LEPSZE ANIOŁY

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
KamTrz
Sepulka
Posty: 1
Rejestracja: wt, 29 maja 2012 18:09

LEPSZE ANIOŁY

Post autor: KamTrz »

LEPSZE ANIOŁY

- Wybacz mi ojcze, bo zamierzam zgrzeszyć.
Część konfesjonału przeznaczoną dla osoby spowiadającej się wypełniał dość nieprzyjemny dla oczu blask, natomiast po przeciwnej stronie mdłe, blade światło zdawało się petryfikować duchownego w kamienny, wzbudzający respekt czy wręcz trwogę posąg.
Nieznoszącym sprzeciwu tonem duszpasterz nakazał kobiecie obejść kościół w taki sposób, by upewnić się, że tak w nawie, jak i prezbiterium czy nawet kruchcie nie ma nikogo. Bez słowa uczyniła to. Powróciwszy, rzekła:
- Pusto jak to w kościele. Czego się ksiądz spodziewał po kompletnie zlaicyzowanym świecie?
Na przykład pewnego wścibskiego agenta CBŚ, UOP czy tam innego ABW, od pewnego czasu depczącego takim jak ja po piętach, coraz skuteczniej zbliżając się do prawdy. Lecz nie powiedział tego, obawiając się, że ów przy dzisiejszej technologii może podsłuchiwać nawet z kilkuset metrów, mimo teoretycznej dźwiękoszczelności konfesjonału wyłapując nawet najlżejszy szmer. Skierował więc rozmowę z powrotem na właściwe tory: o jakim grzechu mowa? Adopcja jak najbardziej ujdzie. W tym popieprzonym świecie, dodał w myślach.
- Chodzi o coś… bardziej skomplikowanego.
I sto razy bardziej niemoralnego?, tym razem powiedział na głos.
- Sama już nie wiem…
Powtórne małżeństwo?, wycedził z niesmakiem. Już chciał powiedzieć, że na coś takiego absolutnie się nie pisze, ale ona szybko dodała:
- Gdybyż tylko o to chodziło, ojcze…
Rozwód definitywny?! Nawet w dzisiejszym chorym świecie jest to uznawane za obrzydliwą ostateczność!
- Żeby to było takie proste, proszę księdza…
Mój Boże, cóż ty zamierzasz, kobieto?!
- Grzechem naprawić wcześniejszy grzech… Tu będziemy o tym rozmawiać?
W tym jednym przyznał jej w duchu rację.
Zwijamy się stąd. Gdy zaciekawiony namiastką mogącej zafrapować go opowieści wyrzekł te słowa, halogeny w mig nałożyły na te dwie osoby ich holograficzne kopie, tak że po zjechaniu windą kilka pięter pod ziemię postronny obserwator na bank odniósłby wrażenie, że spowiednik i grzesznica wciąż tkwią na swych pozycjach.
Na dole skończyły się żarty. Co żeś do kurwy nędzy za numer wykręciła?!
- Ależ słownictwo, proszę księdza… - odparła zmieszana i coraz bardziej rozdygotana.
Skończ już z tym księdzem czy tam ojcem, w tych gotyckich katakumbach już nikt nas nie podsłucha, nie musimy udawać. Nim zdążyła choćby przytaknąć, pojawił się pan Franciszek, mający już swe lata swoisty kamerdyner udającego duchownego Adama Sandeckiego. Z przedwojennym wdziękiem zaproponował Marcie Sekalskiej jakiegoś drinka (była tak zdenerwowana i zdezorientowana, że nawet nie usłyszała nazwy, jedynie ochoczo się zgodziła – wszak czekała ją prawdopodobnie najtrudniejsza rozmowa w życiu), po czym odprowadziwszy gospodarza i jego gościa do pokoju konferencyjnego (ta część podziemi została wyremontowana i służyła za bazę), żwawy staruszek udał się do kuchni, skąd słychać było charakterystyczny brzdęk szklanek i to, jak z gracją przebiera między butelkami. Dla zabicia czasu i rozluźnienia atmosfery Adam zaproponował klientce papierosa, a gdy odmówiła sam zapalił, choć wyraźnie widać było po nim, że tytoniu nie lubi. Zapewne chciał tylko pokazać, kto tu będzie miał ostatnie zdanie, bo po wniesieniu przez pana Franciszka tacy z butelką i szklankami wypełnionymi whisky, bez cienia wahania zgasił ledwie napoczętą fajkę w popielniczce.
- Alternekromancja to najwspanialszy wynalazek w historii ludzkości – powiedziała chyba tylko po to, by przerwać niezręczne milczenie, po czym pociągnęła kilka solidnych łyków dla kurażu.
Moje życie i poglądy to ideologiczny rewers tej opinii, zdawała się mówić jego nietęga mina.
- Słusznie takich jak pan zwie się aniołami; przynosicie ulgę i ukojenie w potrzebie ludziom takim jak ja.
Ha, aniołami, dobre sobie, wymamrotał pod nosem, a w myślach dodał: prędzej demonami, ale pieprzony establishment nigdy nie nazwie rzeczy po imieniu. Zawsze będą udawać, że gówno pachnie a nie śmierdzi.
- Ktoś, kto nigdy nie miał dziecka, powiedziałby, że wszystko zaczęło się banalnie – kontynuowała. Dolała sobie trochę i jednym haustem opróżniła szklankę. Znów dolała, ale tym razem tylko zwilżyła usta, po czym zaczęła ją pomału obracać i wpatrywać się weń, jakby szukając odpowiednich słów. - Kryspin miał niecałe pięć lat gdy odszedł – kiedyś powiedzielibyśmy, że na zawsze. Tyle dobrego, że stało się to za sprawą wypadku samochodowego, a nie jakiejś długoletniej, ciężkiej choroby.
Przerwał jej z wyraźnym niesmakiem: tak, wiem, ogromnie pani cierpiała, pokusa była nie do odparcia, więc zdecydowała się pani na adopcję. Proszę wybaczyć, ale słyszałem to już setki razy.
- Proces adaptacji dziecka po adopcji przebiegł bez żadnych przeszkód. – Kolejny solidny łyk; teraz nic nie mogło wytrącić jej z równowagi. – Kilkulatek nie ma szans zdać sobie sprawy, że znalazł się w świecie równoległym. Mój najdroższy Kryspin znów jest ze mną. Nie ma nic piękniejszego niż patrzenie, jak bawi się z dziećmi na placu zabaw. – I następny łyczek. - Lecz teraz znów jestem w żałobie, bo --
Zamierzała ponownie przepłukać gardło, lecz Sandecki miał już dość i jej picia, i jej maniery przerywania opowieści, więc bezceremonialnie wręcz wyrwał jej szklankę i odstawił wraz z butelką w kąt. Bo? – ponaglił ją ruchem ręki.
- Rok temu, w niemal identycznym co wcześniej Kryspin wypadku, zginął mój mąż. Co najgorsze, mój syn – ten „nowy” oczywiście - miał wtedy jechać z nim, lecz się rozchorował. Od tamtej pory nie mogę się opędzić od myśli, że ktoś chce się pozbyć całej mojej rodziny. Nie jeżdżę już autami i jestem pod stałą ochroną. Nawet do pana, choć zgodnie z obowiązującą procedurą nie powinnam, zamiast przyjechać taksówką przyleciałam helikopterem, a wokół kościoła kręcą się moi ludzie, myśląc, że jestem tu na spowiedzi.
Wyglądało, jakby się rozkręciła i chciała opowiedzieć wszystko za jednym zamachem, ale nagle jęła jeszcze dziwniej poruszać dłońmi niż dotychczas, wiercić się i niespokojnie rozglądać na boki, jakby czegoś szukając. Adam szybko pojął, w czym rzecz. Najpewniej miał do czynienia z neurotyczną paranoiczką, która w chwili nawet najmniejszego stresu musiała czymś zająć ręce i skupić na tym czymś swoją podświadomość, by móc funkcjonować choćby w stopniu minimalnym. Z racji tego, że była bogata, przerażona i mająca syna na głowie, tym czymś z pewnością była zazwyczaj szklanica czegoś mocniejszego. To by zresztą tłumaczyło jej mocną głowę. Sandecki tylko głęboko westchnął, oddał jej butelkę whisky, dorzucił papierosy i postanowił nie zwracać już po prostu uwagi na jej irytujące zachowanie, skupiając całą uwagę na jej słowach, nawet gdyby miały się co chwilę „ucinać”.
- Dziękuję. – Gdyby patrzył, zobaczyłby, że od razu… Ale wzrok miał oczywiście wbity w podłogę. – Na czym to ja skończy--? Ach, tak. Wie pan, nie jestem zwolenniczką mieszania w prawach rządzących wszechświatami --
Ta, na pewno, ty głupia, egoistyczna, egocentryczna, egotyczna i rozpieszczona suko, zdawał się mówić paskudny grymas na jego twarzy.
- ale męża odebrano mi przecież w sposób nienaturalny – poprzez spisek, a i Kryspin potrzebował ojca, byli tak ze sobą zżyci… Nie miałam serca powiedzieć własnemu dziecku, co się stało jego tatusiowi. Musiałam przedsięwziąć odpowiednie środki. Pan zrobiłby to samo na moim miejscu.
Wymowne milczenie.
- Wynajęłam alternekromantę… znaczy się anioła, celem zawarcia powtórnego małżeństwa. Ku mojemu zdziwieniu, operacja zakończyła się fiaskiem. A był to podobno najlepszy specjalista…
„Ku mojemu zdziwieniu…”, jął przedrzeźniać ją w myślach, posyłając jednocześnie piorunujące spojrzenie, bez dwóch zdań mówiące: a czego się spodziewałaś, kretynko?
- To znaczy mąż trafił na naszą stronę – prędko zaczęła się ekskuzować, widząc zasępione oblicze swego interlokutora – lecz po kilku dniach takiego jakby otępienia nieśmiało napomknął, że to nie jest nasz świat, a gdy zbyłam go śmiechem, zapytał, czy aby na pewno nie widzę żadnej różnicy… Stało się to jego obsesją, całe dnie spędzał na próbach udowodnienia mi, że coś jest nie tak. Skończyło się na tym, że razu pewnego zatamował ruch na jednej z głównych arterii, krzycząc przy tym ile sił w płucach: „rozgryzłem Was! To wszystko nie jest prawdziwe! To sen! Albo wirtualna rzeczywistość, wszystko mi jedno, wypuście mnie stąd, i tak znam już prawdę!”. Wylądował u czubków, nawet słów kilku już zamienić z nim się nie da…
I co żeś najlepszego uczyniła, kobieto – tylko westchnął, już nie miał sił się złościć. Naprawdę pani sądziła, że dorosły da się nabrać jak dziecko? – dodał na głos. Nie zauważy różnic?
- Został przeniesiony --
Porwany, poprawił ją Sandecki.
- z niemal identycznego świata, jego sytuacja majątkowa i rodzinna była teoretycznie taka sama…
Niemal, niemal. Teoretycznie. W tej branży wszystko rozbija się o detale i praktykę właśnie. No i domyślam się, że to powtórne małżeństwo zostało dokonane na kocią łapę? Bez rejestracji?
- Jak pan na to wpadł? – Zaskoczył ją przepotężnie.
Wspomniała pani, że skorzystała z usług najlepszego alternekromanty. Chyba spośród tych nieudaczników z czarnego rynku, bo wszyscy wiedzą, że wśród zarejestrowanych to ja mam najmocniejszą cefałkę – i właśnie dlatego do mnie przybiegła pani po ratunek, nieprawdaż? Dlaczego za pierwszym razem zdecydowała się pani załatwić sprawę nielegalnie?
- Nie chciałam o tym meldować, żeby Kryspin się pewnego dnia nie dowiedział…
W takim razie w świetle prawa ten facet jest pani pierwotnym mężem i nie można przeprowadzić rozwodu definitywnego.
- Nic nie szkodzi, nie będzie to konieczne. – Uśmiechnęła się tajemniczo a zarazem tryumfalnie. – Wczoraj wieczorem się powiesił. Dobrze, że mam w kieszeni kluczowych pracowników ośrodka, dzięki czemu sprawa jeszcze nie wyszła na jaw. Ale trzeba działać szybko. Musi pan przeprowadzić akcję w ciągu najbliższych 48 godzin, inaczej na zawsze pozostanę wdową po tym człowieku.
Pani oszalała. Nawet gdybym nie miał moralnych zastrzeżeń, aspekt techniczny i prawny całej sprawy stawia sens i powodzenie operacji pod znakiem zapytania.
- Nie rozumiem. – Z zakłopotaniem pokręciła swą śliczną blond główką. (Musiał w duchu przyznać, że taka właśnie była, mimo swej niechęci do tej intrygantki ).
Przypominam, iż szeroko rozumiane społeczeństwo nic nie wie o podróżach międzywymiarowych. Mało tego – filozofowie i naukowcy kategorycznie uznają to za niemożliwe, nieliczni, którzy ośmielają się wysnuwać tego typu teorie, są wyśmiewani i poddawani środowiskowemu ostracyzmowi. Tak więc seksturystyka, adopcje, powtórne małżeństwa czy, o zgrozo, definitywne rozwody są nie tylko nieetyczne, naganne i niemoralne, ale i – mimo tajnego usankcjonowania przez elity – de facto nielegalne. By cała ta sieć intryg i kłamstw się nie rozsypała niczym domek z kart, utworzono Komitet, który wszystko kontroluje, pobiera bajońskie opłaty za pozwolenia na operacje i żąda zeń raportów, a opornym niechęć do podporządkowania się zasadom wyperswadowuje wszelkimi możliwymi sposobami. Ci ludzie najęli profesjonalistów takich jak ja, tak by wasze, czyli ludzi takich jak pani, chore zachcianki załatwiać w możliwie jak najbardziej cywilizowany sposób, no i kontrolować wasze działania. Pani czyny i pomysły mnie brzydzą, a do tego oszukała pani moich przełożonych, korzystając z usług czarnego rynku, a ja z nielegalnymi operacjami nie chcę mieć nic wspólnego. Proszę pamiętać, że wszelkie nieautoryzowane działania mogą przyczynić się do zdemaskowania całej tej maskarady, a w konsekwencji upadku Komitetu, który składa się z tak wpływowych osób, że dla świata byłoby to szokiem o niemożliwych do przewidzenia konsekwencjach.
To dziwne, ale tyrada Adama jakby nie zrobiła na Marcie najmniejszego choćby wrażenia, a w każdym razie tak to wyglądało, gdyż w odpowiedzi wyszeptała jedynie beznamiętnie:
- Rozumiem, że to był aspekt prawny. A co z technicznym?
Zamurowało go, lecz postanowił wyjaśnić rzecz do końca, by wreszcie się jej pozbyć: jeśli akcja się powiedzie, jak wytłumaczy pani znajomym i zwłaszcza psychiatrom, iż mąż nagle ozdrowiał, a jemu, że był chory psychicznie, ale tego nie pamięta? A to dopiero wierzchołek góry lodowej: weźmy pod uwagę choćby fakt, że wpierw będziemy musieli podmienić nieboszczyka na nowego męża, a agent, który jakimś cudem natrafił na ślad Komitetu i depcze nam po piętach, z pewnością prowadzi całodobową obserwację ośrodka – ja bym tak zrobił, przy takim śledztwie nie olewa się faceta twierdzącego, że ta rzeczywistość nie jest prawdziwa, no i przy dzisiejszej technice można inwigilować jedno miejsce, a być w drugim. Mniejsza z tym jednak – psychiatrzy nie uwierzą w nagłe uzdrowienie pani męża (pomyślą, że symuluje), a nawet jeśli… to będzie zbyt ciekawy przypadek, więc zatrzymają go na obserwację, co spowoduje, że nowy Sekalski zacznie kwestionować rzeczywistość, co zaprowadzi go w macki szaleństwa… Błędne koło. A i tak przedstawiłem optymistyczną wersję wydarzeń.
- Zaryzykuję.
Proszę pamiętać też o pracownikach, którzy wiedzą o samobójstwie pani „starego” małżonka. Jego zmartwychwstanie może rozwiązać im języki, a wtedy zrobi się smród.
- Zajmę się nimi.
Tak jak oni zajęli się nim?
- Wypraszam sobie takie insynuacje.
Proszę je sobie wypraszać gdzieś indziej. I cieszyć się, że nie doniosę o sprawie Komitetowi. Od początku z uporem maniaka tłumaczę, że tego nie zrobię. Za nic w świecie.
- Zwłaszcza maniacy robią czasem rzeczy wbrew sobie, w szczególności za coś nie z tego świata.
Wstała, podeszła doń i wyszeptała mu coś na ucho. Takiego asa z rękawa Adam się nie spodziewał. Niedowierzanie i wściekłość uderzyły z pełną mocą, a frustracja, strach i niepewność powróciły ze zdwojoną siłą.
- I co, będzie pan teraz dla mnie lepszym aniołem?
