Choć od nadejścia ostatnich dwóch prac minęło zaledwie kilka dni, technicznie rzecz ujmując był to zeszły tydzień, więc pozwalam sobie nagiąć nieco Zasady i umieścić dzisiaj swój tekst. Z góry przepraszam za to brzydkie zachowanie, ale mam nadzieję, że zrozumiecie – krwawa Małgorzata wciąż jest jeszcze w pobliżu i być może nie zawiesiła jeszcze na ścianie swojego ociekającego posoką autorów skalpela.
Pola Życia
– Miszka, jak myślisz? Jest jakaś śmierć po życiu?
Michaił Andriejewicz Panfilow, zwany Ponurym, zmiął w ustach przekleństwo. Westchnął ciężko i zmęczonym wzrokiem spojrzał w niebo.
– Za jakie grzechy? – wyszeptał w pustkę.
– Ale jak to jest? Jak myślisz?
– Nic nie myślę – odpowiedział ze znużeniem.
Młody od zawsze działał mu na nerwy. To przezwisko przylgnęło do Zagorodniewa właściwie natychmiast po jego przybyciu do jednostki. Nawet po blisko miesiącu spędzonym na Polach Życia, Młody nie ustawał zadziwiać wszystkich swoją naiwnością i dziecięcą ciekawością świata. Z pewnym rozgoryczeniem Panfilow pomyślał, że on sam jest zaledwie o rok starszy. Trzynaście miesięcy na Polach wystarczało by na zawsze utracić i młodość, i niewinność. Czuł się jak starzec.
Chłopaków z rocznika Panfilowa nie pozostało już w kompanii wielu. Arbatow, Wdowienko, Kuzniecow... wszystkiego może z piętnastu. Starszego rocznika nie było już wcale. Wszyscy zginęli. Z niesławnych Pól Życia można się było wydostać tylko w jeden sposób. Towarzysz Stalinowski wydał wyraźne polecenie: „ani kroku w tył” i był to rozkaz dosłowny. Ustawione w drugiej linii oddziały zaporowe prawdopodobnie miały na koncie więcej ofiar niż niepokonane armie znienawidzonych faszystów. Muscovę trzeba było obronić za wszelką cenę, od tego zależały losy całego Związku. Od ponad roku faszyści próbowali podejść do stolicy i od ponad roku marszałek Ignatiew wysyłał w ich stronę jedną dywizję za drugą, tak jakby samą masą ludzi i sprzętu zamierzał odepchnąć przeciwnika. Z zaplecza napływały ciągłe, niekończące się transporty coraz młodszych rekrutów, którzy drżąc ze strachu, rzucali się w bój prosto z kolejowych wagonów. Większość z nich padała w pierwszym tygodniu po przybyciu na Pola Życia, jak zaczęto nazywać szeroką, niegdyś tętniącą śmiercią równinę pod Muscovą, miejsce najstraszliwszej bitwy w historii.
– Czyli mówisz, że potem nic nie ma, wszystko się kończy? Wieczna pustka? Ciemność? Tak jak mówili na zbiórkach Komsomołu? – Młody był nieustępliwy.
Panfilow westchnął ponownie i przewrócił ognikami w oczodołach. Zacisnął kości na karabinie i spojrzał na Zagorodniewa. Szczera, chłopska czaszka chłopaka wyrażała jedynie ciekawość.
– A co? Nie pasuje ci doktryna partyjna? – wysyczał ze złością. – Marzy ci się wieczna śmierć po prawicy Pana, tak?
Obrócił się w stronę młodszego kolegi i uśmiechnął krzywo. Czaszka Zagorodniewa zaczerwieniła się ze strachu, a blodoniebieskie płomyki w jego oczodołach przygasły nieco. Młody mógł być naiwny i prosty, ale dobrze wiedział, co czeka ludzi podejrzewanych o zwątpienie w marksistowkie idee. Panfilow nie wytrzymał i zaśmiał się szyderczo.
– Uspokój się, Młody. Widzisz tu jakiegoś komisarza?
Zagorodniew rozejrzał się trwożnie na wszystkie strony i bez przekonania pokręcił głową.
– To zapamiętaj sobie: na Polach Życia nigdy nie zobaczysz żadnego politycznego, żadnej partyjnej szczekaczki – powiedział Ponury. – Tutaj możesz sobie myśleć i mówić, co ci się podoba. Tylko gęba na kłódkę, gdy wracasz do okopów. Zrozumiałeś?
Młody otworzył ze zdziwienia usta. W jego obliczu widać było walkę zaskoczenia z dumą. Po raz pierwszy jeden z frontowych weteranów odezwał się do niego jak do jednego ze swoich. Szkielety takie jak Panfilow były dla Młodego i jego kolegów niemal jak bogowie. Wydawało im się, że starszych towarzyszy broni życie się nie imało. Rok czasu na Polach, a oni dalej byli martwi. Dmitri Zagorodniew nie potrafił zrozumieć, jak to możliwe, że tacy bohaterowie nie mają jeszcze w stolicy swoich pomników i że nowe fabryki nie są nazywane ich imonami. Od pierwszego momentu, w którym przybył na front, chciał być taki jak Ponury.
