Wampir

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Poc Vocem
Sepulka
Posty: 70
Rejestracja: śr, 01 lut 2012 19:57
Płeć: Nie znam

Wampir

Post autor: Poc Vocem »

Tym czymś skatowałem redaktora Parowskiego z NF. Tekst jest długi, więc najpewniej i błędów w nim sporo. Niemniej liczę, że lektura tego okaże się dla zainteresowanych choć trochę przyjemna.

Wampir

Dwóch mężczyzn zaczęło się gwałtownie szarpać. Wokół nich natychmiast wyrósł tłum gapiów żądnych widowiska. Wiedzieli co za chwilę nastąpi. Zdarzało się w zasadzie od zawsze.
Błyskawica przecięła niebo i uderzyła w awanturujących się, zamieniając ich w krwawą masę. Pozostali zgromadzeni na miejscu ludzie padali na kolana i zaczynali się modlić – to sam Bóg chronił ich przed oglądaniem grzechu.
Oczywiście, natychmiast zjawił się kapłan gotowy odprawić sakramenty, niezbędne żeby dusze przestępców dostąpiły życia wiecznego.
***
Oglądający całe zajście z zacisza własnej kawalerki Dragomir Ljeković oblizał wargi. Pamiętał co czuł, gdy widział Sąd Boży po raz pierwszy w życiu.
Miał wtedy dwanaście lat. Był słoneczny dzień. Jego nieżyjąca już matka wysłała go po zakupy. Natknął się wtedy na kłócące się małżeństwo. Nie zwróciłby na nich uwagi, gdyby nie zgromadzony tłumek, który skutecznie uniemożliwiał chłopcu przejście. Jeden z gapiów przesunął go do pierwszego rzędu tłumu, żeby miał lepszy widok. I wtedy to się stało. Błyskawica spadła z nieba zabijając obojga kłócących się. Rozbryzgująca się dookoła krew ubrudziła chłopcu twarz i ubranie.
W pierwszej chwili chciał się rozpłakać, ale natychmiast to uczucie przeminęło zastąpione czymś innym. Pożądaniem, którego jeszcze wtedy nie umiał nazwać.
Odepchnięty przez spieszącego dopełnić rytuał oczyszczający kapłana, oparł się plecami o szybę wystawową pobliskiego sklepu i zaczął oblizywać twarz. Krew była jeszcze ciepła.
Od tego czasu wszystkie jego fantazje obracały się wokół tego bądź podobnych obrazów. Jedyne, co podniecało go bardziej, to zdobyć kogoś na własność, stać się panem jego życia i śmierci. Wyobrażał sobie godzinami jak pozbawia nieszczęśnika skory, otwiera jego klatkę piersiową, miażdży w ręku ciepłe, bijące jeszcze serce…
Nie miał jednak odwagi wcielić swoich marzeń w życie, chociaż od ich początku minęło już prawie dwadzieścia lat. Dla maluczkich, takich jak on, dostępne były tylko skromne substytuty w postaci ulicznych Sądów Bożych.
Zniesmaczony własną biernością odszedł od okna i usiadłszy w fotelu włączył telewizor. Jeszcze stał na swoim miejscu, choć niedługo mogło go tam zabraknąć. Ljeković od wielu lat nie mógł znaleźć porządnej pracy i tonął w długach.
Otworzył usta ze zdziwienia, gdy zamiast grubej, napuszonej spikerki Wiadomości Okręgu Belgradzkiego zobaczył zarośniętego mężczyznę w mundurze i z karabinem przewieszonym przez ramię.
– …Powtarzam. Nie ma żadnego Boga, żadnej zewnętrznej siły wymierzającej kary za niepopełnione przestępstwa – czytał z kartki. – Za wszystko odpowiadają kapłani. To oni zabili waszych braci, matki czy synów. To na ich rękach spoczywa krew waszych rodzin! Pora się sprzeciwić temu terr…
Nagle obraz zniknął. Ljeković mógł jedynie się domyślać, że to błyskawica zniszczyła kamerę. Kilka zdań, które usłyszał, dało mu jednak wystarczająco dużo materiału do przemyśleń. Faktycznie, zawsze w miejscu, w którym pojawiały się błyskawice byli też kapłani. Być może naprawdę to oni przywoływali błyskawice. Dragomir wiedział, że musi się o tym sam przekonać. Będzie musiał zabić.
***
Vladymir Jonović, Wyższy Wtajemniczony Wydziału Bezpieczeństwa układał na komputerze pasjansa. Zwykle nie robił w pracy nic więcej. Nie miał zbyt wielu zajęć. Zbrodnie nie przytrafiały się prawie nigdy, głównie za sprawą eliminacji elementu agresywnego na etapie znacznie mniejszych przewinień. Do tego zaś nie trzeba było angażować Wydziału Bezpieczeństwa, wystarczyli zwykli kapłani.
Kolejne rozdanie zakłóciło mu wejście do pokoju sekretarza Najwyższego Wtajemniczonego Wydziału.
– Szef chce cię widzieć – powiedział zaraz po wejściu Milan Cvijić.
– O co mu chodzi tym razem? – zapytał znudzonym głosem Jonović. Milutin Pančić, niski, łysiejący grubas miał za nic czas swoich pracowników. Zwykł zapraszać ich do swojego biura i godzinami pieprzyć o głupotach. Stało się to przyczyną plotek w całym wydziale jakoby, delikatnie mówiąc, przedkładał chłopców nad dziewczęta. Nie zmieniało to jednak faktu, że Ropuch, jak go nazywali ze względu na wygląd, zajmował najwyższe stanowisko w urzędzie i odpowiadał jedynie przed samym Oświeconym.
– Nie powiedział. Ale to chyba coś poważnego biorąc pod uwagę jaki był wściekły – odpowiedział sekretarz. Dopiero teraz Wyższy Wtajemniczony zauważył jego nienaturalną bladość. Owszem, Milan nigdy nie był wzorem odwagi, ale nigdy jeszcze Vladymir nie widział go tak bardzo wystraszonego.
Dlatego też poderwał się z krzesła i bez zwłoki udał się do gabinetu szefa. Kiedy wszedł do środka łysy nalewał sobie właśnie kieliszek wódki. Siedział w fotelu niemal całkowicie zasłonięty przez wysokie biurko i stojącego na nim laptopa.
– Co to ma znaczyć? – warknął, gdy tylko Jonowić zamknął za sobą drzwi.
– Ale co? – zapytał zdziwiony podwładny. Układanie pasjansów w godzinach pracy nie było chyba powodem, żeby się tak wydzierać.
– Nie wiesz? To za co my ci, ku**a, płacimy? – wysyczał grubas podnosząc się z fotela. – Mieliśmy zamach na praworządne media. Grupa terrorystów włamała się do budynku Wiadomości Okręgu Belgradzkiego i wygłosiła wezwanie do buntu. Co gorsza znali naszą tajemnicę. To rodzi podejrzenia, że współpracuje z nimi ktoś z nas, ale ustalenie konkretów to zadanie dla chłopaków z Kontroli Wewnętrznej.
– Na szczęście jednak udało się ich w porę wyłączyć? – zapytał niepewnie Jonović
– Nie. I to twoja wina. Media to twoja działka. Dlaczego nie pilnowałeś wtedy transmisji? Zresztą nieważne. Chcę ci tylko powiedzieć, że jeśli te wydarzenia będą miały jakieś konsekwencje, ty za nie odpowiesz. A wtedy możemy dojść do wniosku, że już cię nie potrzebujemy. Wiesz co robi się z niepotrzebnymi kapłanami, prawda? – wyrzucił z siebie konus niemal jednym tchem. Jonović wiedział. Zaprzestać posługi można było chyba tylko w jeden sposób – zostać zabitym błyskawicą. Niekoniecznie podobała mu się ta perspektywa. Miał przed sobą jeszcze, optymistycznie licząc, około pięćdziesięciu lat życia.
Przerażony wyszedł z gabinetu szefa i czym prędzej udał się do swojego biura. Odczuwał wielką potrzebę ułożenia pasjansa albo najlepiej kilku, żeby się uspokoić.
***
Dragomir Ljeković czaił się w ciemności z nożem w dłoni. Nie wiedział właściwie jak powinien się zabrać za to co planował zrobić, ale czuł, że morderstwo powinno rozegrać się w ciemnościach. Oddalony od głównych ulic zaułek dawał nadzieję, że nie zostanie zauważony przez nikogo.
Ofiara wyszła właśnie przez drzwi do samotnej klatki schodowej. Młoda kobieta, blondynka. Nie zwróciła na niego uwagi. Skoczył na nią. Zamierzył się nożem w jej bujne piersi. Krzyknęła. Ostrze dosięgło celu. Ciepła krew spłynęła po jego dłoniach. Miał ochotę nurzać się w niej bez koca, ale spłoszyły go zapalające się światła w oknach. Obawiając się rozpoznania przeskoczył zadał jej jeszcze dla pewności kilka ciosów, przeskoczył przez mur i pognał do domu.
Wciąż nie czuł się spełniony. Wiedział jednak, że nie mógł pozwolić sobie na nic więcej. Obiecywał sobie, że, jeśli sprawa nie wyjdzie na jaw, najwyżej zapoluje po raz kolejny, tyle że lepiej przemyśli lokalizację.
***
Jonović przekroczył właśnie próg Wydziału Bezpieczeństwa. W całym urzędzie wrzało. Kapłani, niezależnie od rangi latali po korytarzach jak oparzeni. Nikt nie zwrócił nawet na niego uwagi. Uznał, że powinien jak najszybciej udać się do Pančicia.
Teoretycznie powinien zapowiedzieć się najpierw u sekretarza, ale ten również gdzieś zniknął, dlatego od razu wszedł do środka. Szef podobnie jak poprzednio pił wódkę, tylko że zamiast z kieliszka raczył się nią bezpośrednio z butelki.
– Przyszedłeś na egzekucję? – zapytał wlepiając we Vladymira przekrwione ślepia. Naprawdę przypominał w tym momencie Wyższemu Wtajemniczonemu wielką ropuchę.
– Co się tu dzieje? – zapytał Jonović ignorując groźbę.
– Mamy morderstwo. Pierwsze od czasu powstania Gorana Czornego w 2134 – odpowiedział Pančić.
– Ludzie znowu się zbuntowali i zabijają kapłanów? – dopytywał się Vladymir zupełnie zaskoczony. Powoli docierało do niego, że Ropuch nie żartował chyba z tą egzekucją.
– Gorzej. Jakiś wariat zabił przypadkową kobietę. Dźgnął ją siedem razy nożem, tak przynajmniej twierdzi policja. Udasz się na miejsce zbrodni i ustalisz kim jest ten bandyta i zabijesz go – odpowiedział szef i wlał w siebie kolejną porcję wódki.
– Mam lepszy pomysł. Zamach w telewizji uświadomił ludziom, że nie ma Boga. A to jego się bali. Dlatego musimy wskrzesić wiarę w jego istnienie. Proponuję wykorzystać do tego naszego psychopatę, żeby pokazać ludowi, że jako kara boża może służyć znacznie gorsza rzecz niż błyskawica – zaproponował Jonović. Ku jego satysfakcji Ropuch słuchał go z wyraźnym zainteresowaniem.
– Dobrze. Potrafisz być zaskakująco kreatywny jeśli chodzi o ratowanie własnego tyłka – stwierdził po chwili milczenia. – Rozpoczynamy operację „Wampir”. Informuj mnie na bieżąco o postępach. Jonović uśmiechnął się z ulgą.
– Gdzie znaleźli tego trupa? – zapytał.
– Tu masz wszystkie potrzebne dokumenty – odpowiedział Ropuch i wyciągnął z biurka plik papierów. Vladymir zabrał je i przejrzał jeszcze przed wyjściem z gabinetu Najwyższego Wtajemniczonego.
Chociaż morderstwo wydarzyło się zaledwie kilka kilometrów od siedziby wydziału, podróż zajęła mu dużo czasu, gdyż policja obstawiła cały kwartał terenu i odmówiła mu wjazdu na zamknięty teren samochodem. Wysiłek skłonił go do zadania pewnego pytanie: czy morderca był tak zuchwały czy raczej tak głupi, że zaspokajał swoje żądze w pobliżu siedziby Wydziału Bezpieczeństwa? Sądząc po wyglądzie zwłok raczej to pierwsze.
Na brzuchu i piersiach ofiary widniał wycięty niemal idealnie foremny siedmiokąt. Wysychająca skóra zaczęła się już powoli zawijać odsłaniając śmierdzące, gnijące mięso. W pierwszej chwili Vladymir miał ochotę zwymiotować. Czym innym było zsyłać błyskawice na niczego nieświadomych ludzi siedząc spokojnie za biurkiem, a czym innym oglądać skutki tak okropnej zbrodni.
Wiedział jednak, że jeśli się wycofa, Ropuch zgotuje mu podobny lub być może nawet gorszy los. Dlatego przemógł wstręt i zaczął zbierać duchowe siły niezbędne do ustalenia zabójcy. Żeby w ogóle mieć nadzieję na wychwycenie nikłego znaku, który bandyta pozostawił po sobie, musiał maksymalnie skrócić drogę między sobą a przedmiotem, znajdującym się w rękach mordercy. Wyglądało na to, że został zmuszony do obmacywania zwłok. Przemógł się i dotknął zwłok starając się nie myśleć o pogardliwych spojrzeniach jakimi otaczali go pilnujący terenu policjanci.
Zebrał iskry mocy. Świat okrył się niebieskawą poświatą,. Był to znak, że jego dusza opuściła ciało. Skierował ją w stronę truchła. Natychmiast przeniósł się do umysłu zabójcy.