Zgodził się bez słowa.
^ ^ ^
Ocknęła się na podłodze pomieszczenia, które wraz z całym swym asortymentem przywodziło na myśl jedną z wielu charakterystycznych dla przedmieść opuszczonych fabryk. Ocknęła, bo nie można mówić o przebudzeniu, gdy idzie się spać we własnym łóżku, a wstaje w takim miejscu. Mocno bijący z sufitu snop światła skoncentrowany był na niej, pozostawiając przestrzeń wokół w ciemnościach. Jednak nawet przez sekundę nie zastanawiała się, jak się tu znalazła, a to za sprawą stojącego nieopodal w półmroku – przez co nie widziała jego twarzy - mężczyzny, którego obecność skierowała myśli na oczywiste tory: kim jest, jak zdołał ją uprowadzić z jej własnego mieszkania, czego odeń chce i co zrobi, gdy tego nie dostanie. Najgorszą perspektywą było jednak to, co uczyni po ewentualnym spełnieniu żądań, gdy nie będzie mu już potrzebna.
Nie próbowała krzyczeć. I tak nikt by jej nie usłyszał nie tylko w tym budynku, ale i zapewne w promieniu co najmniej kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset metrów od niego. Za to porywacz w reakcji na takie zachowanie na bank już by się z nią nie cackał, oczywiście przy założeniu, że w ogóle miał w planach załatwić sprawę polubownie. Podniosła się i zaczęła otrzepywać; chyba tylko po to, by zająć czymś drżące niemiłosiernie dłonie. Niestety nie mogła uczynić tego samego w odniesieniu do nóg, które w mgnieniu oka jakby zmieniły swą konsystencję i wypełniły się watą, która pod naporem ciężaru ciała jęła się kurczyć, przez co dziewczyna upadła na tyłek. Mężczyzna parsknął śmiechem. Odpowiedział mu niekontrolowany wybuch płaczu.
- Czego chcesz, sukinsynu?! – Palcami ścierała z twarzy łzy.
Sięgnął za pazuchę i coś wyjął. Kontury nie pozostawiały wątpliwości.
- Powiem wszystko! Zrobię, co zechcesz! Tylko mnie nie zabijaj!
Zaczął bawić się pistoletem niczym rewolwerowiec, jednocześnie obserwując ofiarę, jakby starał się wchłonąć wszystkie jej emocje. Niespodziewanie doskoczył doń i przystawił jej gnata do skroni. Gdyby nie oślepiający blask, ujrzałaby jego twarz.
Prawdę o człowieku poznajemy dopiero, gdy ów spogląda śmierci w oczy, wyrzekł głosem tak beznamiętnym, jakby odczytywał referat na najnudniejszym sympozjum świata.
- Skończyła ci się amunicja i chcesz mnie zabić banałami? – Od razu przeklęła się w duchu za tę wypowiedź; jak mogła być tak nierozważna? – Przepraszam – wyskamlała.
Zdecydowanie przycisnął lufę, wyginając jej szyję i głowę w kształt rachitycznego drzewka.
- Przepraszam! – Znów zaniosła się ostrym szlochem. - Ja niechcący!
Masz trochę charakteru, wznowił swój wywód jak gdyby nigdy nic, ale to za mało. Musisz wyzbyć się wszystkiego. Wątpliwości, uczuć, obaw. Gdyby to były banały, ludzie stosowaliby je na co dzień w praktyce, a tak nie jest. Zgadzasz się?
Głos uwiązł jej w gardle, więc jedynie nieznacznie kiwnęła.
Ty już nie powielisz ich błędów, prawda?
Kolejny ruch głową.
Odbezpieczył broń. Ten dźwięk był dla jej uszu tym, czym widok kostuchy dla oczu umierającego w malignie.
Jak ci na imię?
- Alicja – wyszeptała.
Powiedz mi, Alicjo, boisz się śmierci?
Milczała, chcąc przeanalizować jego bezsensowne wypowiedzi i ustalić, która opcja – „tak” lub „nie” – go zadowoli, ale nie dał jej na to czasu, wydzierając się: mów szybko! Nie kłam, bo cię zastrzelę!
- Nie – wydusiła. – Nie boję się.
Kłamiesz! Miałaś się wyzbyć wszystkiego! Nie chcesz po dobroci, to ja ci w tym pomogę!
Pociągnął za spust. Kula przeszła na wylot przez głowę i utkwiła w pobliskiej ścianie, a odrzut posłał ciało dziewczyny na kilka metrów, jakby dostała z co najmniej dwururki, a nie pistoletu kaliber 9mm. Dość tej zabawy, rzekł strzelec, Artur – zwrócił się do kogoś – włącz normalne oświetlenie.
Silny blask zniknął, w zamian całe pomieszczenie wypełniło delikatne dla oczu światło pokojowe. Mężczyzna imieniem Artur podszedł do strzelca i spytał obojętnym tonem:
- Jeszcze nie wstaje? Od początku wiedziałem, że nie nadaje się do tej roboty.
Daj jej chwilę, w końcu to jej pierwsza śmierć, odrzekł spokojnie strzelec.
Alicja podniosła się jednak prędzej, niż tego oczekiwali. Gdyby nie to, że szok wprost odjął jej mowę – w końcu nie każdego dnia przeżywa się własną śmierć – zaklęłaby pewnie teraz okrutnie i agresywnie domagała się wyjaśnień. W tej sytuacji pozostało jej tylko błagalne spojrzenie.
Chcesz wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi?, spytał retorycznie Adam. Przyjdź jutro w południe do kościoła św. Anny i wejdź do konfesjonału. Masz być sama i nikomu nie mów o dzisiejszej „przygodzie”.
Nie wiedzieć kiedy zemdlała i obudziła się dopiero późnym rankiem we własnym łóżku. Po dokładnych oględzinach pokoju i swego ciała z przerażeniem skonstatowała, że niemożliwością było, aby w nocy opuściła mieszkanie. Czyżby śniła? Owszem, mówi się czasami o snach tak realnych jak rzeczywistość, ona sama coś takiego wielokrotnie przeżyła, ale to co ją teraz spotkało było nieporównywalnie bardziej prawdziwe niż najbardziej nawet złożony sen, nie miała co do tego wątpliwości. Aby ostatecznie pozbyć się ich wszystkich, postanowiła udać się pod wskazany przez tajemniczego mężczyznę adres.
^^^
Alicja bała się. Idąc do kościoła „modliła się w duchu” (niegdyś używano takiego określenia), by wczorajsze wydarzenia okazały się tylko koszmarem. I to najlepiej jednorazowym. Albowiem wizja ponownego spotkania tego mężczyzny, choćby był on tylko wytworem jej podświadomości, nie napawała Alicji zbytnim… optymizmem? Czymkolwiek. A gdyby okazał się on prawdziwy i musiała zetknąć się z nim na jawie? Strach myśleć. Próbowała się pocieszać, że to niemożliwe. Ten człowiek musiał być fantasmagorycznym wybrykiem; świadczył o tym chociażby fakt, jaki obiekt wybrał na miejsce dzisiejszego spotkania. Kościół? Wolne żarty, te miejsca służyły już tylko menelom, którzy w chłodnych murach mogli spokojnie leczyć kaca. Krążyły co prawda plotki, że są jeszcze na świecie, nawet w Polsce, świątynie, w których ostali się duchowni i umęczonym udzielają czegoś zwanego rozgrzeszeniem, ale wszyscy mieli to za kolejną z miejskich legend.
Nie sądziła, że po dotarciu na miejsce sprawy potoczą się tak błyskawicznie i nieoczekiwanie.
Wydarzenia, jakie rozegrały się w mgnieniu oka, oszołomiły ją. Nim zdążyła się zorientować, siedziała już w pokoju konferencyjnym, popijając kawkę, którą podał jej ten sam osobnik, który wczoraj ją zastrzelił, a teraz przedstawił się jako Adam Sandecki. Ów, jak gdyby nigdy nic, jakby znali się kopę lat, sakramentalnie spytał co tam u niej słychać, nie czekając na odpowiedź wszedł na temat dzisiejszej pogody, po czym – tym zszokował Alicję, której zdawało się, że jest gotowa na wszystko i nic ją już nie zdziwi – bez żadnych wyjaśnień ni wprowadzeń jął wykładać teorię wieloświata, jakby znajdowali się w auli, on był profesorem, a ona studentką. Alicja słuchała go jednym uchem; raz, że nie od dziś była miłośniczką fantastyki, więc tego typu dywagacje nie były jej obce, a dwa – przyglądała się bacznie Adamowi, bo było w nim coś, co wyróżniało go z tłumu, choć na pierwszy, a nawet drugi czy trzeci rzut oka nie było tego widać. Chyba dlatego, że był to człowiek relatywnie młody, gdyby grał w filmach, byłby typem aktora wcielającego się w postaci pomiędzy 18. a trzydziestym rokiem życia. Pomimo swego wieku, Adam zdawał się emanować blaskiem przywodzącym na myśl eksperiencję i rozum niedostępne dla nawet najstarszych i najinteligentniejszych autorytetów, jakby był nie z tego świata. I bardzo prawdopodobne, że tak właśnie jest, pomyślała z niejaką trwogą Alicja, korelując sobie wczorajsze wydarzenia i rzeczy opowiadane właśnie przez tego mężczyznę.
Przez cały czas Sandecki piorunującym spojrzeniem dawał do zrozumienia, by mu nie przerywać; dopiero gdy skończył, wymownym milczeniem wręcz nakazał Alicji zabranie głosu.
- Czy ja dobrze zrozumiałam? W nocy znalazłam się w innym wymiarze, a jednocześnie mnie tam nie było?
Poniekąd. Twe ciało pozostało na tym świecie, dusza zaś przeniosła się do syntetycznego odpowiednika, na określenie którego przyjęliśmy nazwę „sobotwór”.
- Chyba sobowtór?
Nie, twoimi sobowtórami są inne Alicje zamieszkujące światy równoległe. Sobotwór to naczynie, dzięki któremu możemy przenosić się do alternatywnej rzeczywistości.
- Nie możemy po prostu przejść przez jakiś portal? We własnej skórze?
Jest to… technicznie niemożliwe – odparł nie wiedzieć czemu jakby z wahaniem, jakby kłamał - a nawet gdyby było, miałoby katastrofalne konsekwencje. Widząc jej pytającą minę dodał: W najlepszym wypadku doszłoby do anihilacji podróżnika i sobowtóra. W najgorszym… - zrobił pauzę, lecz nie była teatralna, mówił z prawdziwym przejęciem - … lepiej nawet nie myśleć. Materia o identycznym składzie nie może istnieć w tym samym wymiarze. Dlatego na drugą stronę wysyłamy mikroskopijne nanoboty, które budują dla nas sobotwory. Gdyby nie to, wyprawy międzywymiarowe nie byłyby możliwe.
- A jak wlewasz swą duszę do tego naczynia?
Ile wiesz na temat śmierci klinicznej?
- Pewnie tyle co wszyscy… ma wiedza nie wykracza poza to, co jest na wikipedii.
A więc sztucznie wprawiamy się w ten stan, by przejść na drugą stronę.
- Czy ja dobrze rozumiem? – Zdumiała się. – Mówisz o --
światełku w tunelu, tak. Gdy podążysz ku niemu, znajdziesz się w innym wymiarze, w ciele swego sobotwora.
- A gdyby istniało kilka mych sobotworów, trafiłabym do nich wszystkich?
Nie. Tylko do tego, który jest najbliżej.
- Najbliżej…? – Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiała. – Przecież mówimy o światach równoległych, jak któryś może znajdować się bliżej czy dalej?
Myślisz kategoriami klasycznej teorii wieloświata. Tobie, Alicjo, wyprawa do alternatywnej rzeczywistości jawi się jako przejście na drugą stroną lustra czy króliczej nory, podczas gdy tak naprawdę przypomina to znacznie bardziej podróż na inną planetę. Astronauci potrzebują statku by dostać się na Księżyc czy Marsa, stanowi on ich skorupę. Takową dla nas są sobotwory. A nanoboty to takie jakby sondy. Analogia jest pełna.
- Jedno nie daje mi spokoju. – Nie miała tu bynajmniej na myśli tego, jak mogło dojść do wczorajszych zdarzeń; byłaby ostatnią idiotką gdyby wątpiła w to, że człowiek dysponujący taką wiedzą i technologią jest w stanie bez mrugnięcia powieką włamać się do mieszkania przeciętnej obywatelki, wprawić ją w stan kontrolowanej śmierci klinicznej, w ogóle zrobić wszystko co zrobił, po czym bez zostawiania najmniejszych choćby śladów ulotnić się niczym kamfora.
Tak?
- Właściwie to zastanawiają mnie dwie rzeczy. A w sumie to trzy. No, kilka.
Wykrztuś to wreszcie. Po pierwsze…?
- Śmierć kliniczna trwa ledwie kilka minut, a wczoraj --
co prawda dzięki hipotermii można ten okres wydłużyć nawet do dwudziestu kilku minut, ale masz rację, byliśmy tam znacznie, znacznie dłużej. Teoria względności Einsteina się kłania. Czas to pojęcie wiesz jakie.
- Sądziłam, że odnosi się to głównie do podróży kosmicznych?
Wszyscy tak myślą, bo na ich przykładzie można najlepiej pojąć, w czym rzecz. Lot z prędkością bliską tej światła do najbliższej gwiazdy zająłby pięć lat… astronautom na statku. Na Ziemi minęłoby tak wiele czasu, że tego typu wyprawy, nawet gdyby były możliwe, nie miałyby sensu. Co innego podróże międzywymiarowe – cztery minuty w naszym świecie odpowiadają czterem godzinom, jakie spędzimy w ciele sobotwora po tamtej stronie. Czyli znów analogia względem eskapad kosmicznych, tyle że tym razem mamy do czynienia z odwrotnością. Mam nadzieję, że to w miarę zrozumiałe. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Jeśli umrzemy tutaj, będąc tam w sobotworze, to czy --
ha, nieźle kombinujesz, ale nic z tego. Sobotwór to czysty syntetyk i jest kilka jego rodzajów – np. ty wczoraj znajdowałaś się w najzwyklejszym manekinie, przez co strzał z pistoletu zaledwie 9mm odrzucił cię na kilka metrów. My w naszych akcjach używamy modeli de facto wojskowych, niemal niepodatnych na uszkodzenia --
- Że niby takich terminatorów?
Tak, coś w tym guście. Wracając do twojego pytania: istnieją co prawda modele „ludzkie”, dzięki którym można odczuwać rzeczy takie jak ból czy zwłaszcza przyjemność, jednak by uniezależnić się od swej przyrodzonej powłoki, musiałabyś przenieść się w ciało innego człowieka. Czysta fantastyka – wtedy moglibyśmy żyć wiecznie, skacząc od ciała do ciała.
- A propos tematów egzystencjalnych: co się dzieje z ludźmi, którzy naprawdę umierają? Gdzie trafiają po dotarciu za światłem do końca tunelu? Jest to niebo, czyściec czy --
- piekło? Nie bądź taką optymistką, to równie dobrze może być absolutny niebyt. – Słowa te wyrzekł wchodząc z przytupem ten sam człowiek, którego Sandecki nazwał wczoraj Arturem. Alicja dopiero teraz, po tym jak zszedł zeń cały stres, spostrzegła (nie mogła uwierzyć, że tak późno) iż jedna ze ścian pokoju konferencyjnego jest lustrem, zapewne jakąś wariacją weneckiego, na co wskazywało zorientowanie Artura w tym, na jakim etapie jest rozmowa. – A nam skąd wiedzieć takie rzeczy? – Roześmiał się współpracownik Adama. – Wyglądamy ci na cherubinków?
Artur z pewnością nie, pomyślała Alicja, ale Adam… w nim było coś dziwnego, jakby nie z tego świata, zauważyła ponownie. Ale pewnie tak jej się tylko wydawało z nadmiaru wrażeń.
- Ale najbardziej cię pewnie interesuje, po kiego Adam ci to wszystko opowiada i po co była wczorajsza pokazówka?
Rzeczywiście, ta dziwna rozmowa zaczęła się w sumie od dupy strony – czego ci mężczyźni mogli chcieć od zwykłej, biednej Alicji?
- Teraz zacznie się najlepsze – kontynuował Artur, po czym wyszedł nieznacznie za drzwi i krzyknął: - Franciszku, przyprowadź proszę panią Sekalską! Prosimy też – zerknął na blat stołu, gdzie stały dwie puste filiżanki – o kawkę dla Adama i Alicji, dla mnie gorącą czekoladę, a dla naszej szanownej klientki… to co zawsze.
^^^
kilka godzin wcześniej
siedziba lokalnego przedstawicielstwa Komitetu

