Loki

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Smoczarka
Sepulka
Posty: 3
Rejestracja: pt, 24 sie 2012 14:34

Loki

Post autor: Smoczarka »

Witam wszystkich. Zapraszam do czytania.


Dwudziestego piątego dnia zapłonął ogień. Gwiazdy spadały z nieba na ziemię, a od nich zajmowały się niczym kartki papieru lasy, pola i miasta. Płonęły rzeki i jeziora, ogień szalał po morzu i nawet powietrze zdawało się płonąć. Groza ogarnęła świat, zewsząd dobiegały krzyki przerażenia. Nic już nie było takie samo.
                Lecz znaki pojawiły się na świecie o wiele wcześniej, a dostrzegli je tylko nieliczni. Gdy Zaraza pożerała świat, ludzie w swych domach z betonu i stali wgapiali się w odbiorniki telewizorów, jak hieny węszące czyjś ból i śmierć. Oni, pewni swego bezpieczeństwa, pokazywali sobie nawzajem powykręcane ciała, a obłudna litość spływała z ich języków. Nie minęło dużo czasu, aż pomiędzy nich wkradła się choroba, szpitale przepełniły się, a jedynym, co słyszał świat były jęki konających.
Wielki lament podniósł się na Ziemi.
                Wielu przeżyło nadejście Zarazy, lecz każdy był skażony jej piętnem. I wtedy pojawił się Fałszywy Prorok, głosząc swą ewangelię. Ludźmi o powykręcanych, zeszpeconych ciałach, zbrukanych myślach i duszach łatwo było zawładnąć. Wielu poszło za nim, który głosił oczyszczenie z win, a odpowiedzialnością za nadejście zarazy obciążał tych, którzy nie chcieli mu się pokłonić.
                I tak zaczęły się wojny, które wyniszczyły połowę pozostałej ludności. Bracia atakowali siostry, córki atakowały matki, a ojcowie mordowali swoje dzieci. Krew spłynęła po ziemi i wsiąkła w nią, a nikt nie zauważył, że w cieniu karlejących drzew Fałszywy Prorok unosi miecz do nieba i opierając dłoń o grzbiet rdzawego konia, oddaje cześć Bezimiennemu Bogu.
                I ponownie wielki lament podniósł się na Ziemi, lecz tym razem został usłuchany. Starzy Bogowie poruszyli się w swych leżach, a ich oczy się otworzyły. I ujrzeli oni zło, które działo się na świecie, lecz nie mieli jeszcze dość mocy by mu się przeciwstawić. I zaczęli pomstować na Bezimiennego Boga, który siłą zamknął ich pod ziemią, by tam drzemali na wieczność.
                A wkrótce nadszedł kolejny posłaniec Bezimiennego Boga, a imię jego było Głód. Czarny wierzchowiec niósł go przez świat, a wszędzie gdzie stanął umierała ziemia i czerniały rośliny.
                I trzeci raz podniósł się lament na ziemi. I spojrzał Bezimienny Bóg, Bóg pyszny i okrutny na świat, radując się złowieszczym widokiem. I dosłyszał pomstowanie ludzi i Starych Bogów, a ponieważ był znudzony, postanowił ich uwolnić, bowiem wiedział, że nie zdołają go powstrzymać. I powiedział im tak: „To jest mój świat. Ja go stworzyłem i ja go zniszczę. Lecz daję wam szansę, nędzne robaki, jedyną szansę, jaką otrzymacie. Idźcie w świat i zbierzcie wyznawców. Jeśli połowa ludzi świata pójdzie za wami, wstrzymam moją apokalipsę. Daje wam miesiąc, bowiem tyle czasu przewidziałem jeszcze dla tego świata.” Z tymi słowami Bezimienny Bóg odszedł w dal.
                Podniosła się wrzawa wśród Starych Bogów, wyczuwali, bowiem oni fałsz w słowach Bezimiennego Boga, lecz w końcu postanowili stanąć do walki. W ciemności jaskini, w której śnili, chwycili za miecze i harfy i unieśli je wysoko w geście wojowników, krzykiem dodając sobie sił. Zatrzęsła się ziemia od tego krzyku, i runęły góry, i wzburzyły się morza, czerwone od krwi. I pojął świat, że Starzy Bogowie przyjęli zdradzieckie wyzwanie. I rozeszli się po świecie, głosząc Nowinę, lecz poniewczasie spostrzegli się, że Bezimienny Bóg zamknął ich moce w łonie matki Ziemi, tak, że nie mogli ich używać. Lecz szli Starzy Bogowie, żaden nie silniejszy od zwykłego śmiertelnika i głosili Nowinę, nie mając nic na jej poparcie. Ludzie odwracali się od nich, pamiętając jeszcze Fałszywego Proroka, który przyniósł im wojnę i zniszczenie. Lecz zaczęli niektórzy dostrzegać prawdę w ich słowach, i podążyli oni za nimi, także głosząc Nowinę. I kolejni przyłączali się do nich, lecz nie było wśród nich żadnej z Oblubienic Bezimiennego Boga.
                I gdy minęło dwadzieścia jeden dni, połowa ludzi świata była już za nimi, lecz nie było wśród nich żadnej z Oblubienic Bezimiennego Boga. I powiedział On: „Wszyscy ci ludzie są nic nie warci, bowiem wątpili oni całe życie i już dawno odwrócili się ode mnie. Nie ma wśród nich nikogo, kto był mi prawdziwie wierny. Nie uznam waszego zwycięstwa!”
                I zaczęli patrzeć po sobie Bogowie, a także ludzie, którzy poszli za nimi, wielu pośród nich, bowiem było takich, którzy niegdyś nosili czarne szaty wyznawców Bezimiennego Boga. I pojęli, że zostali oszukani. I nastały dni mroku i beznadziei. Pojęli Bogowie, że powiedli za sobą ludzi do zguby, że wszyscy ci, którzy za nimi poszli, na zawsze strąceni zostaną w czeluście piekieł i nie dane im będzie zaznać spokoju. I odwróciła się od nich trzecia część ludzi, łudząc się, że zostaną ocaleni.
                I nastał dwudziesty drugi dzień, a razem z nim nadeszła Śmierć.
 
