Rabunek - komedia fantasy

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
shirak
Sepulka
Posty: 23
Rejestracja: śr, 16 mar 2011 10:09

Rabunek - komedia fantasy

Post autor: shirak »

Witam serdecznie. Jest to jeden z rozdziałów tekstu jaki wyskrobałem. Ja wiem, że przyjmowane są tutaj tylko zamknięte formy (opowiadania itp) niemniej jednak jest to fragment, który w moim odczuciu śmiało można traktować jako zamkniętą historię. Będzie mi miło jeśli ktoś poznęca się nad tekstem.
Z góry dziękuje za komentarze.


Rabunek - komedia fantasy



Mieszkańcy Nogradu wiedli spokojny żywot. Jednak czasem ten spokój był tak dokuczliwy, że zamieniał sielankowe życie w monotonną wegetację. Poza siedzeniem w karczmie, oglądaniem tych samych produktów na straganach, czy śledzeniem Jagodziny, która w częstym zwyczaju spacerowała z nazbyt głębokim dekoltem, żywcem nie było, co robić. Ta bezczynność i nużący błogostan z czasem dawały tak w kość, że co poniektórzy narzekali na brak wojaczki, utyskiwali na mizerną ilość wykroczeń w mieście, o których można by opowiadać tygodniami przy pełnych kuflach piwa, bądź biadolili na brak afery w rodzinie kasztelana. Co by nie mówić, zawieszone na sznurze niedoprane gacie włodarza nie zadowalały żądnych sensacji podwładnych. Ciekawsze zdarzenie, jakim był zeszłej zimy wybuch wieży mistrza Melfisza, owszem, poderwał tłumy. Jednak tragedia przejadła się już na początku jesieni.
Ludzie wypatrywali jakiś palących wydarzeń, czegoś, co mogłoby nadać kolorytu szarej codzienności. Wszak jak długo można było czerpać satysfakcję z wiecznie urodzajnych plonów, tanich artykułów na bazarze, pięknej pogody, sprawiedliwych rządów czy zawsze chętnych małżonek.
Wydawało się, że rozwiązaniem dla ospałej mieściny będzie banda rozbójników, dowodzona przez niejakiego Rotupala. Atakowali kupców na gościńcach, i choć robili to w sposób kulturalny, starając się nie przelewać zbyt dużo krwi, to jakąś rozrywkę zapewniali mieszkańcom Nogradu. Tego dreszczyku emocji nie akceptował kasztelan Gramisz. Podejmując jednak próbę obławy, spotkał się z ostrą krytyką ze strony nogradzkich mieszkańców. Naciski były tak mocne, że Gramisz bliski był obwieszczenia dekretu, że Rotupal i jego zgraja zwyrodnialców zajmujących okoliczne bory, zostanie objęta ochroną podobnie jak jeleń, czy benelska jaskółka. Na szczęście władcy, obyło się bez tego, i sam fakt wycofania straży z gęstych borów, uspokoił mieszkańców Nogradu.
Niestety z czasem i słuch o bandzie Rotupala zaginął, a okoliczne trakty, podobnie jak cały Nograd, na powrót zaczęły razić monotonią. Powiadali, że rozbójnikom nie wiodło się na gościńcu najlepiej. Ponoć przez braki doświadczenia w walce i na skutek mizernej jakości pułapek, agresorzy bardziej szkodzili sobie, aniżeli ofiarom. Zrażeni niepowodzeniami zaniechali intratnego, zdawać by się mogło zajęcia, by oddać się problemom życia codziennego.
Część bandy rozpierzchła się po okolicznych wsiach, bądź odległych księstwach, reszta została w Nogradzie i ułożyła sobie życie na nowo.
Jeden poślubił córkę znachora Trewiasza, inny wiódł samotne życie, dorabiając jako masztalerz kowala, trzeci z bandy okazał się uzdolnionym murarzem, a sam Rotupal odnalazł siłę w bogach. Nie było kazania bądź śpiewnej homilii, przy której były herszt bandy nie towarzyszyłby, siedząc w pierwszym rzędzie. Powiadali, że jego świątobliwość spowodowana była śmiercią brata Otusa. Ponoć zginął na trakcie zastawiając pułapkę.
Co by nie mówić, miasto z dnia na dzień pogrążało się w martwocie i nikt nie wierzył w poprawę obecnego, nużącego stanu rzeczy. Zdarzało się czasem, że ktoś pełen nadziei był świadkiem niepokojących wydarzeń, ale w rzeczywistości były one mylnie rozumiane, bądź co gorsza zmyślane.
Z wartych uwagi incydentów należy wymienić choćby polowanie na stado wygłodniałych wilków, które zdaniem pasterza, miały zaatakować bezbronne owieczki. Co prawda te zgadzały się co do sztuki, to jednak mieszkańcy, przez dwa dni czuli wrzenie w podnieconych czerepach na myśl o łowach za watahą bestii. Kasztelan wystawił przed Nograd zbrojnych, a mieszczanie z pochodniami i dzidami w rękach wypatrywali przy palisadach krwiożerczych, dzikich wilków. Jak czas pokazał, niestety daremnie.
Zeszłego tygodnia, zaś, ktoś rozgłosił bajdę, że Lamie, uczynną córkę piekarza zadźgano sztyletem. Czterdzieści pięć ciosów miał zadać oprawca, zarzekał się bajarz. Czas pokazał, że kłamał, bowiem jeszcze tego samego wieczoru, żądnej sensacji grupie drobnomieszczan, drzwi otworzyła rzeczona ofiara.
Jeszcze wcześniej, kramarz Humysz doniósł, że ktoś ukradł jego szkatułę. Jakież było poruszenie na ulicach, gdy straż kasztelana robiła przesłuchanie. Niektórzy starali się po trzykroć dostać do lochu przesłuchań. Ktoś tam się chwalił, że go przyduszali, innemu ponoć rękę wykręcili. Wszystko na nic. Humysz przyznał się, że chciał tylko zrobić sobie reklamę, a przy okazji i miastu dać jakąś rozrywkę. No, chwała mu za to, ale to wszystko mało, biadolili w mieście.
W Nogradzie było tak błogo, że niektórych aż krew zalewała. Wielu wierzyło, że to klątwa, jaka. Kara za dawne czyny, lub ostrzeżenie przed czymś, co dopiero ma nadejść. Ogólnie, co by nie rzec, nuda dawała się we znaki wielu mieszkańcom mieściny. A już najbardziej odczuwała ją dwójka najstarszych mieszkańców Nogradu, Lentak i Melmir. Co prawda obaj nie mieli zielonego pojęcia o czasie swoich narodzin, to jednak utrzymywali, że mają po sześćdziesiąt dwa lata. Lentak zarzekał się nawet, że jest o tydzień starszy, na co Melmir złościł się niepomiernie, wierząc głęboko, że to jemu powinien być przypisywany tytuł seniora.
Do Nogradu przybyli z odległej wioski przeszło dwadzieścia lat temu. Dawnymi czasy wiedli hulaszczy tryb życia pełny ryzyka i brawurowych przygód, ale ożenek Melmira i postępujący reumatyzm Lentaka, wyciszyły awanturników.
Jak co dzień o poranku, siedzieli na ławeczce przy karczmie i wodzili bez celu wzrokiem po głównym placu mieściny. W tej chwili oddychali nerwowo, a splecione ręce na piersiach i w gniewie wykrzywione usta, świadczyły o tym, że znowu się pokłócili. Jak zwykle po zaognionym konflikcie, Lentak mlaskał bezzębną szczęką, a Melmir pomstował sobie pod nosem. Było tylko kwestią czasu, by zaczęli szczodrze się przepraszać. Przeprosiny przybierały wszelakie formy.
- Wybacz mi, Melmirze – bąknął po chwili łysy staruszek. - Nie chciałem cię urazić.
- Ależ, Lentaku – westchnął rozpromieniony towarzysz. - To ja zbyt impulsywnie reaguję z rana. Wybaczysz mi?
- Nie, nie. Nie ma, o czym mówić. Jak powiedziałem. Czuję się winny. Pozwolisz, że dzisiaj postawię ci kufel.
- W żadnym razie. Na głowę jeszcze nie upadłem. Obraziłem cię, więc pozwól, że ja ci to wynagrodzę.
- Melmirze, rzekłem już przecie, a poczyniłem to wcześniej, więc zamknij gębę…
- …Nie skończyłem, trutniu, więc nie przerywaj! – uniósł się staruszek. - Krzyczałem na ciebie, tak?! Więc nie zgrywaj, proszę, pokutnika i daj się zaprosić…
- …Pokutnika? Pokutnika?! – podskoczył na ławce kościsty dziadyga. – Ty krętaczu, ty darmozjadzie, ty, ty obwiesiu kudłaty, a choćbym sczezł to ci nie postawię!
- I bardzo dobrze, bydlaku jeden! Piwo od ciebie!? Gdzie ja rozum miałem, że chciałem…
- Rozum miał – zaśmiał się długowłosy dziadek. – O, bogowie. Trzymajcie mnie, bo umrę.
- Przynajmniej raz byś coś zrobił właściwie!
Lentak zgromił Melmira wzrokiem, burknął coś niezrozumiale pod nosem poczym odwrócił głowę od oponenta. Na nowo zaczęli sapać i dyszeć.
- Słońce jest już dwa łokcie nad linią drzew – zaczął nieśmiało Melmir.
- W istocie – w głosie staruszka dało się słyszeć wyraźne pobudzenie. – Zaraz powinna przejść Jagodzina.
- Cicho, tam jest! – Melmir wystrzelił palec pomiędzy domostwa i podniecony poderwał się na ławce, jak gdyby oglądał rozgrywki kuszników.
Dziadki jak na komendę wypieli cherlawe piersi, głowy dumnie unieśli, a nogi równo złożyli ku sobie. Wspomnieć należy, że jeszcze rok temu z powodzeniem jedną na drugą zakładali, ale te czasy bezpowrotnie minęły. Znachor zabronił im gwałtownych ruchów. Lentak jakby naprężył się nadto, bo coś chrupnęło przy lewej łopatce. Nie dał jednak tego po sobie poznać i podobnie jak Melmir, wyszczerzył uśmiech w kierunku ponętnej żony młynarza. Co prawda w przeciwieństwie do Melmira, jego twarz do reprezentatywnych nie należała z uwagi na nielichą absencję uzębienia, jednakże pocieszał się, że nadrabia to osobistym wdziękiem i atletyczną sylwetką. Skąd takie przeświadczenie, nikt nigdy nie zgadł.
- Już przeszła – stęknął długowłosy.
