Złe czasy dla Coyote

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
jaynova
Niegrzeszny Mag
Posty: 1773
Rejestracja: pt, 10 lut 2012 17:42
Płeć: Mężczyzna

Złe czasy dla Coyote

Post autor: jaynova »

Standardowo, kolejna moja wypocina, stosownie już odleżała, ale jeszcze nie zaśmiardła ;))


Niebo miało piękny błękitny kolor lapis lazuli. I lał się niego żar. Temperatura musiała wynosić co najmniej trzydzieści stopni Celsjusza. Na trawnikach wokół szkoły pokładali się uczniowie czekający na szkolne autobusy, szukając cienia nielicznych drzew. Upał naprawdę odbierał chęć do jakiejkolwiek intensywniejszej fizycznej aktywności. Tylko kilku chłopaków niemrawo przerzucało piłkę futbolową. Brak ruchu uczniowie rekompensowali sobie testowaniem wytrzymałości swoich strun głosowych. Idący ścieżką między trawnikami Plowright miał wrażenie, że znalazł się w ogromnym ulu, z milionem pszczół brzęczących jednocześnie.
Mimo wszystko dyrektor czuło swój pedagogiczny autorytet. Gdy przechodził obok nich, uczniowie uspokajali się nieco i automatycznie zaczynali ciszej rozmawiać, a grupa młodych masochistów, ćwicząca w tym ukropie hip - hop przy głośnym dudnieniu dochodzącym z przenośnego odtwarzacza, wyłączyła muzykę z głupimi minami.
Dzień był tak gorący, że wszyscy marzyli tylko o zakończeniu zajęć. Nieprzewidziane zdarzenia takim dniu wydawały się równie prawdopodobne jak lądowanie UFO. Niesłusznie.
Dyrektor Plowright wciąż szedł. Nagle, gdzieś ze szkoły doleciał krzyk.
- Ratunku! - darł się ktoś na całe gardło. - Pomocy!
Temu pierwszemu okrzykowi wkrótce zawtórowały kolejne, nie mniej przeraźliwe. Plowright natychmiast się odwrócił i pomknął do budynku. Później, nie potrafił przypomnieć sobie dlaczego zareagował właśnie tak. Instynkt nauczyciela?
Biegł do dźwigni uruchamiającej alarm przeciwpożarowym. Rozbił szkło i przesunął dźwignię w dół, stawiając na nogi wszystkich uczniów i nauczycieli. Jakiekolwiek wydarzenie spowodowało takie zachowanie uczniów, nie mogło być niczym dobrym, a to oznaczało, że jego uczniom zagrażało fizyczne niebezpieczeństwo. Był za nich odpowiedzialny i musiał usunąć ich z zagrożonego obszaru.. Szkoła długo i wytrwale ćwiczyła alarmy przeciwpożarowe.
Tuż obok alarmu znajdowała się skrytka z mikrofonem z bezpośrednim dostępem do szkolnego sytemu nagłaśniającego. Trzęsącymi się rękami Plowright wydobył z kieszeni klucze, otworzył skrytkę i wyjął mikrofon.
- Wszyscy na zewnątrz! - rozległo się całym gmachu szkolnym. - Natychmiast! Nauczyciele, ewakuować uczniów ze szkoły! Ruszać się! To nie są ćwiczenia! Woźny Dan Marino! Natychmiast skontaktować się z dyrektorem szkoły
Z klas zaczęło wysypywać się coraz więcej uczniów, w miarę jak zdawa¬li sobie sprawę z tego, że coś się stało. Hałas na korytarzach rósł. Zobaczył kilku chłopców, stojących pod ścianą z zaniepokojonymi minami.
- Chłopcy! - wykrzyknął. - Nic wam nic jest?
- Z nami wszystko w porządku, panie Plowright. - powiedział rosły Sonny Valenti, stoper szkolnej drużyny futbolowej. - Ale chyba coś się stało w stołówce. Ktoś stamtąd wzywał pomocy.
- Dobrze, Sonny. Weź kolegów i wyjdźcie jak najszybciej na zewnątrz. Tylko bez paniki.
Pobiegł dalej i kiedy docierał do podwójnych drzwi we¬jściowych do stołówki, doleciały do niego kolejne krzyki, a potem przerażające wycie, tak przepełnione bólem, że nie potrafił określić, czy krzyczy chłopak czy dziewczyna. Roz¬legły się kolejne wrzaski, tym razem znacznie głośniejsze, i skwierczenie, jakby smażono coś na bardzo dużym ogniu. Plowright pchnął drzwi i ujrzał niesamowitą scenę.
Zerwane kable elektryczne zanurzały się głęboko w wodzie, która najwidoczniej wytrysnęła z pękniętych rur. Posadzka była zalana wodą, a uczniowie powskakiwali na stoły, starając się uniknąć porażenia. Niestety nie wszyscy.