Ujrzał twarz. Maniaka. Spoconego. Dyszącego od własnego pożądania. Strachu. Desperacji. Znał jego imię. Wampir. I okrwawione jego kły. Reszta była nieważna.
Jonović powoli dochodził do siebie po tym co zobaczył. Leżał zwinięty w kłębek na chodniku, między nogami czuł nieprzyjemną wilgoć. Nie sądził, że wejrzenie w czyjkolwiek umysł mogło być aż tak straszne. Nigdy jednak nie słyszał o podobnym przypadku. Owszem, wielokrotnie ostrzegano go przed bólem wywołanym wyrzutami sumienia targającymi mordercami, ale to było coś zupełnie innego. Czuł się jakby wejrzał w umysł zamkniętego w ludzkim ciele zwierzęcia, dzikiego drapieżnika. Przynajmniej jednak poznał jego tożsamość i miejsce zamieszkania.
Podniósł się ze wstydem z chodnika. Był pewien, że z powodu marnej, jesiennej pogody wyląduje w szpitalu z zapaleniem nerek. Zastanawiał się tylko dlaczego żaden z policjantów nie zdecydował się mu pomóc. Zmierzył ich pełnym wyrzutów spojrzeniem.
– Czego się tak gapisz? – warknął nieprzyjemnie oficer. Jonović nie odpowiedział, ale spiorunował go wzrokiem po raz kolejny. – Myślisz, że boję się twojej błyskawicy? Tak, wiem, że Boga nie ma! Widziałem to w telewizji! Okłamaliście nas wszystkich!
– Uspokój się, durniu – jęknął Vladymir. Nie żeby miał policjantowi specjalnie za złe kilka ostatnich zdań, ale po prostu po rytuale wciąż niesamowicie bolała go głowa.
– Bo co nam zrobisz? Ześlesz na nas błyskawicę? Zanim to zrobisz, rozedrę się jeszcze głośniej i usłyszą mnie wszyscy w tym zaułku! – opacznie zrozumiał jego intencje policjant. – Ludzie się zbuntują i zabiją was wszystkich! Nie starczy wam mocy, żeby ich powstrzymać!
– Cholerny idiota – mruknął pod nosem Jonović, ale uznał, że lepiej będzie powstrzymać się od dalszej dyskusji i oddalić się. Czekała go jeszcze wizyta w domu szaleńca.
***
Dragomir Ljeković leżał w łóżku. Po udanych łowach czuł się spełniony, spał więc kamiennym snem. Obudził go dopiero dźwięk dzwonka. Natychmiast poderwał się z posłania. Szybko zorientował się, że wciąż ma na sobie ślady krwi, których nie zmył po wczorajszym wyczynie żeby mieć czym się delektować.
– Zaraz, chwila! – krzyknął i ruszył truchtem w kierunku łazienki. Drzwi otworzył dopiero, gdy uznał, że zmył z siebie wszelkie ślady zbrodni.
Nie mógł ukryć zdziwienia, gdy zobaczył w nich czterdziestoletniego bruneta w garniturze i z kaburą od pistoletu przy pasie.
– Vladymir Jonović – przedstawił się nieznajomy. Ljeković podejrzewał, że ma przed sobą kogoś z wyższych kręgów kapłańskich i nie podobało mu się to. Od razu zaczął szukać sposobu na unieszkodliwienie gościa. – Wyższy Wtajemniczony Wydziału Bezpieczeństwa. Mogę wejść?
– A po co? – zapytał Dragomir
– Porozmawiamy w środku, panie Ljeković. Lepiej żeby pewne rzeczy nigdy nie dotarły do przypadkowych uszu – odpowiedział kapłan konspiracyjnym tonem. Dragomir zdecydował się go wpuścić. Zawsze łatwiej będzie mu go zabić w mieszkaniu.
– Chcemy żeby pan dla nas mordował – stwierdził przybysz bez ogródek. Ljeković zauważył, że nawet na chwilę nie spuścił go z oczu.
– Ale ja nikogo nie zabiłem – odpowiedział natychmiast udając zmieszanie.
– Vesna Zepter, wczoraj wieczorem – stwierdził natychmiast Jonović. – A teraz może niech pan od razu doceni, że nie załatwiliśmy pana od razu błyskawicą i zechce współpracować.
Dragomir zastanawiał się dłuższą chwilę. Podobna okazja mogła się faktycznie prędko nie powtórzyć. Mógłby mordować do woli nie zatrzymywany przez nikogo.
– Mógłby pan rozwinąć tę myśl? – zapytał wreszcie.
– Wyznaczymy panu jeden dom dziennie do wyczyszczenia. Cokolwiek pan tam zrobi, nam to obojętne. Ważne, żeby nikt nie przeżył. W zamian postaramy się żeby pozostało obojętne dla wszystkich wokół – wyjaśnił kapłan. Ljeković uśmiechnął się.
– Podoba mi się to! – uścisnął Jonovićowi dłoń. – Może napijemy się za naszą przyszłą współpracę?
– Nie – odpowiedział ze strachem w oczach Vladymir i wyszedł pośpiesznie z mieszkania. Ljekowić zaśmiał się histerycznie. Stał się ważny. Kapłani chcieli wchodzić z nim w układy. Bali się go.
***
Vladymir Jonović udał się możliwie najszybciej do siedziby Wydziału Bezpieczeństwa. Znów wrzało tam jak w ulu, zdążył się już jednak do tego przyzwyczaić. Tym razem wyglądało na to, że przyczyną poruszenia był nalot z Kontroli Wewnętrznej. Wzdrygnął się na samą myśl o spotkaniu ze śledczymi, o którego uniknięciu jako człowiek bezpośrednio zamieszany w sprawę mógł raczej zapomnieć. Byli wśród nich najbardziej bezwzględni z armii służących Oświeconemu ludzi, a co gorsza mieli wszelkie pozwolenia, żeby wyżywać się nad przesłuchiwanymi. Zdarzały się więc pobicia, podtopienia, a nawet samobójstwa przesłuchiwanych.
Na szczęście jednak żaden z nich nie zaczepił go, gdy zmierzał do gabinetu Pančicia. Wyglądało jednak na to, że Milan Cvijić nie miał niestety tyle szczęścia, gdyż znowu nie było go na stanowisku.
Jonović wszedł do środka. Nie zdołał ukryć zaskoczenia, gdy zobaczył siedzącą przy biurku szefa kobietę. Była ładną, wysoką, na oko trzydziestoletnią brunetką. Vladymir domyślił się, że musiała pracować w Wydziale Kontroli wewnętrznej, gdyż tylko tam zatrudniano w ogóle kobiety. Podobno wynikało to ze starej, lecz wciąż rozpowszechnionej wśród ludu wiary, że kapłanami mogą być jedynie mężczyźni, ale Jonović nigdy nie interesował się szczególnie tą tematyką.
Ropuch, blady ze strachu, podał właśnie agentce Kontroli wewnętrznej talerz z ciastkami. Zauważył przybycie Vladymira i potknął się o zagięcie leżącego na podłodze grubego dywanu.
– Jonović! Racz zaczekać za drzwiami – wydyszał grubas z trudem łapiąc równowagę. Przeglądająca zawartość jego służbowego laptopa kobieta zdawała się nie zwracać na całe zajście uwagi. Jonović posłusznie opuścił gabinet.
Nie czekał długo. Zaledwie kilka minut później kapłanka opuściła siedzibę Pančicia.
– Proszę złożyć raport swojemu szefowi i zgłosić się do mnie jak najszybciej. Nie radzę próbować głupot – powiedziała oficjalnym tonem zwracając się do Vladymira.
– Głupot? – zapytał, choć domyślił się co miała na myśli.
– Owszem. Mieliśmy już próby wyskoczenia przez okno, teleportacji, przywołania demonów i jeszcze dziwniejszych rzeczy. I tak pana dostaniemy, tylko że wtedy będziemy postępować z panem bardziej zdecydowanie – odpowiedziała śmiertelnie poważnym tonem. Jonović wyminął ją i wszedł do środka.
– Udało się? – zapytał Ropuch, wciąż śmiertelnie blady.
– Tak. Wampir zacznie pić krew prosto z naszych rąk – odrzekł Vladymir, myślami będąc jednak już przy czekającym go przesłuchaniu.
– Daruj sobie te metafory – warknął Ropuch.
– Dlaczego jesteś taki nerwowy? – zainteresował się Wyższy Wtajemniczony. Zachowanie szefa wydało mu się mimo wszystko cokolwiek dziwaczne.
– Wiesz przecież co ja mam na tym laptopie… to znaczy nie wiesz, prawda? Nikt chyba tego nie wie? – odpowiedział z niepokojem Pančić. Jonović znał oczywiście plotki na temat zawartości komputera szefa jak również jego zainteresowań, ale wątpił, żeby to była prawdziwa przyczyna. Za podobne rzeczy nie karało się przecież błyskawicą, a przynajmniej on nie słyszał o żadnym takim przypadku. Mimo to zgodził się z szefem dla świętego spokoju:
– Oczywiście. Wracając zaś do sprawy „wampira”; facet nazywa się Dragomir Ljeković i zgodził się współpracować z nami bez większych problemów. W przeciwieństwie do naszej policji. Funkcjonariusze, którzy obstawili kwartał wokół miejsca zbrodni utrudniali mi śledztwo, a na dodatek ich oficer wykrzykiwał antykościelne hasła.
– Jacy policjanci? O czym ty pierdolisz, Jonović? Nie wysyłaliśmy żadnych policjantów – krzyknął nagle Ropuch.
– Mówię co widziałem – stwierdził wpatrując się uważnie w szefa Wyższy Wtajemniczony.
– W takim razie musisz wspomnieć o tym naszej uroczej kapłance Velavić. Może wtedy odczepi się od naszego podejścia do pracy – odpowiedział bez namysłu ropuch i zjadł jedno z leżących na biurku ciastek. – Idź do niej natychmiast.
Vladymir wyszedł.
Kusiło go żeby wspomnieć jej także o dziwnym zachowaniu Pančicia, ale wiedział, że mogłoby mu to zaszkodzić. Nie miał przeciwko niemu żadnych dowodów, więc zapewne czekałyby go długie godziny udowadniania, że nie chce go usunąć licząc na awans na Najwyższego Wtajemniczonego.
Agentka Velavić przyjęła go w pokoju, w którym zazwyczaj przesłuchiwało się winnych przed ich usunięciem. Czuł się z tym dziwnie, a jego samopoczucia nie poprawiała w żaden sposób obecność dwóch uzbrojonych osiłków. Samo pomieszczenie również nie nastrajało optymistycznie. Było pozbawione okien, a jedyne meble stanowił stolik z dwoma krzesłami dla kata i ofiary.
– Proszę siadać – powiedziała wskazując na stojący na środku niewielki stół. Jonović bez sprzeciwu wykonał polecenie. Wyglądało na to, że i bez tego miał kłopoty.
– Jest pan głównym podejrzanym w tej sprawie. Od tego co teraz usłyszymy będzie zależało pańskie życie, więc radzę się postarać – wyjaśniła pogłębiając to ponure wrażenie. Powstrzymał cisnące się na usta słowa, że zapewne mówią tak każdemu i zamiast tego powiedział:
– Co dokładnie chcecie wiedzieć?
– Co pan robił w momencie, gdy doszło do zamachu?
– Układałem pasjansa – przyznał szczerze wiedząc, że na torturach wyśpiewałby im wszystko, a nawet jeszcze trochę włącznie z przyznaniem się do zamordowania ukochanej babci.
– Wie pan, że to dość marne alibi?
– Wiem, ale lepszego nie mam. Zwykle było tu u nas dość nudno więc nie przykładałem się do obowiązków. Jak większość pracowników zresztą.
– To jak? Topimy? – zwróciła się do drabów.
– Nie! – wrzasnął Jonović zlany ze strachu zimnym potem. – To znaczy chciałem powiedzieć, że mam coś lepszego… chyba.
– Mów.
– Poszedłem dziś obejrzeć zwłoki zamordowanej. Zastałem tam spory oddział policji, którego według Pančića nie powinno tam w ogóle być. W dodatku dowodzący na miejscu oficer wywrzaskiwał hasła odwołujące się do telewizyjnego wystąpienia terrorystów.
– I nie zrobił pan z tym nic?
– Nie mogłem. Moja moc była na wyczerpaniu po próbie uzyskania tożsamości mordercy, a oni byli uzbrojeni. Zresztą zabijając go mógłbym zaszkodzić naszemu interesowi jeszcze bardziej. Słyszeli go mieszkańcy okolicznych bloków.
– Rozumiem. Jeśli to prawda, pańskie zeznania mogą okazać się bardzo pomocne. Ktoś może je potwierdzić?
– Zapewne tylko ci „policjanci”. I mieszkańcy, rzecz jasna.
– Trudno. Na razie jest pan wolny. Powiadomimy pana, gdy będziemy chcieć dodatkowych wyjaśnień. I, jak mówiłam, nie radzę uciekać. Zawsze będziemy o krok przed panem.
– Oczywiście – rzekł z ulgą Vladymir i podniósł się zza stołu.
Z ulgą opuścił straszne pomieszczenie. Wiedział, że od tego czasu zacznie darzyć przesłuchiwanych w nim znacznie większym szacunkiem.
Postanowił wziąć sobie wolne. I tak dzisiejszego dnia był zbyt wykończony, żeby jeszcze czuwać nad poprawnością informacji w mediach. Wygadywano tam takie brednie, że czasem nawet będąc całkowicie spokojnym nie potrafił ich nieraz znieść. Chciał przede wszystkim wrócić do domu i najlepiej napić się czegoś mocniejszego.
***

