względu na pogodę, unikała ludzi, nie pojawiała się na imprezach i emanowała niechęcią do otoczenia. Gdyby do tego wszystkiego ubierała się jak wampirzyca byłaby pewnie szkolną gwiazdą.
Ludzie nie lubią być nielubiani i mizantropów taktują jak trędowatych
Nie rozumiem. Znaczy, z opisu wynika, że ludzie Einy nie lubili, bo ona ich nie lubiła i "była dziwna" (nosiła ciemne okulary i zachowywała się nietowarzysko). Ale zostałaby gwiazdą, gdyby się przebrała? Szkolną idolką? Czy tylko mnie tu coś się nie zgadza?

No, i kluczowy dialog o ruinach i zepsuciu. Są ruiny. Nikt tam nie przychodzi. A czemu miałby? Prawdziwi esteci nic innego nie robią, tylko łażą nocami po zapuszczonych zakątkach? A ci, co siedzą w pubach i domach, to niby zepsuci są (bo nie doceniają romantycznego piękna ruin)? I tyle?!
Tam gdzie są światła jest bezmyślność, ciągła kontrola, niewrażliwość i pęd.
A ten wniosek pojawia się na widok domów, restauracji i pubów. Litości...!
Tam gdzie go (światła - przyp. mój) nie ma, jestem ja.
To stwierdzenie pada po cytowanym wcześniej. Niby co ma z tego wyniknąć? Że Eina jest przeciwieństwem bezmyślności, kontroli, niewrażliwości i pędu? Pomijając, że to zarozumiałe, jest też zwyczajnie niezrozumiałe. Może dlatego, że antonimia jest tu stworzona nierówno: po jednej stronie abstrakty związane ze światłem, po drugiej - kobieta. Nijak mi się nie wyrównuje bilans znaczeń, nie mam przełożenia. No, bełkot, co tu kryć. Patetyczny, a zatem żałosny...
I jak tu uwierzyć, gdy narrator potem mówi (jasne, że jest skrzywiony, bo jako bohater kocha Einę, ale zarazem robi charakterystykę postaci - jako narrator, więc wiarygodność jest tu kwestią istotną):
Zawsze obawiałem się, iż mogę zabrnąć w infantylny bełkot, rozwodząc się nad plugastwem cywilizowanego świata. Ona robiła to idealnie, w sposób jednocześnie głęboki, szczery i prosty.

Czego dowodem jest wcześniejsze stwierdzenie Einy.

Ale miałam o religii w tekście. W retrospekcji pada zdanie:
Członków Umbry łączyło jedno - chęć zniszczenia istoty sterującej naszym światem
Znaczy, wychodzi mi, że Umbra walczyła z Bogiem (chrześcijańskim?). Co z wolną wolą i innymi dogmatami chrześcijańskimi zatem? Nikt nie wspomniał o kwestiach dogmatycznych, prawda? Dlaczego dogmaty chrześcijaństwa nie mają znaczenia dla bohaterów, znaczenie ma tylko światło czy raczej Światło?
Mogę już odpowiedzieć? Mogę? Bo potem zapomnę...
Mogę. To nie jest chrześcijaństwo. Po prostu.
To, że nazwałaś tę religię chrześcijaństwem, Autorko, nie czyni jeszcze z niej chrześcijaństwa. Powiedziałaś, że wzięłaś tę religię ze względu na symbolikę światła. A reszta? Resztę mamy zapomnieć i udawać, że jej nigdy nie było?
Nie da się, niestety. Kiedy bierzemy coś z wiedzy ogólnej, bierzemy wszystko - zadaniem Autora jest nie tylko całość tę wpasować w swój świat przedstawiony, ale też spójnie przedstawić odbiorcy modyfikacje i zmiany tego, co zaczerpnięte z realu do fikcji.
Ty tego nie uczyniłaś, Toporniczko.
Dlatego chrześcijaństwo to nadużycie semantyczne (ujmując rzecz dyplomatycznie).

4. Długi opis, jak bohater przechodzi przez lokal do podziemi. Nuda, nuda. Elementy zdobnicze w osobach harleyowców i fanów muzyki alternatywnej. Jakie to ma znaczenie, skoro potem ta gocka hałastra nie wystąpi już ani razu?
Nieważne. Natrafiłam na kolejny przypadek (złośliwy, bo deklinacyjny też):
Podaje mi kopię raportu, również zapisaną Braille'm.
A TUjak naprawdę się odmienia to nazwisko w zapisie. Ale nie o tym chciałam. Wspomniałam, że kwestie niewidzenia i widzenia nie zostały przemyślane? Oto jedna z nich:
Rozszyfrowanie tego zajmie mi wieki
Chodzi o raport zapisany Braille'em. No, właśnie. Dlaczego wieki? Co jest trudnego w tym alfabecie? Narrator go zna. Więc w czym problem?
Wiem, bo czytam Braille'a. NOPE. Alfabetem Morse'a też umiem. Zapisać... :P
Usiłuję powiedzieć, że bohater nie powinien mieć trudności, bo alfabet niewidomych nie jest kodem dostępnym tylko im i wymagającym określonego podejścia (tu: braku wzroku). Można czytać Braille'a oczami, dotyk nie jest wymagany. Założenie błędne tu jest albo niejasny opis. Z kontekstu wynika bowiem, że Braille'a wzrokowo czytać się nie da.

