Jajecznica po studencku

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Orgi_m
Sepulka
Posty: 10
Rejestracja: śr, 25 sty 2012 14:26

Jajecznica po studencku

Post autor: Orgi_m »

Ponieważ w Toruniu właśnie zaczęły się Juwenalia tekst nawiązujący do nich.

Jajecznica po studencku


Zerwałem się ze snu z przeraźliwym gdakaniem, śniło mi się, że jestem kogutem – mówię wam koszmar. Uświadomiłem sobie, że obudził mnie budzik w komórce z odgłosem piejącego koguta. Stąd ten sen, pomyślałem wstając z łóżka, wstałem od razu, zamiast zwyczajowo przełączyć budzik na 15 minutową drzemkę. Dziś był nad wyraz ważny dzień i należało wstać właśnie o tej porze. Do jutra miałem zapłacić ponad stówkę za stancję, kolejne sto pięćdziesiąt wisiałem rodzicom i jeszcze ze trzy dyszki Marcinowi. Musiałem zarobić kasę, a dziś był właśnie ten dzień kiedy miałem to zrobić. Studentowi trudno jest dorobić odkąd pożegnałem się z robotą w piwnicy pod Aniołem (którą zamknięto). Juwenalia były okresem, w którym miałem się odbić.
Przeszedłem boso do kuchni klapiąc stopami po posadzce, no tak znowu jajecznica po studencku - pomyślałem kontemplując wnętrze lodówki. Cóż, dziś sobie odbiję, po tym wszystkim idę na piwo i na pizzę zamówię największą jaką się da, a jak nie zjem całej, to zapakują mi ją do domu. Na łóżku obok Marcin właśnie budził się ze snu, na wszelki wypadek potrząsnąłem go za ramię.
- Co jest? – Zapytał, nic dziwnego na dworze wciąż było ciemno, nigdy nie wstawaliśmy o tej porze.
- Wstajemy stary, bo zajmą nam najlepsze skrzyżowania. - Powiedziałem i stanąłem przed lustrem w łazience. Moje odbicie popatrzyło na mnie oczyma domagającymi się snu, ochlapałem twarz zimną woda. Uśmiechnąłem się do siebie – widok był zadowalający- zdrowy i dziarski młodzian lat dwadzieścia cztery kończący niedługo studia i czekający na wyzwania prawdziwego życia. Jednak w tej chwili wciąż jeszcze predysponowany do zabawy i spijania uroków miasta studenckiego, jakim jest Toruń.
Korzystając z faktu, że nikt nie patrzy napiąłem muskuły i złożyłem sobie solenną obietnicę częstszych ćwiczeń fizycznych. Ogólnie nie było źle, krótka bródka, niebieskie oczy, ciemne kręcone włosy, co do których nie mogłem podjąć decyzji, czy je zapuścić i postudiować jeszcze parę lat, czy też je skrócić i rzucić się w wir wyzwań dorosłego życia. Nos – jakby trochę za duży, brzuch toczący odwieczną wojnę karnawału z postem nie potrafił się zdecydować czy pęcznieć od piwa, czy kurczyć się z głodu. Uśmiechnąłem się poczym zwędziwszy odrobinę pasty Marcinowi umyłem zęby i poszedłem się przebrać.
Strój to podstawa, „zarabianie” podczas juwenaliów to forma żebractwa usankcjonowana tradycją. Jednak nie chciałem na to patrzy jako na żebranie. Tak naprawdę sprzedawałem Torunianom bilety na Juwenalia, na wspaniałą studencką bibę z której wielu z nich z przyjemnością skorzysta. Dzięki tym skromnym datkom nie będą się czuli jakby szli na krzywy ryj.
Jak już mówiłem strój to podstawa – w zeszłe Juwenalia przebrałem się za Rycerza, co było o tyle łatwe, że jestem fanatykiem rycerstwa i strój miałem gotowy. Wynikiem była totalna klapa, bowiem ludzie na oglądali się rycerzy przy okazji wszelkiej maści turniejów i festynów i mój strój nikogo nie zachwycał. Stałem w zbroi płytowej, pot się ze mnie lał strumieniami, a zarobiłem jakieś śmieszne gorsze. Trzeciego dnia juwenaliów poszedłem po rozum do głowy, przebrałem się za koguta korzystając z fatałaszków współlokatorki, która zresztą już z nami nie mieszka. No to teraz też planowałem przebrać się za koguta- dla zabawy potrenowałem jeszcze kogucie kroki, podczas gdy Marcin smażył sobie zwykłą jajecznicę- szczęściarz miał kasiastych rodziców.
Strój koguta przygotowałem tym razem z dużą dbałością o szczegóły, atakując od kilku tygodni pobliskie lumpeksy, których na Bydgoskim Przedmieściu nie brakowało. Były wiec pióra, kolorowe szaliki i skrzydła na drucianym stelażu. Był dziób zrobiony z papieru i kleju do tapet, były wielkie pazurzaste łapki przerobione z trampek. Oczywistym jest, że od tej chwili każda minuta była bardzo cenna, dlatego nie bawiliśmy się w przebieranie i wyruszyliśmy już w strojach – ja kogut, on kura- wynik wygranej batalii w papier, nożyce i kamień. Oprócz strojów nieśliśmy pokaźnych rozmiarów koszyk wygrzebany gdzieś ze strychu kamienicy, w której mieszkaliśmy i przemycony cichaczem do domu. Koszyk wypełniony był słomą i wielkimi, zrobionymi również z papieru i kleju, jajkami.

