Cień

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Bomber
Sepulka
Posty: 8
Rejestracja: ndz, 09 paź 2011 14:13

Cień

Post autor: Bomber »

Dzisiaj śpię na balkonie. To chyba moja pierwsza samotna noc i jedna z nielicznych, kiedy sąsiedzi mogą się wyspać, wszak nieraz bywało, że o tej porze rytmiczny bas techniawki trząsł całym piętrem nowoczesnego apartamentowca. Jeśli o mnie chodzi, to widzę, że jednak i tym razem ze zdrowego uczciwego snu nici. Co prawda, wymościłem tu sobie całkiem niezłe posłanie: oto welurowy koc z kanapy rozpostarty na terkocie, na nim ja, przykryty drugim kocem z sypialni i gruba poduszka między plecami na tynkiem, ale to wszystko coraz dotkliwej przegrywa z przejmującym nocnym wiatrem. Chłodne podmuchy o zapachu spalin co i raz chłoszczą mnie po twarzy, skutecznie wyciągając z płytkiej, niespokojnej drzemki.
No cóż - byle doczekać, myślę sobie, bo w gruncie rzeczy nie ma znaczenia czy zasnę czy nie. Cień pojawia się zawsze.
Nazwałem go tak tylko dla wygody i chociaż imię do pewnego stopnia pomagało myśleć o nim w kategoriach domowego zwierzaka, to przecież nadal nie wiedziałem czym tak naprawdę jest. Pewny byłem tylko jednego: każdej nocy widziałem postać w oknie salonu. na zasłonach czarna sylwetka wyraźnie odcinała się na od mdłej poświaty miasta, ale najgorsze było to, że do mnie machała. Z pozbawionej sensu, lecz powtarzanej z koszmarną uporczywością pantomimy nadzwyczaj często dał się zauważać pewien szczególny gest - jakiś dziwnie rozpaczliwy zamaszysty ruch ramion, na tyle charakterystyczny, że nie umiałem go zlekceważyć i chociaż oglądałem go co noc, do tej pory nie potrafiłem go z niczym skojarzyć. Mimo wszystko, Cień wpisał się już w moją codzienność. Nie dało się przegonić; do tego był nieuchwytny, zawołany nigdy nie opuszczał balkonu, a zanim zdążyłem choćby wygrzebać się łóżka, blaknął i rozpływał się jak kamfora. Już dawno przestał mnie dziwić, za to coraz mocniej drażnił. To wszystko - co to właściwie miało być? Upiorny rezultat farmaceutycznej partyzantki, którą leczył mnie kumpel - psychoterapeuta? A może wreszcie cena za zbyt aktywny, wycieńczający tryb życia - ostrzegawczy zgrzyt zmęczonego materiału? Wieczorami głowiłem się nad tą zagadką, a rano, gdy tylko otwierałem oczy, wspomnienie sennej mary na balkonie wracało, by od nowa grać mi na nerwach niczym bełkot nachalnego żebraka.
Czas sączy się niespiesznie minuta po minucie. Wieczór bez imprezy zawsze wydaje mi się w pewien sposób stracony. Przywykłem do zgiełku, muzyki, ekstatycznej duchoty rozgrzanego tańcem tłumu. Dziś mieszkanie zionie pustką i ciemnością jak zgliszcza, w salonie kurz osiada na potężnych głośnikach, a ja, zmarznięty i trzeźwiutki jak przedszkolak kulę się w rogu balkonu, wsłuchany tępo w nocną melodię miasta. Pode mną jest osiem pięter, warkot siników dobiega tu rozmyty, nieostry i jakby trochę nierzeczywisty; nawet pojedynczy dźwięk klaksonu odbija się echem po całym osiedlu. Trochę mi się nudzi. Jakiś czas podziwiam przez pręty balustrady losowość z jaką jedno po drugim gasną okna sąsiedniego bloku, potem, znużony widokiem, kieruję wzrok ku górze. Światło miejskich latarń barwi chmury na rdzawy brąz, tylko czerwone wieńce lamp na kominach elektrociepłowni ożywiają ponurą monotonię nieba - światła zapalają się i gasną, odmierzając