W epizodzie Przełożony i Eina wprowadzają bohatera-narratora w założenia ataku na czcicieli Światła. I pada jeszcze jedno interesujące stwierdzenie w kwestii religii:
- Kolejna katedra? - pytam zdziwiony, opuszczając ramiona
- Tak – odpowiada Przełożony – Tylko, że w tej nie tylko biskup jest świadomym czcicielem Światła, a wszyscy księża.

Znaczy, że struktury kościoła katolickiego infiltruje kult czcicieli Światła.
Ergo: to nie są chrześcijanie, to czciciele Światła, Autorko.
Sama napisałaś... :P

I jeszcze jedno się pojawiło:
Jeśli zaś o samego biskupa chodzi... Mamy powody, aby przypuszczać, że nie jest człowiekiem.
Wątek, który zawisł w próżni. Czym lub kim był zatem biskup, skoro nie był człowiekiem?
Dla dramatyzmu poświęciłaś, Toporniczko, spójność fabularną. O nieludziach wcześniej ani słowa nie było.
Zły wybór.

5. Epizod, w którym narrator się oślepia. Pojawia się dialog:
- Anna – wyszeptuję prawdziwe imię Einy
- Bredzi – słyszę głos Przełożonego
- Anna! - powtarzam
- Nie ma tu nikogo takiego – słyszę głos swojej żony i czuję, jak pochyla się nade mną
Cały fragment bez kropek czy innych znaków interpunkcyjnych. Nijak też niezrozumiały. Po co jest ten dialog? Czemu Eina/Anna zaprzecza? Bez sensu - przecież nie zapomniała swojego imienia. Żeby ukryć to przed Przełożonym? Czy to nie za daleko posunięta ostrożność? Ostatecznie, niejednemu psu na imię Burek, a Anna należy do chyba dziesięciu najbardziej popularnych imion żeńskich... No, nie łapię sensu.
Pogrubiłam również zaburzenie tożsamości podmiotu. Tak na dodatek.
całuje mnie w czoło i odchodzi, zostawiając po sobie tylko zapach i odgłos oddalających się kroków.

Oddalających się kroków nie można zostawić po sobie. Zresztą, czy oddalające się kroki mają zapach? :P

6. Atak na katedrę, lewitujący biskup, mnóstwo światła, którego narrator nie widzi, a jednak opisuje. O wiele ciekawszy byłby opis z perspektywy niewidzącego - tu zawiodłaś, Autorko. Niewiarygodnie wychodzi. I drętwo. A była możliwość wykazania się właśnie przez "wejście" w świat niewidomych, którzy resztą zmysłów postrzegają świat inaczej niż wzrokowcy, a przynajmniej - w innej hierarchii bodźców, jak się zdążyłam dawno temu zorientować...
No, trudno.
Wzrok i światło w opisie są. Latają bełty z kusz (srebrne bełty, wyskakujące nagle z próżni fabularnej), jest przesłona (też z próżni fabularnej) i lewitujący biskup. Zwyczajna rzecz dla Przełożonego - niejednego już lewitującego czciciela Światła załatwił, normalka. A przynajmniej tak się zachowuje. Narrator też zdumienia żadnego nie okazuje, reszta oddziału Umbry również. A ja się dziwię jednakowoż... Jakoś wcześniej nic mnie nie przygotowało na ten widok.
Poza tym, że opis "wzrokowy" aż za bardzo (przez co niewiarygodny), dochodzi jeszcze kwestia chciejstwa. Bohater, który nie przeszedł pełnego przeszkolenia, radzi sobie bez żadnych problemów. Pomijam, że zbiega w dół i wbiega na górę. Normalnie, tautologie mnie już nie ruszają. Za to Edison lewituje - ale postrzelenie w nogę sprawi, że spadnie. A gdyby tak w rękę, to nie? Tak tylko pytam, bo przecież biskup lewituje, więc po co mu wsparcie na nogach?
Ale nieważne. Edison lewituje sam, a na dodatek unosi Einę też. I nikt się jakoś nie przejął tym pokazem nadludzkich umiejętności, nawet mąż Einy - beznamiętny gracz, kalkulujący, co tu zrobić, choć przecież żona jest wojowniczką (jak zapewniał wcześniej). Powieka mu nawet nie drgnęła, serce nie załomotało. Zero emocji. Narrator bezpośredni, przypominam...
W każdym razie w starciu ginie najpierw Edison, potem Eina, która - jak to wojowniczka - nie zrobiła nic, ale za to malowniczo umarła. Światło ją ożywia, by kusić narratora. Narrator zabija żonę po raz drugi (w tle słyszę refren: "Bo nigdy dość się nie umiera-aaa!"), nie ulega pokusie.
I będzie dalej walczył ze Światłem.
Koniec.