Michaił Andriejewicz nie podzielał zdania kolegi. Aż za dobrze wiedział, że swój kredyt szczęścia dawno już wyczerpał. Był tu zbyt długo, by mieć jeszcze jakiekolwiek złudzenia. Życie było tylko kwestią czasu. Jedynym ratunkiem byłaby jakaś ciężka rana, może urwana noga lub ręka. Co noc po kryjomu się o to modlił. Żołnierze nazywali tego typu rany przepustkami do domu. Po okopach krążyły nawet legendy o stosunkowo lekkich okaleczeniach, które uniemożliwiały dalszą walkę i zapewniały zwolnienie z żołnierskich obowiązków, ale Panfilow nie śmiał liczyć na taki uśmiech losu.
Bardzo go irytowało uwielbienie, z jakim rekruci traktowali weteranów. Młody szczególnie go drażnił. Uczepił się go jak rzep psiego ogona. Kiedy sierżant wyznaczył ich dwóch do porannego patrolu, Panfilow aż zaklął na głos ze złości. Jak mało kto rozumiał, że fascynacja Młodego brała się tylko i wyłącznie z naiwności, która pryśnie jak bańka mydlana w momencie, w którym po raz pierwszy świadomie odbierze drugiemu szkieletowi śmierć. Kiedy po raz pierwszy spojrzy komuś w oczodoły i pociągnie za spust, jego młodość się skończy. Panfilow wiedział coś o tym. Co noc, gdy próbował zasnąć, w wyobraźni przewijały mu się uparte obrazy patrzących na niego czaszek, wykrzywionych nienawiścią, bólem, czasami zdziwione lub niedowierzające, dopóki płomyki w ich oczodołach nie gasły na zawsze. Odebrał więcej śmierci, niż był w stanie zliczyć. Czasami myślał sobie, że Życie nie przyszło jeszcze po niego tylko dlatego, że bardziej mu się przydawał martwy.
Tak niewiele różnił się wiekiem od Młodego, a jednak czuł się przy nim jak starzec. Nie tylko zresztą przy nim. Kiedy podczas rehabilitacji po postrzale dostał parę dni przepustki, w domu nikt go nie poznawał. Na wojnę wyjechał roześmiany, gadatliwy Miszka, wrócił milczący ponurak z pustką w oczodołach... z życiem w oczodołach.
Pytali go o to, jak sobie daje radę, czy dobrze je, czy ma ciepłe skarpetki, a on tylko przytakiwał z nieobecnym wyrazem czaszki i czekał na moment, kiedy w końcu będzie mógł pójśc sobie precz. Miał im tyle do powiedzenia, tyle do przekazania, ale nie potrafił wydobyć z siebie nawet słowa prawdy. Oni by nie zrozumieli. Nie byli na Polach Życia. Widzieli je natomiast w jego oczodołach i instynktownie odsuwali się jak od nieuleczalnie chorego.
– Stój! – powiedział cicho Młody, ale z takim naciskiem, że Panfilow natychmiast zamarł. Po chwili spojrzał na kolegę, który wskazał palcem ziemię pod jego stopami. Jedna z kęp suchej, martwej trawy była nieco wybrzuszona i niemal niedostrzegalnie zieleniła się na końcach liści. Powodów dla którego trawa mogła ożyć było wiele, ale Panfilow nie przetrwał roku na Polach wierząc w zbiegi okoliczności. Ostrożnie cofnął podniesioną nogę i odetchnął powoli.
– Mina? – W głosie Zagorodniewa brzmiała nutka strachu.
Ponury skinął tylko głową. Skarcił się w myślach. Wystarczyła chwila nieuwagi. Jeszcze jeden krok i byłoby po nim. Obrócił się do Młodego i czubkiem kości palca podbił mu do góry hełm.
– Jeszcze będą z ciebie ludzie.
Chłopak aż zaniemówił, a kości policzkowe pokryła mu zdrowa bladość. Kiedy ruszył przed siebie, niemal unosił się w powietrzu. Panfilow wykrzywił cynicznie usta, prychnął cicho i przewrócił ognikami w oczodołach. Odczekał kilka sekund, po czym podążył za Młodym. Musieli zwolnić teraz kroku. Wchodzili na tereny patrolowane przez wroga. Przebiegali zgięci wpół od jednej osłony do drugiej. Co chwila zatrzymywali się i przez dłuższy czas nasłuchiwali, by upewnić się, że w pobliżu nie ma znienawidzonych faszystów.