- Karczmarzu, nalej mi ale! Nie idzie opowiadać, gdy pustynia w gardle! – młoda kobieta siedząca przy ogniu przerwała swą opowieść. Wokół rozległy się jęki zawodu, a ona uśmiechnęła się do siebie, zanurzając usta w przyniesionym natychmiast złotym napoju – Późno się zrobiło, drodzy przyjaciele. Czas posłać dzieci do łóżek, a i ja jestem znużona długą podróżą i opowieścią. Dokończę jutro.
- Ale proszę pani… - mały chłopiec spojrzał na nią smutno – Nie można przerywać w takim momencie! Przecież zaraz zacznie się najciekawsza część opowieści!
- Tak! My chcemy posłuchać o Lokim i Annie! – rozległy się zewsząd krzyki, nie tylko dziecięce. Kobieta pokręciła głową, podnosząc z oparcia ławy swój płaszcz. Skinęła głową karczmarzowi i zebranym, po czym bez słowa udała się do przygotowanego już pokoju na górze. Nie musiała płacić, utarg, który powiększała swoimi opowieściami, wystarczał na zapłatę.
                Pokój, który udostępnił jej karczmarz był czysty i suchy, więcej nie było jej trzeba. Szybkim ruchem zdjęła ubranie i wsunęła się pod okrycie. Choć zwykle sen morzył ją, gdy tylko jej głowa dotknęła poduszki, nie chciał nadejść. Długo wierciła się po posłaniu, aż w końcu zapadła w niespokojny sen, co jakiś czas szepcząc „Przyjacielu!”.
                Świt zastał ją przy studni, półnagą, z wiadrem zimnej wody w dłoniach i ociekającymi włosami. Nie spodziewała się tak wcześnie spotkać nikogo na tyłach gospody, dlatego zdziwił ja widok kryjącego się za ścianą chłopca o znajomej twarzy. Chwilę zajęło jej skojarzenie twarzy chłopca z poprzedniego wieczora w gospodzie. Wzruszyła ramionami, nie starając się ukryć odsłoniętych piersi. Jak chce podglądać, to niech sobie patrzy. Bez pośpiechu dokończyła toaletę, po czym zarzuciła na siebie czystą koszulę. Dopiero wtedy chłopiec odważył się do niej podejść.
- Ba… bardzo panią przepraszam, nie chciałem… – wyjąkał, wbijając wzrok w mokrą ziemie pod jej stopami. – Ja… pracuję tutaj, miałem przynieść wodę kucharce… o nie! – krzyknął, rzucając się w stronę studni. Kobieta westchnęła, czując jak rodzi się w niej sympatia do chłopca. Odchodząc, zobaczyła jeszcze jak z wysiłkiem unosi ciężkie od wody wiadro i napełnia z niego drugie, przyniesione przez siebie. Dziwne, nawet nie zauważyła, że miał przy sobie wiadro.
                Dzień spędziła w swoim pokoju za zamkniętymi drzwiami i nikt nie wiedział, co tam robiła. A wieczorem…
 