noc. Po chwili zauważam inny świetlny punkcik. Z chmur dobiega pomruk - to samolot. Przyglądam się, jak szyje przez niebo i migocząc, mija światła na kominach, by chwilę później zniknąć na rogiem mojego bloku. Na dole trwa jakaś nocna schadzka meneli - słychać pokrzykiwania, rechot z kilku przepłukanych alkoholem gardeł. Ci na dole nie wiedzą, że ktoś tam w górze siedzi i podsłuchuje. Uśmiecham się w duchu. Tej nocy całe miasto mam jak na dłoni. Oglądam je sobie z dystansu i ze zdumieniem stwierdzam, że ta bierność całkiem mi odpowiada. Czuję się przyjemnie zawieszony gdzieś między zmierzchem a świtem, dobrze mi choć przez chwilę nic nie robić i nie czuć z tego powodu najmniejszej nawet presji.
Jednak czas nie stoi w miejscu, a Cienia jak nie było, tak nie ma. Zaczynam się niepokoić i końcu przeszywa mnie znajomy dreszcz; doskonale umiem odróżnić go od zwykłej reakcji na chłód - od tej chwili mam wrażenie, że kolejny dzień już skrada mi się za plecami. To na pewno będzie dobry dzień, myślę. W końcu muszę odpracować ten dzisiejszy stupor. Zrobię balangę jakiej okolica jeszcze nie widziała; na mój znak kumple zostawią swe smutne żonki i przylecą całym stadem, głodni zamówionych dziewczyn z agencji, a z głośników znowu gruchnie techno, choćbym nawet miał dostać kolejną sprawę na naruszanie porządku publicznego. Od rana do nocy będę szczęśliwy i uśmiechnięty, że aż rozboli mnie głowa. Wieczorem pewnie znów się porzygam. Mimo wszystko to będzie dobry dzień, ja przecież nie miewam złych.
Tak, z każdym mrugnięciem świateł na kominie zbliża się kolejny dzień mojego życia i gdy nagle dociera do mnie, że jeszcze chwila i to wszystko zacznie się od nowa, dwie gorące strużki płyną mi po wyziębionej twarzy. Żyj tak, jakby każdy dzień był twoim ostatnim. Czy ktoś już tego próbował? Czy zamknąwszy życie w jednym zdaniu choć na centymetr wzniósł się ponad beznadziejny, poszarzały tłum?
Cienia nie ma. Chyba już nie przyjdzie.
Barwa nieba zaczyna się zmieniać, coraz więcej w niej brzydkiego odcienia bladości, a wraz z nim wzmaga się szum ulicy, podobny już go grzmotu wezbranej rzeki. Mam dosyć tego siedzenia. Jestem skostniały i chyba trochę chory; dopiero po dłuższej chwili znajduję w sobie siłę, by się podnieść. Zamierzam wrócić jeszcze do łóżka choćby na kilka minut; może nim pisk budzika targnie obolałym ciałem, zdążę sobie wmówić, że przespałem całą noc. Opieram się ciężko o balustradę, jeszcze chwilę toczę otępiałym wzrokiem po porannej panoramie miasta, by w końcu pozwolić spojrzeniu opaść w dół, na chodnik pod budynkiem. Zaciskając dłonie na zimnej poręczy powolutku, ale bardzo zdecydowanie wychylam się w przód, trochę tak, jakbym z tego ósmego piętra zapragnął nagle ujrzeć mrówkę na asfalcie. I wreszcie - stopy odrywają się od podłoża, tułów przeważa i spadam ze świstem powietrza w uszach. Na trawniku, między trzepakiem a koszem na śmieci, stoi Cień i robi ten znajomy zamaszysty ruch - ostatni raz, bo błysk kosy w szarówce świtu nareszcie nadaje mu sens.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

No dobrze, Ałtorze, a o czym to właściwie jest?
O nocnych rozmyślaniach zakończonych upadkiem z balkonu, o imprezowym życiu bohatera, czy o Cieniu, który niczemu w tej fabule nie służy?
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

A ja wiem, wiem!