Życie było wszędzie, jakby wyciekało wprost z ziemi. Pociski artyleryjskie tak zryły grunt, że nawet rośliny nie były w stanie trwać martwe. Na Polach wszystko ożywało. Gdzie nie spojrzał, Panfilow widział zielone liście, sterczące z gałęzi powalonych drzew, zieloną trawę i wydzielające okropny, duszący zapach żywe kwiaty. Okropny smród zwłok górował jednak ponad fetorem zielonych roślin. Co chwila natrafiali na ciała niepogrzebanych żołnierzy w różnym stadium syntezy. Niektóre były świeże – jeszcze widać było kości, pomału pokrywające się obrzydliwie cuchnącą krwią i tkanką. Na innych zaczynały tworzyć się już mięśnie. Czuł większą odrazę do tych trupów niż do całkiem złożonych ciał pokrytych trupio zaróżowioną skórą. Te przynajmniej już nie śmierdziały. Za najstraszniejsze uważał bez wątpienia oczy poległych. Wkrótce po ożywieniu ich oczodoły wypełniały się galaretowatymi kulami z kolorowym kółkiem w środku. Kiedy po raz pierwszy zobaczył taką porośniętą krwią i mięsem czaszkę z białymi gałkami ocznymi w miejsce ogników, wymiotował przez cały dzień. Po ponad roku na Polach w dalszym ciągu nie potrafił przywyknąć do podobnych, makabrycznych widoków. Nie przestawały go one przerażać. Co noc, gdy zasypiał, w jego snach te nieruchome trupy umierały nagle, otwierały swoje upiorne oczy i wyciągały w jego stronę żądne ektoplazmy ręce...
Panfilow otrząsnął się. Skarcił się w duchu. Zmęczenie sprawiało, że błądził myślami. Nieuwaga na Polach kończyła się szybkim życiem. Przeczołgał się przez fragment otwartej przestrzeni i przycupnął koło rdzewiejącego wraku czołgu. Zaczekał na Młodego. Zatrzymali się na dłuższą chwilę, by nieco odpocząć.
– Jak myślisz, Miszka, jak to jest z tym życiem? – wyszeptał Zagorodniew, kiedy złapał oddech. – Ożywasz i koniec? Nicość? A co z duszą? U mnie na wsi pop mówił, że jest nieożywalna. Nawet jak ożywamy, dusza trwa dalej martwa. W niebie czy gdzieś tam. Wszystko miało sens, ale któregoś dnia przyszli czekiści i go aresztowali, więc musiał jednak coś kręcić. A Golikow z kompanii kapitana Malinowskiego mówi, że po ożyciu po prostu umiera się na nowo w jakimś innym świecie. I tak w kółko. Ciekawe, czy te światy są podobne do naszego. Może byłbym kimś zamożnym? Kto wie? A może...
– Zamknij się, Młody – syknął Panfilow. – Filozof się znalazł. Golikow to prowokator. Trzymaj się od niego z daleka. Powtórz te jego bzdury przy niewłaściwym człowieku, a skończysz w sztrafbacie. O ile przetrzymasz przesłuchanie.
– Jestem tylko ciekaw. – Zagorodniew wzruszył ramionami.
– Tak ci się spieszy na tamten świat?
W odpowiedzi Młody spojrzał tylko niego. W tym momencie Panfilow ujrzał w oczodołach kolegi jakby siebie samego. Ten wyraz czaszki tak bardzo przypominał odbicie w ostrzu bagnetu podczas toalety przed poranną zbiórką kompanii, że aż zaniemówił. Przeszło mu przez myśl, że Zagorodniew nie był wcale tak naiwny, jak wszyscy sądzili. W jego ognikach Ponury rozpoznał rezygnację, pogodzenie się z losem. Młody wiedział, jak to wszystko musi się w skończyć. Każdy dzień na Polach Życia był jak rzut monetą. Kwiestia czasu...
– Zerknę na dróżkę za tymi drzewami. Siedź tu – zakomenderował, by ukryć zmieszanie.
Jeszcze zanim doczołgał się do linii potrzaskanych pociskami pni osłaniających polną dróżkę, zwrócił uwagę na dwa świeże trupy leżące w błocie po drugiej stronie. Zwarte niczym najlepsi przyjeciele w pijackim tańcu. Znieruchomiałe na zawsze. Żywe. Dopiero z bliska widać było, że trup w zielonym mundurze żołnierza Armii Czerwonej ożył z palcami zaciśniętymi wokół szyi przeciwnika, a ten drugi w mundurze znienawidzonego koloru feldgrau, z potworną raną postrzałową na klatce piersiowej, trzymał w dłoni bagnet aż po rękojeść wbity między żebra Rosjanina. Oba ciała i martwa trawa wokoło była zbryzgana świeżą, błękitną ektoplazmą.
„W śmierci wrogowie, w życiu przyjaciele” pomyślał Panfilow.
