Światłowstręt

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Toporniczka
Sepulka
Posty: 16
Rejestracja: pt, 17 gru 2010 18:26

Światłowstręt

Post autor: Toporniczka »

ŚWIATŁOWSTRĘT

PROLOG

- „Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków. Lecz kto postępuje zgodnie z prawdą, dąży do światłości, aby wyszło na jaw, że uczynki jego są dokonane w Bogu”, mówi Pismo. Jeśli więc któryś z zebranych – mówca powędrował wzrokiem po niewielkiej, pogrążonej w półmroku auli – ma sobie coś do zarzucenia, niech opuści tę salę, gdyż grzechy jego zostaną ujawnione. Jeśli zaś serca wasze są czyste, a wiara niezmącona, pozostańcie na swoich miejscach, czeka was bowiem kąpiel w promieniach obecności Pana Naszego, Jezusa Chrystusa.!
Ostanie zdanie odbiło się echem po okrągłym pomieszczeniu. Stojący na środku pokoju mężczyzna pochylił się nad stolikiem, a spojrzenia obecnych powędrowały za spracowanymi dłońmi.
- Ja, Joseph Wilson Swan, przedstawiam swój najnowszy i największy wynalazek, jednocześnie przekazując go w ręce Oświeconych.
Naukowiec z namaszczeniem kapłana uniósł czarną płachtę, aż do owej chwili zasłaniającą tajemniczy przedmiot. Oczom obecnych ukazała się szklana bańka. Jej cienkie ścianki chroniły rozżarzony drucik.
- Bracia...- rzekł mocnym, spokojnym głosem- Oto Żarówka.
Zebrani zamarli w nabożnym podziwie. Złocisty blask odbił się w spragnionych źrenicach. Znieruchomieli, wpatrzeni w Światło i zasłuchani w cichutki brzęk rozgrzanego włókna węglowego. Dla ludzi spoza organizacji dźwięk ten byłby niemalże niemożliwy do wychwycenia. Oświeceni doskonale jednak słyszeli szept Boga. Zasłuchani w głos Pana nie zauważyli ruchu z tyłu sali. Młody uczony wiercił się niespokojnie, na przemian szeroko otwierając i przymykając lekko załzawione oczy.
- Skradliśmy część Twego światła, aby umierało w szklanej bańce...- poruszył niemo suchymi wargami, układając je w taki kształt, jakby rzeczywiście wypowiadał słowa. Niepewnie ruszył przed siebie wąską alejką, podążając w kierunki środka pomiędzy ułożonymi w półkola rzędami ław.
- Edison!- krzyknął przeraźliwie naukowiec, gdy spostrzegł iż mężczyzna zaczyna biec w jego stronę. Choć poruszał się chwiejnie, żaden z zebranych nie uczynił wysiłku, aby go powstrzymać. Krzyk zmusił członków kongregacji do wyrwania się z letargu, nie zdołał jednak całkowicie odwrócić uwagi od Żarówki. Gdy zrozumieli, iż wynalazkowi grozi niebezpieczeństwo, było już za późno. Sparaliżowani przez strach i niepewność obserwowali, jak szklana bańka pęka. Rozsypała się w drobny mak, obnażając wciąż jeszcze żarzący się drucik. Niektórzy padli na kolana, niemalże fizycznie czując opuszczającą ich nadnaturalną siłę. Nagle poczuli się puści i nadzy. Porzuceni. Błądzący w szatańskich ciemnościach.
- Bo gdy zaznasz Światłości Bożej choćby i nieznaczną cząstkę, w ciemności będziesz błądził głębszej niż kiedykolwiek, gdy ci owa cząstka zostanie odebrana- zacytował słowa mędrca jeden z kapłanów. Swan wiedział, iż może odtworzyć Żarówkę. Ba! Wiedział, że może odtworzyć sto takich, i wdzięczny był Panu za tę umiejętność. Martwił go jednak Edison. Sprawca leżał skulony na bordowym dywanie. Pod jego skórą błądziły cieniutkie, świetliste strumienie. Edison podniósł się chwiejnie, podpierając ciało na przedramieniu. Wstawał powoli, a każdy z jego ruchów był sprawniejszy i pewniejszy od poprzedniego. Twarze zebranych w auli kapłanów, naukowców, polityków odwróciły się od kupki szkła i włókna węglowego. Wszystkie zwróciły się ku stojącemu już Edisonowi, w którego oczach – mogliby przysiąc- zatańczyło boskie Światło.





ŚWIATŁO

Wstręt. Nawet wojownikom cienia zdarza się pozostać z pustym bakiem na środku drogi. A paliwo jest tam, gdzie światła. Tak urządziły nas wielkie korporacje.
Klientowi atrakcyjniejszy wydaje się produkt dobrze oświetlony, niż ukryty w cieniu górnej półki. Wiadomo, marketing. W dzisiejszych czasach najpotężniejsze narzędzie Oświeconych. Wmówili ludzkości, że bez światła nie przetrwa. Tchórzliwym oferują je jako narzędzie bezpieczeństwa. Chciwym, jako fabrykę pieniędzy i aparat kontroli. Brzydzę się sobą, gdy opuszczam ciemną, nieczęsto uczęszczaną drogę, gdzie prawie nic nie mąci czystości moich myśli. Podążam tam, gdzie są światła. Niewolnik, jak oni wszyscy. Wymiociny podchodzą mi do gardła. Depczę w kierunku ogromnego fluorescencyjnego szyldu. Żółto- czerwone litery odwracają uwagę kierowców do tego stopnia, że nikt nie zauważa odzianego w czerń mężczyzny, idącego poboczem. Mam wrażenie, że nie zauważyliby nawet gdybym popierdalał tu przebrany za tybetańskiego mnicha. Ukryty w cieniu zakładam kominiarkę. Tak bardzo odwykli od mroku, że widzą tylko to, co oświetlają im wąskie strużki, wypływające z samochodowych reflektorów. Czyli kawałek czarnej drogi przed sobą. Lepiej dla mnie. „Poznają twoją twarz, a będziesz skończony”, pamiętałem pierwsze nauki Einy, kobiety dzięki której znalazłem się w Edynburskiej jednostce Umbry. Bez kominiarki być może miałbym większe szanse na pozostanie niezauważonym przez pracowników stacji benzynowej, nie mogę jednak ryzykować. Nigdy nie wiadomo, która z lamp jest „okiem” Oświeconych. Światło wędruje po świecie, przekazując im obrazy. Do dnia dzisiejszego zdarza mi się nabierać, iż jest ono tylko narzędziem wrogiej organizacji. Prawda, choć trudno w to uwierzyć, maluje się jednak inaczej. To Światło ma władzę nad Oświeconymi. Nie do końca rozumiem w jaki sposób. Eina rozumie- ona siedzi w tym od dawna. Sam nie brałem nawet jeszcze udziału w żadnym poważnym starciu. Nie pojmuję natury swojego wroga, choć zaczynam poznawać jego metody. Mam przeczycie, że to zła kolejność.
Stacja jest niemalże pusta. Przez otwory w czapce widzę odzianą w uniform kasjerkę, pochłoniętą rozmową z barczystym klientem. Dzieli mnie od niej szyba i automaty z paliwem. Podchodzę spokojnie do pierwszego z dystrybutorów, nalewam benzynę do czarnego kanistra. Staram się pochylać głowę tak, aby nie rzucało się w oczy, iż ukrywam swoją tożsamość. Gdy pojemnik jest pełny wstaję, obracam się na pięcie i odchodzę. Po kilku krokach rozbrzmiewa męskie wołanie. Barczysty facet, wcześniej rozmawiający z ekspedientką, okazuje się nie tylko kupą mięsa, ale też społecznym aktywistą i obrońcą prawa. Kasjerka zapewne jest pod wrażeniem jego rycerskiej postawy.
- Nie chciało się płacić za benzynę, kolego?- pyta, chwytając mnie od tyłu za lewe ramię. Czuję, że jest ode mnie o głowę wyższy, dwa razy szerszy i, prawdopodobnie, niezbyt sprytny. Poznaję po pyszałkowatym tonie kogoś, kto spędza dni na siłowni, żywiąc się wyłącznie owsianką i kilogramami jajek.
Obracając się nieco, unoszę lewą rękę tak, aby uwięzić kończynę „kolegi” pod swoją pachą. Prawym łokciem uderzam go w nos. Zaskoczony cofa się nieco.
- Pojebało cię?!- wydusza z siebie, oburzony. To niesamowite, jak bardzo agresor potrafi być zaskoczony, gdy odpowiadasz mu atakiem. Spodziewał się pewnie że, ku zachwytowi sprzedawczyni, przestraszę się i przydreptam grzecznie do kasy.
- Nigdy nie zadzieraj z człowiekiem w kominiarce, stary. To cholernie nierozsądne- pouczyłem go, chwytając za kanister i odchodząc. Choć nie widziałem kasjerki, pewien byłem, iż patrzy teraz zawiedziona na swojego bezradnego, trzymającego się za krwawiący nos bohatera. Ktoś chyba nie pójdzie dziś wieczór na randkę.
Ja za to udam się na swoją. Niezbyt romantyczną, co prawda, ale długo oczekiwaną. Za pół godziny zobaczę się z Einą. I z pozostałymi członkami Umbry.
Im bliżej centrum miasta, tym więcej samochodów, reflektorów, latarni. Wkładam okulary przeciwsłoneczne. Przypomina mi to naszą pierwszą randkę.