<W tle pochylone krzyże, wiatr niesie echo dzwonów, Szatan i Zbawiciel w ponurym nastroju popijają absynt - i wtedy, gdy nastrój jest już odpowiedni, można rzec:>
O Śmierci...!
<Jeszcze jedno uderzenie dzwonu i można wyłączyć nastrój>
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Aaa, no patrz, a ja przeczytałem "kosę" slangowo jako nóż... :)
Czyli Cień to Pani Groźna strasząca po nocy jakiegoś imprezowicza, który w wyniku dochodzenia pt. "Kto u diabła miota się za firanką" poniósł śmierć na skutek rozbryzgnięcia się na betonie...
Znaczy... Co to znaczy?
I dziwna ta śmierć. Gdzie czarna szata i kości?
I Pimpuś! Musi byś Pimpuś! :)))

e. dwa słowa
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

No, wiesz? Jakby Autor tak zrobił, to byśmy go skopali na kopiowanie i schematyzm. Mowy nie ma, to jest kreacja Autora. Znaczy, Cień.
Jeden z najbardziej wyszmaco... yyy... z najczęściej eksploatowanych motywów, jakie pamiętam z historii literatury. :P
Czemuś mam skojarzenia z moderną - ale to pewnie przez przypadek... :X

Tak czy siak problem dotyczy nie tyle tematyki, co spójności fabularnej.
Bo prezentowany tekst jest jak monolog na górszczycie (cuchnie mi tu romantyzmem, z którego ta moderna później sporo czerpała), tylko jakby pozbawiony całej reszty - tej głupiej fabularnej otoczki (to takie modernistyczne!).

Znaczy, żadnego Pimpusia, tu jest poważny <bije dzwon> temat, Neulargerze. :P
Znaczy, Cień machający ramionami w "dziwny" sposób.
Mam nieodparte wrażenie, że Autor nigdy kosiarza na oczy nie widział, skoro mu obrazowanie tak siadło. :X
So many wankers - so little time...

Juhani
Laird of Theina Empire
Posty: 3104
Rejestracja: czw, 18 lis 2010 09:04
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Juhani »

Uczepili się. Jedno nakręca drugie. Wstydzilibyście się. Chociaż motyw z Pimpusiem jest super! Dlaczego tego nie znałem??

Ale do rzeczy. I do Ałtora. Nie mnie rozbiory gramatyczne, jako czytelnik piszę. I pytam - gdzie fantastyka tutaj? Fantasy i s-f odpada. Zostaje weird lub horror. Rozterki bohatera - za słabe, za mało głębokie, żeby mógł się z nim utożsamić. Sama śmierć - blado wypada, nic w niesamowitego. W sumie sklasyfikowałbym Twoje dzieło, jako krótki utwór romantyczny klasy B. Nie wystarczy na weird lub horror. Za mizernie na psychologię śmierci. Po zmianach scenografii, pewnie znalazłoby chwilowy poklask podczas balu, powiedzmy około 1810r. Kilka panienek udałby przerażenie.
Piszesz dzisiaj. Pisz albo głębiej (i wtedy się postaraj), albo płycej (i wtedy się nie sil). A na pocieszenie - znalazłem kilka fraz mogących świadczyć, że MÓGŁBYŚ napisać lepiej. I pamiętaj, że JA JAKO CZYTELNIK, mam prawo do takiej oceny, i jest ona ostateczna w moich oczach.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Juhani pisze:W sumie sklasyfikowałbym Twoje dzieło, jako krótki utwór romantyczny klasy B.
Utwór?! Bez nadużyć semantycznych...
A co do TEKSTU (tylko tekstu, niestety) wypowiem się obszerniej później...
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Przypomnę, że utwór romantyczny klasy B to "Pan Tadeusz" - taki tam harlequin... :P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Bomber
Sepulka
Posty: 8
Rejestracja: ndz, 09 paź 2011 14:13