Jak na komendę wypuścili z piersi powietrze i dusząc w sobie potrzebę kaszlenia, puścili wodzę fantazji.
- Taką, to bym… - stęknął Lentak
- Ale… - jęknął kolega tonem eksperta.
- Aż by się…
- …Oj, żebyś wiedział.
- No wiesz Melmirze, ty jesteś żonaty, więc jakby, który miał mieć jaką szansę, to tylko ja…
- Szansę? Lentaku, nie rozśmieszaj mnie, proszę. Twa gęba pozbawiona zębów, włosów i brwi nie działa bynajmniej na dziewki kusząco. W ogóle, jeśli o mnie chodzi, to czasem tak patrząc na ciebie mam czucie, że to gada dupa.
- Że co?
- Poza tym Lentaku, ty do swojej ciżmy nie sięgniesz palcami.
- A zdziwiłbyś się. – żachnął się kolega. - Pompki zacząłem robić!
Melrmir zmierzył dziadka wzrokiem. Pomyślał chwilę, poczym wybuchnął niekontrolowaną salwą śmiechu.
- Co? Mam coś na sobie?
- O, bogowie! – ryknął z trudem łapiąc oddech. - Na Peruna! O, matko moja.
- No, o cóż ci chodzi?
- Nie, nie, już nic. – Melmir przetarł wierzchem rękawa załzawione oczy. – O, bogowie. Po prostu coś sobie wyobraziłem.
Lentak wzruszył ramionami i nie zainteresowany dalszym wywodem kompana, oddał się obserwacji pobliskiego placu. Dostrzegł kilku kupców zajętych rozkładaniem kramów. W oddali tęga babina wylała przez okno pomyje. Do fontanny podbiegł chłopczyk z drewnianym mieczem. Lentakowi przeszło przez myśl, że pewnie, jak co dzień napluje do niej, by potem nabijać się z reprymendy Melmira.
- Ty, popatrz, jaki gówniarz – wyrwał go z zadumy towarzysz. – Napluł do fontanny! Ty gówniarzu jeden! – krzyknął wzburzony. – Czekaj no, niech tylko cię dorwę!
- Oj, daj spokój! – naburmuszył się bezzębny przyjaciel.- On ma w nosie poza śpikiem te twoje napomnienia.
- Ależ trzeba tępić takie zachowania! – Obruszył się Melmir. - Ktoś może będzie chciał się napić z tej fontanny.
- Przecież jeszcze dziesięć lat temu sikaliśmy do niej! – żachnął się Lentak.
- Nie mierz innych swoją miarą! – Pogroził mu palcem długowłosy dziadek. - Z tego chłopaka może jeszcze wyrosnąć porządny obywatel.
- Sugerujesz mi, że…
- Nic ci nie sugeruję – przerwał mu staruszek. - Po prostu tępię naganne zachowanie.
- Eee, tam. – Lentak machnął ręką i wrócił do obserwacji otoczenia. Spokój i cisza jak makiem zasiał. Nawet kramarz wbijał kołki namiotu jakoś tak cicho, z wyczuciem. Nuda przemożna dawała się we znaki. W mieście po prostu nic się nie działo. Nawet podróż do zakonu Peruna zwieńczona mogłaby być, co najwyżej nudnym do bólu kazaniem bogoboja Kumara. Te morały bogobojne, jak zwykł je nazywać Kumar, były tak monotonne, że ich wysłuchanie było jedną z metod leczniczych znachora Trewiasza. Zalecał je osobom nazbyt impulsywnym, agresywnym wobec otoczenia.
Lentak z Melmirem byli tylko raz na śpiewnych homiliach, ale i tak nie doczekali końca mszalnego spektaklu. Wyproszono ich, gdyż chrapaniem zagłuszali solistów świątyni. Wychodziło na to, że bardziej zajmującym zajęciem było siedzenie na ławeczce w Nogradzie. I choć obiecali sobie, że już nigdy nie zawitają do klasztoru bogoboja, to ostatnio po grodzie słyszeli plotki, jakoby Kumar zamierzał rozdawać ludziom płacidła za wysłuchanie boskich morałów. Na tak postawioną sprawę, staruszkowie wahali się czy nie zaryzykować drugiego podejścia. Wszak sakwy mogliby przynajmniej podreperować. Do mszy zostało jeszcze parę dni, toteż wstrzymywali się póki co z podjęciem decyzji.
Staruszkowie ze zdegustowanymi minami wodzili wzrokiem to w lewo to w prawo, aż na horyzoncie zamajaczyła im sylwetka znajomka, Wasoga. Niski, korpulentny brodacz w kamizelce wiecznie upaćkanej jedzeniem, toczył się powolnym krokiem w kierunku karczmy.
Właściciel Bydosz był donatorem Wasoga, zapewniał mu zniżki, nigdy nie lał chmielu z dna beczki, a każde polibacyjne wyczerpanie organizmu, bezpłatnie kurował wywarem z pokrzywki.
Wasog był w sile wieku, liczył czterdzieści lat z drobnym okładem, ale przez ilość spożytej wódki, win i chmielu, można by mu było z powodzeniem dodać i drugie tyle. Brodacz był słynnym moczygębą, a wieść o jego bezbrzeżnym gardle obeszła już wielokrotnie to miasto jak i wsie mu przyległe. Czerwony nochal, i obłe brzuszysko były niejako wizytówką tego spokojnego z natury człowieka.
Wasog co roku brał udział w zawodach na największego Wydmikufla Nogradu. Występował z ramienia Bydosza, reklamując jego przybytek i już od dziesięciu lat wygrywał, zbierając z powodzeniem medal za medalem.
Przez resztę dni ćwiczył, toteż jeśli idzie o popijawę, starał się ani jednego dnia w roku nie opuścić. To dowodziło, że człekiem był sumiennym, zdyscyplinowanym i bez reszty oddanym sprawie. Melmir z Lentakiem cenili sobie ludzi z pasją, a więc i pielęgnowali tę znajomość zażyle.
- Wi…Hep… Witajcie! – krzyknął w stronę dziadków.
- Nasze uszanowanie – odpowiedzieli chórem.
- Wi-widzę, że wypoczywacie.
- Jakżeby inaczej – westchnął Melmir.
- Przyszedłem poćwiczyć. Za tydzień festyn, a trzeba, hep…, A trzeba przecież dbać o kondycję.
- Naturalnie – rzekł Lentak.
Wasog uchylił drzwi tawerny.
- Wchodzicie?
- Za chwilkę – powiedział Melmir.
- Zaraz będzie wracać Jagodzina – dodał Lentak w stronę brodacza, ale drzwi już się za nim zamknęły.
Staruszkowie na powrót zajęli się lustrowaniem otoczenia. Melmir skupił się na fontannie, błagając w duchu by wrócił tam smarkacz. Lentak natomiast w takt zasłyszanej niegdyś melodii, szurał skórzaną ciżmą o podłoże.
Czas pokazał, że czujni byli niebywale, bowiem w momencie, gdy tylko wśród kramów zamajaczyła sylwetka małżonki młynarza, szturchnęli się i jęli śledzić jej poczynania. Melmir pożerał wzrokiem najdrobniejszy gest kobieciny, Lentak mlaskał i dyszał układając w myślach pierzynowe igraszki.
Gdy znikła w gęstwinie drewnianych chatek, wymienili się kilkoma nieobyczajnymi spostrzeżeniami, a następnie weszli do karczmy Bydosza.
Powiedli obojętnym wzrokiem po głównej sali przybytku. Lokal był względnie zadbany; podłoga zamieciona, szynkwas umyty, a stoły przetarte na tyle, że nie odstraszały klientów. Mimo wczesnej pory, w oberży była już słuszna ilość klienteli. Kremusz z Hemną zajadali się miodową kaszanką, Pamgot zapijał gotowaną rzepę piwem, a Humysz znany na cały Nograd z przędzenia wełny i oszustw podatkowych, zachwalał sobie co dopiero przyrządzoną jajecznicę. Pod ścianą przy kominku siedziała dwójka kupców i miasteczkowy bard Fermin. Trubadur jak co dzień, od rana do świtu umilał bardziej lub mniej biesiadnikom spędzanie czasu, grając na wyraźnie zmęczonej życiem lutni. Nie mniej zmęczony wydawał się karczmarz Bydosz. Przysadzisty wąsacz o szerokich barkach i wysuniętej szczęce, stał zgarbiony przy szynkwasie i wysłuchiwał utyskiwań służki. Ta pewnikiem znowu była nagabywana przez Fermina rynsztokową przyśpiewką.
Na środku, przy stoliku siedział Wasog, a raczej leżał, gdyż głowę ułożoną miał na blacie pośród pustych kufli. Jego mętny wzrok błądził gdzieś w niebycie, szukając zapewne odpowiedzi na pytanie czy długo przyjedzie mu jeszcze bronić tytułu Wydmikufla Nogradu. Usta sine jak u nieboszczyka zaciśnięte były, jakby w geście odmowy przyjęcia czegokolwiek w swe progi. Jedynie dłoń przejawiała jeszcze resztki chęci życia, bowiem trzymając kurczowo miedzianą monetę, sprzeciwiała się sennej reszcie organizmu, próbowała podjąć kolejne zamówienie.
- Spójrz. – Melmir wskazał truchło Wasoga. – Zdjęło dziada momentalnie.
- Zabójczy na krótkich dystansach – pochwalił pijanicę Lentak
- Istotnie, pustych kufli jeszcze nie zliczyłem. Dosiądźmy do niego.
- Bydoszu, dwa mocne Kapery! – krzyknął bezzębny biesiadnik. – Tylko nie traktuj nas tym cienkuszem co tego pijanego obwiesia.
Karczmarz burknął coś niezrozumiale pod nosem, pokręcił z dezaprobatą głową poczym sięgnął do beczki. Na prośbę Szajgi, żony Melmira, podawał im co dzień wodę zaprawioną gorczycą i miodem. W opinii nieświadomych staruszków trudno było znaleźć w Nogradzie mocniejszy trunek od tego.
Po chwili drobna służka postawiła przed dziadkami kufle i udała się na zaplecze, mijając szerokim łukiem Fermina z mandoliną.
Dziadki skosztowały fałszywego piwa, jak na komendę oblizali swe wargi, przetarli je rękawem i znużonym wzrokiem powiedli po biesiadnikach.
Było tylko kwestią czasu, by, jak co dzień dla zabicia czasu, któryś z nich wybrał kozła ofiarnego do łożenia i zwymyślania. Na pierwszy ogień poszedł bard Fermin, a zaczął Melmir tyradą krótką, acz nazbyt treściwą:
- Ten grajek działa mi na nerwy – syknął zajadle.
- Żebyś wiedział. Co to w ogóle za muzyka? Dawniej było nie do pomyślenia, żeby tak rzępolić, a teraz?
- Szarpidrut i tyle. Grzmoci w te struny bez opamiętania, a pieśni rozprawiają jeno o smokach i dziewicach.