Sam Wilbert przy próbie ucieczki przed śmiercią, potknął się i musiał się podeprzeć rękoma. Teraz miał praktycznie spalone dłonie i wył z bólu. Usiłował podnieść się na kolana. Z początku ból był nie do zniesienia, lecz później stracił czucie. Nie zdawał sobie sprawy, iż prąd wypalił zakończenia nerwów, a oparzenia dłoni i stóp sięgają czwartego stopnia, co oznacza całkowite zniszczenie tkanki.
Drugi uczeń chyba właśnie zamierzał wejść na stół, ale został porażony. Tym drugim był Julio Iguaneda. Jego ciało dosłownie wygięło się w łuk do tyłu. Oczy wylazły mu na wierzch, włosy stanęły dęba; cały się skręcał, jakby tańczył. Stopy ślizgały mu się po mokrej podłodze. Koszula zaczęła dymić.
- Tak musi wyglądać, kiedy kogoś zabijają na krześle elektrycznym – pomyślał wstrząśnięty dyrektor.
Przynajmniej dwudziestu innych uczniów wiło się wokół - wrzeszczeli, płakali i krzyczeli o pomoc. Mieli szczęście, że stoły były drewniane, więc izolowały ich od przynajmniej części wstrząsów elektrycznych. Mimo to gołym okiem zauważalne były poważne poparzenia. Kakofonia potępieńczego wycia, jęków bólu i cierpienia miała pozostać w pamięci dyrektora do końca życia.
Do stołówki wbiegł Phil Marino, woźny. Przerażony, rozglądał się, jakby nie wierzył własnym oczom.
- Niech pan dzwoni pod dziewięćset jedenaście i wzywa wszystkie służby, straż, pogotowie, szeryfa, wszystkich! – wrzasnął Plowright - Szybciej Marino, uczniowie nam umierają!. Wykrzyczawszy te słowa, pobiegł do gabinetu pielęgniarki.
Marino złapał za telefon komórkowy.
– Pogotowie? Wysyłajcie wszystko, co macie. Straż pożarną, policję, ambulanse, wszystko! W liceum doszło do wypadku. To masakra, jakby wybuchła tu bomba. Oni tu umierają, dzieciaki z naszego liceum!
– Zechce pan podać swoje nazwisko?
– Dan Marino, woźny. Dyrektor Plowright próbuje ich wyciągać z tego gnoju. Człowieku, mówię ci, gdybyś widział ten syf! To wygląda jak atak terrorystyczny, jak jedenastego września! Zginęli nasi uczniowie. Ciała walają się po całej stołówce! Przysyłajcie wszystko, co macie!
– Proszę, niech pan się uspokoi. Czy znajduje się pan teraz w szkole?
- A gdzie indziej miałbym być?!
- Co dokładnie się stało?
- Nie wiem. Wygląda na to, że rozwaliło instalację elektryczną i pękły rury. Te dzieciaki usmażyły się, jakby ktoś im wrzucił toster do wanny!
– Proszę nie ruszać kabli, dopóki nie przyjedzie pomoc. Istnieje niebezpieczeństwo porażenia. Proszę także ostrzegać innych, by pod żadnym pozorem nie zbliżali się do instalacji.
– Nie zbliżali się do instalacji? Zwariował pan? Te dzieciaki wymagają natychmiastowej pomocy!
– Trzymajcie się z daleka od zagrożonego miejsca. - w głosie dyżurnego zabrzmiał rozkaz.- kierujemy do was wszystkie jednostki. Proszę udzielić im każdej możliwej pomocy.
Marino był zdezorientowany, nie wiedział czy ma biec za Plowrightem i próbować udzielać uczniom pierwszej pomocy, czy też wybiec przed szkołę, wypatrując przybywających ratowników, by wskazać im drogę do stołówki. Wybrał to drugie. Już po kilku minutach usłyszał w oddali wycie syren. W chwilę później pierwszy ambulans z piskiem opon zatrzymał się przed szkołą. Sanitariusze, którzy z niego wyskoczyli, rozglądali się na boki.
- Za mną! - Marino ponaglił krzykiem i wskazując im drogę, pędził z powrotem do sali gimnastycznej. Natychmiast dołączyła do niego cała grupa medyczna.
Za chwilę, hałasując klaksonami i błyskając światłami alarmowymi, pojawiły się wozy strażackie. Później nadjechały jeszcze trzy ambulanse, kolejne dwa wozy strażackie. W ciągu kilku minut parking przed liceum został zajęty przez pojazdy wszystkich służb ratunkowych.
Marino stał przy bramie, rozglądając się bezradnie. Na szkolnym boisku rozłożyli się nauczyciele i uczniowie, ewakuowani przez Plowrighta. Desperacko pragnął zrobić coś, żeby pomóc, nie miał jednak pojęcia, od czego powinien zacząć. Poparzonym dzieciakom w stołówce nie mógł na razie w niczym pomóc. Mógł tylko modlić się, by przeżyły.