- Centrala się niepokoi – stwierdziła oschle atrakcyjna, acz na rzut wyrobionego oka raczej mało kompetentna trzydziestoparoletnia kobieta. Towarzyszyło jej dwóch mężczyzn, którzy najlepsze lata mieli już za sobą (a mowa o tych emerytalnych latach); osobie, do której kierowane były te słowa przeszło przez myśl, że skoro ta „dama” zasiada w towarzystwie tych starych pryków, bez dwóch zdań musiała zapłacić za stołek co najmniej okładem z młodych bądź co bądź jeszcze piersi. A więc zgnilizna dotarła już na samą górę… choć być może od początku tam była, podobno ryba psuje się od głowy. – Obawia się, że wydarzenia w każdej chwili mogą wymknąć się spod kontroli.
- W takim razie „góra” powinna była ukręcić łeb sprawie na samym początku - odparła chłodno persona, z którą prowadzono rozmowę. Pomyślała przy tym, że coś jej się w tych ludziach nie podoba… przywodzili na myśl… jakby to ująć…
- Nie nam oceniać decyzje podejmowane przez Komitet – zripostował ochrypłym głosem jeden z mężczyzn. – Mamy robić swoje i nie zadawać pytań.
- Więc po co w ogóle ta rozmowa?
- Bo w razie czego – kontynuował ochrypły – to nasze głowy polecą, a nie twoja, nasz ty drogi anonimie. – Nie użył tego słowa bez kozery; trójca nie wiedziała, jakiej płci i aparycji jest ich gość – ten ktoś używał zaawansowanego generatora augmented reality, który całą swą energię zużywał na stworzenie i utrzymywanie fasady okrywającej sylwetkę i twarz właściciela. Osoby postronne dostrzegały tylko, i to z trudem, niewyraźne kontury ciała, a twarz stanowiła dlań dziwną, przemieszczającą się masę. Jedynie centrala znała tożsamość tej osoby, bo i ona ją wynajęła. Ot, jedno z wielu dziwnych ostatnimi czasy zagrań Komitetu – „góra” z sobie tylko wiadomych względów nakazała wynajętej osobie zachowanie anonimowości, chociaż w trakcie misji i tak się miało wszystko wydać. – Czy nasz cel coś podejrzewa?
- Nic a nic.
- I tak ma pozostać aż do samego końca. Miej na to baczenie.
- Powinniśmy – wtrąciła kobieta – mu… jej… naszemu gościowi TO powiedzieć.
- W żadnym wypadku. – Starzec zaprotestował tak gwałtownie, że aż dostał ataku kaszlu; brzmiało to, jakby zakrztusił się własną chrypą.
- Niech wie – odezwał się tonem przywykłym do wydawania rozkazów siedzący dotąd cicho mężczyzna; na dźwięk jego głosu kobieta wbiła wzrok w podłogę, a jej towarzyszowi kaszel przeszedł jak ręką odjął. – To co teraz powiem jest skierowane tylko do ciebie, nie możesz nikomu nawet o tym napomknąć, bo jeśli to zrobisz, to znajdę cię, jako że już wkrótce poznamy twoją tożsamość, więc znajdę cię i zabiję. Rozumiemy się?
Przytakujący ruch głową… Czysto formalny jak i zapewne poprzedzająca go wypowiedź, bo ten starzec chyba nie byłby już w stanie zabić choćby kury na rosół. A bez zgody przełożonych nie mógłby wysłać oprychów. Chociaż…
- Istnieje grupa podróżników międzywymiarowych zwana przez nas złodziejami życia. Ich działalność jest przeciwieństwem naszej. My w swej rozpaczy decydujemy się na moralnie niejednoznaczne, ale miłością uzasadnione czyny pokroju adopcji czy powtórnego małżeństwa. Oni upatrują sobie człowieka, zabijają go i zajmują jego miejsce, żyją jego życiem: „wychowują” dzieci, bawią się karierą, posuwają żonę. Rozumiesz?
- Tak, jednakże --
- Gówno rozumiesz. To nie są jacyś byle złodzieje tożsamości. Oni stosują mimikrę… mimozę… - jak zwał, tak zwał – absolutną. Do tego stopnia wczuwają się w postać, że myślą jej kategoriami. Dosłownie: gdyby można było podsłuchać ich myśli, nie wyczulibyśmy ni krzty fałszu, wiernie oddawałyby charakter oryginału. A teraz najlepsze: gdybyś była… był… no, psia mać z tym AR, będę mówił do ciebie jak do faceta… no więc gdybyś był jednym z nich, dla niepoznaki mógłbyś teraz wypowiadać się i myśleć stylem nie człowieka, pod którego się podszyłeś, a np. jego znajomego. Albo mówić jak jeden, a myśleć jak drugi.
Zapadła cisza. Już po kilku sekundach zdawała się ciągnąć bez końca i trwać wieczność. Trójca wyraźnie czekała na reakcję gościa. Ów jakby nie wiedział, co powiedzieć i jak się zachować. W końcu przemówił:
- O co w tym wszystkim chodzi? Podejrzewacie mnie?
- Nawet jeśli tak jest, to i tak ci niczego nie udowodnimy, a i na wycofanie się z tego wszystkiego już dla nas za późno. Musimy zaryzykować, że będąc złodziejem życia, zechcesz doprowadzić misję do końca z sobie tylko wiadomych powodów. Lecz jeśli jesteś sobą, to albo dobrze udajesz, że nic nie rozumiesz - nie chcę wnikać dlaczego - albo naprawdę nic nie pojmujesz. Jeśli chodzi o to pierwsze, zaniechaj tego, bo gra idzie o zbyt wysoką stawkę. Jeśli o to drugie, to już tłumaczę: złodzieje życia mogą być wszędzie. Może cały Komitet się zeń składa i właśnie sobie niemiłosiernie z ciebie kpimy. – Starzec roześmiał się złowieszczo, a jego towarzysze z ochotą mu zawtórowali. – A może opanowali już cały świat i wszyscy prowadzimy grę pozorów, bo co innego mielibyśmy robić, skoro oryginałów już nie ma?
- Mam wiele pytań.
- I tak już wiesz zanadto. Po prostu nikomu nie ufaj i uważaj co robisz, słowem i czynem. W sprawę zamieszany jest złodziej życia. Jeśli ty nim nie jesteś… to nie chciałbym być na twoim miejscu. Po tym rozdaniu nie będzie ziemi niczyjej, pozostaną tylko wygrani i przegrani. My chcemy być w tej pierwszej grupie. Tobie też to radzę.
- O nie, jedno wiedzieć muszę: skoro ci złodzieje życia tak dobrze się kamuflują, to skąd wiecie o ich istnieniu i metodach działania?
Starzec zasępił się, a jego towarzysze pobladli.
- Komitet wie to od Doradcy – odparł po chwili z niechęcią.
- Mam uwierzyć, że Komitet słucha niczym nie popartych wymysłów jednego człowieka? Absurd.
- Wiedziałem, że tak zareagujesz, dlatego nie chciałem się odzywać. Odpowiedzi zrodziłyby kolejne pytania i tylko pogłębiły twe wątpliwości. Dlatego idź już. I trzymaj się planu, tylko to może nas uratować.
^^^
Alicja obserwowała spode łba tą… jak jej tam… Sekalską, klientkę Adama i Artura. Nie podobała jej się ta kobieta, nic a nic. Próbowała tłumaczyć sobie, że wywarła ona na niej takie niekorzystne wrażenie już na pierwszy rzut oka, rażąc arogancją przy przedstawianiu się i nieznośnymi manierami picia whisky. Ale prawda była chyba troszkę inna.
Gdy Alicja dowiedziała się, że jej udział w nadchodzącej akcji ma polegać tylko i wyłącznie na wykonaniu prostej czynności, a po wszystkim ma zapomnieć o tym co wie i przeżyła… delikatnie mówiąc, mina jej zrzedła. Miała ochotę uciec, zostawić tych wszystkich cwaniaczków razem z ich intrygami, oby tak sczeźli razem z nimi. I pewnie zrobiłaby to, gdyby nie proza życia – pieniądze, jakie oferowała Sekalska, jakże Alicji potrzebne. Rozmyślania przerwał jej głos Artura:
- Zdecydowałaś się już? Nie mamy całej wieczności.
- Zgadzam się, ale… - zlustrowała wzrokiem towarzystwo, jakby badając, jak daleko może się posunąć - … coś wiedzieć muszę, nie będę działać na ślepo. Poza tym mam przecież potem o wszystkim zapomnieć, więc co wam szkodzi co nieco mnie wtajemniczyć?
Artur, przedstaw proszę plan, rzekł chłodno Sandecki.
- Na pewno? – Artur zerknął wymownie na Alicję.
Ze wszystkimi szczegółami. Miejmy to już za sobą.
Artura niepokoiło zachowanie Adama. Ów nie przejawiał zwyczajowego entuzjazmu, można by rzec, że nie miał najmniejszej ochoty podejmować się tej misji, a jednocześnie zdawał się robić wszystko, więcej niż zwykle, by akcja wypaliła – skaptował do pomocy obcą osobę w postaci tej młodej dziewczyny, pozwalał klientce wtrącać się w planowanie… Coś takiego nigdy wcześniej nie miało miejsca. Artur westchnął – nie podobało mu się to wszystko. Ale co miał za wyjście? Mógł tylko próbować robić wszystko co w jego mocy, by sprawy poszły gładko. A powinno tak być, bo jak zawsze przyłożył się do researchu i planowania. Włączył holoprojektor, który wyświetlił trójwymiarowy model jakiegoś budynku upstrzony opisami i grafikami, i zaczął objaśniać:
- Plan jest po prosty, ale wymaga zgrania i zachowania zimnej krwi. Niedługo przeniesiemy się na świat Omega IX. Na miejscu, po wykonaniu rutynowych skanów i wyekwipowaniu, udamy się do gmachu opery, gdzie w oczekiwaniu na wieczorne przedstawienie, na które przybędzie nasz cel, będziemy rozlokowywać sprzęt i zapoznawać się z topografią. W momencie rozpoczęcia przedstawienia podzielimy się na dwa zespoły: żeński i męski, gdyż --
- To ona też „jedzie”? – niemal z wyrzutem wtrąciła Alicja.
Obecność pani Sekalskiej jest równie niezbędna jak i twoja, Alicjo. Czy to jasne?
Kiwnęła głową, a Artur jął perorować dalej:
- Ja i Adam będziemy obserwować cel z bliska, wy zaś – zwrócił się do kobiet – z uprzednio przygotowanego centrum monitoringu, które zainstalujemy na wyłączonym z użytku piętrze opery. Jednak waszym głównym zadaniem będzie ogólny nadzór tego, co się dzieje w budynku, w razie czego ostrzeżecie nas przed niebezpieczeństwem. Ja z Adamem wcielimy się w kelnerów roznoszących drinki. Postaramy się spić panią Sekalską. Albo ciebie, Alicjo. – Puścił doń oczko.
- Nie rozumiem… - odparła zmieszana, nie wiedziała, czy bardziej tym co usłyszała, czy możliwymi zalotami Artura. – Mamy wmieszać się w tłum czy jak? O co chodzi z tym alkoholem?
- On mówi o naszych sobowtórach, dziecko – nieoczekiwanie wtrąciła się Marta.
Alicję rozłościło to „dziecko”. Przecież Sekalska była odeń starsza jedynie o dziesięć… no, góra piętnaście lat. Oj, czyli w sumie mogłaby być jej matką.
- Co tam będą robić nasze odpowiedniki? – Starała się powściągnąć gniew, jednak trochę się go wydostało.
Alicjo, pozwoliłem ci poznać szczegóły, a nie je komentować. Za chwilę usłyszysz rzeczy, które mogą ci się nie spodobać. Nie interesuje mnie to; klamka zapadła. Od tej pory jeśli zechcesz się odezwać, to tylko na temat. Miałaś okazję, by się wycofać, teraz rób swoje. Bez szemrania.
Jakby chcąc załagodzić sytuację, Artur zwrócił się łagodnym tonem bezpośrednio do Alicji:
- Wasze odpowiedniki z Omega IX to papużki nierozłączki. Tamtejsza Sekalska jest szefową twojego sobowtóra. Musimy ją wypłoszyć do łazienki, a ona nie ruszy się tam sama choćby nie wiem co. Właśnie dlatego jesteś nam potrzebna – druga ty nie odstępuje tamtej Marty na krok. Gdyby nie to, nie byłoby cię tutaj.
Artur, do rzeczy.
- Obsłużywszy panią S. lub A. przygotowanym przeze mnie specjalnie na tę okazję dekoktem, wyślemy je do łazienki. I tutaj zaczyna się --
- Wybacz, że znów przerywam, ale co jeśli żadna z nas… to znaczy żadna z naszych odpowiedniczek nie będzie piła, albo dostanie kieliszek od prawdziwego kelnera?
- Wtedy pozostanie tylko zastosować dywersję uniwersalną.
- Czyli?
Artur uśmiechnął się.
- Co rozwścieczy każdą kobietę na każdym z możliwych światów? Gdy durnowaty kelner wyleje drinka na najlepszą kieckę.
Jak by nie było, pójście pań do toalety zapoczątkuje decydującą fazę naszej akcji.
- Zgadza się – potwierdził Artur. – Od tego momentu nie będzie miejsca na wahanie i pomyłki. Musimy się też zgrać w czasie. Wszyscy będziemy wyposażeni w pistolety z pociskami usypiającymi. – Widząc zatroskaną minę Alicji, dodał prędko: - Żadnej ostrej amunicji, spokojnie. Tamtejsza Sekalska chodzi w obstawie goryli, pewnie będą warować pod drzwiami damskiej toalety. Zajmiemy się nimi. W chwili, gdy ja z Adamem będziemy wciągać nieprzytomnych ochroniarzy do męskiego kibla, wy wejdziecie do jego żeńskiej części i uśpicie swoje odpowiedniki. Spokojnie, będą tak zaskoczone waszym widokiem, że nawet nie mrugną. Bułka z masłem. Następnie pójdziecie niejako „z powrotem” do loży honorowej, gdzie Marta poprosi swego męża o chwilkę na osobności.
- Sądzisz, że tak po prostu się zgodzi? – Niedowierzała Sekalska. - Wyjść bez powodu w środku przedstawienia tylko z żoną i iść z nią w ustronne miejsce? Wiesz jak to wygląda? Mój mąż bardzo dbał o reputację, to się nie uda.
- Ty znasz go najlepiej, po prostu musisz mu szepnąć na ucho coś, co zmusi go do pójścia z tobą. Nie masz wyjścia, jeśli – podszedł do niej i rzekł ściszonym głosem – jeśli chcesz go odzyskać.
Sekalska zerknęła wymownie na Sandeckiego, a ten na Artura. Ów rozpoznał władcze spojrzenie, lecz nie zamierzał ustąpić. Zorientował się bowiem, że za wszystkie sznurki pociąga klientka jego szefa. Co mogła na niego mieć, że stał się tak uległy?
- Niech idzie z ochroniarzami – wtrąciła niespodzianie Alicja – uśpimy ich jak tamtych.
Nie, on nie może być świadkiem niczego niezwykłego. Ma „zemdleć” w towarzystwie Marty i nikogo innego, tak by po przebudzeniu na naszej stronie dało się to w miarę prosto wytłumaczyć.
- „Na naszej stronie”?! Ale --
Miałaś się nie wtrącać. To nie twoja sprawa.
- Dobra, nie wtrącam się, pozwól mi jednak myśleć o sobie i naszym świecie: sam mówiłeś, że dwie identyczne jednostki nie mogą przebywać w tym samym wymiarze, bo --
Mąż naszej Marty nie żyje. Ciało bez duszy nie może być drugą stroną równania.
- Aha. – Spuściła wzrok.
Napięcie trochę opadło. Co prawda Artur wyłączając holoprojektor rzucił zaczepnie „no to wszyscy wiedzą, co mają robić”, ale Sekalska nie zareagowała. Za chwilę miało się okazać, dlaczego. Tymczasem Adam zwrócił się do Alicji:
Plan wydaje się prosty, by nie rzec prostacki, ale nie daj się zwieść pozorom. Wiele naszych wcześniejszych misji przybierało nieoczekiwany obrót w najmniej spodziewanym momencie. Nierzadko kończyło się na strzelaninach. Dlatego właśnie wczoraj zafundowałem ci swoisty trening: jeśli zrobi się gorąco, zachowaj zimną krew - pamiętaj, że kule nic ci nie zrobią.
- A propos gorąca i zimna - rzekła Sekalska – czy ta… jak jej tam… hipotermia naprawdę jest bezpieczna?
- Co? – zdziwił się Artur. – Po kiego nam ona? Przecież przy tak krótkiej misji standardowe cztery minuty to i tak aż nadto… - Spojrzał na Martę. Jej usta przybrały grymas jakby diabolicznego uśmieszku. A więc nie tylko okręciła sobie Adama wokół palca; była zdolna dla głupiej chwili nic nieznaczącego tryumfu narazić całą operację. Artur pokręcił z niedowierzaniem głową. Obrócił się na pięcie i wyszedł bez słowa, ledwo powstrzymując się przed trzaśnięciem drzwiami.
^^^
siedziba lokalnego przedstawicielstwa Komitetu
kilka minut po wyjściu tajemniczej persony