Dragomir Ljeković niecierpliwił się. Pierwsze morderstwo rozbudziło jego głód krwi, a tymczasem od dwóch dni czekał na pozwolenie, choć agent obiecywał mu codzienne ofiary. Ktoś zastukał nagle do drzwi jego mieszkania. Kiedy jednak je otworzył zobaczył tylko kartkę z napisem „Gagarina 27”.
Z drugiej strony taka informacja mu wystarczała. Poczuł dreszcz podniecenia na samą myśl o tym, co go tam spotka. Nie wiedział ile ofiar dla niego przygotowano musiał więc się przygotować. Tymczasem nie miał wiele czasu. Zmierzchało, a Gagarina znajdowała się na drugim brzegu Sawy.
Niebawem dotarł na miejsce. Kapłani postarali się. Szeroka, dwupasmowa ulica była niemal całkowicie zaciemniona. Bez większych problemów pokonał oddzielająca go od ogrodu piętrowego domu barierę w postaci płotu.
Nagle podbiegł do niego pies. Zadźgał go kilkoma pchnięciami noża zanim zwierzę zdołało chociażby piknąć. Gdy krew spływała mu po rękach, Ljeković czuł się tak jakby właśnie do tego się narodził.
Nadeszła pora, żeby zastanowić się jak właściwe dostać się do środka. Teoretycznie najprostsza droga prowadziła przez okno, ale gdyby zbił szybę najpewniej obudziłby wszystkich mieszkańców, a nie był pewien ilu ich było. Po kilku bezskutecznych próbach otwarcia drzwi wejściowych zrozumiał jednak, że nie ma innego wyjścia. Znalazł w ogrodzie kamień i cisnął nim w szybę.
Pękła z głośnym trzaskiem. Ljeković przeszedł przez dziurę. Rzucił się ku prowadzącym na górę schodom. Liczył, że zdoła zabić dorosłych, zanim się obudzą. Wtargnął do małżeńskiej sypialni. Rzucił nożem w czoło mężczyzny. Trafił. Przerażona małżonka wrzasnęła rozpaczliwie. Podszedł do niej zdecydowanym krokiem. Zacisnął palce na gardle i trzymał tak długo aż zwiotczała w jego uścisku.
Miał ochotę zabawić się z leżącymi w zmiętej pościeli zwłokami, ale zalecenia były jasne. Nikt nie miał przeżyć. Wyszedł z pokoju i niczym anioł śmierci podążył po korytarzu. Nie chciał mordować dzieci. Powinny patrzeć jak z chirurgiczną precyzją kroi ciała ich rodziców i nurza się w ich krwi. Lepiej byłoby, gdyby zapamiętały ten widok, może spodobałoby się im to?
Dziecko było zaledwie jedno. Kilkuletni chłopczyk, który ze strachu wczołgał się pod łóżko. Ljeković wyciągnął go zdecydowanym ruchem ręki i podciął gardło wprawnym ruchem ręki. Pozwolił, żeby krew z przeciętej tętnicy zabrudziła mu strój. I tak po całonocnej orgii będzie się nadawał jedynie do wyrzucenia. Następnie zabrał zwłoki chłopca do sypialni rodziców i tam kontynuował swoje dzieło.
Na początku operował nożem z godnym chirurga opanowaniem. Krew bryzgała na jego ciało przyprawiając go o dreszcze. Niebawem chciał krzyczeć z rozkoszy i podniecenia. Nie mógł się opanować. Ogarniało go poczucie spełnienia. Czas przestał mieć znaczenie w orgii, w której rozrywał ciała gołymi rękami i rozrzucał po sypialni ich fragmenty.
Wreszcie wypełniał rolę, do której czuł się powołany. Skończy się czas zwolnień i ustawicznego poszukiwania nowej pracy. Znalazł swój sens życia, a wiedział, że kapłani dostarczą mu zajęcia do jego końca.
Dom przy ulicy Gagarina opuścił, gdy zaczęło już szarzeć. Uprzednio zdążył zmyć z siebie wszelkie ślady nocnych wyczynów. Był wykończony, ale szczęśliwy. Tej nocy osiągnął szczyt spełnienia możliwy do zdobycia przez człowieka.
***
Vladymir Jonović układał pasjansa. Wyglądało na to, że wszystko znów wróciło do normy. Od rana w mediach nie mówiło się o niczym istotnym, więc mógł pozwolić sobie na chwilę wytchnienia. Nagle jednak bańka idylli pękła.
– Doszły do nas wieści o kolejnym bestialskim mordzie popełnionym na niewinnych obywatelach Belgradu – rozległ się głos spikerki z głośników laptopa. Jonović natychmiast zamknął aplikację z pasjansem i zaczął z zainteresowaniem wpatrywać się w ekran. – Tym razem ofiarami mordercy padło przykładne małżeństwo oraz ich siedmioletni syn. Boże, widzisz i nie grzmisz? Zapytajmy co ma zamiar zrobić w tym zakresie policja.
Obraz przeniósł się z wnętrza studia na podwórko domu jednorodzinnego. W centrum kadru znajdowała się twarz, której widok przyprawił Vladymira o zakłopotanie. Kapłan zobaczył bowiem tego samego człowieka, który podawał się za oficera policji. Teoretycznie miał przed sobą niebezpiecznego bandytę, którego powinien natychmiast zlikwidować. Z drugiej jednak strony coś nie grało mu w tej sprawie. Być może ktoś chciał wykorzystać go do pozbycia się niewygodnego policjanta? Nie tłumaczyło to co prawda jego zachowania podczas ich ostatniego spotkania, ale nie mógł zabić nikogo bez przekonania o jego winie. Wtedy Pančić mógłby pomyśleć, że już się naprawdę wypalił i można przerobić go na mięsną papkę. A on chciał jeszcze trochę pożyć. Zdecydował się więc wysłuchać, co takiego policjant miał do powiedzenia.
– Ze wstępnych ustaleń wynika, że morderca nie jest człowiekiem – oświadczył bez ogródek oficer. – Nikt nie byłby w stanie wywołać takiej masakry w ciągu jednej nocy.
– Zatem kim jest morderca? Demonem przybyłym z innego kraju? Spoza oazy spokoju jaką jest nasza kochana Serbia? – zapytał z sugestywnym przerażeniem w głosie wysłany na miejsce dziennikarz.
– Nie wiemy. O to już trzeba pytać kapłanów – odpowiedział policjant. Obraz natychmiast powrócił do studia.
Vladymir obiecał sobie, że w wolnej chwili sprawdzi akta tego reportera. Wzmianki o świecie zewnętrznym zawsze były pilnie strzeżoną tajemnicą, wiedzą niedostępną dla zwykłych obywateli. Wierzyli, że od czasu zjawiska zwanego Przemieszczeniem ziemia poza Serbią znalazła się pod władzą piekielnych demonów. Utrzymanie ich w tej świadomości nie było trudne biorąc pod uwagę, że równocześnie padły wszystkie łącza satelitarne i od przeszło dwustu lat nikt nie kwapił się, żeby je odbudować.
Oczywiście Jonović wiedział znacznie więcej, gdyż było to częścią jego Wtajemniczenia. Wraz z Przemieszczeniem pojawiły się na ziemi niespotykane wcześniej istoty, także takie, które mogły uchodzić za demony. Najistotniejsze było jednak to, że wraz z nim nadeszła niezwykła moc, która pozwoliła ówczesnym kapłanom objąć władzę w pogrążonym w chaosie kraju. Dołożyli oni wszelkich starań, żeby uchronić Serbię przed krwawymi wojnami, które towarzyszyły powstawaniu nowego układu sił na świecie. Konsekwencją tego była konieczność wzbudzenia w ludziach pobożności i, co uświadomiło krwawe powstanie Gorana Czornego, rozbudowę aparatu kontrolnego.
Wyważone wypowiedzi policjanta przyprawiły go o zaskoczenie. Z drugiej strony czego właściwie oczekiwał? Że oficer zacznie wywrzaskiwać rewolucyjne hasła? Z pewnością nie był na tyle głupi, żeby skazać się na śmierć.
Z drugiej strony i ta teza szybko okazała się błędna, gdyż w telewizyjnym studiu pojawił się Milan Cvijić. Wydział Bezpieczeństwa został zatem powiadomiony o całym zajściu zgodnie z wszystkimi procedurami. Vladymir musiał poprosić Ropucha o wyjaśnienia. Na razie jednak nie mógł oddalić się od laptopa, gdyż chciał posłuchać wyjaśnień jego sekretarza. Zawsze lepiej było znać oficjalną wykładnię, jeśli miało się wymagać ich stosowania.
– Jak pan uważa, kim jest tajemniczy morderca? – zapytała dziennikarka.
– Moje stanowisko jest takie jak wszystkich kapłanów. Ten… wampir to kara Boża za nasz brak posłuszeństwa. Za wydarzenia sprzed czterech dni – wyjaśnił natchnionym głosem Milan. – Musimy wzmóc nasze wysiłki w modlitwie i liczyć, że On raczy nas wysłuchać.
Wyglądało na to, że sekretarz nie zamierza powiedzieć nic więcej ponad to, co Jonović ustalił z Pančiciem. Mimo to Wyższy Wtajemniczony z trudem powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem. Psychopata stał się narzędziem kary Bożej. Dobre sobie.
Podniósł się zza biurka i, wiedząc, że nie usłyszy już niczego interesującego, udał się do gabinetu Ropucha. Ten jak zwykle obżerał się jakimś słodyczami.
– O co chodzi? – zapytał ścierając z ust resztki czekolady.
– Pamiętasz jak wspominałem ci o tej obstawie policyjnej przy pierwszej ofierze Ljekovicia? Dziś widziałem tego samego oficera w telewizji. Wypowiadał się na temat morderstwa przy Gagarina – odpowiedział Jonović. Ropuch wpatrywał się w niego przez chwilę z brakiem zrozumienia wymalowanym na pulchnej twarzy. Wreszcie chyba dotarło do niego o czym wspominał jego podwładny, gdyż stwierdził:
– O tej sprawie mówisz… Już dawno udało się nam wszystko wyjaśnić. Raport z policji dotarł w momencie, gdy byłeś przesłuchiwany przez panią Velavić.
Uśmiechał się przy tym obleśnie. Vladymir nie uwierzył mu ani trochę, wiedział jednak, że nie zdoła wydobyć z szefa nic więcej, jeśli ten nie zechce sam tego przyznać. Wyszedł więc z pokoju zupełnie skołowany. Dlaczego Pančić kłamał? I jaka była prawda?
***
Minęły dwa tygodnie. Działalność Ljekovića na stałe zagościła w mediach. Vladymir powinien być z tego dumny, zwłaszcza że równolegle donoszono o zwiększonej frekwencji w kościołach i coraz obfitszych datkach. Jeśli nawet pojawiały się gdzieś głosy niezadowolenia, jego kolegom z wydziału udawało się je wyciszać.