*
Einę znałem od lat. Chodziliśmy razem do podstawówki i szkoły średniej. Nazywałem ją wtedy inaczej. Teraz nie mogę wypowiadać prawdziwego imienia swojej żony nawet w myślach, gdyż ze względów bezpieczeństwa wszyscy członkowie Umbry posługują się pseudonimami. Uszy i oczy Oświeconych są wszędzie tam, gdzie światła, musimy więc być szczególnie ostrożni.
Eina zawsze była dziwna. Nosiła okulary przeciwsłoneczne bez względu na pogodę, unikała ludzi, nie pojawiała się na imprezach i emanowała niechęcią do otoczenia. Gdyby do tego wszystkiego ubierała się jak wampirzyca byłaby pewnie szkolną gwiazdą.
Ludzie nie lubią być nielubiani i mizantropów taktują jak trędowatych, tak więc czasy szkolne nie były dla Einy łatwe. Niemalże każdego dnia powstawała o niej nowa plotka. Mówiono, że należy do sekty. Jakiej? To zmieniało się każdego tygodnia. A ona zachowywała stoicki spokój, nie zwracając uwagi na uszczypliwe słowa rówieśników. Niektórzy mówili, że to tylko poza, mnie jednak wydawało się, że jest inaczej. Miała swój świat, w którym pogrążyła się do reszty. Nie chodzi o to, że nie przejmowała się docinkami, czy plotkami. Ona z jakiegoś powodu ich nie słyszała, tak jakby jej jaźń była zawsze gdzie indziej. Gdzie? Bardzo chciałem się dowiedzieć a ona, ku mojemu zdziwieniu, w końcu mi pozwoliła.
- Wiem, że zrozumiesz- położyła rękę na mojej dłoni, gdy siedzieliśmy przy ruinach zamku- A ja potrzebuję kogoś, kto zrozumie.
- Tak...- nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Byłem dorosłym facetem, a jednak w jej obecności czułem się jak zwykły gówniarz- Musisz czuć się samotna...
Roześmiała się cicho.
- To też, chociaż ostatnio samotność wydaje się nieistotna...- zapatrzyła się w zamek- W obliczu tego, z czym przyszło mi się zmierzyć...- dodała enigmatycznie. Chciałem o coś spytać, ona jednak od razu rozpoczęła kolejny wątek.
- Od dziecka czułam, że ze światem jest coś nie tak. Odkąd pamiętam wiedziałam, że jestem inna niż większość ludzi. Rodzice zbywali moje obawy protekcjonalnym tonem.- zrobiła pauzę, wiedziałem jednak, iż nie czeka na mój komentarz, a tylko próbuje ubrać wspomnienia w słowa- Mówili, że uczucie wyobcowania to coś, co towarzyszy większości „zbuntowanych dzieciaków”, że kiedyś spotkam na swojej drodze mnóstwo ludzi podobnych do mnie i poczuję się lepiej.
- Coś w tym jest. Gdzieś tam w świecie musi być ktoś, kto cię rozumie... kto myśli i czuje jak ty- rzekłem pocieszająco.
- Czyżby?- odparła ponuro- Popatrz tylko- zatoczyła ręką półkole, dając mi do zrozumienia, abym przyjrzał się okolicy.
Siedzieliśmy na niskim kamiennym murku, częściowo ukrytym wśród bujnych traw. Przed nami rozpościerały się dobrze zachowane ruiny czternastowiecznego zamku. Szczyty najwyższych wierz chowały się w nisko wiszącej, zabarwionej srebrnym światłem księżyca, mgle. Od lewej i prawej strony otaczały nas stare drzewa o powyginanych gałęziach i gęstym listowiu, stanowiącym dom dla setek ptaków i wiewiórek. Na niewielkiej polanie koło zamku pasły się trzy kuce.
- Ruiny zamku i las. - kontemplację krajobrazu przerwał mi jej melodyjny głos - Nieziemski widok. Z centrum miasta możesz dojść tutaj na piechotę w dwadzieścia minut. Ile osób widzisz tu poza nami?
- Nikogo - odparłem, zdziwiony własnym spostrzeżeniem.
- Właśnie. Jestem tu co wieczór i nigdy nie spotkałam żywej duszy. W tak wielkim, wielokulturowym mieście nie ma ani jednej osoby, która doceniłaby piękno tego miejsca... A teraz popatrz tam- wskazała na rozrastające się w niedalekim odstępie od ruin domy, restauracje, puby. Okna każdego z budynków emanowały żółtym, bądź białym blaskiem.
- Tak mniej więcej możesz określić gdzie jest piękno, a gdzie zepsucie. Tam gdzie są światła jest bezmyślność, ciągła kontrola, niewrażliwość i pęd. Tam gdzie go nie ma, jestem ja.
Rozumiałem Einę i rozpaczliwie pragnąłem, aby o tym wiedziała. Mówiła o rzeczach, o których sam bałem się mówić przez lata, nie chcąc zostać oskarżonym o bycie dziecinnym i nieżyciowym. Zawsze obawiałem się, iż mogę zabrnąć w infantylny bełkot, rozwodząc się nad plugastwem cywilizowanego świata. Ona robiła to idealnie, w sposób jednocześnie głęboki, szczery i prosty. Co tu dużo mówić - Eina po prostu miała rację
Poza tym, wstydziłem się faktu, iż w większej mierze należę do świata świateł, niż do jej lasów i zamków. Co gorsza, wstydziłem się tego przed samym sobą. Siedzieliśmy w milczeniu, aż zdobyłem się na odwagę, aby otworzyć usta.
- Też tu jestem, z tobą. Zbyt długo mnie nie było, ale teraz chciałbym zostać... jeśli pozwolisz.
Zawahała się tak, jakby chciała wyznać mi coś bardzo ważnego. Nie powiedziała jednak nic i wpatrywała się tylko we mnie badawczo.
Przenikliwe spojrzenie Einy towarzyszyć mi miało jeszcze przez wiele miesięcy. Sprawdzała, czy jestem godny tego, aby powierzyć mi swoje sekrety... i serce. Moje ego leżało we właściwym miejscu. Choć nie miałem niskiej samooceny, zdawałem sobie sprawę że nie jestem dla Einy wystarczająco dobry. Spotykaliśmy się na tyle często, na ile pozwalały jej na to tajemnicze zobowiązania, o których nie mówiła zbyt wiele. Czasem więc widziałem ją codziennie, czasem raz na miesiąc. Stopniowo otwierała mi oczy na świat, zawsze jednak byłem o krok za nią.
Od dziecka czułem się skrępowany, czytając na głos. Nauczyła mnie wyzbyć się tego wstydu i czytaliśmy wspólnie godzinami. Biegając z nią po lasach i taplając się w jeziorach odzyskałem tę część dzieciństwa którą straciłem, gapiąc się w monitor komputera. Zdumiewała mnie jej siła i zwinność.
To nie były beztroskie chwile, choć przypadkowemu przechodniowi mogłoby się tak wydawać. Wraz z każdym spotkaniem Eina zmyślnie przekazywała mi skrawek informacji o prawdziwej naturze Światła. Myślę, że chciała powiedzieć mi już przy pierwszym spotkaniu, zrezygnowała jednak - i słusznie, gdyż wziąłbym ją za szaloną lub uwierzył w plotki o sektach. Cóż, coś w tych plotkach niewątpliwie było. Należała do organizacji, którą nazywała Umbra. Tworzyli ją przedstawiciele absolutnie wszystkich klas społecznych. Niektórzy zrezygnowali z podejmowanych niegdyś zajęć, aby całkowicie oddać się Umbrze. Niektórzy pełnili funkcje publiczne, stanowiąc „wtyczki” w instytucjach rządowych, inni podszywali się pod księży, aby wniknąć w intrygi Kościoła, którego główni przedstawiciele należeli do zakonu Oświeconych.
Członków Umbry łączyło jedno - chęć zniszczenia istoty sterującej naszym światem, oraz jej czcicieli. Nosili pseudonimy i fałszywe nazwiska, podrabiali dokumenty. Wielu z nich traciło nadzieję na wyzwolenie i, stwierdzając iż świat skazany jest na zagładę, popełniało samobójstwo. Eina wierzyła, że uda jej się oddać ludzkości wolność. Wierzyła w narodziny nowego świata, nowego porządku. Jak chciała to osiągnąć? Nie miałem pojęcia. Rozumiałem jednak, iż nie zostało jej nic innego. Niektóre informacje nie pozostawiają wielkiego wyboru: można albo walczyć z wiatrakami, albo dać im się pociąć, albo gapić się na nie bezmyślnie. Eina wybrała walkę.
Lampy są uszami i oczami Światła, podobnie jak telewizyjne ekrany, czy ogień. Jedyne źródło jasności, jakie nie ma nic wspólnego ze złowieszczą siłą, to gwiazdy. Ci, którzy służą Światłu, mogą więc szpiegować niczego nieświadomych obywateli wszędzie i o każdej porze. A oni wręcz proszą się, aby być szpiegowani, ciągnąc do świateł jak ćmy. Najprawdopodobniej to płomień świecy zaszczepił w wielkich zdobywcach niezaspokojoną rządzę rozszerzania swoich ziem. Światło wywołało każdą z wojen i zawarło każdy pokój. Światło stworzyło i rozpowszechniło wszystkie religie tego świata. Kierowało tworzeniem epokowych wynalazków, dzięki czemu jego bezgłośny szept dociera do nas poprzez przedmioty codziennego użytku. Według Umbry jesteśmy zabawkami tej wszechobecnej istoty. Zabawkami przeznaczonymi do finalnej destrukcji.
Można nam zarzucić, że usprawiedliwiamy tylko ludzkie dążenie ku samozniszczeniu. Można powiedzieć, że świat sam chyli się ku upadkowi i nie potrzebował do tego sterującej nim „ręki”. Ale my widzieliśmy dowody. Na własne oczy ujrzałem żywe, aktywne Światło. Widziałem jak wstępuje w ciała swoich sług, jak krąży pod ich skórą, zaszczepia dziki błysk w ich oczach i dodaje im nieziemskiej siły. Widziałem poparzenia Einy po walkach, które stoczyła.
- Jeśli Światło steruje ludzkością... Możemy założyć, że dokonało też wiele dobrego. Nie wszystkie ludzkie osiągnięcia związane są z chciwością i ograniczaniem własnej wolności- zastanawiałem się kiedyś na głos
- Jasne, że nie wszystkie. Ale zdecydowana większość- odparła, zupełnie niezaintrygowana moim spostrzeżeniem. Widząc, że pogrążyłem się w myślach, westchnęła i kontynuowała- Spróbuj spojrzeć na historię naszego świata i na dokonania ludzkości jak na jedną, zwartą całość. Nasza nieograniczona żądza samorozwoju prowadzi nas ku zagładzie. A żądzę tę podjudzało właśnie Światło. Nie mówię, że jest jednoznacznie złe. Mówię, że działa na nas w określony sposób. Sposób, który zniewala. Odciąga od prawdziwego świata, hodując nas w miastach.
- No dobrze, ale co zrobisz ze swoją wolnością, kiedy już ją odzyskasz? Co zrobi ludzkość bez światła? Jak wytłumaczysz im, że muszą zbudować nowy świat bez rzeczy, które uważali za niezbędne? Co zrobią bez elektryczności i bez ognia?
- Za wcześnie na te pytania, mój drogi – odpowiedziała spokojnie, choć dojrzałem cień zmartwienia na jej twarzy – Gdy zbliżymy się do zwycięstwa będziemy mogli zastanawiać się, co robić dalej. I to raczej nie zwykli szeregowcy, jakim jestem ja i jakim wkrótce ty się staniesz, ale wyżej postawieni członkowie Umbry. Naukowcy, politycy. To ich zadanie. Naszym zadaniem jest walka. Wiem, że masz wątpliwości. Większość z nas miała. Myślisz sobie „czy to się opłaca”? Powiem ci więc, że się opłaca, bo lepiej skazać ludzkość na wiele lat zagubienia i odbudowy, niż na pewną zagładę.
- A ty? Nie myślisz w ogóle o sobie? - pogładziłem lekko jej blizny po poparzeniach
- Owszem, myślę. Myślę, że wolę umrzeć walcząc. Wolę umrzeć w pełni sił umysłowych i fizycznych, niż w wieku dziewięćdziesięciu lat, srając pod siebie i za jedynego towarzysza mając maszynę, sztucznie utrzymującą mnie przy życiu. Po ujrzeniu i zrozumieniu tego, co Umbra pomogła mi ujrzeć i zrozumieć, praktycznie nie mam już wyboru. Jedynym, co ma jakikolwiek sens jest walka ze Światłem. Jak mogłabym robić cokolwiek innego, znając prawdę o świecie?
Znów miała rację. Sam nie mogłem wrócić już do normalnego życia. Wstąpiłem więc do Umbry. Wewnątrz organizacji nie było już filozofowania i zastanawiania się. Był pośpiech, regulamin, zasady, posłuszeństwo i całkowite oddanie sprawie. Nie mieliśmy czasu ani prawa, aby kwestionować cokolwiek. Trenowaliśmy godzinami. Jedliśmy tylko to, co pozwalało nas osiągnąć większą sprawność fizyczną. Nie oddawaliśmy się przyjemnościom. Coraz rzadziej spacerowaliśmy po lasach. Czułem, jakbym zapadał się w jeszcze większy syf, niż oferowała mi kontrolowana przez światła cywilizacja. Na myślenie o tym było już jednak za późno. Cóż, przynajmniej kolejne pokolenia, dzięki nam, będą mogły cieszyć się wolnym światem i na nowo, samodzielnie odkrywać jego piękno. Dzięki nam kolor tej planety zmieni się kiedyś z szarawego na zielony.