Post autor: Bomber »

Uff. Wystawiłem tekścik na skopanie i wedle oczekiwań skopany został koncertowo, choć przyznaję, że te górszczyty trochę mnie zabolały. Nienawidzę górszczytów i unikam ich jak ognia, serio. Pisząc, uznałem jednak, że skoro facet opowiada o rzeczach dla niego ważnych, to i styl wypada dostosować, żeby ten Pimpek, którego nawiasem mówiąc jestem wielkim fanem, tym razem mi się nie pałętał. No i chyba przegiąłem. Ten problem często pojawia się u mnie w krótkich formach, gdzie trzeba skumulować przekaz; lezę w monologi, długie zdania i porównania, które mało komu przypadają do gustu. Wyśmialiście je i chyba słusznie.

Co do warstwy fabularnej – cóż, poległem. Chciałem przedstawić pewien dość pokrętny pomysł i nie wyszło. Teraz już będę wiedział, co z pokrętnym pomysłem robić, jak mi jeszcze jakiś wpadnie do głowy. A do mojej listy rzeczy, o których nie należy pisać obok smoków, aniołów i podróży w czasie na wszelki wypadek dopiszę Panią Śmierć.
Znaczy, Cień machający ramionami w "dziwny" sposób.
Mam nieodparte wrażenie, że Autor nigdy kosiarza na oczy nie widział, skoro mu obrazowanie tak siadło. :X
Myślałem tak: mamy kosiarza z kosą. A teraz minus kosa. I co mi zostało? Może to zwykła niemoc literacka, ale nie byłem z stanie w miarę zwięźle opisać tego inaczej niż przez poruszanie ramionami. Mógłbym się zacząć rozpisywać, brnąć w jakieś szczegóły, ale wtedy bełkot przesłoniłby nawet te romantyczne górszczyty. Tak mi się zdaje.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Bomber pisze:Uff. Wystawiłem tekścik na skopanie i wedle oczekiwań skopany został koncertowo,(...)
A kto Ci powiedział, że tekst został skopany?!
Jeszcze nawet nikt łapnki nie zrobił...
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Zrobimy, zrobimy. Neularger już się przymierza, a jak wrócę do domu, to też dokładniej skrobnę.
Na razie - to były piewsze wrażenia. :P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Ja też skrobnę dopiero jak osiągnę chatkę mą brneńską...
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Zaczynajmy zatem.
Nadal nie wiem o czym to jest. Znaczy wiem <muzyka konkretna, huk gromu> o Śmierci! <błysk pioruna, wrzask torturowanej dziewoi>
Jesteśmy w Uberwaldzie! :))
Tylko niewiele z tej Śmierci wynika. Może Margotta będzie w stanie zagadkę rozwiązać? Ja czytelnik tępy i kosę skojarzyłem wyłącznie z nożem. Nawet przeczytałem tekst po raz kolejny w celu znalezienia jakichś wyraźniejszych kolokwializmów, które ewentualnie pchnęłyby mnie w kierunku takiego rozumienia słowa „kosa”. I prócz „techniawki” nic szczególnego nie znalazłem.
Nieważne.
Jednak na drugi raz, Autorze, zostaw nieco wyraźniejsze ślady, co do eee... pochodzenia swojej postaci (ale nie Pimpuś – w żadnym wypadku. Pimpuś jest zastrzeżony.).
A fabuła biegnie sobie tak:
Bohater spędza noc na balkonie. Ma nadzieję spotkać tajemniczy Cień, który od dawna gra mu na nerwach. Cień pojawia się co noc za zasłoną i wykonuje dziwne zamaszyste gesty, denerwując bohatera. Skracając sobie czas w oczekiwaniu na nocnego gościa, bohater prowadzi monolog wewnętrzny. Opisuje co widzi a potem robi krótkie życiowe résumé. Dowiadujemy się, że bohater to imprezowicz i w domu często urządza balangi, czasem przeradzające się w orgie z udziałem panienek z agencji. Nadal nie wiem jaki ma to związek z Cieniem, ale zastanawia mnie jedno:
Dzisiaj śpię na balkonie. To chyba moja pierwsza samotna noc i jedna z nielicznych, kiedy sąsiedzi mogą się wyspać (...)
Wieczór bez imprezy zawsze wydaje mi się w pewien sposób stracony. Przywykłem do zgiełku, muzyki, ekstatycznej duchoty rozgrzanego tańcem tłumu.
Zrobię balangę jakiej okolica jeszcze nie widziała; na mój znak kumple zostawią swe smutne żonki i przylecą całym stadem, głodni zamówionych dziewczyn z agencji, a z głośników znowu gruchnie techno, choćbym nawet miał dostać kolejną sprawę na naruszanie porządku publicznego. Od rana do nocy będę szczęśliwy i uśmiechnięty, że aż rozboli mnie głowa. Wieczorem pewnie znów się porzygam
.