Kiedy po paru minutach powrócił do spalonego czołgu, Młody aż podskoczył i wycelował w jego stronę karabin. Uniósł do góry lufę, rozpoznając przyjaciela. Oddychał szybko. Dłonie drżały mu tak mocno, że aż kości klekotały lekko na kolbie. Gestem nakazał Ponuremu milczenie. Podniósł do góry trzy palce i wskazał kierunek. Nadchodzili faszyści.
Panfilow podczołgał się bliżej. Poprawił uchwyt na karabinie. Dał Zagorodniewowi sygnał, po czym wychylił się zza kadługa czołgu. Błyskawicznie złożył się do strzału. Niemiec padł, trafiony prosto w szyję. W powietrzu została tylko chmurka wyrzuconej pociskiem ektoplazmy.
Wtedy rozpętało się prawdziwe piekło. Huk strzelaniny prowadzonej na tak bliskim dystansie był oszałamiający. Panfilow mimowolnie kulił czaszkę w ramionach, gdy kule biły o zasłonę i świstały w powietrzu. Strzelał niemal na oślep, wychylając się tylko na ułamek sekundy. Kurz wzbity granatami przeszkadzał mu w celowaniu. Strzelał i przeładowywał najszybciej, jak potrafił.
Cisza. Echo wystrzałów upewniło Panfilowa, że nie ogłuchł. Ostrożnie wyjrzał zza krawędzi czołgu. Sucha trawa poruszała się na wietrze. W trzech miejscach mieniła się błękitem ektoplazmy. Na ulgę nie było czasu. W oddali biegła w ich stronę grubo ponad setka szkieletów. Unosił się dym czołgowych silników. Terkotały karabiny maszynowe, a pociski smugowe błyskały, rykoszetując od ziemi.
– Aleśmy się władowali! – powiedział do Zagorodniewa. – Niemcy szturmują! Weszliśmy prosto na szlak natarcia. Musimy ostrzec...
– Uważaj!
Błyskawicznie obrócił się i złożył do strzału. Trafił przeciwnika prosto w czaszkę. Odłamki kości i ektoplazma strzeliła z rany. Niemiec osunął się żywy na ziemię. Za późno. Kątam oka Panfilow dostrzegł w powietrzu ruch i usłyszał głuche, metaliczne uderzenie o ziemię.
– Ponury! – wrzasnął Zagorodniew i rzucił się w jego stronę. Zanim Panfilow zdążył zareagować, został odepchnięty na bok. Granat wybuchł ułamek sekundy później. Miszka poczuł szarpnięcie i potworny ból w nodze. Kiedy doszedł do siebie zorientował się, że to koniec. Lewą goleń miał potwornie strzaskaną, a ektoplazma lała się ciurkiem na ziemię. Z taką raną nie mógł uciekać. Koniec. Niemcy nie brali jeńców.
Pomału odzyskiwał zdolność słyszenia. Przeraźliwy krzyk uzmysłowił mu, że jakimś cudem Zagrodniew jest wciąż martwy. Nie chciało mu się w to wierzyć. W momencie wybuchu chłopak znajdował się zaledwie parę metrów od granatu.
Podniósł się z ziemi i podczołgał do kolegi. Młody klęczał i przyciskał do brzucha dłonie. Krzyczał. Płakał. Przeklinał. Panfilow szturchnął go w ramię. Kolega obrócił w jego stronę wykrzywioną bólem, poznaczoną paroma niegroźnymi skaleczeniami czaszkę. Z wyrazem nieopisanej krzywdy wyciągnął w jego stronę ociekającą błękitem prawą dłoń. Brakowało w niej palca wskazującego.
Ponury zamarł. Jak zahipnotyzowany wpartywał się w okaleczoną dłoń kolegi.
– Ty sukinsynu! – powiedział w końcu. – Tu gnoju! Ty pokrako!
Ogarniała go coraz większa wściekłość. Nie zważając na ból wstał, chwycił Młodego za poły munduru i podniósł go na nogi. Rozległ się głośny klekot kości, gdy z całej siły uderzył go w szczękę. Zagorodniew padł na ziemię, a Panfilow na niego.
– Ty sukinsynu! – Wściekłość w jego głosie pomału przechodziła w rozpacz. – To był mój granat! Ta rana była moja! Ty sukinsynu! Ukradłeś moją ranę! Ty bohaterze zakichany! A żeby cię...
– Miszka, co ty? Oszalałeś? – Zagorodniew zapomniał o bólu. Odruchowo odsunął się na bezpieczną odległość.
– Urwało ci palca, ty gnoju! Jak masz teraz niby strzelać? Dla ciebie to koniec wojny! Ukradłeś mi przepustkę z Pól Życia! Ten granat był przeznaczony dla mnie! – Z rozpaczą uderzył pięścią w ziemię. Odszukał dłonią karabin.
– Miszka, co ty?
– Uciekaj, zanim ci łeb rozwalę!
– Miszka...