*

Z rozmyślań o przeszłości wyrwało mnie nie co innego, jak światła.

Moja tożsamość nie jeszcze znana Oświeconym, podobnie jak nasza nowa siedziba, nie muszę więc obawiać się, że wszechobecne „oko” zwróci na mnie uwagę. Czuję jednak, jak moje siły słabną. To problem wszystkich członków Umbry- nie możemy znieść Światła, tak jakby wiedza o jego prawdziwej naturze zaszczepiła w nas niemal wampiryczne obrzydzenie.
Droga przez centrum na szczęście nie trwa długo. Wjeżdżam w stare miasto, skręcam w ciemną uliczkę koło gotyckiego, nieczynnego już i opuszczonego kościółka. Jarzące się zielenią i czerwienią szyldy klubów nocnych rażą w oczy, wolę jednak to niż samochodowe reflektory i latarnie uliczne. Parkuję samochód, wysiadam. Harleyowcy i fani szeroko rozumianej muzyki alternatywnej stanowią w tej okolicy znaczną większość, moje czarne ubranie i noszone po zmroku okulary przeciwsłoneczne nie wzbudzają więc podejrzeń. I znakomicie, bo bagażnik wypchany mam bronią. Przechodzę pomiędzy harleyowcami, z kilkoma z nich przelotnie się witam. Od miesięcy udaję stałego bywalca, takiego jak oni. Siadam przy barze na parterowej kondygnacji klubu, sączę Jacka z colą i wymieniam kilka grzecznościowych zdań ze znajomymi barmanami. Używam fałszywego imienia, mówię nieco zmienionym głosem. Dziękuję uprzejmie za obsługę i schodzę na niższe, piwniczne piętro. Mijam tańczących na parkiecie gotów. Światła świec odbijają się w ich lateksowych gorsetach. Krzywię się i, mijając kolejny z barów, idę długim pogrążonym w niemalże całkowitym mroku korytarzem. Wtajemniczony barman otwiera mi drzwi z napisem „wyjście ewakuacyjne”. Po przekroczeniu go widzę prowadzące do góry, dobrze oświetlone schody. Mijam je, wyciągam klucz i otwieram żelazną bramę, prowadzącą do jeszcze głębszych podziemi. Edynburg, setki lat temu, znajdował się dużo niżej niż teraz. Nowe ulice zostały zbudowane na dachach starych kamienic. W ten oto sposób kilometry uliczek i domów zostały opuszczona, na długo zapomniane i ukryte pod powierzchnią nowego miasta. Kilka lat temu część podziemi została otwarta dla turystów. Znaczna większość podziemnego miasta jest jednak uważana za zbyt niebezpieczną. Najgłębsze i najbardziej niedostępne korytarze stanowią teraz dom Umbry. Muszę pokonać prawdziwy labirynt, aby dotrzeć do niego dotrzeć. Macam kamienne ściany, nie chcę bowiem wspomagać się latarką. Czuję się bezpiecznie. Drogę znam na pamięć.
Wchodzę do Sali Głównej. Jest niemalże pusta. Dobrze widzę samotną, siedzącą w jej rogu postać. Zamontowaliśmy, zarówno w podziemiach jak i na powierzchni, system luster. Odbijają światło słońca lub księżyca i doprowadzają je poprzez zmyślnie wywiercone otwory i szczeliny. Pozwala nam to widzieć co nieco w ciemnościach naszej siedziby. Siedząca na zdezelowanym fotelu postać to Eina, błądząca palcami po grubej księdze. Mądra dziewczynka. Nauczyła się alfabetu Braille'a szybciej, niż którykolwiek z pozostałych oślepionych członków Umbry. Gładzę ją po zasłaniającym puste oczodoły bandażu i znów ogarnia mnie poczucie winy. A ona znów je czuje.
- Po raz setny powtarzam ci, że taka była konieczność. Zresztą, jest mi teraz lepiej.
To prawda, w walce z naszym wrogiem wzrok jest gówno warty. Lepiej czuć Światło, niż je widzieć. Gdy na nie patrzysz możesz tylko stracić. Załamując się w odpowiedni sposób odbiera czystość myśli, omamia, myli. Dlatego wielu członków Umbry wydłubuje sobie oczy. Nie potrafię jednak nakazać sobie zapomnieć o tym, że Eina jest nie tylko wojowniczką, ale też delikatną kobietą. Moją kobietą. A ja nie tylko nie mogę jej pomóc, ale też zdaję sobie sprawę, że ona nie chciałaby tej pomocy. Zresztą, i tak jest już za późno. Spoglądam smutno na bandaż.
- Zrobię to samo, moja droga. Już wkrótce.
- Zrobisz to samo, gdy stwierdzę, że jesteś gotów – słyszę stanowczy głos tuż za plecami
Odwracam się i napotykam oślepione oblicze jednego z moich szefów. Nieskomplikowanie nazywamy go tu Przełożonym.
Eina wstaje i kładzie mi rękę na ramieniu.
- Już niedługo będziesz miał okazję aby się wykazać - jej ton jest formalny
- To prawda – podjął Przełożony – Eina czyta właśnie raport o nowo odkrytej siedzibie Oświeconych.
Podaje mi kopię raportu, również zapisaną Braille'm. Rozszyfrowanie tego zajmie mi wieki, a skurwiel o tym wie. Chociaż... Pewnie powinienem być mu wdzięczny za przyzwyczajanie mnie do życia ślepców. Błądzę palcami po papierze. Poznaję tylko niektóre ze słów, ale to wystarczy.
- Kolejna katedra? - pytam zdziwiony, opuszczając ramiona
- Tak – odpowiada Przełożony – Tylko, że w tej nie tylko biskup jest świadomym czcicielem Światła, a wszyscy księża. Sam wiesz, że wielu z nas zostało ostatnio wyśledzonych i zabitych. To ich sprawka. Nasza wtyczka interesuje się katedrą od dłuższego czasu. Odprawiają tam rytuały. Rosną w siłę. Przygotowują coś większego. Jeśli zaś o samego biskupa chodzi... Mamy powody, aby przypuszczać, że nie jest człowiekiem.
Tego jeszcze nie było.
- Czym więc jest? - pytam zaniepokojony
- Tego właśnie nasza „wtyczka” próbuje się dowiedzieć. - odparła Eina - Nie możemy dopuścić do kolejnej niedzielnej mszy. Każda niedziela jest śmiertelnym zagrożeniem dla dziesiątek wiernych. W Sobotę atakujemy.
- To za sześć dni...
- Masz więc niewiele czasu, aby zapoznać się z raportem. - Przełożony spogląda na mnie wymownie, odwraca się na pięcie i wychodzi.
- Masz broń? - ton Einy jest rzeczowy
- W samochodzie – odmrukuję, palcami błądząc już po raporcie
- Świetnie – na twarzy mojej żony pojawia się uśmiech. Nieco nerwowy, jak mi się zdaje. Podchodzi do mnie, kładzie mi rękę na klatce piersiowej – Martwię się o ciebie – szepcze – Nie otrzymałeś jeszcze pełnego treningu. Oczy wciąż są twoją słabością. Za wcześnie dla ciebie na taką walkę. Jeśli chcesz – jej głos zniża się jeszcze bardziej – mogę pogadać z Przełożonym i zwolnić cię z tej misji.
- Jeśli zginę, to trudno. Kim byłbym, gdybym nie towarzyszył własnej żonie w tak ryzykownej walce?
- Wciąż byłbyś moim mężem... żywym mężem.
- Wolę być martwym mężem, niż tchórzem.
Mój ton jest stanowczy. Ucinam rozmowę i Eina o tym wie. To prawda, że jest silniejsza i bardziej doświadczona w walce z Oświeconymi, nie znoszę jednak gdy o tym mówi.
Staram się nie myśleć o tym, jak wysokie jest prawdopodobieństwo mojej śmierci w tej walce. Skupię się na treningu. Zrobię to, co do mnie należy.
Zajmuję jej miejsce na fotelu.
Czytam.