No, i? No, i nie wiem, czemu Światło kusiło narratora, w czym był taki wyjątkowy? Czemu nie wzięło się za widzących nowych z Umbry? Po co to lewitowanie, po co nieludzkość biskupa Edisona, jak się do tego ma głos Boga z Żarówki, czemu światło światłu nierówne, gdzie w tym wszystkim chrześcijaństwo? I po co chrześcijaństwo? Na dodatek Umbra na stowarzyszenie Satanistów nie wygląda, nie bardzo wiem, przeciw komu/czemu walczy (że Światłu, ale czy to Bóg? Co za istota?). I gdzie właściwie miejsce szatana jest (chrześcijaństwo chciałaś, Autorko, to masz), Boga, miłości bliźniego i inne takie?

Nie klei się. Nic się nie klei.

Nudziłam się, Toporniczko. Bo ten tekst jest cóż... toporny. Zarówno językowo, jak i fabularnie. Opowiadanie? Kłóciłabym się. Opowiadanie ma spójną fabułę. U Ciebie spójności brak.
Nie wiadomo, o czym właściwie opowiadasz. Prolog sugeruje, że o mniej lub bardziej odwiecznej walce Światła i Ciemności (a chrześcijaństwo jest elementem zdobniczym i Autorskim chciejstwem, dla fabuły absolutnie nieistotnym), wprowadzenie narratora-bohatera - że o jakimś etapie epickim (przełom, który otwiera karierę herosa w eposie, czy inny przełom romantycznych lub podobny, rzecz w tym jednak, że nijak nie ma wyjaśnienia, czemu właśnie ten narrator jest wyjątkowy, czemu Światło go kusi na końcu, by mógł odnieść wewnętrzne zwycięstwo nad sobą i zarazem ponieść klęskę - stracić ukochaną, etc.). W zakończeniu nie ma śladu sugestii jak to starcie wpłynęło na układ sił, jaki jest bilans odwiecznej walki (więc po co był Prolog?), jaką rolę w tym wszystkim odgrywał Edison i kim była istota, która steruje światem oraz jak się ona ma do Światła, etc.
Jest tego mnóstwo. Drobiazgi, które nie łączą się, nie znajdują ani wyjaśnienia, ani potwierdzenia w fabule. Jest natomiast mnóstwo chciejstwa.

Do opowiadania daleko jeszcze. Na razie - to tekst. Z nieprzemyślaną koncepcją kreatywną. Niestety.

edit: A po drodze inni się rozgadali też. I dobrze.
In_ko, a możesz mi jeszcze wykręcić żołądek bardziej i zrobić sekcję tego opisu samooślepienia? Bo mnie zawsze takie jatki kręcą... :)))
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Ha, zatem dieta jajeczno-owsiankowa(?) utrzymała się. Na obronę przyznam, że choć trochę siedzę w branży machania ciężkimi przedmiotami, to o diecie słyszę po raz pierwszy. Ale Komentatorzy też się czegoś uczą. :)
Dietę się wypróbuje.