W odpowiedzi Panfilow przeładował tylko broń. Wściekłość już go opuszczała. Pozostał tylko żal i rezygnacja. Było mu już wszystko jedno. Zagorodniew wstał i zaczął się pomału cofać.
– Na co czekasz? – warknął Panfilow – Niemcy atakują. Musisz ostrzec naszych. Masz przetrwać, sukinsynu. Nie chcę ożywać na darmo.
Młody bez słowa odwrócił się i puścił biegiem przez pole. Panfilow pokuśtykał do wraku czołgu i wziął na cel pierwszego z przeciwników. Wynik potyczki był przesądzony z góry, ale udało mu się wywalczyć dla Zagorodniewa dwie bezcenne minuty. Kiedy kula karabinowa zdruzgotała mu żebra, Ponury pomyślał, że spełnił obowiązek. Ożywał jak przystało na bolszewika.
Leżał na ziemi i czuł jak uchodzi z niego śmierć. Wszystko przyblakło, potem stało się czarne jak noc. Miał wrażenie, że znajduje się w jakimś tunelu, na którego odległym końcu widzi światło. Instynktownie podążał w jego kierunku. Czuł spokój, ciepło. Jego ostatnią świadomą myślą było zdziwienie. Zdawało mu się, że z daleka, jakby zza ściany, słyszy czyjś przytłumiony głos:
– Jeszcze trochę! Widać już główkę!
Pola Życia
Moderator: RedAktorzy
- Iwan
- Fargi
- Posty: 344
- Rejestracja: wt, 21 lip 2009 14:18
Pola Życia
What doesn't kill you, makes you pissed off
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Utwór bez wątpienia. Opowiadanie. Ładny język - "odwrócona" frazeologia życia i śmierci bardzo mi się spodobała. Ale to nie znaczy, że zdania bez usterek (nie mam czasu się czepić, więc jeżeli któryś z Komentujących zechce mnie wyręczyć...).
Jednak to nie usterki językowe są ważne, lecz usterki w treści. :P
Koncepcyjnie niekiedy miałam problem z ogarnięciem, o co chodzi.
Np.
I jeszcze takie:
To mi zgrzytało okrutnie. Albo to nie są kościotrupy, albo są - tak czy inaczej koncepcja tutaj nie do końca została przemyślana lub niebyt jasno opisana, Autorze.
I drugi zgrzyt, który wprawił mnie już na początku w konfuzję. Niepotrzebną konfuzję.
I nadal mnie tu nie ma, oczywiście... :)))
Jednak to nie usterki językowe są ważne, lecz usterki w treści. :P
Koncepcyjnie niekiedy miałam problem z ogarnięciem, o co chodzi.
Np.
Tu mi coś nie gra. Czy nie lepszą antytezą życia byłaby po prostu naga ziemia, a nie "martwe rośliny"?Życie było wszędzie, jakby wyciekało wprost z ziemi. Pociski artyleryjskie tak zryły grunt, że nawet rośliny nie były w stanie trwać martwe.
I jeszcze takie:
Albo:patrzących na niego czaszek, wykrzywionych nienawiścią, bólem, czasami zdziwione lub niedowierzające, dopóki płomyki w ich oczodołach nie gasły na zawsze.
Albo:z nieobecnym wyrazem czaszki
I wreszcie:obrócił w jego stronę wykrzywioną bólem, poznaczoną paroma niegroźnymi skaleczeniami czaszkę. Z wyrazem nieopisanej krzywdy wyciągnął w jego stronę ociekającą błękitem prawą dłoń.
Z sugestii wynika, że to szkielety. Czyste, bez mięsa, połączone ektoplazmą i z ogniem w oczodołach. Rozumiem. Ale jeżeli to szkielety, to nie przekonuje mnie ich mimika, Autorze. JAK? Jak te czaszki mogły uzyskać jakikolwiek wyraz, skoro nie ma mięśni mimicznych? Jak kości mogą blednąć, skoro nie ma krwi (ani innych tkanek - poza tkanką kostną)? Skąd skaleczenia? I skąd u czaszki usta?Panfilow wykrzywił cynicznie usta
To mi zgrzytało okrutnie. Albo to nie są kościotrupy, albo są - tak czy inaczej koncepcja tutaj nie do końca została przemyślana lub niebyt jasno opisana, Autorze.
I drugi zgrzyt, który wprawił mnie już na początku w konfuzję. Niepotrzebną konfuzję.
Otwarcie pisze:– Miszka, jak myślisz? Jest jakaś śmierć po życiu?
Mnie się zdaje, że otwarcie jest sprzeczne z ciągiem dalszym. A może nie tyle sprzeczne, co zamotane niepotrzebnie. Bo pytanie, czy jest jakieś życie po śmierci, byłoby jak najbardziej uzasadnione tutaj. I mniej mętne, IMAO.:PRozwinięcie pisze:– Jak myślisz, Miszka, jak to jest z tym życiem? – wyszeptał Zagorodniew, kiedy złapał oddech. – Ożywasz i koniec?