– Nic mi nie jest. – zapewnił próbujących go zbadać ratowników. – Proszę się zająć dziećmi.

Do Hansona wiadomość dotarła podczas lunchu, który postanowił tym razem zjeść w chińskiej restauracji. Raczył się właśnie kurczakiem w sosie słodko kwaśnym, gdy zadzwoniła komórka. Twarz szeryf utraciła wszelki wyraz, kiedy do jego świadomości dotarły wykrzyczane przez Tima słowa. Bez słowa wybiegł z knajpy i rzucił się do samochodu. Przez miasto jechał z taką szybkością, że kierowca rajdowy patrzyłby na niego z zazdrością.
Ford szeryfa zatrzymał się przy szkolnym boisku z piskiem opon. Hanson wyskoczył z samochodu i przepchnął się przez zgromadzony tłum do Gina Salliano, szefa straży pożarnej. Gino był niskim, szczupłym facetem o krótko ostrzyżonych czarnych włosach. Rozmawiał właśnie z kilkoma swoimi ludźmi. Hanson popatrzył na szkołę. Sanitariusze opatrywali lżej rannych. Ale było ich zaledwie kilku. Badania często rozpoczynały się od poszukiwania oznak życia. Wszyscy, którzy doznali obrażeń w stołówce byli w stanie co najmniej ciężkim. Wyprowadzano ich po kolei do głównego hallu, gdzie kładziono ich na nosze. Niektórzy krzyczeli, innym strach najwyraźniej odebrał mowę. Mieli blade twarze, poszarpane ubrania, a w ich oczach… W ich oczach szeryf widział przerażenie tych, którzy otarli się o śmierć i jeszcze nie do końca uciekli przed Ponurym Żniwiarzem.
Gdy zaczęto wynosić rannych, z miejsca, w którym tłum gapiów był najgęstszy, uniosło się zbiorowe westchnienie. Rozległy się podniecone głosy. Rannych ładowano do karetek, wśród nich był też Sam Wilbert. Pod szkołą stali uczniowie, którym życie, a przynajmniej zdrowie psychiczne uratował Plowright, nakazując całkowitą ewakuację. Wszyscy wyglądali na przygnębionych i oszołomionych.

Przez noc liczba ofiar wzrosła. A dziury w zarządzonej blokadzie informacji spowodowały istne medialne piekło. Do trzeciej nad ranem centrala telefoniczna w Biurze Szeryfa Okręgu Coyote była już całkowicie przeciążona. Zanim nastał świt, reporterzy z prasy, telewizji i radia napłynęli tłumnie do Coyote. Walili tu z całego stanu, w końcu taka tragedia nie zdarza się codziennie. W godzinach porannych ulica przed biurami szeryfa była zatłoczona samochodami prasy, mikrobusami ze sprzętem TV, reporterami i gapiami w każdym wieku.
Zastępcy poddali się i przestali przeganiać ludzi z ulicy. Było ich za dużo, żeby zmieścić się na chodnikach. Policja odcięła kwartał barierkami i zamieniła go w jeden wielki ośrodek prasowy na wolnym powietrzu. Kilka przedsiębiorczych dzieciaków z pobliskich domów zaczęło sprzedawać bułeczki i gorącą kawę. Okolice Biura Szeryfa stały się centrum plotkarskim, gdzie gromadzili się dziennikarze, wymieniając pogłoski i oczekując na najświeższe informacje oficjalne. Inni reporterzy rozbiegli się po Coyote, szukając przyjaciół i krewnych uczniów liceum albo rodzin nauczycieli. Reporterzy bezustannie obozowali również przy budynku szkoły. Zamieszanie trwało w najlepsze, a na miejsce nie dotarła nawet połowa prasy. Wielu przedstawicieli głównych mediów Wschodniego Wybrzeża było jeszcze w drodze. Hansona i jego ludzi, starających się uporządkować ten chaos, czekało dopiero najgorsze. Na popołudnie zapowiadał się prawdziwy cyrk. Hanson, jako szef sił policyjnych otrzymał telefonicznie od burmistrza zadanie informowania wszystkich żądnych sensacji ekip dziennikarskich. Skóra cierpła mu na myśl o występach przed kamerą. Nie należał do ludzi lubiących rozgłos. A tłuszcza na zewnątrz będzie domagała się więcej i więcej.
- Widywałem już bardziej zorganizowane zamieszki. – powiedział Shamron, ocierając pot z czoła, zmachany po wyrzuceniu z budynku dziennikarza, przebranego za sanitariusza.
- Te cholerne pismaki robią się coraz bezczelniejsze. – przytaknął Hanson, również diabelnie zmęczony.
- Ale pomysł miał, musisz przyznać, niezły. – Shamron wyszczerzył zęby.
Hanson chciał już odpowiedzieć jakimś grubym słowem, ale zadzwonił telefon. Hanson odebrał.
- Żadnych oświadczeń dla prasy… - zaczął, ale głos po drugiej stronie nie dał mu skończyć. Shamron patrzył, jak jego szef blednie.
- Rozumiem, rozumiem…Do widzenia.
Hanson odłożył słuchawkę, zaciskając usta. Tim wpatrywał się w niego.
- Co się stało? Znowu pismaki?
- Sam Wilbert nie żyje. Jego serce nie wytrzymało.
- Jezu!
Hanson kiwał bezmyślnie głową. Był kompletnie oszołomiony. Ale czuł też rosnący gniew. Nikt nie miał prawa okaleczać i zabijać ludzi z jego miasteczka — nikt! Zamierzał zrobić wszystko, co w jego mocy, by to przerwać. Natychmiast!
- To nie jest żadna cholerna psychoza czy nastoletni terrorysta! — warknął do Tima.
- A co to jest? — spytał Shamron ostrożnie.
- Dzieje się tam coś nadnaturalnego. Wiem, że brzmi to jak majaczenia wariata.
- Wariat czy nie, uważam, że musimy coś zrobić. Co proponujesz? — spytał posępnie Shamron.
- Zwrócić się do eksperta. Sądzę, że nadeszła pora na specjalistę — kogoś, kto wie więcej od nas na temat zjawisk nadnaturalnych czy parapsychologii. Postaram się kogoś znaleźć. Musi być ktoś, na Harvardzie albo w Yale, kto się na tym zna.
- Możliwe — zgodził się Shamron — Ale jak wytłumaczysz burmistrzowi, że ściągasz kogoś z „Archiwum X”?
- Mam gdzieś, czy mnie pochwali, czy nie. Tim, jesteśmy świadkami bardzo dziwnych zjawisk. Nie mogą być pochodzenia naturalnego.
- A kto to twoim zdaniem zrobił?
- Nie wiem, ale dzieciaki są w naszych czasach zdolne do najdziwniejszych aktów zemsty. W szkołach sieją zniszczenie z bro¬nią w ręku, strzelając do wszystkiego, co się rusza. Jak w Colombine. Jeśli to zignorujemy i stanie się coś jeszcze gorszego odpowiedzialność spadnie na nas, przynajmniej moralna.
- Prawdopodobnie masz rację, Hank. Poniesiemy odpowiedzialność. Ale żebyś potem nie mówił, że cię nie ostrzegałem, kiedy burmistrz zażąda od rady miasta twojej natychmiastowej dymisji.
- No cóż — odezwał się Hanson po chwili milczenia. — Jeśli to będzie ktoś utytułowany, może go to ułagodzi. Pomyślimy o tym. Ale nie rozumiem, jak można normalnie wytłumaczyć przewidywanie przyszłości, zaduszenie kogoś siłą woli czy to piekło w stołówce. Daj spokój, bądźmy poważni. Przecież sami sprawdzaliśmy w zeszłym roku wszystkie instalacje, bo te nowe przepisy tego wymagają.
- Hank, sam powiedziałeś, byśmy spróbowali się czegoś dowiedzieć. Jeszcze jeden taki numer i wywalą nas z roboty. Ale wtedy to będzie tutaj najmniejszy problem – mruknął pesymistycznie Shamron.
- Amen bracie. - zasępił się jeszcze bardziej Hanson. - Nadchodzą złe czasy dla tego miasta.
"Wśrod szczęku oręża cichną prawa.". - Cyceron.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Złe czasy dla Coyote