- Pfff, smoki i dziewice – obruszył się Lentak. - Czasy takie francowate, że łatwiej ci w świecie o spotkanie tych pierwszych.
- Żebyś wiedział, Lentaku – westchnął Melmir, poczym rzucił spojrzenie przez okno. Na placu można było zauważyć coraz więcej osób. I choć przy fontannie nikogo nie było, to dziadek nadal poirytowany incydentem plucia, wyraźnie szukał wzrokiem chłopczyka. Do obserwacji dołączył Lentak. Jego uwagę szybko przykuł chłystek, kręcący się przy dwóch rumakach przewiązanych u belki po drugiej stronie ulicy. Dostrzegając wyraźne efekty wandalizmu, obruszony wypalił:
- Patrz Melmirze. Kupisz rumaka przedniego, silne kopyto, dupsko jednym prężnym mięśniem, w galop przechodzi już przy drugim wydechu mówionego pacierza, a tu taki łachudra, podlec zasrany przyjdzie i gwoździem po boku przejedzie. No nie zdzielić smarkacza nahajką po grzebiecie?
- Draństwo było jest i będzie, Lentaku. To nie to, co dawniej. Szacunek, obopólne poważanie. Gdzie ty tam teraz usłyszysz dzień dobry, kto cię tam teraz pozdrowi… Nie wiem, kto dzisiaj chowa tą młodą hołotę, ale świat chyli się ku upadkowi.
- Ba! Ich zachowanie albo godne pogardy, albo usług znachorskich. – Wszedł mu w sukurs towarzysz. – Dwa dni temu będzie, jak tutaj, w karczmie słyszałem dziewkę. Wyobraź sobie, mówiła ci ona do jakiegoś chłystka, że jak zgasi świecę to weźmie do buzi.
- Wosk żrą?
- A żebyś wiedział, że żrą. Mądre to?
Melmir pokręcił z dezaprobatą głową. Już rzec chciał coś, ale wyraźnie zniechęcony faktem, że i tak to nic nie zmieni, machnął tylko ręką. Sięgnął po kufel i upił trzy pełne łyki fałszywego piwa. Nie uszło to uwagi Lentaka. Momentalnie chwycił za swój kufel i upił cztery. Popatrzyli po sobie, niby od niechcenia, wzruszyli ramionami i z powrotem stasowali ze znużeniem biesiadników.
Spokój nie trwał długo. Długowłosy staruszek szparko chwycił kufel, chwilę po nim Lentak. Zmierzyli się wzrokiem i jęli haustami spijać podrabianego Kapera. Bydosz stał za szynkwasem i uchwycił pojedynek wzrokiem. Mimo, że przywykł do nawyków staruszków, z rezygnacją pokręcił głową. Odkąd pamiętał, staruszkowie zawsze wykłócali się, albo pasowali na wypite trunki. Turnieje migiem nudziły zawodników i zwykle kończyły się już przy drugiej kolejce. Przekonany, że zaraz usłyszy zamówienie, sięgnął po kufelki i napełnił je z beczki.
Lentak z Melmirem z hukiem postawili puste kufle na stole i popatrzyli po zebranych. Nie spotkali się z żadnym uznaniem. Nikt im nie przyklasnął, nikt w zachwycie się nie pokłonił, a co gorsza, nikt nawet na nich nie spojrzał. Dziadkowie nigdy tego przed sobą nie przyznali, ale ich serca trawiła gorycz i tęsknota za dawnymi latami. Czuli się zbędni i niepotrzebni. Tak naprawdę przyjaźń między nimi była tym, co nadawało kolorytu otaczającej, szarej rzeczywistości. Znajomość podnosiła ich na duchu i sprawiała, że mieli ochotę obudzić się i sprawdzić, czy może tego dnia któryś z nich jest lepszy, do czegoś bardziej się nadaje.
Lentak lubił rządzić. Czuł wewnętrzną radość dyrygując innymi. W tej chwili ciężko oddychał, po co dopiero skończonym wypitku, jego pierś dokuczliwie paliła, a w głowie huczało od brakującego tlenu, to jednak pstryknął palcem na Bydosza, by doniósł kolejne kufelki. Melmir rozsiadł się na krześle jak panisko i daremnie spróbował jeszcze raz uchwycić wzrokiem jakiegokolwiek biesiadnika, który przyglądałby się im w zachwycie.
- Ależ nudno – jęknął Lentak, odbierając od Bydosza kufle fałszywego Kapera.
- Żebyś wiedział – westchnął przyjaciel.
Lentak zdmuchnął pianę z wierzchu piwa i zaczął tępo wpatrywać się w pochrapującego Wasoga.
- Jak dziś, pamiętam – rzekł zamyślony. - Te zuchwałe rabunki, te pełne emocji ucieczki.
- Ach, Lentaku – rozmarzył się długowłosy staruszek. - Mnie też nieraz świerzbi język, by czarem rzucić, by dłoń do zaklęcia ułożyć.
- No właśnie… – stęknął Lentak i urwał w pół słowa. Zwiesił łysą głowę i wpatrując się bez celu w dębowy blat stołu, oddał się tęsknocie za dawnymi latami. Sięgnął pamięcią do czasów, kiedy to dokonywali zuchwałych kradzieży. On wykwalifikowany łotrzyk, Melmir czarodziej. Byli grupą, ba, byli drużyną, której nie dali rady ani banici z lasów Hegsunda, ani konkurencyjne gildie Kreszona czy Pipiszi. Był moment, kiedy nawet królewskie straże Krawosadu starały się pojmać dwójkę rzezimieszków. Nikt im nie sprostał. Brylowali w przestępczym światku. Każde drzwi stały przed nimi otworem, każda skrzynia czy kareta. Świat należał do nich. A teraz?
Melmir cicho sobie pierdnął.
- Dałbyś spokój! – zdenerwował się Lentak.
- O co ci chodzi?
- O co mi chodzi, o co mi chodzi… Ruszmy się gdzieś! Zróbmy coś!
- Może pójdziemy do znachora? Krwi nam nieco spuści dla lepszego samopoczucia.
- E, tam. Choćby mi wiadro ulał, to wiele nie zmieni.
- No to… Hm… Grzyby?
- E, tam. Chciałbym, nie wiem… Nie brakuje ci tego dreszczyku? Tego… - Lentak przerwał nagle, a jego wzrok zatrzymał się na monecie dziarsko trzymanej przez nieruchliwego Wasoga.
- A jakbyśmy tak, zrobili skok? – zapytał ożywczo.
- Znachor kategorycznie zabronił ci forsownych…
- Skok, rabunek, bęcwale! - ryknął poirytowany Lentak, aż jego głos poniósł się echem po całej oberży.
Staruszkowie zamarli z przerażenia. Rozglądnęli się ukradkiem w koło. Dostrzegli na szczęście, że współbiesiadnicy mieli ważniejsze zajęcia, jak przysłuchiwanie się ich wywodom. Melmir z Lentakiem wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia i pochylili nad blatem stołu, by nikt ich nie usłyszał. Obaj mieli niewielkie problemy ze słuchem, toteż bard Fermin który zaczął właśnie grać na mandolinie, musiał się silić, by przynajmniej w niewielkim stopniu zagłuszyć pytlujących staruchów.
- Rabunek? – upewnił się z niedowierzaniem emerytowany czarodziej.
- A tak – przytaknął towarzysz. - Pamiętasz jak wczoraj kupiec Lemosz wygrał tę zdrapkę karczemną?
- Oczywiście. Wyjechał na tygodniowy turnus nad morze.
- Właśnie.
- Do czego zmierzasz?
- On ma tyle płacideł, co my problemów.
- Więc?
- Więc raz, że przypomnimy sobie dawne, dobre czasy…
- A dwa, że się wzbogacimy – dokończył za niego ożywiony Melmir.
- Trzeba tylko obmyślić plan działania.
- Wygrzebałbym moją księgę zaklęć – pisnął podniecony staruszek.
- Dokładnie – przyznał Lentak i poklepał przyjaciela po plecach. – Zrobilibyśmy to w nocy.
- Po-po-podobno ma padać - wydukał Wasog, który ni stąd ni zowąd patrzył na dziadków mętnym wzrokiem. Trwało to jednak króciutką chwilę, bowiem zaraz potem, przeciążając zapewne organizm wysiłkiem zwerbalizowania myśli, runął twarzą w blat stołu.
- Nie podsłuchuj, opoju! – krzyknął bezzębny dziadek, poczym przysunął krzesło w kierunku kompana.
- Zrobimy to o północy – ciągnął pobudzony staruszek. - Spotkamy się… No, coś tak zmarkotniał, Melmirze? No cóż się stało?
- Szajga mnie nie puści.
- Ja chyba się przesłyszałem! – zapiał na pełne gardło staruszek. Zorientowany, że krzyknął zdecydowanie za głośno, pochylił się ku Melmirowi i wycedził jeszcze raz, tym razem na ucho:
- Ja chyba się przesłyszałem. Ty nic nie mów tej obmierzłej babie!
- Kiedy ona sama, jakoś tak potrafi. Nie wiem, ze zmarszczek mi czyta…
- Melmirze – wszedł mu w słowo kompan, siląc się na spokój. - Na wszystkich bogów, nie zdradź się przed szelmą!
- Może być ciężko – rzekł zaniepokojony. – Uwierz, chciałbym przypomnieć sobie jak to wszystko było, ale… sam nie wiem.
- Ważne, że ja wiem – pocieszył go Lentak. – Posłuchaj jak ja to widzę.
Z czasem gwar biesiadników i mandolina Fermina zagłuszały całkowicie szepty dwóch staruszków. Tylko mimika twarzy, rozbiegane oczy i zacierane co rusz dłonie zdradzały, że Melmir z Lentakiem planują coś chytrego, coś ekscytującego i niekoniecznie zgodnego z obowiązującym prawem.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Ałtorze, to nie jest utwór zamknięty.
Na odnotowanie zasługuje fakt, że tekst urywa się w tuż po tym, kiedy uprzejmie doszedłeś do punktu zwanego węzłem fabularnym. Zwyczajowo, autorzy informują o czym jest prezentowany utwór gdzieś na początku. Ty zrobiłeś to na końcu. Efekt? Tekst robi wrażenie koszmarnie i ponad miarę rozciągniętego wstępu. Gigantyczna masa szczegółów. Co mnie obchodzi jakaś banda? Co mi z tego, że ktoś tam fingował jakieś kradzieże? Jak to się ma do dziadków, którzy dopiero w 3/4 tekstu "ustalili się" głównym bohaterami? Choć to nadużycie semantyczne, bo co to za bohaterowie, co to ich przez większą część fabuły nie ma?
Słabo.
A szczegółowa łapanka będzie, jak znajdę czas i samozaparcie (głównie o to chodzi), żeby to przeczytać po raz drugi.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
shirak
Sepulka
Posty: 23
Rejestracja: śr, 16 mar 2011 10:09