I nadal mnie tu nie ma, oczywiście... :)))
So many wankers - so little time...
- Iwan
- Fargi
- Posty: 344
- Rejestracja: wt, 21 lip 2009 14:18
Bardzo dziękuję za rzucenie okiem. Nie sądziłem, że jeszcze mi się uda załapać :)
Oczywiście. Zdecydowanie przedobrzyłem z przeciwstawieniem śmierci i życia. Pole bitwy powinno być przekopane do gołej ziemi, a tymczasem z tekstu wynika, że jest całkowicie porośnięte „ożywioną” i martwą roślinnością.Małgorzata pisze: Koncepcyjnie niekiedy miałam problem z ogarnięciem, o co chodzi.
Np.Tu mi coś nie gra. Czy nie lepszą antytezą życia byłaby po prostu naga ziemia, a nie "martwe rośliny"?Życie było wszędzie, jakby wyciekało wprost z ziemi. Pociski artyleryjskie tak zryły grunt, że nawet rośliny nie były w stanie trwać martwe.
Tu się przyznam, że miałem kłopoty z koncepcją. W założeniu miały być kości i ektoplazma pełniąca rolę tkanek łącznych i różnych narządów, bez zgłębiania się w anatomię. Dzięki tej ektoplazmie szkielety mogły się poruszać, mówić, blednąć czy rumienić się. Mimika była mi potrzebna, więc nagiąłem prawa fizyki, by szkielety mogły „poruszać twarzą” i w ten sposób odczytywać swoje emocje, ale przyznaję, że to był daleki strzał i chybił. Te ich płomyki w oczach powinny spełniać tę rolę. A skaleczenia to po prostu źle dobrane słowo. Miałem na myśli drobne rysy i odpryski na powierzchni czaszki. W podobny sposób popełniłem błąd na przykład w tym miejscu:Małgorzata pisze: I jeszcze takie:[...]patrzących na niego czaszek, wykrzywionych nienawiścią, bólem, czasami zdziwione lub niedowierzające, dopóki płomyki w ich oczodołach nie gasły na zawsze.
Z sugestii wynika, że to szkielety. Czyste, bez mięsa, połączone ektoplazmą i z ogniem w oczodołach. Rozumiem. Ale jeżeli to szkielety, to nie przekonuje mnie ich mimika, Autorze. JAK? Jak te czaszki mogły uzyskać jakikolwiek wyraz, skoro nie ma mięśni mimicznych? Jak kości mogą blednąć, skoro nie ma krwi (ani innych tkanek - poza tkanką kostną)? Skąd skaleczenia? I skąd u czaszki usta?
To mi zgrzytało okrutnie. Albo to nie są kościotrupy, albo są - tak czy inaczej koncepcja tutaj nie do końca została przemyślana lub niebyt jasno opisana, Autorze.
Niektóre związki frazeologiczne tkwią tak silnie, że czytałem tekst kilka razy specjalnie pod kątem wyłapania takich pomyłek, a i tak kilka się prześlizgnęło.Kątam oka Panfilow dostrzegł [...]
Pomysł na taką naprzemienną reinkarnację ze świata żywych w świat umarłych i na odwrót w założeniu miał opierać się na tym, że umarli nie wiedzą, co się z nimi dzieje po „ożyciu”, tak jak my nie wiemy, co się dzieje po śmierci. Dla szkieletów życie jest końcem istnienia i boją się go, a jednocześnie są ciekawi czy po ożyciu będą w dalszym ciągu martwe w jakimś innym miejscu. Nie przychodzi im do głowy, że tym razem będą istnieć jako żywi ludzie. Przyznaję, że to pierwsze zdanie bardzo gmatwa całą sprawę. Chciałem przekręcić nasze odwieczne pytanie o życie po śmierci, a tymczasem rzeczywiście z tego zdania wynika, że szkielety wiedzą, że będą żyć i pytają o to, czy czeka ich kolejna śmierć. Chodziło mi o coś zupełnie innego.Małgorzata pisze: I drugi zgrzyt, który wprawił mnie już na początku w konfuzję. Niepotrzebną konfuzję.Otwarcie pisze:– Miszka, jak myślisz? Jest jakaś śmierć po życiu?Mnie się zdaje, że otwarcie jest sprzeczne z ciągiem dalszym. A może nie tyle sprzeczne, co zamotane niepotrzebnie. Bo pytanie, czy jest jakieś życie po śmierci, byłoby jak najbardziej uzasadnione tutaj. I mniej mętne, IMAO.:PRozwinięcie pisze:– Jak myślisz, Miszka, jak to jest z tym życiem? – wyszeptał Zagorodniew, kiedy złapał oddech. – Ożywasz i koniec?
What doesn't kill you, makes you pissed off
- No-qanek
- Nexus 6
- Posty: 3098
- Rejestracja: pt, 04 sie 2006 13:03
Myślę, że powinieneś w tekście rozróżnić życie i ożycie. Pierwsze jest czymś ciągłym, drugie momentem.