- Dlaczego mu nie powiedziałeś? – spytała niemal z wyrzutem kobieta.
- O czym? – odparł nieco z niesmakiem starzec alfa.
- Właśnie, o czym? – tym samym tonem zawtórował ten z chrypą.
- O tym, że wiemy, kto jest złodziejem życia. Pomogłoby mu to.
- Nas nie interesuje żadne „pomaganie”. To, co nas obchodzi, to sukces misji.
- No a niby o czym ja mówię?
Alfa zirytował się.
- Nas nie interesuje sukces sam w sobie. Misja ma zostać wykonana na warunkach ściśle określonych przez Doradcę. Tylko wtedy da nam spokój. – Westchnął, po czym kontynuował z naciskiem: - Poza tym nie możemy być jedynymi, którzy dadzą plamę. A tak by się mogło to wszystko skończyć, gdybyśmy wzięli sprawy w swoje ręce. Trzymajmy się planu, w razie czego nie będzie można nas obwinić.
- Ale gdy coś pójdzie nie tak, Doradca nie odejdzie i --
- Zaryzykujemy. Jak się prezentuje sytuacja u naszych przyjaciół?
Ochrypły, który rozmowie przysłuchiwał się robiąc coś na laptopie, jął zdawać raport:
- Centrala donosi, iż wszystko odbywa się zgodnie z planem. Lokalne przedstawicielstwa Komitetu twierdzą, że rozwój wydarzeń zdaje się zmierzać we właściwym kierunku.
- No to pozostało nam tylko czekać.
^^^
Alicja znów nie pamiętała, jak znalazła się po drugiej stronie. Było to o tyle dziwne, że za pierwszym razem rzecz dawało się wyjaśnić snem, natomiast teraz była przecież świadoma wszystkiego, co się wokół działo. Jak to możliwe? Czy to wszystko było tylko koszmarem? Niesamowicie realistycznym i złożonym, ale jednak tylko koszmarem? Jakby się dobrze zastanowić, wszystko co się dotychczas wydarzyło, było dość surrealistyczne…
Źle się czujesz?
- Zwymiotowałabym, gdybym tylko miała czym. – Nie chciała mówić o swych wątpliwościach. – Niedobrze mi.
Choroba lokomocyjna.
- Żartujesz sobie? To niemożliwe, jestem przecież w sobotworze.
Mnóstwo ludzkich chorób ma podłoże psychologiczne. Doświadczasz swego rodzaju udręk duszy.
- Być może… – Przypomniała sobie, jak wczoraj „uginały” się pod nią nogi, a przecież też była wtedy w sobotworze. Coś musiało być na rzeczy. Machnęła na to ręką. – Chcę już mieć to wszystko za sobą.
- Być może twe życzenie spełni się już za chwilę – rzekł Artur celując w nich z pistoletów.
- Co ty robisz…? – Mimowolnie cofnęła się. Nie uszło to uwadze Adama.
Cholera, Alicja, co ja ci mówiłem?! Tu nic ci się nie może stać!
- Przepraszam – wybąkała.
- Adam ma rację. Gdy przeciwpancerny pocisk 9mm tkwiący w komorze mojej broni oderwie głowę twojemu sobotworowi, po prostu się „obudzisz”.
- Podobno miało nie być ostrej amunicji? – Zaniepokoiła się Alicja.
- W bazie wypadowej zawsze jej trochę trzymamy, na wypadek gdyby zaszła potrzeba wcześniejszego powrotu. Tak jak teraz.
Artur, co ty pieprzysz?
- Koniec akcji. To było zresztą do przewidzenia.
Nie dobijaj mnie i ty. Mów po ludzku.
- Sekalska nie przeszła.
- Jak to możliwe?! – Alicja sądziła, że już nic jej nie zdziwi, a tu taki kwiatek.
- Idiotka chciała hipotermii, to ma za swoje. Tak częstokroć się kończy „podmrażanie” turystów takich jak ty i ona.
- Co się z nią stało?
- Tak naprawdę to nic. Utknęła pomiędzy światami, kompletnie nieświadoma. Gdy wrócimy i ją obudzimy, nawet się nie zorientuje, że już po wszystkim.
To nie wchodzi w grę.
- Nie rozumiem?
Alicjo, zostaw nas na chwilę. Idź rozprostuj kości, że tak powiem, powinno ci pomóc.
Gdy oddaliła się na wystarczającą odległość, twarz Artura zapłonęła gniewem.
- Wiem, co ci chodzi po głowie, Adam. Zapomnij. Plan przewiduje udział czterech osób.
Nie zaszkodzi spróbować w trójkę, odparł Sandecki.
- Nam nie, ale mało już szkód wyrządziliśmy? Pamiętasz, jak kilka lat temu zrujnowaliśmy życie tamtej rodzinie? Ustaliliśmy potem, że już nigdy nie podejmiemy się niemoralnego zadania. I że zawsze będziemy trzymać się planu. Że będziemy lepszymi aniołami.
Tym razem jest inaczej. Alicja spróbuje wywabić Sekalskiego w jakieś ustronne miejsce pod pretekstem działania na polecenie jego żony.
- Co się z tobą dzieje? Odkąd wynajęła cię ta kobieta, chodzisz jak obłąkany. Czym cię zaszantażowała?
Skąd ta pewność, że ona coś na mnie ma?! Mam dość tej twojej chorej podejrzliwości. Cały czas jej się czepiasz. A ona już zrobiła dla mnie więcej, niż ty kiedykolwiek będziesz w stanie. Nie, nie odzywaj się, nawet nie próbuj. Od początku wiedziałeś, na co się piszesz, więc mi tu teraz nie świętoszkuj. Założyłeś strój clowna, to wystąpisz zaraz w cyrku. A jak się nie podoba, to za chwilę odstrzelę ci ten twój pusty nie tylko w tym wymiarze łeb.
- Powiedz tylko po co to wszystko – odrzekł Artur beznamiętnie. – Musisz?
Muszę. Bo nie mogę już tak dłużej żyć.
^^^
Po wprawieniu czwórki w stan hipotermii, pan Franciszek natychmiast wyszedł z potrzebnego do jej uzyskania laboratorium. Denerwował się, ale nie misją, a w każdym razie nie wszystkimi jej aspektami. Dręczyła go mianowicie jedna jej składowa i już od ponad kilkunastu dobrych godzin czekał niecierpliwie na jakiekolwiek info na jej temat, które miał mu przedstawić dawny „znajomy”, były ubek imieniem Jakub, pełniący obecnie funkcję komendanta dzielnicowej policji. Ów był, jak sam to określał, przez Franciszka permanentnie szantażowany, co sprowadzało się do tego, że ten raz na kiedyś zwracał się z prośbą o prześwietlenie jakiejś osoby, zazwyczaj wywodzącej się z klienteli Adama, pod groźbą ujawnienia niechlubnej przeszłości komendanta. Franciszek z tego niejednoznacznego moralnie postępowania rozgrzeszał się tym, że presja wywierana na ubeka sprawiała, iż pełnił on w miarę przyzwoicie swą obecną funkcję, a i informacje odeń uzyskiwane służyły wyższemu dobru. Co prawda bardziej po chrześcijańsku byłoby dać prędzej czy później spokój temu człowiekowi, ale Franciszek nie bez kozery uważał, że w świecie bez Boga stanowiłoby to nadmiar altruizmu.
Puścił pod nosem wiązankę, zdając sobie sprawę, że nawet jeśli kUBa (jak pogardliwie go w myślach nazywał) coś odkrył, może już być za późno na jakiekolwiek działania i nawet ewentualne najbardziej szokujące informacje na niewiele się już zdadzą. Rozsierdziła go ta myśl; choć nie miało to już sensu, chwycił za telefon celem wyciągnięcia od ubeka pożądanych informacji. I przy okazji solidnego opieprzenia za zwłokę czy wręcz niechęć do „współpracy”.
- Słucham? – Franciszek usłyszał w słuchawce szorstki głos.
- No witaj Jakub, tutaj Franek z tej strony. Chyba o czymś zapomniałeś, nieprawdaż?
- Chodzi o tą Sekalską?
- No jakiś ty bystry. Dobry kwadrans temu minął ostateczny termin, do którego miałeś mi zdać raport.
- To nie takie proste, bo właśnie jestem na miejscu zbrodni i --
- Co to mnie obchodzi? W tym mieście codziennie ktoś się z kim bierze za łby. Powtórzę ci jeszcze raz: ja mam poważniejsze zmartwienia na głowie. Możesz nie wierzyć, ale to nie zmienia naszego układu. Nie bez powodu prosiłem cię o prześwietlenie Sekalskiej. A ty spieprzyłeś sprawę. Zaczynasz mnie naprawdę --
- Ona nie żyje.
- Co? – Franciszek z gniewu aż poczerwieniał na twarzy. Gdyby ubek mógł go teraz zobaczyć, przeszłaby mu ochota do głupich żartów. – Takiś dowcipny? Zobaczymy, czy będzie ci wesoło, gdy prasa pozna prawdę o twojej przeszłości!
- O co ci chodzi, Franiu? – Tym razem to Jakub podniósł głos; Franciszek wyczuł, że nie było to udawane oburzenie. – Próbuję ci powiedzieć, że jestem właśnie w rezydencji Sekalskiej i patrzę na jej martwe ciało. Zginęła od strzału w głowę, relatywnie niedawno, bo prawdopodobnie około północy, brak jakichkolwiek oznak walki czy próby ucieczki wskazuje, że mogło stać się to we śnie. Ciężko ustalić motyw sprawcy, bo nic nie ukradziono, synowi denatki nic się nie stało, ofiara nie została zgwałcona i nie ma na jej ciele śladów przemocy. Wyglądałoby to na zimnokrwistą egzekucję, gdyby nie to, że zwłoki ukryto, tylko nie wiadomo po co, bo zrobiono to bardzo niedbale, jakby sprawcy bardzo się spieszyło, chociaż nie wiadomo dlaczego, bo wiemy już na sto procent, że nie ma żadnych świadków zdarzenia, nawet ochrona o niczym nie wiedziała aż do teraz. Nie dzwoniłem, bo chciałem poczekać z tym do momentu wyjaśnienia sprawy. Po co miałem dawać ci niepewne info, do tego o nieboszczce?
Franciszek słuchał tego wywodu niczym sparaliżowany; zimny pot zrosił mu wpierw czoło, a potem plecy, nieprzyjemny chłód zaś opanował wszystkie jego kończyny. Gdy wreszcie się przemógł, tchnięty zrozumiałym w tej sytuacji impulsem momentalnie trzasnął słuchawką i podbiegł do komody. Otworzył jedną z szuflad i namiętnie zaczął czegoś szukać, jednak nie mogąc tego znaleźć, z wściekłością wyrzucił całą zawartość na podłogę.
- Tego ksiądz szuka?
Franciszek spojrzał na drzwi. Stojąca w nich Marta Sekalska celowała w niego z jego pistoletu.
^^^
Trójca na wielkim, kinowym ekranie obserwowała wydarzenia toczące się w podziemiach kościoła. Ich wtyka, z którą rozmawiali kilka godzin wcześniej, niedługo po tym spotkaniu dyskretnie zamontowała w całych katakumbach kamery. Zobaczywszy Sekalską mierzącą z broni w księdza, trójca zdziwiła się niezmiernie – tego plan nie przewidywał. Jednak żadne z trojga przedstawicieli Komitetu nawet się nie odezwało – wiedzieli, że już za późno na jakąkolwiek interwencję.
^^^
- Rączki, ojcze, rączki. – Wymownym ruchem pistoletu dała znać, że to nie przelewki.
- Kim… - głos ugrzązł mu w gardle, nie dowierzał własnym oczom – … kim jesteś?
- Przecież się ksiądz domyśla.
- Skąd wiesz, kim ja naprawdę jestem?
- Wiem bardzo dużo. Właściwie to wszystko. Taka natura mego istnienia.
- To bez sensu. Nie możesz być sobotworem, tylko nasz świat dysponuje tą technologią… a nawet gdybyś nim była, nie tłumaczy to twojej rzekomej wiedzy. Zresztą niby co miałabyś wiedzieć?
- Na przykład to, dlaczego kazał ją ojciec sprawdzić.
- Kogo?
- Sekalską, rzecz jasna.
Franciszek był coraz bardziej skonfundowany. Ona zaś ciągnęła dalej:
- Gdybym nie wiedziała wszystkiego, zastanawiałabym się właśnie, jak wielkie zbrodnie trzeba popełnić, żeby zostać duchownym na świecie, gdzie nikt go nie potrzebuje.
- To… - czuł, że się czerwieni - … to była przykrywka, którą odstąpiłem Adamowi.
- Jasne.
- Dość tych bzdur. Czego chcesz?
Coś w deseń smutku wstąpiło na jej oblicze. Rzekła drżącym głosem:
- Musi ksiądz zabić Adama. Dla swojego i jego dobra.
^^^
Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. A nawet lepiej – druga Sekalska z alter-Alicją poszły do toalety z własnej nieprzymuszonej woli, bez żadnych „ponagleń” ze strony Adama i Artura. Co więcej, udały się tam same, bez towarzystwa jednego choćby goryla. Nic tedy dziwnego, że w Sandeckiego wstąpiły jakby nowe siły, i to do tego stopnia, że sam zamierzał wparować do damskiej ubikacji. Artur powstrzymał go jednak, przypominając, by trzymać się planu. Do akcji wkroczyła więc Alicja, zgodnie z tym, co zostało ustalone. No i się zaczęło…
^^^
- Możesz mnie od razu zastrzelić. – Ksiądz Franciszek opuścił ręce chcąc zademonstrować, że nie boi się konsekwencji odmowy spełnienia żądań. – Adam jest dla mnie jak syn, nigdy go nie skrzywdzę. I tobie też nie pozwolę.
Zamyśliła się, po czym jak gdyby nigdy nic, najzwyczajniej w świecie rzuciła Franciszkowi pistolet pod nogi. Zaskoczyło go to, ale nie na tyle by nie wiedzieć, że może teraz rozstrzygnąć całą sprawę. Mimo to nie podniósł broni.
- Dlaczego to zrobiłaś?
- Widzę, że jest ojciec człowiekiem wiary. Porozmawiajmy więc o niej.
- O niczym nie będziemy rozmawiać. Co prawda nie mogę zadzwonić na policję, ale za chwilę zwiążę cię i wrzucę choćby i do schowka na szczotki. Potem wybudzę Adama i on zdecyduje, co z tobą zrobić.
- Pracuje z nim ojciec nie od dziś; pewnie przeglądał niejednokrotnie jego zapiski?
- Może, i co z tego?
- Zauważył ksiądz, jak Adam oddziela od siebie kolejne partie tekstu?
- No i?
- Używa do tego trzech „ptaszków”. – Zrobiła palcem w powietrzu trzy znaki, każdy miał kształt „^”. – Wie ojciec, jaka cyfra na klawiaturze temu odpowiada? Szóstka. Adam wstawia wszędzie trzy szóstki…
Tym razem Franciszek podniósł broń; jednak nie mierzył zeń, jedynie kurczowo ściskał.
- W życiu nie słyszałem większej bzdury.
Nie zważała na jego słowa, ciągnęła swoje:
- Robi tak, bo to jego podświadomość, prawdziwa natura domaga się uwagi. Już kiedyś wypłynęła na wierzch, zostawiając za sobą śmierć i zniszczenie, ale sprawę zatuszowano. Wiedział ksiądz o tym?
Franciszek ku swemu najszczerszemu zdumieniu zdał sobie właśnie sprawę, że ciekawość względem tego, co ma do powiedzenia ta kobieta, zaczyna z niezrozumiałych względów wygrywać ze zdrowym rozsądkiem. Popatrzył na zegarek.
- Mamy troszkę czasu. Pogadaj sobie, jeśli ci to ulży.
^^^
Huk wystrzału obudziłby nawet umarłego, nie dziwota więc, że wstrząsnął wszystkimi bez wyjątku ludźmi w ciszy kontemplującymi operę. Najbardziej zaś wstrząsnął Alicją, a w sumie to nie tyle sam huk, co jego skutki. Adam – ma ile mógł w poprzedzających misję okolicznościach – przeszkolił ją co prawda na wypadek otrzymania „obrażeń” fizycznych, lecz w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia. Albowiem to nie Alicji stała się teraz krzywda, lecz jej sobowtórowi i drugiej Marcie. Krzywda to zresztą mało powiedziane – mózgi dwóch kobiet widowiskowo obryzgały lustro i ścianę, a ich ciała zastygły w kałuży krwi i groteskowych pozach. Nawet lata ćwiczeń nie przygotowałyby Alicji na tak ogromny szok mentalny – zabiła dwie osoby, na co jej podświadomość zareagowała oczywistym paraliżem. Nic już nie miało być takie jak dawniej, niewinność minęła bezpowrotnie.