                Dwudziestego drugiego dnia, o świcie, nadeszła Śmierć. Jej kroki niosły zniszczenie wszystkiemu, co żyło. Obok niej kroczył koń tak biały i chudy, że nawet w świetle poranka wyglądał niczym upiór. I podeszła Śmierć do tych, którzy odwrócili się od Starego Boga, a oni poczęli modlić się do tych, za którymi podążali. I stała się rzecz cudowna – dłonie Śmierci nie były w stanie ich dotknąć, i Śmierć nie miała ich w swojej mocy. Lecz ci, którzy w chęci ratunku odwrócili się od Bogów, nie mieli do kogo się zwrócić, bowiem Bezimienny Bóg nakazał Śmierci ich zabić, by już nikt nie odważył się od niego odwrócić. A gdy ostatni z nich skonał, Śmierć podążyła przez świat, zabierając ze sobą dzieci i starców, kobiety i mężczyzn. Nikt nie mógł się przed nią uchronić, a każdy, na kim położyła swe dłonie, obracał się w proch i ginął. I poczęli zwracać się do Bogów ci, którzy wcześniej nie chcieli ich słuchać, i poczęli błagać o ratunek. I odpowiedzieli im Bogowie: „Odwróciliście się od nas i rzucaliście w nas kamieniami i stalą. Lecz my nie odwrócimy się od was. Zapamiętajcie jeno, że ochronimy tylko tych, którzy prawdziwie w nas wierzą, taka, bowiem jest nasza moc.” Tak uczyniono. Coraz więcej ludzi przyłączało się do nich, lecz czas był bliski. Poczęli się, więc, Bogowie naradzać. Radzili dwa dni, a dwudziestego czwartego dnia jeden z nich przerwał obrady, stając pośrodku morza głów i zarzucając im słabość. Na to podniosły się śmiechy, przemówił, bowiem ten, który był nazywany Kłamcą i Zdrajcą, Bóg, który miał sprowadzić Ragnarok. Skulił ramiona wzgardzony Bóg, lecz przekonanie jego było silne. Dwudziestego czwartego dnia opuścił zgromadzenie Bogów udając się w podróż, która zmieniła oblicze świata.
                A dwudziestego piątego dnia spadły gwiazdy. I świt wstał czarny, bowiem słońce utraciło swoje światło. A naprzeciw słońca stał księżyc czerwony jak krew, a niebo było czarne i puste, nie było, bowiem na nim gwiazd.
                Dwudziestego piątego dnia gwiazdy spadły na ziemię, niosąc ze sobą pożogę i śmierć. A śmierć ta spadła tak na wyznawców Bezimiennego Boga, jak i na wyznawców Starych Bóstw. I stali Bogowie pośród zgliszcz i pośród stosów ciał, a po twarzach ich spływały łzy, bowiem nie mieli oni mocy powstrzymać zniszczenia.
                Wiele mil dalej, Wzgardzony Bóg brnął przez chłostany ogniem świat, a ogień nie czynił mu krzywdy. Ludzie odwracali się za nim i krzyczeli, wzywając pomocy, on jednak szedł dalej, jakby ich nie słysząc, serce jednak krwawiło mu z bólu. I stanął w końcu u bram zniszczonego budynku, i wiedział, że to jest miejsce, do którego dążył. Lecz wkoło nie było nikogo i niczego. I upadł na ziemię Wzgardzony Bóg i począł szlochać, a płacz ten był tak przejmujący, że dosłyszała go kryjąca się w ruinach młoda dziewczyna. I podeszła ona do Boga, lecz nie poznała go, bowiem nie wiedziała nic o Starych Bogach. A gdy spojrzał Wzgardzony Bóg w oblicze dziewczyny, dojrzał słodycz i niewinność tak wielkie, że żaden śmiertelnik nie mógł znieść ich widoku. Nawet Bóg osunął się zemdlony na ziemię, kiedy zmęczenie i ulga dały o sobie znać.
                Bóg leżał na ziemi wiele godzin, a dziewczę czuwało przy nim, aż się nie obudził, był, bowiem zbyt wielki, by jej drobne ciało dało radę go unieść. Dawno już Wzgardzony Bóg nie czuł takiego spokoju, jak tamtego dnia, gdy legł na spalonej ziemi, a drobne dłonie dziewczyny gładziły mu twarz. Lecz nadszedł czas, gdy Bóg nie mógł dłużej odpoczywać. I otworzył Bóg swoje oczy i ujrzał ponownie piękno niedostępne śmiertelnikom. I pojął, że dziewczę to jest władne ocalić świat, lecz patrząc na jej strój i znak na jej piersi zrozumiał też, że jej wiara jest silna i głęboka. I zapłakał ponownie Wzgardzony Bóg, czuł, bowiem, że nie ma już ocalenia. A wysoko na niebie Bezimienny Bóg śmiał się, aż drżały gwiazdy. Okrutny śmiech słyszeli wszyscy, lecz nie dobiegał on uszu dziewczyny. I pojął Wzgardzony Bóg, że znalazł swoją szansę, szansę skazanego na zagładę świata. Ujął on dłoń dziewczyny i poprowadził ją pomiędzy domy, a ona krzyczała i płakała, bowiem Bezimienny Bóg objawił się jej i zakazał opuszczać klasztoru. Ból wzbierał w jej sercu, gdy bezlitosne dłonie ciągnęły ją wzdłuż spalonych ulic i zawalonych domów pełnych jęczących w agonii ludzi. I płakała dziewczyna, a łzy spływały jej po policzkach, żłobiąc bruzdy na szarej os sadzy twarzy. „Czy widzisz, co się dzieje?”-pytał ją wielokrotnie Wzgardzony Bóg. „Czy temu pragniesz służyć?” Lecz ona nie rozumiała. Nie taki był jej Bóg, Bóg Miłosierny i Sprawiedliwy. Nie taki był Bóg, któremu zaprzysięgła swoje życie.
                Pięć dni prowadził Wzgardzony Bóg dziewczynę. Przez pięć dni pokazywał jej cierpienie świata i ludzi, a nowe łzy żłobiły jej policzki.  Lecz nadszedł w końcu dzień, w którym miała zrozumieć wszystko.
                Trzydziestego dnia zstąpił Bezimienny Bóg na ziemię, pełen dumy i buty, gotów ogłosić swe zwycięstwo nas Starymi Bogami. I stało się tak, że równo połowa ludzi wierzyła w Starych Bogów, a połowa w Bezimiennego Boga. A pośród wszystkich stał Wzgardzony Bóg, trzymając dłoń dziewczyny. A w oczach jej błyszczało światło i każdy widział, że jest ona kimś szczególnym. I gdy zaczął Bezimienny Bóg oddzielać swoich wyznawców od innych, gdy na jej oczach skazywał kolejne istnienia na potępienie, światło w jej oczach zgasło. I spojrzał Bezimienny Bóg na dziewczynę, a w jego oczach było zdumienie. I wiedział już, że przegrał, bowiem odwróciła się od niego ostatnia z Oblubienic Jego. I zadrżał świat w posadach, i posypały się góry a niebo i ziemia zmieniły się miejscami. I nastała ciemność i cisza, a po niej głos Bezimiennego Boga, drżący z bezsilnej złości, bowiem moc swą on utracił i był jak zwykły człowiek. Lecz zanim to się stało, wymówił swoją klątwę. Nikt poza dziewczyną nie wie, jakie były jej słowa, lecz od tamtego czasu, wędruje ona ciągle, nigdzie nie zagrzewając miejsca. I powiadają, że zawsze jest sama, poza jednym dniem, dniem, kiedy liście są niebieskie.
 
- To pani jest Anną, prawda? – cichy głos zatrzymał ją w pół kroku, gdy zarzuciwszy sakwę na ramię, opuszczała gościnną wioskę. – Ojciec opowiadał mi o bajarce, która odwiedzała ich wioskę co kilka lat, zawsze takiej samej, niezmiennej, której oczy zdawały się widzieć dusze. To pani, prawda?
- Jestem tylko bajarką, chłopcze. – uśmiechnęła się delikatnie, machając mu na pożegnanie. Chłopiec też podniósł dłoń i pomachał w pożegnalnym geście, lecz jego oczy błyszczały pewnością. Czuł w sercu, że o ona, Oblubienica Bezimiennego Boga, która wyrzekła się Go, tym samym dając światu nowe życie.
- Żegnaj, Anno. – jego wargi ułożyły się bezgłośnie w słowa – Jutro Dzień Niebieskich Liści. Pozdrów ode mnie Lokiego.
I w jakiś sposób wiedział, że ona słyszy, lub wie, co chciał jej tym przekazać. Wieczną wdzięczność za piękno świata.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Loki

Post autor: neularger »

A ja proponowałbym przywitanie się na Łowisku - tam gdzie wszyscy, Smoczarko.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
jaynova
Niegrzeszny Mag
Posty: 1754
Rejestracja: pt, 10 lut 2012 17:42
Płeć: Mężczyzna

Re: Loki

Post autor: jaynova »

Podstawowy błąd. Też go kiedyś popełniłem :)
"Wśrod szczęku oręża cichną prawa.". - Cyceron.

Smoczarka
Sepulka
Posty: 3
Rejestracja: pt, 24 sie 2012 14:34

Re: Loki

Post autor: Smoczarka »

neularger pisze:A ja proponowałbym przywitanie się na Łowisku - tam gdzie wszyscy, Smoczarko.
Naprawiłam już ten karygodny błąd.