Myślę, że gdybyś zapytał "Czy jest coś po ożyciu?" to uniknąłbyś zamieszania.
Myślę, że gdybyś zapytał "Czy jest coś po ożyciu?" to uniknąłbyś zamieszania.
"Polski musi mieć inny sufiks derywacyjny na każdą okazję, zawsze wraca z centrum handlowego z całym naręczem, a potem zapomina i tęchnie to w szafach..."
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Nienienienie. Tu chodzi o zabawę z frazeologią i znaczeniami. Żadnego ożycia i rozróżnienia. Jest "życie po życiu", dlatego takim ładnym "mykiem" byłoby pytanie, czy jest życie po śmierci - bo pasuje do kontekstu i odwrócenia znaczeń (albowiem na początku odbiorca jeszcze nie wie, że to pytanie ma inny sens niż mu się wydaje). :P
Rozróżnienia nie są potrzebne - zabawa frazeologiczna by się wtedy zepsuła, bo ożycie i życie nie ma równoważnych znaczeń jak śmierć i umierać. Trzeba pracować na tym, co jest produktywne - tylko wtedy zmyłka wyjdzie dobrze. :)))
Iwanie, myślę, że powinieneś przemyśleć opis/koncepcję postaci - jeżeli to kościotrupy, mimika odpada, jeżeli twory z kości i ektoplazmy - inny opis musi być.
Powinieneś się też zastanowić, czy nie wydłużyć tekstu jeszcze o jakieś ontologiczne kwestie - czemu tam, na Polach Życia, trwa wojna? I czemu tylko Niemcy i Rosjanie? :P
To jest fajny pomysł. Fajna koncepcja. Żal by było ją stracić na ZWF. Niech idzie dalej w świat. :)))
<Wspomniałam, że mnie tu nie ma? Nie ma mnie.>
Rozróżnienia nie są potrzebne - zabawa frazeologiczna by się wtedy zepsuła, bo ożycie i życie nie ma równoważnych znaczeń jak śmierć i umierać. Trzeba pracować na tym, co jest produktywne - tylko wtedy zmyłka wyjdzie dobrze. :)))
Iwanie, myślę, że powinieneś przemyśleć opis/koncepcję postaci - jeżeli to kościotrupy, mimika odpada, jeżeli twory z kości i ektoplazmy - inny opis musi być.
Powinieneś się też zastanowić, czy nie wydłużyć tekstu jeszcze o jakieś ontologiczne kwestie - czemu tam, na Polach Życia, trwa wojna? I czemu tylko Niemcy i Rosjanie? :P
To jest fajny pomysł. Fajna koncepcja. Żal by było ją stracić na ZWF. Niech idzie dalej w świat. :)))
<Wspomniałam, że mnie tu nie ma? Nie ma mnie.>
So many wankers - so little time...
- Iwan
- Fargi
- Posty: 344
- Rejestracja: wt, 21 lip 2009 14:18
Ojej, zupełnie się nie spodziewałem pozytywnej opinii. Bardzo dziękuję. Na pewno wezmę wszelkie sugestie pod uwagę i całe opowiadanie jeszcze dobrze przemyślę. Może coś z niego wyjdzie.
Gdyby ktoś miał chwilkę czasu, mógłbym jeszcze poprosić o przeszatkowanie tekstu pod kątem językowym?
Gdyby ktoś miał chwilkę czasu, mógłbym jeszcze poprosić o przeszatkowanie tekstu pod kątem językowym?
What doesn't kill you, makes you pissed off
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Chyba jednak spadnie na mnie. Nie szkodzi, jestem w odpowiednim nastroju - cały dzień się rozgrzewałam sprawdzając testy dla tłumaczy.
No, to siup!
Pogrubione - frazeologia, IMAO. Niedobry zwrot, bo podkreślający dobrowolność, ale stawiałabym, że powinno być w stronie biernej: "...młodszych rekrutów, wysyłanych w bój/do walki prosto z wagonów." (Jakoś tak).
Po angielsku pogrubione brzmi lepiej. :P
Po polsku najlepiej: "Uśmiechnął się krzywo do młodszego kolegi". I już. :P
...podejrzanych o... - chyba lepiej.
Grzech stylu.
Pogrubione: jeszcze tylko czas przyszły oraz teraźniejszy i będzie komplet koniugacji czasownika "być". Stylistyczny grzech.
Podkreślone niepotrzebne lub źle sformułowane, pogrubione - niedobry podmiot.
No, zmęczyłam się. To na razie tyle. Może kolejny Komentujący ruszy dalej. :)))
edit: Dodane akapity, bo się graficznie rozje... e... rozjechało. :P
No, to siup!
Bardzo mi to niezręczne się wydaje. Tautologiczne.Westchnął ciężko i zmęczonym wzrokiem spojrzał w niebo.