Nieprzyjemne zajęcia mnie opuściły i mogę dokończyć. Dalsza łapanka...
Mogę tylko wyobrażać sobie, co czuł, gdy stawał w pomieszczeniu, mieszczącym w sobie nie więcej niż jednego człowieka; w pomieszczeniu o ścianach wyłożonych płaskimi, okrągłymi lampkami. Takie solarium razy tysiąc.
Znaczy, ultrafiolet? Ale Słońce też emituje... Nic już nie rozumiem.
Jeśli Światło uzna go za godnego sługę, nie zostawi na nim śladu poparzeń. Jeśli zaś przejrzy spisek, ciało naszego człowieka zostanie okropnie okaleczone.
W sumie jednak oszczędzają wrogów. :)
Gdy pozostaje w zaufanym towarzystwie braci Światła, w jego oczach pojawia się nienaturalny blask, a skóra iluminuje złociście, tak jakby kryła pod sobą tysiące cieniutkich przewodów.
Powiem, że Umbra ma zaskakująco dokładne informacje.
Nasz plan jest prosty: zabić księży i pojmać biskupa, aby przeprowadzić na nim badania.
Zastanawia mnie, co właściwie chcą badać i jak ta grupa ślepców tego dokona. Ci z oczami są przecież w najlepszym razie niepewni. Światło ich opęta i będzie problem...
Znieczulony lekami sięgam po niewielkie narzędzie, przypominające łyżkę do nakładania lodów. Eina ma rację – oczy są moją słabością. Wiem, że nie otrzymałem odpowiedniego treningu, aby dokonać operacji już dzisiaj. Gdyby nie zbliżająca się misja poczekałbym z tym jeszcze parę tygodni. Nie mam jednak wyjścia. Miejskie światła wywołują u mnie odruch wymiotny. Czyste Światło, które wstępuje w naszego wroga uczyniłoby mnie słabym i niezdolnym do walki. Zginąłbym i tak. Bez oczu mam przynajmniej niewielką szansę na przeżycie, a przynajmniej na wspieranie Einy w boju. Lewe oko pierwsze. Rozszerzam powieki palcami do granic możliwości. Drugą ręką trzymam łyżko- podobny przedmiot. Ręka zbliża się do oka. Delikatnie umieszczam krawędź narzędzia tuż pod dolną powieką. Wydaje mi się, że dotykam mięśnia oczodołowego. Patrzę do góry. Pewne pchnięcie, podważenie i zręczny ruch nadgarstkiem. Trzęsę się od środka, leki jednak utrzymują ciało w bezruchu. Ręka nawet nie zadrżała. Odkładam łyżkę, sięgam po nożyczki. Uwalniam żyłę środkową siatkówki od ciężaru dyndającej na niej gałki ocznej. Przeciąłem nerw – twarz przechodzą mimowolne skurcze. Bardziej zdaję sobie z tego sprawę, niż to czuję. Czym prędzej robię to samo z prawym okiem. Odchodzę w ciemność, ktoś jednak nie pozwala mi upaść. Łapie mnie i krzyczy coś, jakby zza ściany.
Oto mamy Rytuał Przejścia. Nasz wytrenowany adept samodzielnie czymś w rodzaju łyżki do lodów wyjmuje sobie gałki oczne. Potem odcina nożyczkami żyły.
Ałtorka uznała, że jest niezbędne opisanie tej czynności, pewnie po to aby wzmóc uczucie fascynacji i wstrętu u czytelnika. I tylko po to.
Pamiętam, że kiedy oglądałem „Terminatora” i Arnie skalpelem wycinał sobie rozwalone oko, to faktycznie doświadczyłem uczucia fascynacji, obrzydzenia i grozy. Ale tamta historia mnie wciągnęła, Twoja Ałtorko – niestety nie. Za dużo dziur logicznych.
I tak mi się wydaje, że logiczniej byłoby, żeby ten zabieg wykonywał przeszkolony personel.
Muszę dodawać, że epizod fabule jest zasadniczo zbędny? Nawet nastroju nie buduje.
Masz cztery dni, żeby wydobrzeć. To aż nadto.
Faktycznie. Usunięcie gałek ocznych - chirurgia jednego dnia.
Techniki postrzegania pozawzrokowego masz opanowane na tyle, że powinieneś dać radę. Jeśli zaś nie dasz... Będzie to nauczka za nieposłuszeństwo.

Oto druga z ulubionych broni Ałtorów (po Chciejstwie). Deus ex machina. Ałtorka, widać przemyślała sprawę niewidomych wojowników i uznała, że w konfrontacji z Oświeconymi nie mają szans. Dlatego wróciła wojownikom wzrok. Postrzeganie pozawzrokowe. (co prawda to się nazywa postrzeganie pozazmysłowe, ale tam...)
Siedzimy upchnięci w małej ciężarowce, ubrani w identyczne kombinezony.
Postrzeganie pozawzrokowe, ani chybi.
Bezceremonialnie parkujemy tuż za katedrą, na małym parkingu otoczonym gęstymi drzewami.
Normalnie to by zaparkowali gdzieś trzy przecznice dalej i truchcikiem, w strojach bojowych, biegli do katedry.
Nie widzę ich, ale słyszę szelest smaganych wiatrem liści, co pozwala mi zorientować się w terenie,
Eee... Na czym polega postrzeganie pozawzrokowe? Kombinezony widać, a drzewa już nie?
Domagam się konsekwencji w kreacji świata.
Jest późna noc, a w okolicy nie ma domów mieszkalnych – małe prawdopodobieństwo, że zostaniemy zobaczeni przez cywilów.
Racja, katedry to na odludziach się stawia.
Wszyscy trzymamy w rękach kusze, podobne do tych, używanych przez amerykańskich żołnierzy w Wietnamie.
Oraz dzidy i łuki... Umbra nie ma dostępu do broni palnej, a ma do kusz? A może proch to przeklęty wynalazek Światła? I „Wszyscy trzymamy”? Pewnie Postrzeganie znów się włączyło...
Możemy tylko zastanawiać się, dlaczego nie były zaryglowane.

Gdyby były, nasi wyposażeni w kusze wojownicy rozdłubaliby drzwi.
Budka stróża na godzinie siódmej – ktoś ostrzega nas szeptem.
Na godzinie siódmej, to znaczy daleko za nami i nieco po lewo. Do dupy z takim postrzeganiem pozawzrokowym...
Kilka osób obchodzi siedzibę stróża, w środku nie ma jednak żywej duszy. Słyszymy kroki naszych towarzyszy z innych części domu.