Awatar użytkownika
Iwan
Fargi
Posty: 344
Rejestracja: wt, 21 lip 2009 14:18

Re: Loki

Post autor: Iwan »

To ja postaram się tak szybciutko, bo trzeba iść spać. Tekst przeczytałem właściwie wbrew sobie, bo zwykłem omijać szerokim łukiem wszystko, co trąca religią i metafizyką, ale skoro już przeczytałem, to wypadałoby coś napisać. Lektura mnie niestety bardzo zmęczyła i wynudziła, ale najprawdopodboniej wynika to bardziej z mojego gustu czytelniczego niż z braku wartości tekstu. Z tego powodu nie powiem nic o treści - ktoś inny, bardziej zainteresowany będzie na pewno bardziej obiektywny.
Jedno, co szczególnie rzuciło mi sie w oczy:
Smoczarka pisze:  I tak zaczęły się [...] I ponownie [...] I ujrzeli oni zło [...] I zaczęli pomstować [...] A wkrótce nadszedł [...] I trzeci raz podniósł się lament na ziemi. I spojrzał Bezimienny Bóg[..] I dosłyszał [...]
i tak dalej. Rozumiem, że te uporczywe I oraz A na początku zdań to jakiś umyślny zabieg stylistyczny, ale według mnie uczynił tekst przeraźliwie nudnym, ciężkim i równie dynamicznym co psalmy kościelne. I stała się światłość. I to było dobre. I spłyneła hosanna wiekuista. Aż przypomniały mi się lata młodości, kiedy zmuszany byłem chodzić na msze w kościele i słuchać łysego księdza, który ględził godzinami o sprawach, które mnie nigdy nie interesowały. Słowem - wynudziłem się.
Gdyby ktoś mi próbował w ten sposób opowiadać jakąkolwiek, choćby i najciekawszą historię, chyba bym zasnął. Treść jak treść, kto inny niech oceni, ale forma moim zdaniem pogrążyła historię.
What doesn't kill you, makes you pissed off

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Loki

Post autor: Małgorzata »

Nie chce mi się spać. Czytać też mi się nie chce, więc przeleciałam tylko po tekście (pomijając, że mi się wzrok rozjeżdża), więc to będzie tylko krótka "impresja" (impresje są ostatnio modne). Przeczytam za parę dni dokładnie i rzucę więcej konkretów.
Ale jedno już wiem po przelocie.
Jeżeli to jest początek:
Dwudziestego piątego dnia zapłonął ogień.
To koniec wygląda tak:
I nastał dwudziesty drugi dzień, a razem z nim nadeszła Śmierć.
Reszta... Cóż, reszta zapewne jest nie tam, gdzie trzeba. :P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Sehwioo
Sepulka
Posty: 2
Rejestracja: pn, 20 sie 2012 09:25

Re: Loki

Post autor: Sehwioo »

Przeczytałem i lekko się zanudziłem. Powtórzenia, aż rażą oczy:
Smoczarka pisze:Odchodząc, zobaczyła jeszcze jak z wysiłkiem unosi ciężkie od wody wiadro i napełnia z niego drugie, przyniesione przez siebie. Dziwne, nawet nie zauważyła, że miał przy sobie wiadro.
Wiadro i wiadro.
Jeszcze zastanawia nie ilość słowa "Bóg" w tym tekście. Jest go od groma. I tak jak wyżej... Trochę nie na swoim miejscu. A tak w ogóle to brzmi jak mit grecki rodem z Parandowskiego.
BUMCFKSZ

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Loki

Post autor: hundzia »