Post autor: shirak »

Mimo wszystko dziękuję za poświęcony czas.

Wszocho dobrocho

Awatar użytkownika
Cordeliane
Wynalazca KNS
Posty: 2630
Rejestracja: ndz, 16 sie 2009 19:23

Re: Rabunek - komedia fantasy

Post autor: Cordeliane »

shirak pisze:jest to fragment, który w moim odczuciu śmiało można traktować jako zamkniętą historię
Wątpię. Dobrnęłam do dwóch trzecich, i do tej pory NIC się nie wydarzyło. Gdyby to miała być forma zamknięta, w tej części tekstu powinno znaleźć się, doprawdy, jakieś zawiązanie fabuły. Tymczasem mamy potwornie rozwlekłe i nudne, choć podejrzewam że w założeniu zabawne (dobrze, że Autor uprzedza, iż to komedia fantasy, bo czytelnik miałby - podejrzewam - kłopot z domyśleniem się) wprowadzenie, a następnie dialog dwóch staruszków, który również niczego do fabuły nie wnosi. A, jeszcze potem ktoś idzie do karczmy, a potem szczegółowo dowiadujemy się, kto co ma na talerzu. Nuuuudy, panie.

Poza tym duże problemy...
Z przecinkami:
Zeszłego tygodnia, zaś, ktoś rozgłosił bajdę, że Lamie, uczynną córkę piekarza zadźgano sztyletem.
żywcem nie było, co robić
Rotupal i jego zgraja zwyrodnialców zajmujących okoliczne bory, zostanie objęta ochroną
Zeszłego tygodnia, zaś, ktoś rozgłosił bajdę
ożenek Melmira i postępujący reumatyzm Lentaka, wyciszyły awanturników
(generalnie: nie oddzielać przecinkiem podmiotu i orzeczenia! Nie wiem czemu coraz popularniejszy to błąd...)

z podmiotami:
...zarzekał się bajarz. Czas pokazał, że kłamał
(czas kłamał?)

z frazeologią:
w częstym zwyczaju spacerowała z nazbyt głębokim dekoltem
(w zwyczaju można coś mieć, robić można ew. zwyczajem, na przykład swoim zwyczajem pierwsze kroki skierował do baru)
tragedia przejadła się już na początku jesieni
(przejeść się może coś występującego w nadmiarze lub zbyt często)
Co prawda te zgadzały się co do sztuki, to jednak mieszkańcy
(gdyby na początku było choć/chociaż, byłoby ok)
Dziadki jak na komendę wypieli cherlawe piersi
(jaki wypięli, to dziadkowie)
nogi równo złożyli ku sobie
(to znaczy co zrobili, przepraszam? nóg się raczej nie kładzie, ale stawia)
twarz do reprezentatywnych nie należała
(a nie reprezentacyjnych? bo to co innego...)

merytoryczne:
masztalerz kowala
(to ten kowal miał stadninę, czy jakąś ogromną stajnię? wtedy kowalstwo nie byłoby raczej jego główną działalnością zawodową)

Dalszą lekturę odpuściłam, straciwszy nadzieję, że nabierze sensu. Może jeszcze wrócę.
Light travels faster than sound. That's why some people appear bright until they speak.

beton-stal
Fargi
Posty: 312
Rejestracja: wt, 12 gru 2006 01:49
Płeć: Mężczyzna

Re: Rabunek - komedia fantasy

Post autor: beton-stal »

Przeczytałem. 24 tys. znaków tylko po to, żeby przekazać jedną myśl: panowie L i M postanowili obrabować pewnego jegomościa. Słowo "nuda" pojawia się w tekście wielokrotnie i to jest jedyne, co zostaje w pamięci.

Autorze, po co to napisałeś? Jaki cel chciałeś osiągnąć, jaka myśl Ci przyświecała?