Dziwne, słyszą kroki kumpli w innych częściach budynku, ale żeby stwierdzić obecność, bądź nie, stróża, muszą się wrócić.
Gdybym wciąż miał oczy, zobaczyłbym zapewne świetlistą postać Jezusa, „ożywioną” przez nieskalane światło księżyca, w swoim blasku jakby zstępującą z ołtarza. Okalaliby go Święci i aniołowie o spojrzeniach przepełnionych jedynie dobrocią i naturalnym blaskiem gwiazd.
Dziwne to jest. W Prologu narrator twierdził, że z Żarówki mówił Bóg. Teraz dowiaduję się, że Światło i Bóg to dwa zupełnie różne byty. Konsekwencji więcej, Ałtorko!
Czuję narastające skupienie moich kluczących pomiędzy nawami towarzyszy i uderza mnie fakt, że sam coraz bardziej koncentruję się na otoczeniu.
Postrzeganie wróciło...
Mój dotyk, powonienie i słuch są wyostrzone jak nigdy dotąd.

W sumie, to Ci się chłopie nie dziwię. Te Twoje postrzeganie, to kapryśne jest jak stara panna przed pierwszą randką.
„Balkony” widziałem na planach kilka dni temu.
Zastanawia mnie, jak ta Umbra funkcjonuje? Czy istniej grupa braci „niższego stanu” - z oczami, wykonujących proste i niezbędne prace takie jak na przykład: kreślenie planów, gotowanie posiłków i słanie łóżek „wojowników cienia”, czy w całości polegamy na kapryśnym postrzeganiu pozawzrokowym.
Chyba to pierwsze, bo inaczej nie trzeba by było doprowadzać niekalanego światła Słońca i Księżyca do siedziby Umbry przy pomocy zwierciadeł...
Stawiamy kusze w stan gotowości
Stawiać kuszę... Skojarzenia poszły won!
- Co do... - klnie ktoś obok mnie.
Postrzeganie znów poszło do piachu...
„Światło nie znosi srebra”, przypominam sobie słowa Einy.
Teraz mamy wyjątki z podręcznika „Młody łowca wampirów”. Okazuje się, tak całkiem znienacka, że Światło ma coś wspólnego z wampiryzmem.
Sięgam po posrebrzany bełt i wystrzelam w kierunku osłony, ta jednak nie pęka.
Chyba „strzelam”, nie? Przy okazji postrzeganie wróciło... :)
Dostaję gęsiej skórki, czując jak tajemnicza postać traci kontakt z posadzką.
Zapamiętajmy: bohater „czuje”.
Nieszczęśnicy, którzy wciąż posiadają oczy, zwracają je w kierunku wyłaniającej się znad ołtarza postaci biskupa i truchleją pod wpływem otaczającej go jasnej aury. Inni również ją czują, choć nie działa na nich tak silnie. Odbierają wrażenia ruchowe wokół siebie, nie gorzej niż niepozbawieni oczu towarzysze.

Ciekawe, o kogo chodzi w ostatnim zdaniu. Do kogo odnosi się podmiot domyślny „oni”?
Jeżeli do ślepych, to zastanawia mnie, dlaczego Ałtorka podkreśla fakt, że owi ślepcy także potrafią odbierać wrażenia ruchowe, jak ci widzący? Usunięcie gałek ocznych ma i takie skutki uboczne?
Nie, nie „widzę” tak dobrze, jak ona. Niejasno zdaję sobie jednak sprawę, co spowodowało oniemienie moich towarzyszy. Biskup wzlatuje, wyrównując poziom z głównym witrażem.
Pierwsze zdanie mówi, że bohater nie „widzi” (to Postrzeganie...) i niejasno zdaje sobie sprawę, dlaczego reszta zaniemówiła – pewnie z wrażenia. Za to w ostatnim zdaniu widać już całkiem wyraźnie latającego biskupa, który wzleciał na poziom głównego witraża.

Ałtorko, naprawdę trzeba się zdecydować, czym jest to „postrzeganie pozawzrokowe” i dostosować do tego język narracji.
Światło, pochodzące zapewne z ogromnego reflektora, padło od zewnątrz na przedstawiające Jezusa malowidło okienne.
Który wziął się tam skąd? Grupa uderzeniowa wojowników cienia nie sprawdziła terenu?
Wyznała mi to niedawno, że postrzega otoczenie jako kompozycję dźwięków, zapachów i drgań, składających się na przypominający negatyw obraz.
Czy inni też tak mają? Bo nasz znajomy wojownik cienia, na ten przykład - „czuje”...
Strzelam do pogrążonego w inkantacjach mężczyzny. Bełt odbija się od ochronnej aury, a przeciwnik nie zwraca nawet na mnie uwagi. Niewyraźnie odbieram obraz, prowadzących na dzwonnicę schodów.
Najpierw bez problemu strzela i widzi odbijający się bełt, ale chwilę później ma problem ze schodami. Konsekwencja umarła.
Jeśli uda mi się wskoczyć na przytłoczoną do ściany kamienną rzeźbę(...)
SJP pisze:przytłoczyć — przytłaczać
1. «przygnieść, przycisnąć kogoś, coś sobą lub czymś»
2. «stać się dla kogoś kłopotem, ciężarem; też: przygnębić»
Które znaczenie mam sobie wybrać, by zdanie miało sens?
Zastanawiam się, ile z nich wybrało swój los, a ilu został on narzucony. Pozostali członkowie Umbry najwyraźniej nie uważają tego za istotne.
A skąd to wiadomo? Może mają takie same wątpliwości?
Wydaje mi się, że czuję padający nie niego cień niepewności.
Rzucany przez ptaka zwątpienia...
Postanawiam wykorzystać fakt, iż atencja Światła skupiona jest na Einie.
SJP pisze:atencja «szczególny szacunek, względy okazywane komuś»
Światło zaprosiło Einę na herbatkę, pochwaliło jej twarzowy kombinezon i ładnie wyłupione oczy.
Jej zazwyczaj blada skóra robi się sinawa. Przerażony raz jeszcze sprawdzam puls.