Od zawsze wiadomo, ze najlepiej kwestować we dwójkę, lepiej byłoby, gdyby Marcin był śliczną dziewczyną, ale jak się nie ma co się lubi - to się lubi co się ma. Nasz cel- wiadukt osiągnęliśmy przy pierwszych promieniach słońca. Muszę przyznać, że wprawdzie ostatnio – jak to zwykle na czwartym roku studiów – często oglądałem wschody słońca, ale niejako od tyłu – nim położyłem się spać. Zdążyliśmy o krótki łeb wyprzedzając dwie dziewczyny przebrane za kurczaczki. Dziewczyny były ładne i uśmiechnięte, a że kurczaczki pasowały do Koguta i kury natychmiast zawiązała się spółka, z tą zasadą, że my przejęliśmy ciąg ulicy Żókiewskiego w kierunku miasta i plac Fryderyka Skarbka koło energetyki, a one kwestowały z drugiej strony. Wymieniliśmy z sobą podczas kwesty zaledwie kilka zdań i kilka razy strzeliliśmy w swoją stronę oczyma, pochwaliłem się, że jadłem dziś jajecznicę po studencku, na co jedna z kwestujących odpowiedziała, że nie jada jajek.
Pogoda była wspaniała, był to pierwszy dzień zbiórki, wiec iść powinno wspaniale…
Nie szło. – Początkowo nawet ludziska sypali kasę, ale koło południa coraz częściej słyszeliśmy uwagi na temat całkowitego braku wyobraźni wśród studentów- część kierowców nie zaszczycała nas nawet spojrzeniem, a ci co bardziej agresywni gdakali na nas. Nic nie pomagało, Marcin biegał z koszykiem kilka razy rozstawiając go pośrodku skrzyżowania, dziewczyny (Nina i Małgosia jak ustaliliśmy) dokonywały cudów i czasem trzepocząc rzęsami wyciągnęły parę złotych. Ja wspinałem się na barierkę odgradzającą tory tramwajowe i piałem jak kogut, aż zaczęło mnie boleć gardło. Powód stawał się dla mnie pomału jasny, złożyłem to z uszczypliwych komentarzy kierowców, oraz z faktu, ze koło godziny siódmej i ósmej rano podeszły do nas inne grupki studentów usiłujące nas wysiudać z dobrej miejscówki. To, że chcieli nas wysiudać to jedno, dużo gorszym było to, że WSZYSCY poprzebierani byli za kury, koguty i kurczaki, aż mi się gdakać z rozpaczy chciało.
Ja rozumiem, pomysł na strój może się powtórzyć, ale żeby wszyscy ?
Dotrwaliśmy do siedemnastej, na głowę wypadało po siedem dyszek, żegnaj pizzo, żegnaj piwko- witaj kolejna rozmowo z Panią od Stancji. Wredna stara kwoka siedzi u siebie jak na grzędzie i kasuje pieniądze od biednych studentów. Sygnałem, że czas już się zbierać było kilka jajek, jakimi obrzucał nas jeden z kierowców, który sam miał na sobie kurze przebranie – właściwie maskę kury, pewnie przekazaną mu przez jakiegoś zdesperowanego studenta. Trzeba było podkulić ogony i dać drapaka do domu. Skrobnąć coś do jedzenia i co prędzej przerobić strój. Wracaliśmy z tym naszym koszykiem w ręku, bo Marcin też był tuż przed wysyłką kasiory z domu i nie chciał marnotrawić cennego kapitału na bilety komunikacji miejskiej. A spotkanie z kanarkami nie uśmiechało nam się wcale, spróbujcie dać drapaka w stroju koguta? Jedynym pocieszeniem było to, że dziewczyny postanowiły zebrać się z nami, Marcin już coś przebąkiwał o za-kurzonej butelce wina, jakie jego babcia robi i jakie wraz z jajkami, i mięsem z kurczaka przekazała mu ostatnio. Dziewczyny na wiadomość o butelce i winie wyraźnie się ożywiły podskakując radośnie jak prawdziwe kurczaczki. Wracaliśmy z tarczą nie na tarczy, choć rolę tarczy pełnił wielki wilkinowy kosz ze sztucznymi jajkami. J
Jak wie każdy kto zna odrobinę topografię miasta Kopernika, nie sposób dotrzeć z punktu A do punktu B jeśli punkty te dzieli minimum 500 metrów, nie mijając po drodze sklepu z piwem. Pomyślałem, że to niewielka różnica, czy dam pani od wynajmu 70 czy 60 złotych. Dziewczyny poprawiły nasz wisielczy humor, wyposażyliśmy się wiec każde z nas w czteropak piwa w promocyjnej cenie 9,99 PLN. Po wypiciu jednego piwa (siedząc jak na grzędzie na trzepaku za Herbową) nastroje znacznie nam się poprawiły Drugi przystanek wypadł nam na koło pomnika artylerzystów gdzie komórką utrwaliliśmy ciekawą sesję zdjęciową o tematyce „rodzina kurczaków” Nosiliśmy dziewczyny w koszu- tak długo- jak długo wytrzymało dno- potem Marcin wszedł w koszyk niczym w sukienkę i ogłosiliśmy, że mamy mobilny kosz na jajka. Podczas tych zabiegów dowiedziałem się, ze Nina pochodzi z Kazachstanu i przyjechała z rodziną do Polski jakieś dziesięć lat temu na fali powrotu naszych rodaków, studiuje biotechnologię na trzecim roku, nie ma faceta, bo woli dobrą zabawę od niepotrzebnych zobowiązań.