Post autor: neularger »

Nadal nie ogarniasz struktury zwanej opowiadaniem, Autorze.
Łapanka jak znajdę czas.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Juhani
Laird of Theina Empire
Posty: 3104
Rejestracja: czw, 18 lis 2010 09:04
Płeć: Mężczyzna

Re: Złe czasy dla Coyote

Post autor: Juhani »

Przeczytałem. Dwa razy. Szukałem fantastyki. Za mało spostrzegawczy jestem. Szukałem powodu, dla którego to zostało napisane (horror, rozrywka). Ponownie za mało spostrzegawczy jestem. Szukałem, czy czegoś nie przeoczyłem. Efekt jak wyżej. Nic. Może to dla innych, nie dla mnie.

A dodatkowo takie coś: "Mimo wszystko dyrektor czuło swój pedagogiczny autorytet". Naprawdę odleżało swoje? I nie miało czasu na korektę? To jest wybaczalne, jeśli ktoś pisze wieczorkiem przez dwie godzinki, a rano wrzuca nie patrząc. Ale tak? Ale to chyba najmniejsza wada, jaką znalazłem:)

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Złe czasy dla Coyote

Post autor: neularger »

Językowe:
Niebo miało piękny błękitny kolor lapis lazuli.
Gdyby zdarzył się jakiś niedoinformowany czytacz, to dodajmy że lapis lazuli jest niebieskie.
Na trawnikach wokół szkoły pokładali się uczniowie czekający na szkolne autobusy, szukając cienia nielicznych drzew.
Czasownik w złym aspekcie i niekoniecznie dobrze użyty imiesłów.
Brak ruchu uczniowie rekompensowali sobie testowaniem wytrzymałości swoich strun głosowych.(...)
Gdy przechodził obok nich, uczniowie uspokajali się nieco i automatycznie zaczynali ciszej rozmawiać(...)
Bo czytelnik się oczywista nie domyśli co może oznaczać uspokojenie się rozwrzeszczanej (na ten aspekt zachowania zwraca uwagę narrator) młodzieży i należy dopisać, że zaczęli ciszej rozmawiać. Łopatologia zawsze modna.
Dzień był tak gorący, że wszyscy marzyli tylko o zakończeniu zajęć. Nieprzewidziane zdarzenia takim dniu wydawały się równie prawdopodobne jak lądowanie UFO.
Konkluzja wprost z Księżyca.
- Tak musi wyglądać, kiedy kogoś zabijają na krześle elektrycznym – pomyślał wstrząśnięty dyrektor.
Interpunkcja i narrator w stanie wojny.
Było ich za dużo, żeby zmieścić się na chodnikach.
"Oni się zmieścić", tak Autorze? Kali mówić dobrze polska?