Ten zdecydowanie nie widzi w negatywie.
Jej usta straciły właściwe im ciepło i miękkość. Są zimne i spierzchnięte.
Umarła minutę temu i już wystygła?
Gdybym miał oczy, zobaczyłbym jak puste oczodoły pod bandażem mojej żony rozbłyskują jasno w mroku kościoła.

Tylko bez kokieterii. Z tekstu wynika, że widzi całkiem dobrze i to nawet kolory.
Wiem już doskonale, o czym mówiła Eina, opisując mi swoje wrażenia „wzrokowe”.
Za to ja nie...
Naradzam się na nowo, gdy jej ciało opada bezwładnie na posadzkę.
SJP pisze:naradzić się — naradzać się «porozumieć się w jakiejś sprawie, zasięgając wzajemnie swojej opinii»
Już mi się nawet wyzłośliwiać nie chce...

Właśnie zobaczyłem łapankę Margo i cieszy mnie to, bo nie muszę Ci tłumaczyć Ałtorko, dlaczego nie jest to opowiadanie. :)
Od siebie napiszę, że tekst przypomina wyjątkowo długo użytkowaną tarczę strzelecką. To praktycznie koronka jest. Dziury na dziurach. Bezsensowny motyw chrześcijaństwa, błędy logiczne i nieciągłości fabularne. Dodatkowo tekst wygląda, jakby był wymyślany, w trakcie pisania. Najpierw każde światło jest złe, potem gwiazdy są dobre, potem dobry jest Księżyc i Słońce. I brak tu pomysłu. Dlaczego, w zasadzie, Światło jest złe? Co takiego fajnego jest/było w czasach paleolitu, że musimy tam wracać. Rezygnować z całej cywilizacji. I nie pytam, cię Autorko o światopogląd. Pytam o tekst i pomysł, który starasz się sprzedać.
Obawiam się, że całkiem nie wyszło.

in_ko dołączam się do prośby Margo o opis jatki oka!

e. kosmetyka
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Tak, tak! Co prawda na końcu języka (pewnie na jakiejś żyle) dynda mi przekonanie, że ta żyła właśnie jest tu problematyczna, ale chętnie dowiem się więcej. :)))

In_ko, podziel się wiedzą praktyczną, tajemnymi arkanami anatomii, o jakich tylko medykom się śniło. :)))