Z drugiej strony było mu trochę żal ludzi wyznaczonych na ofiary. Nie zawinili sobie w końcu niczym szczególnym. Taka jednak była cena utrzymania władzy i świetnie zdawał sobie z tego sprawę. Gdyby bowiem tłum, podsycany przez rebeliantów zechciał zrzucić kapłańskie jarzmo nic nie zdołałoby go przed tym powstrzymać. Owszem, kapłani mieli do dyspozycji potężne moce, ale oni również podlegali ograniczeniom. Do tego Jonović wątpił, że nie zdarzały się samorodne talenty wśród cywili, które mogłyby wesprzeć sprawę rewolucjonistów. Zresztą ostatnie wydarzenia tylko potwierdzały ich istnienie.
Rozmyślał nad tym po raz kolejny układając pasjansa, gdy do pokoju wszedł Milan Cvijić.
– Szef wzywa – stwierdził bez zbędnych wstępów.
– Czego znowu chce? – zapytał znudzonym głosem Jonović.
– Nie wiem. Powiedział mi tylko, że chce cię widzieć.
Słowa sekretarza utwierdziły Vladymira w przekonaniu, że znów chodzi o sprawę Ljekovića. Ostatnio Ropuch wzywał go tylko po to. Przeciągnął się leniwie i ruszył na spotkanie z Pančiciem.
Szef obżerał się właśnie kanapkami z dżemem.
– Musimy poważnie porozmawiać o Ljekoviciu – stwierdził wycierając usta. – Przyszło polecenie od samego Oświeconego, że mamy coś z nim zrobić.
– A konkretnie? – zainteresował się Jonović.
– Chyba nie myślisz, że mamy go przyjąć? Potrzebujemy ludzi bezwzględnych, ale nie wariatów! To oczywiste, że spełnił swoje zadanie i mamy go zabić – wyjaśnił Ropuch mierząc Vladymira wzrokiem.
– Zatem w czym problem? Nie możesz sam przywołać błyskawicy? – zapytał Wyższy Wtajemniczony.
– Właśnie w tym jest problem. Uodpornił się w jakiś sposób na działanie zaklęć. Być może nieświadomie odprawił jakiś magiczny rytuał. Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Powiadomiłem jedynie Wydział Teologiczny, niech oni połamią sobie nad tym głowy – odpowiedział Pančić. – To zaś oznacza, że trzeba go zabić w tradycyjny sposób. Miłego sprzątania.
Jonović skrzywił się na myśl o czekającym go zadaniu. Czym innym było zesłać na kogoś błyskawicę siedząc bezpiecznie przed ekranem komputera, a czym innym strzelenie temu komuś w twarz. Właśnie dlatego cenił sobie pracę przy mediach. Nigdy nie lubił uczestniczyć bezpośrednio w rozlewie krwi. Wiedział jednak, że niezależnie od tego, jak bardzo będzie błagał, Ropuch nie zmieni swojej decyzji. Wyszedł więc posłusznie.
***
Dragomir Ljeković oglądał telewizję. Od czasu kiedy zaczął pojawiać się w każdych wiadomościach uwielbiał to robić. Stał się Bogiem tych wszystkich ludzi. Modlili się o pominięcie wśród ofiar Wampira, jak go nazywali, nie znając prawdziwej tożsamości. Tymczasem on nie pomijał nikogo, był narzędziem kary w rękach najwyższej władzy kraju. Trochę zaczynało go to drażnić, wiedział jednak, że próbując rzucić im wyzwanie skazałby się na natychmiastową śmierć.
W swojej sytuacji wyczuwał lekką dozę ironii. Władza mordowała własny naród byleby tylko zachować wygodne stołki. I używała do tego celu człowieka, któremu powierzyła swoją tajemnicę – bodaj największe kłamstwo w historii, którym motywowali swoje istnienie. Bóg… Bóg, którego nigdy nie było, albo który nie interesował się zupełnie losem mieszkańców Serbii. Zresztą dlaczego miałby w ogóle to robić? Ljeković był daleki od sądzenia, że Serbowie byli narodem wybranym otoczonym przez morze dzikich demonów. Z pewnością istniały też inne cywilizacje. Zaprzeczanie ich istnieniu było jednak tylko kolejnym z długiej listy kłamstw kapłanów.
Z tą myślą Ljeković otworzył puszkę z piwem stojącą na ławie w pobliżu fotela, w którym siedział i wypił spory łyk. Mimo wszystkich popełnionych morderstw, czuł się bezpieczny. W końcu chronili go kapłani.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi, który wyrwał go brutalnie z zamyślenia. Poszedł w ich stronę i otworzył szarpnięciem. Zobaczył w nich agenta Jonovicia.
– Mogę wejść? – zapytał ów i nie czekając na odpowiedź wszedł do przedpokoju. Dragomir zauważył jego niepokojącą bladość. Zrozumiał, że musi mieć się na baczności. Kapłan nie wpadł raczej z wizytą towarzyską.
– O co chodzi? – zapytał starając się ukryć podejrzenia. Na próżno.
Następne wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Jonović sięgnął po pistolet. Ljeković rzucił się na niego. Nie zdążył dobiec. Rozległ się odgłos strzału. Dragomira odrzuciło do tyłu. Uderzył plecami o ścianę.
Dopiero po chwili dotarło do niego co się przed chwilą stało. Zbyt późno. Krwawił intensywnie z rany na piersi. Chciał się podnieść i odpłacić się temu zdrajcy. Nie zdołał. W ustach poczuł metaliczny smak krwi. Kończyny powoli ogarniał chłód. Umierał.
– Zdychaj, ścierwo – stwierdził Jonović i wystrzelił jeszcze dwa razy.
***
Vladymir wpatrywał się przez chwilę w drgające w przedśmiertnych konwulsjach zwłoki. Sam ten widok sprawiał, że robiło mu się niedobrze. Drżącymi rękami schował broń z powrotem do kabury. Wiedział, że w tym stanie niezbyt mądrze zrobiłby wsiadając do samochodu, dlatego zdecydował się na teleportację, choć był świadom niebezpieczeństwa, które za sobą niosła. W najgorszym wypadku znajdzie jego cząsteczki pomieszają się z cząsteczkami innej stojącej w danym miejscu, co zakończy się śmiercią ich obojga, ale niewiele go to interesowało. Chciał jak najszybciej wrócić do domu i ukoić skołatane nerwy kilkoma kieliszkami wódki.
Przyzwał moc i zniknął z cichym trzaskiem.
Na szczęście obyło się bez szkód. Znalazł się dokładnie w miejscu, w którym zamierzał – w gabinecie Ropucha. Szef zmierzył go wzrokiem czekając na wyjaśnienia.
– Wampir nie żyje – stwierdził krótko drżącym głosem Jonović.
– Szkoda. Do ostatniej chwili myślałem, że do tego nie dojdzie – odpowiedział Pančić sięgając po pistolet. – Będę musiał zabić cię osobiście.
– Dlaczego? – zapytał przerażony Vladymir. Nic już nie rozumiał. Liczył jednak, że prosząc Ropucha o wyjaśnienia zyska czas potrzebny, żeby choć trochę uśpić jego czujność. Może nawet uda mu się go rozbroić?
– Wiesz zbyt wiele. Stanowisz dla mnie zagrożenie. Dla mnie i dla mojej świętej misji! Chciałem przywrócić temu krajowi normalność! Wyzwolić go spod kapłańskiej tyranii!
Jonović zaczął ostrożnie podchodzić do rozemocjonowanego Pančicia. Ten nie zwrócił na niego uwagi i dalej wrzeszczał:
– Ściągnąłeś mi na głowę tę babę z Kontroli Wewnętrznej! Zacząłeś węszyć w sprawie podstawionych policjantów. Nie mogę być pewien co zrobisz następnym razem!
Jonović rzucił się na Ropucha, licząc że będzie miał więcej szczęścia niż Ljeković. Zdecydował słaby refleks Pančicia. Vladymir uniósł jego rękę z pistoletem ku górze. Spróbował odgiąć ja w stronę szaleńca. Ropuch naparł na niego całym ciężarem ciała niemal przewracając. Jonović szarpnął nim gwałtownie łamiąc mu nadgarstek. W tej samej chwili padł strzał.
Pančić przestał się nagle szamotać. Wypuścił broń z ręki. Osunął się na ziemię, charcząc i ściskając dłońmi brzuch, z którego lała się krew. Vladymir podniósł z podłogi zdradziecki pistolet i wpatrywał się w niego przez chwilę, zupełnie otępiały. Niebawem chrapliwy oddech Ropucha ucichł.
Z zamyślenia kapłana wyrwał dopiero odgłos otwierających się drzwi. Stanął w nich przerażony sekretarz.
– Zanim zrobisz coś głupiego odtwórz najpierw nagranie z monitoringu – powiedział zaskakująco przytomnie dla samego siebie Jonović.
– Nie mamy żadnych nagrań. Pančić kazał wyłączyć kamery – odpowiedział Milan. – Odłóż broń i powiedz co się tu stało. Dobrze będzie ustalić wspólną wersję przed przybyciem tych świrów z Kontroli Wewnętrznej.
– Za późno – za plecami sekretarza rozległ się kobiecy głos. Do gabinetu, odpychając wciąż stojącego w drzwiach Cvijicia, weszła kapłanka z Wydziału Kontroli Wewnętrznej. Z tego co pamiętał Jonović nazywała się Velavić.
– Spokojnie. Wszystko już wiemy – zwróciła się do Jonovicia z uśmiechem na ustach. – Co prawda nie udało nam się załatwić tej zdradzieckiej świni przed panem, ale trzeba się cieszyć, że wszystko skończyło się dobrze. Gdyby Pančić zdołał się ukrywać jeszcze kilka dni prawdopodobnie mielibyśmy przewrót.
– To znaczy, że… – powiedział kładąc pistolet Ropucha na biurku. Velavić nie dała mu dokończyć:
– Tak. Jest pan bohaterem, a co za tym idzie naturalnym kandydatem do zastąpienia Pančicia. Witamy na stanowisku, Najwyższy Wtajemniczony.
Jonović uśmiechnął się. Przynajmniej nie wszystko potoczyło się źle.
Z drugiej strony może lepiej byłoby, gdyby Pančić wprowadził swoje plany w czyn? Serbia nie zasługiwał wszakże na tak okrutną kastę rządzących. Kapłani zabijali własnych obywateli, a do tego jeszcze pozwolili działać Wampirowi. Jonović zaczynał mieć po tym wszystkim dość tego obrzydliwego kraju i jego polityki. Wiedział jednak, że nie ma dla niego żadnej drogi ucieczki.
Może więc stary Ropuch miał rację? Jedyne wyjście prowadziło przez oczyszczający ogień rewolucji? Przyszły Najwyższy Wtajemniczony nie miał ochoty się nad tym zastanawiać. Nie miał duszy rewolucjonisty. Ważniejsze było większe uposażenie, które dostanie w zamian za nowe stanowisko. Dlatego ten system trwał, trwa i trwać będzie jeszcze wiele lat.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Przeczytałem PIERWSZY akapit i jeżeli dalej nie będzie lepiej, to jest to gwarantowane lekarstwo na bezsenności.
Ricewindowi by się spodobało.
We weekend zamierzam nadrobic kilka jatek, więc powiem coś więcej*.