O Małgosi nie dowiedziałem się wiele, bo zawisła Marcinowi na ramieniu praktycznie od początku. Kolejny przystanek wypadł nam przy Kinie, gdzie wypiliśmy kolejnego browara z Kargulem i Pawlakiem (w formie pomnikowej of course) ,zatańczyliśmy makarenę z Megakurczakiem (dwóch kolesi przebrało się w jeden strój wysoki na ponad dwa i pół metra) – dość pokracznie się w tym poruszali, jednak udało im się zgromadzić trochę kasy. Po mieście plątały się różnej maści kury i kurczaki i pewnie gdyby nie trzy wypite piwa oraz dość miłe ciepło jakie biło od trzymanej w ramionach Niny zwrócił bym uwagę, na fakt, że nie wiedziałem absolutnie żadnego innego przebrania.
Na Bydgoskim Przedmieściu zagraliśmy jeszcze krótki mecz rugby jajkiem (tym samym jajkiem, które trzy dni temu z dumą trzymałem w dłoniach zastanawiając się ile więcej kasy uda nam się zebrać dzięki dodatkowym gadżetom). Podczas gry w rugby dowiedziałem się, że Nina lubi dla żartu ugryźć kogoś, na przykład w ucho i że z powodu gorąca nie założyła dziś bielizny. Dowiedziałem się również (choć to w sumie wiedziałem od dawna) że cztery piwa to w sam raz na podróż z wiaduktu na Bydgoskie. Jednak jak wszystko co dobre czteropaki się skończyły i zachodziła obawa, ze na stancję dotrzemy z pustymi rękoma. Następne działania łatwo przewidzieć, najpierw była decyzja, że skoro wiszę Pani 100 – to dawanie jej 60 nie ma w ogóle sensu – dam jej połowę pomyślałem kupując kolejny czteropak piwa w niewielkim sklepiku, którego właściciel patrzył się na mnie jakoś tak ptasio. Marcin doszedł do tego samego wniosku, dziewczyny były bardziej oszczędne kupiły bowiem jeden czteropak na dwie – oświadczając, że im to zdecydowanie wystarczy. Oczywiście zaproszenie na butelkę za-kurzonego wina pozostawało aktualne choć niewiedzieć kiedy dołączyły się do nas jeszcze 3 osoby – megakurczak czyli dwie osoby w jednym przebraniu oraz smutna dziewczyna w przebraniu kwoki, którą usilnie usiłował pocieszyć jeden z teamu megakurczakowego. Przed drzwiami naszej kamienicy okazało się, że Megakurczak nie zmieści się do środka – ochrzciliśmy go więc indykiem i ogłosiliśmy święto dziękczynienia. W ramach zabawy wielki, trzymający się na listewkowym stelażu kurzy łeb, został odcięty przy nuconych dźwiękach hymnu USA.
Na podwórku kilkoro małych dzieci bawiło się w kurnik…
Imprezę zainugurowały kolejne otwierane piwa i krótkie zastanawianie się co należy zrobić ze strojami. Niewiele zdołaliśmy zrobić poza przycięciem dziewczynom krótkich spodenek na jeszcze krótsze spod których wystawały nogi w żółtych rajstopach. Bezpośrednio potem do drzwi zadzwonił dostawca przynosząc pizzę z kurczakiem i mój majątek stopniał do czterdziestu złotych. Nie dziwcie mi się, daniem dnia była dziś dla mnie jajecznica po studencku.
W telewizji regionalnej pusząc się jak kogut włodarz miasta poinformował mieszkańców, iż zamiast pomnika łabędzia na bulwarze znajdzie się pomnik kury. Następnie otwierając kolejne Piwo z Niną na kolanach rzuciłem natychmiast podchwyconą uwagę, że teraz pewnie wszyscy studenci robią to co my zamieniają kurze stroje na inne. Postanowiliśmy wszystkich przechytrzyć i pozostać w kurzych strojach. W dalszej wymianie zdań wyszło na jaw, że smutna kwoczka do której przygdakiwał dziarsko jeden z magakurczaków, nie jest studentką, a matką dwojga dzieci, że jeździ po juwenaliach i zarabia tak pieniądze, bo w Bydgoszczy życie nie jest usłane różami. Pocieszającemu ją megakurczakowi to nie przeszkadzało i pocieszanie jej szło mu coraz to lepiej. Drugi z megakurczaków zorganizował konkurs na gdakanie przez co około dwunastej w nocy zawitało do nas dwóch miłych funkcjonariuszy. Zajechali na sygnale, świecąc kogutem. Poczęstowali się Pizzą, przyznali nam rację, że dola studenta- zwłaszcza studenta kurczaka jest godna pożałowania. Chcieli również zwinąć smutną kwokę do radiowozu, bowiem matka dwojga dzieci okazała się być niepełnoletnia. Smutną kwokę uratowała Małgosia (jedna z kurczaczków z którymi dziś kwestowaliśmy) wdając się z Policjantami w zawiłą dyskusję filozoficzną, w temacie co było pierwsza jajko, czy kura.