Imprezy, balangi, bibki, domówki... Codziennie. Lub prawie codziennie.
Z drugiej zaś strony:
Pewny byłem tylko jednego: każdej nocy widziałem postać w oknie salonu. na zasłonach czarna sylwetka wyraźnie odcinała się na od mdłej poświaty miasta, ale najgorsze było to, że do mnie machała.
Mimo wszystko, Cień wpisał się już w moją codzienność. Nie dało się przegonić; do tego był nieuchwytny, zawołany nigdy nie opuszczał balkonu, a zanim zdążyłem choćby wygrzebać się łóżka, blaknął i rozpływał się jak kamfora.


Mam wrażenie, że bohater istnieje w dwóch postaciach. Jedna, mając w głębokim poważaniu cały świat wraz z tajemniczymi sylwetkami, imprezuje codziennie z kumplami i panienkami z agencji. Zaś wieczorami, słodko zasypia w towarzystwie własnego rzygów lub może opłaconej... damy negocjowalnego afektu.
Druga, co noc z ciemnego pokoju (mdła poświata miasta), obserwuje tajemniczy Cień, nawołuje go i próbuje schwytać. Taki naukowiec od zjawisk paranormalnych.
Bilokowany bohater – jako żywo. :)

Fabuła biegnie sobie dalej, a ja potykam się o dziwne porównanie:
Wieczorami głowiłem się nad tą zagadką, a rano, gdy tylko otwierałem oczy, wspomnienie sennej mary na balkonie wracało, by od nowa grać mi na nerwach niczym bełkot nachalnego żebraka.
Frazeologizm „grać na nerwach” odnosi się do sytuacji, kiedy nie mamy wpływu na coś, co nas regularnie doprowadza do szewskiej pasji. Nie możemy nic zrobić, jedynie życzyć denerwującemu nas osobnikowi długiej i bolesnej śmierci. :)
A z żebrakiem poradzić sobie łatwo. Można odejść, a w przypadkach ekstremalnych dać w mordę. Si?
Dlatego porównanie nie pasuje.
Tak, z każdym mrugnięciem świateł na kominie zbliża się kolejny dzień mojego życia i gdy nagle dociera do mnie, że jeszcze chwila i to wszystko zacznie się od nowa, dwie gorące strużki płyną mi po wyziębionej twarzy.