A mnie w tych meandrach nieciągłości i sprzeczności tekstu umknął argument wzorca, czyli przywołanie cyklu o inkwizytorze Jacka Piekary. Dawno to czytałam, bardzo dawno temu. Z tego, co mi utkwiło w pamięci, to w świecie przedstawionym był katolicyzm (taki średniowieczno-renesansowy, jak mi się zdaje, ale słabo się znam na historii). I była inkwizycja, jako cech. Bohater-narrator jest inkwizytorem i rozwiązuje sprawy, które budzą niepokój kościoła - jak to inkwizytor. W tym świecie Jacka Piekary ludzie wierzą w chrześcijańskiego Boga, obrządek katolicki uprawiają, odpowiednio to wyrażają (choćby wykrzyknikami: na Boga! lub komentarzami ironicznymi narratora o życiu w bojaźni Bożej), a kiedy zdarza się jakiś cud czy inny podejrzany przypadek, przychodzi inkwizytor i sprawdza. Znaczy, nie wiem, skąd odniesienie, Toporniczko? Modyfikacje prawdy historycznej dokonywane są u Piekary na bieżąco i w powiązaniu narrator/bohater-świat przedstawiony.
U Ciebie nic nie wskazuje, że ludzie wierzą (przynajmniej ci, którzy się pojawiają na pierwszym planie), jakiego są wyznania (że chrześcijańskiego, to niby z czego wynika i kto to są ci chrześcijanie u Ciebie), kwestie wiary i poprawności religijno-politycznej też jakoś niekoniecznie gdziekolwiek się pojawiły, a religia dla bohatera-narratora nie ma żadnego znaczenia w Twoim tekście (ani razu bohater-narrator się nie ustosunkował do inkryminowanej religii, pomijając, że nie wiadomo, do jakiej religii miałby, bo... wiadomo).
Istnieje różnica między modyfikacją - gdzie całość jest mniej więcej znana ogólnie, a Autor wprowadza drobne zmiany - a selektywnym wyborem elementu z tego, co znane jest całościowo.
W pierwszym przypadku (i tak jest u Piekary) - uprawnione jest nazywanie religii, jaka występuje w świecie inkwizytora "chrześcijaństwem", bo to jest chrześcijaństwo - dogmaty się zgadzają, elementy charakterystyczne, jak Pismo Św. - są. Cechy charakterystyczne zostają zachowane. Wszystkie znaczące. Modyfikacje, jeżeli mnie pamięć nie myli, dotyczą instytucji (cechu?) inkwizycji, zeświecczenie jej u Piekary jest, ale rola pozostaje mniej więcej ta sama, co w realu, więc i inkwizycja jest terminem uprawnionym. Życie bohatera kręci się wokół religii (rozumianej chyba bardziej instytucjonalnie niż duchowo) - istnieje zależność między religią w świecie przedstawionym a egzystencją bohatera/narratora.
U Ciebie takich zależności nie ma.
Poza tym, Ty zrobiłaś zupełnie co innego niż Piekara. Wzięłaś sobie z pola skojarzeń pod hasłem "chrześcijaństwo" parę pojęć (Światło, biskup, ksiądz, katedra), pomijając całą resztę, tę najbardziej istotną. Sprawdź w SJP, jak definiowane jest "chrześcijaństwo" - cechy istotne są w tej prostej definicji zawarte. W tekście cechy istotne nie wystąpiły, ergo: chciejstwo Autorskie li tylko sprawiało, że ta religia w ogóle się pojawiła.
Przywołanie wzorca - nieuprawnione zatem.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
in_ka
Fargi
Posty: 444
Rejestracja: ndz, 25 mar 2007 22:26

Post autor: in_ka »

Małgorzata pisze:Tak, tak! Co prawda na końcu języka (pewnie na jakiejś żyle) dynda mi przekonanie, że ta żyła właśnie jest tu problematyczna, ale chętnie dowiem się więcej. :)))
Margota, dobrze Ci na tej żyle dynda, choć żyła to nie jedyny problem :)
Zawsze zdumiewa mnie jak można w dwóch zdaniach zawrzeć tyle bzdur - tu u autorki mistrzostwo świata :)
Jeszcze raz te pamiętne zdania:
Uwalniam żyłę środkową siatkówki od ciężaru dyndającej na niej gałki ocznej. Przeciąłem nerw – twarz przechodzą mimowolne skurcze.
Bohater przeprowadza samoegzenterację, działając pod wpływem jakiś środków znieczulających. Po wypatroszeniu gałki ocznej wyłupione oko dynda...
W realu może dyndać na nerwie wzrokowym, tętnicy ocznej i wszystkich trzech oponach.
Ale bohater decyduje się na sięgnięcie po nożyczki, rozpreparowanie tylnej części gałki ocznej i przecięcie żyły środkowej siatkówki! Później przychodzi czas na przecięcie nerwu wzrokowego - przypominam - nerwu zmysłowego, który nie ma nic wspólnego z nerwem okoruchowym, którego zniszczenie w czasie egzenteracji też nie doprowadziłoby do jakiś mimowolnych skurczów twarzy.
Zawodzi mnie całkowicie wyobraźnia przy próbie wizualizacji przebiegu akcji. Wyłupiona, dyndająca gałka oczna, masa krwi, wokół lawa wymiocin (wg dostępnych opisów tego typu zabiegów prowadzonych na obiekcie żywym odruch wymiotny działa w tym momencie niezawodnie) a bohater preparuje żyłę - jak? Pod kontrolą wzroku? Łypiąc tym drugim okiem (prawym) przez to popękane, brudne lustro?
No ale to samo robi za chwilę z okiem prawym... No, nie widzę tego, moja wyobraźnia poległa z kretesem.
I już nawet nie czekam, kiedy bohater przetnie jeszcze te obie tętnice oczne i opony :)))
I to są zdarzenia opisane w dwu króciutkich zdaniach ;///
Kiepska fantastyka.

e:y

Toporniczka
Sepulka
Posty: 16
Rejestracja: pt, 17 gru 2010 18:26

Post autor: Toporniczka »

neularger pisze: Postrzeganie pozawzrokowe. (co prawda to się nazywa postrzeganie pozazmysłowe, ale tam...)
Postrzeganie pozazmysłowe to jasnowidzenie, telepatia itp. Bohater odbiera otoczenie wszystkimi zmysłami poza wzrokiem, nie można więc nazwać tego postrzeganiem pozazmysłowym.