^^^
- Chcesz mi wmówić, że Adam jest jakimś antychrystem? – Franciszek parsknął śmiechem, jakim zbywa się ludzi co najmniej lekko zawianych.
- Symplifikując… tak, z braku lepszych określeń można tak powiedzieć.
- Wiesz, że jestem księdzem, więc wymyślasz tematy, które mogą mnie zainteresować. Tylko po co?
- Nie wymyślam, po prostu chcę ojca przekonać, że Adam jest skrajnie niebezpieczny. Mam na to dowód. Nawet dwa.
- Pokaż.
- Zapraszam do konferencyjnego.
Na miejscu Sekalska wyciągnęła z torebki wiązaną teczkę i wręczyła ją księdzu.
- Co to? – Franciszek zerkał podejrzliwie to na rozmówczynię, to na otrzymaną odeń rzecz.
- Wiem, że prawda w oczy kole, ale niech już ojciec przestanie udawać i poczyta sobie o rzeczach, których się tak naprawdę domyślał od dawna.
Franciszek drżącymi dłońmi rozsznurował teczkę. Jego oczom ukazały się dokumenty, z których każdy zawierał nadruk typu „classified”, „top secret” czy też „eyes only”, oraz pieczątkę międzynarodowej centrali Komitetu, której autentyczności nie szło zakwestionować, w każdym razie nie bez specjalistycznego sprzętu.
- Co to? – zapytał ponownie.
- Życie Adama. Nie musiałbyś pytać, ojcze, gdybyś to chociaż przekartkował. Dlaczego tak się wzbraniasz?
- Skąd to masz?
- Przecież wie ojciec.
- Ten agent, który od pewnego czasu deptał alternekromantom po piętach, to była Sekalska? To dzięki tym aktom mogła szantażować Adama? Grożąc, że jeśli jej nie pomoże, ujawni całą sprawę swym przełożonym? ABW? CBŚ? A może za sprawą telewizji całemu światu?
- Tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Sekalska nie była jakąś tam agentką jakiejś tam pierwszej lepszej agencji. Pracowała dla Komitetu, w wydziale wewnętrznym. Jej zadaniem było kontrolowanie działań aniołów – oficjalnie po to, by stali się lepszymi. Jako że zaczęła to robić nowatorskimi metodami, jeden z obserwowanych obiektów, najwyraźniej niegrzeszący rozumem, doszedł do wniosku, że ktoś z zewnątrz wpadł na trop Komitetu. „Ostrzegł” więc kolegów i w ten sposób powstała plotka, która z czasem zaczęła obrastać w kolejne mity.
- Ale… - Franciszek nie nadążał - … ale skoro pracowała dla Komitetu, czym mogła zaszantażować Adama?
- Skąd to przeświadczenie, że musiała coś na niego mieć? Niechże ksiądz wreszcie przejrzy te akta.
Franciszek nie miał wyboru. Podczas pobieżnego czytania zaczął, jak to miał w zwyczaju i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, mamrotać pod nosem coś, co postronnym mogłoby się wydawać pospolitym bełkotem, jednak stojąca obok Sekalska słyszała wyraźnie strzępki zdań:
- Skrajnie niebezpieczny… Kwestionuje rzeczywistość… Z zimną krwią zamordował własną żonę i kilkumiesięczną córkę… Niemający nic do stracenia… Nie wchodzić mu w drogę… Nie, nie wierzę w te bzdury!
- Przecież od tylu już lat obserwuje ksiądz tę koszmarną udrękę na twarzy Adama. Cóż mogłoby wywołać taki ból, jeśli nie zabicie własnej rodziny?
- Jeśli to prawda, to dlaczego Komitet nie posłał Adama do Guantanamo, albo chociaż nie odebrał licencji? Ten opis brzmiał, jakby się go bali. Bez sensu.
- Czyżby? A od czego ja próbuję księdza od początku przekonać?
- Że… - Franciszek zadumał się - … że Adam jest niebezpieczny i jest… jest…
- Wykrztuś to, ojcze.
- Antychrystem. Ale skoro Komitet o tym wie – zresztą nie wiadomo skąd – to czy tym bardziej nie powinni go zgładzić, miast pozwalać mu na tak niebezpieczną działalność?
- Komitet nie ma bladego pojęcia o jego nie do końca ziemskiej proweniencji. A zrobić krzywdy Adamowi nie może, bo zakazał im tego Doradca.
- Kto? – Franciszek mimowolnie popukał się w czoło; w sumie dziw, że z jego nastawieniem dopiero teraz. – Komitet miałby słuchać jakiegoś doradcy? Mam dość tego kitu, który mi wciskasz. Kim ty do cholery w ogóle jesteś? Jeśli nie usłyszę dobrego wytłumaczenia, to --
- Mówiłam, że będą dwa dowody i słowa dotrzymam. Drugim jestem ja. Słyszał ksiądz o złodziejach życia?
^^^
Adam był wściekły. Po udanym odwrocie do kryjówki (o ile tak można nazwać wycofanie się ze strzelaniny, która rozpieprzyła pół opery), nieomal rzucił się na Artura, otwarcie obwiniając go o podmienienie amunicji na ostrą.
- Chyba oszalałeś – odparł chłodno Artur majstrując przy jakimś ustrojstwie.
Ja oszalałem?! To może wytłumaczysz, jakim cudem w broni Alicji zabrakło pocisków usypiających?
- Od samego początku tak naprawdę ich nie mieliśmy. Ktoś wpuścił do oprogramowania nanobotów wirusa, jeszcze zanim wyruszyliśmy. I chyba obaj wiemy, kto jest tym kimś.
Czyżby? Coś za bardzo na nią najeżdżasz, zresztą krytykujesz nie tylko ją, ale i tę misję, przez cały czas, odkąd się tylko o niej dowiedziałeś. I co ja mam o tym myśleć?
- Że masz troskliwego przyjaciela.
No to dobrze się składa, bo misję trzeba doprowadzić do końca, niezależnie od tego, co się wydarzyło. Jesteś ze mną?
- Oszalałeś. Niby jak chcesz tego dokonać?
Zdębiał, gdy usłyszał odpowiedź.
^^^
Gdy Franciszek usłyszał od Sekalskiej, kim są złodzieje życia, jego pewność siebie gwałtownie zmalała. Niestety fakty były takie, że wszystko o czym opowiadała ta kobieta zaczynało układać się powoli w może nie logiczną - no bo w sprawach wiary logika nie jest wyznacznikiem czegokolwiek – ale jednak jakąś tam całość. Natomiast wiara Franciszka z każdą minutą topniała niczym lód wystawiony nagle na działanie gorących promieni słonecznych. Tymczasem Marta rozwijała natarcie:
- Wiesz, że mam rację, ojcze. Chronisz Adama, bo chcesz widzieć w nim lepszą wersję siebie. Chcesz, by był lepszym aniołem niż ty w dawnych czasach.
- Robiłem potworne rzeczy, to prawda. Nie moja wina, że Bóg nas opuścił. W świecie bez niego wszelkie sacrum przestało mieć jakiekolwiek znaczenie i sens. Jednak pozyskane przez lata informacje zacząłem wykorzystywać w słusznym celu, w imię wyższego dobra, nigdy dla własnej korzyści. Robię swoje jako duchowny, tyle że innymi sposobami. Sposobami na miarę naszych czasów.
- Rozumiem. Tym bardziej smuci mnie, że wszystkie ojca działania od początku były pozbawione sensu.
- Jak to?
- Ludzkość od zawsze była wybrakowana i Bóg nie chciał mieć z nią nic wspólnego; zainteresowanie przejawił ledwie parę razy, a to i tak tylko wtedy, gdy chciał jej zaszkodzić lub wręcz ją zniszczyć. Na przykład w Potopie – a jak się nie udawało, dawał sobie z wami na jakiś czas spokój.
- O nie – zaprotestował gwałtownie Franciszek – w taką bzdurę to już na pewno nie uwierzę. Bóg jest miłością. Kocha nas, a w każdym razie kochał. Gdyby tak nie było, po co poświęcałby swego ukochanego syna?
Sekalska parsknęła śmiechem.
- Litości. Skąd ten buńczuczny pomysł, że on miałby cokolwiek dla was poświęcać? Bo tak jest napisane w tej waszej Biblii? Świętemu niby pismu, które na każdym ze światów ma inny układ ksiąg? Niechże ksiądz ruszy głową: gdyby Chrystus naprawdę oddał życie za wasz świat, to samo musiałoby się wydarzyć w równoległych rzeczywistościach. Przecież każdy ma prawo dostąpić zbawienia, dlaczego wy mielibyście być wyjątkiem?
- Ja… - Franciszek z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
- A to by z kolei oznaczało, że Bóg wielokrotnie skazywał swego syna na cierpienie – kto zrobiłby coś takiego własnemu dziecku? I to w imię czego? Żałosnych pokrak, jakimi – dobrze ksiądz o tym wie – zawsze byliście? Ale nawet jeśli woli ksiądz koncepcję trójcy, to zakładając, że światów jest nieskończenie wiele, On musiałby nie robić nic innego poza zstępowaniem z niebios na kolejne Ziemie i próbami zbawienia waszego nędznego gatunku.
- W takim razie po co nas w ogóle stworzył? Nas i inne światy?
- Nareszcie, czas na gwóźdź programu. Ludzi, w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, nigdy miało nie być. Powstanie waszego gatunku to rezultat pierwszej, nieudanej próby.
- Próby czego?
- Stworzenia aniołów. Bóg obserwując was przez pierwsze lata ze zgrozą skonstatował, że nawet zwierzęta lepiej mu wyszły. Postanowił więc zacząć od zera i zesłał Potop celem oczyszczenia planety z pasożytów, ale jakiś cwaniak nie wiedzieć jak przewidział to i zbudował sporą łódkę, więc cały plan spełzł na niczym. Pozostało spróbować od początku, tyle że gdzie indziej. I tak powstały inne wymiary.
Problem polegał na tym, że nawet gdyby miał pod ręką kontrargumenty natury religijnej, Franciszek i tak nie mógłby zeń skorzystać, z tego prostego względu, iż rzeczy transcendentne, zwłaszcza te tyczące się wiary, trudno uznać jako przydatne czy wartościowe w dyskusji, nawet jeśli rozmówczyni w charakterze prawd objawionych używała czegoś merytorycznie jeszcze mniej wartościowego, i być może zmyślała to na poczekaniu. Puste to jednak i nic niewnoszące rozmyślania, gdyż Franciszek absolutnie nie był w stanie przeciwstawić się retoryce tej kobiety.
- I tam także się nie udało? – Widząc jedynie przytakujący ruch głową miast kolejnego wywodu, Franciszek zdecydował się przycisnąć: - A po co inne wymiary, skoro jest tyle planet we wszechświecie?
- Kosmos jest zimny, pusty i generalnie mało ciekawy; służy tylko i wyłącznie temu, by mogło istnieć życie na Ziemi. Wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie, ale to tak jak z komputerem, telefonem czy telewizorem: najbardziej interesuje nas ich ekran - lecz to, co się nań dzieje, jest możliwe dzięki ogromnej ilości skomplikowanych podzespołów, o których nawet nie myślimy. Tak więc by zacząć nowe życie, Bóg musiał stworzyć także nowy wszechświat.
- Ale – próbował jeszcze naciskać Franciszek – skoro każda kolejna Ziemia jest młodsza, to jakim cudem wszędzie mamy swoich sobowtórów?
- Przestrzeń pomiędzy różnymi wszechświatami sama w sobie jest innym wymiarem, do tego potrafiącym zaginać czas i przestrzeń. To właśnie dlatego jedna minuta tu odpowiada godzinie spędzonej w sobotworze na innym świecie. Rozumie ksiądz, o co mi chodzi?
Rozumiał, lecz nie odezwał się choćby półgębkiem, jedynie nieznacznie skinął głową, jako że jego myśli wędrowały już ku konkluzji tej konwersacji, a właściwie to czynu, jakiego – powoli przestawał mieć wątpliwości – będzie musiał dokonać.
- Bogu się nie udało – zaczął powoli Franciszek (tylko po to, by udowodnić sobie, że wyczerpał wszelkie możliwe próby przeciwstawienia się) – gdyż to szatan, nikczemnik i kłamca, wciąż mu przeszkadzał i deprawował ludzi.
- Dajże już sobie spokój, ojcze, naprawdę. Diabeł to wytwór ludzkiej wyobraźni, mający usprawiedliwiać wasze potworności. Jeżeli już kogoś można by określić tym mianem, to Boga, który wielokrotnie robił co mógł, by tylko uprzykrzyć wam egzystencję. Pomieszał wam języki pod Babel – z zawiści, że potraficie wspólnie tworzyć coś pięknego. Zniszczył Sodomę i Gomorę – tak naprawdę bez powodu, ponownie nie w smak mu było, że budujecie wspaniałe miasta. Bez powodu spustoszył Egipt plagami. Potem wielokrotnie popychał was do wojen. Nawet dziś wtrąca się w waszą politykę – czyni to pod przykrywką, jako tajemniczy Doradca.
Gdy Franciszek po raz wtóry usłyszał z ust Sekalskiej to ostatnie słowo, ostatecznie pękła w nim bariera niedowierzania. Ona natychmiast to zauważyła:
- Co jest, ojcze? Znajomy termin?
- Użyli go przedstawiciele lokalnego oddziału Komitetu… byłem u nich na polecenie centrali, która kazała chronić Adama za wszelką cenę… powiedzieli, że pojawi się złodziej życia… Wiedzieli to wszystko od doradcy… Więc mówisz prawdę? Bóg posłał Adama, by przyniósł nam nieszczęście?
- Zgadza się. Nie znam szczegółów, ale oczywistym jest, że przy poparciu Komitetu Adam pewnego dnia zajmie jakieś intratne na skalę światową stanowisko. Bóg jeden wie, co wtedy zrobi. Tak więc tu i teraz ma ksiądz jedyną szansę na pokrzyżowanie niecnych planów tego, którego całe życie wielbiłeś, a byłeś dlań jedynie robakiem. Niechże ksiądz wreszcie przejrzy na oczy i pozwoli rozwiać swoje mrzonki: dla Niego jesteście tak potrzebni jak ziemniaczane stonki.
- Dlaczego mam zabić Adama tu i teraz, a nie np. podczas kolejnej misji?
- To ostatnia szansa. Czy przedstawiciele Komitetu nie wspominali, że po tym zadaniu nic nie będzie takie jak przedtem?
Franciszek przypomniał sobie słowa starca: „Po tym rozdaniu nie będzie ziemi niczyjej, pozostaną tylko wygrani i przegrani. My chcemy być w tej pierwszej grupie. Tobie też to radzę”. Nagle zdał sobie sprawę, że już wie, co go od początku niepokoiło w tych ludziach: przypominali obleśnych satanistów.
- Chodźmy do laboratorium. – Franciszek odbezpieczył broń.
^^^
Alicjo, wiem że przeżyłaś szok i traumę, to z naszej winy, później się tobą zajmę i ci wszystko wynagrodzę, ale teraz musisz być silna, mamy zadanie do wykonania. Mogę na ciebie liczyć?
Kiwnęła głową, lecz Artur natychmiast wtrącił swoje trzy grosze:
- Całkiem już straciłeś rozum? Akcja nie wypaliła, pogódź się z tym. Wracamy, może spróbujemy innym razem.
Wracamy z Sekalskim albo wcale. Koniec, kropka.
- Jak mam to rozumieć?
Normalnie. Przygotuj aparaturę. Ja i Alicja przechodzimy.
- Jak to „przechodzimy”? – zdziwiła się dziewczyna.
Nowy plan wygląda tak: Artur wyśle teraz nanoboty pod podane przeze mnie współrzędne. Twój sobotwór, Alicjo, przyjmie postać Sekalskiej, bo już nie chcę ryzykować więcej bez jej „udziału”.
- To takie coś jest możliwe?
Jak najbardziej. Rozumiem, że w „obcym ciele” możesz czuć się nieswojo, dlatego zaprogramujemy sobotwora tak, byś przy spojrzeniu w lustro widziała siebie. Nie powinnaś więc odczuć żadnej różnicy.
Artur wciąż protestował:
- Adam, daj spokój. Nie udało nam się w trójkę, skąd więc pomysł, że sobie poradzicie we dwoje?
- Nie przenosisz się z nami? – wtrąciła Alicja.
- Ktoś tu musi zostać i czuwać nad przebiegiem całego procesu. Tak jak w prawdziwym świecie czyni to dla nas Franciszek.
„Prawdziwym świecie”, powtórzyła w myślach nie wiedzieć czemu z trwogą Alicja. Skoro będąc sobotworem można przeskoczyć do kolejnego świata i sobotwora, skąd mogła mieć pewność, że jej „pierwotna wersja” była prawdziwa? Może już wcześniej skakała do kolejnych wymiarów tyle razy, że w końcu straciła pamięć? Najgorsze było to, że mogła się tego dowiedzieć tylko w jeden sposób: musiałaby zginąć tu i teraz, i gdyby obudziła się w laboratorium w podziemiach kościoła, wszystko byłoby w porządku. Ale przecież nie mogła tego zrobić Adamowi. Z drugiej strony to była jej ostatnia szansa na tego typu eksperyment, bo zgodnie z umową miała już nigdy nie być dopuszczona do podróży międzywymiarowych…
Wszystko w porządku?
Usłyszawszy głos Adama, od razu przypomniała sobie wczorajsze wydarzenia: przecież będąc w sobotworze zginęła w innym wymiarze i nic się nie stało. No ale wtedy była podobno w jakimś manekinie… No i mimo tego, co powiedział wtedy Adam (że to jej „pierwsza śmierć”), to przecież tak naprawdę nie „umarła”, jedynie sądziła, że tak się stało, za sprawą szoku postrzałowego…
Tymczasem Sandecki wręczył Arturowi koordynaty celu.
- Skąd to masz? – Artur wyglądał na zszokowanego.
A co?
- To są namiary na coś, czego nie ma w żadnym spisie. Prawdopodobnie pakujesz się po prostu w próżnię.
Współrzędne są prawidłowe. Wysyłaj nanoboty.
- Skąd ta pewność?
Dobra, wygrałeś. Sprawy mają się tak: wygląda na to, że Sekalska nie bez powodu stała się paranoiczką. Przewidziała, że coś może pójść nie tak, dlatego jeszcze przed rozpoczęciem misji wręczyła mi nagrodę.
- Nie rozumiem.
Kiedyś zrobiłem straszną rzecz. Komitet jednak nie zareagował, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że postąpiłem słusznie. Utwierdziło, ale nie przekonało, wciąż mam wyrzuty sumienia, przez które nie mogę już dłużej normalnie funkcjonować. Według Sekalskiej, odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania znajdują się na tym świecie, którego koordynaty ci podałem.
- Ale skąd ona może o tym wiedzieć?
Wykradła te dane z centrali Komitetu. Mniejsza z tym, zresztą. Mnie przekonała i tyle.
- Skoro chodzi tu o ciebie, po co chcesz zabierać ze sobą Alicję?
Cały czas mamy misję do wykonania, pamiętasz?
^^^
Alicja po raz już nie wiadomo który niezmiernie się zdziwiła, tym razem za sprawą tego, że obudziła się w laboratorium, a nie na kolejnym świecie. Co jeszcze dziwniejsze, razem z nią wybudził się Artur, natomiast Adam „spał” dalej. Artura z kolei zaskoczył brak w laboratorium Franciszka, a nieobecność Sekalskiej poważnie zaniepokoiła.
- Coś tu nie gra – rzucił dobitnie i pociągnął Alicję za rękę.
- Coś tu nie gra? Tylko tyle masz do powiedzenia? Dlaczego tu jesteśmy i co się stało z Adamem?
- Nie wiem. Zrobiłem wszystko jak należy. Pierwszy raz się coś takiego zdarzyło.
- Zrób coś!
- Niby co? Musimy założyć, że z Adamem wszystko w porządku. Niech kontynuuje. Bardziej martwi mnie, co się dzieje tutaj.
Udali się do konferencyjnego, ale tam także nikogo nie zastali. Po chwili namysłu Artur postanowił pójść do pokoju monitoringu i tam rozeznać się w sytuacji. Jął sprawdzać przekaz z różnych kamer i pewnie trochę by mu to zajęło, gdyby nie instynkt Alicji.
- Sprawdź laboratorium.
- Przecież dopiero co tam byliśmy.
- Mogliśmy się z nimi minąć. Sprawdź. – Uczynił, co mu poradziła. – Są! – Krzyknęła tak głośno i gwałtownie, że Artur aż się wzdrygnął. Lecz jej reakcja nie mogła dziwić: na monitorze ujrzeli Franciszka przystawiającego pistolet do skroni Adama i pilnie przyglądającą się temu Sekalską.
- A ty gdzie?! – Artur zdecydowanie powstrzymał wybiegającą Alicję. – Nigdzie nie pójdziesz, oni mają broń.
- Oni? Jacy znowu oni, to ten wasz kamerdyner zamierza zabić Adama, ta wiedźma go opętała! Musimy coś zrobić! Ty musisz, w końcu to twój przyjaciel!
- Zgadza się, dlatego pozwolę mu odejść w spokoju. Dość już wycierpiał, a i ja już wystarczająco długo cieszyłem się jego przyjaźnią. Dlatego ja także odejdę.
- Że co?! – Alicja nie mogła uwierzyć w to co słyszała. – Coś ci się w głowie poprzestawiało od tych podróży? On zaraz umrze!
- Takie jego przeznaczenie – Artur odparł nawet nie tyle spokojnie, co z ulgą.
- Jego przeznaczeniem jest śmierć? Co za bzdura, przecież wszyscy umrzemy. Co w tym wyjątkowego?
- Dla niektórych to dopiero początek drogi. Czas na mnie.
Alicja chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz huk wystrzału dobiegł nawet pomieszczenia, w którym się znajdowali. Podobnie jak złowrogi a zarazem tryumfalny śmiech Sekalskiej, która w sekundę po tym akcie zwycięstwa zniknęła z ekranu. I nie mogła być to żadna awaria, bo rozdygotanego, zszokowanego swym czynem Franciszka wciąż było widać.
- Błagam – łzy zaszkliły oczy Alicji i jęły pomału spływać po policzkach – nie wiem, co się dzieje, nie rozumiem tego, ale błagam, kimkolwiek jesteś, zostań ze mną.
- Nie mogę. Chciałbym, ale już nam nie wolno się wiązać z kobietami. U zarania skończyło się to katastrofą, a i teraz mimo wszystko nie byłoby lepiej. Przykro mi.
I zniknął. Alicja padła na kolana, skryła twarz w dłoniach i wybuchła płaczem. Mówiono jej, że po tej jednej jedynej misji będzie musiała o wszystkim zapomnieć, tymczasem jak na ironię stała się ona początkiem nowego życia. I chociaż Alicja podświadomie zdawała sobie sprawę, że nigdy nie zdoła dociec, w czym właśnie wzięła udział i o jaką stawkę toczyła się gra, to jednak nie zmartwiło jej to – wiedziała, że często nagrodą jest nie koniec drogi, lecz ona sama.
^^^
^^^
- Co tu robisz?
- Mogłabym cię spytać o to samo.
- Więc spytaj.
- Nie chcę. I tak wiem, a poza tym jestem zajęta.
- Niby czym? Ogrodnictwem?
- To będzie część systemu irygacyjnego.
- Niedługo zaczniesz im podawać śniadanie do łóżka.
- Zazdrosny?
- A i owszem. Mam chyba prawo oczekiwać, że moja żona poświęci więcej czasu mnie niż… tym istotom.
- Może zaczniesz w końcu normalnie ich nazywać?
- Normalność to kwestia tego, co my za takowe uważamy. A ja wciąż sądzę, że w ich przypadku popełniłaś straszliwy błąd.
- To znaczy?
- Znów mamy to wałkować?
- Sam zacząłeś.
- Już sam nie wiem, od której strony to ugryźć. Naprawdę nie czujesz jakiegoś… obciachu?
- Niby czemu?
- Są zawistni, chciwi, rozmiłowani w samych sobie, rozmiłowani w pieniądzach, niewdzięczni, nielojalni, wyzuci z naturalnego uczucia, nieskłonni do jakiejkolwiek ugody, niemiłujący dobroci, zdradliwi, nieprzejednani, nadęci pychą --
- Jakież to… trywialne.
- Ach tak? Więc do tego wszystkiego są jeszcze trywialni. Brawo. Nie wiem, czy to nie najgorsze.
- Skończyłeś?
- Nie. Miłują bardziej rozkosze niż ciebie, o ile w ogóle są wierzący. Potrafili odkryć wielki wybuch i ewolucję, ale są za głupi by wpaść na to, iż to ty je wprawiłaś w ruch.
- To smutne, ale wolna wola implikuje takie a nie inne postawy i zachowania.
- Mało kto przestrzega zasad, rządzą chciwość i zdrada; człowiek niszczy, krzywdzi, zjada, gwałci, okrada. Jedyne, co na przestrzeni tysięcy lat funkcjonowania cywilizacji udało im się rozwinąć, to uprzedzenia, dyskryminacja, nietolerancja, postawy antyspołeczne, ludobójstwo, czystki etniczne, korupcja i rażące nierówności wszelakiego autoramentu. Cała reszta w postaci technologii czy sztuki to fasada.
- Ta efektowna wyliczanka ma jakiś cel?
- A i owszem. Sprytnie podałaś im położenie naszej domeny. Jeszcze sprytniej ich tu sprowadziłaś. Winszuję sukcesu. Mam tylko nadzieję, że pożyjesz wystarczająco długo, by go pocelebrować.
- Co przez to rozumiesz?
- Zabiją cię, gdy powiesz im prawdę.
- Nie mierz wszystkich swoją miarką.
- Niby co to ma znaczyć?
- Porozmawiajmy chwilę o twoich „dzieciach”.
- Po co? Przecież przyznałem się do błędu.
- I co to zmienia? Pamiętam, jakby to było dziś. Mówiłeś: „ludzie ci nie wyszli. Stwórz coś doskonalszego, coś bliższego nam, coś zakotwiczonego nie w materii, lecz w duchu. Napraw swój błąd”. Byłeś tak pewny siebie, że w końcu uległam i nawet przez chwilę sama w to wierzyłam. Spełniłam tę twoją zachciankę.
- Któż mógł przewidzieć, co się stanie…
- Te twoje wspaniałe anioły opuściły sferę duchową i za cel egzystencji obrały sobie dupczenie śmiertelniczek. Ich potomkowie napełnili świat przemocą, a ja musiałam po tobie posprzątać, za co zapłaciły także moje dzieci. Dobrze, że po wszystkim ograniczyłam aniołom moc, bo za sprawą ich dzisiejszych wybryków mielibyśmy katastrofę za katastrofą. Wolą rządzić w piekle niż służyć w niebiosach. Widać wzięli przykład z ciebie. Możesz sobie pogratulować.
- Nie bądź taka, przecież od zawsze tu z tobą jestem, moje interwencje nic między nami nie zmieniają. Poza tym to, że się pomyliłem nie usprawiedliwia twego pierwotnego nieudacznictwa.
- Ależ ja się nie usprawiedliwiam; wiem, gdzie popełniłam błąd i sprowadzając ich tutaj zamierzam go naprawić.
- Tym, co właśnie zrobiłaś, przyniosłaś zagładę zarówno im, jak i nam. Będzie tak jak przedtem - to zawsze kończy się tak samo.
- Nie ma żadnego „będzie”, „przedtem” czy „zawsze”. Jest tylko „tu i teraz”. Reszta to progres.
- Tak sobie tłumacz.
- Swoją drogą, nieźle się wyćwiczyłeś przez te tysiące lat. Już nie tylko kłamiesz; mieszasz prawdę z wymyślną fikcją.
- To brzmi jak podziw.
- W istocie.
- I chyba wiem dlaczego: wiedziałaś, w czym jestem dobry, więc tym razem tak wszystko zaplanowałaś, aby moje umiejętności wręcz przyczyniły się do realizacji twego zamierzenia, miast je udaremniać, jak zazwyczaj.
- Owszem, zastanawiałam się, co tym razem kombinujesz i jak wykorzystać to na swoją korzyść. To wieczne droczenie się z tobą nigdy do niczego dobrego nie doprowadziło, więc tym razem zmieniłam strategię. Pozwoliłam ci działać i w rezultacie wyszłam na swoje.
- To była ryzykowna gra.
- Jeszcze się nie skończyła. Zaraz do nich pójdę i wszystko im wytłumaczę.
- Błagam cię, nie rób tego. Przecież oni z chwilą przejścia tutaj wszystko sobie przypomnieli. Nie dadzą ci dojść do słowa, zabiją cię; nie wybaczą ci tych tysięcy lat udręki na ziemskim łez padole spędzonych w imię twojego eksperymentu.
- To nie żaden eksperyment, tylko swego rodzaju nauczka. Dałam im możliwość ujrzenia na przestrzeni dziejów, jak człowiekowi wychodzi rządzenie się na własną rękę. Tak mi się w każdym razie wydawało. Żałuję, że zbyt długo zwlekałam z zakończeniem całej sprawy. Gdybym się pospieszyła, Adam nie zacząłby kwestionować rzeczywistości i nie zabiłby rodziny. Zbyt długie życie na Ziemi wypaczyło mu umysł. Tym niemniej on i reszta powinni mi być wdzięczni.
- Jakaś ty naiwna. Wdzięczni za co? Za lata cierpień i upokorzeń?
- Od początku zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Przecież stworzyłam ich na nasze podobieństwo. Dałam wolną wolę. Otrzymali możliwość wiecznego życia i ją zaprzepaścili. Poniekąd z twojej winy, ale jednak. Wreszcie niedawno pojęłam: nie można budować szczerego związku na jakiejkolwiek formie poddaństwa, choćby i wynikającej z miłości i najszczerszych chęci. Nie można komuś powiedzieć: „jeśli chcesz być ze mną, masz robić tak a tak, a jak się nie podoba, to jesteś przeciwko mnie”. Teraz to rozumiem. Nie powinnam była ich odrzucać nawet gdy okazało się, że są nieposłuszni. Ale tak jak mówię: sprowadzając ich tu i czyniąc równymi nam, powinnam zrehabilitować się w ich oczach. A nawet jeśli nie – widocznie zasłużyłam sobie na cokolwiek, co się wydarzy. Co cię tak śmieszy?
- Cała ta nasza rozmowa. Gdyby mogli jej posłuchać, pomyśleliby sobie: „jakież to banalne”.
- Zapewne. Co i rusz szczycą się swą elokwencją, wykształceniem, obyciem. Jednak gdyby posiedli całą możliwą wiedzę, stwierdziliby, że nic nie wiedzą.
- Więc gdzieś tam w sercu przyznajesz mi rację. A mimo to wraz z nimi sprowadziłaś wszystko, co sobą reprezentują.
- Ano rzeczywiście, trochę ci tej racji przyznaję, dlatego poniekąd realizuję i twoje marzenie: teraz, gdy są nam równi, myśl o nich jak o lepszych aniołach.
- Oszalałaś. Powtarzam: to wszystko zdarzyło się już wcześniej --
- ale nie musi wydarzyć się ponownie.
- Niepoprawna optymistka z ciebie.
- I za to właśnie mnie kochasz.