Bohater się wziął i rozpłakał. Ze wzruszenia zapewne. To będzie impra!
Opieram się ciężko o balustradę, jeszcze chwilę toczę otępiałym wzrokiem po porannej panoramie miasta, by w końcu pozwolić spojrzeniu opaść w dół, na chodnik pod budynkiem. Zaciskając dłonie na zimnej poręczy powolutku, ale bardzo zdecydowanie wychylam się w przód, trochę tak, jakbym z tego ósmego piętra zapragnął nagle ujrzeć mrówkę na asfalcie. I wreszcie - stopy odrywają się od podłoża, tułów przeważa i spadam ze świstem powietrza w uszach.
Gdyby nie następne zdanie po powyższym cytacie, byłby przekonany, że bohater jest nie tylko nieśmiertelny, ale i odporny na upadek z ósmego piętra. Ot, takie nic. Wyleciał, upadł, otrzepał garnitur/pidżamę/togę i udał się, tam gdzie się udać miał. :)

Autorze, nie wiem dlaczego wybrałeś tak suchy styl. Bohater opisuje swoje przeżycia (narracja pierwszoosobowa (sic!)) w sposób pozwalający mniemać, że sam znajduje się Galaktyce Andromedy, zaś tu na Ziemi jest tylko jego ciało, z którym jest okresowo połączony.
To się nazywa dystans narracyjny... :)
A poważnie. Narracja w tym tekście przypomina pociąg, nieśpiesznie jadący ze stałą prędkością z miarowym stukotem kół. Stąd moje zaskoczenie, kiedy bohater sobie popłakuje i kiedy ginie. Winieneś jakoś dać do zrozumienia, Autorze, skąd u bohatera takie emocje, zwłaszcza, że wybrałeś, jak wspomniałem, narrację pierwszoosobową... Ja naprawdę nie wiem, czemu imprezowicz ginie: samobójstwo, zabójstwo, gorączka czy zwykła nieuwaga? Dałeś, Autorze, w tym miejscu tylko opis co się z bohaterem działo (wyleciał przez balustradę), a nie co przeżywał.
W ostatnim zdaniu mamy rozwiązanie zagadki. Cień = Śmierć, bohater jednak ginie, a ja zostaję z wrażeniem, że śmierć ostatnio się nudzi i zabawia powodując śmiertelne wypadki..., bo związku z balkonowymi rozważaniami nie widzę.
Swoją drogą kto napisał ten tekst? Duch bohatera? :)
Tyle. Zapewne Margott wyciągnie z tekstu więcej. Przygotuj się Autorze. :)
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Nie wiem, czy wyciągnę więcej. Jak dotąd zgadzam się niemal całkowicie.
Tekst nie ma spójności - co widać wyraźnie w dwóch momentach:
a. gdy bohater płacze - wzruszony zapewne myślą o imprezie wszech czasów, bo przecież nie rozważaniem o "carpe diem", które przyszło po łzach;
b. gdy bohater skacze z balkonu - w drodze do łóżka, gdzie zamierzał się pobarłożyć przed pracowitym dniem wypełnionym przygotowaniami do imprezy wszech czasów, postanowił jeszcze wyskoczyć z balkonu - ot, dla zdrowotności zapewne.

Nie mam wątpliwości, że bohater popełnia samobójstwo natomiast.
Zaciskając dłonie na zimnej poręczy powolutku, ale bardzo zdecydowanie wychylam się w przód, trochę tak, jakbym z tego ósmego piętra zapragnął nagle ujrzeć mrówkę na asfalcie. I wreszcie - stopy odrywają się od podłoża, tułów przeważa i spadam ze świstem powietrza w uszach.
Narrator/bohater wykonuje czynność i wyczekuje jej skutków. Samobójstwo, jak dla mnie.

Co nie ma znaczenia, bo nijak mi się to z niczym nie łączy. Specjalnie nawet sięgnęłam po niepasujące fragmenty, ale nawet z nich mi nic nie wynika. Głównie dlatego, że dylemat, czy można żyć, jakby każdy dzień był ostatnim, nie implikuje bynajmniej samobójstwa, IMAO => żadna śmierć tego dylematu nie rozwiąże, paradoksalnie.