Na tym etapie już czułem, że coś jest bardzo, ale to bardzo nie w porządku, jednak siedzący mi na kolanach kurczaczek, o ciemnych kręconych włoskach i radosnym spojrzeniu co chwila dziobał mnie, to w szyję, to w ucho i nie mogłem się skupić.
Policjanci zwinęli się niczym lis przepędzony z kurnika, a my oddaliśmy się radosnemu gdakaniu, w wyniku którego w okolicach godziny czwartej nad ranem nasi goście zaczęli się żegnać. Żegnać postanowiły się również nasze dwa kurczaczki, na co z Marcinem wcale nie chcieliśmy się zgodzić. Zwłaszcza, że gdy Megakurczaki ogłosiły koniec imprezy znajdowałem się na etapie całkiem miej konwersacji na temat metod przyrządzania piersi z kurczaka, konwersacji połączonej z degustacją.
Wprawdzie zdecydowanie wolał bym dokończyć to co się miło właśnie rozpoczynało, to jednak dziewczyny zdecydowały, że czas na powrót do domu, a my oczywiście zadeklarowaliśmy się, że je odprowadzimy.
Cieć zagdakał na nasz widok, co potraktowaliśmy jako przedrzeźnianie i odgdakaliśmy.
Spacer, w kierunku ich domostwa umiejscowionego na drugim końcu starówki koło dworca i mostu kolejowego sprawił, że wytrzeźwieliśmy, dobre humory nas nie opuściły i po dość długim pożegnaniu pod domostwem dziewczyn, poszliśmy w kierunku starówki. Naszym celem była kebabowa-street, gdzie o tej porze można było dostać wspaniałego drobiowego kebaba. Zjedliśmy po jednym, popatrzeliśmy smętnie na żałosne resztki naszych strojów (gra w rugby i zabawa nożyczkami sprawiły, że zamiast na rasowych przedstawicieli drobiu z ekologicznej hodowli upodobniliśmy się do chowu klatkowego). Moglibyśmy wprawdzie pójść do domu i coś z nimi zrobić, ale wtedy najlepsze skrzyżowania byłyby już zajęte. Poszliśmy wiec taj jak staliśmy ze zgodnym stwierdzeniem, że odgrywamy kury po pożarze kurnika.
Cyrk zaczął się o wschodzie słońca, okna okolicznych domów (szliśmy wtedy dziarsko koło Kaszownika) otworzyły się i w każdym stanął Pan domu. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przy blasku pierwszych promieni słonecznych wszyscy oni razem wydali z siebie głośne KUKURYKU!!!!. Spojrzałem na Marcina, ale i on nie bacząc na to, że przebrany jest za kurę KUKURYKOWAŁ w najlepsze. Dopiero wtedy opary alkoholu, dobrej zabawy i miłego towarzystwa odpłynęły i wtedy zdałem sobie sprawę, że wszyscy kurka wodna, w tym mieście powariowali…
Kurze, kogucie, kurczakowate było właściwie wszystko dookoła, Uświadomiłem sobie, że postacie w kurzych strojach to nie studenci- a zwykli obywatele grodu Kopernika. Pooklejani pierzem z poduszek, wyposażeni we własnej roboty skrzydła, z grzebieniami, niosący torby z jajkami Właśnie minął mnie luksusowy mercedes kabriolet z podstarzałym playboyem przebranym za koguta za kierownicą. Obróciłem się by pokazać go Marcinowi, ale on stawiając dziwaczne kurze kroki z dłońmi splecionymi za plecami, pochylony, spacerował po trawniku. Nim zdążyłem zareagować ruszył ustami w dół i po chwili wyprostował się dumnie trzymając w ustach dżdżownicę, gdakał radośnie.
- Marcin, nie wydurniaj się! - Powiedziałem, czułem się jakbym zaraz spodziewał się zawołania „uśmiechnij się, jesteś w ukrytej kamerze”. Był dopiero świt, wielki kurnik rodził się do życia, ludzie wysypywali się z domów upodobniając się w swoim zachowaniu do Marcina. Początkowo planowałem go nawet zaciągnąć do domu, jednak on tylko gdakał, nerwowo drapał pazurzastą nogę ziemię i patrzył się na mnie tak jakoś ptasio. Nie wiem jak długo stałem usiłując zebrać myśli, kuro-kurczako-kogutopodobnych było coraz to więcej i więcej. W końcu ruszyłem w kierunku stancji uświadamiając sobie, że nikt, ale to zupełnie nikt nie zachowuje się normalnie. Wszyscy wpadli w totalny obłęd, przemieniając się w kury, niektórzy z niedowierzaniem patrzyli na innych i głośno śmiali się gdacząc. Dla niepoznaki ja również gdakałem, tylko tak dla pozoru, bałem się, że jeśli zorientują się, że nie skurowaciałem do reszty rozdziobią mnie – jak tego powstańca styczniowego kruki wrony.