[kamil trzeciakiewicz]

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: LEPSZE ANIOŁY

Post autor: neularger »

Dobrze, ale przed łapanką witamy się na Łowisku. Tutaj:
http://www.fahrenheit.net.pl/forum/view ... 1&p=323717


edit.
To jest straszliwie długie, Autorze, więc uzbrój się w cierpliwość.
Przeczytałem pierwsze epizody i mam nadzieję, że dziwny narrator wraz równie dziwną interpunkcją zostaną gdzieś tam dalej obronione. Poza tym Autorze nie znasz znaczenia słów, SJP jest tu niezbędny. Jako lektura.
To nie wróży najlepiej.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Cordeliane
Wynalazca KNS
Posty: 2630
Rejestracja: ndz, 16 sie 2009 19:23

Re: LEPSZE ANIOŁY

Post autor: Cordeliane »

neularger pisze:Przeczytałem pierwsze epizody i mam nadzieję, że dziwny narrator wraz równie dziwną interpunkcją zostaną gdzieś tam dalej obronione. Poza tym Autorze nie znasz znaczenia słów, SJP jest tu niezbędny. Jako lektura.
Nie zostaną.
Przebrnięcie przez ten tekst wymaga naprawdę dużego wysiłku, i obawiam się, że nie jest to do końca spowodowane wpływem niskiego ciśnienia na moje zdolności intelektualne. Słowa użyte niezgodnie ze znaczeniem, pokracznie zbudowane zdania, udekorowane powtykanymi gdzieniegdzie anachronizmami, interpunkcja zaiste dziwaczna (dodatkowo utrudniająca lekturę), nadopisy i chciejstwo autorskie. Niestety pełen katalog grzechów warsztatowych, z wyłączeniem kłopotów z ortografią, trzeba przyznać, nic kompromitującego w tej dziedzinie nie wypatrzyłam. Za to sposób zapisu dialogów oraz myśli bohaterów niezgodny z jakimikolwiek normami.
Nie zrobię pełnej łapanki (zresztą ktoś tu pewnie sobie jeszcze będzie ostrzył zęby...), ale parę cytatów wrzucę, skupiając się na kwestiach językowych i lokalnych deficytach logiki:
Część konfesjonału przeznaczoną dla osoby spowiadającej się wypełniał dość nieprzyjemny dla oczu blask, natomiast po przeciwnej stronie mdłe, blade światło zdawało się petryfikować duchownego w kamienny, wzbudzający respekt czy wręcz trwogę posąg.
Początek od razu rozkłada na łopatki. Jeszcze nie wiadomo, o co chodzi, jaka jest przyjęta konwencja, więc po pierwsze, skąd to światło? Bo ja wyobraziłam sobie, że to ta spowiadająca się osoba świeci, anioł jaki, czy co? Zwłaszcza po takim tytule. Ale chyba jednak nie, światło pochodzi z jakiegoś bardziej standardowego źródła, za to ma moc spetryfikować człowieka w kamienny posąg. A czy możliwa byłaby petryfikacja w wełniane skarpetki?
Na przykład pewnego wścibskiego agenta CBŚ, UOP czy tam innego ABW, od pewnego czasu depczącego takim jak ja po piętach, coraz skuteczniej zbliżając się do prawdy.
Jak by to wyjaśnić? To w ogóle nie jest zdanie. To jest równoważnik zdania. Wytłuszczony imiesłów powinien dotyczyć orzeczenia - ale żadnego orzeczenia tu nie ma. Więc imiesłów nie ma racji bytu, QED.
Gdy zaciekawiony namiastką mogącej zafrapować go opowieści wyrzekł te słowa, halogeny w mig nałożyły na te dwie osoby ich holograficzne kopie, tak że po zjechaniu windą kilka pięter pod ziemię postronny obserwator na bank odniósłby wrażenie, że spowiednik i grzesznica wciąż tkwią na swych pozycjach.
Dobrze, że nie namiastką, a nie erzacem, choć byłoby równie bez sensu. I fascynujące, że halogeny służą do tworzenia hologramów, będę musiała lepiej zbadać możliwości mojego reflektorka od roweru. A ostatecznie, po co wysyłać postronnego obserwatora windą pod ziemię?...
Co żeś do kurwy nędzy za numer wykręciła?!
Zwrot bez żadnego uzasadnienia w fabule. A zaraz znów będą na pan/pani.
pojawił się pan Franciszek, mający już swe lata swoisty kamerdyner udającego duchownego Adama Sandeckiego. Z przedwojennym wdziękiem zaproponował Marcie Sekalskiej jakiegoś drinka
OK, wszechwiedzący narrator zdecydował nam objawić nagle nazwiska postaci, nie wiem, dlaczego akurat teraz, ale niech będzie. Jednak nikt się nikomu nie przedstawia, więc wiedza pozostaje przy czytelniku.
udał się do kuchni, skąd słychać było charakterystyczny brzdęk szklanek i to, jak z gracją przebiera między butelkami
Gracja wydawała dźwięki w tonacji durowej.
posyłając jednocześnie piorunujące spojrzenie, bez dwóch zdań mówiące: a czego się spodziewałaś, kretynko?
Rzeczywiście, to jest jedno zdanie.
prędko zaczęła się ekskuzować, widząc zasępione oblicze swego interlokutora
To zdanie Autor był chyba uprzejmy przepisać z zupełnie innego utworu, tylko dlaczego bezkrytycznie?
że razu pewnego zatamował ruch na jednej z głównych arterii
Ani chybi postawił na niej trzy wozy pancerne i rozciągnął zasieki. Pojedyncza osoba nie jest w stanie zablokować głównej arterii miasta.
Z zakłopotaniem pokręciła swą śliczną blond główką. (Musiał w duchu przyznać, że taka właśnie była, mimo swej niechęci do tej intrygantki )
Główka była śliczna i blond, ale była intrygantką? Strach pomyśleć o innych częściach ciała.
to będzie zbyt ciekawy przypadek, więc zatrzymają go na obserwację, co spowoduje, że nowy Sekalski zacznie kwestionować rzeczywistość
No właśnie, objaw chciejstwa. Skąd Adam zna to nazwisko?
Niedowierzanie i wściekłość uderzyły z pełną mocą, a frustracja, strach i niepewność powróciły ze zdwojoną siłą.
Z długiego urlopu na Hawajach chyba wróciły. Bo w tekście do tej pory nic o nich nie było. A mogły chociaż kartkę przysłać, żeby uprzedzić...
pomieszczenia, które wraz z całym swym asortymentem
Asortyment to oferta, wybór towarów albo usług. Poszukiwane słowo to prawdopodobnie wyposażenie. Naprawdę, podążanie za głównymi skojarzeniami nie jest niczym nagannym, nie trzeba wymyślać wyrafinowanych, a nieprawidłowych odpowiedników.
Mocno bijący z sufitu snop światła skoncentrowany był na niej
A snopy słabo bijące ze ścian skoncentrowane były na suficie.
wyginając jej szyję i głowę w kształt rachitycznego drzewka
No, takiego bonsai to ja doprawdy nigdy nie widziałam. Metafora przekracza zdolności mojej wyobraźni.
Ten człowiek musiał być fantasmagorycznym wybrykiem
Wybrykiem czego??? I to jeszcze fantasmagorycznym?...
Adam zdawał się emanować blaskiem przywodzącym na myśl eksperiencję i rozum
Kolejny kompletnie niedorzeczny archaizm w tekście, który osadzony jest - jak rozumiem - w nieokreślonej przyszłości, i operuje poza tym językiem całkowicie współczesnym.
Przez cały czas Sandecki piorunującym spojrzeniem dawał do zrozumienia, by mu nie przerywać; dopiero gdy skończył, wymownym milczeniem wręcz nakazał Alicji zabranie głosu.
Komunikacja niewerbalna na najwyższym poziomie, zaiste. Ale to ciągłe piorunowanie spojrzeniem musiało być szalenie męczące... aż dziw, że jeszcze znalazł siły, żeby wymownie pomilczeć.
Słowa te wyrzekł wchodząc z przytupem ten sam człowiek
Po czym wyciął dwa hołubce i zakrzyknął "Hu-ha!"
Alicja dopiero teraz, po tym jak zszedł zeń cały stres
Wielokrotnie występujący błąd. Autor lubuje się w użyciu tej skróconej formy, i chyba ani razu poprawnie, bo bez świadomości, że dotyczy ona wyłącznie rodzaju męskiego. W liczbie pojedynczej.
Rzeczywiście, ta dziwna rozmowa zaczęła się w sumie od dupy strony
Do absurdalnych archaizmów dołączamy absurdalne wulgaryzmy. W promocji, za pół ceny.
Alicjo, pozwoliłem ci poznać szczegóły, a nie je komentować. Za chwilę usłyszysz rzeczy, które mogą ci się nie spodobać. Nie interesuje mnie to; klamka zapadła. Od tej pory jeśli zechcesz się odezwać, to tylko na temat. Miałaś okazję, by się wycofać, teraz rób swoje. Bez szemrania.
Jakby chcąc załagodzić sytuację, Artur zwrócił się łagodnym tonem bezpośrednio do Alicji: [...]
A ta wypowiedź powyżej, to nie była bezpośrednio do Alicji, tylko do chińskiego ludu przez zamknięty lufcik?
Obsłużywszy panią S. lub A. przygotowanym przeze mnie specjalnie na tę okazję dekoktem, wyślemy je do łazienki.
Eye of newt, and toe of frog, wool of bat, and tongue of dog...
Wyjść bez powodu w środku przedstawienia tylko z żoną i iść z nią w ustronne miejsce? Wiesz jak to wygląda? Mój mąż bardzo dbał o reputację, to się nie uda.
No rzeczywiście, to byłby skandal! Z własną żoną?!? Nie daj boru dla omówienia jakiejś pilnej sprawy rodzinnej?
Adam wstawia wszędzie trzy szóstki… Robi tak, bo to jego podświadomość, prawdziwa natura domaga się uwagi.
Trzy szóstki to symbolika, jaką wymyślili sobie ludzie. Nie sam szatan czy inny antychryst. Gdyby taka istota miała wdrukowane w podświadomość jako wiążące wszystkie sprzeczne ludzkie pojęcia, symbole i przesądy na swój temat, to momentalnie dostałaby hopla.
Ktoś wpuścił do oprogramowania nanobotów wirusa, jeszcze zanim wyruszyliśmy. I chyba obaj wiemy, kto jest tym kimś. [...] Normalnie. Przygotuj aparaturę. Ja i Alicja przechodzimy. [...] Ktoś tu musi zostać i czuwać nad przebiegiem całego procesu. Tak jak w prawdziwym świecie czyni to dla nas Franciszek.
Incepcja! Wreszcie coś znajomego, jupi!
Light travels faster than sound. That's why some people appear bright until they speak.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: LEPSZE ANIOŁY

Post autor: neularger »

Cordeliane pisze:
prędko zaczęła się ekskuzować, widząc zasępione oblicze swego interlokutora
To zdanie Autor był chyba uprzejmy przepisać z zupełnie innego utworu, tylko dlaczego bezkrytycznie?
Moje ulubione zdanie!
Wcale nie przepisał. Wcale. Erudycja Ałtora atakuje znienacka! :)
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Cordeliane
Wynalazca KNS
Posty: 2630
Rejestracja: ndz, 16 sie 2009 19:23

Re: LEPSZE ANIOŁY

Post autor: Cordeliane »

neularger pisze:
Cordeliane pisze:
prędko zaczęła się ekskuzować, widząc zasępione oblicze swego interlokutora
To zdanie Autor był chyba uprzejmy przepisać z zupełnie innego utworu, tylko dlaczego bezkrytycznie?
Moje ulubione zdanie!
Wcale nie przepisał. Wcale. Erudycja Ałtora atakuje znienacka! :)
Ja nie sugerowałam, że z cudzego utworu. Ale z innego :)
Light travels faster than sound. That's why some people appear bright until they speak.

Awatar użytkownika
Ebola
Straszny Wirus
Posty: 12009
Rejestracja: czw, 07 lip 2005 18:35
Płeć: Nie znam

Re: LEPSZE ANIOŁY

Post autor: Ebola »

Co tu dużo pisać.Tekst jest za długi na łapankę warsztatową. Może Autor napisze coś krótszego i wrzuci?
Jedz szczaw i mirabelki, a będziesz, bracie, wielki!
FORUM FAHRENHEITA KOREĄ PÓŁNOCNĄ POLSKIEJ FANTASTYKI! (Przewodas)
Wzrúsz Wirúsa!

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: LEPSZE ANIOŁY

Post autor: neularger »

Oj tam, zrobi się. A przynajmniej popatrzy się na strukturę. :D
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: LEPSZE ANIOŁY

Post autor: neularger »

Przyznam, że dawno nie czytałem tak denerwującego tekstu. Efekt taki powstaje, kiedy autor próbuje mnie olśnić erudycją i zadziwić głębokim rozpoznaniem opisywanej tematyki. W zamierzeniu autorskim miała mnie czekać intelektualna uczta, po której poczuję się pocięty w kawałeczki.
Taaak...
Szkoda, że po zapoznaniu się z tekstem głębokie rozpoznanie okazało się bełkotem, erudycja - wstawianiem co rzadszych słów z SJP w miejsca, zdaje mi się, całkiem losowe. Do tego pokręcone zdania, gwałty na gramatyce, dogorywająca interpunkcja i dziury w fabule.
Efekt jest doprawdy żałosny.