Bardziej zaintrygował mnie jednak Cień.
Już w początkowym opisie mi zgrzytnęło.
Cień pojawia się zawsze.
Nazwałem go tak tylko dla wygody i chociaż imię do pewnego stopnia pomagało myśleć o nim w kategoriach domowego zwierzaka, to przecież nadal nie wiedziałem[,] czym tak naprawdę jest.
Wygląda jak cień, zachowuje się jak cień, więc nazwany zostaje Cieniem. Ergo: jest cieniem dla narratora/bohatera. Czego tu nie wiedzieć?
Tym bardziej, że:
każdej nocy widziałem postać w oknie salonu. na zasłonach czarna sylwetka wyraźnie odcinała się na od mdłej poświaty miasta
Facet nazwał po tym, co widzi - a widzi cień.
Pogrubiłam szkolny błąd interpunkcyjny. Elementarny.

Na mocy Autorskiego Chciejstwa narrator ani przez chwilę nie zastanawia się, dlaczego nie ma tego, co ów cień rzuca, czy choćby nad oczywistym - z uwagi na opisany tryb życia - przypuszczeniem, że to zwidy od alkoholu (coś takiego się zdarza, gdy człowiek zalewa się w trupa dzień w dzień - medycyna ma na to nawet fikuśne łacińskie określenie).
Nic z tego, narrator od razu zakłada, że Cień jest bytem samodzielnym i woluntywnym.
Cień wpisał się już w moją codzienność. Nie dało się przegonić; do tego był nieuchwytny, zawołany nigdy nie opuszczał balkonu, a zanim zdążyłem choćby wygrzebać się łóżka, blaknął i rozpływał się jak kamfora.
Luzik. Jak to cień. Znika, gdy w świetle/o świcie zmienia się kierunek padania światła, nie reaguje na wołanie (mój cień też tak ma, cienie moich koleżanek i kolegów przejawiają tę samą właściwość, a cienie przedmiotów są jeszcze bardziej nieporuszone) i w ogóle nic szczególnego nie robi.
A narrator-bohater codziennie na kacu (nadmiar krwi w układzie alkoholonośnym) widzi cień i przyjmuje to jako zjawisko normalne. Ani trochę mnie to nie dziwi.
Dziwi mnie natomiast, że kiedy już jest trzeźwy jak przedszkolak (i domyślnie wolny od kaca, bo z tekstu nie wynika, że kaca ma), nadal uważa, że najlepszym rozwiązaniem sytuacji będzie nie wizyta w klubie AA, lecz siedzenie na balkonie i czekanie, aż Cień się pojawi/będzie go można spotkać...
Dlaczego?
Mocą Autorskiego Chciejstwa, niestety...

Ale co tam. Przejdźmy do końcówki. Narrator/bohater spada z ósmego piętra i widzi:
Na trawniku, między trzepakiem a koszem na śmieci, stoi Cień
Próbuję sobie to zobrazować. Narrator/bohater spada, zatem cień widzi z góry, coraz bliżej. Skoro Cień STOI, to jak bohater/narrator poznał, że to Cień? Znaczy, czarna sylwetka na trawniku?
Nieważne, może po geście.