* - zaczynam się powtarzać z tą frazą.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Post autor: hundzia »

Tym czymś skatowałem redaktora Parowskiego z NF.
Aj, faktycznie, bez litości mu wkopałeś.
Dwóch mężczyzn zaczęło się gwałtownie szarpać.
Widzisz robaczku, słowo szarpać (się) ma tak wiele znaczeń, że otwierając opowieść w tak wieloznaczny sposób wprowadzasz czytelnika w konfuzje. Pierwszym zdaniem. To czego może spodziewać się później?
Biedny czytelniczek, znaczy Złomek, musiał owo zdanie przeczytać ponownie, zaznajomić się z sąsiednim, a że wcale mu ono nie pomogło, musiał zapoznać się z następnym i z kolejnym tylko po to, by wrócić do pierwszego. Dopiero cztery zdania później upewniasz czytelnika, że jednak chodziło o ordynarne tłuczenie się po mordach. Takie mącipole na wstępie.
Wokół nich natychmiast wyrósł tłum gapiów żądnych widowiska.
Gapie z reguły oczekują widowiska, inaczej zajęliby się swoimi sprawami :P Więc wyszło ci masło maślane.
Wiedzieli co za chwilę nastąpi. Zdarzało się w zasadzie od zawsze.
Eeee, Złomek musi pomyśleć jak to wyklarować.
W zasadzie = zasadniczo = właściwie = w większości przypadków
Od zawsze, czyli cały czas odkąd pamiętali.
Ech, Margot, pomocy! Ja też czasami popełniam coś takiego z równoważnikami zdań, za co potem Wirusa na mnie krzyczy, ale tutaj poległam. Coś jest nie teges ze strona gramatyczną, pogubione tożsamości podmiotów, czy cuś?
Pozostali zgromadzeni na miejscu ludzie padali na kolana i zaczynali się modlić – to sam Bóg chronił ich przed oglądaniem grzechu.
Tu też nie teges gramatyka.
Oglądający całe zajście z zacisza własnej kawalerki Dragomir Ljeković oblizał wargi.
Jakiś dziwny szyk przestawny ci się zrobił, prawie mistrz Yoda :P
To Dragomir (a więc podmiot) oblizał wargi (a więc jest w tym zdaniu orzeczenie), w trakcie oglądania zajścia, z zacisza, kawalerki, własnej w dodatku. O, teraz jest po kolei. Wiesz, umieszczanie podmiotu na końcu zdania, to takie jakieś niepolskie jest. Językowo się znaczy. I chyba mało poprawne.
Miał wtedy dwanaście lat. Był słoneczny dzień. Jego nieżyjąca już matka wysłała go po zakupy
Nieżyjąca, ale wysłała go na zakupy; dzieciak musiał byc niezłym nekromantą. Rozumiem, że matka teraz jest już nieżyjąca, a nie wtedy? Bo z tekstu wynika coś zupełnie innego.
Natknął się wtedy na kłócące się małżeństwo.
Ech, mój ulubiony błąd, znaczy ten, który swego czasu nagminnie popełniałam.
Imiesłowy :P
Zgubiłeś podmiot, a konkretnie zamieniłeś go. On się natknął, ale oni się kłócili.
Nie zwróciłby na nich uwagi, gdyby nie zgromadzony tłumek, który skutecznie uniemożliwiał chłopcu przejście.
Oto kolejny przykład słowotoku, kiedy aućtor próbuje zawrzeć jak najwięcej informacji w jednym zdaniu, stosując do tego jak największą ilość słów, zamiast ograniczyć złożoność przekazu, a tym samym poprawić jego klarowność.Zdanie pozbawione podkreślonych wyrazów, nic by z treści nie straciło, a tylko zyskało na przejrzystości. Pomijając już fakt, że szczególnie rozbudowane zdania (znajdą się poniżej w tekście) można zawsze podzielić na krótsze. To ich nie boli, nie są unerwione.
Jeden z gapiów przesunął go do pierwszego rzędu tłumu, żeby miał lepszy widok. I wtedy to się stało
Bo każdy gap gapi się wokół, a nie na centrum zdarzeń, które go zatrzymały, do tego zwraca uwagę na małego chłopca i umożliwia mu oglądanie jatki z pierwszego rzędu. Dobrze, że nie było inwalidy w pobliżu, pewnikiem przysunąłby taboret. Cywilizacja proszę państwa! Kultura pełną gębą.
Zwłaszcza pokazywanie jatki dzieciom, zwłaszcza z bliska, zasługuje na poklask. Dzieciak nie dość, że nic nie przegapił, to jeszcze organoleptycznie mógł potwierdzić zjawisko.
Aućtorze, przecież sądy występowały od zawsze, więc gapiowie nie wiedzieli czego oczekiwać? Każdy lubi być zachlapany flakami i posoką? Żeby ją jeszcze zlizywać?!
Jedyne, co podniecało go bardziej, to zdobyć kogoś na własność, stać się panem jego życia i śmierci
Bardziej od czego?
Wyobrażał sobie godzinami jak pozbawia nieszczęśnika skory, otwiera jego klatkę piersiową, miażdży w ręku ciepłe, bijące jeszcze serce
Aaa, więc to science fiction? Skora to pewnie rodzaj macki czepnej, albo tarczki napiersiowej?
Zniesmaczony własną biernością odszedł od okna i usiadłszy w fotelu włączył telewizor.
Z pewnością zapomniałeś dodać, że nabrał powietrza do płuc, uczyniwszy trzy gibkie kroki w kierunku północnozachodnim.
Ależ piękna inwentaryzacja czynności. Jakbyś pisał scenariusz filmowy! Hej, może z ciebie wyrośnie kolejny Machulski? W tamtym sektorze ponoć za kiepski scenariusz lepiej płacą niż w naszym znanym pisarzom :P
Otworzył usta ze zdziwienia, gdy zamiast grubej, napuszonej spikerki Wiadomości Okręgu Belgradzkiego zobaczył zarośniętego mężczyznę w mundurze i z karabinem przewieszonym przez ramię.
Kolejny przykład nadopisu, spowalniający niepotrzebnie percepcję. Słyszałeś ty kiedyś, aućtorze, o przemycaniu informacji w tekście? Że sportowe, modne auto to to samo co Ferrari, albo długi pies na krzywych łapkach to zwykły jamnik?
Tutaj przykładowo: rewolucjonista z bronią (albo i bez), zastąpiliby z powodzeniem drugi, nieco przydługi człon zdania :P Pomijając już grubą i napuszona spikerkę stacji Jakiejśtam, bo te wszystkie informacje, w żaden sposób nie są potrzebne czytelnikowi, by zrozumieć zamysł fabularny.
Rewolucjonista wcinający się w ramowy program niesie dokładnie ten sam przekaz, tylko w zrozumiały, niezawoalowany sposób. Uprzedzę pytanie: Wiadomo, że program jest telewizyjny nie radiowy, bo zdanie wcześniej bohater włączyl telewizor, nie radio. :P
Dragomir wiedział, że musi się o tym sam przekonać. Będzie musiał zabić.
Wcale nie musi. Wystarczy się szarpać na ulicy :P
Zbrodnie nie przytrafiały się prawie nigdy, głównie za sprawą eliminacji elementu agresywnego na etapie znacznie mniejszych przewinień
Wyszedł ci kalambur, tyle, że nieśmieszny i niezamierzony.
Zwykł zapraszać ich do swojego biura i godzinami pieprzyć o głupotach. Stało się to przyczyną plotek w całym wydziale jakoby, delikatnie mówiąc, przedkładał chłopców nad dziewczęta
Rozumiem, że pieprzenie o głupotach jest przyczyną plotek o gejostwie? Czy może pieprzenie głupot? W takim razie, kim są owe głupoty? Synoninem chłopców?
Owszem, Milan nigdy nie był wzorem odwagi, ale nigdy jeszcze Vladymir nie widział go tak bardzo wystraszonego.
Dlatego też poderwał się z krzesła i bez zwłoki udał się do gabinetu szefa.
Kto się poderwał i udał? Logika wskazuje, że powinien to być Milan, jednak konstrukcja zdań sugeruje, że sam Vladymir... Znaczy, pomerdane podmioty, znowu.
Kiedy wszedł do środka łysy nalewał sobie właśnie kieliszek wódki
Dotąd można było zignorować braki w interpunkcji. Przecinki zaginione w akcji przed "co", oddzielające zdania zlożone i wtrącenia, ale teraz się już nie da, bo brakujący przecinek zmienia znaczenie zdania, a bez przecinka, to po prostu mącipole, w dodatku nieprawidłowe.
Kiedy wszedł do środka łysy, nalewał sobie właśnie kieliszek wódki
Znaczy łysa to jakiś rodzaj pomieszczenia (bardzo prawdopodobny, skoro można było wcześniej odcinać skory od ciała), a podmiot, czyli Milan w trakcie tego wchodzenia nalewa sobie właśnie kieliszek wódki.
Kiedy wszedł do środka, łysy nalewał sobie właśnie kieliszek wódki
Już chyba nie trzeba tłumaczyć, co?
– Co to ma znaczyć? – warknął, gdy tylko Jonowić zamknął za sobą drzwi.
– Ale co? – zapytał zdziwiony podwładny. Układanie pasjansów w godzinach pracy nie było chyba powodem, żeby się tak wydzierać.
– Nie wiesz? To za co my ci, ku**a, płacimy?
No właśnie, czytelnik może zadać dokładnie to samo pytanie. Nic, jak dotąd, w tekście nie wskazuje na Ważne Wydarzenie (och tak, ja także lubię wersaliki, są takie podniosłe i tajemnicze; zwykłe słowa zamieniaja się w czystą magię).
Właściwie to wszystkie opisane dotąd wydarzenia sa równoważne. Zadne nie wysuwa się na pierwszy plan, wciąż nie wiadomo, co jest ważne, a co nie. Co stanowi oś fabuły (jakby ta istniała) a co jest elementem dekoracyjnym. A to, olaboga, już prawie połowa tekstu!
Mamlanie dla samej radości mamlania.
Mieliśmy zamach na praworządne media. Grupa terrorystów włamała się do budynku Wiadomości Okręgu Belgradzkiego i wygłosiła wezwanie do buntu. Co gorsza znali naszą tajemnicę.
I, tadaaam! Aućtorze, tak właśnie zabija się pointę i cały pomysł opowieści.
Nie uważasz, że tajemnica powinna być wyjaśniona na przykład na końcu utworu?
To rodzi podejrzenia, że współpracuje z nimi ktoś z nas, ale ustalenie konkretów to zadanie dla chłopaków z Kontroli Wewnętrznej.
Nie może być ktoś z nas, bo w tym przypadku my to Milan i łysy, a nie może to być też ktoś z naszych (ludzi - skrót myślowy, niekoniecznie wskazany), bo to zwykły zdrajec jest!
I ta Kontrola Wewnętrzna... Strach się bać. Nie dość, że to kontrola, to nawet Kontrola!
Aućtorze, ja zdaję sobie sprawę, że pisanie dużą literą optycznie napusza zwykłe słowo, wykopuje je na gór skałoszczyty, ale po co to?
W dodatku zakićkałeś się w tych wersalikach i groźnie brzmiących banalnych nazwach. Jesli już musisz, a widać, że musisz, stosuj się chociaż do norm języka polskiego. O ile już Wydział Kontroli Wewnętrznej ma uzasadnienie tych wielkich liter, o tyle wcześniejszy:
Vladymir Jonović, Wyższy Wtajemniczony Wydziału Bezpieczeństwa
albo
Dopiero teraz Wyższy Wtajemniczony zauważył jego nienaturalną bladość
podstaw nie ma.
O ile nazwy ministerstw tytułujemy wielkimi literami, o tyle pracowników już nie.
poradnia językowa PWN
Podobnie ma się sprawa z tą nieszczęsną kontrolą wewnętrzną. PWN twierdzi:
(...) Małą literą zaś nazwę omawianego urzędu zapiszemy wtedy, gdy będzie ona użyta w znaczeniu nazwy pospolitej, to znaczy nie odnoszącej się do konkretnej osoby na tym stanowisku, np. „Sprawa ta nie należy do kompetencji ministra środowiska (lecz ministra zdrowia)”.
Dlatego zabawy z wersalikami odradzałabym osobom, które nie są absolutnie pewne ich poprawności.
Zaprzestać posługi można było chyba tylko w jeden sposób – zostać zabitym błyskawicą
Auć. To boli. Ugryzło mnie w gałki oczne. Nie wiem, skąd i od kogo uczyłeś się gramatyki, ale bardzo cię proszę, znajdź sobie jakieś lepsze źródło.
Nie wiedział właściwie jak powinien się zabrać za to co planował zrobić, ale czuł, że morderstwo powinno rozegrać się w ciemnościach.
Zatchnęłam się, bo próbowałam przeczytać całe zdanie na głos zgodnie z nieistniejącą interpunkcją. Wiesz, że owa istnieje i została wynaleziona w jakimś celu?
Oddalony od głównych ulic zaułek dawał nadzieję, że nie zostanie zauważony przez nikogo.
Zaułek - dawał nadzieję. W dodatku dawał nadzieję, że nie zostanie zauważony. Ten zaułek, tak?
Ofiara wyszła właśnie przez drzwi do samotnej klatki schodowej.
Biedna klatka, do końca życia taka będzie starą panną jeśli nie zmieni nastawienia.
Młoda kobieta, blondynka. Nie zwróciła na niego uwagi. Skoczył na nią. Zamierzył się nożem w jej bujne piersi. Krzyknęła. Ostrze dosięgło celu. Ciepła krew spłynęła po jego dłoniach.
Przesadziłeś. Fajnie, że znasz tę zasadę tworzenia dynamiki w tekście, naprawdę. Zmienny rytm i urozmaicenie podmiotów to fajna rzecz, ale wszystko ma umiar.
Nic z gruchy ni z kalarepy, po tak długim, nużącym tekście, nafaszerowanym chyba wszystkimi częściami mowy, jakie udało ci się wepchać, tak dynamiczna forma jest dość... zaskakująca. I lekko niekonsekwentna. Obudziła Złomka z półdrzemki, a jakże, jednak wprowadziła też niezły chaos w spójność tekstową. Gdyby ta była na tyle silna by przetrwać nieco dłużej niż następne zdanie:
Obawiając się rozpoznania przeskoczył zadał jej jeszcze dla pewności kilka ciosów, przeskoczył przez mur i pognał do domu.
Które jest dla mnie prawdziwą anomalią.
Wiedział jednak, że nie mógł pozwolić sobie na nic więcej. Obiecywał sobie, że, jeśli sprawa nie wyjdzie na jaw, najwyżej zapoluje po raz kolejny, tyle że lepiej przemyśli lokalizację.
Przecież ją zabił! Dla pewności dziabnął ją jeszcze kilkakrotnie. W dodatku zapalające się światła w oknach sugerują, że sprawa się jednak rypnie.
Nie rozumiem natomiast jaką rolę ma odgrywać w tym zdaniu słowo: najwyżej. Najwyżej - co?
Lubujesz się, aućtorze, w słowach i okrągłych, upasionych zdaniach, niezupełnie zdając sobie sprawę z tego, że one jednak posiadają konkretne znaczenia (te słowa) i pełnią określone funkcje informacyjne (te zdania i słowa).
Obiecywał sobie, że, jeśli sprawa nie wyjdzie na jaw, najwyżej zapoluje po raz kolejny, tyle że lepiej przemyśli lokalizację.
Zaułek, oddalony, z samotną klatką schodową to złe miejsce? Lepszy byłby bazar albo bezludzie?
Kapłani, niezależnie od rangi latali po korytarzach jak oparzeni.
Najwyraźniej obok mocy przyzywania błyskawic, wyposażeni w skrzydła lub osobiste paralotnie. W dodatku płonące.
Teoretycznie powinien zapowiedzieć się najpierw u sekretarza, ale ten również gdzieś zniknął, dlatego od razu wszedł do środka.
Doprawdy, to fascynująca informacja, tak wiele wnosząca do całej intrygi! Sekretarz zniknął, zgloście zaginięcie, bo teoretycznie powinienem się zapowiedzieć! Aućtorze... to nie miała być chyba bajka dla dzieci, żebyś musiał Złomka za rękę przez zawiłości fabuły i niespodziewane zwroty akcji prowadzić?
Jakiś wariat zabił przypadkową kobietę. Dźgnął ją siedem razy nożem, tak przynajmniej twierdzi policja. Udasz się na miejsce zbrodni i ustalisz kim jest ten bandyta i zabijesz go
No ba, przecież takimi rzeczami to zajmuje się Wyższy Wtajemniczony Wydziału Bezpieczeństwa, nie zwyczajny detektyw, koroner, czy inszy specjalista od psychopatów, socjopatów i takich tam czubków.
Zamach w telewizji uświadomił ludziom, że nie ma Boga. A to jego się bali. Dlatego musimy wskrzesić wiarę w jego istnienie. Proponuję wykorzystać do tego naszego psychopatę, żeby pokazać ludowi, że jako kara boża może służyć znacznie gorsza rzecz niż błyskawica
Tak pokrętna logika jest zbyt skomplikowana na możliwości intelektualne Złomka. Wysiadłam. CDN. Będę potrzebowała piwa.