Sehwioo pisze:Jeszcze zastanawia nie ilość słowa "Bóg" w tym tekście. Jest go od groma. I tak jak wyżej... Trochę nie na swoim miejscu. A tak w ogóle to brzmi jak mit grecki rodem z Parandowskiego.
Bo to mi wygląda na wysiloną stylizację, że niby tak miało właśnie brzmieć.
Mam chwilkę czasu a i wen poszedł sobie weg, więc popastwię się troszeczkę.
Gwiazdy spadały z nieba na ziemię, a od nich zajmowały się niczym kartki papieru lasy, pola i miasta.
Od tych gwiazd? Ja sobie zdaję sprawę, co chcesz przekazać, ale jednak muszę cię zmartwić, że wbrew pozorom to nie gwiazdy spadają i nie one podpalają okoliczności przyrody ni miast. A wystarczyłoby przemodelować zdanie, by zachować poetycki wydźwięk i logikę zarazem (sic!).
Płonęły rzeki i jeziora, ogień szalał po morzu i nawet powietrze zdawało się płonąć.
Prawdziwa fantastyka panie dzieju! Armageddon.
Groza ogarnęła świat, zewsząd dobiegały krzyki przerażenia. Nic już nie było takie samo.
Zaiste, świat płonie cały, burn baby burn, a, a te okrzyki to przerażenia. Płonęło wszystko poza ludźmi, którzy te krzyki ograniczali do wyrażania trwogi, a nie przykładowo bólu. Nadszczególarstwo potrafi się parszywie mścić :P
Gdy Zaraza pożerała świat, ludzie w swych domach z betonu i stali wgapiali się w odbiorniki telewizorów, jak hieny węszące czyjś ból i śmierć.
Afryka przewraca się w posadach. Tam hieny wpatrują się w odbiorniki telewizorów żeby dowiedzieć się, gdzie dojdzie do masowych mordów. Porównanie równie chybione jak strzelanie z procy w patrzały muszki owocówki.
Oni, pewni swego bezpieczeństwa, pokazywali sobie nawzajem powykręcane ciała, a obłudna litość spływała z ich języków
Wszak wiadomo, że nie każdy wirus rozprzestrzenia się łączami cyfrowymi.
jedynym, co słyszał świat były jęki konających.
Wielki lament podniósł się na Ziemi.
Zaprawdę, warto walnąć łopatologicznie, żeby nikt na pewno nie przegapił wiadomości.
Wiesz, to raczej historia lubi się powtarzać, ty już nie musisz.
Wielu przeżyło nadejście Zarazy, lecz każdy był skażony jej piętnem.
Spoczywaj w pokoju Matko Frazeologio.
Bracia atakowali siostry, córki atakowały matki, a ojcowie mordowali swoje dzieci.
A kuzynki? Bracia cioteczni? Dziadki? Zięciowe i teściowie?
Jeśli już na sposób biblijny koniecznie zbaczasz w patos, to przynajmniej rób to konsekwentnie.
Bracia – siostry, córki – matki a ojcowie ogółem jak leci, bliźnięta jednojajowe i rodzeństwo cioteczne. :P
Krew spłynęła po ziemi i wsiąkła w nią, a nikt nie zauważył, że w cieniu karlejących drzew Fałszywy Prorok unosi miecz do nieba i opierając dłoń o grzbiet rdzawego konia, oddaje cześć Bezimiennemu Bogu.
Dlaczego drzewa karlały, a nie zwyczajnie zdychały? To takie pytanie na logikę.
W sumie nie jestem mocna w odniesieniach biblijnych, ale coś mi nie siedzi. Pierwszym jeźdźcem apokalipsy powinien być Chrystus/Antychryst (w zależności od źródla i interpretacji) u ciebie w to miejsce wskoczyla Zaraza. Niech będzie, przeoczenie, natomiast pokićkałas chyba drugiego jeźdźca na rdzawym koniu – Wojnę z Fałszywym Prorokiem. Poza tym Bóg nie jest bezimienny. To Jahwe. Bóg w dodatku, nazwa własna.
Starzy Bogowie poruszyli się w swych leżach, a ich oczy się otworzyły. I ujrzeli oni zło, które działo się na świecie, lecz nie mieli jeszcze dość mocy by mu się przeciwstawić. I zaczęli pomstować na Bezimiennego Boga, który siłą zamknął ich pod ziemią, by tam drzemali na wieczność.
Ech, to chyba niezupelnie tak jest, że to Bóg decyduje w co ludziska mają wierzyć,a może to ja przegapilam ustęp o obdarowaniu wolną wolą?
A wkrótce nadszedł kolejny posłaniec Bezimiennego Boga, a imię jego było Głód. Czarny wierzchowiec niósł go przez świat, a wszędzie gdzie stanął umierała ziemia i czerniały rośliny.
Za wyjątkiem wina i oliwy :P
I spojrzał Bezimienny Bóg, Bóg pyszny i okrutny na świat, radując się złowieszczym widokiem.
Wszak był to Bóg Miłości i Przebaczenia, który od czasów Potopu czuł się wyjątkowo podle, odwlekając Apokalipsę.
I dosłyszał pomstowanie ludzi i Starych Bogów, a ponieważ był znudzony, postanowił ich uwolnić, bowiem wiedział, że nie zdołają go powstrzymać. I powiedział im tak: „To jest mój świat. Ja go stworzyłem i ja go zniszczę. Lecz daję wam szansę, nędzne robaki, jedyną szansę, jaką otrzymacie. Idźcie w świat i zbierzcie wyznawców. Jeśli połowa ludzi świata pójdzie za wami, wstrzymam moją apokalipsę. Daje wam miesiąc, bowiem tyle czasu przewidziałem jeszcze dla tego świata.”
No, tu zarówna stylizacja, logika, układ i sens przekazu poszły się paść.
Z tymi słowami Bezimienny Bóg odszedł w dal.
Jak John Wayne w stronę zachodzącego słońca...
W ciemności jaskini, w której śnili, chwycili za miecze i harfy i unieśli je wysoko w geście wojowników, krzykiem dodając sobie sił. Zatrzęsła się ziemia od tego krzyku, i runęły góry, i wzburzyły się morza, czerwone od krwi
Wszak wyznawców ukochanego ludu zdobywa się właśnie zwalając im niebo na głowy.
lecz poniewczasie spostrzegli się
CO zrobili?! Tu juz nie tylko Matka Frazeologia oddała ducha, a Siostra Gramatyka takoż.
Ludzie odwracali się od nich, pamiętając jeszcze Fałszywego Proroka, który przyniósł im wojnę i zniszczenie