OCZY SĄ TWOJĄ SŁABOŚCIĄ

Katedra znajduje się tylko kilka przecznic od klubu, stanowiącego wejście do naszej siedziby. Tym bardziej musimy się nimi zająć. Nasz człowiek, podszywający się pod duchownego przez ostatnie tygodnie, zyskał zaufanie księży. Brał udział w rytuałach. Mogę tylko wyobrażać sobie, co czuł, gdy stawał w pomieszczeniu, mieszczącym w sobie nie więcej niż jednego człowieka; w pomieszczeniu o ścianach wyłożonych płaskimi, okrągłymi lampkami. Takie solarium razy tysiąc. Stojąca trumna pełna świateł. Jako „nowy członek” zakonu Oświeconych miał prawo wejść tam w ochronnym kombinezonie, zbliżał się jednak moment, w którym zmuszony zostanie do zdjęcia ubrania. Jeśli Światło uzna go za godnego sługę, nie zostawi na nim śladu poparzeń. Jeśli zaś przejrzy spisek, ciało naszego człowieka zostanie okropnie okaleczone.
Biskup na co dzień sprawia wrażenie dobrego ojczulka w powłóczystych szatach i małych okularkach na serdecznej twarzy. Gdy pozostaje w zaufanym towarzystwie braci Światła, w jego oczach pojawia się nienaturalny blask, a skóra iluminuje złociście, tak jakby kryła pod sobą tysiące cieniutkich przewodów. Istnieje podejrzenie, że biskup jest istotą długowieczną, podtrzymywaną przy życiu przez Światło. Już niedługo będzie nam dane się o tym przekonać. Nasz plan jest prosty: zabić księży i pojmać biskupa, aby przeprowadzić na nim badania.
Przypominam sobie fragmenty raportu, gapiąc się w popękane, brudne lustro. Dziś ostatni raz widzę swoją twarz. Znieczulony lekami sięgam po niewielkie narzędzie, przypominające łyżkę do nakładania lodów. Eina ma rację – oczy są moją słabością. Wiem, że nie otrzymałem odpowiedniego treningu, aby dokonać operacji już dzisiaj. Gdyby nie zbliżająca się misja poczekałbym z tym jeszcze parę tygodni. Nie mam jednak wyjścia. Miejskie światła wywołują u mnie odruch wymiotny. Czyste Światło, które wstępuje w naszego wroga uczyniłoby mnie słabym i niezdolnym do walki. Zginąłbym i tak. Bez oczu mam przynajmniej niewielką szansę na przeżycie, a przynajmniej na wspieranie Einy w boju. Lewe oko pierwsze. Rozszerzam powieki palcami do granic możliwości. Drugą ręką trzymam łyżko- podobny przedmiot. Ręka zbliża się do oka. Delikatnie umieszczam krawędź narzędzia tuż pod dolną powieką. Wydaje mi się, że dotykam mięśnia oczodołowego. Patrzę do góry. Pewne pchnięcie, podważenie i zręczny ruch nadgarstkiem. Trzęsę się od środka, leki jednak utrzymują ciało w bezruchu. Ręka nawet nie zadrżała. Odkładam łyżkę, sięgam po nożyczki. Uwalniam żyłę środkową siatkówki od ciężaru dyndającej na niej gałki ocznej. Przeciąłem nerw – twarz przechodzą mimowolne skurcze. Bardziej zdaję sobie z tego sprawę, niż to czuję. Czym prędzej robię to samo z prawym okiem. Odchodzę w ciemność, ktoś jednak nie pozwala mi upaść. Łapie mnie i krzyczy coś, jakby zza ściany.
- Anna – wyszeptuję prawdziwe imię Einy
- Bredzi – słyszę głos Przełożonego
- Anna! - powtarzam
- Nie ma tu nikogo takiego – słyszę głos swojej żony i czuję, jak pochyla się nade mną
- Zachowałeś się wysoce nieodpowiedzialnie. Bez względu na to, jak ostro ostatnio trenowałeś, nie byłeś jeszcze gotowy – mówi Przełożony – Nie wiem, czy nadajesz się do bitwy... Cóż, zobaczymy. Masz cztery dni, żeby wydobrzeć. To aż nadto. Techniki postrzegania pozawzrokowego masz opanowane na tyle, że powinieneś dać radę. Jeśli zaś nie dasz... Będzie to nauczka za nieposłuszeństwo.
Wychodzi. Zostaję sam na sam z nią. Nie wiem dlaczego, ale czuję ogromny wstyd.
Eina zmienia mi bandaż bez słowa, krząta się po pomieszczeniu, aż wreszcie przemawia:
- Wiem, że zrobiłeś to w dobrej wierze – całuje mnie w czoło i odchodzi, zostawiając po sobie tylko zapach i odgłos oddalających się kroków.