I tu przechodzimy do elementu, który mnie zaintrygował najbardziej.
(Czarna postać - przyp.mój) do mnie machała. Z pozbawionej sensu, lecz powtarzanej z koszmarną uporczywością pantomimy nadzwyczaj często dał się zauważać pewien szczególny gest - jakiś dziwnie rozpaczliwy zamaszysty ruch ramion, na tyle charakterystyczny, że nie umiałem go zlekceważyć i chociaż oglądałem go co noc, do tej pory nie potrafiłem go z niczym skojarzyć.
Po tym opisie zaczynam rozumieć rozterkę Neulargera.
Najpierw opisywana postać (Cień) macha, potem pantomimę uskutecznia, po czym wykonuje zamaszysty ruch ramion (czyli znowu macha).
Na mocy Autorskiego Chciejstwa ruch ten jest rozpaczliwy.
No, nie bardzo wiem, co ten Cień właściwie robi? Unosi ramię lub ramiona nad głowę i wykonuje nim/nimi wahadłowy ruch? Owszem, trudno to zlekceważyć, wszak to uniwersalny gest przyciągający uwagę. Teoria z nożem=kosą się zgadza. Problem w tym, że ruch przy zamachu nożem jest też dość oczywisty - nijak nie uwierzę, że narrator nie skojarzyłby.
Może zatem ów Cień macha ramionami, jakby trzymał kosę, czyli na wysokości poniżej głowy i torsu wykonuje owe ruchy? No, to nijak nie rozumiem, czemu to jest rozpaczliwe... :X
Obrazowanie siadło. Albo semantyka. Czyli i tak obrazowanie. :P

A skąd mi przyszło do głowy, że Cień to Śmierć?
Wieki literatury stanęły za mną, uwarunkowanie na Kanon zadziałało - Cień wielką literą+słowo-klucz "kosa" => to nie może być cieć koszący trawnik, prawda? :P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Bomber
Sepulka
Posty: 8
Rejestracja: ndz, 09 paź 2011 14:13

Post autor: Bomber »

Mam wrażenie, że bohater istnieje w dwóch postaciach. Jedna, mając w głębokim poważaniu cały świat wraz z tajemniczymi sylwetkami, imprezuje codziennie z kumplami i panienkami z agencji. Zaś wieczorami, słodko zasypia w towarzystwie własnego rzygów lub może opłaconej... damy negocjowalnego afektu.
Druga, co noc z ciemnego pokoju (mdła poświata miasta), obserwuje tajemniczy Cień, nawołuje go i próbuje schwytać. Taki naukowiec od zjawisk paranormalnych.
Według mnie jedno drugiego nie wyklucza. Facet niemało imprezował, ale musiał też regularnie odpoczywać choćby z powodów fizjologicznych i bez względu na to, czy miał kogoś w łóżku czy nie, mógł się z Cieniem pobujać. Nie ganiał za nim po dachach. Odbywało się to na zasadzie: budzi się, łeb mu pęka, a tam… co, znowu ty? Kim ty jesteś, cholero? Zaraz cię tu… Ale rzeczona cholera znika, zanim gość zdąży znaleźć kapcie. Dama obok śpi sobie dalej :)

Próbowałem napisać o człowieku, który za wszelką cenę chciał jak najlepiej wykorzystać dany mu czas (nie wnikając zbytnio, dlaczego), więc wmawiał sobie, że każdy dzień jest jego ostatnim – a jak przystało na ostatnie chwile, pojawia się i wzywająca go Kostucha (rozpaczliwie… istotnie, fatalny dobór słowa, lepiej byłoby „nagląco”), choć bohater, przy swoim rozhukaniu będąc zarazem nieszczęśliwym, zmęczonym i samotnym, upatruje w niej raczej coś na kształt anioła stróża, stąd też daje się w końcu wyciągnąć na ten nieszczęsny balkon. Patrząc w dół, dostrzega nagle szansę skrócenia sobie udręki, a wtedy Żniwiarz – ciach! – czyni swą powinność.
Takie było założenie. Trochę naciągane, może bez przesłania, ale przecież nie całkiem od rzeczy. Moja wina, że wzbraniałem się przed opisaniem tego wprost. Zająłem się przedstawianiem pierdół, zamiast uczciwie nakreślić przeżycia bohatera, no i wyszedł rebus.

Dzięki za tą łapankę, Małgorzato i Neulargerze. Jest… pouczająca :)

ODPOWIEDZ