Już dalej mi się nie chce grzebać.

Fabularnie
Dzieciak leżą w cieniu drzew przed szkołą i wrzeszczą. Nagle rozlegają się jakieś inne, głośniejsze wrzaski. Dyrektor natychmiast zarządza ewakuację szkoły:
Temu pierwszemu okrzykowi wkrótce zawtórowały kolejne, nie mniej przeraźliwe. Plowright natychmiast się odwrócił i pomknął do budynku. Później, nie potrafił przypomnieć sobie dlaczego zareagował właśnie tak. Instynkt nauczyciela?
Prawda, jak przekonująco? Instynkt nauczyciela wykrywający zdarzenia w stylu pożar, albo polanie wodą i porażenie prądem? Ciekawostka...
Ałtorskie Chciejstwo... Szybko się pojawiłeś, to dopiero tekstu początek.
Dyrektor wpada do szkoły, włącza alarm przeciwpożarowy, wypytuje dzieci wychodzące z klas czy wszystko w porządku. Aż w końcu:
- Chłopcy! - wykrzyknął. - Nic wam nic jest?
- Z nami wszystko w porządku, panie Plowright. - powiedział rosły Sonny Valenti, stoper szkolnej drużyny futbolowej. - Ale chyba coś się stało w stołówce. Ktoś stamtąd wzywał pomocy.
Taaak! Gratulacje, Sherlocku! To jest myśl! Sprawdźmy, co się stało! Może kucharka się zupą polała i szkoły nie trzeba było ewakuować?
Dyrektor dobiega do stołówki:
Zerwane kable elektryczne zanurzały się głęboko w wodzie, która najwidoczniej wytrysnęła z pękniętych rur. Posadzka była zalana wodą, a uczniowie powskakiwali na stoły, starając się uniknąć porażenia. Niestety nie wszyscy.
Zapomniałeś dopisać, Autorze, że stołówkę urządzono w brodziku, dzięki czemu kable głęboko się zanurzały. W wodzie.
Potem lecą wyjątki z horroru klasy B:
Sam Wilbert przy próbie ucieczki przed śmiercią, potknął się i musiał się podeprzeć rękoma. Teraz miał praktycznie spalone dłonie i wył z bólu. Usiłował podnieść się na kolana. Z początku ból był nie do zniesienia, lecz później stracił czucie. Nie zdawał sobie sprawy, iż prąd wypalił zakończenia nerwów, a oparzenia dłoni i stóp sięgają czwartego stopnia, co oznacza całkowite zniszczenie tkanki.
Czyli wył z nudów, względnie z przyzwyczajenia.
Przynajmniej dwudziestu innych uczniów wiło się wokół - wrzeszczeli, płakali i krzyczeli o pomoc. Mieli szczęście, że stoły były drewniane, więc izolowały ich od przynajmniej części wstrząsów elektrycznych. Mimo to gołym okiem zauważalne były poważne poparzenia.
Dziwne, że jeszcze nie zadziałały bezpieczniki. Dziwne, że suche drewno straciło swe izolujące właściwości.
- Niech pan dzwoni pod dziewięćset jedenaście i wzywa wszystkie służby, straż, pogotowie, szeryfa, wszystkich! – wrzasnął Plowright
SWAT, Połączone Sztaby, Kongres i prezydenta też!
– Nie zbliżali się do instalacji? Zwariował pan? Te dzieciaki wymagają natychmiastowej pomocy!
– Trzymajcie się z daleka od zagrożonego miejsca. - w głosie dyżurnego zabrzmiał rozkaz.- kierujemy do was wszystkie jednostki. Proszę udzielić im każdej możliwej pomocy.
- Czyli mam nie iść do piwnicy, gdzie znajduje się główny wyłącznik zasilania, potem nie zakręcać wody i nie szukać mopa i szmat? - dopytywał zaskoczony woźny.
Słuchawka telefonu wyniośle milczała. Psuć taką imprezę?

Marino był zdezorientowany, nie wiedział czy ma biec za Plowrightem i próbować udzielać uczniom pierwszej pomocy,(...)
Jesteś pewny, Autorze, że to całkiem po polsku?
Swoją drogą jak ta pomoc ma wyglądać skoro stołówka w wodzie pod napięciem?
- Za mną! - Marino ponaglił krzykiem i wskazując im drogę, pędził z powrotem do sali gimnastycznej.
- Szybciej chłopaki, mecz się jeszcze nie zaczął! Jak się pospieszymy, to zobaczymy jak się pielęgniarki przebierają! - ponaglał woźny. - A później jeszcze obejrzymy fajerwerki w stołówce!