BTW: wiem, że link nie wygląda jak link, bo znajduje się tam podkreślnik, ale nijak nie umiem tego obejść. Matoł informatyczny ze mnie i tyle.
edyta: wyruchała mi sie klawiatura, za barkujące spacje przepraszam, co poprawię jedną, to mi niezaistnieje druga.
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Post autor: hundzia »

Kontynuujmy, bo znów dorwałam się do klawiatury.
Chociaż morderstwo wydarzyło się zaledwie kilka kilometrów od siedziby wydziału, podróż zajęła mu dużo czasu, gdyż policja obstawiła cały kwartał terenu i odmówiła mu wjazdu na zamknięty teren samochodem.
Jak rozumiem, to ważne dla zawiązków intrygi?
Z drugiej strony nie pojmuję, dlaczego odmówiono mu wjazdu na teren zbrodni? Wszak operacja "Wampir" wyszła od samego Najwyższego Wtajemniczonego. Jeśli przeprowadzimy analogię ichniejszego Wydziału Bezpieczeństwa do FBI, czy swojskiego CBŚ, ci mają uprawnienia działania stawiające ponad jurysdykcję zwykłej policji. Więc o co tu chodzi?
Wysiłek skłonił go do zadania pewnego pytanie: czy morderca był tak zuchwały czy raczej tak głupi, że zaspokajał swoje żądze w pobliżu siedziby Wydziału Bezpieczeństwa
O, to jakaś nowość. Jak dotąd nic na to nie wskazywało, by było to pobliże. Zwłaszcza te kilka kilometrów od siedziby, a wręcz przeciwnie, zaułek był oddalony od ruchliwych ulic. Aućtorskie chciejstwo i tyle.
Na brzuchu i piersiach ofiary widniał wycięty niemal idealnie foremny siedmiokąt.
To ten psychopata jednak tak metodycznie dziabał? A nie wyglądało...
Wysychająca skóra zaczęła się już powoli zawijać odsłaniając śmierdzące, gnijące mięso
To chyba chwilę trwało zanim je odnaleźli? Żaden z mieszkańców nie potknął się o cialo leżące w klatce schodowej? Musiało tak leżeć, puchnąć, wysychac i gnić jednocześnie przez wiele dni, by ktoś wreszcie wezwał policję? A ten głupi psychol obawiał się świateł w oknach!
Dlatego przemógł wstręt i zaczął zbierać duchowe siły niezbędne do ustalenia zabójcy.
Bo użycie duchowości, w połączeniu z kontrolowanymi snami i znajomością Reiki skutkuje prawie stuprocentową skutecznością w wykrywalności przestępczości. Co ty za bzdury wypisujesz aućtorze?
Przez cały czas nic nie wskazuje na parapsychiczne zdolności kapłanów/pracowników służby bezpieczeństwa. No, chyba, że zaliczamy to latanie po korytarzach. Taak, lewitacja to byłaby dobra wskazówka.
Żeby w ogóle mieć nadzieję na wychwycenie nikłego znaku, który bandyta pozostawił po sobie, musiał maksymalnie skrócić drogę między sobą a przedmiotem, znajdującym się w rękach mordercy. Wyglądało na to, że został zmuszony do obmacywania zwłok
Znaczy, po ludzku: zbliżyć się do narzędzia zbrodni? <- to a propos wytłuszczenia
Ślad bandyta musiał zostawić po sobie, nie po nikim innym. Zaimkozy na szczęście są stosunkowo łatwe do wyleczenia.
I jeszcze jedna nurtująca mnie kwestia: dlaczego musiał obmacywać zwłoki, w poszukiwaniu narzędzia zbrodni, skoro ono wciąż znajduje się w rękach zbrodniarza?
Zebrał iskry mocy. Świat okrył się niebieskawą poświatą,. Był to znak, że jego dusza opuściła ciało. Skierował ją w stronę truchła. Natychmiast przeniósł się do umysłu zabójcy.
Piękny elektryzujący opis. Jeno nieskładny.
Jak świat mógł okryć się niebieskawą poświatą? Bo dusza jednego z kapłanów opuściła cialo? Nie wydaje ci się aućtorze, że gdyby świat nabierał kolorków za kazdym razem, gdy czyjaś dusza opuszcza ciało, nawet jeśli tylko mistycznie metafizycznie, to żylibyśmy w cudownie wybarwionym świecie niczym upaleni ziołem?
Rozumiem, że pewnie ten świat stał się niebieski z punktu widzenia kapłana, stojący nieopodal policjanci niczego takiego nie zauważyli, natomiast to TRZEBA napisać autorze. Inaczej wprowadzasz zamęt logiczny.
Swoja drogą, truchło to takie mało sympatyczne słowo na określenie ofiary.
Pasuje mi raczej do starego samochodu, leżącego na poboczu dwupasmówki lisa, ewentualnie bezzębnego dziadygi... który też może leżeć na poboczu.
I kwestia techniczna, w jaki sposób ciało ofiary może oddawać stan umysłowy i fizyczny mordercy? Nawet na poziomie duchowym? Chciejstwo i jeszcze raz chciejstwo aućtora.
Ujrzał twarz. Maniaka. Spoconego. Dyszącego od własnego pożądania. Strachu. Desperacji. Znał jego imię. Wampir. I okrwawione jego kły. Reszta była nieważna.
Ach, perełka!
Wytłuszczony fragment mnie zafrapował szczególnie. Kto znał jego imię i czyje to było imię?
Kapłan - wampira, czy może wampir - kapłana?
Ten kto znał, znał nie tylko imię, ale i okrwawione kły wampira.
Uwaga, to będzie skomplikowany wywód logiczny: Jeśli podmiotem domyślnym jest kapłan, to dokonał odkrycia stulecia - wampir posiada okrwawione kły. Niechybnie do dziabania.
Jeśli natomiast podmiotem jest wampir, ów powinien przynajmniej wyrazić grzeczne zdziwienie faktem, że kapłan uposażony jest w okrwawione kły.
Ot, zagwozdka. Ale wszak, reszta była nieważna. Wampir z pewnością sam się zlokalizuje.
Owszem, wielokrotnie ostrzegano go przed bólem wywołanym wyrzutami sumienia targającymi mordercami, ale to było coś zupełnie innego. Czuł się jakby wejrzał w umysł zamkniętego w ludzkim ciele zwierzęcia, dzikiego drapieżnika
A tak, z pewnością jest tam miejsce na wyrzuty sumienia.
Przynajmniej jednak poznał jego tożsamość i miejsce zamieszkania.
Nie, wcale nie. Nic aućtorze nie wspominasz o miejscu zamieszkania! Poznane zostały tylko twarz, pożądanie, strach i desperacja mordercy, do tego imię i kły. Ani słowa nie było na temat lokalizacji a co tu mówić o miejscu zamieszkania! Dlaczego wampir miał okrwawione kły, skoro dziabał nożem? Dlaczego morderca nagle okazuje się wampirem, skoro wcześniej był normalnym człowiekiem z nożem, czającym się by sprawdzic tezę, że to nie Bóg kara za grzechy? Nie było tam słowa o desperacji czy strachu.
Robisz mi wodę z mózgu. Tak się czytelnikowi nie robi. Fe.
Był pewien, że z powodu marnej, jesiennej pogody wyląduje w szpitalu z zapaleniem nerek.
Z pewnością od tego się umiera. Patrzę sobie za okno i myślę, czemu jeszcze nie wylądowałam w szpitalu z zapaleniem nerek? Bo, wyobraź sobie aućtorze, że to tak nie działa!
Bohater co najwyżej wilka mógłby dostać, a i to niekoniecznie bez udziału bakterii, wtedy co najwyżej sikałby boleśnie i co pięć minut. Do szpitala się z tym nie idzie, wystarczy farmaceuta.
Zastanawiał się tylko dlaczego żaden z policjantów nie zdecydował się mu pomóc
Przeca ważniak wrypał się policjantom na ich miejsce zbrodni. Z pewnością odebrał w ten sposób sprawę któremuś z detektywów. Mają go za to po rękach całować?
Zmierzył ich pełnym wyrzutów spojrzeniem.
– Czego się tak gapisz? – warknął nieprzyjemnie oficer. Jonović nie odpowiedział, ale spiorunował go wzrokiem po raz kolejny. – Myślisz, że boję się twojej błyskawicy? Tak, wiem, że Boga nie ma! Widziałem to w telewizji! Okłamaliście nas wszystkich!
– Uspokój się, durniu – jęknął Vladymir. Nie żeby miał policjantowi specjalnie za złe kilka ostatnich zdań, ale po prostu po rytuale wciąż niesamowicie bolała go głowa.
– Bo co nam zrobisz? Ześlesz na nas błyskawicę? Zanim to zrobisz, rozedrę się jeszcze głośniej i usłyszą mnie wszyscy w tym zaułku! – opacznie zrozumiał jego intencje policjant. – Ludzie się zbuntują i zabiją was wszystkich! Nie starczy wam mocy, żeby ich powstrzymać!
– Cholerny idiota – mruknął pod nosem Jonović, ale uznał, że lepiej będzie powstrzymać się od dalszej dyskusji i oddalić się. Czekała go jeszcze wizyta w domu szaleńca.
Aućtorze, pomiłuj. Nie mam siły kontynuować łapanki. Tego nie da się czytać.
To jest miałkie, naiwne, nieralistyczne. Kto tak mowi, kto tak się zachowuje?
Bohaterowie są od czapy, zupełnie nieprzemyślani, dialogi nienaturalne i wysilone, fabuła jest denna i zmasakrowana.
To tak w skrócie.