Małgorzato -> U Piekary Jezus zszedł z krzyża i rozwalił pół Jerozolimy. Z jednego z nowych opowiadań dowiadujemy się, że stworzył też wampiry. To duża modyfikacja, jak dla mnie. Chociaż rozumiem, że Piekara przedstawił to tysiąckroć bardziej umiejętnie, niż ja swoje "dziwactwa". Właśnie dlatego ja potrzebuję warsztatów, a Piekara nie :)

Nie chcę się wykłócać, ani brnąć w złośliwości, dlatego nie odpowiadam bezpośrednio na każdą z Waszych uwag. Jestem tu, aby się czegoś nauczyć, przeczytałam więc dokładnie wszystkie komentarze i wezmę je pod uwagę, pisząc kolejne opowiadanie. Wielkie dzięki za poświęcony czas.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Toporniczka pisze:
neularger pisze: Postrzeganie pozawzrokowe. (co prawda to się nazywa postrzeganie pozazmysłowe, ale tam...)
Postrzeganie pozazmysłowe to jasnowidzenie, telepatia itp. Bohater odbiera otoczenie wszystkimi zmysłami poza wzrokiem, nie można więc nazwać tego postrzeganiem pozazmysłowym.
Tylko jeszcze szybko napisz, jak on widzi to światło. No, jak?
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
czarnykot
Sepulka
Posty: 64
Rejestracja: wt, 22 lut 2011 19:23

Post autor: czarnykot »

neularger pisze: Najpierw każde światło jest złe, potem gwiazdy są dobre, potem dobry jest Księżyc i Słońce.
Ja się tylko przyczepię, że Słońce to też gwiazda, a Księżyc świeci światłem odbitym. :P

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Toporniczko, rzecz w tym, że Piekara nie pominął kwestii życie bohatera-religia, a podobieństwa chrześcijaństwo znane-chrześcijaństwo Piekary nie ograniczają się do samej tylko nazwy. Najważniejsze kwestie dogmatyczne pozostały - różnice, budowane zresztą stopniowo w kolejnych częściach - wprowadzały do modelu znanego nowe modyfikacje, nie negując jednak, ani nie pomijając modelu, jaki znany jest z realu.
Na ile to było logiczne i spójne - nie wiem, opinie były różne, ale ponieważ historia mnie nie zajmowała, olałam. Technicznie natomiast było to zrobione dobrze.
Oczywiście, jest różnica w budowaniu świata cyklem, a jednym opowiadaniem - o czym warto pamiętać. W cyklu jest więcej miejsca, można wprowadzać modyfikacje powoli. W opowiadaniu nie ma tego komfortu - główny zarys tła musi się pojawić od razu na tyle, na ile jest to potrzebne dla fabuły.

Ty natomiast założyłaś, że pójdziesz na skróty: czytelnik wie, co to jest chrześcijaństwo, więc jak się z tej religii wyciągnie jeden motyw (nie tak istotny, jak cechy dystynktywne tej religii), to będzie OK.
Rzecz w tym, że nie da się wybierać selektywnie. Albo wszystko, albo nic. Bierzesz chrześcijaństwo, musisz to chrześcijaństwo uwzględnić w takim kształcie, jaki znamy wszyscy (ogólnie). I dopiero do tej całości wprowadzić modyfikacje. Musisz pamiętać, że czytelnik będzie porównywał po cechach charakterystycznych oraz po tym, jak świat przedstawiony współgra z fabułą.
Abstrahując, na ile Twoja fabuła była spójna, widać od razu, że religia (zwłaszcza chrześcijaństwo) nie odgrywa w niej żadnej roli, nie wpływa na bohatera, nie ma nic wspólnego ani ze zdarzeniami, ani z tymi, którzy w tych zdarzeniach biorą udział.
Ujmując rzecz łopatologicznie - jeżeli wyjmę bohatera Piekary i wstawię go w inną scenerię, np. space opery (laickiej na dodatek), nie będzie pasował. Jeżeli to samo zrobię z Twoimi postaciami - nie będzie żadnej różnicy.

Usiłuję powiedzieć to, co Neularger: jeżeli chciałaś chrześcijaństwa, trzeba je było oprzeć, ugruntować w świecie przedstawionym, postaciach i zdarzeniach. I musiałoby to być chrześcijaństwo - z Jezusem Chrystusem, zbawieniem, nadstawianiem tyłka i innymi takimi cechami, po których rozpoznajemy chrześcijaństwo i odróżniamy je od np. buddyzmu. Modyfikacje w zakresie tego wielkiego zbioru skojarzeń nie mogą być duże - bo przestaniemy mieć do czynienia z chrześcijaństwem, a stworzymy inną religię, a zatem trzeba jej będzie nadać inną nazwę.
Natomiast religia, która posługuje się zupełnie innymi dogmatami - winna zostać nazwana inaczej zupełnie, by się nie myliła. I koniec.
Tu nie ma drogi na skróty.

Oczywiście, można sobie wyobrazić świat, gdzie chrześcijaństwo się zmieniło lub rozwinęło inaczej. I całe to rozróżnienie będzie trzeba czytelnikowi pokazać tak, by mógł dopasować/rozszerzyć pojęcie na potrzeby lektury takiego utworu. Znowu: żadnych skrótów.
So many wankers - so little time...

ODPOWIEDZ