Już dalej jechać tego mi się nie chce.
Zajmijmy się strukturą.
Na początku jest zdarzenie: dzieci oblane wodą i porażone prądem. Dyrektor wzywa służby ratunkowe. Służby przyjeżdżają i ratują. Koniec pierwszej części tekstu.
Druga część powinna zająć się wyjaśnieniem i zamknięciem zdarzenia z części pierwszej. Muszę dodawać, że Autor zajmuje się tam czymś innym?
Autor rozpisuje się kto i po co do miasteczka przyjechał. Przenosi się na posterunek gdzie:
- To nie jest żadna cholerna psychoza czy nastoletni terrorysta! — warknął do Tima.
- A co to jest? — spytał Shamron ostrożnie.
- Dzieje się tam coś nadnaturalnego. Wiem, że brzmi to jak majaczenia wariata.
Uprasza się o ostrożność. Konkluzje spadają wprost z sufitu.
Od kiedy woda pod prądem, jest czymś nienaturalnym? Jedynymi elementami fantastycznymi jest dziwne zachowanie dyrektora oraz woźnego, wadliwość wszystkich szkolnych zabezpieczeń, jak i niechęć postaci do sięgania po najprostsze rozwiązania. Ale to żadna fantastyka - zwyczajne Ałtorskie Chciejstwo.
- Zwrócić się do eksperta. Sądzę, że nadeszła pora na specjalistę — kogoś, kto wie więcej od nas na temat zjawisk nadnaturalnych czy parapsychologii. Postaram się kogoś znaleźć. Musi być ktoś, na Harvardzie albo w Yale, kto się na tym zna.
- Możliwe — zgodził się Shamron — Ale jak wytłumaczysz burmistrzowi, że ściągasz kogoś z „Archiwum X”?
- Mam gdzieś, czy mnie pochwali, czy nie. Tim, jesteśmy świadkami bardzo dziwnych zjawisk. Nie mogą być pochodzenia naturalnego.
Specjaliści od parapsychologii. Wyjaśnią zagadki wody i prądu. Mulder co prawda będzie się w miasteczku nudził, za to Scully, lekarz z zawodu, będzie miała pełne ręce roboty. Może nawet artykuł do "Lancetu" walnie po kontaktach z miejscową policją...?
Ale nie rozumiem, jak można normalnie wytłumaczyć przewidywanie przyszłości, zaduszenie kogoś siłą woli czy to piekło w stołówce.
A tekst o tym wspomina gdzie? Rozumiem, Autorze, że koncepcja opowiadania jako samodzielnego utworu do Ciebie nie dotarła? To nie rokuje najlepiej. Powiem więcej - rokuje źle.
- Amen bracie. - zasępił się jeszcze bardziej Hanson. - Nadchodzą złe czasy dla tego miasta.
I to jest ostatnie zdanie z tekstu, który nawet nie wygląda na pisany z myślą o stworzeniu opowiadania. Autor feruje wnioski z (_!_) wzięte, z nieznanych przyczyn uważając, że Komentujący mają obowiązek znać jego poprzednie opowiadania. Na dodatek porównując ten tekst z poprzednimi można zauważyć brak jakichkolwiek postępów.

Kompletne dno, proszę Autora.

e. kosmetyka
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Cordeliane
Wynalazca KNS
Posty: 2630
Rejestracja: ndz, 16 sie 2009 19:23

Re: Złe czasy dla Coyote

Post autor: Cordeliane »

neularger pisze:Rozumiem, Autorze, że koncepcja opowiadania jako samodzielnego utworu do Ciebie nie dotarła? To nie rokuje najlepiej. Powiem więcej - rokuje źle.
Autor, o ile pamiętam, upiera się, że te teksty są "zamknięte" i jest nieprzemakalny na argumenty.
Na dodatek porównując ten tekst z poprzednimi można zauważyć brak jakichkolwiek postępów.
Amen to that. W związku z tym ja prywatnie prowadzę bojkot tej serii, chociaż palce swędzą, ale po co mam klawiaturzyć do ściany. Szacun, neulargerze, że Ci się chciało :)
Light travels faster than sound. That's why some people appear bright until they speak.

Awatar użytkownika
Kruger
Zgred, tetryk i maruda
Posty: 3413
Rejestracja: pn, 29 wrz 2008 14:51
Płeć: Mężczyzna

Re: Złe czasy dla Coyote

Post autor: Kruger »

Sam Wilbert przy próbie ucieczki przed śmiercią, potknął się i musiał się podeprzeć rękoma. Teraz miał praktycznie spalone dłonie i wył z bólu. Usiłował podnieść się na kolana. Z początku ból był nie do zniesienia, lecz później stracił czucie. Nie zdawał sobie sprawy, iż prąd wypalił zakończenia nerwów, a oparzenia dłoni i stóp sięgają czwartego stopnia, co oznacza całkowite zniszczenie tkanki.
Jak słusznie zauważył Neularger, same zabezpieczenie instalacji uniemożliwiły by takie coś. Ale nawet jeśli nie, jeśli ktoś je ominął, spiął na krótko, jeśli tajemnicza i nadnaturalna siła sprawiła, że ten prąd wciąż tymi kablami płynie - to nadal jedna rzecz mnie zastanawia.
Jak to możliwe, by prąd tak silny, żeby wypalić tkankę i spowodować oparzenia 4-go stopnia - nie spowodował zwyczajnie śmierci klęczącego na czworakach w wodzie chłopaka? Bo prąd może wypalić, i owszem, ale to się nie dzieje w ułamku sekundy. Zanim chłopak by zauważył wypalone dłonie - już by nie żył.