STARCIE

Siedzimy upchnięci w małej ciężarowce, ubrani w identyczne kombinezony. Chronią nas przed zgubnym wpływem Światła i przed oparzeniami. Usta zakrywają nam ochronne maski; puste oczodoły chowamy pod przepaskami. Jest nas piętnaścioro. Dwunastu doświadczonych, w tym Eina. Trzech względnie nowych, w tym ja. Jestem jedynym nowym, pozbawionym oczu. Choć mam małą szansę na przeżycie żal mi nie siebie, lecz pozostałych dwóch. Za nami podąża kolejna ciężarówka, o składzie podobnym do naszej.
Bezceremonialnie parkujemy tuż za katedrą, na małym parkingu otoczonym gęstymi drzewami. Nie widzę ich, ale słyszę szelest smaganych wiatrem liści, co pozwala mi zorientować się w terenie. Jest późna noc, a w okolicy nie ma domów mieszkalnych – małe prawdopodobieństwo, że zostaniemy zobaczeni przez cywilów. Katedra połączona jest z domem diecezjalnym. Ci z drugiego samochodu rozdzielają się i wchodzą do kościoła: połowa od przodu, połowa od tyłu. My, plecami przyciśnięci do muru, wolno posuwamy się w kierunku drzwi diecezji. Wszyscy trzymamy w rękach kusze, podobne do tych, używanych przez amerykańskich żołnierzy w Wietnamie. Eina otwiera drzwi kopniakiem. Ustępują. Możemy tylko zastanawiać się, dlaczego nie były zaryglowane. Czyżby nas oczekiwano?
Budka stróża na godzinie siódmej – ktoś ostrzega nas szeptem. Zmysły niektórych z członków Umbry są tak wyostrzone, że „widzą” nimi nie gorzej, niż niegdyś oczyma. Nie czuję obecności Światła- wokół musi być ciemno. Kilka osób obchodzi siedzibę stróża, w środku nie ma jednak żywej duszy. Słyszymy kroki naszych towarzyszy z innych części domu. Krótkofalówki szumią od informacji. Budynek jest pusty, w łóżkach nie ma nikogo. Wąskim korytarzem podążamy więc do kościoła, otwieramy drewniane wrota. Gdybym wciąż miał oczy, zobaczyłbym zapewne świetlistą postać Jezusa, „ożywioną” przez nieskalane światło księżyca, w swoim blasku jakby zstępującą z ołtarza. Okalaliby go Święci i aniołowie o spojrzeniach przepełnionych jedynie dobrocią i naturalnym blaskiem gwiazd. Zanim ujrzałbym wroga, miałbym okazję doznać rozpraszającej chwili zachwytu. Zamiast tego czuję tylko ohydną obecność sztucznego światła i ognia. Światło otacza nas, chociaż nie potrafię określić gdzie dokładnie się znajduje. Czuję narastające skupienie moich kluczących pomiędzy nawami towarzyszy i uderza mnie fakt, że sam coraz bardziej koncentruję się na otoczeniu. Mój dotyk, powonienie i słuch są wyostrzone jak nigdy dotąd. Słyszę płomienie świec, trzeszczące złowieszczo gdzieś ponad nami. Oddechy Oświeconych są płytkie i powolne. Wydychane przez nich powietrze sprawia wrażenie gęstego i gorącego. Otacza nas od góry. Ich usta poruszają się nieznacznie. Słyszę ruch języków, cichutkie plaśnięcia śliny na wargach i podniebieniu. Słyszę szept jednego z nowych.
- Są na balkonach.
„Balkony” widziałem na planach kilka dni temu. To podwieszone wysoko na łańcuchach niewielkie platformy, pomocne w pracach porządkowych. Zostały równomiernie rozmieszczone wokół witraży, okalając mury katedry od środka.
Na każdym z balkonów stoi duchowny, trzymający świecę i szepczący inkantacje. Stawiamy kusze w stan gotowości, zanim opadnie na nas spojrzenie odurzonych Światłem księży. W kierunku każdego z Oświeconych wystrzela bełt, odbija się jednak od chroniącej ich niewidocznej ściany i opada.
- Co do... - klnie ktoś obok mnie. „Światło nie znosi srebra”, przypominam sobie słowa Einy. Sięgam po posrebrzany bełt i wystrzelam w kierunku osłony, ta jednak nie pęka. Całą katedrę przechodzą lekkie wibracje. Towarzysze i ich kusze idą w mój ślad. Dwadzieścia dziewięć posrebrzanych pocisków wyrusza w podróż ku osłonie. Świetlista błona odbija większość z nich, po czym nie wytrzymuje i pęka. Głosy duchownych rosną, inkantacje wzmagają się. Strzelamy. Płomienie świec tworzą ochronną poświatę wokół każdego z wrogów, a bełty opadają ciężko na drewniane platformy. Obecność Światła jest coraz gęstsza i bardziej bolesna. Odwracamy się w kierunku ołtarza. Kryje się za nim coś niezwykle silnego, czego moc rośnie wraz ze słowami stojących na balkonach księży. Ukryta istota oraz budzące się w niej Światło są tak potężne, że podłoga i ściany zaczynają lekko drgać. Dostaję gęsiej skórki, czując jak tajemnicza postać traci kontakt z posadzką.
- Lewituje, skurwiel – szepcze Przełożony.
Nieszczęśnicy, którzy wciąż posiadają oczy, zwracają je w kierunku wyłaniającej się znad ołtarza postaci biskupa i truchleją pod wpływem otaczającej go jasnej aury. Inni również ją czują, choć nie działa na nich tak silnie. Odbierają wrażenia ruchowe wokół siebie, nie gorzej niż niepozbawieni oczu towarzysze. Również wyczuwam ruch, choć nie tak wyraźnie, jak ci bardziej doświadczeni. To trochę jak oglądanie telewizji, gdy szwankuje antena. Wszystko jest niby wyraźne, ale czegoś brakuje. Coś szumi i nie pozwala odebrać obrazu we właściwy sposób. Słyszę wstrzymywane oddechy wokół siebie.
- Widzisz? - pyta Eina
Nie, nie „widzę” tak dobrze, jak ona. Niejasno zdaję sobie jednak sprawę, co spowodowało oniemienie moich towarzyszy. Biskup wzlatuje, wyrównując poziom z głównym witrażem. Skupiając uwagę na duchownych ze świecami, przegapiliśmy to, co dzieje się za murami katedry. Światło, pochodzące zapewne z ogromnego reflektora, padło od zewnątrz na przedstawiające Jezusa malowidło okienne. Ciszę się, że moje oczy nie widzą Światła, które pod postacią Syna Bożego schodzi z witraża i wstępuje w biskupa. Tak połączeni szybują nad nad ołtarzem, zawisając tuż nad nami. Stoimy w okręgu, na którego środek powoli opada złowieszcza, emanująca teraz Światłem, postać. Nie ląduje całkowicie, a pozostaje uniesiona kilka metrów ponad nami.
- Widziałem już tę twarz... - szepcze stojący obok mnie nowy
- To Thomas Edison – stwierdza Eina. Jest naprawdę niezła. Wyznała mi to niedawno, że postrzega otoczenie jako kompozycję dźwięków, zapachów i drgań, składających się na przypominający negatyw obraz.
Edison. Jeden z najbardziej kreatywnych wynalazców w historii. Ten, który udoskonalił wynalezioną niegdyś przez Swana żarówkę. Z mieszanką podziwu i przerażenia skierowałem twarz ku tej znanej z podręczników postaci. Dlaczego nasz człowiek nie doniósł nam, że biskupem jest właśnie on?
- Dlatego – odpiera Edison i, kierując ku nam swój obrzydliwy blask, przekazuje obraz martwego członka Umbry - Wasz człowiek zawarł w raporcie dokładnie to, co nakazałem mu rzec. Nie ma dla was ratunku, poza nawróceniem się na drogę Światła. Ukorzcie się przed jego zbawienną mocą. Ono wybacza niewiernym i otacza ich swym miłosiernym blaskiem. „Wierzcie w światłość, póki światłość macie, abyście się stali synami światła”, jak mówi Pismo. Wystarczy, że uklękniecie.
Nie, nie chcemy stać się synami światła. Przełożony wydaje szybkie polecenia. Część z nas, w tym ja, zajmuje się stojącymi na balkonach księżmi. Jeden przypada na jednego członka Umbry. Pozostali, wliczając Einę, rozprawiają się z biskupem. Strzelam do pogrążonego w inkantacjach mężczyzny. Bełt odbija się od ochronnej aury, a przeciwnik nie zwraca nawet na mnie uwagi. Niewyraźnie odbieram obraz, prowadzących na dzwonnicę schodów. Błądzę przez chwilę, niepewnie podążając w ich kierunku. Wreszcie napotykam stopą pierwszy stopień. Niezauważony przez nikogo wbiegam do góry. Schody nie łączą się bezpośrednio z żadną z platform, doprowadzą mnie jednak bliżej wroga. Zatrzymuję się i skupiam na otoczeniu. Jeśli uda mi się wskoczyć na przytłoczoną do ściany kamienną rzeźbę, dalsza droga nie powinna stanowić większego problemu. Skaczę. Noga lekko mi się obsunęła, obejmuję jednak Świętego i utrzymuję się w jego kamiennym uścisku. Czuję benzynę, co w chwili obecnej muszę zignorować. Niezdarnie przeskakuję na balkon. W momencie, gdy ląduję na drewnianej podłodze, spojrzenie duchownego nabiera świetlistej intensywności. Z wolna odwraca się w moim kierunku. Puszcza świecę, a deski pod nami stają w płomieniach. Przed ich śmiercionośnymi jęzorami chroni mnie kombinezon. Sięgam po broń. Nie dostaję szansy, aby zrobić z niej użytek. Platforma załamuje się i pęka. W ostatniej chwili chwytam za łańcuch, na którym do niedawna wisiał balkon i kieruję puste oczodoły w kierunku spadającego duchownego. Płomienie się go nie imają, nie jest jednak dostatecznie potężny aby wygrać z grawitacją. Z jego gardła wydobywa się zaskakująco ludzki krzyk. Huśtam się i ląduję na rzeźbie, znów ją obejmując. Skaczę na schody, po czym zbiegam na dół, aby upewnić się, że przeciwnik wyzionął ducha. Jego kończyny są groteskowo powykręcane, a twarz zwrócona w moim kierunku. Z oczu zniknął nienaturalny blask. Patrzy na mnie zdezorientowanym wzrokiem zwykłego człowieka, który zachodzi w głowę, jak znalazł się w epicentrum piekła. Wnet dociera do mnie przerażająca prawda: ten ksiądz nie jest członkiem zakonu Oświeconych. Został wbrew własnej woli opętany przez Światło, które pod wpływem upadku go opuściło. Widział zbyt wiele, abym mógł go oszczędzić, coś jednak powstrzymuje mnie przed zadaniem ostatecznego ciosu. Z tyłu czuję obecność Einy. Odwracam się, patrząc na żonę pytająco. Niewyraźnie „widzę” jej kształt. W rękach trzyma łańcuch, zakończony srebrną obrożą.
- Eina, ten człowiek... - zaczynam. Nie chodzi o to, że czuję litość. Jestem zdezorientowany. Nie wiedziałem, że Światło może przejąć kontrolę nad niewtajemniczonymi w sposób tak absolutny.
- Ten człowiek widział zbyt wiele – warczy moja żona, kuca i jednym ruchem skręca kark księdza. Bez słowa wstaje i wraca do swoich obowiązków.
Wszyscy duchowni zostali „zdjęci” z balkonów. Leżą martwi na zimnej posadzce katedry. Zastanawiam się, ile z nich wybrało swój los, a ilu został on narzucony. Pozostali członkowie Umbry najwyraźniej nie uważają tego za istotne. Wszyscy okrążają już biskupa. Kucając, odbijają jego Światło za pomocą niewielkich luster, ono jednak wraca do źródła, nie czyniąc żadnej szkody. Cóż, przynajmniej do tej pory nie uczyniło, gdyż Edison wisi nad nami w powietrzu jak anioł zagłady. Chociaż... Mam wrażenie, że jego aura zaczyna powoli słabnąć. Biskup również musiał to zauważyć, gdyż na chwilę odwraca od nas uwagę i spogląda wokół. Wydaje mi się, że czuję padający nie niego cień niepewności. Oczywiście! Inkantacje jego popleczników ucichły, co musiało nadwątlić siły naszego przeciwnika. Eina zarzuca łańcuch, aby pociągnąć Edisona w dół i założyć mu srebrną obrożę. Słyszę jej krzyk.
Nagle zdaję sobie sprawę, że Światło zwróciło na nią uwagę, zanim Eina zdążyła wykonać zadanie. Biskup uniósł ją ku sobie. Lewitują naprzeciwko siebie. Jakiekolwiek są plany wroga względem mojej żony, nie pozwolę mu ich zrealizować.
Postanawiam wykorzystać fakt, iż atencja Światła skupiona jest na Einie. Napinam kuszę. Wiem, że nie mogę zabić Edisona, mogę jednak postrzelić go w nogę tak, aby spadł na ziemię. Przełożony nie będzie zachwycony, ale zamykam się na ostrzegawcze pokrzykiwania. Wiem doskonale, co próbuje mi przekazać. Nie możemy ryzykować życia tak cennego obiektu eksperymentów. Nie możemy pozwolić sobie, ani czasowo ani finansowo, na długotrwałe leczenie go. Mam to głęboko w dupie, tak samo jak ewentualne konsekwencje.
Zamieszanie tłumi nieco moje zmysły. Nie jestem pewien, czy wystrzelony bełt zmierza we właściwym kierunku. Oczekiwanie jest nie do zniesienia.
Proszę wszystkie siły wszechświata, aby pocisk nie trafił w moją żonę.
Rozlega się charknięcie. Z męskiego gardła.
Światło wycofuje się w głąb martwego ciała biskupa. Mam wrażenie, że gnieździ się tam jak robactwo. Pozbawiony świetlistej aury trup Edisona spada na ziemię z łomotem, a tuż obok niego ląduje bezwładne ciało Einy. Jak przez ścianę słyszę pokrzykiwania moich towarzyszy. Większość z nich nachyla się nad przeciwnikiem, złorzecząc mi za „zdjęcie” naszego niedoszłego królika doświadczalnego. Przełożony poucza ich, aby mieli się na baczności, nikt bowiem nie ustalił, że istota pokroju Edisona po śmierci jest nieszkodliwa. Ja jednak czuję, że resztki Światła wypełzają z niego ukradkiem.
Klęczę bezradnie nad nieruchomą Einą. Klepię ją po policzkach, aby odzyskała przytomność. Przykładam dłoń do jej szyi. Wyczuwam puls, musi więc żyć. Robię sztuczne oddychanie. Wołam ją. Delektuję się brzmieniem długo niewypowiadanego prawdziwego imienia mojej żony. Mam nadzieję, że i jej serce zabije szybciej.
- Anna! - wołam. Przełożony mruczy coś nade mną. - Anna! - wołam jeszcze raz, ona jednak ani drgnie. Jej zazwyczaj blada skóra robi się sinawa. Przerażony raz jeszcze sprawdzam puls.
Nic. Nic!
Robię sztuczne oddychanie. Jej usta straciły właściwe im ciepło i miękkość. Są zimne i spierzchnięte. Płuca ukochanej nie przyjmują powietrza, jakie tak rozpaczliwie im przekazuję.
Potrząsam nią w akcie desperacji. Ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Współczująco. Tego nie spodziewałbym się w Umbrze.
- To ja miałem zginąć! - wrzeszczę, a krwawe łzy ściekają mi po policzkach. Nie, nie zachowuję się profesjonalnie. Przerasta mnie niedorzeczność i niesprawiedliwość faktu, że ja- nowicjusz żyję, a jej lata ciężkiego treningu nie uchroniły przed śmiercią.

- To będziesz ty- usta Einy wykrzywiają się na kształt wyszeptywanych słów. Troskliwa ręka zniknęła z mojego ramienia już dobrą chwilę temu. Pozostali zabrali ciało biskupa i pakowali się do ciężarówek. W katedrze zostałem ja, Anna i... Światło.
Poczułem jego obecność tak silnie, że aż zabrakło mi tchu. Gdybym miał oczy, zobaczyłbym jak puste oczodoły pod bandażem mojej żony rozbłyskują jasno w mroku kościoła. Ujrzałbym, jak dwie wąskie strużki Światła wpatrują się we mnie, wyzierając z twarzy Einy. Czuję je aż za dobrze. Są coraz wyżej, tak samo jak jej unoszące się ciało.
- To będziesz ty – powtórzyły jej usta - Chyba, że dołączysz do mnie w Świetle, mój mężu.
Podnoszę się z posadzki, przeszywanej świetlistą energią. Nigdy wcześniej nie czułem takiego mrowienia w całym ciele. Tak jakby ktoś wtłaczał we mnie wizje otaczających obrazów. Skupiam się na lewitującej Einie. Przyciąga mnie do siebie, pieści promieniami Światła. Zrównuje się z przedstawiającym anioła ołtarzem. Jego namalowane skrzydła wystają z jej łopatek. Reflektor na zewnątrz włącza się samoistnie, a jego blask sprawia, iż moja żona naprawdę wydaje się być aniołem.
- Światło jest dobre – szepcze – Otulę cię nim i już zawsze będziemy żyć razem, bezpieczni pod moimi skrzydłami.
Robię kilka kroków naprzód. Podążam ku niej, przyciągany niewidoczną liną. Ja i Eina- anioł jesteśmy epicentrum wszechświata. Jej aura bierze mnie w swoje posiadanie i unoszę się ku ukochanej.
Nic nigdy nie bolało mnie bardziej, niż ręka którą resztki świadomości każą mi wykrzywić w kierunku kołczanu. Mój bandaż całkowicie przesiąka łzami i krwią, gdy sięgam po srebrny bełt. Patrzę na anielską postać Anny, na jej twarz wyglądającą błogo jak nigdy dotąd. Mógłbym pomyśleć, że w Świetle znalazła długo oczekiwany spokój ducha.
Nie daję jednak się zwieść. Wiem, że anielska postać przede mną nie jest Einą, a tylko jej ciałem, wypełnionym Światłem, jak balon helem. Wiem, choć muszę powtarzać to sobie z całej siły, iż Światło nie ożywiło mojej żony, a zabiło ją i pragnie uczynić swoim narzędziem. Choć cały czas muszę walczyć z obezwładniającym mnie zachwytem nad jej hipnotyzującą anielską postacią, nigdy nie czułem większej nienawiści do Światła. Nigdy tak bardzo nie byłem świadomy swego celu, jako członek Umbry. Moje wątpliwości rozwiewają się jak jesienne liście, których nigdy już nie będzie dane mi ujrzeć. Przymykam powieki i ponownie je otwieram. Przede mną maluje się wyraźny obraz. Niezwykłe uczucie. Wiem już doskonale, o czym mówiła Eina, opisując mi swoje wrażenia „wzrokowe”.
Jakby w negatywie widzę posrebrzany bełt, pewnym torem podążający prosto w kierunku ożywionego Światłem serca mojej ukochanej Einy. Naradzam się na nowo, gdy jej ciało opada bezwładnie na posadzkę. Zapominam o przeszłości i całkowicie oddaję się Umbrze, aby po kres swoich dni walczyć ze Światłem.