Przeca za nim ochoczo poszli! Nic w tekście nie wskazuje na to, by się poznali na jego fałszywości. Nadinterpretacja.
I kolejni przyłączali się do nich, lecz nie było wśród nich żadnej z Oblubienic Bezimiennego Boga.
Normalnie miał je na pęczki, zwłaszcza po tych wszystkich apokaliptycznych sensacjach na Ziemi. W dodatku one bez namacalnych dowodów nigdy nie uwierzyły w Nowinę.
I kolejni przyłączali się do nich, lecz nie było wśród nich żadnej z Oblubienic Bezimiennego Boga.
I gdy minęło dwadzieścia jeden dni, połowa ludzi świata była już za nimi, lecz nie było wśród nich żadnej z Oblubienic Bezimiennego Boga.
Smoczarko droga, nie traktujże ty czytelnika jak potencjalnego debila. Jesli ktoś już zabrnął tak głęboko w tekst, to chyba stara się czytać ze zrozumieniem, si? Walenie łopatą w łeb nie pomaga.
Wszyscy ci ludzie są nic nie warci, bowiem wątpili oni całe życie i już dawno odwrócili się ode mnie. Nie ma wśród nich nikogo, kto był mi prawdziwie wierny. Nie uznam waszego zwycięstwa!”
Szuja - naomamiał, natruł i nabujał
Szuja - a wierzyłam przecież mu jak nikt
Szuja - dziecku kazał mówić proszę wuja
Alleluja wesołego zrobił mi i znikł
Szuja - obrzydliwa larwa i szczerzuja
Szuja - do najtępszych pierwotniaków rym
Szuja - bezlitostny kamień i statuja
Fałsz i ruja bezustannie powodują nim
(NMSP)
I nastał dwudziesty drugi dzień, a razem z nim nadeszła Śmierć.
Margot, nie umiesz liczyć :P
Tego dnia nadszedł ostatni Jeździec Apokalipsy, bedzie hulał jeszcze dni parę :P
Suspens będzie robił.
Karczmarzu, nalej mi ale! (…)zanurzając usta w przyniesionym natychmiast złotym napoju
Iiiik. Irlandczycy, Szkoci i Walijczycy dostają piany na ustach. Bursztynowy! Ale jest bursztynowy, czerwony, brązowy, karmelowy, nie złoty jak ordynarny lager.
W dodatku ta nazwa w praktyce funkcjonuje tylko na Wyspach :P O ile mi wiadomo, reszta świata nazywa je piwem słodowym albo ciemnym, co wcale nie jest prawdą. :P
Akcja więc rozgrywa się gdzieś na Wyspach Brytyjskich? Inaczej słowo ale w tej konstrukcji kojarzy się brzydko z partykułą (nie, nie wyrażam się niecenzuralnie).
Późno się zrobiło, drodzy przyjaciele. Czas posłać dzieci do łóżek, a i ja jestem znużona długą podróżą i opowieścią. Dokończę jutro.
A to szuja. Niedomyta larwa i szczeżuja. Wyłudziła piwo!
- Karczmarzu, nalej mi ale! Nie idzie opowiadać, gdy pustynia w gardle! – młoda kobieta siedząca przy ogniu przerwała swą opowieść. Wokół rozległy się jęki zawodu, a ona uśmiechnęła się do siebie, zanurzając usta w przyniesionym natychmiast złotym napoju – Późno się zrobiło, drodzy przyjaciele. Czas posłać dzieci do łóżek, a i ja jestem znużona długą podróżą i opowieścią. Dokończę jutro.
- Ale proszę pani… - mały chłopiec spojrzał na nią smutno – Nie można przerywać w takim momencie! Przecież zaraz zacznie się najciekawsza część opowieści!
Smoczarka zapozna się ze sposobem zapisywania dialogów, jak już popracuje nad fabułą i inszymi ważniejszymi uchybieniami.
- Karczmarzu, nalej mi ale! (…) mały chłopiec spojrzał na nią smutno (...)rozległy się zewsząd krzyki, nie tylko dziecięce. Kobieta pokręciła głową, podnosząc z oparcia ławy swój płaszcz. Skinęła głową karczmarzowi i zebranym, po czym bez słowa udała się do przygotowanego już pokoju na górze.
Wszak wiadomo, że karczma to przybytek oferujący różnorakie usługi. Od kurtyzan przez gastronomię po żłobek.
Nie musiała płacić, utarg, który powiększała swoimi opowieściami, wystarczał na zapłatę.
Odliczając oczywiście to, co wyłudziła od karczamarza, bo za pokój też nie musiała płacić. Ech, nieźle sobie liczyła za te... opowieści.
Pokój, który udostępnił jej karczmarz był czysty i suchy, więcej nie było jej trzeba. Szybkim ruchem zdjęła ubranie i wsunęła się pod okrycie. Choć zwykle sen morzył ją, gdy tylko jej głowa dotknęła poduszki, nie chciał nadejść. Długo wierciła się po posłaniu, aż w końcu zapadła w niespokojny sen, co jakiś czas szepcząc „Przyjacielu!”.
Oczywiście jest to równie istotne dla akcji i fabuły jak ilość karaluchów które chyłkiem przebiegły korytarzem, tak cicho, by nie budzić lokatorów krokami.
Świt zastał ją przy studni, półnagą, z wiadrem zimnej wody w dłoniach i ociekającymi włosami
Jak ona pomieściła wiadro wody w dłoniach!? W dodatku z włosami? Zbereźny ten świt.
zdziwił ja widok kryjącego się za ścianą chłopca o znajomej twarzy. Chwilę zajęło jej skojarzenie twarzy chłopca z poprzedniego wieczora w gospodzie.
To walenie łopatą po głowach to jakaś twoja zmora Aućtorko.
Wzruszyła ramionami, nie starając się ukryć odsłoniętych piersi. Jak chce podglądać, to niech sobie patrzy
Prawdziwie bogobojna istota, w dodatku skromna. Przyzwoitośc miała na drugie imię.
Bez pośpiechu dokończyła toaletę, po czym zarzuciła na siebie czystą koszulę. Dopiero wtedy chłopiec odważył się do niej podejść.
Znaczy – nie było się juz na co gapić…
- Ba… bardzo panią przepraszam, nie chciałem… – wyjąkał, wbijając wzrok w mokrą ziemie pod jej stopami. – Ja… pracuję tutaj, miałem przynieść wodę kucharce… o nie! – krzyknął, rzucając się w stronę studni. Kobieta westchnęła, czując jak rodzi się w niej sympatia do chłopca. Odchodząc, zobaczyła jeszcze jak z wysiłkiem unosi ciężkie od wody wiadro i napełnia z niego drugie, przyniesione przez siebie. Dziwne, nawet nie zauważyła, że miał przy sobie wiadro.
Lwicę z zębami oddam temu, kto wyjaśni mi, na czym polega zakłopotanie chłopca. Kolejność dzialań też jest zastanawiająca. Tak szczegółowa, że znamionuje ważkość sytuacji.
Dwudziestego drugiego dnia, o świcie, nadeszła Śmierć. Jej kroki niosły zniszczenie wszystkiemu, co żyło. Obok niej kroczył koń tak biały i chudy, że nawet w świetle poranka wyglądał niczym upiór. I podeszła Śmierć do tych, którzy odwrócili się od Starego Boga, a oni poczęli modlić się do tych, za którymi podążali. I stała się rzecz cudowna – dłonie Śmierci nie były w stanie ich dotknąć, i Śmierć nie miała ich w swojej mocy.
Rozumiem, że to niby stylizacja, alewbrew pozorom, nawet ta ma granice – powtórzenia zarzynają tekst. Jakby musialy go dobijać...
Lecz ci, którzy w chęci ratunku odwrócili się od Bogów, nie mieli do kogo się zwrócić, bowiem Bezimienny Bóg nakazał Śmierci ich zabić, by już nikt nie odważył się od niego odwrócić. A gdy ostatni z nich skonał, Śmierć podążyła przez świat, zabierając ze sobą dzieci i starców, kobiety i mężczyzn
Święte Gramatyko i Logiko, módlcie się za nami.
odpowiedzieli im Bogowie: „Odwróciliście się od nas i rzucaliście w nas kamieniami i stalą.
Wszak epoka kamienia łupanego i brązu dopiero co była przeminęła...
odpowiedzieli im Bogowie: „Odwróciliście się od nas i rzucaliście w nas kamieniami i stalą. Lecz my nie odwrócimy się od was. Zapamiętajcie jeno, że ochronimy tylko tych, którzy prawdziwie w nas wierzą, taka, bowiem jest nasza moc.” Tak uczyniono. Coraz więcej ludzi przyłączało się do nich, lecz czas był bliski. Poczęli się, więc, Bogowie naradzać.