Awatar użytkownika
Bakalarz
Stalker
Posty: 1859
Rejestracja: pn, 01 sty 2007 17:08

Post autor: Bakalarz »

Ałtor pisze:Jest to jeden z rozdziałów tekstu jaki wyskrobałem. Ja wiem, że przyjmowane są tutaj tylko zamknięte formy (opowiadania itp) niemniej jednak jest to fragment, który w moim odczuciu śmiało można traktować jako zamkniętą historię.
Ałtorze otwarcie przyznajesz się, że jest to fragment. Ba, rozdział tekstu, który stworzyłeś (jeden z kilku i niekoniecznie pierwszy) a mimo to usilnie wciskasz go na warsztaty. Przyznam się szczerze, że nie mam pojęcia jak o nim zdecydują osoby na tym poletku wyżej postawione. Do tego czasu może warto wstrzymać się z komentarzami mniej lub bardziej merytorycznymi.
IMAO ja tutaj podejrzewam chęć zrobienia sobie darmowej redakcji przez szturmem na wydawnictwo. Częściowej co najmniej.
Nie lepiej byłoby napisać tekst, na którym będzie się można uczyć - zgodny z zasadami?
Sasasasasa...

Awatar użytkownika
shirak
Sepulka
Posty: 23
Rejestracja: śr, 16 mar 2011 10:09

Post autor: shirak »

Witam

Dokładniej jest to trzeci rozdział powieści, która liczy ok. trzysta tysięcy znaków i nawet przez myśl mi nie przeszło, aby robić sobie tutaj jakąś darmową korektę. Ileż to takich postów musiałbym wstawić? Po prostu wysłałem fragment, który w miarę wprowadza czytelnika w świat, przedstawia jakichś tam bohaterów i tyle. Zależało mi głównie na ocenie technicznej strony tekstu. Dziękuję za komentarze te mniej i te bardziej merytoryczne.
Widzę, że trzymacie się bardzo sztywno reguł tyczących się wysyłania tekstów. Czuję się, jakbym wszedł tutaj z brudnymi buciorami. Obawiam się, przyznam szczerze, wysyłać tutaj opowiadań, gdyż przeczytałem w regulaminie ogólnym, że taki tekst nie może zostać potem usunięty. W moim odczuciu to jest "dzielenie się swoimi prawami autorskimi z Internetem".
Jeśli się mylę, proszę mnie oświecić.
W świetle tego wszystkiego może faktycznie lepiej zaniechać czytania tego tekstu. Proponuje go nawet usunąć. Czuję się zobowiązany wobec tych, którzy tracili nad nim czas, ale może przewrotny los pozwoli mi jeszcze jakoś wam się odwdzięczyć.

Pozdrawiam

Awatar użytkownika
Bakalarz
Stalker
Posty: 1859
Rejestracja: pn, 01 sty 2007 17:08

Post autor: Bakalarz »

shirak pisze:Obawiam się, przyznam szczerze, wysyłać tutaj opowiadań, gdyż przeczytałem w regulaminie ogólnym, że taki tekst nie może zostać potem usunięty
i
W świetle tego wszystkiego może faktycznie lepiej zaniechać czytania tego tekstu. Proponuje go nawet usunąć
dość wyraźnie się ze sobą kłócą... Ale rozstrzyganie podobnych kwestii to nie mój kawałek tortu.
Sasasasasa...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Poza siedzeniem w karczmie, oglądaniem tych samych produktów na straganach, czy śledzeniem Jagodziny, która w częstym zwyczaju spacerowała z nazbyt głębokim dekoltem, żywcem nie było, co robić.
Częściowo roznegliżowana Jagodzina spacerowała w częstym zwyczaju. To albo rodzaj ubrania, albo miejsce do spacerowania w rodzaju Parku Zapomnianego Słownika czy Zakątka Martwej Frazelogii. Albo coś.
A poza tym pola same się zaorywały a plony zbierały. Leśna zwierzyna regularnie przybywała na główny plac miasta, by popełnić widowiskowe samobójstwo i jednocześnie zapełnić magazyny smakowitą dziczyzną. Konie podkuwały się same, średniowieczne AGD nigdy nie psuło, a nawet nieboszczycy sami się chowali.
Istna sielanka.
Ta bezczynność i nużący błogostan z czasem dawały tak w kość, że co poniektórzy narzekali na brak wojaczki, utyskiwali na mizerną ilość wykroczeń w mieście, o których można by opowiadać tygodniami przy pełnych kuflach piwa, bądź biadolili na brak afery w rodzinie kasztelana.
To dopiero trzecie zdanie, a już mamy festiwal synonimów od „narzekać”. Rozumiem, że zwyczajna lista byłaby zbyt... trywialna?
Ciekawsze zdarzenie, jakim był zeszłej zimy wybuch wieży mistrza Melfisza, owszem, poderwał tłumy. Jednak tragedia przejadła się już na początku jesieni.
Słowo „tragedia” sugeruje ofiary w ludziach, co czyni humor w tym tekście mocno podejrzanym. Jest to jednocześnie sygnał pewnego syndromu, o którym powiem później.
Ludzie wypatrywali jakiś palących wydarzeń, czegoś, co mogłoby nadać kolorytu szarej codzienności.
Pogrubione. Link do SJP Palący
Palące wydarzenia to po przetłumaczeniu => „niecierpiące zwłoki wydarzenia”. Co to znaczy?
To drugi objaw syndromu.
Podkreślone. „Szara” to łopatologia, już zdążyłem się zorientować, że mieszkańcom się nudzi.
Wszak jak długo można było czerpać satysfakcję z wiecznie urodzajnych plonów, tanich artykułów na bazarze, pięknej pogody, sprawiedliwych rządów czy zawsze chętnych małżonek.

Prawda? Dlatego w Raju będzie cholernie nudno... :)
Atakowali kupców na gościńcach, i choć robili to w sposób kulturalny, starając się nie przelewać zbyt dużo krwi, to jakąś rozrywkę zapewniali mieszkańcom Nogradu.
Im więcej krwi, flaków i trupów i ogólnie jatki tym poziom rozrywki wyższy. Margota na pewno się z Tobą, Ałtorze, zgodzi. :)
Naciski były tak mocne, że Gramisz bliski był obwieszczenia dekretu, że Rotupal i jego zgraja zwyrodnialców zajmujących okoliczne bory, zostanie objęta ochroną podobnie jak jeleń, czy benelska jaskółka.

Samo „obwieszczać”, czyli "informować uroczyście" nie wystarczy. Należy dodać „dekretu” tworząc potworka językowego. Objaw numer trzy syndromu.
Tego dreszczyku emocji nie akceptował kasztelan Gramisz. Podejmując jednak próbę obławy, spotkał się z ostrą krytyką ze strony nogradzkich mieszkańców.
Zastanawia mnie, jak często Ałtor zażywa odświeżającego kontaktu z literacką polszczyzną.
Na szczęście władcy, obyło się bez tego, i sam fakt wycofania straży z gęstych borów, uspokoił mieszkańców Nogradu.
Co tu jest szczęściem władcy? Równie dobrze na szczęście mieszkańców., czy na nieszczęście władcy, bo mu zbóje po drogach hasali?
Te „gęste bory” to, rozumiem, jednocześnie próba opisu i próba zadziałania na wyobraźnie czytelnika. Wyszło nieco sztucznie, bo w ogóle pierwszy opis okolic miasta i od razu z grubej rury. Same „okoliczne lasy” są za mało treściwe?
Dodam, że jakoś ciężko mi uwierzyć w armię na utrzymaniu kasztelana, zajmującą „gęste bory”, żeby zbóje nie atakowali.
Jeden poślubił córkę znachora Trewiasza, inny wiódł samotne życie, dorabiając jako masztalerz kowala, trzeci z bandy okazał się uzdolnionym murarzem, a sam Rotupal odnalazł siłę w bogach.
Wszystkich ich poddał wiwisekcji i wyciągnął wzmiankowaną siłę...?
Brzmi podejrzanie.
Ponieważ Ałtor, stwierdził, że można tekst traktować, jak utwór zamknięty. Proszę zatem o wytłumaczenie, czemu służy banda głupkowatych zbójów?
Nie było kazania bądź śpiewnej homilii, przy której były herszt bandy nie towarzyszyłby, siedząc w pierwszym rzędzie.
Herszt bandy towarzyszył homilii bądź kazaniu... Litości.
Co by nie mówić, miasto z dnia na dzień pogrążało się w martwocie i nikt nie wierzył w poprawę obecnego, nużącego stanu rzeczy. Zdarzało się czasem, że ktoś pełen nadziei był świadkiem niepokojących wydarzeń, ale w rzeczywistości były one mylnie rozumiane, bądź co gorsza zmyślane.

Prawda, jakie to istotne?
Co prawda te zgadzały się co do sztuki, to jednak mieszkańcy, przez dwa dni czuli wrzenie w podnieconych czerepach na myśl o łowach za watahą bestii.
Szli za watahą bestii i na coś polowali. Nawet mnie nie ciekawi co...
Jak czas pokazał, niestety daremnie.
Zeszłego tygodnia, zaś, ktoś rozgłosił bajdę, że Lamie, uczynną córkę piekarza zadźgano sztyletem. Czterdzieści pięć ciosów miał zadać oprawca, zarzekał się bajarz. Czas pokazał, że kłamał, bowiem jeszcze tego samego wieczoru, żądnej sensacji grupie drobnomieszczan, drzwi otworzyła rzeczona ofiara.