Losowo wybrane błędy:
Na przykład pewnego wścibskiego agenta CBŚ, UOP czy tam innego ABW, od pewnego czasu depczącego takim jak ja po piętach, coraz skuteczniej zbliżając się do prawdy
Tja. Adam jest śledzony. Nie wie przez kogo, ale nawet nie wie, jaki są służby specjalne we własnym kraju. UOP rozwiązano w 2002. Bosz... Autor.
Część konfesjonału przeznaczoną dla osoby spowiadającej się wypełniał dość nieprzyjemny dla oczu blask, natomiast po przeciwnej stronie mdłe, blade światło zdawało się petryfikować duchownego w kamienny, wzbudzający respekt czy wręcz trwogę posąg. (…) Lecz nie powiedział tego, obawiając się, że ów przy dzisiejszej technologii może podsłuchiwać nawet z kilkuset metrów, mimo teoretycznej dźwiękoszczelności konfesjonału wyłapując nawet najlżejszy szmer.
(...)halogeny w mig nałożyły na te dwie osoby ich holograficzne kopie, tak że po zjechaniu windą kilka pięter pod ziemię postronny obserwator na bank odniósłby wrażenie, że spowiednik i grzesznica wciąż tkwią na swych pozycjach.
a dalej...
Ci ludzie najęli profesjonalistów takich jak ja, tak by wasze, czyli ludzi takich jak pani, chore zachcianki załatwiać w możliwie jak najbardziej cywilizowany sposób, no i kontrolować wasze działania. Pani czyny i pomysły mnie brzydzą, a do tego oszukała pani moich przełożonych, korzystając z usług czarnego rynku, a ja z nielegalnymi operacjami nie chcę mieć nic wspólnego.
Okazuje się, że interes Adama jest może nie całkiem legalny, ale władze o nim wiedzą, po jaką cholerę zatem te podziemia, dźwiękoszczelne konfesjonały i hologramy? Agent ABW nie jest wytłumaczeniem, bo chyba nie byli śledzeni w momencie wyboru siedziby?
Najpewniej miał do czynienia z neurotyczną paranoiczką, która w chwili nawet najmniejszego stresu musiała czymś zająć ręce i skupić na tym czymś swoją podświadomość
Neurotyczne paranoiczki skupiając PODświadomość. No, coś takiego... A nie była, może, po prostu zdenerwowana? Ale z drugiej strony – zmarnować okazję użycia taki słów?! No się po prostu nie godzi.
Proszę pamiętać, że wszelkie nieautoryzowane działania mogą przyczynić się do zdemaskowania całej tej maskarady, a w konsekwencji upadku Komitetu, który składa się z tak wpływowych osób, że dla świata byłoby to szokiem o niemożliwych do przewidzenia konsekwencjach.
To jest ciekawe! Ze zdania wynika, że dla świata szokiem byłby upadek Komitetu sam w sobie - jako wydarzenie, pewnie bez precedensu, gdyż ów Komitet składa się z tak nieprawdopodobnie wpływowych osób. Gazety, portale, telewizje i baby w warzywniaku miesiącami nie mogliby wyjść z szoku. Tylko gdzieś na piętnastej stronie „Wiadomość z Koziej Wólki” jakiś stażysta by wspomniał o podróżach międzywymiarowych i alternatywnych Ziemiach.
Gdy zaciekawiony namiastką mogącej zafrapować go opowieści wyrzekł te słowa (…)
Prawda, że piękne? Jeżeli gdziekolwiek będą jeszcze urządzać konkurs na najbardziej zawikłane zdanie - możesz się spokojnie zgłosić Autorze. Sukces murowany.
Nim zdążyła choćby przytaknąć, pojawił się pan Franciszek, mający już swe lata swoisty kamerdyner udającego duchownego Adama Sandeckiego.
Adam Sandecki? A nie po prostu panicz Bruce?
Z przedwojennym wdziękiem zaproponował (...)
Z przed której wojny - zapytam? Akcja dzieje się w przyszłości, więc wszyscy uczestnicy II Wojny Światowej pewnie nie żyją. A jeżeli chodzi o wojnę indyjsko-białoruską z 2126, to nic o niej nie wiem i trudno mi porównywać wdzięk przed i po niej.
Z przedwojennym wdziękiem zaproponował Marcie Sekalskiej jakiegoś drinka (była tak zdenerwowana i zdezorientowana, że nawet nie usłyszała nazwy, jedynie ochoczo się zgodziła – wszak czekała ją prawdopodobnie najtrudniejsza rozmowa w życiu), po czym odprowadziwszy gospodarza i jego gościa do pokoju konferencyjnego (ta część podziemi została wyremontowana i służyła za bazę), żwawy staruszek udał się do kuchni, skąd słychać było charakterystyczny brzdęk szklanek i to, jak z gracją przebiera między butelkami.
Idiotyczne wtrącenia w nawiasach, nadopisy i dźwięczna gracja. Powalające...
- Zajmę się nimi.
Tak jak oni zajęli się nim?
- Wypraszam sobie takie insynuacje.
Proszę je sobie wypraszać gdzieś indziej. I cieszyć się, że nie doniosę o sprawie Komitetowi. Od początku z uporem maniaka tłumaczę, że tego nie zrobię. Za nic w świecie.
- Zwłaszcza maniacy robią czasem rzeczy wbrew sobie, w szczególności za coś nie z tego świata.
Wstała, podeszła doń i wyszeptała mu coś na ucho. Takiego asa z rękawa Adam się nie spodziewał. Niedowierzanie i wściekłość uderzyły z pełną mocą, a frustracja, strach i niepewność powróciły ze zdwojoną siłą.
- I co, będzie pan teraz dla mnie lepszym aniołem?
Zgodził się bez słowa.
To pochylone to kwestie Adama – z przyczyn nieznanych niezaczynające się od półpauzy (ew. myślnika)
To podkreślone – kwestie narratora. Nic je nie różni, są tak samo zapisane. Zasadniczo, należałoby przyjąć, że Sekalska rozmawia z narratorem.
A to pogrubione: w kogo uderzyły z pełną mocą i gdzie powróciły ze zdwojoną siłą?
Ocknęła, bo nie można mówić o przebudzeniu, gdy idzie się spać we własnym łóżku, a wstaje w takim miejscu.
Kogo ocknęła? Jak siebie, to zgubiłeś „się”, Autorze. Swoją droga zawsze wydawało mi się że człowiek budzi się ze snu, a ocyka ze stanu utraty świadomości... Autor dysponuje jednak własnymi definicjami.
Jednak nawet przez sekundę nie zastanawiała się, jak się tu znalazła, a to za sprawą stojącego nieopodal w półmroku – przez co nie widziała jego twarzy - mężczyzny, którego obecność skierowała myśli na oczywiste tory: kim jest, jak zdołał ją uprowadzić z jej własnego mieszkania, czego odeń chce i co zrobi, gdy tego nie dostanie. Najgorszą perspektywą było jednak to, co uczyni po ewentualnym spełnieniu żądań, gdy nie będzie mu już potrzebna.
Nie próbowała krzyczeć. I tak nikt by jej nie usłyszał nie tylko w tym budynku, ale i zapewne w promieniu co najmniej kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset metrów od niego.
Zazdroszczę tej pani. Budzi się, a właściwie ocyka w jakimś pomieszczeniu i od razu błyskawicznie jej mózg pracuje z szybkością światła. Co, gdzie, kiedy, jak i po co... Pewnie ma IQ tak ze 2000.
Wytłuszczone - czyli ktoś by jej nie usłyszał nie tylko w promieniu kilkudziesięciu (bliżej budynku), a nawet kilkuset metrów od budynku (dalej). Zapewne trzy kilometry od budynku też. I nawet w Brazylii. Wiesz, Autorze, nobel z fizyki słusznie ci się należy. Poza tym, dywagacje w jakich odległościach by jej od budynku NIE SŁYSZANO, w momencie, kiedy narrator mówi, że nie słyszano by jej nawet w budynku – to kretynizm czystej wody.
Niestety nie mogła uczynić tego samego w odniesieniu do nóg, które w mgnieniu oka jakby zmieniły swą konsystencję i wypełniły się watą, która pod naporem ciężaru ciała jęła się kurczyć, przez co dziewczyna upadła na tyłek.
Po pierwsze wata, zasadniczo, jest ciałem stałym, tak jak i nogi (w przybliżeniu), więc o zmianie konsystencji mowy być nie może. Po drugie metafora niestety nie wypaliła, zbyt jesteś dosłowny.
- Czego chcesz, sukinsynu?! – Palcami ścierała z twarzy łzy.
Ups... Nie wiesz?! A gdzie Twoja bystrość umysłu? Coś ci się w głowie spaliło? No, wiedziałem że te ranne forsowne myślenie to szkodliwym jest...
- Centrala się niepokoi – stwierdziła oschle atrakcyjna, acz na rzut wyrobionego oka raczej mało kompetentna trzydziestoparoletnia kobieta.
Znaczy była atrakcyjna, choć również od razu można było poznać niekompetencję – jak się ma „wyrobione oko”... Narrator jest wart swojej wagi w diamentach.
Towarzyszyło jej dwóch mężczyzn, którzy najlepsze lata mieli już za sobą (a mowa o tych emerytalnych latach); osobie, do której kierowane były te słowa przeszło przez myśl, że skoro ta „dama” zasiada w towarzystwie tych starych pryków, bez dwóch zdań musiała zapłacić za stołek co najmniej okładem z młodych bądź co bądź jeszcze piersi.
Próbowałeś, Autorze, próbowałeś, ale to już szczyt zawikłania i niezborności. Czego tu nie ma: dwóch staruszków w swych nie najlepszych emerytalnych latach (no, kto mi powie co to znaczy?); sugestia, że jak kobieta trzydzieści parę lat siedzi w towarzystwie dwóch dziadków, to na pewno robi im okłady ze swoich względnie młodych piersi; a na koniec jakaś osoba wspomniana przez narratora, która sobie o tych „młodych cyckach” myśli.
- W takim razie „góra” powinna była ukręcić łeb sprawie na samym początku - odparła chłodno persona, z którą prowadzono rozmowę
Persona – Autorowi najwyraźniej wydaje się, że to słowo nie jest wcale nacechowane ironicznie i uznał je po prostu za synonim „osoby”.
(...)ten ktoś używał zaawansowanego generatora augmented reality, który całą swą energię zużywał na stworzenie i utrzymywanie fasady okrywającej sylwetkę i twarz właściciela.
Bo te niezaawansowane generatory połowę energii tracą na wysyłanie SMS-ów, pisanie listów i pedicure w czasie pracy. Swoją drogą, dlaczego „rzeczywistość rozszerzona” skoro to zwykły kamuflaż? Co tu zostało rozszerzone?
- W żadnym wypadku. – Starzec zaprotestował tak gwałtownie, że aż dostał ataku kaszlu; brzmiało to, jakby zakrztusił się własną chrypą.
Niby jak to zrobił?
Próbowała tłumaczyć sobie, że wywarła ona na niej takie niekorzystne wrażenie już na pierwszy rzut oka, rażąc arogancją przy przedstawianiu się i nieznośnymi manierami picia whisky.
Rażąca arogancja i nieznośne maniery – co to znaczy? Kazała Alicji uklęknąć, bić pokłony i całować stopy? Strzeliła ja wachlarzem? Powiedziała:” Czuj się zaszczycona, że się do ciebie, prostaczko, odzywam? Nazywam się Maria Sekalaska – będziesz do mnie mówiła: Miłościwa Pani. I będziesz dygała. A teraz podaj koryto – będę piła whisky.”
Ale prawda była chyba troszkę inna.
Narrator nie doczytał instrukcji Autora i biedak nie wie...
Gdy Alicja dowiedziała się, że jej udział w nadchodzącej akcji ma polegać tylko i wyłącznie na wykonaniu prostej czynności, a po wszystkim ma zapomnieć o tym co wie i przeżyła… delikatnie mówiąc, mina jej zrzedła. Miała ochotę uciec, zostawić tych wszystkich cwaniaczków razem z ich intrygami, oby tak sczeźli razem z nimi. I pewnie zrobiłaby to, gdyby nie proza życia – pieniądze, jakie oferowała Sekalska, jakże Alicji potrzebne.
Spodziewała się wybuchów, strzelanin, brawurowych wejść i błyskawicznych ucieczek, walki wręcz na szycie Empire State Building oraz dziesięciokilometrowego forsownego marszu przez pustynię... A podobno chodziło tylko o pieniądze...
Materia o identycznym składzie nie może istnieć w tym samym wymiarze. Dlatego na drugą stronę wysyłamy mikroskopijne nanoboty, które budują dla nas sobotwory. Gdyby nie to, wyprawy międzywymiarowe nie byłyby możliwe.
Takie to naciągane, dlaczego człowieka nie można przesłać, a nanobota można? Czy to nie jest materia o identycznym składzie? Hę? Niby atomy w konfiguracji „człowiek” są jakoś zasadniczo inne niż w konfiguracji „nanobot”?
Myślisz kategoriami klasycznej teorii wieloświata. Tobie, Alicjo, wyprawa do alternatywnej rzeczywistości jawi się jako przejście na drugą stroną lustra czy króliczej nory, podczas gdy tak naprawdę przypomina to znacznie bardziej podróż na inną planetę. Astronauci potrzebują statku by dostać się na Księżyc czy Marsa, stanowi on ich skorupę. Takową dla nas są sobotwory. A nanoboty to takie jakby sondy. Analogia jest pełna.
W wytłuszczonym zdaniu autor zgubił podmiot, ale to nieważne. To po prostu bzdura, co piszesz Autorze, sam sobie przeczysz – sobotwory są budowane przez nanoboty w alternatywnym świecie - czekają na podróżników u celu podróży. „Astronauci” podróżują bez niczego i wcielają się dopiero na miejscu.
Przy okazji tu oczekiwałbym wiarygodnego wytłumaczenia, na zasadne pytanie Alicji, która myśli kategoriami „klasycznej teorii”, zamiast niepasującej analogii. Znaczy, niczego Autorze nie wytłumaczyłeś.
(...)co prawda dzięki hipotermii można ten okres wydłużyć nawet do dwudziestu kilku minut, ale masz rację, byliśmy tam znacznie, znacznie dłużej. Teoria względności Einsteina się kłania. Czas to pojęcie wiesz jakie.
- Sądziłam, że odnosi się to głównie do podróży kosmicznych?
Proszę, a mnie się wydawało, że to nieco bardziej skomplikowane... Ale skoro „czas to pojęcie względne”...
Wszyscy tak myślą, bo na ich przykładzie można najlepiej pojąć, w czym rzecz. Lot z prędkością bliską tej światła do najbliższej gwiazdy zająłby pięć lat… astronautom na statku. Na Ziemi minęłoby tak wiele czasu, że tego typu wyprawy, nawet gdyby były możliwe, nie miałyby sensu.
No przynajmniej wyjaśniło się czemu Autor, kiedy schodzi na wytłumaczenie technicznych aspektów swojego wieloświata ucieka się do banałów i podejrzanych analogii – gucio na ten temat wie, a pogrzebać mu się nie chciało...
Na miejscu Sekalska wyciągnęła z torebki wiązaną teczkę i wręczyła ją księdzu.
- Co to? – Franciszek zerkał podejrzliwie to na rozmówczynię, to na otrzymaną odeń rzecz.
Proszę, Autor upaja się własnym stylem pisania (perorować, persona, ekskuzować), ale o ściągniętych formach zaimków w życiu nie słyszał.
odeń = „od niego”. Czyli od niego, od tego Sekalskiej...
Stworzenia aniołów. Bóg obserwując was przez pierwsze lata ze zgrozą skonstatował, że nawet zwierzęta lepiej mu wyszły. Postanowił więc zacząć od zera i zesłał Potop celem oczyszczenia planety z pasożytów, ale jakiś cwaniak nie wiedzieć jak przewidział to i zbudował sporą łódkę, więc cały plan spełzł na niczym.
Prawda... Omnipotentną istotę wykiwał cwaniak w łajbie.

Przyznam, że już mi się nie chce. Omówienie wszystkich błędów tego utworu zajęłoby więcej miejsca, niż całe forum zajmuje teraz. To jest rozwleczone, nudne i pretensjonalne, Autorze.
A co najgorsze nie wiadomo o czym to jest... Cała ta podróż do innego wymiaru, służy tylko jako pretekst do gadania o nieudanym Boskim planie, który jak się okazuje, jest zwyczajnym bydlakiem. Adam jest Antychrystem, ale nie wiadomo co z tego wynika. Sekalska zaś żoną Boga i jak się okazuje kreatorem ludzi i aniołów. A wszystko to kończy się na trywialnej myśli (BTW: takich odautorskich złotych myśli jest w tekście od zajeb*... Znaczy dużo ich jest.), że związek wyklucza poddaństwo w jakiejkolwiek formie. No, extra...
Tylko, że większość tekstu była zupełnie o czymś innym. Możliwe, że zrozumiałbym więcej, gdybym zdecydował się przeczytać to jeszcze raz. A w życiu, nie. Nawet za opłatą.

edit. usunąłem słowo "się"
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Narsil
Pćma
Posty: 286
Rejestracja: sob, 13 paź 2007 23:01

Re: LEPSZE ANIOŁY

Post autor: Narsil »

Pozwolę sobie skomentować komentarz
neu pisze:Z przed której wojny - zapytam?
Czepialstwo w pełnej krasie. Wszak dziś powszechnie używa się zwrotu "przedwojenny" w odniesieniu do czasów sprzed IIWŚ, pomimo tego że pomiędzy okresem 1939-1945 a 2012 świat doświadczył już wieeelu innych wojen.

SJP:
przedwojenny
pochodzący sprzed wojny; taki, który istniał przed wojną; odnoszący się do okresu przed II wojną światową

Swoją droga zawsze wydawało mi się że człowiek budzi się ze snu, a ocyka ze stanu utraty świadomości... Autor dysponuje jednak własnymi definicjami.
Źle Ci się wydawało.

SJP:
ocknąć
1. wyrwać kogoś z jakiegoś stanu (snu, zadumy), spowodować czyjeś nagłe odzyskanie poczucia rzeczywistości; zbudzić, obudzić, przebudzić;
2. ocknąć się -
a) obudzić się;
b) oprzytomnieć
"Malarstwo kończy się wtedy, kiedy można zawiesić obraz do góry nogami bez szkody dla odbiorcy."

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: LEPSZE ANIOŁY

Post autor: neularger »

Narsil pisze:Pozwolę sobie skomentować komentarz
neu pisze:Z przed której wojny - zapytam?
Czepialstwo w pełnej krasie. Wszak dziś powszechnie używa się zwrotu "przedwojenny" w odniesieniu do czasów sprzed IIWŚ, pomimo tego że pomiędzy okresem 1939-1945 a 2012 świat doświadczył już wieeelu innych wojen.
I te wojny na terenie Polski były, tak? Tam, gdzie dzieje się akcja? Stad zmieniły się znaczenia? Kiedy mówimy "przedwojenny wdzięk", to mamy na myśli wojnę USA vs. Irak, tak? Ostatnia wojna na terenach Polski to II WŚ i jeżeli autor nie poda, o którą wojnę mu chodzi, to jest domyśle skojarzenie czytelnicze, bo z dlaczego miałoby być inaczej? Gdzieś jest w tekście wspomnienie o jakiejkolwiek innej wojnie? Dlatego skojarzenie nie ma sensu, z punktu widzenia tekstu - którego akcja dzieje się w przyszłości.
Narsil pisze:
Swoją droga zawsze wydawało mi się że człowiek budzi się ze snu, a ocyka ze stanu utraty świadomości... Autor dysponuje jednak własnymi definicjami.
Źle Ci się wydawało.
Doprawdy? Miałem na myśli raczej najpowszechniejsze zastosowanie tych słów. Związane pewnie z najpowszechniejszym powrotem z wymienionych stanów (choć ludzie mogą różnie wracać ze stanów utraty świadomości). Ale nie o to chodzi. Popatrzmy na zdanie:
Ocknęła, bo nie można mówić o przebudzeniu, gdy idzie się spać we własnym łóżku, a wstaje w takim miejscu.
Autor związał sposób pobudki z fizycznym miejscem, innym niż łóżko - "nie można mówić o przebudzeniu, a wstaje w takim miejscu" - i tego w największym stopniu dotyczył mój komentarz. Słowa "ocknąć się" lub "obudzić" wskazują na sposób powrotu ze stanu nieświadomości, nie miejsce. Stąd moja uwaga o innych definicjach.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Riv
ZasłuRZony KoMendator
Posty: 1095
Rejestracja: śr, 12 kwie 2006 15:09
Płeć: Mężczyzna

Re: LEPSZE ANIOŁY

Post autor: Riv »

neularger pisze:
Ocknęła, bo nie można mówić o przebudzeniu, gdy idzie się spać we własnym łóżku, a wstaje w takim miejscu.
Kogo ocknęła? Jak siebie, to zgubiłeś „się”, Autorze.

Nie zgubił, neu. Cytowany fragment poprzedzało jeszcze jedno zdanie z ocykaniem - się właśnie.
Ale to tylko dla formalności.
:)

- Od dawna czekasz?
- OD ZAWSZE.

Awatar użytkownika
Narsil
Pćma
Posty: 286
Rejestracja: sob, 13 paź 2007 23:01

Re: LEPSZE ANIOŁY

Post autor: Narsil »

neularger pisze:
Narsil pisze:Pozwolę sobie skomentować komentarz
neu pisze:Z przed której wojny - zapytam?
Czepialstwo w pełnej krasie. Wszak dziś powszechnie używa się zwrotu "przedwojenny" w odniesieniu do czasów sprzed IIWŚ, pomimo tego że pomiędzy okresem 1939-1945 a 2012 świat doświadczył już wieeelu innych wojen.
I te wojny na terenie Polski były, tak? Tam, gdzie dzieje się akcja? Stad zmieniły się znaczenia? Kiedy mówimy "przedwojenny wdzięk", to mamy na myśli wojnę USA vs. Irak, tak? Ostatnia wojna na terenach Polski to II WŚ i jeżeli autor nie poda, o którą wojnę mu chodzi, to jest domyśle skojarzenie czytelnicze, bo z dlaczego miałoby być inaczej? Gdzieś jest w tekście wspomnienie o jakiejkolwiek innej wojnie? Dlatego skojarzenie nie ma sensu, z punktu widzenia tekstu - którego akcja dzieje się w przyszłości.
Fair enough.
Narsil pisze:
Swoją droga zawsze wydawało mi się że człowiek budzi się ze snu, a ocyka ze stanu utraty świadomości... Autor dysponuje jednak własnymi definicjami.
Źle Ci się wydawało.
Doprawdy? Miałem na myśli raczej najpowszechniejsze zastosowanie tych słów. Związane pewnie z najpowszechniejszym powrotem z wymienionych stanów (choć ludzie mogą różnie wracać ze stanów utraty świadomości).

Co jednak nie zmienia faktu, że ze snu jak najbardziej można się ocknąć.
Ale nie o to chodzi.
A, to trzeba było tak od razu. Odnosiłem się do pierwszego zdanie z poprzedniego cytatu
"Malarstwo kończy się wtedy, kiedy można zawiesić obraz do góry nogami bez szkody dla odbiorcy."

ODPOWIEDZ