Wytłuścilam ciąg skojarzeniowy. Z ciążą i rozwolnie.. rozwiązaniem się znaczy ma chyba niewiele wspólnego.
A dwudziestego piątego dnia spadły gwiazdy. I świt wstał czarny, bowiem słońce utraciło swoje światło. A naprzeciw słońca stał księżyc czerwony jak krew, a niebo było czarne i puste, nie było, bowiem na nim gwiazd.
Dwudziestego piątego dnia gwiazdy spadły na ziemię, niosąc ze sobą pożogę i śmierć
Normalnie zaraz wezmę tę łopatę i oddam ci smoczarko prosto w japę, jako i ty mnie walisz.
A śmierć ta spadła tak na wyznawców Bezimiennego Boga, jak i na wyznawców Starych Bóstw. I stali Bogowie pośród zgliszcz i pośród stosów ciał, a po twarzach ich spływały łzy, bowiem nie mieli oni mocy powstrzymać zniszczenia.
Znaczy się – to pic na wodę był. Znaczy cała historia byla jak woda psu do gardła. I tak wyszcza i będzie.
Wiele mil dalej, Wzgardzony Bóg brnął przez chłostany ogniem świat, a ogień nie czynił mu krzywdy.
To czemu brnął? Dla pozorów?
Wiele mil dalej, Wzgardzony Bóg brnął przez chłostany ogniem świat, a ogień nie czynił mu krzywdy. Ludzie odwracali się za nim i krzyczeli, wzywając pomocy, on jednak szedł dalej, jakby ich nie słysząc, serce jednak krwawiło mu z bólu.
Wszak miłosierdziem tryskał…
I stanął w końcu u bram zniszczonego budynku, i wiedział, że to jest miejsce, do którego dążył. Lecz wkoło nie było nikogo i niczego. I upadł na ziemię Wzgardzony Bóg i począł szlochać,
Bo normalnie nikt nie docenil jego starań i odwrócono się od zbawienia! On taki niezrozumiany, powinien popełnić samobójstwo... – pomyślał, zarzucając emo-grzywą i rozmazując makijaż na pół twarzy.
I upadł na ziemię Wzgardzony Bóg i począł szlochać, a płacz ten był tak przejmujący, że dosłyszała go kryjąca się w ruinach młoda dziewczyna. I podeszła ona do Boga, lecz nie poznała go, bowiem nie wiedziała nic o Starych Bogach. A gdy spojrzał Wzgardzony Bóg w oblicze dziewczyny, dojrzał słodycz i niewinność tak wielkie, że żaden śmiertelnik nie mógł znieść ich widoku. Nawet Bóg osunął się zemdlony na ziemię, kiedy zmęczenie i ulga dały o sobie znać.
Nie pomyliłaś ty smoczarko boga Lokiego z Bogiem? Bo w niejaką konfuzję mnie wtrąciłaś.
I płakała dziewczyna, a łzy spływały jej po policzkach, żłobiąc bruzdy na szarej os sadzy twarzy.
Wierzę, że to tylko literówka. Było - niebyło.
„Czy widzisz, co się dzieje?”-pytał ją wielokrotnie Wzgardzony Bóg. „Czy temu pragniesz służyć?” Lecz ona nie rozumiała. Nie taki był jej Bóg, Bóg Miłosierny i Sprawiedliwy. Nie taki był Bóg, któremu zaprzysięgła swoje życie.
Po zapisy zgłosi się tu oraz dowie się jak zapisuje się myśli.
Był kiedyś ten temat na FF, bodajże Xiri albo Keiko go poruszały i Harna albo Margot chyba wyjaśnila, ale nie moge go znaleźć. Przenosiny i porzadki trwale usunęły.
Znalazlam tylko ten
pełen dumy i buty,
A światłość wiekuista niechaj świeci nad znajomością słów i ich znaczenia...
gotów ogłosić swe zwycięstwo nas Starymi Bogami.
I to także literówka, PRAWDA?!
I stało się tak, że równo połowa ludzi wierzyła w Starych Bogów, a połowa w Bezimiennego Boga
Jak to?! Przeca część, ta co przeżyła kataklizmy, plagi i wojny, podążając za Bogiem (miłosierdzia (sic!)) ruszyła za Starymi Bogami, bo doczekała się zmiłowania. Czekaj, zamotałam się w tych Bogach. Byli wyznawcy Boga zwrócili się o pomoc do Starych Bogów gdy nadeszła Śmierć, ci wymodlili odroczenie u Właściwego Boga, ale Śmierć wysłana przez tego Głównego Boga była ponad prawa tych Mniejszych/Starych Bogów więc mimo wszystko Śmierć z polec3nia Boga wymordowała ludzi. A teraz połowa ocalałych, z czego jedna trzecia zdechła od Zarazy, druga trzecia od Wojny, trzecia trzecia od Głodu... Kurde, moja matematyka różni się chyba od twojej, zwłaszcza, że ocalała równo połowa, a ja myślalam, że to statystyka matematyczna na Rolniczej była skomplikowana...
A pośród wszystkich stał Wzgardzony Bóg, trzymając dłoń dziewczyny. A w oczach jej błyszczało światło i każdy widział, że jest ona kimś szczególnym. I gdy zaczął Bezimienny Bóg oddzielać swoich wyznawców od innych, gdy na jej oczach skazywał kolejne istnienia na potępienie, światło w jej oczach zgasło
Bowiem pojęła, ze jej Bóg – oblubieniec jest wiarołomną szują. I pomyliła się ofiarowując mu dziesięć lat swego dziewictwa. Na litość, czegokolwiek...
I spojrzał Bezimienny Bóg na dziewczynę, a w jego oczach było zdumienie. I wiedział już, że przegrał, bowiem odwróciła się od niego ostatnia z Oblubienic Jego
Seriously?!
I spojrzał Bezimienny Bóg na dziewczynę, a w jego oczach było zdumienie. I wiedział już, że przegrał, bowiem odwróciła się od niego ostatnia z Oblubienic Jego. I zadrżał świat w posadach, i posypały się góry a niebo i ziemia zmieniły się miejscami.
Zaprawdę powiadam wam – dziewicza moc straszną bywa. Pamietajcie panowie - nie należy wkurzać dziewic, ani niszczyć ich marzeń, bowiem ich moc jest ponadprzeciętna!
Lecz zanim to się stało, wymówił swoją klątwę. Nikt poza dziewczyną nie wie, jakie były jej słowa, lecz od tamtego czasu, wędruje ona ciągle, nigdzie nie zagrzewając miejsca
Dziewica, czy klątwa?
I powiadają, że zawsze jest sama, poza jednym dniem, dniem, kiedy liście są niebieskie.
Powtórzę się – klątwa, czy dziewica? Bo skoro liscie są niebieskie...
Oblubienica Bezimiennego Boga, która wyrzekła się Go, tym samym dając światu nowe życie.
Oksymoron jest zamierzony?
Wieczną wdzięczność za piękno świata.
Za niebieskie liście... I bezludzie totalne.
Ja tu się wysilam szukając wyższego przekazu, treści w tym czymś – chyba niepotrzebnie. To nawet nie jest opowiadanie.
Całość jest niby stylizowana na przypowieść/opowieść biblijną choć ową nie jest. Morał/nauka mi także umyka.
Tekst jest nieprzejrzysty, bez podziału, bez pomyślunku – płynie sobie, narracja, kiedy w końcu się objawa jest od czapy – nie wyjaśnia nic, wprowadza tylko dodatkowe macipole w postaci Anny/oblubienicy nie-tego-Boga-co-trzeba. I dlaczego wzgardzony Bóg wciąz jest z dużej litery i wygrywa ponad tym głownym?
Aućtorko: Co właściwie chcialaś nam przekazać tym tekstem? Pytam – bo mam problem ze zrozumieniem.
Czemu służyła udawana stylizacja tekstu skoro akcja i tak przeniosła się w nieokreśloną rzeczywistość: ani quasi – średnioweczną, co sugeruje karczma, ale, wiadra i studnia, ni sf – niebieskie liście obcej planety/zmienionego Słońca?
Po co analogie do pisma świętego, skoro nawet się go nie trzymasz? Tytuł zarzynający suspens...
Tekst o niczym, skierowany dla fascynatów wizji konca świata. Bez sensu, bez pomysłu, bez przekazu. Pogadamy w grudniu. W Boże Narodzenie napiję się ale za twoje zdrowie.
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Loki