Jaynova, radzę Ci, porzuć serię i pomyśl o czymś konkretniejszym. I dopracuj to, mając na uwadze dotychczasowe komentarze.
"Trzeba się pilnować, bo inaczej ani się człowiek obejrzy, a już zaczyna każdego żałować i w końcu nie ma komu w mordę dać." W. Wharton
POST SPONSOROWANY PRZEZ KŁULIKA

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Złe czasy dla Coyote

Post autor: neularger »

Cordeliane pisze:W związku z tym ja prywatnie prowadzę bojkot tej serii, chociaż palce swędzą, ale po co mam klawiaturzyć do ściany. Szacun, neulargerze, że Ci się chciało :)
Ranga zobowiązuje. :D
A poza tym, wiesz, nie tylko Autor to czyta, może jakiś inny czytacz skorzysta więcej?

A co do rozmaitych technikaliów tego tekstu, to w pewnym momencie odpuściłem, bo musiałbym zacząć rozważać sprawę znalezienia się całej sieci wodno-kanalizacyjnej pod napięciem, topiących się przewodów w ścianach, następczych pożarów czy kostnicy w stołówce (jak zauważył Kruger, skoro dochodzi do poparzeń prądem, to poparzony prawie na pewno jest wcześniej martwy).
Zobaczymy, co powie Autor... Jeżeli się pojawi.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Poc Vocem
Sepulka
Posty: 70
Rejestracja: śr, 01 lut 2012 19:57
Płeć: Nie znam

Re: Złe czasy dla Coyote

Post autor: Poc Vocem »

Może mi nie wypada, bo sam piszę raczej miernie, ale ten tekst jest tak pocieszny, że wprost muszę się wyprodukować na jego temat. Przede wszystkim woźny zmienia imię. Najpierw nazywa się Dan, potem Phil.

Dalej jest sprawa z prądem. Amerykanie używają napięcia dwojakiego rodzaju: 240V do gniazdek i 120V do całej reszty. Biorąc pod uwagę, że kable były zerwane (a właściwie to dlaczego były? Nagły atak budowlańca z młotem udarowym czy co?) i dotykały podłogi (woda ma to do siebie, że dąży do równomiernego pokrycia powierzchni, na którą spada, nie jestem pewien czy jesteś tego świadom, drogi Autorze) to znaczy, że kable zwisały z sufitu. Czyli napięcie, które generowały kable musiało być tym niższym (odwołuję się tu do zasad prowadzenia instalacji elektrycznych), które mogłoby być szkodliwe najwyżej dla osób z rozrusznikiem serca. To znaczy, gdyby pozostać w nim wystarczająco długo, można się upiec, ale przez ten czas nawet ślimak zdążyłby się ewakuować. Możemy dopuścić jeszcze, że woda osiągnęła ten poziom 30 cm wysokości (ale wtedy do stołówki musiałoby się schodzić po schodach, co jest sprzeczne z podstawowymi zasadami projektowymi znanymi od średniowiecza albo i jeszcze dłużej), który jest najniższą możliwą wysokością normową, na której można montować kontakty. Wtedy jednak przy ogromnej przepustowości rury wodnej (niech będzie, że 10cm, większych się raczej do wody nie stosuje) osiągnęlibyśmy prędkość wyrzutu również dającą czas na ewakuację ślimakowi.

Dalej rzuca się w oczy kolejny bzdet. Szeryf, który opowiedziałby dowolnemu naukowcowi o jakimkolwiek psychoterroryście zostałby wzięty w najlepszym wypadku za głupiego wieśniaka, a w najlepszym za wariata, więc mógłby stracić robotę, a to, jak czytamy kawałek dalej, nie jest jego życiowym marzeniem.

I na koniec. Zapierasz się, że cykl o Coyote High to teksty zamknięte. Nie są. Żaden z nich nie odpowiada na podstawowe pytanie czytelnika: dlaczego? Dlaczego ten jakmutam per nastoletni psychopata ma takie moce? Najadł się za dużo bakłażanów? Zawarł pakt z szatanem? Dopiero wtedy, gdy odpowiesz na to pytanie uznam, że tekst, w którym zostaną wytłumaczone przyczyny, jest skończonym dziełem. O ile w ogóle posiadasz takie zakończenie, co do czego mam poważne wątpliwości. A jeśli nawet, to zapewne dotyczy całego cyklu. Tylko że wtedy zamkniętą całością jest dopiero cykl. Do tego ten konkretny tekst nie odpowiada nawet na pytania kto? i po co?, przez co poczucie samodzielności tekstu jako utworu szybuje sobie w siną dal.