Chłopie, zanim zabierzesz się do pisania opowiadań proponuję zapoznać się z podstawami gramatyki i stylistyki polskiej. Bo zdania, typu:
Wzdrygnął się na samą myśl o spotkaniu ze śledczymi, o którego uniknięciu jako człowiek bezpośrednio zamieszany w sprawę mógł raczej zapomnieć. Byli wśród nich najbardziej bezwzględni z armii służących Oświeconemu ludzi, a co gorsza mieli wszelkie pozwolenia, żeby wyżywać się nad przesłuchiwanymi
po prostu odrzucają na kilometr. Już pomijając fakt, że są błędne, okropnie zawikłane, w dodatku wprowadzając chaos pojęciowy, to jeszcze są zupełnie niezrozumiałe.
Istnieją pewne podstawy komunikacji, konkretne reguły językowe, których należy się trzymać. Zostały opracowane do ułatwienia komunikacji, do usprawnienia przepływu informacji. Nie są twoim wrogiem.
Pojęcia jak podmiot, orzeczenie, zdanie proste, złożone, fabuła, zwrot akcji, nawiązanie, wstęp, rozwinięcie, pointa, strzelba Czechowa nie powinny ci być obce. Jeśli są, masz wiele do nauczenia i to widać.
Nie chcę zabijać w tobie ducha tworzenia, chcę ci tylko uświadomić, że to, co zaprezentowałeś, w takiej postaci jak obecnie, nie powinno być pokazywane żadnemu szanowanemu czytelnikowi.
To jest bełkot.
To nie jest utwór.
To ciężko nawet nazwać tekstem.
Nie jest ani uporządkowany wewnętrznie, ani nawet nie ma konkretnej spójności fabularnej. Wszystko się w szwach rozłazi. Pruje na zakrętach.
W sumie świat byłby nawet interesujący, gdyby poprowadzić go konsekwentnie i z głową. Gdyby zarysować wiarygodnych bohaterów, o unikatowej charakterystyce, spójnej, ukazywanej od początku opowieści, nie tylko wtedy, gdy potrzebna.
Temu czemuś brak przemyślenia, brak rozplanowania, brak spójności wewnętrznej.
To tylko scenki i obrazy, które nie za bardzo chwytają się za rączki, raczej oscylują wokół siebie i głównego pomysłu.
To niezależne elementy, które prawie przypadkowo układają się w ciąg logiczny. Nadrzędny sens tekstu mi uciekł. Niemożliwe jest postawienie pytania fabularnego: o co tu, kurza twarz, chodzi?
Sam temat jest mętny, mysl przewodnia pojawia się, transmutuje i znika, przez co interpretacja treści jest mocno utrudniona.
Może i przyświecał temu opowiadaniu jakiś głębszy cel, ale ten umknął mi zupełnie. W pamięci pozostał mi jedynie galimatias zdarzeń i kalejdoskop dziwnych, nieokreślonych postaci. A nie takie było chyba zamierzenie?
Na moje niewprawne oko, powinieneś pisać prościej, mniej wydumanie. Stosuj się do zasady: Odpowiednie dać rzeczy słowo. Są słowa mające konkretne znaczenia, używaj ich, wykaż się ich znajomością, miast krążyć wokół prawdziwych znaczeń. Bo wciąż kuleje ci gramatyka, potykasz się na związkach frazeologicznych i wykładasz na składni. Zacznij od czegoś prostszego, mniej skomplikowanego, przemyśl historię którą chcesz opowiedzieć i rozplanuj ją logicznie. Bo to są podstawy.

Nikt nie powinien ruszać na konkurs czterech skoczni, nie nauczywszy się pierwej jeździć na nartach.

Ja myślę, że nie od rzeczy by było, gdyby jakiś specjalista na forumie, albo któraś z mend, znaczy komend, znaczy komendatorów dała generalne wytyczne pod utwór, albo nawet Utwór.
Bo widzę, że te kryteria są najtrudniejsze do spełnienia i nie tylko wśród pisarzy in spe.
Taka luźna myśl.
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
Poc Vocem
Sepulka
Posty: 70
Rejestracja: śr, 01 lut 2012 19:57
Płeć: Nie znam

Post autor: Poc Vocem »

Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się, że ten tekst to aż taka masakra. Chciałbym wręcz przeprosić za pokazanie tego w miejscu publicznym. Najgorsze jest jednak to, że błędy gramatyczne dostrzegłem dopiero po wypunktowaniu przez Ciebie. Niestety, tak to jest, jak się nie ma czasu przejrzeć dobrze tekstu przed wysłaniem.

Natomiast chciałbym jeszcze dodać parę słów na swoje usprawiedliwienie. Po pierwsze był to pierwszy mój tekst, który ktoś w ogóle oceniał od roku. Niestety z przerażeniem stwierdzam, że mój styl, za który jeszcze do niedawna byłem ceniony, dość mocno się pogorszył. A może wcale nie? Może raczej liceum wyrobiło we mnie dziwne maniery językowe? Nieważne. W każdym razie przed następną próbą postaram się to poprawić.

Co się zaś tyczy samej naiwności fabuły i konstrukcji bohaterów, obawiam się, że przerosły mnie wykreowane realia świata. Zaparłem się napisać opowiadanie osadzone w realiach współczesnych, choć zawsze bliższe mi było pseudośredniowieczne fantasy i oto efekty. Podejrzewam, że gdybym napisał coś osadzonego w tym klimacie osiągnąłbym lepszy efekt. Rozbudowane zdania, do których zamiłowanie zostało mi po wspomnianym licem, pasowałyby tam chyba lepiej, a i przemycanie informacji w tekście wyszłoby mi lepiej.

Natomiast do pewnych zarzutów odniosę się konkretnie, gdyż nie bardzo je rozumiem.
Pozostali zgromadzeni na miejscu ludzie padali na kolana i zaczynali się modlić – to sam Bóg chronił ich przed oglądaniem grzechu.
Tu też nie teges gramatyka.
Jeśli założymy (a taki był mój zamysł), że nie wszyscy padli na kolana równocześnie to jest chyba dobrze.
Jeden z gapiów przesunął go do pierwszego rzędu tłumu, żeby miał lepszy widok. I wtedy to się stało
Bo każdy gap gapi się wokół, a nie na centrum zdarzeń, które go zatrzymały, do tego zwraca uwagę na małego chłopca i umożliwia mu oglądanie jatki z pierwszego rzędu. Dobrze, że nie było inwalidy w pobliżu, pewnikiem przysunąłby taboret. Cywilizacja proszę państwa! Kultura pełną gębą.
Zwłaszcza pokazywanie jatki dzieciom, zwłaszcza z bliska, zasługuje na poklask. Dzieciak nie dość, że nic nie przegapił, to jeszcze organoleptycznie mógł potwierdzić zjawisko.
Opis miał pokazać skrzywienie filozofii opisywanego społeczeństwa.
No ba, przecież takimi rzeczami to zajmuje się Wyższy Wtajemniczony Wydziału Bezpieczeństwa, nie zwyczajny detektyw, koroner, czy inszy specjalista od psychopatów, socjopatów i takich tam czubków.
Skoro ostatnie morderstwo zdarzyło się w czasie wielkiej rebelii, co najmniej sprzed roku (w 2134), to chyba oczywiste, że każde następne wywoła poruszenie godne co najmniej ataku terrorystycznego na World Trade Center, a pomimo rozbudowanego aparatu bezpieczeństwa brakować będzie ludzi właściwych do zajęcia się tą sprawą? Siłą rzeczy, policja w świecie, w którym za kłócenie się z żoną dostaje się czapę, nie poradzi sobie z wyjaśnieniem morderstwa.