Zaczęło się robić niebezpiecznie, bowiem kogutów było praktycznie tyle samo co kur, a jak wszem i wobec wiadomo koguty raczej nie łączą się w pary. Na wszelki wypadek schodziłem z drogi wszystkim kogutom. Tu i ówdzie zaczęły się już walki kogutów, wyglądające cokolwiek śmiesznie bowiem w ruch nie szły pięści, a kopniaki przypominały bardziej nieudolne próby drapnięcia. Adwersarze zgodnie trzymali ręce za plecami jedynie rozkładali łokcie niczym skrzydła by dodać sobie animuszu. Szczęściem ludzkie usta nie nadają się do dziobania i wściekłe ataki przynosiły więcej szkody niż pożytku, a ktoś mógłby myśleć, że „koguciki” usiłują się całować.
Idąc tak trafiłem w okolice dworca miasto i wtedy zobaczyłem Ninę jak biegła w moim kierunku. Za nią biegł rozochocony kogucik, prawie dwa metry wzrostu w barach szeroki jak szafa jedynie w podkoszulku i rozpiętych spodniach spoza których na świat wyglądał podskakujący w rytmie kroków jego własny mały kogucik i komplet jajek. Może byłoby to śmieszne, gdyby nie jawne zamiary biegnącego. Nina minęła mnie, a ja odnotowałem, że w przeciwieństwie do kogucika biegnie normalnie, a na jej twarzy nie ma debilnie-kurzego oblicza, a jest przerażenie zwykłej normalnej dziewczyny. A potem, wiem, że nie uwierzycie ona schowała się za mną, a ja wyprowadziłem jeden zaledwie cios pięścią. Kogut, mimo iż wyższy ode mnie ponad o głowę złożył się po tym ciosie jak scyzoryk i jedynie gdakał boleśnie. Pięść bolała mnie jak diabli, ale dzielnie rozejrzałem się za Niną, która, w kurczakowatym oczywiście stroju, stała teraz cała dygocząc.
- Nic ci nie jest? – zapytałem.
- Nie gdaczesz? – odpowiedziała pytaniem, poczym podeszła i przytuliła się łkając, że świat zwariował. Wszyscy powariowali, a zaczęło się gdy sąsiad zapiał o świcie. Jej koleżanka nie zastanawiając się wiele, gdacząc coś przepraszająco wybiegła jako kura z domu, Nina myśląc, że to jakaś głupia zabawa poszła za nią, jednak Małgosia sKurzała (a może skurczakowała) dokumentnie. No, a kilka chwil później do Niny doczepił się kogut, którego powaliłem pięknym ciosem pięści.
- Co się stało? Czemu wszyscy powariowali? – najważniejszą sprawą jest zadać dobre pytanie, jednak na pytanie Niny – choć niewątpliwie w tej sytuacji było to dobre pytanie, nie potrafiłem jednak znaleźć odpowiedzi.
- To chyba rodzaj choroby, jakby zbiorowego szaleństwa – powiedziałem, a Nina uśmiechnęła się nagle i odparła.
- Wiem - kurza grypa. – Uśmiechnęła się, a uśmiech miała naprawdę uroczy.
- Chyba ptasia – odparłem, dziesięć lat w Polsce i znajomość języka od dzieciństwa sprawiały, że Nina nie miała żadnego obcego akcentu, ale mogła przecież mylić tego typu sformułowania.
- Nie – właśnie Kurza, jeden z doktorów u nas na wydziale zajmował się tym zagadnieniem, podobno zaraźliwa jak diabli- zarazić się można od jajek, zresztą ten doktor od zawsze zachowywał się trochę tak jak to towarzystwo. – Nina uśmiechnęła się ponownie, odpowiedziałem uśmiechem i podszedłem do samochodu, z którego właśnie wysiadł dostojnie ubrany jegomość z białym garniturem od Armatniego do którego klejem poprzyklejał pierze z poduszek. Jegomość zainteresował się dżdżownicą, którą chwyciłem w dłonie i szybko zgodził się na wymianę dżdżownica za kluczyki. Po chwili pędziliśmy już w kierunku Uniwerku.
Nie będę opisywał świata, jaki jawił się nam przed oczyma, było tego tak wiele, że zamieniło się w wielobarwny gdakający i kukurykający misz masz. Tak naprawdę w pamięci utkwiła mi jedynie grupa kobiet siedzących jak na grzędzie na barierkach przy przystanku tramwajowym. Dotarliśmy do gmachu Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi wbiegliśmy po schodach i dotarliśmy do gabinetu doktora. Był zabarykadowany od środka.