Na początku jest wzmianka, że P. spogląda w niebo ze zmęczeniem. Niedaleko. Znaczy, redundancja tutaj, IMAO. Niepotrzebne wskazanie, odnarracyjną kwestię można wyciąć.końcówka dialogu otwierającego pisze:odpowiedział ze znużeniem.
Podkreślone - nadmiar określeń. Wybierz jedno, wystarczy (to długie zdanie, nie warto go jeszcze sztucznie wydłużać).Z zaplecza napływały ciągłe, niekończące się transporty coraz młodszych rekrutów, którzy drżąc ze strachu, rzucali się w bój prosto z kolejowych wagonów.
Pogrubione - frazeologia, IMAO. Niedobry zwrot, bo podkreślający dobrowolność, ale stawiałabym, że powinno być w stronie biernej: "...młodszych rekrutów, wysyłanych w bój/do walki prosto z wagonów." (Jakoś tak).
Obrócił się w stronę młodszego kolegi i uśmiechnął krzywo.
Po angielsku pogrubione brzmi lepiej. :P
Po polsku najlepiej: "Uśmiechnął się krzywo do młodszego kolegi". I już. :P
co czeka ludzi podejrzewanych
...podejrzanych o... - chyba lepiej.
Po raz pierwszy jeden z frontowych weteranów odezwał się do niego jak do jednego ze swoich.
Grzech stylu.
Oj. Nadopis. Hiperpoprawność. Tautologia. Jak "mieć chwilę czasu" - też źle.Rok czasu
Zakazany zaimek. Niepotrzebny tutaj - dlatego go zakazuję tak często. :Pnie mają jeszcze w stolicy swoich pomników
Od chwili, gdy.../Gdy tylko.../Od pierwszej chwili - ale tego ostatniego nie lubię. :)))Od pierwszego momentu, w którym przybył na front,
Podkreślenie - niepotrzebne wypełniacze, trociny słowne (jak rana ciężka, to jest określona, zaimek nieokreślony jest zatem sprzeczny semantycznie; jak złudzenia w ogólności, to jakiekolwiek - podkreślenie emotywne - jest nadmiarowe, ale może zostać, choć nie lubię).Był tu zbyt długo, by mieć jeszcze jakiekolwiek złudzenia. Życie było tylko kwestią czasu. Jedynym ratunkiem byłaby jakaś ciężka rana
Pogrubione: jeszcze tylko czas przyszły oraz teraźniejszy i będzie komplet koniugacji czasownika "być". Stylistyczny grzech.
No, w tym kawałku zgrzytnęło bardzo...Panfilow aż zaklął na głos ze złości. Jak mało kto rozumiał, że fascynacja Młodego brała się tylko i wyłącznie z naiwności, która pryśnie jak bańka mydlana w momencie, w którym <GDY/GDY TYLKO/KIEDY/KIEDY TYLKO/JAK TYLKO - to ostatnie potoczne, ale dopuszczalne>po raz pierwszy świadomie odbierze<KTO? PODMIOT NIEDOMYŚLNY! :P> drugiemu szkieletowi śmierć.
Podkreślone niepotrzebne lub źle sformułowane, pogrubione - niedobry podmiot.
Oj, frazeologia stąd umknęła... (Uparcie, Iwanie, uparcie się przewijały, jeśli już...).w wyobraźni przewijały mu się uparte obrazy
zakończenie akapitu [i]startowego[/i] pisze:Czuł się jak starzec.
Redundancja, IMAO. Albo łopatologia. :Pdwa akapity dalej pisze:a jednak czuł się przy nim jak starzec
No, zmęczyłam się. To na razie tyle. Może kolejny Komentujący ruszy dalej. :)))
edit: Dodane akapity, bo się graficznie rozje... e... rozjechało. :P
So many wankers - so little time...
- Iwan
- Fargi
- Posty: 344
- Rejestracja: wt, 21 lip 2009 14:18
Dziękuję, Małgorzato, za poświęconą uwagę i czas. Wszelkie uwagi są dla mnie bezcenne. Nieźle się uśmiałem podczas czytania - te błędy stają się takie oczywiste, jak juz ktoś je wskaże palcem. Będę o nich pamiętał. Najbardziej mnie rozśmieszyło powtórzenie "był". Mój osobisty rekord to siedem powtórzeń w czterech kolejnych zdaniach, czyli pomału robię postępy :) A inni komentujący nie mieliby ochoty pokazać mi innych usterek? Najlepiej się uczę na własnych błędach. W szczególności chciałbym zapytać, czy nie widać gdzieś w tekście obcych naleciałości - angielskich konstrukcji zdania, wyrażeń itp. Kontakt z literaturą i językiem pisanym mam od paru lat niemal wyłącznie po angielsku i bardzo się obawiałem, że to będzie widać.
What doesn't kill you, makes you pissed off