Pokazujący czas w morzu kompletnie nieistotnych szczegółów.
Kiedy zacznie się coś dziać?
Czas pokazał, że kłamał, bowiem jeszcze tego samego wieczoru, żądnej sensacji grupie drobnomieszczan, drzwi otworzyła rzeczona ofiara.
Rzeczoną ofiarą interesowała się konkretna warstwa społeczna – drobnomieszczanie.
Jeszcze wcześniej, kramarz Humysz doniósł, że ktoś ukradł jego szkatułę. Jakież było poruszenie na ulicach, gdy straż kasztelana robiła przesłuchanie. Niektórzy starali się po trzykroć dostać do lochu przesłuchań. Ktoś tam się chwalił, że go przyduszali, innemu ponoć rękę wykręcili. Wszystko na nic.
Faktycznie wszystko na nic. Dowcip tu jest tak samo beznadziejny, jak tekst. Nuuudy.
W Nogradzie było tak błogo, że niektórych aż krew zalewała. Wielu wierzyło, że to klątwa, jaka. Kara za dawne czyny, lub ostrzeżenie przed czymś, co dopiero ma nadejść. Ogólnie, co by nie rzec, nuda dawała się we znaki wielu mieszkańcom mieściny.
Tak jak i mnie teraz. Powiedz, Ałtorze, do czego służy ta wyliczanka zdarzeń, które już się w fabule nie pojawią?

Już mnie nawet to nie bawi. Czas wyjaśnić tajemniczą chorobę Ałtora. Mam wrażenie, że posługuje się on jakąś prywatną odmianą języka polskiego. Nie zna dokładnych znaczeń używanych słów. Pisanie Ałtora nieco przypomina strzelanie do tarczy, gdzie pociski przechodzą blisko, ale nigdy nie trafiają w cel.
Chociaż z drugiej strony wielokrotnie zastrzelił frazeologię... :)

Jest tego dużo więcej, ale ponieważ shirak przyznałeś się, że to fragment (co w takim razie z uwagą o zamkniętej historii?), nie ma sensu zajmowanie się fabułą, która zresztą jest i tak prawie nieobecna.
Jest tylko koszmarna nuda.

A jak potraktować tekst, to decyzja jest w rękach Margo, jak zawsze.

e. x5
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Przepraszam za post pod postem, ale wypadałoby shirakowi odpowiedzieć
shirak pisze:Obawiam się, przyznam szczerze, wysyłać tutaj opowiadań, gdyż przeczytałem w regulaminie ogólnym, że taki tekst nie może zostać potem usunięty. W moim odczuciu to jest "dzielenie się swoimi prawami autorskimi z Internetem".
Jeśli się mylę, proszę mnie oświecić.
Nie mylisz się. Teksty zostają i inni mogą się też na nich uczyć, to część ideologii tych warsztatów. Ten też zostanie. Nie jest tak, że dostajesz ocenę tekstu a potem wątek znika. To akurat wydawało mi się całkiem jasne.
Niemniej istnieje inna droga, chroniąca Twoje prawa autorskie. Znajdujesz redaktora, zawierasz z nim umowę, wypłacasz co masz wpłacić... A potem poprawiony tekst możesz nawet wydać.
Mam nadzieję, że to pomoże.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Rozczarowałeś mnie, Shiraku...
Shirak pisze:niemniej jednak jest to fragment, który w moim odczuciu śmiało można traktować jako zamkniętą historię.
Na podstawie tej wypowiedzi uznałam, że złamanie ZakuŻonych Zasad wynika tylko z niewiedzy. Wątpliwości na korzyść Autora i takie tam. Dałam Ci kredyt zaufania, Shiraku, bo niewiedzę jestem w stanie wybaczyć.
Shirak pisze:Po prostu wysłałem fragment, który w miarę wprowadza czytelnika w świat, przedstawia jakichś tam bohaterów i tyle. Zależało mi głównie na ocenie technicznej strony tekstu.
A Ty, Autorze, zawiodłeś moje zaufanie oraz nadużyłeś dobrej woli Komentujących – i zrobiłeś to z pełną świadomością, ponieważ wiedziałeś, że tekst nie jest formą zamkniętą.
Zwyczajnie popełniłeś oszustwo.
Shirak pisze:Obawiam się, przyznam szczerze, wysyłać tutaj opowiadań, gdyż przeczytałem w regulaminie ogólnym, że taki tekst nie może zostać potem usunięty. W moim odczuciu to jest "dzielenie się swoimi prawami autorskimi z Internetem".
Płacisz w ten sposób za nasze umiejętności. Nie przyszedłbyś na ZWF, gdybyś nie uważał, że kompetencje Komentujących są na tyle wysokie, by warto było z nich skorzystać, prawda? Co więcej, chciałeś z nich skorzystać tak bardzo, że nie zawahałeś się złamać zasad.
I bez pokrętnej retoryki, proszę – nie żądamy zamieszczania opowiadań. Jedno całkowicie by wystarczyło.

Nie rozumiem tylko, skąd ta śmiała implikacja, że napisałeś choć jedno opowiadanie, Shiraku? Jeżeli spojrzeć na prezentowany tekst, można co najwyżej śmiało powiedzieć, że sobie schlebiasz.

Wypada wskazać, dlaczego. Zwłaszcza, że na zamykanie wątku już trochę za późno.

Znaczy, do dziełła*...
Przeczytałam na fast-forwardzie, bo nie chciało mi się męczyć. Nie uważam zresztą, żeby czytanie normalnym tempem było konieczne.

Zacznijmy od języka, o którym już wspomnieli Przedpiścy. Sztywny jak trup i tragicznie żałosny jak każdy pokurcz.
Kilka przykładów wypada rzucić.
wyszczerzył uśmiech w kierunku ponętnej żony młynarza.
Nowa anatomia człowieka: kierunkowy (znaczy, jak myślę, mobilny) uśmiech pod wargami.
wypuścili z piersi powietrze i dusząc w sobie potrzebę kaszlenia, puścili wodzę fantazji.
Pogrubione: powtórzenie - błąd stylu.
Pochylone: błąd frazeologii.
Podkreślone: przekombinowanie syntaktyczno-semantyczne.
Ciekawe, jak można jednocześnie wypuścić powietrze, czyli zrobić wydech, i zdusić kaszel (wypuścili-dusząc <= nieprawidłowe użycie imiesłowu czynnego, czyli błąd składniowy). I co to jest „potrzeba kaszlenia” (poza tym, że to błąd semantyczny)?
Nie muszę odpowiadać, prawda?
Było tylko kwestią czasu, by, jak co dzień dla zabicia czasu
W tekście równie często jak „nuda” i „monotonia” odmieniany jest "czas". Nie czytałam uważnie, ale wyraz ten migał mi przed oczyma z częstotliwością stanowczo za dużą.

Pojawiają się błędy leksyki. Np. żywcem (i nie tylko) wskazuje, że słowotwórstwo nie jest Twoją mocną stroną, Autorze. Uwagę przyciąga również fragment z „jego świątobliwością”. W Twoim mniemaniu, Autorze, zapewne była to zabawna gra słowna, jednak mnie pozostawiła kamiennie obojętną - nie wydaje mi się bowiem, by gry słowne polegały na zaciemnianiu, rozmyciu dystynktywnych znaczeń między wyrazami pochodnymi. Dostrzegam jedynie tragiczne nieporozumienie dotyczące komizmu.

Nawet nie wspomnę o interpunkcji – widać, że ten najprostszy po ortografii aspekt języka stanowi dla Ciebie problem, Autorze. O torturowanej brutalnie frazeologii nie ma co wspominać. Uczcijmy jej tragiczną śmierć minutą ciszy.

Usterki językowe – jak chcą kognitywiści, na których lubię się powoływać – świadczą o szerszym problemie. No, to proszę uprzejmie, szerszy problem na przykładach.
Jeszcze wcześniej, kramarz Humysz doniósł, że ktoś ukradł jego szkatułę.
Humysz znany na cały Nograd z przędzenia wełny i oszustw podatkowych
Zastanawiam się, jak ten Humysz pracował. Na straganie miał przędzalnię?
A poniżej czarodziejski instrument.
początek opisu karczmy pisze:Pod ścianą przy kominku (ciach) miasteczkowy bard Fermin(ciach!) grając na wyraźnie zmęczonej życiem lutni
dalszy opis karczmy pisze:mijając szerokim łukiem Fermina z mandoliną.
Lutnia czyli mandolina – szczególny przypadek syndromu psa, czyli suki.
(Wasog - przyp.mój) człekiem był sumiennym, zdyscyplinowanym i bez reszty oddanym sprawie. Melmir z Lentakiem cenili sobie ludzi z pasją, a więc i pielęgnowali tę znajomość zażyle.
- Wi…Hep… Witajcie! – krzyknął w stronę dziadków.
- Nasze uszanowanie – odpowiedzieli chórem.
W opisie wskazano, że M. i L. pielęgnują zażyłość (o przysłówku od ostatniego wyrazu nie wspomnę, nie). Po czym dialog pokazuje, że to nie oni są wykonawcami wzmiankowanej czynności. I zanim padnie argument o dobrych manierach W., który wita się ze starszymi jako pierwszy, bo tak należy, warto zauważyć, że dobrym obyczajem narratora jest unikanie przekłamań w opisach.