- Panie doktorze proszę otworzyć, Proszę otworzyć to ja Nina –
- kukuryku – odpowiedział ktoś zza drzwi – kto? – dodał po chwili
- Nina Pana studentka – jesteśmy normalni, - rozległ się odgłos przesuwanego biurka lub szafy i w drzwiach pojawiła się mała szczelina. Przez tą małą szczeliną popatrzyła na nas przerażona twarz obserwując nas „normalnych” w strojach kurzych oczywiście, drzwi zatrzasnęły się.
- idźcie stąd kukuryku – powiedział głos zza drzwi
- Panie doktorze jesteśmy normalni, to tylko nasze przebranie na Juwenalia. – Powiedziałem.
- Panie doktorze naprawdę jesteśmy normalni, proszę nam pomóc, Pan na pewno wie co się tutaj dzieje, Pan jest taki mądry – to ostatnie zdanie Nina powiedziała odrobinę zaledwie innym tonem i poczułem jak drzwi się otwierają, gorzej przypomniałem sobie jak wczoraj powiedziała tym samym tonem, że jestem taki fajny i zabawny. Poczułem ukłucie zazdrości.
Drzwi otworzyły się i doktor Kurek wpuścił nas do środka (Kurek- tak się nazywał- przeczytałem to na tabliczce).
- Panie Doktorze, co się dzieje? Zapytałem, a on odskoczył w kierunku okna załkał straszliwie i zawołał,
- To wszystko moja wina… Chciałem być kimś innym, chciałem… chciałem poznać swoją nową osobowość. Dlatego co noc zmieniałem się… czułem się wolny… - Doktor łkał w kącie, a ja- wierzcie lub nie, wtedy zrozumiałem wszystko.
- To Pan… Pan chciał być kurą?! – zawołałem
- KOGUTEM ! krzyknął on z wyrzutem w głosie, Wspaniałym dzielnym kogutem, który budzi rano ludzi ze snu, jak kogut w rodzinnym gospodarstwie. Ja tylko chciałem być kogutem…
- Zaraz chwileczkę – skoro stawał się Pan kogutem co noc a za dnia wracał Pan do normalnej postaci – to jak Pan to robił.
- Moja mieszanka… i moje antidotum… dzięki niemu mogłem w dowolnym momencie stać się kogutem lub z powrotem człowiekiem.
- Ale czemu powariowali wszyscy dookoła?
- Produkujemy na wydziale witaminy dla kur, odkryłem, że ktoś korzystając z mojego laboratorium produkował znaczne ilości specyfiku i dodawał do witamin, w które zaopatrują się u nas wszystkie okoliczne fermy. Pewnie poprzez paszę specyfik dotarł do jajek – a stamtąd do mieszkańców miasta.
- Antidotum! – zawołałem- czy ma pan Antidotum ?
- Oczywiście, mam tego wiele litrów trzymam je tu – Doktor odwrócił się podszedł do drzwi elektronicznym zamkiem, wstukał kod i weszliśmy do laboratorium.
- Ostrożnie- nikogo tu nie gościłem od lat powiedział istotnie w laboratorium panował wielki bałagan, jednak bez trudu poprowadził nas do metalowej bańki w której trzymał antidotum.
- Sporo Pan tego ma. – powiedziałem a Nina Popatrzyła się na mnie lekko kiwnęła porozumiewawczo głową.
- Bo to produkt uboczny produkcji TEGO! – doktor odwrócił się i chciał chlapnąć mi w twarz zawartością probówki, nie zdążył oberwał palnikiem Bansena prosto w twarz, zatoczył się i oberwał raz jeszcze w głowę. Skrępowaliśmy go taśmą klejącą, a on śmiał się nam w twarz, wykrzykując, że nie powstrzymamy Nowego Światowego Kurzego Porządku, że jeszcze będziemy gdakać jak grzeczna kurczaki i że wezwie wszystkich swoich kurzych braci na pomoc. Wywlekliśmy go z labolatorium i rzeczywiście zauważyliśmy, że grupki podenerwowanych kuro-koguto-studentów kręcą się niebezpiecznie blisko. Uratował nas lis, będący jednym z wypchanych eksponatów. Nina trzymała lisa w dłoni i sycząc odstraszała wszystkich którzy starali się nas powstrzymać, a ja kropiłem ich antidotum za pomocą miotły.
Ktokolwiek został pokropiony z miejsca normalniał, udało nam się wiec dotrzeć do magazynu, w którym czekały nie tylko witaminy, ale i gotowa do załadunku pasza dla kur. Resztę dnia spędziliśmy jeżdżąc pickupem po Toruniu. Korzystając ze zwędzonego gdzieś przez Ninę megafonu gdakaliśmy co sił w płucach zachęcając kuroludzi do tego by podchodzili od pakę pikupa, na którym ja polewałem paszę antidotum i rozsypywałem je gdakającym Toruńczykom.