Post autor: neularger »

Sehwioo pisze:A tak w ogóle to brzmi jak mit grecki rodem z Parandowskiego.
Parandowski nie pisał takim stylem. To po pierwsze.
Po drugie styl pisarza jest jego wyborem i dopóki nie udowodni się, że taki wybór jest błędny, pozostaje on wyborem najlepszym. Zarzut trzeba udowodnić.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Loki

Post autor: hundzia »

Tu nie ma co udowadniać, tutejszy styl jest stylem autorskim - chciejsko nieuzasadnionym. Ot co.
To nawet nie jest stylizacja.
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Loki

Post autor: neularger »

Tu nie ma co udowadniać, tutejszy styl jest stylem autorskim - chciejsko nieuzasadnionym. Ot co.
To nawet nie jest stylizacja.
Nie będę się spierać jak jest, bo nie czytałem. Niemniej udowadniać swoje tezy trzeba.
I dlaczego wzgardzony Bóg wciąz jest z dużej litery i wygrywa ponad tym głownym?
Jest jak Hundziu? Jest jak napisany? :)
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Loki

Post autor: Małgorzata »

Hundzia pisze:Margot, nie umiesz liczyć :P
Tego dnia nadszedł ostatni Jeździec Apokalipsy, bedzie hulał jeszcze dni parę :P
Suspens będzie robił.
Nic nie będzie robił, bo struktura została zamknięta. A po zamknięciu jest tylko "koniec". :P
Organizacja treści padła, to widać na pierwszy rzut oka.

A dzięki temu, że nie umiem liczyć, dostrzegłam - tadam! - potencjał. Wyobraź sobie, Hundziu, tekst, który zaczyna się w dniu dwudziestym piątym, a kończy w dwudziestym drugim. Linia czasu nie będzie zwykłym wektorem przeszłość-teraźniejszość-przyszłość, bo z układu: początek-koniec wynika, że czas w opowieści będzie biegł w przeciwnym kierunku... Ha! To mnie zaintrygowało! :)))

edit: I żeby było jasne: wehikuły czasu są dla słabych! :P:P:P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Loki

Post autor: hundzia »

neularger pisze:
I dlaczego wzgardzony Bóg wciąz jest z dużej litery i wygrywa ponad tym głownym?
Jest jak Hundziu? Jest jak napisany? :)
No jo, wiadomo, że Dużą Literą, oczy sprawiły ci psikusa. Tego błędu tam nie ma :P
Małgorzata pisze:A dzięki temu, że nie umiem liczyć, dostrzegłam - tadam! - potencjał. Wyobraź sobie, Hundziu, tekst, który zaczyna się w dniu dwudziestym piątym, a kończy w dwudziestym drugim. Linia czasu nie będzie zwykłym wektorem przeszłość-teraźniejszość-przyszłość, bo z układu: początek-koniec wynika, że czas w opowieści będzie biegł w przeciwnym kierunku... Ha! To mnie zaintrygowało! :)))
Eee tam, były już opowieści w podobny sposób konstruowane. Od tyłu i od środka, z przeskokami, chociażby Memento. I też nie ma tam wehikułu ni maszynki do rozciągania czasu. Wszystko wtórność, a potencjałem to się może co najwyżej fizyk nacieszyć. O, taka Nimfa na przykład. :P
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Loki

Post autor: Małgorzata »

Ellison, Dick, Vonnegut...
Ale żadnego polskiego sobie nie przypominam. :X
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Marchew
Kurdel
Posty: 782
Rejestracja: pn, 17 lip 2006 09:40
Płeć: Mężczyzna

Re: Loki

Post autor: Marchew »

hundzia pisze:No jo, wiadomo, że Dużą Literą, oczy sprawiły ci psikusa. Tego błędu tam nie ma :P
Wciąż wtopa :>
Try not! Do or do not. There is no try.

ODPOWIEDZ