A skoro przy opisach jesteśmy...
Wasog był w sile wieku, liczył czterdzieści lat z drobnym okładem, ale przez ilość spożytej wódki, win i chmielu, można by mu było z powodzeniem dodać i drugie tyle. Brodacz był słynnym moczygębą, a wieść o jego bezbrzeżnym gardle obeszła już wielokrotnie to miasto jak i wsie mu przyległe. Czerwony nochal, i obłe brzuszysko były niejako wizytówką tego spokojnego z natury człowieka.
Daruję sobie wymienianie błędów szczegółowo, ponieważ ten fragment jest w ogóle pomyłką.
Takoż i ten poniżej.
Nie mniej zmęczony wydawał się karczmarz Bydosz. Przysadzisty wąsacz o szerokich barkach i wysuniętej szczęce, stał zgarbiony przy szynkwasie i wysłuchiwał utyskiwań służki.
Nick+wygląd+wiek+profesja/powiązania rodzinne+aktualny nastrój. Jak profil z Jahoo, normalnie. I zupełnie nie wiem, do czego mi te profile potrzebne. Zwykle opisuje się tak dokładnie postaci pierwszoplanowe, a i to tylko wtedy, gdy elementy charakterystyki "zagrają" w fabule. W tym tekście jest to niemożliwe, oczywiście. Głównie ze względu na brak fabuły (o czym jeszcze wspomnę) => trudno zatem mówić o osadzeniu postaci czy ich hierarchii. Wyznacznikiem ewentualnie pomagającym zorientować się w ważności "dramatis personae", jest częstotliwość wystąpień wspomnianych postaci. Należy zatem obstawiać, że bohaterowie pierwszego planu to nestorzy dwaj, oczywiście. Ot, beznadziejnie nudne rozwiązanie - z braku lepszego określenia: fabularne. Niewprawne konstrukcyjnie, bez wyobraźni.
Ale i nic dziwnego, skoro Autor sam napisał:
Autor pisze:fragment, który (ciach!) przedstawia jakichś tam bohaterów
Podkreślenie moje.

Skoro postacie nie są istotne, to - tak na chłopski rozum - zapewne tło będzie. Wszak Autor napisał również (to ów „ciach!” z poprzedniego cytatu):
Autor pisze:fragment, który w miarę wprowadza czytelnika w świat
Ciekawe, jak? Opisów okolicy, tła, świata – jak na lekarstwo. W zasadzie nie pojawia się nic poza hasłami: miasteczko, gąszcz drewnianych domków, karczma, plac, fontanna... Zatem na jakiej podstawie, Autorze, wysunąłeś wniosek, że ten fragment może wprowadzić odbiorcę w świat przedstawiony, skoro nawet tekturowych dekoracji brak?
Nie wysilaj się na odpowiedź – to było pytanie retoryczne.
Shirak pisze:niemniej jednak jest to fragment, który w moim odczuciu śmiało można traktować jako zamkniętą historię.
Ja natomiast śmiało mogę stwierdzić, że skłamałeś w żywe oczy, Autorze. Historia, w znaczeniu opowieść, musi mieć fabułę. W prezentowanym fragmencie fabuła nie występuje, w bałaganie kontaminowanych niewprawnie epizodów zagubił się nawet początek, związanie fabularne, starter.
Wystarczyło zrobić plan (z pamięci, więc nie odpowiadam za pełną zgodność, proszę wskazać, jeżeli gdzieś odbiegłam od tekstu).
1. Wieś spokojna, choć niewesoła, bo w każdym raju jest skaza – w tym: mieszkańcy się nudzą.
2. Na scenę wkracza banda zbójów, jako rozwiązanie problemu arkadii. Kulturalna banda, co krwi nie przelewa za dużo (cokolwiek to znaczy, a bez porównania ilościowego niewiele znaczy – więc nawet krew i flaki nie stanowią tu elementu rozrywkowego).
3. Kasztelan próbuje złapać zbójów, jednak mieszkańcy się nie zgadzają, więc porzuca zamiar.
4. W przyjaznym (dla kryminalistów) środowisku rzezimieszki jednak nie są w stanie przetrwać, ponieważ szkodzą bardziej sobie niż swoim ofiarom (cokolwiek to znaczy - skrót myślowy tu jest, mam sobie sama wyobrazić dowcip, jak to sobie nieudaczniki nie radzą), dlatego znikają ze sceny, by wieść życie sielskie i uczciwe, żenić się, płodzić dzieci... Herszt bandy staje się natomiast świątobliwym mężem po stracie brata, o którego istnieniu dowiadujemy się właśnie wtedy, gdy jest to Autorowi potrzebne do uzasadnienia => chciejstwo może oślepić.

Doprawdy, nie będę pytać, po co się kasztelan wychylał, skoro wystarczyło poczekać, aż problem ze zbójami sam się rozwiąże. Nie zapytam również, jak się do tego miały wzmiankowane flaki i krew, a o reakcjach mieszkańców miasteczka nawet nie wspomnę. Wiarygodność wyprowadziła się z tekstu na antypody po czterech epizodach, porzucając komizm na pastwę bezsensu. A ten rodzaj komizmu umiera bez logiki (niekiedy zwanej też po prostu zdrowym rozsądkiem, spójnością i innymi takimi – wyrzucenie jej sprawiło, że zniknęły elementy zaskoczenia, konstytutywne dla komizmu właśnie).
5. Warte uwagi (zdaniem narratora, nie moim) incydenty, które przerywają monotonny żywot mieszkańców miasteczka:
a. polowanie na stado wilków porywających owce,
b. morderstwo córki piekarza,
c. kradzież szkatułki i przesłuchania.
Wszystkie alarmy fałszywe.
Warto zwrócić uwagę na brak uporządkowania – tzn. stopniowanie lub eskalacja zdarzeń, przez co cały długi epizod nie dość, że bez znaczenia, to jeszcze pozbawiony jest nawet cienia napięcia. Bałagan został wprowadzony celowo - inwersja w toku zdarzeń wyraźnie zaznaczona przez narratora ("Jeszcze wcześniej..."). Po co? - daruję sobie odpowiedź, bo brzydzę się kopaniem leżącego.
Z założenia miałeś bawić odbiorcę, Autorze, czyż nie? Nie wiem, jak nuda może bawić kogokolwiek, skoro nawet mieszkańcom Twojej arkadii odbiera radość egzystencji i psuje sielanę.
6. Nuda daje się we znaki nestorom miasteczka, byłym awanturnikom, którzy teraz siedzą i się kłócą, po czym przepraszają się, a w tzn. międzyczasie oglądają młynarzową oraz smarkacza plującego do fontanny na placu.
7. Obok nestorów przechodzi Wasog, moczymorda sponsorowany przez karczmarza – wchodzi do lokalu ćwiczyć przed zawodami w piciu piwa.
8. Starcy przyglądają się znowu młynarzowej na targowisku, po czym też idą do lokalu.
9. W knajpie nestorzy marudzą w <wapno mode>, utyskują na muzykę i młodzież, piją podrabiane piwo, wspominają stare lepsze czasy.
10. Staruszkowie postanawiają coś zrobić, by zabić nudę – rabunek.
Jakby przypadek kramarza-prząśnika nic nie znaczył w przebiegu zdarzeń.
(Na dodatek dogodnie okazuje się, że jeden z nestorów jest emerytowanym czarodziejem – czyli Autorskie chciejstwo w pełnej krasie się tu objawiło).
Miłosiernie przemilczę łopatologię.
Zakończenia innego niż mechaniczne – brak, oczywiście. Epizody (zapewne gagi) nie składają się w wyrazistą całość, tutaj: w wyraźny początek większego tekstu (notabene: sporo z tych epizodów to zwyczajne streszczenia) – parę można śmiało wyciąć, w przypadku pozostałych trudno doszukać się łączności czy prostej logiki.
Nie można mówić o „historii zamkniętej”, bo z całą pewnością nie ma zakończenia – o czym, Autorze, doskonale wiedziałeś.

Czy wspomniałam, że redaktor nie dałby rady poprawić tego tekstu? Bo musiałby nie tylko skorygować multum błędów, lecz jeszcze raz opracować koncepcję.
Co musiałby zrobić z komizmem – przemilczę.
Z litości.

Zapytam jeszcze raz: skąd wniosek, Shiraku, że napisałeś choć jedno opowiadanie? Na podstawie prezentowanego fragmentu nie ośmieliłabym się twierdzić, że w ogóle wiesz, co to jest fabuła, nie rozumiem zatem, skąd przekonanie, że wyszedłeś poza przesterowany na szczegóły, niewydolny bełkot?