Teraz gdy zdarza mi się o tym opowiadać podczas wywiadów lub spotkań z obywatelami, którzy chcą poznać bohatera co uratował świat, opowiadam o tym z wrodzoną skromnością i bez ubarwiania. Ale powie wam, że była to ciężka wręcz katorżnicza praca i człowiek naprawdę się musi napracować, aby uratować świat. Doktora Kurowskiego umieścili w domu dla obłąkanych, a jego receptura została wciągnieta na listę środków bojowych polskiej armii, niech no teraz ktoś spróbuje nas wkurzyć, to my go dopiero wKURZYMY
Nie zapomnę jak pod koniec dnia, gdy normalnych ludzi było już więcej i wielu pomagało nam w tej pracy usiadłem zmęczony i spocony, w podartym stroju koguta, którego nie zdążyłem zdjąć, a mój słodki kurczaczek siadając mi na kolanach powiedział.
- Jednego nie rozumiem- ja nie zaraziłam się, bo nie jadam jajek, ale Ty przecież tam na wiadukcie powiedziałeś mi, że jadłeś jajka na śniadanie. - Popatrzyłem na Ninę z zaciekawieniem.
- Jakie jajka na śniadanie? - Nie jadłem przecież żadnych jajek
- No mówiłeś przecież, że jadłeś jajecznicę po studencku – odparła z wyrzutem lekko naburmuszona. Zaśmiałem się i odparłem
- Kurczaczku, znasz przepis na jajecznicę po studencku?
- Nie, musisz mi kiedyś zrobić na śniadanie – kurcze, ale ta Nina była ładna
- Obawiam się kurczaczku, ze to niemożliwe.
- Jak to? Mój kogucik nie zrobi jajecznicy po studencku swojej kureczce?
- Przepis na jajecznicę po studencku: Student wstaje rano, otwiera lodówkę, patrzy na puste półki, drapie się po jajach i zamyka lodówkę…