Awatar użytkownika
Młodzik
Yilanè
Posty: 3687
Rejestracja: wt, 10 cze 2008 14:48
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Młodzik »

A regulamin ZWO się czytało? Nie czytało.
Na ZWO nie oceniamy fragmentów, tylko formy zamknięte.

azzair
Sepulka
Posty: 6
Rejestracja: ndz, 20 lut 2011 23:17

Post autor: azzair »

Oj ktoś tu do mnie do loszku trafi. <dłubie białą kością szczurzego ogona między pozostałymi dwoma zębami> :F

Toporniczka
Sepulka
Posty: 16
Rejestracja: pt, 17 gru 2010 18:26

Post autor: Toporniczka »

Młodzik-> Czytało się. To jest forma zamknięta, opowiadanie ma zakończenie i nie jest wyjęte z żadnej całości.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

To się oceni Toporniczko.
Na razie mamy deklarację, że nie jest to fragment i to wystarcza, żeby tekst został na ZWO.*

edit.
*A przynajmniej tak mi się wydaję. Decyzję podejmie Margo.
Ostatnio zmieniony śr, 23 lut 2011 00:14 przez neularger, łącznie zmieniany 2 razy.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Młodzik
Yilanè
Posty: 3687
Rejestracja: wt, 10 cze 2008 14:48
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Młodzik »

Fakt, mea culpa. Coś mi się poknociło. Wybacz. W ramach pokuty postaram się napisać coś konstruktywnego nt. twojego tekstu, gdy tylko znajdę czas.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Widzę końcówkę, znaczy, forma zamknięta to chyba jest - wątpliwości na korzyść Autora i takie tam, co znaczy, że mamy zielone światło na flekowanie. :P

Długi tekst, będzie się nad czym znęcać. :)))
So many wankers - so little time...

Toporniczka
Sepulka
Posty: 16
Rejestracja: pt, 17 gru 2010 18:26

Post autor: Toporniczka »

Małgorzata pisze: Długi tekst, będzie się nad czym znęcać. :)))
Nie mogę się doczekać :)

Dziękuję wszystkim za (wstępne) zainteresowanie.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

To długi tekst i faktycznie jest co flekować. Wiem, bo raz już przeczytałem.
Szczyty najwyższych wierz chowały się w nisko wiszącej, zabarwionej srebrnym światłem księżyca, mgle
Tak, na początek, Autorko.
Reszta, jak znajdę trochę czasu. Teraz tyko powiem, że teoria Małgorzaty po raz kolejny się wzięła i sprawdziła. :)
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Toporniczka
Sepulka
Posty: 16
Rejestracja: pt, 17 gru 2010 18:26

Post autor: Toporniczka »

neularger pisze:Szczyty najwyższych wierz chowały się w nisko wiszącej, zabarwionej srebrnym światłem księżyca, mgle

Auć. Biję się w pierś.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

1. Prolog
- „Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków. Lecz kto postępuje zgodnie z prawdą, dąży do światłości, aby wyszło na jaw, że uczynki jego są dokonane w Bogu”, mówi Pismo.
Masz rację, Autorko, tak mówi, z tym że jak cytujemy, to na dole zawsze należy dać odnośnik. Tu do Ewangelii św. Jana.
Jeśli więc któryś z zebranych – mówca powędrował wzrokiem po niewielkiej, pogrążonej w półmroku auli – ma sobie coś do (…)
Wędrować wzrokiem to powinien po słuchaczach. Do nich mówi, nie?
Naukowiec z namaszczeniem kapłana uniósł czarną płachtę, aż do owej chwili zasłaniającą tajemniczy przedmiot (...)
Zwyczajne namaszczenie nie wystarczy. Potrzebne jest namaszczenie kapłana, czyli coś w rodzaju stopnia wyższego...
- Bracia...- rzekł mocnym, spokojnym głosem- Oto Żarówka.
Zebrani zamarli w nabożnym podziwie. Złocisty blask odbił się w spragnionych źrenicach. Znieruchomieli, wpatrzeni w Światło (…)
Już wiadomo, że nie chodzi o zwykłą żarówkę. Tylko o Tę Pierwszą Żarówkę i o To Pierwsze Światło. Przynajmniej tak pomyśli czytelnik.
Całkiem bez sensu, bo nic z wielkich liter nie wynika.
(…) i zasłuchani w cichutki brzęk rozgrzanego włókna węglowego. Dla ludzi spoza organizacji dźwięk ten byłby niemalże niemożliwy do wychwycenia. Oświeceni doskonale jednak słyszeli szept Boga. Zasłuchani w głos Pana nie zauważyli ruchu z tyłu sali.
Mamy tajemniczą organizację, której członkowie odznaczają się nadnaturalnym słuchem i słyszą Boga w żarówce. Głos Jezusa Chrystusa. Znaczy, Autorko wybrałaś sobie konkretną religię (chrześcijaństwo) i wprowadziłaś element niewystępujący w powszechnej teologii wybranego wierzenia. Czym mylisz czytelnika. To błąd numer jeden. Błędem numer dwa był wybór jakiejkolwiek konkretnej religii. Nie ma bowiem znaczenia dla tekstu czy czcicielami Światła są mormonami, żydami, świadkami Jehowy czy zgoła wyznawcami Baala.
Dodam, że nadnaturalny słuch już w dalszej części tekstu nie wystąpi. Taki ozdobnik to chyba jest.
Młody uczony wiercił się niespokojnie, na przemian szeroko otwierając i przymykając lekko załzawione oczy.
Udało mi się kilkukrotnie zamknąć i otworzyć oczy pozostając w bezruchu...
- Skradliśmy część Twego światła, aby umierało w szklanej bańce...- poruszył niemo suchymi wargami, układając je w taki kształt, jakby rzeczywiście wypowiadał słowa.
Łopatologia zawsze modna...
Poza tym w życiu nie słyszał o lampach naftowych albo gazowych? A świeca to nie kradzież?
Niepewnie ruszył przed siebie wąską alejką, podążając w kierunki środka pomiędzy ułożonymi w półkola rzędami ław.

Jak wiadomo, niewielkie pogrążone w półmrokach aule są wyposażone w małe alejki, którymi wygodnie można wędrować.
- Skradliśmy część Twego światła, aby umierało w szklanej bańce...- poruszył niemo suchymi wargami, układając je w taki kształt, jakby rzeczywiście wypowiadał słowa. Niepewnie ruszył przed siebie wąską alejką, podążając w kierunki środka pomiędzy ułożonymi w półkola rzędami ław.
- Edison!- krzyknął przeraźliwie naukowiec, gdy spostrzegł iż mężczyzna zaczyna biec w jego stronę.
Świetny zabieg narracyjny Ałtorko. Narrator najpierw relacjonuje „znad ramienia” Edisona, aby w ostatnim zdaniu znienacka przeskoczyć na naukowca. Dzięki temu czytelnik ma okazję rozruszać nieco szare komórki podczas ustalania kto, co i do kogo krzyczy.
Choć poruszał się chwiejnie, żaden z zebranych nie uczynił wysiłku, aby go powstrzymać.
Może myśleli, że przewali się sam?
Jakie znaczenie ma sposób poruszania się faceta dla ludzi pogrążonych w letargu?
Krzyk zmusił członków kongregacji do wyrwania się z letargu, nie zdołał jednak całkowicie odwrócić uwagi od Żarówki.
Krzyk zmusił do wyrwania się, ale nie zdołał... Czy to konkurs na maksymalnie zawikłane zdania?
Sparaliżowani przez strach i niepewność obserwowali, jak szklana bańka pęka.
Ałtorko zdecyduj się, czy byli w letargu (częściowym), czy byli sparaliżowani przez strach i niepewność?
Niektórzy padli na kolana, niemalże fizycznie czując opuszczającą ich nadnaturalną siłę. Nagle poczuli się puści i nadzy. Porzuceni. Błądzący w szatańskich ciemnościach.
Grupa chrześcijan wgapia się w żarówkę (a nawet Żarówkę). Tyle tu widać.
Ponieważ Ałtorko, posługujesz się przedmiotami,osobami i wierzeniami ze świata realnego, włóż trochę wysiłku i przekonaj mnie, że nie są one tym, czym się wydają. Samo gadanie o nadnaturalnej sile płynącej z Żarówki to trochę mało. Ja na razie widzę tylko promieniowanie EM w zakresie dostrzegalnym przez człowieka.
Przy okazji warto zapamiętać, co narrator powiedział o ciemnościach: że są szatańskie. Narratora mamy trzecioosobowego i zdystansowanego.
Wstawał powoli, a każdy z jego ruchów był sprawniejszy i pewniejszy od poprzedniego.
Wstawał powoli, coraz sprawniej i pewniej, ale nadal wolno.

I to jest koniec prologu. Ponieważ, znam już resztę tekstu, za nic nie mogę jednego związać z drugim. Z tej części tekstu dowiedziałem się, jak narodził się Edison – biskup Światła. Postać obdarzona nadnaturalnymi umiejętnościami. I tu pojawia się dysonans. Scena jest tak napisana, że sugeruje jakiś nowy początek (biskup, Żarówka wielką literą). Równocześnie wiadomo, że stowarzyszenie chrześcijańskich czcicieli Światło istniało już wcześniej. Co właściwie wcześniej czciło stowarzyszenie i pod jaką postacią? Czy wynalazek Żarówki coś zasadniczo zmienił? To mniej ważne dla fabuły, a bardziej dla pomysłu, który próbujesz sprzedać Ałtorko.