Juhani
Laird of Theina Empire
Posty: 3104
Rejestracja: czw, 18 lis 2010 09:04
Płeć: Mężczyzna

Re: Złe czasy dla Coyote

Post autor: Juhani »

Poc Vocem pisze:Może mi nie wypada, bo sam piszę raczej miernie.
E,tam. Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Bo i ja nie mógłbym się wypowiadać, stosując tę zasadę. Zakładamy, że wypowiadać się może każdy w tym wątku. Dobry krytyk nie musi być przecież dobrym autorem. Marszandzi nie tworzyli dzieł lepszych niż te, które oceniali i którymi handlowali. Poza tym jest szansa, że jeśli dowolny autor znajdzie błędy w czyimś dziele, to już nie popełni ich w swoim:)

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Złe czasy dla Coyote

Post autor: neularger »

Poc Vocem pisze: I na koniec. Zapierasz się, że cykl o Coyote High to teksty zamknięte. Nie są. Żaden z nich nie odpowiada na podstawowe pytanie czytelnika: dlaczego? Dlaczego ten jakmutam per nastoletni psychopata ma takie moce? Najadł się za dużo bakłażanów? Zawarł pakt z szatanem? Dopiero wtedy, gdy odpowiesz na to pytanie uznam, że tekst, w którym zostaną wytłumaczone przyczyny, jest skończonym dziełem.
Interesująca myśl. Zapiszę sobie w kajeciku. Zatem, wystarczy dodać jeszcze epizod gdzie jakiś nastolatek zawiera pakt z Szatanem czy kosmitami, zyskuje nadnaturalne moce i postanawia, ot tak, dla zabawy, wybić wszystkich w okolicy. Mamy motyw i wyjaśnienie. Po dodaniu do tekstu otrzymamy utwór. Nieskomplikowane.
Niestety, także nieprawdziwe. Można napisać opowiadanie startując dokładnie z tego samego punktu co wystartował Jaynoa, nie trzeba też tłumaczyć motywów szaleńca. Trzeba jednak najpierw wiedzieć o czym się pisze i co chce się przekazać.
I to jest zasadnicza wada tego tekstu.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Verus
Mamun
Posty: 101
Rejestracja: wt, 27 gru 2011 12:15
Płeć: Kobieta

Re: Złe czasy dla Coyote

Post autor: Verus »

Poraziła mnie taka konstrukcja:
Niebo miało piękny błękitny kolor lapis lazuli. I lał się niego żar.
Może tylko ja odnoszę wrażenie, że kropka pomiędzy tymi zdaniami jest zupełnie zbędna.

Tu nie jestem pewna, czy ktoś zwrócił uwagę, jeśli tak to bardzo przepraszam, ale brakuje litery.
Nieprzewidziane zdarzenia takim dniu wydawały się (...)
Trzeba dokładnie sprawdzać tekst pod względem tego typu błędów.

No, a tak poza tym. Nie rozumiem, z czego wynika to zdanie:
Nadchodzą złe czasy dla tego miasta.
Ogólnie sam pomysł mi się podoba. Przedstawienie go pozostawia wiele do życzenia.
"-Czy sześciopalczaste jedzą gumowe buty?
- Zazwyczaj żywią się mózgami.
- E, to buty też powinny strawić. U niektórych wychodzi na jedno."

Awatar użytkownika
Cordeliane
Wynalazca KNS
Posty: 2630
Rejestracja: ndz, 16 sie 2009 19:23

Re: Złe czasy dla Coyote

Post autor: Cordeliane »

Verus pisze:Ogólnie sam pomysł mi się podoba. Przedstawienie go pozostawia wiele do życzenia.
No jednak nie wytrzymam. Jaki pomysł Ci się podoba? Gdzie Ty tu w ogóle widzisz jakiś pomysł? To jest scenka, kiepsko zaaranżowana, pełna nieprawdopodobnych (techniczno-merytorycznie) zdarzeń i dziwnych zachowań postaci. Proszę, napisz, jaki pomysł, ja się nie wyzłośliwiam, tylko naprawdę nie wiem, co w tym tekście można dostrzec.
Light travels faster than sound. That's why some people appear bright until they speak.

Juhani
Laird of Theina Empire
Posty: 3104
Rejestracja: czw, 18 lis 2010 09:04
Płeć: Mężczyzna

Re: Złe czasy dla Coyote

Post autor: Juhani »

No właśnie tak się zdziwiłem, że nie wytrzymałaś:)

Awatar użytkownika
Verus
Mamun
Posty: 101
Rejestracja: wt, 27 gru 2011 12:15
Płeć: Kobieta

Re: Złe czasy dla Coyote

Post autor: Verus »

Podoba mi się pomysł tajemniczej śmierci w akurat takich okolicznościach i to jeszcze w szkole.
"-Czy sześciopalczaste jedzą gumowe buty?
- Zazwyczaj żywią się mózgami.
- E, to buty też powinny strawić. U niektórych wychodzi na jedno."

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Złe czasy dla Coyote

Post autor: neularger »

Tyle że to nie jest pomysł na opowiadanie, jedynie na mniej lub bardziej efektowną scenkę.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

ODPOWIEDZ