Xiri
Nexus 6
Posty: 3388
Rejestracja: śr, 27 gru 2006 15:45

Post autor: Xiri »

Poc Vocem pisze: Chciałbym wręcz przeprosić za pokazanie tego w miejscu publicznym.
Ale jakbyś nie pokazał, to byś nie dowiedział się, jakie błędy popełniasz. Chyba że masz znajomych, którzy się znają dobrze na języku polskim. Lepiej jednak pokazywać swoje teksty osobom zupełnie obcym, bo znajomi... sam wiesz. Zwykle pochwalą.

hundzia

Bardzo dobra łapanka.

Awatar użytkownika
Poc Vocem
Sepulka
Posty: 70
Rejestracja: śr, 01 lut 2012 19:57
Płeć: Nie znam

Post autor: Poc Vocem »

Generalnie tym się kierowałem pokazując tutaj ten tekst. Niemniej wstyd mi za błędy, które mogłem usunąć własnym sumptem i relatywnie niewielkim nakładem sił. Mam na myśli głównie kwestię interpunkcji i kilka rażących błędów składniowych.

Xiri
Nexus 6
Posty: 3388
Rejestracja: śr, 27 gru 2006 15:45

Post autor: Xiri »

A ile czasu upłynęło od chwili napisania/korekty opowiadania, do jego publikacji na tym forum? Tak z ciekawości pytam. Dłuższe teksty warto odłożyć na kilka miesięcy, by nabrać do nich dystansu i dopiero potem czytać ponownie. Wtedy widać błędy.

Awatar użytkownika
Poc Vocem
Sepulka
Posty: 70
Rejestracja: śr, 01 lut 2012 19:57
Płeć: Nie znam

Post autor: Poc Vocem »

I to jest właśnie ten problem. Od napisania do tzw. korekty upłynął tydzień. Piszę "tak zwanej", bo w czasie przed sesją nie miałem możliwości go uważnie przejrzeć. I to niestety widać.

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Post autor: hundzia »

Poc Vocem pisze:Chciałbym wręcz przeprosić za pokazanie tego w miejscu publicznym.
Moja nieodżalowana babunia miała na takie okazje z tuzin ludowych porzekadeł, poczawszy od: co się stało... skończywszy na: nie płakusiaj nad rozlanym mlekiem.
Nie przepraszaj, bo nie masz za co. Nie spodziewałeś się chyba głaskania? To nie ten adres. Lojalnie uprzedzałam: weź zderzak nadupny, może się przydać :)
Ale dobrze, że nie wziąłeś, bo okazało się, żeś nie miętka ninja, zniosłeś kopy jak mężczyzna :)
Najgorsze jest jednak to, że błędy gramatyczne dostrzegłem dopiero po wypunktowaniu przez Ciebie.
Widzisz, na tym polegają łapanki. Za babunią idąc: belki w oku nie dostrzegasz, a źdźbła się chycisz, czy jakoś tak. Babunia miała dobrą pamięć, jeno zbyt się bratała z Niemcem na A.
Prawda jednak pozostala niezmienna: swoich błedów się nie widzi, dlatego wynaleziono tzw beta readerów, korektorów, redaktorów i warsztaty fahrenheita :P
Niestety, tak to jest, jak się nie ma czasu przejrzeć dobrze tekstu przed wysłaniem.
A to już twoja wina i grzech śmiertelny. Teksty się leżakuje. Zakurza. Potem się je rozpakowuje i gładzi do połysku. Teksty powinny być jak wino. Dojrzałe i przetrawione.
Natomiast chciałbym jeszcze dodać parę słów na swoje usprawiedliwienie. Po pierwsze był to pierwszy mój tekst, który ktoś w ogóle oceniał od roku.
Nie ma usprawiedliwień.
Tekst ma się bronić sam, jak się nie broni, znaczy marny był. Autor ma przyjmowac do wiadomości, uczyć się na błędach. Może się nie zgadzać z opinią, może polemizować, wykłócać swoje racje, natomiast nie powinien przepraszać. Popełnil coś, co w jego mniemaniu było szczytem obecnych możliwości. Na ten czas nie mógł napisać tego lepiej, bo najwyraźniej czegoś mu brakło. Musi się teraz podwójnie starać, by przy następnym zabraklo mu mniej. Nie, nie ma tekstów i utworów idealnych :P To mrzonki i pomówienia KTLa :P
Niestety z przerażeniem stwierdzam, że mój styl, za który jeszcze do niedawna byłem ceniony, dość mocno się pogorszył. A może wcale nie? Może raczej liceum wyrobiło we mnie dziwne maniery językowe?
Nie zwalaj na liceum. Mnie nie liceum uczyło pisać, tylko nauczyciele :P
A żadna szkoła nie nauczy cię tworzyć. To trzeba czuć, mieć w duszygraniu, w opuszkach palców, reszta jest warsztatem. I jak każdy warsztat, trzeba go ćwiczyć. Łapanki są najlepszym ćwiczeniem. Opancerzają dupsko na przyszłość.
Co się zaś tyczy samej naiwności fabuły i konstrukcji bohaterów, obawiam się, że przerosły mnie wykreowane realia świata. Zaparłem się napisać opowiadanie osadzone w realiach współczesnych, choć zawsze bliższe mi było pseudośredniowieczne fantasy i oto efekty. Podejrzewam, że gdybym napisał coś osadzonego w tym klimacie osiągnąłbym lepszy efekt. Rozbudowane zdania, do których zamiłowanie zostało mi po wspomnianym licem, pasowałyby tam chyba lepiej, a i przemycanie informacji w tekście wyszłoby mi lepiej
Ćwicz, pisz. Tyle ci powiem. Znajdź swój styl i konwencję.
Pozostali zgromadzeni na miejscu ludzie padali na kolana i zaczynali się modlić – to sam Bóg chronił ich przed oglądaniem grzechu.
Tu też nie teges gramatyka.
Jeśli założymy (a taki był mój zamysł), że nie wszyscy padli na kolana równocześnie to jest chyba dobrze.
Nie jest dobrze. ja ci tego nie wyłuszczę dokładnie, bo językowcem nie jestem. Większośc takich niuansów biorę intuicyjnie, ale nie zgadzają mi się tu czasy.
1. Błyskawica przecięła niebo i uderzyła w awanturujących się, zamieniając ich w krwawą masę.
2. Pozostali zgromadzeni na miejscu ludzie padali na kolana i zaczynali się modlić – to sam Bóg chronił ich przed oglądaniem grzechu.
3. Oczywiście, natychmiast zjawił się kapłan gotowy odprawić sakramenty, niezbędne żeby dusze przestępców dostąpiły życia wiecznego.
Pierwsze zdanie jest ewidentnie w czasie przeszłym, czasowniki okreslają czynności już dokonane. W drugim zdaniu używasz czasowniki niedokonane, sugerując, że czynność padania na kolana i rozpoczęcia modłów wciąż trwają. Podczas, gdy w trzecim zdaniu dajesz wyraźnie do zrozumienia, że w tym samym czasie, kiedy oni wykonują czynności padania na kolana i modlenia pojawił się (czasownik dokonany, czynność zakończona) kapłan.
To gdzie tu logika? Ludzie wciąz padali na kolana? Jakby nie było, to czynność która musi się kiedyś skończyć, choćby z racji grawitacji, nawet jeśli kapłan przychodził nie wiadomo jak powoli.
Opis miał pokazać skrzywienie filozofii opisywanego społeczeństwa.
Więc w taki sposób należalo go opisać :P Twój opis jest niewiarygodny i wcale takiej informacji nie wnosi.
Skoro ostatnie morderstwo zdarzyło się w czasie wielkiej rebelii, co najmniej sprzed roku (w 2134), to chyba oczywiste, że każde następne wywoła poruszenie godne co najmniej ataku terrorystycznego na World Trade Center, a pomimo rozbudowanego aparatu bezpieczeństwa brakować będzie ludzi właściwych do zajęcia się tą sprawą? Siłą rzeczy, policja w świecie, w którym za kłócenie się z żoną dostaje się czapę, nie poradzi sobie z wyjaśnieniem morderstwa.
A tego to nie wiem. Tego w tekście też nie ma wyjaśnionego :P Ty to wiesz, bo jesteś twórcą, czytelnik nie ma obowiązku empatii z autorem. Lubiałeś w liceum tematy wypracowań: Co autor miał na myśli? Nie zmuszaj do tego czytelnika, pokaż mu, co masz na myśli.

Napisz coś od nowa. Usiądź, zastanów się o czym chcesz napisać, jak chcesz to napisać. Zrób sobie plan, choćby szkieletowy i po napisaniu odstaw tekst na półkę.
To nie boli, a zaoszczędza potem mnóstwa siniaków na tyłku.
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
Kruger
Zgred, tetryk i maruda
Posty: 3413
Rejestracja: pn, 29 wrz 2008 14:51
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Kruger »

Hundzia pisze:Nie spodziewałeś się chyba głaskania?
Serio? Spodziewał się :)
Każdy się spodziewa, na początku. Niby czytał, niby przejrzał, niby wie, ale nadzieja się tam kołacze - że dobre słowo będzie.

Najważniejsza rzecz, jakiej nauczyły mnie te warsztaty - dystans (jaki da tylko odleżenie) i autokorekta przy włączonej na maksa autoczepliwości.
"Trzeba się pilnować, bo inaczej ani się człowiek obejrzy, a już zaczyna każdego żałować i w końcu nie ma komu w mordę dać." W. Wharton
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA

Awatar użytkownika
nimfa bagienna
Demon szybkości
Posty: 5779
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 11:40
Płeć: Nie znam

Post autor: nimfa bagienna »

Dobrze, ludzie. Zejdźcie z człowieka, właźcie na tekst. To on jest do rozbiórki, nie autor.
Tłumaczenie niechlujstwa językowego dysleksją jest jak szpanowanie małym fiutkiem.

Xiri
Nexus 6
Posty: 3388
Rejestracja: śr, 27 gru 2006 15:45

Post autor: Xiri »

Kruger pisze: Najważniejsza rzecz, jakiej nauczyły mnie te warsztaty - dystans (jaki da tylko odleżenie) i autokorekta przy włączonej na maksa autoczepliwości.
W moim przypadku dystans też, ale dokładną autokorektę sobie odpuszczam. Bo zawsze poprawiam na źle, gdy jest dobrze.

Awatar użytkownika
Poc Vocem
Sepulka
Posty: 70
Rejestracja: śr, 01 lut 2012 19:57
Płeć: Nie znam

Post autor: Poc Vocem »

Kruger pisze:
Hundzia pisze:Nie spodziewałeś się chyba głaskania?
Serio? Spodziewał się :)
Każdy się spodziewa, na początku. Niby czytał, niby przejrzał, niby wie, ale nadzieja się tam kołacze - że dobre słowo będzie.

Najważniejsza rzecz, jakiej nauczyły mnie te warsztaty - dystans (jaki da tylko odleżenie) i autokorekta przy włączonej na maksa autoczepliwości.
To nie do końca tak. Ja liczyłem nie na dobre słowo, a na to, że tekst okaże się dobry. Z głaskania raczej niewiele przyjdzie, a już na pewno nie nauczy ono człowieka pisać.

Awatar użytkownika
Kruger
Zgred, tetryk i maruda
Posty: 3413
Rejestracja: pn, 29 wrz 2008 14:51
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Kruger »

No coż, biorąc pod uwagę fakt, iż nikt nie oczuje, że komentator uzna tekst za nic nie wart a mimo to opatrzy go dobrym słowem, uznac należy że dobry tekst = dobre słowo.
"Trzeba się pilnować, bo inaczej ani się człowiek obejrzy, a już zaczyna każdego żałować i w końcu nie ma komu w mordę dać." W. Wharton
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA

ODPOWIEDZ