Awatar użytkownika
Orgi_m
Sepulka
Posty: 10
Rejestracja: śr, 25 sty 2012 14:26

Re: Jajecznica po studencku

Post autor: Orgi_m »

Przykro mi, ale akapity wcięło - :( - będziecie mieli trudniej

Awatar użytkownika
No-qanek
Nexus 6
Posty: 3098
Rejestracja: pt, 04 sie 2006 13:03

Re: Jajecznica po studencku

Post autor: No-qanek »

Czy mnie oczy mylą czy też rzeczywiście cały tekst ma się opierać na dowcipie z brodą?

Nie mówiąc o dobijającym języku tekstu i nigdzienieprowadzącej narracji.
"Polski musi mieć inny sufiks derywacyjny na każdą okazję, zawsze wraca z centrum handlowego z całym naręczem, a potem zapomina i tęchnie to w szafach..."

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Jajecznica po studencku

Post autor: neularger »

To chyba najnudniejszy z ostatnio wstawionych tekstów. Ponadto nudę potęgują monotematyczne kurze dowcipy. A właściwie "dowcipy".
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Juhani
Laird of Theina Empire
Posty: 3104
Rejestracja: czw, 18 lis 2010 09:04
Płeć: Mężczyzna

Re: Jajecznica po studencku

Post autor: Juhani »

Autorze, doceniam Twą wytrwałość, ale czy nie chciałbyś zająć się czymś innym? Tyle jest innych pięknych rzeczy do zrobienia na tym świecie...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Jajecznica po studencku

Post autor: neularger »

Juhani, bez takich uwag. Oceniamy tekst, nie autora.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Jajecznica po studencku

Post autor: hundzia »

Ja mogę zrozumieć brak szczególnie porywającego pomysłu na opowiadanie, kulejącą fabułę, kiepskie wykonanie, ale żeby do tego doszły jeszcze literówki, powtórzenia, brakujące lub nadprogramowe spacje oraz nieznajomość podstawowych zasad interpunkcji i formatowania tekstu, to już dla mnie czyste niedbalstwo.

Przykłady:
- Panie Doktorze, co się dzieje? Zapytałem, a on odskoczył w kierunku okna załkał straszliwie i zawołał,
- To wszystko moja wina… Chciałem być kimś innym, chciałem… chciałem poznać swoją nową osobowość. Dlatego co noc zmieniałem się… czułem się wolny… - Doktor łkał w kącie, a ja- wierzcie lub nie, wtedy zrozumiałem wszystko.
- Co jest? – Zapytał, nic dziwnego na dworze wciąż było ciemno, nigdy nie wstawaliśmy o tej porze.
- Wstajemy stary, bo zajmą nam najlepsze skrzyżowania. - Powiedziałem i stanąłem przed lustrem w łazience.
Pogoda była wspaniała, był to pierwszy dzień zbiórki, wiec iść powinno wspaniale…
Nie szło. – Początkowo nawet ludziska sypali kasę, ale koło południa coraz częściej słyszeliśmy uwagi na temat całkowitego braku wyobraźni wśród studentów- część kierowców nie zaszczycała nas nawet spojrzeniem, a ci co bardziej agresywni gdakali na nas.
Wracaliśmy z tarczą nie na tarczy, choć rolę tarczy pełnił wielki wilkinowy kosz ze sztucznymi jajkami. J
Jak wie każdy kto zna odrobinę topografię miasta Kopernika
Nina uśmiechnęła się ponownie, odpowiedziałem uśmiechem i podszedłem do samochodu, z którego właśnie wysiadł dostojnie ubrany jegomość z białym garniturem od Armatniego (?!?!*) do którego klejem poprzyklejał pierze z poduszek. Jegomość zainteresował się dżdżownicą, którą chwyciłem w dłonie i szybko zgodził się na wymianę dżdżownica za kluczyki. Po chwili pędziliśmy już w kierunku Uniwerku.
Oraz moj ulubiony potwór:
- Panie doktorze proszę otworzyć, Proszę otworzyć to ja Nina –
- kukuryku – odpowiedział ktoś zza drzwi – kto? – dodał po chwili
- Nina Pana studentka – jesteśmy normalni, - rozległ się odgłos przesuwanego biurka lub szafy i w drzwiach pojawiła się mała szczelina. Przez tą małą szczeliną popatrzyła na nas przerażona twarz obserwując nas „normalnych” w strojach kurzych oczywiście, drzwi zatrzasnęły się.
- idźcie stąd kukuryku – powiedział głos zza drzwi
- Panie doktorze jesteśmy normalni, to tylko nasze przebranie na Juwenalia. – Powiedziałem.
* wtrącenie moje.
Jak widać, aućtor czasami zna te zasady, a czasmi nie. Dla mnie to czystej wody lenistwo i niechlujność.
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Juhani
Laird of Theina Empire
Posty: 3104
Rejestracja: czw, 18 lis 2010 09:04
Płeć: Mężczyzna

Re: Jajecznica po studencku

Post autor: Juhani »

neularger pisze:Juhani, bez takich uwag. Oceniamy tekst, nie autora.
Sorry, nie chciałem być źle zrozumiany. Oceniłem tekst, już drugi, który uważam za totalnie zły. Jeżeli Autor napisze coś dobrego, to naprawdę to docenię. Do samego Autora przecież nic nie mam osobiście. Tylko wygląda mi na to, że nie korzysta z uwag, i nie pisze do tej pory nic, co byłoby warte przeczytania. I tylko to chciałem dać do zrozumienia. Autorze! Moja uwaga dotyczyła TYLKO tekstu.

ODPOWIEDZ