To też pytanie retoryczne, żeby było jasne.
W oparciu o wąskie rozumienie teorii kognitywistów o związkach języka i osobowości redaktorzy (założę się, że selekcjonerzy) wymyślili uroczy termin: "autorski narcyzm". Przyjmujemy, że zaawansowanie tej przypadłości jest odwrotnie proporcjonalne do kompetencji językowych Autora.

Mówię o tym, abyś sobie nie pomyślał, Shiraku, że próbuję Cię sprowokować do prezentacji "opowiadania". Wręcz przeciwnie. To mój sposób, by Ci powiedzieć: precz mi z oczu.

edit: Cytowanie mi się obsunęło.
_______
*copyrights: Czarnykot.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
shirak
Sepulka
Posty: 23
Rejestracja: śr, 16 mar 2011 10:09

Post autor: shirak »

Dziwię się Twojej postawie, Małgorzato. Poświęcasz tyle samo czasu na krytykę tekstu, co na krytykę autora. Zaiste nieładna to metoda. Nazywasz mnie oszustem? Dlaczego dorabiasz ideologii? Jasno napisałem na początku, że jest to fragment większego tekstu.
Zastanawiam się też, dlaczego komentarze nie mogą mieć spokojniejszego tonu. Namawiam do stonowania swoich wypowiedzi Małgorzato, bo widać, że masz wiedzę, to jednak sposób dzielenia się nią pozostawia wiele do życzenia. Czy naukowe frazesy ociekające nienawiścią i agresją to najlepsza forma nauczania? Chyba nie. Jak ktoś kiedyś mądrze powiedział: "Zdrowy rozsądek może zastąpić prawie każdy stopień wykształcenia, ale żadne wykształcenie nie zastąpi zdrowego rozsądku". Namawiam do tego byśmy byli rozsądni w tym, co robimy.

Pozostaje z wyrazami szacunku

Awatar użytkownika
Marcin Robert
Niegrzeszny Mag
Posty: 1765
Rejestracja: pt, 20 lip 2007 16:26
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Marcin Robert »

shirak pisze:Namawiam do stonowania swoich wypowiedzi Małgorzato, bo widać, że masz wiedzę, to jednak sposób dzielenia się nią pozostawia wiele do życzenia. Czy naukowe frazesy ociekające nienawiścią i agresją to najlepsza forma nauczania? Chyba nie.
Ilu to już kandydatów na grafomanów niemal dokładnie tymi samymi słowami pouczało Małgorzatę? Niech policzę: Stu? Dwustu? Tyle tego było, że - zaprawdę - mylę się już w rachunkach.

Edit: drobiazgi.

beton-stal
Fargi
Posty: 312
Rejestracja: wt, 12 gru 2006 01:49
Płeć: Mężczyzna

Post autor: beton-stal »

shirak pisze:Dziwię się Twojej postawie, Małgorzato. Poświęcasz tyle samo czasu na krytykę tekstu, co na krytykę autora. Zaiste nieładna to metoda. Nazywasz mnie oszustem? Dlaczego dorabiasz ideologii? Jasno napisałem na początku, że jest to fragment większego tekstu.
Napisałeś też: "Ja wiem, że przyjmowane są tutaj tylko zamknięte formy (opowiadania itp) niemniej jednak jest to fragment, który w moim odczuciu śmiało można traktować jako zamkniętą historię.", a następnie: "Po prostu wysłałem fragment, który w miarę wprowadza czytelnika w świat, przedstawia jakichś tam bohaterów i tyle. Zależało mi głównie na ocenie technicznej strony tekstu."
Przytoczone stwierdzenia wzajemnie sobie przeczą. Pierwsze głosi: prezentuję część, ale stanowiącą zamkniętą całość, a drugie: prezentuję tylko zarys całości, bo chodzi mi o techniczną stronę tekstu. Zakładając, że nie doznajesz zaburzenia myślenia lub postrzegania, oznacza to, że całkowicie świadomie oszukujesz - albo za pierwszym razem (pisząc o zamkniętej całości), albo za drugim (przyznając, że prezentujesz tylko wstęp). Biorąc pod uwagę produkt końcowy, stawiam, że pierwsze zdanie mija się z prawdą, tzn. oszukiwałeś, pisząc, że uważasz ten fragment za całość. I tak Margot oceniła Twoje zachowanie.
Przy okazji - dokonujesz bardzo poważnego i kłamliwego nadużycia. Małgorzata napisała: "popełniłeś oszustwo" (atak na konkretne zachowanie, a nie na tożsamość), to Ty niezgodnie z prawdą stwierdziłeś, że nazwano Cię oszustem (atak na tożsamość). Nikt nie twierdzi, że JESTEŚ OSZUSTEM, zarzucono Ci jedynie, że DOPUŚCIŁEŚ SIĘ OSZUSTWA. To jest olbrzymia różnica - jeśli jej nie widzisz, to tylko dlatego że nie chcesz widzieć.
shirak pisze:Zastanawiam się też, dlaczego komentarze nie mogą mieć spokojniejszego tonu. Namawiam do stonowania swoich wypowiedzi Małgorzato, bo widać, że masz wiedzę, to jednak sposób dzielenia się nią pozostawia wiele do życzenia. Czy naukowe frazesy ociekające nienawiścią i agresją to najlepsza forma nauczania? Chyba nie.
Podaj ten jeden przykład naukowego frazesu ociekającego agresją (nb. zakładam, że definicję frazesu znasz i odniesiesz się do słownikowego znaczenia tego słowa, w szczególności wyjaśniając różnicę znaczeń "naukowy" i "frazes").
shirak pisze:Jak ktoś kiedyś mądrze powiedział: "Zdrowy rozsądek może zastąpić prawie każdy stopień wykształcenia, ale żadne wykształcenie nie zastąpi zdrowego rozsądku".
A ja mówię - jeśli tekst jest ciekawy (fabuła, postaci, koncepcja, świat itp.), to warto nad nim popracować, a jeśli jest nudny, to szkoda oczu, aby go czytać.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

shirak pisze:Dziwię się Twojej postawie, Małgorzato. Poświęcasz tyle samo czasu na krytykę tekstu, co na krytykę autora.
Przeczytałem, co napisała Margo i nie znajduję podstaw do takiego twierdzenia. Margo wykazała tylko twoje matactwa w zeznaniach, zauważone jeszcze przez kilka osób. Poza tym ekstrapolowała z okazanej jej próbki co do Twoich zdolności literackich. Co w tym dziwnego? Trzeba było wstawić jedno ze swoich opowiadań. Może byłoby lepiej, shiraku? Tak możesz mieć pretensje tylko do tego faceta spotykanego rankami i wieczorami w łazience. W lustrze.
shirak pisze: Zaiste nieładna to metoda. Nazywasz mnie oszustem? Dlaczego dorabiasz ideologii? Jasno napisałem na początku, że jest to fragment większego tekstu.
Nikt tu nie dorabia ideologii. Popełniłeś oszustwo i widać to jak na dłoni. Postaraj się przeczytać też post BS-a. Ze zrozumieniem, jeżeli można prosić.
shirak pisze:Zastanawiam się też, dlaczego komentarze nie mogą mieć spokojniejszego tonu.
Co możesz mieć na myśli shiraku? Czy jest to chęć pozamiatania całej sprawy pod dywan?
shirak pisze:Namawiam do stonowania swoich wypowiedzi Małgorzato, bo widać, że masz wiedzę, to jednak sposób dzielenia się nią pozostawia wiele do życzenia.
Coś niebywałego! Margo - zawodowy redaktor - ma wiedzę! Wspaniale. Nic nie poprawia tak humoru, jak protekcjonalna wypowiedź. Prawda, shiraku?
shirak pisze:Czy naukowe frazesy ociekające nienawiścią i agresją to najlepsza forma nauczania? Chyba nie.

W zdaniu poprzednim przyznałeś, że Margo ma wiedzę. Tu zaś oskarżasz ją o posługiwanie się "naukowymi frazesami". Zakładając, że wiesz, co piszesz, czy nie dostrzegasz... Bo ja wiem... Drobnego braku logiki, pomiędzy tym zadaniem, a poprzednim? Poproszę też, o przykład takiego "naukowego frazesu". Z wyjaśnieniem, jeżeli można.
shirak pisze:Jak ktoś kiedyś mądrze powiedział: "Zdrowy rozsądek może zastąpić prawie każdy stopień wykształcenia, ale żadne wykształcenie nie zastąpi zdrowego rozsądku". Namawiam do tego byśmy byli rozsądni w tym, co robimy.
Najlepiej podsumować posta, cytatem pasującym jak wół do karety.
Proszę o przykład takiego nierozsądnego działania ze strony Margo. Skontrastowanego z działaniem rozsądnym - dla przykładu i ku nauce Komentujących. Przy okazji możesz, się odnieść, shiraku, do kwestii rozsądku w temacie Twojego rozmyślnego złamania regulaminu.
Przy okazji jeżeli sugerujesz, że chodzi o przymknięcie oka na Twoje łamanie reguł, to zachęcam do podumania na słowem "precedens".
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

ODPOWIEDZ