2. Światło.

Wstręt. Nawet wojownikom cienia zdarza się pozostać z pustym bakiem na środku drogi. A paliwo jest tam, gdzie światła. Tak urządziły nas wielkie korporacje.
Zawsze dobrze jest zacząć od czegoś niezrozumiałego. Od „wstrętu”. Jak się ma do reszty fragmentu?
Paliwo jest tam gdzie samochody, ale niech Ałtorce będzie. I wszystko to wina wielkich korporacji – dodajmy modnego alter/antyglobalizmu.
W każdym razie bohaterowi skończyła się benzyna w drodze do miasta i idzie piechotą do stacji...
Klientowi atrakcyjniejszy wydaje się produkt dobrze oświetlony, niż ukryty w cieniu górnej półki. Wiadomo, marketing. W dzisiejszych czasach najpotężniejsze narzędzie Oświeconych. Wmówili ludzkości, że bez światła nie przetrwa. Tchórzliwym oferują je jako narzędzie bezpieczeństwa. Chciwym, jako fabrykę pieniędzy i aparat kontroli.
Zasadniczo produkt, który mogę dostrzec, jest atrakcyjniejszy od tego, którego nie mogę zobaczyć.
Poza tym zacytowany fragment to bełkot. Co to znaczy, że światło jest oferowane jako „fabryka pieniędzy” albo „aparat kontroli”?
Swoją drogą Ałtorko, gdzieś w połowie tekstu zmieniasz o kilka stopni kurs i zaczynasz twierdzić, że światło Słońca, Księżyca i gwiazd jest fajne. Czy oznacza to, że produkt oświetlony promieniami słonecznymi nie ma nic wspólnego z marketingiem i jest cacy?
Podążam tam, gdzie są światła. Niewolnik,jak oni wszyscy. Wymiociny podchodzą mi do gardła. Depczę w kierunku ogromnego fluorescencyjnego szyldu.
Deptania i bełkotu ciąg dalszy...
Ukryty w cieniu zakładam kominiarkę
(…)
Poznają twoją twarz, a będziesz skończony”, pamiętałem pierwsze nauki Einy, kobiety dzięki której znalazłem się w Edynburskiej jednostce Umbry.
Bez kominiarki być może miałbym większe szanse na pozostanie niezauważonym przez pracowników stacji benzynowej, nie mogę jednak ryzykować. Nigdy nie wiadomo, która z lamp jest „okiem” Oświeconych.
Jest tak: Oświeceni poszukują członków wrogiej Umbry przy pomocy światła. Członkowie Umbry muszą się kryć. Jednak z dalszej lektury wiadomo również, że „wojownik cienia” nie brał jeszcze udziału w żadnej akcji przeciwko Oświeconym. Zatem, nie mieli szans go poznać i co za tym idzie, rozpoznać. Czy tylko mi się wydaje, że założenie kominiarki w takie sytuacji to czystej wody głupota?
Chyba że Oświeceni bez pudła potrafią rozpoznać członka Umbry, nawet jeśli go wcześniej nie widzieli.
Ciekawe, jakim cudem ta Umbra jeszcze istnieje...
Tak bardzo odwykli od mroku, że widzą tylko to, co oświetlają im wąskie strużki, wypływające z samochodowych reflektorów.
Błąd obrazowania. Światło nie wypływa, tudzież nie wycieka, bo nie ma konsystencji cieczy.
- Nie chciało się płacić za benzynę, kolego?- pyta, chwytając mnie od tyłu za lewe ramię. Czuję, że jest ode mnie o głowę wyższy, dwa razy szerszy i, prawdopodobnie, niezbyt sprytny. Poznaję po pyszałkowatym tonie kogoś, kto spędza dni na siłowni, żywiąc się wyłącznie owsianką i kilogramami jajek.
Obracając się nieco, unoszę lewą rękę tak, aby uwięzić kończynę „kolegi” pod swoją pachą. Prawym łokciem uderzam go w nos. Zaskoczony cofa się nieco.

Podkreślone powtórzenie.
Owsianka i jabłka – faktycznie dieta pakera. Zawsze wiedziałem, że te białkowe świństwa nic nie dają... :)
Za to opis walki fajny jest. Powolna narracja nawet na moment nie przyspiesza, przez co mam wrażenie, że czytam sprawozdanie finansowe, a nie opis bójki. Ponadto, wątpię w fizyczną wykonalność opisanych manewrów.
Jeżeli praworęczny facet łapie mnie za lewe ramię, to znajduje się po mojej lewej stronie i nieco z tyłu. Łatwiej go wtedy uderzyć pięścią prawej ręki niż łokciem do tyłu, ponieważ przeciwnik nie znajduje się dokładnie za plecami.
Zastanawiam się też, czy nie prościej byłoby zwyczajnie zapłacić za benzynę? No, ale wtedy Ałtorka straciłaby szansę na uświadomienie czytelnikowi, jakim wspaniałym super wyszkolonym komandosem jest bohater.
Im bliżej centrum miasta, tym więcej samochodów, reflektorów, latarni. Wkładam okulary przeciwsłoneczne. Przypomina mi to naszą pierwszą randkę.
Eee... A bohater nie powinien z tą benzyną wracać do samochodu, czyli iść gdzieś na przedmieścia?

Koniec epizodu.
Bohater dostał +50 do odwagi, +50 do męskości, - 50 do inteligencji.
Fabuła nie dostał nic.
Ludzie nie lubią być nielubiani i mizantropów taktują jak trędowatych, tak więc czasy szkolne nie były dla Einy łatwe.

Zgubiłem wątek po ludzie...
Ona z jakiegoś powodu ich nie słyszała, tak jakby jej jaźń była zawsze gdzie indziej.
Te jaźnie przebywające z dala od ciała. Nic dziwnego, że trudno było się z dziewczyną dogadać.
- Tak...- nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Byłem dorosłym facetem, a jednak w jej obecności czułem się jak zwykły gówniarz - Musisz czuć się samotna...
Zapewne narrator ma rację. Szkoda tylko, że z tekstu nie wynika...
Od lewej i prawej strony otaczały nas stare drzewa o powyginanych gałęziach i gęstym listowiu, stanowiącym dom dla setek ptaków i wiewiórek. Na niewielkiej polanie koło zamku pasły się trzy kuce.

Trzy (jakże istotny szczegół) kuce pasły się. W nocy?
- Tak mniej więcej możesz określić gdzie jest piękno, a gdzie zepsucie. Tam gdzie są światła jest bezmyślność, ciągła kontrola, niewrażliwość i pęd. Tam gdzie go nie ma, jestem ja
.
Droga Eino, tu gdzie siedzicie, musi być światło, bo inaczej byłoby ciemno jak w grobowcu i nie mogłabyś się zachwycać zamkiem, lasem i trzema pasącymi się kucykami.
Rozumiałem Einę i rozpaczliwie pragnąłem, aby o tym wiedziała. Mówiła o rzeczach, o których sam bałem się mówić przez lata, nie chcąc zostać oskarżonym o bycie dziecinnym i nieżyciowym. Zawsze obawiałem się, iż mogę zabrnąć w infantylny bełkot, rozwodząc się nad plugastwem cywilizowanego świata. Ona robiła to idealnie, w sposób jednocześnie głęboki, szczery i prosty. Co tu dużo mówić - Eina po prostu miała rację
Głęboko, szczerze i prosto powiem Ci Ałtorko – kompletnie Ci nie wierzę, To są puste deklaracje. Nie zadałaś sobie najmniejszego trudu, żeby odwrócić (usunąć) skojarzenia czytelnika ze światłem i połączyć światło na nowo z „plugastwem”.
I jak to się ma do Prologu gdzie narrator (trzecioosobowy) mówił mi, że światło to Bóg, a ciemności są „szatańskie”?
Przenikliwe spojrzenie Einy towarzyszyć mi miało jeszcze przez wiele miesięcy.
Chodziło ze mną do szkoły, kościoła i kibla.
Od dziecka czułem się skrępowany, czytając na głos. Nauczyła mnie wyzbyć się tego wstydu i czytaliśmy wspólnie godzinami
.
Pierwszy krok na drodze do wyzwolenia – głośne czytanie. Znaczy, cisza też jest zła. I co ty na to Margo?
Biegając z nią po lasach i taplając się w jeziorach odzyskałem tę część dzieciństwa którą straciłem, gapiąc się w monitor komputera.
Zaczyna się szkolenie „wojownika cienia”. Najpierw trzeba zdziecinnieć.
To nie były beztroskie chwile, choć przypadkowemu przechodniowi mogłoby się tak wydawać.
No faktycznie nic tu nie wskazuje na sielankę. Nic. Ani bieganie po lasach, ani taplanie w jeziorach.
Wraz z każdym spotkaniem Eina zmyślnie przekazywała mi skrawek informacji o prawdziwej naturze Światła.
Tu kawałek kartki, tam zawoalowana sugestia, ówdzie wieloznaczna uwaga...
Tworzyli ją przedstawiciele absolutnie wszystkich klas społecznych.
Uff... To dobrze, że są tacy egalitarni. Inaczej „wojownik cienia” za nic by do nich nie przystał.
Niektórzy pełnili funkcje publiczne, stanowiąc „wtyczki” w instytucjach rządowych, inni podszywali się pod księży, aby wniknąć w intrygi Kościoła, którego główni przedstawiciele należeli do zakonu Oświeconych.
Funkcja publiczna, a urzędnik państwowy to różnica Ałtorko.
Członków Umbry łączyło jedno - chęć zniszczenia istoty sterującej naszym światem, oraz jej czcicieli. Nosili pseudonimy i fałszywe nazwiska, podrabiali dokumenty. Wielu z nich traciło nadzieję na wyzwolenie i, stwierdzając iż świat skazany jest na zagładę, popełniało samobójstwo.
Oni „popełniali samobójstwa”, Ałtorko.
Przyznać trzeba, że jak na zakon rządzący światem, to zachowują się trochę dziwnie. Fałszywe nazwiska i samobójstwa? Pewnikiem z tego dobrobytu w głowie im się poprzewracało.
To się fachowo nazywa „błąd tożsamości podmiotu”.
Niektóre informacje nie pozostawiają wielkiego wyboru: można albo walczyć z wiatrakami, albo dać im się pociąć, albo gapić się na nie bezmyślnie.
Poproszę o wytłumaczenie metafory.
Wiatrak – Oświeceni. Walczący z wiatrakami – Umbra. Gapiący się bezmyślnie – ludzkość. Kogo reprezentują ci, którzy „dali się pociąć”?
Lampy są uszami i oczami Światła, podobnie jak telewizyjne ekrany, czy ogień. Jedyne źródło jasności, jakie nie ma nic wspólnego ze złowieszczą siłą, to gwiazdy.
Ogień jest zły, a gwiazdy (i tylko one) – nie.
Najprawdopodobniej to płomień świecy zaszczepił w wielkich zdobywcach niezaspokojoną rządzę rozszerzania swoich ziem.
A nie paleolityczne ognisko?
Zabawkami przeznaczonymi do finalnej destrukcji.
Jest zatem destrukcja „niefinalna”. Znaczy, jaka?
Widziałem poparzenia Einy po walkach, które stoczyła.
Altorko, skoro Eina była poparzona, to bohater powinien zauważyć to wcześniej, choćby podczas taplania się w jeziorach. I czytelnik powinien dostać też tę informację, skoro dostał wcześniej tak dokładny opis Einy (jak się ubierała i zachowywała, co robiła)
Nasza nieograniczona żądza samorozwoju prowadzi nas ku zagładzie. A żądzę tę podjudzało właśnie Światło. Nie mówię, że jest jednoznacznie złe. Mówię, że działa na nas w określony sposób. Sposób, który zniewala. Odciąga od prawdziwego świata, hodując nas w miastach.
Ten straszny samorozwój. Trzeba było siedzieć na drzewach jak nasi przodkowie i byłby spokój.
Ałtorko jesteś wyjątkowo mało przekonująca. Naprawdę uznałaś, że wystarczy zadeklarować, że światło jest złe, dorzucić parę banałów i czytelnik da się wciągnąć w Twoją opowieść?
No dobrze, ale co zrobisz ze swoją wolnością, kiedy już ją odzyskasz? Co zrobi ludzkość bez światła? Jak wytłumaczysz im, że muszą zbudować nowy świat bez rzeczy, które uważali za niezbędne? Co zrobią bez elektryczności i bez ognia?
- Za wcześnie na te pytania, mój drogi – odpowiedziała spokojnie, choć dojrzałem cień zmartwienia na jej twarzy – Gdy zbliżymy się do zwycięstwa będziemy mogli zastanawiać się, co robić dalej. I to raczej nie zwykli szeregowcy, jakim jestem ja i jakim wkrótce ty się staniesz, ale wyżej postawieni członkowie Umbry. Naukowcy, politycy. To ich zadanie. Naszym zadaniem jest walka. Wiem, że masz wątpliwości. Większość z nas miała. Myślisz sobie „czy to się opłaca”? Powiem ci więc, że się opłaca, bo lepiej skazać ludzkość na wiele lat zagubienia i odbudowy, niż na pewną zagładę.
Ałtorka, zdaje się, też nie miała pomysłu co odpowiedzieć na to pytanie. Faktycznie, co to będzie za odbudowa bez ognia i takoż złej elektryczności? Wszyscy wrócimy do naszych luksusowych jaskiń M-50, wydłubawszy sobie wcześniej oczy, aby światło z pożarów czy błyskawic nami nie zawładnęło.
Wstąpiłem więc do Umbry. Wewnątrz organizacji nie było już filozofowania i zastanawiania się. Był pośpiech, regulamin, zasady, posłuszeństwo i całkowite oddanie sprawie. Nie mieliśmy czasu ani prawa, aby kwestionować cokolwiek.
Czyli całkiem inaczej niż hodowlanych miastach, opanowanych przez Światło, gdzie króluje pęd, niewrażliwość i kontrola....
Trenowaliśmy godzinami. Jedliśmy tylko to, co pozwalało nas osiągnąć większą sprawność fizyczną.
Owsiankę i jabłka.
Nie oddawaliśmy się przyjemnościom. Coraz rzadziej spacerowaliśmy po lasach.
To się nazywa Prawdziwe Wyrzeczenia.
Dzięki nam kolor tej planety zmieni się kiedyś z szarawego na zielony.
Czyli szczypta ekologii. Choć dla Umbry, która nie lubi światła, chyba najbardziej pożądany kolor to czarny.
Moja tożsamość nie jeszcze znana Oświeconym, podobnie jak nasza nowa siedziba, nie muszę więc obawiać się, że wszechobecne „oko” zwróci na mnie uwagę.
Ale i tak założyłem kominiarkę i okulary przeciwsłoneczne, bo jakoś lubię ten image komandosa-wampira
I znakomicie, bo bagażnik wypchany mam bronią.
Najwyżej wyładowany. Wypchany to może być worek. Albo poszewka.
Zamontowaliśmy, zarówno w podziemiach jak i na powierzchni, system luster. Odbijają światło słońca lub księżyca i doprowadzają je poprzez zmyślnie wywiercone otwory i szczeliny.

A co robią, jak jest pochmurno?
Do listy akceptowalnych źródeł światła dołączyły właśnie Słońce i Księżyc. Ałtorka przemyślała sprawę i uznała, że za daleko poszła w usuwaniu oświetlenia.
To prawda, w walce z naszym wrogiem wzrok jest gówno warty. Lepiej czuć Światło, niż je widzieć. Gdy na nie patrzysz możesz tylko stracić. Załamując się w odpowiedni sposób odbiera czystość myśli, omamia, myli. Dlatego wielu członków Umbry wydłubuje sobie oczy.
Żadnych półśrodków typu opaski na oczy lub nieprzeźroczyste gogle. Wyłuszczenie gałki ocznej rozwiązuje sprawę raz a dobrze. Co prawda czytelnik może się zacząć zastanawiać jak to możliwe, że ta banda ludzi z wydłubanymi oczami nie ściąga na siebie uwagi Oświeconych. Przecież, czasem ktoś z nich musi wyjść na powierzchnię, choćby po to by kupić chlebka, albo naprawić zewnętrzne urządzenia wentylacyjne czy te dostarczające akceptowalne światło.
- Tego właśnie nasza „wtyczka” próbuje się dowiedzieć. - odparła Eina - Nie możemy dopuścić do kolejnej niedzielnej mszy. Każda niedziela jest śmiertelnym zagrożeniem dla dziesiątek wiernych. W Sobotę atakujemy.

Dopytam czy Wielką?
-Martwię się o ciebie – szepcze – Nie otrzymałeś jeszcze pełnego treningu.
Trening się przechodzi, nie otrzymuje.
Staram się nie myśleć o tym, jak wysokie jest prawdopodobieństwo mojej śmierci w tej walce.
Moja śmierć w tej walce. Ważne, żeby podkreślić zaimki, zwłaszcza kiedy się myśli o sobie.

Na razie tyle. Reszta, jak znajdę czas.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Znajdź, znajdź. A ja, aby zasłużyć na sygnaturkę, pozwolę sobie zwrócić tylko uwagę na to:
- A ty? Nie myślisz w ogóle o sobie? - pogładziłem lekko jej blizny po poparzeniach[.]
To nie był jeden raz, nie. Kropki na końcu zdań są obowiązkowe. Wyjątek stanowią inne znaki interpunkcyjne. Ale bez znaku interpunkcyjnego nie wolno.

I jeszcze a propos kropek i innych znaków interpunkcyjnych:
pozostańcie na swoich miejscach, czeka was bowiem kąpiel w promieniach obecności Pana Naszego, Jezusa Chrystusa.!

O ile dopuszczalne są dwa znaki interpunkcyjne po sobie - w celu zaznaczenia odcieni emocjonalnych wypowiedzenia - o tyle konfiguracja kropka+inny znak kończący zdanie jest poza zasięgiem percepcji. Kropka to emocjonalne zero, więc jej obecność niczego nie zmienia. O ile rozumiem konieczność wprowadzenia np. ?! lub ....? czy ...!, o tyle .! - nie pojmuję ani trochę. PO CO?!
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Procella
Fargi
Posty: 320
Rejestracja: sob, 16 sty 2010 22:02

Post autor: Procella »

neularger pisze:
- Nie chciało się płacić za benzynę, kolego?- pyta, chwytając mnie od tyłu za lewe ramię. Czuję, że jest ode mnie o głowę wyższy, dwa razy szerszy i, prawdopodobnie, niezbyt sprytny. Poznaję po pyszałkowatym tonie kogoś, kto spędza dni na siłowni, żywiąc się wyłącznie owsianką i kilogramami jajek.
Obracając się nieco, unoszę lewą rękę tak, aby uwięzić kończynę „kolegi” pod swoją pachą. Prawym łokciem uderzam go w nos. Zaskoczony cofa się nieco.

Podkreślone powtórzenie.
Owsianka i jabłka – faktycznie dieta pakera. Zawsze wiedziałem, że te białkowe świństwa nic nie dają... :)
W tekście są akurat jajka ;) Pewnie zamieszanie zrobiło się przez te kilogramy - jajek raczej się tak nie liczy, jabłka tak.
¿ǝıʍołƃ ɐu ıoʇs ʇɐıʍś ǝż 'ǝıuǝżɐɹʍ ɯǝsɐzɔ ǝıɔɐɯ

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Procella pisze:
neularger pisze:
- Nie chciało się płacić za benzynę, kolego?- pyta, chwytając mnie od tyłu za lewe ramię. Czuję, że jest ode mnie o głowę wyższy, dwa razy szerszy i, prawdopodobnie, niezbyt sprytny. Poznaję po pyszałkowatym tonie kogoś, kto spędza dni na siłowni, żywiąc się wyłącznie owsianką i kilogramami jajek.
Obracając się nieco, unoszę lewą rękę tak, aby uwięzić kończynę „kolegi” pod swoją pachą. Prawym łokciem uderzam go w nos. Zaskoczony cofa się nieco.

Podkreślone powtórzenie.
Owsianka i jabłka – faktycznie dieta pakera. Zawsze wiedziałem, że te białkowe świństwa nic nie dają... :)
W tekście są akurat jajka ;) Pewnie zamieszanie zrobiło się przez te kilogramy - jajek raczej się tak nie liczy, jabłka tak.
Ups, faktycznie. Może te kilogramy mnie zmyliły... Cóż, Autorkę wypada przeprosić. Zatem, przepraszam za pomylenie jajek z jabłkami.
Dieta nieco mniej bezsensowną się zrobiła. Ale tylko nieco.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

beton-stal
Fargi
Posty: 312
Rejestracja: wt, 12 gru 2006 01:49
Płeć: Mężczyzna

Re: Światłowstręt

Post autor: beton-stal »

Toporniczka pisze:Jestem jedynym nowym, pozbawionym oczu.
(...)
„Balkony” widziałem na planach kilka dni temu. To podwieszone wysoko na łańcuchach niewielkie platformy, pomocne w pracach porządkowych. Zostały równomiernie rozmieszczone wokół witraży, okalając mury katedry od środka.
Ciekawi mnie, jak się ogląda plany, nie mając oczu. Że czytać można Braille'em, to wiem, ale żeby oglądać plany?

ODPOWIEDZ